sobota, 24 sierpnia 2019

E6S5. We stumble like the thunder in our hearts, laying low, we'll never lay apart.

Music on
VICTORIA


            Ślub Caroline był uroczy. Zupełnie jak z bajki. Taki, o jakim marzyła.
            Dla wszystkich z nas był to wielki dzień.
            Dla Car, z wiadomych przyczyn. W końcu została żoną. Jej celem w życiu było budowanie ogniska rodzinnego oraz podtrzymywanie jego ciepła. Zawsze mówiła, że najlepiej będzie się czuła jako pani domu, opiekując się dziećmi, gotując obiady i sprzątając każdy kąt. Chociaż przeżyła sporo będąc w zespole, dopiero teraz zaczyna się naprawdę spełniać.
            Dla Americy. Bo w końcu rozwinęła skrzydła. Ciąża którą utraciła, sprawiła, że cały jej świat stanął w gruzach. Potem rozstanie z Ashtonem było tylko kropką nad i jej góry nieszczęścia. Ale teraz, kiedy pozbierała się do kupy, mogę śmiało powiedzieć - Ami jest jeszcze lepszą wersją siebie. Jest szczera z samą sobą. Sama, lecz nie samotna. Ma nas, swoje pasje, kocha życie i świat. I jestem przekonana, że wie, że choć to dziecko utraciła w przyszłości spełni się jako matka.
            Dla Zoe. Zoe od jakiegoś miesiąca mieszka w Mediolanie, gdzie spełnia się jako modelka i projektantka bielizny. Jest w tym świetna. Kocha muzykę, ale to właśnie świat modelingu jest jej konikiem. To właśnie Zoe zaprojektowała bieliznę dla Caroline, począwszy od wieczoru panieńskiego, poprzez ślub, kończąc na nocy poślubnej i całej kolekcji seksownych koronek na miesiąc miodowy.
            Dla mnie. Bo jestem tutaj. Między ukochanymi osobami, które jak nikt inny wspierają mnie w tych trudnych chwilach. Trudne chwile? Dlaczego ciągle tak to nazywam? Bo trudne chwile nie mijają po miesiącu, dwóch, roku. Trudne chwile pozostają w nas na zawsze. Przestrzegają nas, że nie powinniśmy przeżywać tych chwil jeszcze raz. Teraz kiedy odcięłam się od alkoholu i innych używek, czuję, że mój mózg działa na najwyższych obrotach. Świat jest przejrzysty, umysł otwarty. Jestem skupiona.
            I szczęśliwa. Ze względu na Caroline, że jest w końcu żoną Paula. Ze względu na Ami, która po tych wszystkich przeżyciach ma ochotę czerpać z życia pełnymi garściami. Ze względu na Zoe, która spełnia swoje marzenia.
            Ze względu na Niall'a. Niall zostanie ojcem. Tatą. Będzie miał dziecko. I choć drzwi do jego świata od dawna były zamknięte, teraz słyszę jak zamykają się na klucz. Wiem, że nie mam prawa wkraczać w jego życie. Burzyć radości. Mieszać.
            Mam tylko prawo patrzeć jak Niall i Zoey konstruują swój świat.

            Dzień po ceremonii zaślubin, zorganizowałyśmy dla Caroline i Paula poprawiny. Nie są to jednak tradycyjne poprawiny, ale ognisko.
            Uznałyśmy, że musimy się wyluzować. Wesele za swoimi kulisami, to masa stresu i przygotowań. Chociaż dzień sam w sobie jest magiczny, obkupiony jest niejedną kroplą potu.
            Zebrało się wiele osób. W tym rodzice Paula, Caroline, przyjaciele rodzin, Luke, Calum i wielu innych znajomych z branży muzycznej i nie tylko.
 - Dziewczyny! Dziękujemy za zorganizowanie tego w taki sposób - Caroline przytula każdą z nas po kolei - Paul jest zachwycony. Wiecie jak uwielbia grillowanie.
 - To był jeden z głównych powodów dla którego ta impreza wygląda tak, a nie inaczej - Ami puszcza oczko do Caroline, a ona ściska ją jeszcze raz.
            Obserwuję, jak Ami zatraca się w rozmowie z Lukiem.
            To dziwne patrzeć jak moja przyjaciółka tak świetnie rozumie się z moim byłym kochankiem. Sama nie wiem jak mam go nazywać. Łączyło nas tylko łóżko i nic po za tym. Nadal ze sobą rozmawiamy, śmiejemy się, ale tak naprawdę nigdy nie było między nami mocnej nici porozumienia.
 - Myślisz, że America w końcu złapie się na przynętę Luka? - z rozmyślań wyrywa mnie głos Caluma. On chyba też zauważył to co ja.
 - Myślę, że i owszem.
 - Która tego nie zrobiła - patrzy na mnie znacząco, chociaż wiem, że nie ocenia mnie. Zna Luka i jego umiejętności. Zdaje sobie sprawę, że w jego przypadku wystarczy kilka słodkich słówek, wygląd niegrzecznego chłopca i wiele z nas rozłożyło przed nim nogi.
 - Może byś musiał po uczestniczyć trochę w szkole uwodzenia Luka Hemmingsa. Myślę, że po takim kursie każda byłaby Twoja.
            Calum śmieje się pod nosem.
 - Gdzie bywałaś kiedy nie było Cię na miejscu? Kiedyś często balowałaś w Los Angeles i Nowym Jorku. A teraz słuch o Tobie zaginął.
            Czyli jednak nie wszyscy wiedzieli gdzie byłam. Zdecydowanie była dla mnie to pocieszająca myśl.
 - Musiałam naprawić coś w swoim życiu - biorę łyk bezalkoholowego piwa. Bo teraz tylko jakie napoje wchodzą w grę.
 - I jak Ci idzie?
 - Skoro tu jestem to chyba nieźle.

            Kiedy zauważam, że Charles próbował dodzwonić się do mnie trzy razy, łapię telefon i wybieram jego numer. Czekam jeden sygnał, kiedy w słuchawce słyszę jego ciepły głos.
 - Victoria. Wolałbym nie mówić tego, że się o Ciebie martwiłem, chociaż zdaję sobie sprawę, że jesteś pod dobrą opieką. Ale martwiłem się. Jak się czujesz?
 - Cześć Charles - odpowiadam na przydługi wstęp. W odpowiedzi śmieje się radośnie.
 - Przepraszam - głos Charlesa jest szczery - Pamiętaj, że nadal jesteś moją pacjentką, która jest tysiące kilometrów ode mnie, a wokół niej pewnie tysiące pokus.
 - Radzę sobie, naprawdę. Dziewczyny mnie ogromnie wspierają.
 - Bardzo mnie to cieszy. Brakuje Ciebie w Hope Cove. Farrow umiera z nudów.
            Chichoczę w odpowiedzi. Wiem, że Farrow już nie może doczekać się mojego powrotu. Ciągle do mnie pisze albo dzwoni.
 - Musisz wymyślić jej lepszą rozrywkę niż grę w Pandemię i oglądanie nowych odcinków Gry o tron.
 - Obiecuję poprawę. Już nie mogę doczekać się kiedy Cię zobaczę. Tęsknię za Tobą.
            Serce ściska mi się kiedy słyszę te słowa. Miałam teraz tyle zajęć, że nie miałam czasu za nim tęsknić. Dla mnie to dobrze, jednak teraz kiedy on mówi o tęsknocie, uderza ona we mnie ze zdwojoną siłą.
            Pragnęłam, żeby Charles tu był. Żeby towarzyszył mi, widział i przeżywał to co ja. Ale póki ja jestem jego pacjentką sytuacja nie zmieni się. A wiem, że potrzebuję jeszcze czasu.
 - Też za Tobą tęsknię - głos mi się lekko łamie, ale na szczęście nie zaczynam płakać. Już dawno nie pragnęłam tak czyjejś obecności jak Charlesa -  Jeszcze tydzień i wracam do was.
 - Wracaj do mnie.
 - Dobranoc Charles.
 - Dobranoc Victorio.

            Rozstanie z dziewczynami i całą resztą zbliża się wielkimi krokami. I kiedy wybija późna godzina nocna, a większość gości zebrała się do domu, siadamy w salonie i po prostu rozmawiamy.
            Car i America popijają piwo, Zoe wino a ja zajadam się winogronami z ogromnej tacy.
 - Jestem żoną - blondynka spogląda na swój palec, na który wsunięty jest błyszczący diament.
 - Jesteś żoną - Carter potwierdza jej słowa, układając głowę na jej ramieniu.
 - Dziękuję wam, że byłyście ze mną w tym dniu. Na waszej obecności zależało mi najbardziej.
 - Przyjemność po naszej stronie - Zoe unosi kieliszek z winem ku górze - Za zdrowie świeżo upieczonej pani młodej.
            America stuka szyjką od piwa w szkło Caroline.
 - Za przyszłą mamusię. Bo chyba od razu zabieracie się do pracy, co?
 - Oczywiście! - entuzjazm Caroline jest oczywisty.
 - A ja chciałabym wznieść toast za naszą przyjaźń - dodaję - Żeby w momencie kiedy każda z nas będzie miała męża, dzieci… żebyśmy nigdy nie zapomniały o tym co nas łączyło, łączy i będzie łączyć. O tym co przeżyłyśmy.
            Ami spogląda na mnie ciepło, uśmiechając się tak jak nigdy wcześniej.
 - Za nas.
 - Za nas - powtarzamy chórem.

 

„Kwiaty nie zakwitną bez ciepła słońca. Ludzie nie mogą stać się ludźmi bez ciepła przyjaźni.” Phill Bosmans

czwartek, 22 sierpnia 2019

E5S5.Between the eyes of love I call your name.


AMERICA

Wychodząc z toalety wpadam na Ashton’a. Dość nieoczekiwane spotkanie zważywszy, że dzisiejszego wieczora zamieniłam z nim jakieś dwa słowa. Jest to dziwne, ponieważ rozstaliśmy się w zgodzie. Nie mówię, że mamy być najlepszymi przyjaciółmi, ale twierdzę, że ze względu na naszą przeszłość, powinniśmy się darzyć dużą sympatią. A może takie rzeczy nie dzieją się w realnym życiu tylko w książkach?
-Hej! - odzywa się pierwszy, spoglądając na mnie uśmiechem. Przy tym geście na chwilę chwyta moje dłonie w swoje.
-Hej! - odpowiadam krótko.
-Jak się masz? - pyta, a ja swobodnie mogę wyznać, że odpowiedziałam dzisiaj na to pytanie jakieś dwieście czterdzieści sześć razy.
I dwieście czterdzieści sześć razy odpowiedziałam tak samo.
-W porządku, w porządku. Piękna noc!
-Tak, zdecydowanie. Emmm… - milknie na chwilę. - Świetny występ! 
Dlaczego ta rozmowa musi być taka krępująca?
Czy mam wypisane na twarzy: NIEZRĘCZNA TOWARZYSZKA, że ludzie zachowują się jakoś… niezręcznie!?
-Dziękuję. Myślę, że Paul był najbardziej zadowolony. - chichoczę, żeby rozluźnić nieco atmosferę. - A co słychać u ciebie? - robię dłuższą pauzę. - I u Sarah?
-Świetnie, naprawdę świetnie. Właściwie planujemy razem zamieszkać.
Wow. 
Czyżby zaszła w ciąże, że tak szybko poszło? - podsuwa mi podświadomość, ale odsuwam tę myśl na dalszy plan. Nie mogę się zachowywać niegrzecznie.
Ruszasz dalej ze swoim życiem Americo! Nie zapominaj o tym.
-To wspaniała wiadomość! Oh, życzę wam powodzenia.
-Dzięki. A ty? Radzisz sobie jakoś? - patrzy na mnie, wysyłając mi tym spojrzeniem garść otuchy.
„Jakoś” to zdecydowanie prawidłowe słowo na określenie mojej zaradności.
-Tak. - wzdycham. - Bywa ciężko, ale staram się zbyt dużo o tym nie myśleć. - kiwa głową, mówiąc, że to dla mnie dobre wyjście. 
Czuję się, jakbym to ja jedyna przeszła przez to piekło, które dotyczyło w końcu nas obojga. Nie mam pojęcia jakim cudem on poradził sobie z tym wszystkich bez zastrzeżeń.
Na pewno nie dzięki mnie, bo sama byłam w tamtym czasie wrakiem człowieka, który w żaden sposób nie był zdolny na wsparcie czy nawet pocieszenie drugiej osoby. Może to faktycznie Sarah była lekarstwem na jego cierpienie. Może jakimś trafem sprawiła, że wszystkie rozterki i zmartwienia zeszły na drugi plan. Ja nie spotkałam na swojej drodze osoby, która by mi w tym pomogła.
A raczej nie chciałam spotkać.
Wolałam zostać sama ze swoją głową i przypuszczam, że właśnie dlatego, dochodzenie do siebie zajęło tak długo czasu.
Powinnam się cieszyć, że Ashton’a spotkał zupełnie odwrotny scenariusz.
-Biegnę do Caroline. Ktoś musi uważać na to, żeby nie rozdeptała sobie sukni. - uśmiech gości na mojej twarzy.
-Jasne. - jeszcze raz chwyta mnie za dłoń, ściskając ją lekko w swojej.
Mam wrażenie, że to oznaka ogromnej pokory jaką Ashton w sobie nosi, a jednocześnie zrozumienia i poparcia. Jakby dawał mi znać, że jest przy mnie.
Cokolwiek by się nie stało.
Puszczam dłoń i mijam go powoli.
-Ashton! - wołam jeszcze na odchodne. Odwraca się i spogląda na mnie z uwagą. - Naprawdę cieszę się, że dobrze ci się układa z Sarah. Zasługujesz na to, żeby być szczęśliwym.
-Ty też na to zasługujesz, Ami. Bardziej niż ktokolwiek inny. 

Wesele mija we wspaniałej atmosferze. Robimy sobie multum zdjęć z foto budki, rozkoszujemy się przepysznymi koktajlami i tańczymy w rytm muzyki lat siedemdziesiątych. Niektórzy spędzają czas w mini-kasynie, które zorganizowali dla gości państwo młodzi, a inni siedzą nad jeziorem, podziwiając piękno tego szczególnego miejsca. 
Spostrzegając na zewnątrz Victorię, w towarzystwie Calum’a i Luka, postanawiam do nich dołączyć.
-Nie mogę uwierzyć, że się z tobą spotykałam! - śmiech Santangel połączony ze śmiechem Hemmings’a wypełnia przestrzeń werandy.
-Nie jesteś pierwszą, która to mówi. - odzywa się Calum, naganiając na swojego przyjaciela. 
-Oh, dajcie spokój. Nie może być z nim tak źle. - wtrącam się, zajmując wolne miejsce obok Hood’a.
Mogłabym zająć miejsce z drugiej strony, blisko blondyna, ale z tej perspektywy chyba czuję się bezpieczniej.
-Dziękuję! W końcu ktoś staje w mojej obronie!
-O nie, nie mój drogi. Nie staję w twojej obronie tylko daję ci szansę na wyjaśnienia. 
-No to już po nim. - komentuje Calum.
-Wiecie co? Pieprzcie się. - śmieje się Luke. - Do tej pory nikt nie narzekał, oprócz ciebie! - zwraca się do przyjaciela. - A nawet nie byłeś ze mną na randce.
-Wolałbym nie.
-No powiedz Vicky, narzekasz? 
-Hm, szczerze powiedziawszy nie… - mruży oczy, zdając sobie z czegoś sprawę. -Nie powiedziałabym, że mogę narzekać.
-Widzicie.
-Dobra, dobra! - uciszam tą grę słów. - Więc… Jesteś „wspaniałym” kochankiem, ale co poza tym? - pytam szczerze. Fajnie jest sobie tak porozmawiać od serca.
Naprawdę fajnie.
-A czy musi być coś poza tym? 
-Cóż, jeśli twoje znajomości opierają się tylko na tym to oczywiście, że nie, ale jeśli chcesz wejść w głębszą relację, spodziewam się, że to ci nie wystarczy bawidamku.
-Popieram! - zgadza się ze mną Vicky. Stukam kieliszek szampana o jej kieliszek z bezalkoholową mimozą. 
-To zabawne. - Luke patrzy na mnie zadowolony. - Jeszcze cię nie bzyknąłem, a już zaczynasz mnie irytować.
Śmieję się.
-What can i say? I know that I'm never, ever gonna change and you know that you're always gonna stay the same.
-Dobrze powiedziane. - Calum kiwa głową, patrząc na mnie z uznanie. 
Z uśmiechem na ustach, biorę kolejny łyk szampana, zerkając jeszcze przelotnie na Luka, którego spojrzenie nie wiedzieć czemu przez krótką chwilę pali moje zmysły i spełnia najżarliwsze sny.

Wraz z Vicky kończymy imprezę o trzeciej. Kierujemy się do jednego z wynajętych pokoi, żeby w końcu dać upust emocjom i móc choć trochę odpocząć. 
Moja przyjaciółka niebawem znów wraca na terapię, a to oznacza, że po raz kolejny czeka nas dłuższa rozłąka.
Przez cały ten czas jej pobytu tutaj nie miałyśmy okazji dłużej porozmawiać, ponieważ stale było coś nowego do załatwienia przed wielkim dniem.
Kiedy kładziemy się do łóżka, mam wrażenie, że mój umysł w końcu ma szansę na reset.
-Jestem wykończona. - odzywa się blondynka, odwracając się w moją stronę.
-Mam wrażenie, że od tygodnia ścigam się w jakimś poligonie. - wzdycham. - Organizacja wesela to strasznie wykańczający proces.
-Wiem. Dlatego ty zorganizujesz moje. - śmieje się w moją stronę.
-Będziesz musiała mi za to słono zapłacić. - ostrzegam.
Na chwilę panuje między nami cisza.
-Nie wierzę, że Niall i Zoey będą mieli dziecko. - przerywam w końcu, i choć może nie jest to odpowiedni moment na takie rozmyślenia, to jednak muszę wiedzieć co Victoria sądzi na ten temat. Wystarczy, że przeżyłam w niewiedzy kilka ostatnich godzin.
-To prawda. Ja też nie mogę w to uwierzyć. - wzdycha. - To takie… dziwne, wiesz? Patrzysz na człowieka, z którym dzielisz swoją przeszłość i nagle okazuje się, że ten ktoś ma całkiem nowe życie. Kogoś innego do kochania… I jedno małe ziarenko, które niebawem sprawi, że jego świat wywróci się do góry nogami. - śmieje się cichutko. Przez światło księżyca dostrzegam łzę na jej policzku. Jestem pewna, że jest to łza szczęścia, nie smutku. - Niall zostanie tatą. - kręci głową z niedowierzaniem. - To przepiękna sprawa.
-Niall! - powtarzam. - Ten sam Niall, który nauczył mnie gry w makao, a ciebie włączania pralki! - śmiejemy się na obraz tych wspomnień.
-Oh, to niesamowite jak los potrafi zaskakiwać…
-To prawda. - oczy zamykając mi się mimowolnie, przenosząc mnie stopniowo w krainę snu. - Dobranoc.
-Dobranoc Ami.
-A, i Vicky?
-Tak?
-Jestem z ciebie strasznie dumna. - chwytam jej dłoń w półśnie ciesząc się, że jest teraz obok mnie.
-Ja też jestem z ciebie dumna. - uśmiecham się. -I wiesz, co? - mówi po chwili ciszy. - Myślę, że jak Luke cię już bzyknie, to będzie najlepszy seks w twoim życiu.
Pomimo, że słowa te zarejestrowałam na na wpół żywa, mam wrażenie, że w moich snach pojawiał się wysoki blondyn o oczach koloru lazuru, który przez resztę dzisiejszej nocy przedzierał się przez każdą możliwą fantazję i spełniał najbardziej nieoczekiwane pragnienie.
***

środa, 21 sierpnia 2019

E4S5.And darling, darling stand by me.


{***}

-Paul… Chcę tak bardzo wytłumaczyć całą miłość, jaką mam dla ciebie. Nie miłość motyli, ale bardziej rozmycie siebie i uwikłania w inną duszę. Miłość jest słowem zbyt miękkim i zbyt często używanym, by kiedykolwiek opisać zaciekłą, nieskończoną i płonącą pasję, którą trzymam dla ciebie w sercu. Jesteś milionem snów i milionem modlitw małej dziewczynki, które się spełniły. Jesteś serdeczny. Jesteś dobry. Jesteś inteligentny. Twój śmiech jest zaraźliwy.. Uznajesz moje mocne strony i akceptujesz moje błędy. Sprawiasz, że chcę być lepszą osobą każdego dnia. Biorę cię takiego, jaki jesteś teraz, jutro i na wieczność, aby być moim mężem. Nawet kiedy nadejdzie dzień, w którym będziemy starzy i starsi, obiecuję, że zawsze będę na ciebie patrzeć tymi samymi oczami i tym samym sercem, którymi widzę w tym właśnie momencie. Więc dziś ślubuję czcić nas i szanować, wspierać i zachęcać. Obiecuję śnić z tobą, świętować z tobą i chodzić obok ciebie przez to, co przynosi życie. Ślubuję śmiać się z tobą i pocieszać cię w chwilach radości i smutku. Obiecuję, że zawsze będę cię ścigać, walczyć za ciebie i kochać cię bezwarunkowo i całym sercem do końca życia. Jesteś moim najlepszym przyjacielem, a ja jestem najszczęśliwszą osobą na Ziemi. Bo jesteś mój.
-Caroline… Podziwiam Cię. Z powodu twojej dobrej duszy, czułego serca i pozytywnego nastawienia. Szczególnie doceniam twoje ujmujące poczucie humoru. Jestem zawsze wdzięczny za twoją miłość i bezinteresowność. W zamian oferuję te obietnice. Obiecuję ci moje wieczne oddanie, moją lojalność i szacunek. Obiecuję kochać cię bezwarunkowo i wzrastać z tobą w umyśle, ciele i duchu. Obiecuję modlić się z tobą, marzyć z tobą, zbudować z tobą rodzinę i wspierać cię w każdym momencie życia. Obiecuję uczestniczyć w twoich radościach i smutkach i wszystkim, co Bóg ma nam do zaoferowania. Jesteś moją na zawsze. Moją najlepszą przyjaciółką, moim marzeniem, moją ostoją. Tymi słowami i wszystkimi słowami mojego serca poślubiam cię i wiążę moje życie z twoim. Zawsze i na zawsze. Kocham Cię.

{***}

AMERICA




Ceremonia zaślubin była bezwątpienia przepiękna i wzruszająca. Ewidentnie odbiła na nas silne piętno, ponieważ przez długi czas od jej zakończenia nie mogłyśmy z Victorią poskładać się do kupy.  Sobie się nie dziwię, bo od zawsze byłam wrażliwa i potrafiłam się rozpłakać na dźwięk słowa „kanapka”. Victoria natomiast odkąd pamiętam była twardsza ode mnie. Nie płakała z byle powodu i zazwyczaj tłumiła w sobie emocje, nie ukazując ich na światło dzienne. Po terapii jednak wiele się zmieniło i wszystko czego się nauczyła, widać, że wykorzystuje w codziennym życiu. Przynajmniej tak mi się wydaję. W naszym życiu niewątpliwie następuje wiele zmian. Teraz, kiedy jedna z nas ma męża, spodziewam się, że może nieść to za sobą wiele konsekwencji. Jednak jedyne konsekwencje, które przychodzą mi do głowy są w dobrym znaczeniu tego słowa. Caroline i Paul byli sobie pisani. I od początku ich znajomości czułam w sercu, że nie może się to skończyć inaczej niż dzisiaj. 
Czasami patrzy się na kogoś i u jego boku nie widzi się nikogo innego oprócz jednej, konkretnej osoby. Nie dlatego, ponieważ jesteś przyzwyczajona do widoku tych dwojga razem, ale dlatego bo nie ma na tym świecie nikogo innego, kto mógłby się tak wspaniale dopełniać.
I tak właśnie było z państwem Walker.
Od samego początku kiedy zobaczyłam ich po raz pierwszy.
Razem.

13 kwiecień, 2015 rok.

-Caroline!? - jestem zdziwiona tym co widzę. I na pewno nieco pogubiona. Moim zamysłem tego wieczora było wejście do kuchni tylko po butelkę prosecco. Nie spodziewałam się, że ujrzę siedzącą na blacie Caroline, a pomiędzy jej nogami Paul’a, który z zaangażowaniem obsypuje ją pocałunkami i zawzięcie błądzi dłońmi po jej ciele. Przecież to Paul do cholery! Nasz menadżer Paul!
-O mój boże, Ami! - mówi przejęta, dając mi do zrozumienia, że absolutnie nie powinnam tego zobaczyć.
Jakby to powiedzieć…
Za późno!
-Ami, to nie tak jak myślisz. - broni się Paul.
-Okej, okej… - kiwam głową. - Czyli wcale nie penetrowałeś jej jamy ustnej, a ty wcale nie ściskałaś jego tyłka? Dobrze, bo już myślałam, że oszalałam! - ostatnie słowo wypowiadam wściekła, podnosząc nieco ton. Nie wiem dlaczego to robię. Chyba po prostu nie lubię być zaskakiwana w ten sposób.
A to było naprawdę nie lada zaskoczenie. 
-Przepraszam! Chciałam wam powiedzieć ale bałam się, że będziecie mnie oceniać.
-Tak, cóż, teraz też mogę cię ocenić. Jesteś kłamczuchą!
-Nie jestem kłamczuchą! - wzdycha, zeskakując z blatu. -Po prostu zataiłam prawdę, wielkie mi rzeczy. - przewraca oczami i tym samym wcale nie polepsza sytuacji.
-Jak mogłaś nam nie powiedzieć, że ty i Paul… - patrzę na ich obojgu, starając się znaleźć dobre słowo. - Uprawiacie miłość?
Caroline patrzy na Paul’a nieco zdezorientowana. Cóż, ona też obdarza ją wzrokiem, który jedyne co mówi to „ŻENADA”. Nie zawstydzenie! Nie skrępowanie! Nawet nie onieśmielenie. 
Tylko ŻENADA!
-Skarbie, musisz dać się komuś w końcu bzyknąć bo utkwiłaś w czasach kamienia łupanego. Nikt już nie określa tego w ten sposób.
-Cóż, ja określam! - podnoszę do góry brodę, czując się pewna swoich racji. Może i jestem dwudziestojednoletnią romantyczką, która nigdy nie uprawiała miło… seksu, ale to nie znaczy, że powinnam być bezwstydnicą. 
-Nie chcieliśmy nikomu mówić, żeby nie robić z tego problemu. Spodziewam się, że Margaret nie zareagowałaby zbyt entuzjastycznie. - odzywa się Paul.
-Nie wiem czy zdajecie sobie sprawę ale hej! Nazywam się America Carter i jestem w zespole The Fame. W żadnym stopniu nie przypominam Margaret więc przypomnijcie mi jeszcze raz, czemu trzymaliście to przede mną w sekrecie?
-Oh, Ami, wyluzuj. Nie trzymaliśmy tego w sekrecie tylko przed tobą. Myślisz, że ty jedyna masz sekrety i nie chcesz, żeby ktokolwiek się dowiedział, że jesteś zakochana w Harry’m Styles’ie? - prycha blondynka. Ja robię wielkie oczy, a Paul robi jeszcze większe.
Gdyby ktoś jeszcze nie wiedział, kto jest najgorszą osobą, do przechowania sekretu to podpowiem wam.
Caroline Turner!
-Ups… - zerka na mnie poczuciem winy.
-Zabiję cię… - kiwam głową z uśmiechem.
-Nie! W ramach rewanżu możesz powiedzieć o nas Victorii! 
-Em… - odzywa się Paul, zwracając się bezpośrednio do Care. - Victoria wie od dwóch miesięcy. Znów się ożywiam.
-Zabiję was!

No dobrze, może wtedy jeszcze nie wiedziałam, że ta znajomość i ich „uprawianie miłości” jak to wtedy nazwałam, faktycznie zakończy się ślubem. Ale było wiele sytuacji, w których Caroline podkreślała swoją ogromną miłość do Paul’a. I to nie tylko z mojej perspektywy.

{***}

Kiedy męska część publiczności zagłębiła się w rozmowie o starych samochodach, którymi się obydwoje interesują, razem z Car siedziałyśmy w tym samym miejscu co wcześniej, dalej pijąc wino i śmiejąc się z głupot.
- I jak? Jak Ci idzie z Paul'em? – pytam, choć znam odpowiedź. Ale chcę ją usłyszeć także z ust blondynki.
- Niesamowicie – odpowiada w przeciągu sekundy, po czym wzdycha i patrzy na Walkera z ubóstwieniem. 
- To ten jedyny, co?
-Jedyny. Jestem tego pewna, jak niczego w życiu, Vick. To z nim chcę chodzić na spacery, kiedy będzie zimno gotować mu kakao, kiedy będzie ciepło przyrządzać lemoniadę. Z nim chcę mieć dzieci, psa i najlepiej stado kur, żebyśmy mieli swoje jajka – śmiejemy się obie.  - Wiesz... Paul uwielbia jajecznicę z boczkiem. A ja uwielbiam ją przygotowywać. Chcę go, on chce mnie. To jest najważniejsze. Ale myślę, że to już wiesz?
-Wiem – przytakuję.

{***}

-Jeśli żaden z was jaskiniowcy nie ma zamiaru ruszyć swojego tyłka na parkiet, to ja będę pierwsza… - Care wstaje uradowana, przepychając się przez resztę towarzystwa.
-Świetnie kochanie, pokaż co potrafisz - kibicuje jej Paul.
-Żartujesz sobie? - blondynka zakłada ręce na ramiona i patrzy na niego spod byka. - Ty. Koło mnie. Teraz. - szatyn wykonuje jej wszystkie rozkazy, a po chwili oddalają się od nas coraz bardziej, aby porwać się w wir namiętności salsy. Zazdro. Coś mi się wydaję, że potupię sobie dziś po stołem.

{***}

Siedzimy wszystkie razem przy stole, pijąc alkohol. Mówiąc "siedzimy wszystkie przy stole", mam na myśli siebie, dwie połówki jakiejś drogiej wódki i duży dzban soku pomarańczowego, w którym pływają spore kawałki lodu. Caroline wraz z Paul’em szaleją na parkiecie, a mnie serce rośnie od tego widoku. Teraz kiedy Paul zrobił milowy krok w ich znajomości i zaproponował wspólne zamieszkanie, uznałam, że nie mogła trafić w lepsze ręce. Co prawda, z bólem serca, ale wyraziłyśmy zgodę na to by Caroline Turner, nasz mały, blond promyczek opuścił dom The Fame.

{***}

Każda z nas jest na innym etapie życia. Caroline, która jest na zabój zakochana w Paul'u. Widzę, jak ciągle na siebie zerkają. Ich twarze zdobi przeogromny uśmiech i dobry humor którym tryska Car, zdecydowanie odbija się pozytywnym odbiorem u naszych gości. Każdy krytyk, gwiazda, wszyscy który znajdują się nawet metr od Turner dostają sytą porcję pozytywnej energii na cały wieczór. 

{***}

Docieramy na miejsce zmęczeni po długiej podróży. Jedyny mężczyzna w naszym gronie taszczy nasze walizki, narzekając na ich wagę. No, cholibka, jesteśmy kobietami. Butów, sukienek i stroi kąpielowych nigdy za wiele.
 - Za jakie grzechy? - słyszę zbolały głos Paul’a. Car klepie go po tyłku, śmiejąc się głośno.
 - Kochanie, powinieneś dziękować niebiosom za możliwość noszenia naszych toreb. Wiesz ile mężczyzn marzy o tym, żeby chociaż musnąć dłonią walizki sławnych piosenkarek? 
 - Nie, Car, nie zdaje sobie sprawy - Paul mruczy pod nosem - Ale że Cię kocham, to się poświęcam. Prawda?

{***}

Zostaję sama wraz z Care i Paul’em.
-Bolą mnie stopy… - Turner odzywa się, kiedy wciąż stoimy w swojej grupce, wśród wszystkich gwiazd, które przechodzą obok nas, witają się, a następnie zmierzają w swoim kierunku. 
 Kelnerzy biorą od nas puste kieliszki po szampanie, zastępując je nowymi. 
 Myślę, że to moja ostatnia porcja alkoholu na ten wieczór, zwłaszcza, że mało spałam, lot był bardzo męczący, a zmiana czasu konkretnie daje o sobie znać.
-Może powinnaś zacząć chodzić w płaskim obuwiu? - sugeruje Paul. - Lekarz zalecił ci jak najmniej szpilek.
-Jaki lekarz? O co chodzi? - pytam zdezorientowana.
-To nic… - uspokaja mnie Care. - Ostatnio mam trochę przeciążony kręgosłup, to wszystko.
-Przeciążenie kręgosłupa może powodować dalsze, tragiczne skutki - mówi do niej Paul. - Proszę cię, zacznij o siebie dbać.
-Dobrze, to już ostatni raz, obiecuję… - blondynka wzdycha i obdarowuje swojego mężczyznę pocałunkiem. Cudownie ich tak widzieć razem. Zawsze byli moją ulubioną parą. Troszczą się o siebie każdego dnia, kłócą o głupoty, a za chwilę godzą, jakby nie widzieli poza sobą świata. Oni przekonują mnie w fakcie, że prawdziwa miłość istnieje i czeka gdzieś na każdego z nas. 

{***}

- Cocoblue66, chce wiedzieć kto was najbardziej wspiera i wam pomaga?
  • Mnie najbardziej wspiera mój partner, którego serdecznie pozdrawiam z tego miejsca. KOCHAM CIĘ PAUL!

{***}


Cóż. Tak jak wspominałam, pojawiło się bardzo dużo sytuacji, w których ta dwójka dała do zrozumienia nie tylko nam ale również i sobie, że są dla siebie najbardziej odpowiednimi kandydatami na spędzenie ze sobą reszty życia. Widzę to nawet teraz, kiedy przedstawiają nam swój pierwszy taniec do piosenki Ben E King’a Stand by me. Czy istnieje coś bardziej magicznego?

Przy naszym okrągłym stole siedzą Zoe wraz z Lewis’em, Niall z Zoey, Valentina z Lucas’em oraz dwie najlepsze na świecie singielki czyli ja i Vicky. Szczerze powiedziawszy nie wiem, która z nas jest większą szczęściarą. W tej kwestii można się mocno spierać. Vicky tuż obok siebie ma dwóch swoich ex, ja natomiast swojego ex mam dwa stoliki dalej. Właśnie patrzę jak wymienia czułe spojrzenia ze swoją teraźniejszą dziewczyną. Uroczy widok. Z drugiej strony patrząc, mój ex jeszcze nie jest żonaty, natomiast byli chłopcy Vicky są. I to jeden z jej siostrą, a drugi z koleżanką z branży.
Okej, chyba mamy zwyciężczynie tego wieczoru.
Całe szczęście, że wraz z Vicky od niedawna jesteśmy normalnymi dziewczynami o zdrowych zmysłach i nie robimy z tego wielkiej szopki.
Przynajmniej na razie.
Jeśli ktokolwiek zrobi dzisiaj szopkę, to przypuszczam, że będę to ja, a nie Vicky.
Nie spodziewałam się, że te słowa kiedyś wypłyną z moich ust albo nawet pomyślę o takim przebiegu wydarzeń.
Ale stało się. Właśnie w tym momencie.
Z racji tego, że zostałam bez towarzysza do konwersacji, zagaduję do Niall’a i Zoey.
-Więc, co u was kochani? 
-Wszystko układa się wspaniale. W zasadzie sporo się dzieje. - odzywa się Niall, patrząc na zadowoloną partnerkę. 
-Co takiego! Chcę wiedzieć wszystko! - uśmiecham się podekscytowana. Wyraz twarzy Niall’a nieco się zmienia, a Zoey momentalnie smutnieje.
-Coś się stało? - pytam zmartwiona.
Niall wzdycha.
-Nie chcieliśmy mówić o tym od razu ze względu na ostatnie wydarzenia, ale… spodziewamy się dziecka. 
Przez chwilę nie wiem co powiedzieć. Mam wrażenie, że jestem bardziej zaskoczona niż Vicky, a to przecież jej były chłopak zostanie niebawem ojcem. 
Wydaję mi się, że jestem nie tyle zaskoczona akurat tą konkretną nowiną, ale… W zasadzie sama nie wiem czym. Może tym, że ktoś inny będzie miał dziecko, a nie ja? Że to Zoey będzie mamą, choć to ja przygotowywałam się do tej roli przez kilka ostatnich miesięcy? Że widząc ich tak szczęśliwych i wdzięcznych za to, co oferuje im los sama chciałabym to na nowo poczuć?
-To wspaniale… - odzywam się w końcu, z uśmiechem na twarzy. Kwapię się nawet, żeby wstać, uścisnąć ich sylwetki i wylewnie pogratulować, jednocześnie będąc smutna, że Niall, który jest moim długoletnim przyjacielem bał się mi oznajmić o tak cudownej nowinie z jego życia. Bał się ze względu na mój stan. To chyba podkreśla, jak bardzo wiele dla niego znaczę. 
-Gratuluje wam z całego serca. - Vicky również uśmiecha się w ich stronę, ale widzę, że mimo to dotyka ją ten fakt. Nie można się jej dziwić. Niall pełnił bardzo ważną rolę także i w jej życiu. Podziwiam ją za tą dojrzałą reakcję, ponieważ to tylko podkreśla, jak bardzo poszła do przodu i ile rzeczy zrozumiała.
-Jesteśmy bardzo szczęśliwi. - mówi Zoey, tuląc się do ramienia blondyna.
-Oh, nie wierzę, że niebawem na świat przyjdzie mały Niall! - mówię wzruszona, ciesząc się tą perspektywą.
Nie mogę dłużej obwiniać wszystkich ludzi za to, co się wydarzyło. Nie mogę także obwiniać za to siebie. I właśnie w tym momencie zrozumiałam, że los pisze nam pewne scenariusze nie bez powodu. I choć niektóre z nich wymagają wiele cierpień i bólu, to wszystko zostanie nam wynagrodzone.
Po stokroć. 

-Co ja chcę, co ja chcę? - mówię sama do siebie stojąc przy barze, zastanawiając się nad recepturą kolejnego drinka. 
-Może koktajl z puree z brzoskwini i prosecco? - sugeruje barman.
-Nie. - macham ręką. - Mam uczulenie na brzoskwinie.
-To może coś z mlekiem i kokosem? Pinacolada?
-Chcesz, żebym skończyła imprezę przed dwunastą? - patrzę na niego spod byka. Nawet ja wiem, że takie połączenie koktajli kończy się wizytą przy klozecie. 
A nawet nie jestem barmanką!
-Dla pani będzie Manhattan, a dla mnie Krwawa Mary. - słyszę głos znad ucha. Spoglądam na mojego towarzysza, którym okazuje się Luke. 
Kopę lat.
-Cóż. Jedno z nas na pewno chce opuścić dziś wcześnie imprezę. - otrzepuję się z ciarek, na wyobrażenie krwawej mary. Kto normalny pije alkohol z sokiem pomidorowym i przyprawami? 
Luke chichocze.
-Kiedy ja piłem krwawą mery ty jeszcze siedziałaś w kołysce. 
-Tak? To ciekawe. Chyba potrzebowałeś do tego specjalnej maszyny do przenoszenia się w czasie. 
-Miałem swoje sposoby. - kiwa głową, robiąc sobie ze mnie żarciki.
Prycham.
-Więc, powiedz mi… - chrząkam, odwracając się tyłem do baru, żeby mieć na niego lepszy widok. - Jak to jest siedzieć przy jednym stoliku ze swoim przyjacielem i byłą dziewczyną?
-Jeśli mam być szczery to dość zabawnie. Nagle poznajesz ludzi z zupełnie innej perspektywy i zastanawiasz się jakim cudem się wciąż z nimi zadajesz.
Uśmiecham się, kręcąc głową. Barman podaje nam koktajle. 
-A ty? Jak się masz? - Luke patrzy na mnie z większą uwagą jak i powagą.
-Pytasz o gości przy moim stoliku? Bardzo przyjemnie.
-Nie…? - przeciąga. - Wiesz o czym mówię. - jego wzrok idzie w kierunku Ashton’a i Sary, którzy tańczą właśnie beztrosko na parkiecie, nie zdając sobie sprawy, że są obgadywani.
-Więc… Akceptuję to. Czuję się z tym w porządku.
-Szczerze?
-Szczerze? Jest do dupy, co mam ci powiedzieć? To ty przywlokłeś ją na moje urodziny. To twoja wina!
Luke robi wielkie oczy, a jego postawa nieco traci pewność siebie.
-Żartuję. - prycham. - Ale warto było zobaczyć twoją minę. 
-Jesteś złą osobą, Carter.
-Wiesz, gdyby bliżej się temu przyjrzeć, faktycznie maczałeś w tym trochę palce. Czy ty z nią w ogóle byłeś w związku w tamtym okresie?
-Kilka razy się bzyknęliśmy, to wszystko. - odpowiada, wzruszając luźno ramionami jakby to była oczywista oczywistość i najnormalniejsza rzecz na świecie. 
W zasadzie znam Luka. Nie powinnam być zdziwiona tak swobodną wypowiedzią. Vicky co nie co opowiadała mi o ich łóżkowych ekscesach. Można powiedzieć, że połączenie Luka Hemmings’a i niezobowiązującego jak i ekstremalnego seksu to jak połączenie ryby z wodą. 
Bez tego ktoś umiera.
W tym wypadku byłby to Luke.
-Oh, to wspaniale. Widzisz, znalazła po tobie prawdziwą miłość. Cieszę się, że jej w tym pomogłeś. - klepię go po piersi, wyrażając nie do końca szczerą wdzięczność. -Może powinieneś stworzyć organizację dla kobiet, której hasłem byłoby: „Prześpij się ze mną, a następna osoba na którą trafisz okażę się księciem z bajki”!
-Zabawne! - śmieje się. - Chcesz się przekonać?
-Ja? Nie. Na razie nie szukam księcia. Nie szukam nawet… - chwilę się zastanawiam. - Jak się nazywał ten facet, który tańczył na dworze królewskim?
Luke zerka na mnie, marszcząc brwi.
-Nie paź, tylko…
-Błazen. - odzywa się.
-Tak! Nie szukam nawet błazna! Ale kiedy będę gotowa dam ci znać. Myślę, że możesz być kluczowym elementem w tym procesie. 
-Ale wiesz, tak sobie myślę, że nie u wszystkich to się sprawdza. Vicky nie znalazła jeszcze miłości.
-A co, jesteś zainteresowany?
-Cóż, dobrze się bawiliśmy i naprawę sporo, sporo się działo…
-Ugh, zaraz się porzygam. - kituję.
-Ale chyba nie jest już tak zabawowa jak przedtem.
-Dupek! - uderzam go w ramię. 
Wiem, że Luke sobie żartuje, ponieważ doskonale wie o terapii Vicky i wiem, że w duchu ją w tym spiera. Po prostu Luke jak to Luke musi z czymś wystrzelić.
O ile nie jest to jakikolwiek wystrzał ze spodni, jestem w stanie to zaakceptować.
-Gotowa na występ!? - Caroline podlatuje do mnie podekscytowana, klaszcząc w dłonie. Nie mogę się na nią napatrzeć. Wygląda tak pięknie w swojej sukni ślubnej, że mam wrażenie, iż znowu się popłaczę.
-Zawsze jestem gotowa. - odpowiadam, swawolnie wymachując włosami.
-Uuu, zapamiętam. - komentuje Luke.
-Jesteś trochę pijana?
-To twoje wesele! Oczywiście, że jestem trochę pijana! - odpowiadam, jakby to było zupełnie naturalne. - Czym się martwisz?
-Tak długo jak pamiętasz słowa piosenki, niczym. Chodź ze mną. - bierze mnie pod ramię. Odwracam się jeszcze na moment w stronę Luka, krzycząc w jego stronę.
-Watch me!
I nie mam pojęcia dlaczego to robię.

Często wydaje się, że występ The Fame jest ostatnim występem w naszej karierze. Kiedy dochodzi jednak do takich uroczystości jak ta, nasza czwórka ponownie wchodzi na salony. Dziś główne skrzypce gra Caroline, która w niespodziance dla Paul’a namówiła nas, abyśmy zaśpiewały wspólnie piosenkę, którą kiedyś dla niego napisała. Zgodziłyśmy się od razu, dlatego stojąc teraz na środku sali w seksownych sukienkach, jestem pewna, że nie jedno serce zostanie dzisiaj złamane. 
No bo powiedzmy sobie prawdę w oczy.
Czy da się być bardziej seksownym?




[Caroline]
I always say what I’m feeling
I-I was born without a zip on my mouth
Sometimes I don’t even mean it
It takes a little while to figure me out

[Vicky]
I like my coffee with two sugars in it
High heels and my jewellery drippin
Drink and I get all fired up
(hey hey hey)
Insecure but I'm working with it
Many things that I could get rid of
Ain’t about to give it up

[Ami & Zoe]
I made a few mistakes I regret it nightly
I broke a couple hearts that I wear on my sleeve
My momma always said, “girl you’re trouble” and
And now I wonder, could you fall for a woman like me
And every time we touch, boy you make me feel weak
I can tell you’re shy and I think you're so sweet
Spending every night under covers and
Still I wonder, could you fall for a woman like me

(A woman)

[Ami]
Woman like me, like a woman like me
La-la-la woman like me, like a woman like me
La-la-la woman like me, like a woman like me
La-la-la woman like me, like a woman like me

[Caroline]
Baby, just be mine for the weekend
We can get a takeaway and sit on the couch
Or we could just go out for the e-evening
Hopefully end up with you kissing my mouth, eh eh eh

[Vicky]
You got them blue jeans with the rip up in ‘em
My hair with your fingers in it
Love it when you turn me on
'Yoncé with a little bit of
Love Drunk in the middle with it
Get down to our favourite song

[Ami & Zoe]
I made a few mistakes I regret it nightly
I broke a couple hearts that I wear on my sleeve
My momma always said, “girl you’re trouble” and
And now I wonder, could you fall for a woman like me
And every time we touch, boy you make me feel weak
I can tell you’re shy and I think you're so sweet
Spending every night under covers and
Still I wonder, could you fall for a woman like me

(A woman)

[Ami]
Woman like me, like a woman like me
La-la-la woman like me, like a woman like me
La-la-la woman like me, like a woman like me
La-la-la woman like me, like a woman like me

Woman like me, like a woman like me
La-la-la woman like me, like a woman like me

[Ami & Zoe]
I made a few mistakes that I regret it nightly (woman like me, like a woman like me)
I broke a couple hearts that I wear on my sleeve (la-la-la woman like me, like a woman like me)
My Mumma always said, “girl you’re trouble” and (la-la-la woman like me, like a woman like me)
And now I wonder, could you fall for a woman like me (la-la-la woman like me, like a woman like me)
Every time we touch, boy you make me feel weak (la-la-la woman like me, like a woman like me)
I can tell you’re shy and I think you're so sweet (la-la-la woman like me, like a woman like me)
Spending every night under covers and (la-la-la woman like me, like a woman like me)
Still I wonder, could you fall for a woman like me (for a woman like me)

[All]
Woman like me, like a woman like me (na, na, na, na, na, a woman like me, like me)
La-la-la woman like me, like a woman like me (oh, woman like me)
La-la-la woman like me, like a woman like me (uh, na, na, na, na, na)
La-la-la woman like me, like a woman like me (I said)

(A woman like me)


„Przyrzekli sobie cierpliwość w chwilach, gdy łatwo o utratę cierpliwości, szczerość, gdy łatwo o kłamstwo, i wyrazili świadomość faktu, że tylko upływ czasu może dowieść prawdziwego oddania.”

***