niedziela, 28 czerwca 2020

E10S6.Tell me that you want me and maybe I could play for you tonight.

AMERICA


Music on


4 lipiec, Londyn



Weekend w Mediolanie był absolutnie niesamowity. Spotkanie z Zoe i Oliver’em było czymś, na co długo czekałam. Przede wszystkim dlatego, bo wiedziałam, że w końcu będę miała czas na relaks i odrobinkę szaleństwa, ale tylko dlatego bo właśnie Zoe i Oliver tacy są. Nie da się z nimi nudzić. Dodatkowo jestem szalenie zadowolona, że Jonathan mógł mi w tamtym czasie towarzyszyć. Wiedziałam, że dla niego to również była ogromna frajda. Poza tym odwaliliśmy kawał dobrej roboty i koniec końców, razem z Zoe stworzyłyśmy świetny kawałek, zaś klimat, słońce i romantyzm Mediolanu sprawił, że mnie i Jonathan’owi również wpadło kilka znakomitych pomysłów na nasz drugi utwór.

Ewidentnie zaliczam tę wycieczkę do pracowitych, ale także jak najbardziej udanych. 

Kolejny dzień, kolejna podróż. Myślałam, że po tym jak zakończymy istnienie zespołu The Fame, moje podróże samolotem zdecydowanie się zredukują, natomiast teraz mam wrażenie, że praktycznie nic się nie zmieniło, a samolot to mój drugi dom. Nie mam nic przeciwko podróżom. Uważam, że samolot to doskonały środek transportu, który daje wiele wspaniałych możliwości i przede wszystkim oszczędza mnóstwo czasu, ale nie skłamię, jeśli przyznam, że zaczyna być to odrobinę uciążliwe. Najbardziej dlatego, ponieważ moja rodzina i większość przyjaciół mieszka w Europie i w zasadzie tylko ja osiedliłam się na innym kontynencie. Na początku byłam zakochana w Nowym Jorku. W zasadzie wciąż jestem, ale po upływie czasu zaczęłam dostrzegać, że pomimo iż mam tam wielu nowych przyjaciół, to brakuje mi tych starych. A przede wszystkim tęsknie za rodziną. Bo tego nic nie potrafi zastąpić.

Londyn wita mnie ciepłym powietrzem i swego rodzaju blaskiem, którego wcześniej jakoś nie dostrzegałam. Pomimo, że teraz Ameryka jest moim nowym domem, to zawsze będę czuła sentyment właśnie do tego miejsca. Bo tutaj działy się rzeczy, które na zawsze zostaną w mojej pamięci.

Od zakończenia ostatniej trasy koncertowej nie tylko u mnie zmieniło się kilka aspektów, ale również u mojego brata. Nie mieszka już z rodzicami w Bristolu, a właśnie tutaj, w Londynie. Kupił sobie mieszkanie, które dzieli wraz z Medison. Z tego co wiem, układa im się bardzo dobrze, a ja nie mogłabym się cieszyć jego szczęściem bardziej niż teraz. Z tej okazji moi rodzice również postanowili się wybrać na krótką wycieczkę do Londynu i tym razem to oni przyjeżdżają zobaczyć swoje dzieci. Jestem niesamowicie podekscytowana, że będziemy mieli szansę nadrobić zaległości i pobyć ze sobą trochę czasu.

-Wróciłam! - staję u progu drzwi wejściowych i jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki po kilku sekundach jestem podawana z ramion do ramion. Wzruszam się przy tym dogłębnie, bo jeśli chodzi o moją rodzinę, to zazwyczaj jestem nad wyraz wrażliwa. Nie oszczędzamy sobie komplementów, a ja nie mogę doczekać się aż wszyscy razem siądziemy, zjemy typowo domowe jedzenie, które przygotowała moja mama i poplotkujemy jak za starym dobrych czasów. 

-Opowiadaj kochanie, jak ci się mieszka w Nowym Jorku? - standardowo pierwsze pytanie należy do mojego taty i zapewne nie jest ono ostatnie w dzisiejszym dniu.

-Bardzo dobrze. - odpowiadam zgodnie z prawdą. - To ogromne miasto, ale zdążyłam się już przyzwyczaić. Zdecydowanie ma swój urok.

-I co? Nie tęsknisz za swoją szaloną rodzinką? - pyta tym razem Aaron, uśmiechając się do mnie figlarnie. 

-Jasne, że tęsknie. - dotykam dłoń mamy, która siedzi tuż obok mnie. - Ale szczerze powiedziawszy mam tyle pracy, że nawet o tym nie myślę. - odpowiadam już tak naprawdę totalnie nie będąc szczera, ale wolę zachować dobrą minę do złej gry. Nie chciałabym, żeby wiedzieli, że tak naprawdę bywają momenty, w których jestem zdruzgotana i mam po prostu ochotę rzucić tym wszystkim i wracać do Anglii. - To chyba dobrze, prawda? - biorę łyk wina, przełykając go niebezpiecznie szybko, próbując zakryć taflę kłamstw.

-Oczywiście, że tak. - moja mama uśmiecha się do mnie czule. - Najważniejsze, żebyś była szczęśliwa. Gdziekolwiek na ziemi jesteś.

-No a co u was? Chcę wiedzieć wszystko ze szczegółami.

Mama wzdycha.

-Twój ojciec znalazł sobie nowe hobby. 

-Istotnie. - odpowiada tata z uśmiechem na twarzy.

-Co tym razem? - pytam rozbawiona, bo ten człowiek uwielbia próbować nowych rzeczy. Jak szybko wpada na coś nowego, tak szybko z tego rezygnuje. Czasem wydaję mi się, że słomiany zapał do pewnych kwestii mam właśnie po nim. Nie wiem czy to najlepsza wróżba na przyszłość, ale więzów krwi nie się da oszukać.

-Zgadnij. - odpowiada dumny tata.

-Hm. Jakiś nowy sport? Może krykiet? - zagaduję.

-Nie jesteś nawet w najmniejszym stopniu blisko. - komentuje mój brat.

-Gotowanie?

-Nie.

-Jazda konna?

-Nie.

-W takim razie poddaję się. - wzdycham, na co mój tata patrzy zadowolony na mamę, jakby był dumny z tego, że wymyślił coś tak spektakularnego, że nie potrafiłam na to wpaść. Mama zaś przewraca oczami, widocznie będąc tym znudzona.

-Akordeon! - wypala zadowolony i muszę powiedzieć, że tym razem naprawdę mnie zaskoczony. Faktycznie moja zgadywanka była niebywale odległa.

-Akordeon. - bardziej stwierdzam niż pytam. 

Słyszę śmiech Aarona i cichy chichot Medison.

-Zawsze marzyłem, żeby mieć swój własny akordeon. To niesamowity instrument. Powinnaś spróbować.

-No nie wiem tato. Jakoś nie czuję tego instrumentu. 

-Nie ty jedna. - wzdycha moja mama.

-Potrzeba chyba dużej siły w rękach, żeby na tym grać, prawda?

-Istotnie. - odzywa się tata. - Nawet zauważyłem zagubione niegdyś mięśnie ramion. Wspaniała sprawa. A jaka radość!

-Używa go nad ranem i późnymi wieczorami, prawda? - pytam mamę, a jej zmęczona twarz wskazuje tylko na jedną odpowiedź.

-W rzeczy samej. 

-Później dam wam próbkę. Jestem pewien, że szybko się do niego przekonacie.

-Nie mogę się doczekać. - odpowiadam, już dość mocno rozbawiona. - A jak wam się mieszka w Londynie? - patrzę na Aarona i Medison.

-Wspaniale. Kiedy nie jesteśmy w trasie, gramy w jednym z pubów muzycznych w centrum. Niesamowita frajda. 

-Naprawdę!? To wspaniale. - mówię podekscytowana. 

-Nie zgadniesz kto z nami gra. - podsyca mój brat.

Patrzę na niego z wielkim pytajnikiem, który widnieje nad moją głową.

-Martin! 

-Martin!? Żartujesz. - odpowiadam, bo od jakiegoś czasu nie mam pojęcia co się u niego dzieje. Nad moją teraźniejszą muzyką pracuję w większości ja i ekipa z Nowego Yorku, więc w zasadzie od ostatniego koncertu nie miałam zbyt dużo do czynienia z członkami mojego zespołu. Ze względu na miejsce zamieszkania, każdy porozjeżdżał się do swoich domów i mieliśmy się spotkać dopiero za trzy miesiące, kiedy znów pojedziemy w trasę. Jestem zaskoczona dowiadując się, że mój brat i Martin pozostali w tak dobrym kontakcie, że postanowili razem grać. 

-Jak się ma Martin? -pytam, głodna wiedzy.

-W zasadzie całkiem nieźle. - komentuje krótko mój brat. Aha. Jak zwykle pogadane. 

-Wciąż jest przystojny. - wzdycha Medison, na co chichoczę. Przynajmniej z nią się dobrze rozumiem. - I jest singlem. - patrzy na mnie, mrużąc brwiami.

-Co? - pytam, po raz kolejny zaskoczona. Na dzisiejszym spotkaniu ewidentnie doskwiera mi jedna emocja. Zaskoczenie. - Przecież był taki zakochany w Elizabeth!

-Tak, ale niestety zdradziła go, podczas gdy on wylewał swoje siódme poty na naszych koncertach.

-Nie wierzę. - mówię zasko… Ah, zresztą sami wiecie.

-Też mnie to wpieniło. - odpowiada blondynka.

-Martin to taki miły chłopak. - odzywa się mama. - Jak można zrobić komuś takie świństwo?

-Też się nad tym zastanawiam. - przyznaję. - Elizabeth, Elizabeth… Niezła z ciebie suka. 

-Istotnie! - popiera mnie tata. ISTOTNIE to chyba jego nowe ulubione słowo.

-Ale coś mi się wydaję, że jego wolność to tylko kwestie czasu. - opowiada mój brat.

-Jak to? Chyba mi nie powiesz, że zamierza wrócić do El?

Prycha.

-Nigdy w życiu. Ale zauważyliśmy z Medison, że Elizabeth numer dwa ma na niego niezłą chrapkę.

Nad moją głową znów pojawia się wielki pytajnik, ale mój brat nie pała się do tego, aby wgłębić mnie w temat. Zastanawiam się czy sądzi, iż jestem jasnowidzem? Patrząc na sposób w jaki ze mną rozmawia, wydaję mi się, że tak. Sądzi, że jakoś magicznie domyślę się o czym mówi. Na szczęście Medison ratuje sytuację. Po raz kolejny.

-To druga wokalistka naszego zespołu. Wenezuelka. Do tego piękna jak diabli. - blondynka patrzy na mnie ze smutkiem, jakby przekazywała mi myśl, że nie ma opcji, aby Martin nie ugiął się pod ciężarem jej zalotów. 

-Hm… - udaje mi się wymsknąć, bo nie wiedzieć czemu, nagle czuję jakiś zawód. DLACZEGO? Nie mam zielonego pojęcia.

-Sympatyczna chociaż? 

-Bardzo. Szczególnie względem mężczyzn. - odpowiada Medison, patrząc przez chwilę z wyrzutem na Aarona.

-Aaron? - odzywa się moja mama.

-Nic nie zrobiłem! Po prostu raz czy dwa się do niej uśmiechnąłem.

-Oh, przestań! Uśmiechasz się na jej widok za każdym razem gdy do ciebie zagaduje.

-Bracie… To jest moment, w którym w ciebie zwątpiłam.

-Nie przesadzajcie. Po prostu staram się być miły.

-Faceci. - prycha Medison. 

-Muszę zbadać tą sytuację. - mówię nagle. - Kiedy macie najbliższy występ?

-Świetnie się składa, bo jutro! - odpowiada podekscytowana blondynka, która wciąż patrzy na mojego brata z rezerwą. I wcale jej się nie dziwię.

-Wspaniale! Zapowiada się znakomity wieczór.


5 lipiec, Londyn



-Jak się miewa moja najlepsza przyjaciółka!? - mówię zadowolona na wstępie, stojąc u progu drzwi wejściowych do mieszkania Victorii. 

-Tęskniłam! - robi smutną minę, a za chwilę trzyma mnie w ramionach. - Chodź! Musisz ocenić moje nowe lokum!

Gniazdko mojej przyjaciółki jest niezwykle przyjemne, nowoczesne i zdecydowanie w stylu vintage, co akurat mnie nie dziwi, bo Vicky zawsze lubiła ten styl. Zresztą mnie on również wpasowuje się w gust. Nie ma tu nic, co mi się nie podoba, dlatego patrzę na wszystko z dużym zachwytem. 

-Pięknie się urządziłaś.

-To zdecydowanie moje miejsce na ziemi. - rozgląda się po kuchni z uśmiechem, bo teraz właśnie w niej się znajdujemy. - W naszym domu w Norwegii wszystko było takie białe, sterylne i zimne. Czułam się znowu jak w szpitalu. Nie dziwota, że już dostawałam świra.

-Ja też ci się nie dziwię. Dobrze, że masz to już za sobą. 

-Tak. Jeszcze tylko piętnaście dni dzieli mnie od stuprocentowej wolności. 

-Denerwujesz się? - pytam, popijając lemoniadę ogórkową.

-Nie. Bardziej denerwowałabym się jakby w grę wchodziły jeszcze dzieci. - przymyka na chwilę oczy. - To byłaby straszna perspektywa. Dobrze, że do tego nie doszło. 

-Na szczęście. Ale myślę, że rozwód bez orzekania o winie to najprostszy sposób. Szybko, sprawnie i każdy z was pójdzie w swoją stronę.

-Niall mnie ostatnio odwiedził. - zmienia nagle temat, wypowiadając słowa z prędkością błyskawicy na jednym wdechu.

-Niall? - dopytuję, chociaż wiem, że dobrze usłyszałam.

-Tak. - wzdycha. 

-I??? Co się wydarzyło? - pytam podekscytowana, ale również nie wiedzieć czemu przestraszona i zmartwiona zarazem. Dziwne uczucie.

-To było… Intensywne spotkanie. 

Opowiada mi o tym, jak pokazywał jej zdjęcia swojego synka. O tym jak na nowo wyznali sobie miłość, jednocześnie żegnając się z nią na zawsze. Jak żałowali tego co nieodżałowane. Fantazjowali o tym co mogłaby przynieść wspólna przyszłość jednocześnie wiedząc, że nigdy nie będzie ich. Rozpamiętywali drobne gesty, powoli wyrzucając je z pamięci, dając tym samym miejsce na nowe, już nie tworzone przez nich. Swoją podróż zakończyli na dobre, rozsiadając się do dwóch różnych pociągów, mając nadzieję, że gdzieś na końcu tej drogi w pojedynkę spotka ich coś równie wspaniałego, a może i nawet lepszego.

-I jak się z tym czujesz? - pytam, po wysłuchaniu opowieści.

-Czuję ulgę, zdecydowanie. Wcześniej miałam wrażenie, że nie domknęliśmy wielu spraw, a teraz? Możemy poczuć się wolni. Niall jest wspaniałym tatą. - mówi, patrząc gdzieś w przestrzeń przez okno. Widzę, że się wzrusza. - Czasami żałuję, że to wszystko potoczyło się tak, a nie inaczej. Wiem, że byłabym z nim szczęśliwa. Ale wiem, że on jest szczęśliwy właśnie teraz. Dlatego pozwoliliśmy sobie odejść… Raz na zawsze.



The Shackwell Arms to jeden z najbardziej lubianych pubów z muzyką na żywo. Przynajmniej przez większą część Londyńczyków. Wiem co mówię, ponieważ sama odwiedzałam to miejsce dość często razem z Victorią i Caroline kiedy miałyśmy wolne od koncertowania. Teraz zrobiło się tu bardziej nowocześnie niż zapamiętałam i jest tu zdecydowanie więcej ludzi, co dobrze wróży, ponieważ jest naprawdę wielu utalentowanych artystów, którzy nie mają szans na światową karierę, więc dobrze, że istnieją miejsca takie jak to, które pozwala im na pokazanie swoich umiejętności i spełnia radość z tworzenia muzyki.

Prezenter zapowiada kolejny zespół. Spodziewam się, że to ten, na który czekamy razem z Victorią. Nie miałam okazji się jeszcze dzisiaj widzieć z moim bratem i resztą, ponieważ musieli tu przybyć dużo wcześniej, dlatego liczę, że po ich występie będzie jeszcze dużo czasu na rozmowy. 

-Fajnie tu znowu być. Muszę odwiedzać to miejsce zdecydowanie częściej. - zagaduje Victoria, stawiając przede mną ciemne, irlandzkie piwo. Sama zaś częstuje się dietetyczną colą i pistacjami.

-Zazdroszczę ci, że będziesz mieć tą możliwość. - wzdycham, nieco niepocieszona.

-Przecież w Nowym Jorku zapewne roi się od takich pubów.

-No wiem, ale… To Nowy Jork. - odpowiadam beznamiętnie.

-Kto wie kiedy zawitasz znowu w Londynie. - bierze garść orzeszków do buzi, patrząc na mnie z podniesionymi brwiami. - Jeśli będziesz miała odpowiedni pretekst.

Prycham, kręcąc głową, bo wiem co chodzi po jej głowie. I mnie też to przeszło przez myśl kilka razy. Nicholas to naprawdę świetny facet, a ja zawsze to wiedziałam. Ale jak to w moim życiu bywa, nie doceniam tego co mam pod nosem i raczej od tego stronię. A potem często wracam do moich byłych „obiektów westchnień” z podwojoną siłą, tylko wtedy zazwyczaj już nie jest tak prosto odnowić ową relację. W końcu nikt nie będzie czekał na mnie wiecznie.

-Proszę państwa, przed wami kolejny zespół, który już bardzo dobrze znacie. Dajcie czadu, bo przed wami 90th Shade!

Najpierw widzę mojego brata, który idzie pewnie ze swoją gitarą i nieznanego mi jeszcze jasnowłosego faceta, który kieruje się w stronę perkusji. Za nimi podąża uśmiechnięta jak zawsze Medison, która staje posłusznie za mikrofonem, natomiast obok niej ustawia się kolejna wokalistka. Brązowowłosa piękność o niebanalnej sylwetce i nogach do nieba. Elizabeth.

A potem widzę Martin’a. 

I uśmiech sam pojawia się na mojej twarzy bez zbędnych starań.



Music on


[Verse 1]


How can I decide what's right

When you're clouding up my mind?

I can't win your losing fight

All the time

Nor could I ever own what's mine

When you're always taking sides

But you won't take away my pride

No, not this time

Not this time


[Chorus]


How did we get here

When I used to know you so well? Yeah

How did we get here?

Well, I think I know how


[Verse 2]


The truth is hiding in your eyes

And it's hanging on your tongue

Just boiling in my blood

But you think that I can't see

What kind of man that you are

If you're a man at all

Well, I will figure this one out

On my own (I'm screaming, "I love you so")

On my own (But my thoughts you can't decode)


[Chorus]


How did we get here

When I used to know you so well? Yeah

How did we get here?

Well, I think I know how


[Bridge]


Do you see what we've done?

We've gone and made such fools of ourselves

Do you see what we've done?

We've gone and made such fools of ourselves


[Chorus]


How did we get here

When I used to know you so well? Yeah, yeah, yeah

How did we get here

When I used to know you so well?


[Chorus 2]


I think I know

I think I know


[Outro]


There is something I see in you

It might kill me, but I want it to be true


Zespół poczęstował nas wachlarzem wspaniałych piosenek, które są zdecydowanie w moim guście i szybko wpadły mi w ucho. Nie można odmówić im braku zdolności instrumentalnych (o czym sama miałam doskonałą możliwość się przekonać nie raz) i naprawdę dobrych głosów. Oczywiście spodziewałam się świetnego wokalu po Medison, ale Elizabeth zaskoczyła mnie jeszcze bardziej. Zdecydowanie nie dziwię się, że została główną wokalistką. 

Po jakimś czasie w końcu do nas dołączają. Od razu przytulam mojego brata i Medison, chwaląc ich wylewnie za kawał dobrej roboty.

Szybko zapoznaję się również z Elizabeth, która na razie jest nad wyraz uprzejma. Z Martin’em witam się jako ostatnim.

-Cieszę się, że się spotykamy. - uśmiecham się, kiedy bierze mnie w ramiona.

-Long time no see. - odpowiada, z równie dużym uśmiechem, po czym wita się z Victorią. 

-Chyba brakuje jednego z was? - zdążam zauważyć.

-Luka! Nasz ukochany perkusista. - odpowiada mój brat. - Musiał się dzisiaj wcześnie zwinąć, ale obiecał, że nie przegapi następnego spotkania ze sławną siostrą kumpla z zespołu. Fucker.

Śmieję się.

-Mam taką nadzieję!

Siadamy w większej loży i przez większość czasu rozmawiamy wszyscy razem. O muzyce, nowej książce Vicky, mojej trasie koncertowej, która zbliża się wielkimi krokami i o tym, jak wspaniale znów będzie grać razem. Kiedy dostrzegam, że Victoria rozmawia z Aaron’em i Medison, a wiecznie uwieszona na Martin’ie Elizabeth decyduje się w końcu podążyć w pojedynkę do baru, szybko łapię okazję, żeby zagadać Cooper’a. 

-Więc, kto wpadł na pomysł założenia zespołu? - zagaduję luźno, przemyślawszy moje pytanie jakieś sto pięćdziesiąt razy kilka chwil wcześniej.

-W zasadzie ja i Aaron. Mamy naprawdę świetny kontakt. Zawsze mieliśmy. 

-Cieszę się. Za to nasz kontakt ewidentnie się ograniczył. - zauważam.

Uśmiecha się.

-Prawda. To było dziwne. Będąc ze sobą dwadzieścia cztery na dobę przez tyle miesięcy i nagle nic. Przyznam, że trochę mi tego brakowało.

Ja niestety nie mogę tego przyznać, bo w tamtym czasie byłam w zupełnie innym miejscu niż teraz. Głodna wrażeń i poznawania świata myślałam tylko o tym, żeby się przeprowadzić i poznawać nowych ludzi. Pomimo wielu obiecań, że razem ze wszystkimi członkami zespołu będziemy utrzymywać kontakt, tak naprawdę nic z tego nie wyszło. Głównie z mojej winy. To ja się nie odzywałam. Wtedy tego nie widziałam, ale teraz dostrzegłam, że zachowałam się jak rozkapryszona gwiazda, która pomimo widocznych wielu starań tych ludzi, którzy dbali o dobro tego zespołu, ja w zasadzie na sam koniec im podziękowałam, obiecując złote góry, a następnie olałam, jakby byli nic nieznaczącymi postaciami. Epizodami w moim życiu, które przez pewien czas coś wnosili do mojego świata, ale kiedy już ich nie potrzebowałam, po prostu o nich zapomniałam. Najgorsze jest to, że przez cały ten czas wiedziałam jak bardzo wartościowi są i że mogą być moimi przyjaciółmi na całe życie. Ale ja starałam się o coś większego, lepszego i unikatowego. I skończyłam tak jak teraz. Czyli nie w pełni zadowolona z mojego obecnego miejsca zamieszkania, umierająca z tęsknoty za ludźmi, których naprawdę kocham i potrzebuję.

-To moja wina. - przyznaję szczerze. - Byłam… - zastanawiam się jak określić moją postawę. - Po prostu miałam tak dużo rzeczy do zrobienia, że zapomniałam o całym świecie. - mówię, kłamiąc mu prosto w oczy. Nie wiem dlaczego to robię, ale wydaję mi się, że nie chcę się w jego oczach jeszcze bardziej poniżać ani karać, mając nadzieję, że jeśli tego nie zrobię, on wcale nie zobaczy we mnie winy. 

-Nie musisz się tłumaczyć. - odpowiada z tym samym uśmiechem. Widzę jednak, że jest na swój sposób oschły i nieco zimny. Jestem zdziwiona, bo nigdy wcześniej go takiego nie widziałam. 

Nie wiem czy ma to związek z wydarzeniami, które miały miejsce ostatnio w jego życiu, a powiedzmy sobie szczerze - zdrada kochającego partnera na pewno podziałała na niego negatywnie, czy może to właśnie przeze mnie. I, że wcale nie muszę mu mówić prawdy o sobie i o tym co było, bo on doskonale o tym wie. 

-Niebawem kolejna trasa, więc wszystko wróci do normy, prawda. - bardziej stwierdza niż pyta, i nie wiedzieć czemu, mam wrażenie, że nie mówi poważnie. Że w jakiś sposób ze mnie drwi, i teraz wiem, że dzięki temu co powiedziałam wcześniej, idealnie podałam mu się na tacy. On już nie wierzy w tą przyjazną, wrażliwą i szczerą Americę, którą byłam jeszcze kilka miesięcy. Wydaję mi się, że jedyne co teraz widzi do wcielenie osoby, którą dawno nie byłam. Obojętną, martwiącą się jedynie o siebie, kapryśną i egoistyczną. Czyli najgorsze oblicze, które można sobie wyobrazić.

-Tak… - odpowiadam krótko, bo nie wiem co miałabym więcej powiedzieć. On tylko kiwa głową i bierze łyk piwa, nie wykazując chęci dalszej rozmowy.

Elizabeth dołącza do nas jak na zbawienie.

A ja jeszcze przed dwoma minutami, nie sądziłam, że kiedykolwiek będę czuła dzięki niej tak wielką ulgę.


***