AMERICA
Kiedy spoglądam na wspaniały krajobraz oceanu, mam wrażenie, że to moje miejsce na ziemi. Czuję powiew bryzy na włosach, wąchając zapach wody i kwiatów na moim balkonie.
Tu jest całkiem inne życie i choć pozostawiam za sobą rodzinę i dwie przyjaciółki, to jednak cieszę się, że nie widzę deszczu i szarości patrząc przez moje okno w londyńskim domu.
Kocham ciepło i słońce i zdecydowanie lepiej czuję się przy takiej pogodzie. Jak chyba zresztą wszyscy. Nadszedł czas na zmiany i w końcu zacznę z tego korzystać pełną piersią.
Dosłownie, pełną piersią.
-Wychodzicie gdzieś dzisiaj? - zagaduję do dziewczyn, schodząc na dół do salonu.
-Pytasz, a wiesz - prycha Caroline. - To Los Angeles, skarbie! Jest tu tyle do roboty, że nie zdążyłabym wszystkiego zwiedzić w rok. Nie będę siedzieć w domu.
-Ja też nie! - Zoe wtrąca się do rozmowy machając do mnie ręką, choć jej wzrok bezceremonialnie jest utkwiony w ekran komórki. Widocznie jest czymś bardzo zainteresowana.
-Ja też nie - Paul dołącza do nas zadowolony.
-Czy coś mnie ominęło? - pytam, spoglądając na nich wszystkich podejrzliwie.
-Cóż, powiedzmy, że wychodzimy we czwórkę. - Caroline uśmiecha się szeroko, jakby właśnie dowiedziała się, że musi zorganizować kolejną imprezę. W sumie to już organizuje. Naszą oficjalną parapetówkę. Już za trzy dni.
-W czwórkę… - powtarzam jej słowa. - Zoe Woods, czy tą czwartą osobą jest ten facet, którego poznałaś na imprezie Vogue? - siadam obok niej z założonymi rękoma. Jej oczy w końcu podnoszą się w górę i patrzy na mnie z miną niewiniątka.
-Mówisz o Lewisie?
-Cóż, względnie możliwe, iż jego imię to Lewis. - główkuję. -Spodobał ci się?
-Jasne, że jej się spodobał! Z wzajemnością! - wtrąca się rozchichotana Caroline. Wydaję mi się, że troszkę się już opiła winem, zważając na to, że butelka obok niej stoi prawie pusta.
-Tak, jest bardzo miły. I ma znakomite wyczucie stylu - Zoe patrzy znacząco na Caroline, na co blondynka puszcza do niej oczko. Zachowują się jakby skrywały przed całym światem jakiś wielki, strzeżony sekret. Nie wiem o co tu chodzi.
-To wspaniale, prawda? - spoglądam na nie uradowana.
-Wspaniale, bo w końcu raz na zawsze pozbyłyśmy się Oliver’a Hoover’a! - do pokoju wchodzi Vicky, ubrana w przetarte jeansy oraz luźną różową bluzę z napisem New York City na plecach. - Jakkolwiek to brzmi.
-Zdajesz sobie sprawę, że mieszkamy w Los Angeles? - upewniam się.
-Tak, choć bardzo żałuję, że to nie NY.
-W NY jest teraz minus dziesięć stopni i szykuje się zima stulecia. - komentuję. - Ja, podziękuję.
-Jasne! - prycha. - A gdyby Nick mieszkał w NY to też byś tak dziękowała? - patrzy na mnie rozbawiona. Znowu się droczy. Okej, ja też się podroczę.
-A ty wolisz Nowy York bo mieszka tam niejaki Joe Keery? - uśmiecham się przebiegle, a na policzkach blondynki pojawiają się dwie czerwone plamki. Ah, tak łatwo ją zawstydzić.
-Nie? - patrzy na mnie mało pewna siebie. - Wolę Nowy York bo… - zastanawia się. - Bo… - wciąż się zastanawia. - Bo mają tam Central Park i… i mają też statuę wolności! - krzyczy tak, jakby właśnie odkryła niemożliwego.
-A od kiedy z ciebie taka pasjonatka architektury? - pyta przyćmiona już Caroline.
-Właśnie? - przyznaję jej rację.
-Ktoś tu się zakochał… - wtrąca się Zoe, na co blondynka prycha.
-Victoria Santangel się nie zakochuje.
-No, chyba, że to jakiś hollywoodzki aktor z serialu Stranger Things. Kojarzycie? - zagaduje znów Turner.
-Dobra, zejdźcie ze mnie. Idę na karaoke i nie będę sobie zaprzątać wami głowy.
-To idę z tobą! - doganiam ją przy drzwiach.
-Idziesz ze mną na karaoke? - patrzy na mnie zdziwiona.
-Nie? Idę z Nick’iem na kręgle. - odpowiadam, a w oddali salonu słyszę tylko głośne „Uuuuuu”.
-I widzicie! - woła do nich Vicky. - To na niej powinnyście siąść!
Dzięki. Przyjaciółko.
Wraz z Nick’iem, Joe oraz Sophie docieramy pod kręgielnie. Kiedy wchodzimy na salę, zdaję sobie sprawę, że jest to chyba największe pomieszczenia do bowlingu jakie w życiu widziałam. Mieści się tu chyba z trzydzieści torów, kilkanaście stołów bilardowych oraz pięć barów. To chyba budynek przystosowany wyłącznie do tego typu rozrywek.
-Czego się napijesz? - pyta mnie Nick, po wypożyczeniu odpowiednich butów do gry.
-Może być piwo - uśmiecham się.
-Piwo… - powtarza chyba lekko zdziwiony. - Nie wiedziałem, że taka z ciebie swojska dziewczyna.
-A co, sądziłeś, że zamówię kolejnego Platinum Passion? - przypominam mu o naszym sylwestrowym drinku za miliony monet. Śmieje się na moje słowa.
-Tu chyba go nie podają - przybliża się do mnie, udając, że mówi w tajemnicy.
-I jak ja to przeżyję?
-Dziewczęta! - odzywa się Joe. - Idźcie zająć tor i pozwólcie mężczyznom zamówić drinki.
-Piwo! - po raz ostatni grożę palcem Nick’owi, który znów częstuje mnie uśmiechem. Jest przeuroczy.
-Więc… - zagaduje do mnie Sophie, kiedy możemy w końcu usiąść przy naszym stoliku. Przeczuwam, że to będzie kolejna rozmowa na temat MNIE I NICK’A, ale o dziwo jednak się mylę. - Słyszałam, że się przeprowadziłyście! Jak wrażenia?
-Jest naprawdę świetnie. Bardzo się cieszę, że mogę tu zamieszkać. Jednak kalifornijskie powietrze zdecydowanie bardziej sprzyja mojej głowie. - i mojemu sercu, pragnę dodać, ale się powstrzymuję.
-Wiem o czym mówisz. - wzdycha. - Pamiętam, że za żadne skarby nie chciałam opuszczać Londynu. Ale kiedy tylko moja noga stanęła na tutejszej ziemi, wręcz oszalałam. Na początku nie miałam prawie żadnych znajomych, więc było mi trochę ciężko, ale z każdym dniem było o niebo lepiej. A teraz zobacz… - kieruje swój wzrok na braci, którzy rozbawieni stoją przy barze, zażyle o czymś konwersując. - Poślubię jednego z tych głupków.
-Jesteś szczęśliwa, prawda?
-Nie mogłabym być bardziej. - mówi podekscytowana. - Rodzina Jonas’ów jest niesamowita. Ich rodzice, bracia, Danielle, mała Alena…Wszyscy są ciepli i wspaniali. Jakby byli zupełnie normalną i kochającą się rodziną. I w praktyce tak rzeczywiście jest. To, że są tak cholernie popularni nic nie zmienia. Kiedy wchodzę do ich domu, czuję się, jakbym z powrotem była w Londynie. Jakbym była u swojej rodziny…
-To miłe, że w tym świecie pełnym obłudy i kłamstwa można spotkać kogoś prawdziwego. - odpowiadam.
-Dokładnie! Wiesz, wielu ludziom Hollywood kompletnie nie sprzyja. Niektórzy też się tu wychowali i od początku są karmieni tym całym blichtrem. Aż się wierzyć nie chce, ile parszywych mord można tu spotkać.
-Tak, wiem coś o tym - przyznaję jej rację. - Niejednokrotnie ktoś udawał mojego przyjaciela, a później obgadywał mnie za plecami.
-Dlatego warto obracać się w tym zaufanym gronie. Jak to mówiła moja mama: „Bądź miła dla wszystkich, ale dopuszczaj do siebie tylko najbliższych”.
-A, wiesz… Wzniosłabym toast za tą radę, ale nie mamy żadnego alkoholu.
-Czy ktoś tu mówił o alkoholu? - znienacka pojawiają się chłopcy, stawiając przed nami zapas napoi oraz jedzenia na jakieś cztery kolejne rundy gry. Nie wiem jak zdołali to przynieść, ale jestem pod wrażeniem ich kelnerskich umiejętności.
-Za zaufanych ludzi! - Sophie podnosi swoją butelkę piwa, obijając się o moją.
-I życie w Los Angeles!
Do tej pory wygrałam jedną grę, a właśnie kończymy czwartą. Razem z Joe jesteśmy na równi, natomiast Nick właśnie zdobywa drugą wygraną. Biedna Sophie zwątpiła po dwóch turach mówiąc, że się do tego nie nadaje. Trochę mi jej szkoda, ale wydaję mi się, że odbiła to sobie w alkoholu. W sumie obie siedzimy już lekko podchmielone, ale w dobrym tego słowa znaczeniu.
-A kiedy Caroline i Paul mają imprezę zaręczynową? - pyta mnie blondynka.
-Chyba w połowie lutego. Znowu przejedziemy się do Londynu - mówiąc ostatnie zdanie nie wiedzieć czemu patrzę zadowolona na Nick’a. Chodziło mi dokładnie o Sophie, ponieważ jest jej kuzynką więc to logiczne, że będzie na przyjęciu zaręczynowym Caroline, a za tym idzie fakt, że będzie również i Joe.
-Widzisz bracie - brunet patrzy na Nick’a, obejmując przy tym szczelnie Sophie. - Wszyscy się powoli ustatkowują i biorą śluby. Teraz kolej na ciebie!
Nick śmieje się i bierze łyk piwa. Kiedy szyjka znajduje się na jego ustach przez dłuższy czas, wpatruję się w to jak zahipnotyzowana. Czym prędzej muszę się otrząsnąć.
-Mam dwadzieścia pięć lat. Zluzuj trochę.
-A ty Ami, chciałabyś już się ustatkować? - starszy Jonas zwraca się tym razem do mnie.
-Wiesz, ja mogłabym już dzieci rodzić. Duuużo, dużo dzieci - odpowiadam, ale chyba trochę zbyt swobodnie. Jednak to piwo działa bardziej, niż sądziłam.
-Tak? - Nick patrzy na mnie zadziornie. - Ile chciałabyś ich narodzić?
-Jak najwięcej - odpowiadam szczerze. - Duża rodzina to mój priorytet.
-Chyba znalazłeś kandydatkę - Joe klepie brata po ramieniu, na co ten się śmieje i znowu zerka na mnie, ale tym razem jeszcze bardziej intymnie niż przed chwilą. No chyba, że już niedowidzę.
-Hej! Zbieramy się bo obiecałem Kevin’owi, że jeszcze do niego wpadniemy - Joe wstaje, a zaraz za nim Sophie.
-W porządku. My jeszcze trochę posiedzimy - odpowiada Nick. - Chyba, że też już wolisz się zbierać? - zerka na mnie, ale widzę w jego oczach, że nie przyjmuję odpowiedzi: TAK, WOLĘ JUŻ IŚĆ.
-Gdzie tam. Noc jeszcze młoda!
-W porządku, w takim razie do zobaczenia - Joe ściska mnie na pożegnanie, a zaraz po nim robi to blondynka.
-Bierz go mała! - mówi mi do ucha.
Moja nowa podchmielona przyjaciółka.
-Zawsze jesteś takim dżentelmenem? - pytam, kiedy zostajemy sami i możemy rozmawiać już całkowicie swobodnie.
-Co masz na myśli? - uśmiecha się, drapiąc się po brodzie i doskonale wie, co mam na myśli.
-No wiesz, to twoje: chyba, że też już wolisz się zbierać?
-Wolę zapytać niż trzymać cię tu na siłę. - odpowiada swobodnie.
-Skąd ta myśl, że miałabym tu być na siłę?
-Sam nie wiem. Po prostu to wszystko jest takie nowe i zupełnie niespodziewane. Nie wierzyłem w to, że znowu będziemy mieć kontakt. I to jeszcze taki jak teraz.
-To chyba dobrze, prawda? Wiesz, ja wciąż podtrzymuje to, co powiedziałam do ciebie w sylwestra - biorę butelkę do ust, ale kiedy ją przechylam, nic nie płynie do mojego gardła. Trzy piwa wypite w półtorej godziny. Mój nowy rekord.
-Ja również to podtrzymuję. - wstaje. - Piwa?
-Zdecydowanie - uśmiecham się i odprowadzam go wzrokiem do baru.
Dlaczego wcześniej nie widziałam tego, jak cholernie seksowny jest Nick Jonas?
-Zagrajmy w dziesięć faktów o mnie! - proponuję w połowie kolejnego piwa. Jutro będę mieć kaca jak stąd do Rosji, ale za bardzo się tym nie przejmuję. Dopóki obok mojego łóżka będzie stał cały baniak wody mineralnej, mogę szaleć na całego. -Zakładając, że nie googlowaliśmy siebie nawzajem to możemy dowiedzieć się całkiem zaskakujących rzeczy.
-A jeśli googlowaliśmy? - patrzy na mnie rozbawiony.
-Cóż… W takim razie mówimy o rzeczach, o których nie mówiliśmy mediom.
-Dobrze. - zgadza się. - W takim razie damy pierwsze.
-A więc… Nigdy nie brałam żadnych narkotyków.
-Nic?
-Nie. Nie paliłam trawki, nie wciągałam koksu, nie brałam też żadnych innych substancji.
-Jestem pod wrażeniem.
-Dziękuję.
-Ja od czasu do czasu zapalę skręta, ale jestem po tym całkiem zabawny. To naprawdę niezły towar. Leczniczy! - śmieje się, na co również wybucham śmiechem. Leczniczy. Oczywiście. - Pierwszy fakt o mnie, dość istotny, to to, że nie potrafię gotować. Więc jeśli powiedziałbym ci kiedyś: hej, ugotujemy coś razem?
-To tak naprawdę miałbyś na myśli, żebym to ja ugotowała? - prycham.
-Dokładnie. Ale lubię się patrzeć jak ktoś gotuje. Więc zawsze dotrzymam ci towarzystwa.
-Najbardziej lubię gotować makarony! Powinnam się urodzić włoszką.
-Ja jestem trochę Włochem.
-Naprawdę?! - pytam zdziwiona. Choć to wyjaśnia jego wygląd. Włosy czarne niczym smoła, mocno brązowe oczy i do tego oliwkowa skóra. Typowy włoski chłopak.
-Naprawdę. I uwielbiam makarony.
-Cóż, w takim razie kiedyś będziesz musiał spróbować moich przysmaków.
-Marzę o tym - śmieje się.
-Jeśli jesteśmy przy temacie narodowości, to jestem pół angielką i pół polką.
-Wiem. - odpowiada pewnie.
-Tak? Rzadko kto o tym wie. Często ta kwestia jest pomijana.
-Trochę mnie to dziwi, że jest pomijana. Jesteś za ładna jak na czystą angielkę.
-Oho! Nie mów tego głośno, bo twoi angielscy fani nie będą zadowoleni.
-W takim razie mam nadzieję, że się nie wygadasz! Cóż… Pierwszy raz wystąpiłem publicznie jak miałem cztery lata. W piwnicy przed moją rodziną. Nie wiem czy podobało im się tak samo jak mnie, ale doceniam to, że przyszli na ten pokaz.
-To przeurocze! - odpowiadam. - A więc, moje drugie imię to Paula. To polskie imię i wymawia się je zupełnie inaczej niż tutaj.
-Wiesz, że mój tata ma na imię Paul? I prawdziwe imię Kevina to też Paul! - mówi zdziwiony, a ja jestem tym zdziwiona jeszcze bardziej. Jestem zszokowana.
-Żartujesz? - zatykam usta dłonią z wrażenia. - Cóż, rodzina Jonas’ów chyba by mnie polubiła.
-Myślę, że nawet by cię pokochali… - odpowiada, patrząc na mnie przez dłuższy moment, tak, że nawet nie mam odwagi się odezwać. To z pewnością bardzo intensywne. - Pierwszym instrumentem, na którym nauczyłem się grać to perkusja.
-Matko! Uwielbiam perkusistów! - wykrzykuję, chyba zbyt żywiołowo.- To znaczy, uwielbiam jak ktoś gra na perkusji.
-Dlaczego?
-Uważam, że to najseksowniejszy instrument, na którym można grać. To znaczy, nie instrument jest seksowny, tylko… No wiesz o co mi chodzi. - zaczyna się robić chaotycznie i to chyba ten moment, gdy Nick Jonas uświadamia sobie, że niezła ze mnie wariatka więc zaczyna wiać tak szybko, jak się tu pojawił.
-Chętnie zagram ci coś na perkusji.
-Ja potrafię grać tylko na gitarze, chociaż zawsze chciałam się nauczyć grać na pianinie.
-Na pianinie też gram - odpowiada, śmiejąc się.
-Jest coś czego nie potrafisz? - pytam, bo jest zdecydowanie zbyt uzdolniony.
-Chyba będziesz musiała się sama przekonać. - zerka na mnie zalotnie.
Odchrząkuję.
-Chciałabym żyć w latach siedemdziesiątych.
-Dlaczego akurat w siedemdziesiątych?
-Bo wtedy powstało Queen. Uwielbiam Queen! - ekscytuję się zanadto.
-Queen to mistrzostwo. Ale uwielbiam też Prince i Steve Wonder’a.
-Prawdziwe ikony. Dlaczego Freddie nie pożył dłużej? Wspaniale byłoby iść na koncert.
-Zapraszam na mój koncert - proponuje. - Zapewnię ci dużo rozrywki!
-Trzymam cię za słowo! W każdym razie mam też cztery tatuaże.
-Niemożliwe… - komentuje.
-Serio!
-Na nadgarstku, palcu i gdzie jeszcze?
-Za uchem. Pierwszą literkę imienia mojej mamy - odwracam głowę tak, żeby widział. Kiedy przejeżdża palcem po wybrzuszeniu, gdzie znajduje się tusz, czuję jak przeszywają mnie dreszcze. - I jeden w miejscu niedostępnym dla innych.
-Teraz mnie zaciekawiłaś. Musisz mi powiedzieć.
-O, nie. W żadnym wypadku. Ale nie trać nadziei - obdarowuje go wzrokiem uwodzicielki. Kto by pomyślał. - Może kiedyś go zobaczysz.
-Ja mam dwa. - pokazuje mi oba przedramienia. Na jednym z nich widnieje słowo Mercy, zaś na drugim jakieś symbole, które nie do końca rozumiem.
-Co oznacza ten drugi?
-Bóg jest większy niż wzloty i upadki. Wielu ludzi sądzi, że to litery greckie, a to po prostu pęczek strzał.
-Moja mama byłaby zachwycona.
-Tak?
-Tak! Jest bardzo wierząca. To znaczy, cała moja rodzina jest, ale moja mama zawsze mi mówiła, że powinnam szukać chłopaka w kościele - śmieję się, a on podąża za mną.
-Wiesz, to bardzo mądre! Moja mama też by chciała wierzącą synową. A najlepiej taką, która urodzi jej masę wnucząt.
-Chyba już rozmawialiśmy na ten temat - mrużę oczy, przypominając sobie moje wcześniejsze wyznanie o tym, że mogłabym już rodzić dzieci. I to jak najwięcej. Nieźle.
-Ale jeśli jesteśmy w temacie dzieci, to gdybym nie została piosenkarką to byłabym nauczycielką.
-Naprawdę? - wydaje się być pod wrażeniem. - A czego byś uczyła?
-Może angielskiego? Na pewno nic ścisłego. Nigdy nie miałam do tego głowy.
-Ja też! Ale za to bywam zazdrosny w związkach. Czasem, aż za bardzo.
-Ty? Zazdrosny? - pytam zdziwiona.
-Dlaczego to cię tak szokuje?
-Jakoś nie potrafię sobie tego wyobrazić. Ale cóż, muszę ci się przyznać, że też bywam zazdrosna. Jak cholera. I to nie przez to, że nie znam swojej wartości, bo znam - tłumaczę się, na co on kiwa głową lekko rozbawiony. - Nie śmiej się!
-Nie śmieję się! To mądre co mówisz.
-No, w każdym razie to dlatego, że po prostu sama nie wiem. Taka moja natura. Nie lubię się dzielić.
-O nie, dzielenie się nie wchodzi w grę.
-Ale pewnie zszokuje cię kolejny fakt o tym, że do dwudziestego trzeciego roku życia nie uprawiałam seksu.
-Szczerze powiedziawszy, nie szokuje mnie to aż tak bardzo - odpowiada, jakby w ogóle nie zrobiło to na nim wrażenia. Chyba to pierwsza taka osoba, która nie powiedziała mi: Nie wierzę! albo Chyba żartujesz?
A tak poza tym, dlaczego mu właśnie to wyznałam?
-Naprawdę?
-Tak. Powinnaś być z tego dumna. Teraz nie zdarza się to zbyt często. To godne ogromnego szacunku. Widocznie nie miałaś odpowiedniego partnera i nie brnęłaś w to bez celu. - mówi, a mnie dosłownie brak słów. Nigdy nikt nie powiedział mi czegoś tak wspaniałego, jednocześnie będąc w tym zupełnie szczery i wyrozumiały. - Wiesz, nie jestem facetem, który miałby to w jakikolwiek sposób negować. Szczerze powiedziawszy, sam czekałem z tym jakiś czas. To było dla mnie coś ważnego. Jedni mogą mówić, że to w sumie nic takiego, ale jednak jest czymś dużym. Każdy nadaje temu inną wartość.
Ma kompletną rację. To naprawdę coś dużego. Sama do tej pory żałuję, że dałam się ponieść chwili i oddałam się Cole’owi i Tyler’owi. Nie żałuję tego co było z Harry’m. Wbrew pozorom wiem, że było to prawdziwe. Ale z perspektywy czasu chciałabym, żeby ktoś naprawdę wartościowy był moim drugim partnerem. Teraz będzie musiał być czwartym.
Wieczór kończy się zdecydowanie zbyt szybko, ale był to jeden z najzabawniejszych, najbardziej szczerych i nadzwyczajnych wieczorów, jakie w życiu przeżyłam.
Nick odprowadza mnie do domu. Czas spędzamy na opowiadaniu sobie różnych historii z życia wziętych i ciągłym śmianiu. Czuję się znakomicie w jego towarzystwie i nie ma co temu zaprzeczać.
-To mój nowy nabytek - mówię, kiedy stoję przed rezydencją. Z wieczora jest tu jeszcze piękniej. Oświetlone latarnie nadają cudownego blasku, a palmy wzdłuż trawnika jeszcze bardziej urozmaicają widok.
-Przepiękny - komentuje Nick. - Wiesz, że mieszkam dziesięć minut piechoty stąd? Trzeba iść wzdłuż tej drogi prosto, aż w końcu po lewej będzie mój dom.
-Wiem - odpowiadam. - Kiedy przyleciałyśmy obejrzeć nasze nowego lokum, to agent nieruchomości, który nam je pokazywał coś wspomniał o zamieszkałych w pobliżu super gwiazdach. Wiesz, chyba nawet wspomniał co nieco o tobie - mówię nonszalancko, a on kręci jedynie głową, znów się uśmiechając.
-Dobranoc, Americo.
-Widzimy się na mojej parapetówce? - pytam, pełna nadziei.
-Marzę o tym - powtarza po raz kolejny, a kiedy zbliża się do mnie, pozostawiając na moim policzku dotyk swoich warg, staram się zapamiętać zapach jego ciężkich perfum, które dosłownie omamiają całą moją głowę.
Już za trzy dni znowu go poczuję.
VICTORIA
Jest godzina dwudziesta dwadzieścia dwie, a ja wraz z Ed'em pędzę ulicami Los Angeles pięknym, czerwonym Kabrioletem Ferrari 400 SWB z 1959 roku. Nie wiem skąd rudowłosy wytrzasnął tą brykę ale jest niesamowita. Wiatr rozwiewa mi włosy. Głośny silnik samochodu
to dla moich uszu muzyka. Czego chcieć więcej w ten piękny, styczniowy wieczór?
Bar, pod którym parkujemy jak się okazuje jest własnością dobrego przyjaciela Ed'a. Carlos odziedziczył go po swoim ojcu, który odziedziczył go po swoim ojcu, który odziedziczył go po swoim. I w tym miejscu mniej więcej się zgubiłam, bo ojciec kogoś jeszcze, odkupił ten bar, żeby jego syn mógł prowadzić go samodzielnie, ale ten ktoś…
- Madam - Sheeran otwiera mi drzwi i wyciąga dłoń. Łapię ją, a mężczyzna pomaga mi wysiąść. Nie będę ukrywać. Nie jest to zbyt łatwe, zważając na to, jak nisko osadzone podwozie ma ten przeuroczy samochód.
- Merci - puszczam do niego oczko - A więc to jest ten mistyczny bar, przekazywany z pokolenia na pokolenie? - rozglądam się po okolicy, ostatecznie wlepiając oczy w wielki, migający neon - Fajnie tutaj.
Okolica jest dość cicha, zważając na to, że bar znajduje się blisko autostrady. Przed budynkiem zaparkowanych jest kilka aut. Jedne ze zdecydowanie wyższej półki, drugie już z trochę niższej, ale nic co znajduje się wokół nie jest obskurne i brzydkie. Jest tu czysto oraz bardzo vintage.
- Zapraszam do środka - Ed obejmuje mnie ramieniem - Koniecznie musisz poznać Carlosa.
Wchodzimy więc do środka. Wnętrze The Boardwalk nie różni się niczym od tego co zobaczyłam na zewnątrz. I bardzo mi się tutaj podoba.
- Carlos! Przyjacielu! - podchodzimy do baru. Tuż za ladą stoi postawny, umięśniony rudowłosy mężczyzna z brodą sięgającą mu do piersi. Na jej końcu zrobiony jest warkoczyk, spięty małym koralikiem. Jak mniemam, to jest właśnie Carlos, bo mój przyjaciel i on przytulają się mocno przez nieduży blat baru.
- Ed, kopę lat! - odsuwają się od siebie, szeroko uśmiechnięci - Cieszę się, że w końcu miałeś czas by tu zawitać - klepie go jeszcze po ramieniu, po czym przenosi wzrok na mnie - A kim jest ta piękna młoda dama?
Wyciągam rękę, również się uśmiechając. Carlos wygląda na rasowego harleyowca, ale jak zwykle pierwsze wrażenie jest mylne, bo okazuje się przemiłym gościem.
- Jestem Victoria, miło mi Cię poznać.
- Carlos - odwzajemnia uścisk, po czym z potężną siłą przysuwa mnie do siebie. Twarda, drewniana powłoka baru wbija mi się w brzuch, ale na szczęście czułości nie trwają długo. Po chwili znów stoję na swoich nogach.
- Świetny lokal - chwalę, a na twarzy Carlosa błyszczy duma.
- To miejsce po… - zaczyna, ale Ed przerywa mu kiwnięciem ręki.
- Zdążyłem już jej opowiedzieć.
Gawędzimy jeszcze chwilę, zanim właściciel prowadzi nas do jednego z ostatnich wolnych stolików. Zamawiamy po hamburgerze, kuflu piwa dla mnie i butelkę wody dla Ed'a.
- A teraz opowiadaj - Ed nachyla się do mnie, układając przedramiona na blacie stołu - Co tam słychać w wielkim świecie Victorii Santangel?
- Zatrzasnęłam się na tarasie, więc nowy rok spędziłam na zimnie pijąc szampana z butelki. Przeprowadziłyśmy się ostatecznie do Los Angeles - palcem drapię się po brodzie głęboko zastanawiając się co jeszcze ciekawego wydarzyło się od ostatniego spotkania z Ed'em - Podpisałam kontrakt z Miu Miu. Napisałam ostatnio świetną piosenkę. Dziś od rana zaliczyłam najlepszy czas w biegu na siedem kilometrów, w porównaniu do ostatniego miesiąca. A co u Ciebie?
- Spotkałem się z wydawcami mojej płyty. Jadłem wczoraj najlepsze owoce morza. Uprawiałem wczoraj świetny seks. I zastanawiam się, czy to nie sprawka małży…
- Okej - przerywam mu - Podsumowując wszystko u Ciebie w porządku?
- Tak - przytakuje - Planuję premierę krążka na czerwiec.
Niespodziewanie dołącza do nas Carlos, niosąc nasze piwa.
- Chcę jedną z autografem - podsuwa mi mój alkohol i dopiero teraz zauważam, że spod podwiniętych rękawów kraciastej koszuli, wystaje mu cała ręka w tatuażach. Jestem niemal pewna, że to sprawka Sheerana.
- Dzięki - mówię, uśmiechając się do Carlosa - A na płytę nie licz. Ed to straszny skąpiec - spoglądam na rudowłosego, który pokazuje mi swój środkowy palec. Nie jestem mu dłużna i wystawiam język.
- Będzie dziś karaoke? - Ed zmienia temat, a kiedy słyszę słowo "karaoke", aż podskakuje na siedzeniu.
- Macie karaoke?! - mówię podekscytowana, wbijając wzrok w Carlosa. Odwraca się na pięcie, palcem wskazując na niedużą scenę po mojej prawej stronie. Znajduje się ona po drugiej stronie pomieszczenia i wchodząc tutaj w ogóle jej nie zauważyłam. Ale teraz widzę i aż mam ochotę wycałować Carlosa za ten jego cudowny dobytek.
- Uwielbiam karaoke! - piszczę.
- Wszyscy uwielbiają karaoke - Ed patrzy na mnie z ukosa, a ja ponownie wyciągam język.
- Skoro tak wszyscy uwielbiają karaoke, to chyba czas zacząć imprezę.
Mija jeszcze godzina zanim Carlos ma kilka wolnych chwil, by włączyć światła, odpalić sprzęt i sprawić, żeby scena wyglądała jak scena z prawdziwego zdarzenia. Po zjedzeniu przepysznych burgerów i wypiciu kolejnego piwa, czuję, że zaraz zwojuję tym barem. Wstaję z kanapy, poprawiam bluzę, po czym klaszczę w dłonie.
- To do zobaczenia po moim występie - mówię do przyjaciela, mierzwię mu włosy i odchodzę do Carlosa niesiona jego śmiechem.
- Tak myślałem, że Cię tu pierwszą zobaczę.
- Więc, jestem! - dotykam jego ramienia, przybliżając się do ekranu jego laptopa - Chcę to - decyduję i z miny Carlosa mogę wnioskować, że jest bardzo zadowolony z mojego wyboru.
Biorę do ręki mikrofon, spoglądając po twarzach zebranych ludzi. Niewiele osób zainteresowało się rozkręcającym się karaoke. Kolorowa kuleczka nad tekstem wyświetlanym na wielkim telewizorze, rusza, a ja bez podkładu rozpoczynam śpiewanie. Dopiero w momencie, kiedy z głośników zostają puszczone sekundy melodii w moją stronę okręca się kilka głów.
If you're having girl problems
I feel bad for you son
I got 99 problems and a bitch ain’t one
I feel bad for you son
I got 99 problems and a bitch ain’t one
Zaczynam kołysać się, w rytm muzyki. Klimat tego miejsca i pobudzający bit piosenki, powodują, że z sekundy na sekundę czuję się tutaj jeszcze lepiej niż na początku.
Tip my hat to the sun in the west
Feel the beat right in my chest
At the crossroads a second time
Make the devil change his mind
Its a pound of flesh but its really a ton
99 problems and a bitch ain’t one
Chorus
If you're having girl problems
I feel bad for you son
I got 99 problems and a bitch ain’t one
99 problems but a bitch ain’t one.
Like broken glass under my feet
I can lose my mind in the sea
Looking for prize but I don’t want blood
All I wanna drink that are drink the flood
You can come inside but your friends can’t come
99 problems and a bitch ain’t one
Chorus
If you're having girl problems I feel bad for you son
I got 99 problems and a bitch ain’t one
I got 99 .. 99 .. 99 .. 99
99 problems But a bitch ain’t one.
99
99 problems and a bitch ain’t one
Feel the beat right in my chest
At the crossroads a second time
Make the devil change his mind
Its a pound of flesh but its really a ton
99 problems and a bitch ain’t one
Chorus
If you're having girl problems
I feel bad for you son
I got 99 problems and a bitch ain’t one
99 problems but a bitch ain’t one.
Like broken glass under my feet
I can lose my mind in the sea
Looking for prize but I don’t want blood
All I wanna drink that are drink the flood
You can come inside but your friends can’t come
99 problems and a bitch ain’t one
Chorus
If you're having girl problems I feel bad for you son
I got 99 problems and a bitch ain’t one
I got 99 .. 99 .. 99 .. 99
99 problems But a bitch ain’t one.
99
99 problems and a bitch ain’t one
Kończę. Opuszczam ramiona, głęboko oddychając. Nie śpiewałam dłużej niż dwie minuty, a mam wrażenie, jakbym właśnie zakończyła godzinny koncert.
- Dzięki - unoszę ponownie mikrofon do ust, a w odpowiedzi dostaję oklaski i męskie piski. Śmieje się szczerze, po czym odkładam sprzęt i udaję się z powrotem do Ed'a. Siedzi z założonymi ramionami, wygląda na zrelaksowanego. Zdradza go również leniwy uśmieszek.
- I jak Ci się podobało, przyjacielu? - pytam, opierając dłonie o stół. Nachylam się do niego i po raz kolejny czochram mu włosy. Rudy marszczy nos, ale od razu uśmiecha się do mnie szeroko.
- Wiedziałem, że lubisz karaoke, ale nie sądziłem, że aż tak bardzo. Brawo. Skradłaś serca publiczności.
- Dzięki - po raz setny tego wieczoru powtarzam to słowo - To takie dziwne. Jestem tu niemal anonimowa. Gdybym zapytała kogokolwiek tutaj czy zna The Fame, to jestem niemal pewna, że spojrzałby na mnie z miną "Ale dziewczynko o czym Ty do mnie mówisz?".
- Dlatego Cię tu zabrałem - w tle puszczona jest kolejna piosenka, a ja w duszy cieszę się z dwóch rzeczy. Z tego, że dzięki mnie ktoś właśnie odważył się na zaśpiewanie mojej ulubionej piosenki i z tego, że Ed mnie tu zabrał. Teraz koniecznie muszę także Ami pokazać to miejsce.
Sięgam po kufel i ciągnę duży łyk. Tupię nogą w rytm muzyki oraz całkiem dobrego głosu, który właśnie śpiewa. Spoglądam w kierunku sceny.
Take you like a drug
I taste you on my tongue
You ask me what I'm thinking about
I'll tell you that I'm thinking about
Whatever you're thinking about
Tell me something that I'll forget
But you might have to tell me again
It's crazy what you do for a friend.
I taste you on my tongue
You ask me what I'm thinking about
I'll tell you that I'm thinking about
Whatever you're thinking about
Tell me something that I'll forget
But you might have to tell me again
It's crazy what you do for a friend.
Wstrzymuję oddech. Nie wiem ile czasu ostatnia dawka powietrza zalega mi w płucach, ale jestem niemal pewna, że o jedną minutę za długo.
Gdyby ktoś wyliczył prawdopodobieństwo szansy tego, że spotkasz kogoś, kogo się nie spodziewało zobaczyć, w miejscu w którym Cię wcześniej nie było, ile mogłoby ono wynieść? Jedna szansa do stu tysięcy? Jedna do miliona?
Nie mam pojęcia, bo dobrym matematykiem nie jestem i nigdy nie byłam. Ale właśnie patrzę na Joe, ubranego w musztardową bluzkę, czarne spodnie, z tymi jego roztrzepanymi włosami. Stoi na tej małej scenie do karaoke, trzyma mikrofon i śpiewa moją ulubioną piosenkę The Neighbourhood. I patrzy prosto na mnie. Prosto na mnie.
Go ahead and cry little girl
Nobody does it like you do
I know how much it matters to you
I know that you got daddy issues
And if you were my little girl
I'd do whatever I could do
I'd run away and hide with you
I love that you got daddy issues, and I do too
I tried to write your name in the rain
But the rain never came
So I made with the sun
The shade, always comes at the worst time.
Nobody does it like you do
I know how much it matters to you
I know that you got daddy issues
And if you were my little girl
I'd do whatever I could do
I'd run away and hide with you
I love that you got daddy issues, and I do too
I tried to write your name in the rain
But the rain never came
So I made with the sun
The shade, always comes at the worst time.
Zakrywam usta dłonią. Oczarowana oglądam jego występ i marzę by już skończył, bo chcę powiedzieć mu jak miło jest go znów zobaczyć. Może znów powiedziałabym mu, że spędziłam najmilszego a zarazem najdziwniejszego sylwestra w całym moim życiu? Albo to, że czekałam jak licealistka, żeby wziął, wyszukał mnie w mediach społecznościowych i pokazał mi, że spodobałam mu się tak bardzo jak on mi.
Kiedy kończy, a muzyka milknie, zeskakuje z podwyższenia i od razu kieruje się w moją stronę. Serce zaczyna walić mi w piersi, a panika przenika do mojej skóry. Już zapomniałam o czym chciałam z nim rozmawiać. Co chciałam mu powiedzieć. Ale uświadamiam sobie, że jemu chciałabym powiedzieć wszystko.
- Victoria - kiedy jest tuż przede mną, powietrze elektryzuje się od jego spojrzenia kierowanego wprost w moje oczy.
- Joe - odpowiadam tym samym. Jego usta sięgają mojego policzka. Czuję ciepłe muśnięcie oraz jego rękę na moim ramieniu - Nie spodziewałam się, że Cię tu zobaczę.
Uśmiecha się szeroko, po czym odsuwa dłoń od mojego ciała. W ogóle mi się to nie podoba.
- Mógłbym powiedzieć to samo o Tobie - spogląda za moje ramię - Cześć, jestem Joe Keery - przysuwa się do mnie, tak blisko, że mogłabym wyliczyć na palcach z czego składają się jego perfumy. Choć chciałabym tak stać i rozkoszować się jego zapachem, pozwalam by wymienili z Ed'em grzecznościowe uściski rąk.
- Steve Harrington! - Sheeran z zadowoleniem wita mojego znajomego - Jestem fanem serialu.
- To świetnie się składa, bo bardzo lubię Twoją muzykę.
- Bardzo się cieszę - Ed spogląda na mnie - A wy skąd się znacie?
- Z sylwestra - odpowiadamy w tym samym momencie, po czym spoglądamy na siebie.
- Moje szczęście, Twój pech - znów mówimy to samo. Marszczę brwi, zdziwiona. Jestem pewna, że Ed jest zdziwiony bardziej od nas.
- Może usiądziesz? - proponuję, pokazując na kanapę którą wcześniej zajmowałam.
- Jasne, dzięki - Joe zajmuje miejsce, a ja siadam obok niego - Świetny występ, Victoria.
- Dałam czadu, co? - chichoczę na swój własny żarcik, ale nikt nie przeczy moim słowom - Jesteś tutaj sam?
- Nie - spogląda w kierunku innego stolika - Jestem z kumplami z zespołu i kolegą z planu. Myślę, że wybaczą mi chwilową nieobecność.
- Na pewno - rudowłosy odzywa się, zanim zdążę pomyśleć na odpowiedzią. Zostawię was samych. Pogadajcie. Bo coś mi się wydaje, że macie sporo do wspominania. Miło było Cię poznać, Joe - Ed wstaje ze swojego miejsca, po czym wskazuje na bar - Jakby coś, jestem przy barze z Carlosem.
Odprowadzam rudowłosego wzrokiem. Mam nadzieję, że odbiera telepatycznie moje gorące podziękowania za pozostawienie mnie tu samej z Joe.
Skupiam swój wzrok na mężczyźnie, przypominając sobie jak wyglądał w sylwestra. Teraz jest mniej elegancki, ale tak samo czarujący jak wcześniej. Jego ogromne, piwne oczy błyszczą w słabym świetle lamp. Zauważam także delikatny zarost, który zdecydowanie bardzo mi się podoba.
- Ty też sobie świetnie poradziłeś - mówię, skupiając wzrok na jego twarzy.
- A moi przyjaciele z zespołu, mówili, że mam nie robić sobie jaj. Bali się, że wszyscy pouciekają i właściciel zaliczy najmniejsze obroty w miesiącu.
- Jako osoba zajmująca się muzyką na co dzień, mogę z ręką na sercu powiedzieć Ci, że było naprawdę dobrze.
- Szczerze? Obchodzi mnie tylko Twoja opinia - przygryzam wargę, by powstrzymać dziki chichot.
- Mieszkasz w LA? - pytam. Joe spogląda w stronę kolejnej osoby, która wzięła udział w karaoke.
- Teoretycznie tak, praktycznie nie zawsze. Mam mieszkanie, które wynajmuję z Charliem, ale mój prywatny dom jest w Nowym Jorku. A Ty? Jesteś tutaj w sprawach zawodowych?
- Przeprowadziłam się tutaj z moją przyjaciółką z zespołu kilka dni temu.
Obracam kufel z ostatkami piwa, złocącymi się na dnie. I wpadam na totalnie genialny pomysł.
- Za trzy dni organizujemy małą parapetówkę w naszym nowym domu. Miałbyś może ochotę wpaść?
Oczekuję odpowiedzi z ciężkim sercem i nadzieją, ale kiedy na twarz Joe rozjaśnia uśmiech, już znam odpowiedź.
Do zobaczenia za trzy dni, Joe. Będę czekać z niecierpliwością by znów Cię zobaczyć.
***
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz