VICTORIA
Ślub
Caroline był uroczy. Zupełnie jak z bajki. Taki, o jakim marzyła.
Dla
wszystkich z nas był to wielki dzień.
Dla
Car, z wiadomych przyczyn. W końcu została żoną. Jej celem w życiu było
budowanie ogniska rodzinnego oraz podtrzymywanie jego ciepła. Zawsze mówiła, że
najlepiej będzie się czuła jako pani domu, opiekując się dziećmi, gotując
obiady i sprzątając każdy kąt. Chociaż przeżyła sporo będąc w zespole, dopiero
teraz zaczyna się naprawdę spełniać.
Dla
Americy. Bo w końcu rozwinęła skrzydła. Ciąża którą utraciła, sprawiła, że cały
jej świat stanął w gruzach. Potem rozstanie z Ashtonem było tylko kropką nad i
jej góry nieszczęścia. Ale teraz, kiedy pozbierała się do kupy, mogę śmiało
powiedzieć - Ami jest jeszcze lepszą wersją siebie. Jest szczera z samą sobą.
Sama, lecz nie samotna. Ma nas, swoje pasje, kocha życie i świat. I jestem
przekonana, że wie, że choć to dziecko utraciła w przyszłości spełni się jako
matka.
Dla
Zoe. Zoe od jakiegoś miesiąca mieszka w Mediolanie, gdzie spełnia się jako
modelka i projektantka bielizny. Jest w tym świetna. Kocha muzykę, ale to
właśnie świat modelingu jest jej konikiem. To właśnie Zoe zaprojektowała
bieliznę dla Caroline, począwszy od wieczoru panieńskiego, poprzez ślub,
kończąc na nocy poślubnej i całej kolekcji seksownych koronek na miesiąc
miodowy.
Dla
mnie. Bo jestem tutaj. Między ukochanymi osobami, które jak nikt inny wspierają
mnie w tych trudnych chwilach. Trudne chwile? Dlaczego ciągle tak to nazywam?
Bo trudne chwile nie mijają po miesiącu, dwóch, roku. Trudne chwile pozostają w
nas na zawsze. Przestrzegają nas, że nie powinniśmy przeżywać tych chwil
jeszcze raz. Teraz kiedy odcięłam się od alkoholu i innych używek, czuję, że
mój mózg działa na najwyższych obrotach. Świat jest przejrzysty, umysł otwarty.
Jestem skupiona.
I
szczęśliwa. Ze względu na Caroline, że jest w końcu żoną Paula. Ze względu na
Ami, która po tych wszystkich przeżyciach ma ochotę czerpać z życia pełnymi
garściami. Ze względu na Zoe, która spełnia swoje marzenia.
Ze
względu na Niall'a. Niall zostanie ojcem. Tatą. Będzie miał dziecko. I choć
drzwi do jego świata od dawna były zamknięte, teraz słyszę jak zamykają się na
klucz. Wiem, że nie mam prawa wkraczać w jego życie. Burzyć radości. Mieszać.
Mam
tylko prawo patrzeć jak Niall i Zoey konstruują swój świat.
Dzień
po ceremonii zaślubin, zorganizowałyśmy dla Caroline i Paula poprawiny. Nie są
to jednak tradycyjne poprawiny, ale ognisko.
Uznałyśmy,
że musimy się wyluzować. Wesele za swoimi kulisami, to masa stresu i przygotowań.
Chociaż dzień sam w sobie jest magiczny, obkupiony jest niejedną kroplą potu.
Zebrało
się wiele osób. W tym rodzice Paula, Caroline, przyjaciele rodzin, Luke, Calum
i wielu innych znajomych z branży muzycznej i nie tylko.
- Dziewczyny! Dziękujemy za zorganizowanie
tego w taki sposób - Caroline przytula każdą z nas po kolei - Paul jest
zachwycony. Wiecie jak uwielbia grillowanie.
- To był jeden z głównych powodów dla którego
ta impreza wygląda tak, a nie inaczej - Ami puszcza oczko do Caroline, a ona
ściska ją jeszcze raz.
Obserwuję,
jak Ami zatraca się w rozmowie z Lukiem.
To
dziwne patrzeć jak moja przyjaciółka tak świetnie rozumie się z moim byłym
kochankiem. Sama nie wiem jak mam go nazywać. Łączyło nas tylko łóżko i nic po
za tym. Nadal ze sobą rozmawiamy, śmiejemy się, ale tak naprawdę nigdy nie było
między nami mocnej nici porozumienia.
- Myślisz, że America w końcu złapie się na
przynętę Luka? - z rozmyślań wyrywa mnie głos Caluma. On chyba też zauważył to
co ja.
- Myślę, że i owszem.
- Która tego nie zrobiła - patrzy na mnie
znacząco, chociaż wiem, że nie ocenia mnie. Zna Luka i jego umiejętności. Zdaje
sobie sprawę, że w jego przypadku wystarczy kilka słodkich słówek, wygląd
niegrzecznego chłopca i wiele z nas rozłożyło przed nim nogi.
- Może byś musiał po uczestniczyć trochę w
szkole uwodzenia Luka Hemmingsa. Myślę, że po takim kursie każda byłaby Twoja.
Calum
śmieje się pod nosem.
- Gdzie bywałaś kiedy nie było Cię na miejscu?
Kiedyś często balowałaś w Los Angeles i Nowym Jorku. A teraz słuch o Tobie
zaginął.
Czyli
jednak nie wszyscy wiedzieli gdzie byłam. Zdecydowanie była dla mnie to
pocieszająca myśl.
- Musiałam naprawić coś w swoim życiu - biorę
łyk bezalkoholowego piwa. Bo teraz tylko jakie napoje wchodzą w grę.
- I jak Ci idzie?
- Skoro tu jestem to chyba nieźle.
Kiedy
zauważam, że Charles próbował dodzwonić się do mnie trzy razy, łapię telefon i
wybieram jego numer. Czekam jeden sygnał, kiedy w słuchawce słyszę jego ciepły
głos.
- Victoria. Wolałbym nie mówić tego, że się o
Ciebie martwiłem, chociaż zdaję sobie sprawę, że jesteś pod dobrą opieką. Ale
martwiłem się. Jak się czujesz?
- Cześć Charles - odpowiadam na przydługi
wstęp. W odpowiedzi śmieje się radośnie.
- Przepraszam - głos Charlesa jest szczery -
Pamiętaj, że nadal jesteś moją pacjentką, która jest tysiące kilometrów ode
mnie, a wokół niej pewnie tysiące pokus.
- Radzę sobie, naprawdę. Dziewczyny mnie
ogromnie wspierają.
- Bardzo mnie to cieszy. Brakuje Ciebie w Hope
Cove. Farrow umiera z nudów.
Chichoczę
w odpowiedzi. Wiem, że Farrow już nie może doczekać się mojego powrotu. Ciągle
do mnie pisze albo dzwoni.
- Musisz wymyślić jej lepszą rozrywkę niż grę
w Pandemię i oglądanie nowych odcinków Gry o tron.
- Obiecuję poprawę. Już nie mogę doczekać się
kiedy Cię zobaczę. Tęsknię za Tobą.
Serce
ściska mi się kiedy słyszę te słowa. Miałam teraz tyle zajęć, że nie miałam
czasu za nim tęsknić. Dla mnie to dobrze, jednak teraz kiedy on mówi o
tęsknocie, uderza ona we mnie ze zdwojoną siłą.
Pragnęłam,
żeby Charles tu był. Żeby towarzyszył mi, widział i przeżywał to co ja. Ale
póki ja jestem jego pacjentką sytuacja nie zmieni się. A wiem, że potrzebuję
jeszcze czasu.
- Też za Tobą tęsknię - głos mi się lekko
łamie, ale na szczęście nie zaczynam płakać. Już dawno nie pragnęłam tak
czyjejś obecności jak Charlesa - Jeszcze
tydzień i wracam do was.
- Wracaj do mnie.
- Dobranoc Charles.
- Dobranoc Victorio.
Rozstanie
z dziewczynami i całą resztą zbliża się wielkimi krokami. I kiedy wybija późna
godzina nocna, a większość gości zebrała się do domu, siadamy w salonie i po
prostu rozmawiamy.
Car
i America popijają piwo, Zoe wino a ja zajadam się winogronami z ogromnej tacy.
- Jestem żoną - blondynka spogląda na swój
palec, na który wsunięty jest błyszczący diament.
- Jesteś żoną - Carter potwierdza jej słowa,
układając głowę na jej ramieniu.
- Dziękuję wam, że byłyście ze mną w tym dniu.
Na waszej obecności zależało mi najbardziej.
- Przyjemność po naszej stronie - Zoe unosi
kieliszek z winem ku górze - Za zdrowie świeżo upieczonej pani młodej.
America
stuka szyjką od piwa w szkło Caroline.
- Za przyszłą mamusię. Bo chyba od razu
zabieracie się do pracy, co?
- Oczywiście! - entuzjazm Caroline jest
oczywisty.
- A ja chciałabym wznieść toast za naszą
przyjaźń - dodaję - Żeby w momencie kiedy każda z nas będzie miała męża,
dzieci… żebyśmy nigdy nie zapomniały o tym co nas łączyło, łączy i będzie
łączyć. O tym co przeżyłyśmy.
Ami
spogląda na mnie ciepło, uśmiechając się tak jak nigdy wcześniej.
- Za nas.
- Za nas - powtarzamy chórem.