niedziela, 29 grudnia 2019

E21S5. For life and death are one, even as the river and the sea are one.

Music on
               
              Nowy Jork wydaje mi się teraz otępiały i przepełniony. Mam wrażenie, że potrzebuję przestrzeni, której teraz nie dostaję. Taksówka porusza się zdecydowanie zbyt wolno, w porównaniu do mojego serca które niebezpiecznie przyśpiesza. Jeszcze chwilę temu, kiedy trzymałam telefon przy uchu i dowiedziałam się, że Everly umiera… miałam wrażenie, że umieram wraz z nią. Teraz? Teraz czuję, że choć zaakceptowałam to wszystko co się właśnie dzieje, zaczynam się również bać. Strach przed spojrzeniem w jej gasnące oczy przyprawia mnie o skurcz żołądka. Jestem przerażona i zarazem odważna - muszę tam z nią być. Nie mogło mnie być nigdzie indziej.


         Ręce mi się trzęsą i mam wrażenie, że zaraz zwymiotuję. Przed chwilą strąbiłem jakiegoś leniwego kierowcę. Jestem przerażony, a zarazem tak szczęśliwy. Dostałem telefon. Zoey rodzi. Na świat przychodzi moje dziecko. Nasze dziecko. Mały Nevan Murphy Horan zawita w tym świecie, uzupełniając naszą rodzinę. Nie mogę uwierzyć, że się to dzieje. Będę ojcem. Będę odpowiedzialny za życie innego człowieka. Będę trzymał jego maleńką dłoń i prowadził przez życie, pokazując najpiękniejsze jego elementy. Jestem spełniony. Nie mógłbym wymarzyć sobie lepszego początku roku.


         Będę trzymać ją za dłoń, mówić do niej. Everly była małym światłem w ciemności, które pojawiło się ostatnio w moim życiu. Dopiero teraz dostrzegam, że pojawiła się w idealnym momencie mojej upadającej egzystencji. W momencie, kiedy wszystko waliło się w drobny mak, była cegiełką do wysokiego muru, którym odgrodziłam się z alkoholową przeszłością. Pozwoliła mi skupić się na sobie, żebym nie skupiała się na własnych problemach. I tak, dzięki tej wiotkiej, blond istocie zapomniałam jak ostatnio życie mnie potraktowało. Dzięki niej… jestem tu gdzie teraz, chociaż zaraz będziemy musiały się pożegnać. Nie na dzień. Na tydzień. Lecz na zawsze. Docieram w końcu do szpitala. Biegnę bez butów, a kiedy z oddali zauważa mnie doktor który często się nią zajmował, na jego usta wpływa blady ślad uśmiechu.
 - Jest z nią pielęgniarka - lekarz zatrzymuje mnie przed wejściem. Dotyka mojego ramienia. Chce mnie pocieszyć i może trochę mu się to udaje - Dostała zapaści. Praktycznie nie ma z nią kontaktu. Niech się pani z nią pożegna, pani Victorio.

 ❖

         Docieram do szpitala, parkuję i biegnę ile sił mam w nogach. Pewnie mam szaleństwo i panikę w oczach, ale jestem niemal pewien, że nie ja pierwszy. Zatrzymuję pielęgniarkę, ciężko dysząc.
 - Moja żona niedawno przyjechała… - biorę głęboki oddech - Rodzi…
 - Oddział położniczy w tamtą stronę.
         Słyszę jeszcze gratulacje z jej ust, ale nie mam głowy do podziękowań. Biegnę, a kiedy w końcu ktoś udziela mi konkretnej odpowiedzi w której sali znajduje się Zoey, staję przed drzwiami i uspokajam oddech. Ja z nas dwóch muszę być dzielny. To ja muszę dopingować ją w tym niełatwym dniu. Dzięki jej ciału, przez dziewięć miesięcy rosło życie. To dzięki niej będę miał syna, bo to ona dbała o siebie, dbała o niego i… wzruszenie wiąże mi gardło. Czuję jak ciepłe łzy napływają mi do oczu. Naciskam klamkę. Otwieram drzwi.
 - Niall, jesteś… - mówi, po czym wydaje z siebie głośny jęk. Podchodzę do niej, ujmuję dłoń. Szybkimi ruchami powiek staram się usunąć łzy z moich oczu.
 - Jestem - mam wrażenie, że wszechświat się zatrzymuję kiedy na siebie patrzymy. Moja żona jest już cała zaczerwieniona, a strużka potu spływa po jej policzku.
 - To się dzieje - dostaje skurczu, bo zamyka oczy i znów głośno sapie - To się naprawdę dzieje.
 - Dziesięć centymetrów - słyszymy czyjś głos. Są tu inni ludzie. Jestem w takim amoku, że nawet ich nie zauważyłem - Zaczynamy.

 ❖

         Bez namysłu wbiegam do jej sali. Zwalniam w momencie, kiedy zauważam jej ciało leżące wzdłuż łóżka, w totalnym bezruchu. Klatka piersiowa unosi się i opada, ale tak nieznacznie, że prawie uwierzyłam, że ją straciłam.
         Ale nie. Pielęgniarka spogląda jeszcze na parametry na monitorze. Serce bije. Słabo.
 - Ev… - wyduszam. Ciepła łza rozpaczy spływa po moim policzku. Pielęgniarka wychodzi niemal niezauważona. Rzeczywistość uderza mnie mocno w brzuch. Może miałam nadzieję, że to jednak sen? Może wierzyłam, że ona jeszcze nie odchodzi?
 - Ev…
         EV… EVERLY… LEE… SIOSTRO.
         Podchodzę do jej łóżka szpitalnego. Jej twarz jest spokojna. Wiem, że ból powoli odpuszcza. Nie ma na niej żadnej zmarszczki, zmartwienia. I chociaż wygląda jakby jej nie było… Ona jeszcze tu jest.
 - Ev… - mówię przez łzy, klękając przy jej łóżku - Ev, pamiętasz jak pojawiłaś się w moich drzwiach i powiedziałaś, że jesteś moją siostrą?
         Ujmuję jej dłoń, kruchą, wręcz przeźroczystą i policzkiem dotykam jej skóry. Chcę jeszcze przez chwilę czuć ciepło jej ciała.
 - Nie wierzyłam, że mogę mieć jeszcze jedną siostrę, ale jednak. Jesteś tu. Ze mną. Mam nadzieję, że mnie słyszysz… Bo nigdy nie zdążyłam Ci powiedzieć, że bardzo Ci dziękuję. Za wszystko co dla mnie zrobiłaś. Pewnie teraz powiedziałabyś, że przesadzam, ale momentami bywałaś za skromna. Strasznie mnie to wkurzało.
         Śmieję się przez łzy. Unoszę głowę.
 - Jesteś teraz taka spokojna... Jestem z Ciebie dumna... Byłaś dzielna, Ev… cholernie dzielna.

 ❖

 - Zoey, dasz radę. Jesteś dzielna - mówię do niej, kiedy nadchodzi kolejny skurcz, a ona zaczyna przeć.
 - Widzę główkę.
 - Widać główkę - powtarzam słowa pana doktora, dla pewności, gdyby Zoey nie dosłyszała tego wcześniej. Patrzy mi w oczy, zmęczona i przepełniona bólem.
 - Kocham Cię, Niall - znów zaczyna przeć, wydając z siebie głośny krzyk - Ale nigdy więcej mi tego nie rób, do cholery!!!!
         Śmieję się przez łzy. Choć patrzę jak cierpi, nigdy nie widziałem jej piękniejszej. Nie w momencie kiedy mówiła mi tak przed ołtarzem, nie kiedy po praz pierwszy się kochaliśmy, nie kiedy powiedziała mi o ciąży.
         TERAZ - TERAZ ZOEY JEST NAJPIĘKNIEJSZA.

        ❖

         Mijają minuty, może godziny. Choć podłoga przez chwilę wydawała mi się niewygodna i zimna, teraz przyzwyczaiłam się do jej tekstury. Nucę pod nosem kołysanki które śpiewała mi moja mama kiedy byłam mała. Mam wrażenie, że melodia wydostająca się z moich ust idealnie współgra z odgłosem z monitora.
         Aż nagle cichnie. Ja wraz z nią.

 ❖

         Ostatni krzyk. Cisza, a potem jego płacz. Słyszę jego płacz. Kieruję wzrok w stronę doktora, który unosi go wyżej by pielęgniarka mogła owinąć, ale wcześniej prosi mnie do siebie. Podaje dziwne nożyczki, po czym mówi:
 - Pępowina - a ja niezgrabnie, trzęsącymi się rękoma przecinam ją.

 ❖

         Mam wrażenie, że ktoś odciął mi powietrze od płuc. I chociaż krzyczę nikt mnie nie słyszy. A może nie krzyczę? Wiem, że płaczę. Łkam, szlocham, raz bezgłośnie, raz dosłownie wyjąc.
 - Ev…
         Czuję jak czyjeś dłonie odciągają mnie do niej. Nie do końca zdaję sobie sprawę, gdzie się znajduję. Jak mam na imię. Co czuję. Czego nie czuję. Widzę zamazane postaci, krzątające się po pomieszczeniu. W końcu napieram na ścianę, powoli po niej zjeżdżając. Łapię urywane oddechy.
 - Data i godzina zgonu, 24 stycznia, godzina druga dwadzieścia dwie.

 ❖

         Zoey urodziła nam syna. Nevan przyszedł na świat 24 stycznia o godzinie drugiej czterdzieści w stanie Kalifornia, w UCLA Medical Center w Los Angeles. Trzymam właśnie w dłoniach największy cud jaki kiedykolwiek mógł mi się przydarzyć.
 - Jest piękny - Zoey spogląda do zawiniątka, dotykając opuszkiem palca jego policzka.
 - Tak mocno was kocham - całuję jej czoło, po czym oddaję syna w jej ramiona, a sam zgrabnie usadawiam się na wolnej przestrzeni łóżka.
 - Jesteś naszym małym cudem. Naszym światem.
         Szepczę. Czuję ciepło ciała Zoey i cichy świst oddechów tego małego stworzenia. W tej chwili nie potrzebuję nic więcej.
         Jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Jestem najszczęśliwszy.

 ❖

         Everly pożegnała się z tym światem o godzinie drugiej dwadzieścia dwie, dwudziestego czwartego stycznia. Nowy Jork otworzył na nią milion możliwości, ale także był ostatnim świadkiem jej istnienia. To tutaj Everly namalowała najpiękniejsze obrazy, znalazła wymarzoną pracę i poznała ludzi dzięki którym smak życia był wyraźny i nic nigdy nie było tak apetyczne jak tutaj.
         Everly była młodą, ambitną, radosną kobietą, której nigdy nie dane było zasmakować życia matki czy żony.
         Ale dzięki niej ja znów zasmakowałam życia. Dzięki niej jestem, oddycham, rozumiem. Rozumiem więcej niż kiedykolwiek rozumiałam.
         I choć jej już nie ma, ja jestem i dla niej… dla niej znów muszę być najszczęśliwsza.
         Najszczęśliwsza.



"While I thought that I was learning how to live, I have been learning how to die."

niedziela, 15 grudnia 2019

E20S5.I can see bigger life, with no fear in my heart, gonna I cross the great divide.

AURORA

23 luty, Ameryka Północna, Nowy York


Odwaga jest chwilą, ulotnym momentem i błogim zatraceniem w nadziei, że ktoś choćby przez sekundę spojrzy naszymi oczami i zobaczy ten sam obraz. Odwaga jest melodią, która pobrzmiewa w twojej głowie za każdym razem inaczej, choć tak samo mocno i wyraziście. Odwaga to siła, której musisz się poddać, gdy przyjdzie, i za którą płacisz gdy twoje ulotne wrażenia dogoni ciemna płachta tak realnie otaczającej rzeczywistości. Odwaga jest demonem, który ukazuje słabość i niczym więcej, jak głośnym wołaniem pomocy! Odwaga jest słowem, którego definicja jest tak bardzo nieadekwatna do ukrytego wewnątrz majestatu.
Idąc przez długi korytarz i słysząc przez dźwiękoszczelne ściany stłumione okrzyki, wiem, że idę w dobrym kierunku. To właśnie odwaga sprawia, że kroczę z taką pewnością, jakiej nigdy wcześniej nie czułam.
Kilka ostatnich dni uświadomiło mi kilka rzeczy.
Że jeśli naprawdę chcesz realizować marzenia, musisz cierpieć, bo dzięki temu będą coś znaczyły, gdy dotrzesz na szczyt.
Że prawdziwi przyjaciele są czymś zupełnie niezastąpionym. Trzeba mieć wielkie szczęście, żeby trafić na osoby, które będą za tobą stały murem zawsze - choćby nie wiem co, i będą tak samo aktywnie cię w tym wspierać. We wszystkim co złe i wszystkim co dobre.
Że nie potrafię sobie wyobrazić świata bez muzyki. A jeśli taki świat gdzieś tam istnieje, nie chciałabym w nim żyć. I chyba właśnie ta myśl najbardziej sprawiła, że się nie poddałam. Choćby mówili o mnie rzeczy, za które będę się wstydzić do końca życia, to i tak najważniejsze jest to, że w tym życiu pełnym upokorzeń i przeciwieństw, zawsze będzie mi towarzyszyła muzyka.
Zawsze będę robić to co kocham.
Zerkam po kolei na szóstkę ludzi, którzy są ze mną od początku tej przygody.
Liv, jedna z najbardziej szalonych osób które znam, okazała się również jedną z najbardziej lojalnych. Pamiętam jak często wstawiała się za mnie, kiedy na mojej drodze pojawiały się przeciwności losu. Broniła swoich racji do końca pokazując mi tym samym, że zawsze warto walczyć o swoje.
Thomas, zazwyczaj cichy i dość opanowany, w ciągu ostatnich dni pokazał mi swoje niewiarygodne oddanie i uczciwość. Pokazał, że cokolwiek by się nie stało, zawsze stanie po stronie dobra. I choć myślałam, że skoro łączyło go ze Sloan coś więcej niż przyjaźń, razem z nią, stracę również i jego. Niesamowitego pianistę, którego ciężko byłoby zastąpić kimś równie wspaniałym i utalentowanym. Los chciał jednak inaczej, i tym razem uśmiechał się do mnie, machając pogodnie dłonią. 
Medison, przesłodka istota, która od początku skradła moje serce. Niesamowicie wrażliwa, delikatna i nieśmiała, w przeciągu naszego wspólnego czasu razem, stała się pewną siebie, twardo stąpającą po ziemi kobietą, którą teraz tak bardzo podziwiam. Ponadto mogłam ją powoli nazywać swoją szwagierką. Z tego wszystkiego chyba właśnie ta perspektywa podobała mi się najbardziej. 
Martin, mężczyzna, który wciąż wywołuje zapewne w całej damskiej obsadzie zespołu przyśpieszone bicie serca, do końca został moim przyjacielem. I choć momentami sądziłam, że może jest cień szansy, aby łączyło nas coś więcej, to jednak rzeczywistość okazała się zupełnie inna. I nie mogę powiedzieć, żebym żałowała, że wszystko potoczyło się tak a nie inaczej. Widząc, jak bardzo szczęśliwy jest z powrotu do swojej dziewczyny, nie mogłabym być mniej zadowolona z tego fantastycznego obrotu sprawy. Doskonale wiem, że zasługuje na wszystko co najlepsze świat ma do zaoferowania.
Joy od początku była moją koleżanką od serca. Razem się śmiałyśmy, razem płakałyśmy, objadałyśmy i plotkowałyśmy. Wiedziałam, że mogłam powierzyć jej każdą tajemnicę i przyjść nawet z najmniejszym problemem. Że zawsze mnie wysłucha i wskażę odpowiednią drogę nawet jeśli miałaby się sprzeciwić moim racjom. Była szczera do bólu, ale jednocześnie wyrozumiała, bezinteresowna i niebywale troskliwa. Osoba, z którą pragnie się kroczyć przez życie. 
Pozostał jeszcze Aaron. Mój brat, z którym myślałam, że zawsze łączyły mnie bliskie relacje, okazały się niczym przy tym, co przeżyliśmy w przeciągu tych trzech miesięcy. Po raz pierwszy - on miał okazję dostrzec z jak wielkim zdeterminowaniem i oddaniem poświęcam się mojej pracy, a ja mogłam zobaczyć jak wspaniale rozwijał się jego talent muzyczny. Wydaję mi się, że oboje zaczęliśmy się doceniać o wiele bardziej niż wcześniej i postrzegać swoją działalność i pasję jako ważną część naszego życia. 
Miałam najlepszą ekipę pod słońcem, z którą przeżyłam wiele wspaniałych, ale i burzliwych chwil.
Był śmiech, płacz, zabawa, zmęczenie, szczęście, gniew, lęk, zdrada. Wszystkie emocje, które mogą towarzyszyć człowiekowi przez cale życie., my przeżyliśmy w zaledwie kwartał. I choć wiem, że rozłąka z nimi będzie trudna, to zdaję sobie jednak sprawę, że wszystkie te doświadczenia sprawiły, że staliśmy się rodziną. 
I zawsze będziemy do siebie wracać.
Kiwamy do siebie głowami, z uśmiechami na ustach.
Jesteśmy świadomi, że to ostatni występ i chcemy aby był równie wyjątkowy jak wszystkie pozostałe, które mieliśmy okazje razem zagrać.
A może nawet najbardziej wyjątkowy.
Wiem, że potrafimy to zrobić.
-Zawsze razem. - Liv zaczyna wypowiadać nasz okrzyk, kiedy składamy ręce w jedną całość. 
-Zawsze razem.

Uśmiecham się do publiczności, machając z wielkim entuzjazmem do każdego słuchacza z osobna. Cieszę się, że wciąż jesteśmy przyjmowani tak licznie i żarliwie. Są tu dzisiaj niemalże wszystkie osoby, które niewyobrażalnie kocham i były dla mnie oparciem przez wiele ostatnich lat.
To właśnie im dedykuje dzisiejszy koncert.
Bo pomimo tak wyboistej drogi, którą mieliśmy okazję przejść, wciąż tu jesteśmy. 
Razem.



-Witaj Nowy York! Dzisiejszego wieczora chcemy się z wami podzielić naszych małym, muzycznym światem. Światem prawdy i radości. Światem, w którym wierzymy w siebie, cokolwiek by się nie działo. Światem, gdzie muzyka jest najlepszym lekarstwem na każde zło. Więc bawcie się tak mocno, aż zabraknie wam tchu! Tetris!


[Verse 1]

We got that push, that pull, that friction / Mamy to odpychanie, to przyciąganie, to tarcie
We got that yin, that yang, juxtaposition / Mamy yo Yin i Yang, kontrastowe zestawienie
Side by side I feel like you could / Tuż obok siebie, czuję, że mógłbyś
Ride with me, symbiotically / Kochać się  ze mną symbiotycznie
Take our broken pieces / Zbierz nasze zepsute kawałki
Make a symphony, you and me / Stwórz symfonię, ty i ja

[Chorus]

Playing Tetris / Gramy w tetrisa
Bodies on a mattress / Ciała na materacu
How we fit together, how we fit together / Jak my do siebie pasujemy
Perfect messes / Idealny nieporządek
Damn, I love your edges / Cholera, kocham twoje krawędzie
How we fit together, how we fit together / Jak my do siebie pasujemy

[Verse 2]

We are a walking contradiction, yeah / Jesteśmy chodzącą sprzecznością
I feel your fingertips in high-definition / Czuję opuszki twoich palców w wersji HD
Learning all your twists and turns / Uczę się twoich wszystkich zawiłości
So carefully, your anatomy / Tak ostrożnie, twojej anatomii 
Take our broken pieces / Zbierz nasze zepsute kawałki
Make a symphony, yeah, you and me / Stwórz symfonię, ty i ja

[Chorus]

Playing Tetris / Gramy w tetrisa
Bodies on a mattress / Ciała na materacu
How we fit together, how we fit together / Jak my do siebie pasujemy
Perfect messes / Idealny nieporządek
Damn, I love your edges / Cholera, kocham twoje krawędzie
How we fit together, how we fit together / Jak my do siebie pasujemy

Feel the chemistry when you're kissing me / Czuję chemię, kiedy mnie całujesz
There is poetry in our symmetry / W naszej symetrii jest poezja
When you move with me, move with me / Kiedy poruszasz się ze mną
When you move, when you move with me / Kiery poruszasz się ze mną
Feel the chemistry when you're kissing me / Czuję chemię, kiedy mnie całujesz
There is poetry in our symmetry / W naszej symetrii jest poezja
When you move with me, move with me / Kiedy poruszasz się ze mną
When you move, when you move with me / Kiery poruszasz się ze mną

Playing Tetris / Gramy w tetrisa
On the mattress / Na materacu
Playing Tetris / Gramy w tetrisa
On the mattress / Na materacu 

Playing Tetris / Gramy w tetrisa
Bodies on a mattress / Ciała na materacu
How we fit together, how we fit together / Jak my do siebie pasujemy
Perfect messes / Idealny nieporządek
Damn, I love your edges / Cholera, kocham twoje krawędzie
How we fit together, how we fit together / Jak my do siebie pasujemy

Koncert powoli dobiega końca. Przebieramy się w eleganckie stroje. Chcę, żeby ostatnia piosenka była wyjątkowa.
Będzie miała swoją premierę właśnie dzisiaj, właśnie w Nowym Yorku.
To zaskakujące, ale napisałam ją razem z Martinem dokładnie trzy tygodnie temu. Oboje wtedy czuliśmy, że musimy napisać tekst, który będzie hymnem samego siebie.
Hymnem każdej zdrowej relacji. Że pomimo, że chcemy komuś pomóc, lecz nie dostrzegamy z tej drugiej strony chęci lub potencjału, nie należy walczyć ze wszelką cenę. Że czas się wyzbyć toksycznych znajomości, które z każdym dniem coraz bardziej napierają na twoje życie. Że stawianie siebie na pierwszym miejscu nie jest samolubne. Bo czasami najodważniejsza rzeczą, jaką można zrobić, to odejść.
Wydaję mi się, że przy tworzeniu tego utworu, musiałam przenieść się w czasie. Czerpałam inspiracje spoglądając w duszę wielu relacji, z którymi miałam styczność. Nie tylko z mężczyznami. Każdej, która miała na mnie jakiś wpływ i która wykreowała mnie na osobę, którą jestem dzisiaj.



-Na zakończenie chciałam wszystkim podziękować za obecność. Nie tylko na dzisiejszym koncercie, ale na wszystkich, których mieliśmy okazję zagrać w przeciągu tych trzech miesięcy. To był wspaniały czas refleksji i świetnej zabawy. Pokazaliście, że jesteście najlepszymi osobami na świecie i jesteśmy wdzięczni, za to ciepłe przyjęcie. Stoję tutaj dzisiaj przed wami bez żadnych tajemnic. Czuję się odsłonięta, ale też w jakiś sposób wolna. Bo żyję. I to życie jest wspaniałe. I choć spotkacie na drodze ludzi, którzy będą wam je uprzykrzać, to nie zwalajcie winy na swój los. Raz na zawsze powiedzcie do widzenia tym, którzy sprawili, że zwątpiliście. Bo nigdy nie jest za późno, żeby nacisnąć reset i zakochać się szaleńczo na nowo w życiu, które zostało nam dane.


[Verse 1]

Do you know I watch you when you're sleeping? / Wiesz, że obserwuję cię kiedy śpisz?
I swear I've never seen you look so peaceful / Przysięgam, nigdy nie widziałam cię tak spokojnego
I wonder if it's pretty things you're dreaming / Zastanawiam się czy śnisz o ładnych rzeczach
Or something even darker than your demons? / Czy może o czymś mroczniejszym niż twoje demony?

I want to stay, but we'll both suffocate / Pragnę zostać, ale oboje będziemy się w tym dusić

I can't keep giving you all my oxygen / Nie mogę ci stale dawać mojego tlenu
How can I save a life if there's nothing left? / Jak mam uratować życie, skoro nic z niego nie pozostało?
Never knew loving you is losing me instead, yeah / Nie wiedziałam, że kochanie ciebie, to zatracenie mnie samej
How can I breathe again? / Jak mam znów oddychać?
When you take my oxygen / Kiedy zabierasz mój tlen
If I give you everything / Jeśli dam ci wszystko
How can I? / Jak ma mi się udać?

What have I been filling up my lungs with? / Czym napełniałam swoje płuca
Thought that I was stronger, but I wasn’t / Myślałam, że jestem silna, ale nie byłam
Do you ever wonder where you're running? / Czy kiedykolwiek zastanawiać się nad tym gdzie biegniesz?
I won't follow you over if you're jumping / Nie będę za tobą już podążać, jeśli skaczesz

I want to stay, but we'll both suffocate / Pragnę zostać, ale oboje będziemy się w tym dusić

I can't keep giving you all my oxygen / Nie mogę ci stale dawać mojego tlenu
How can I save a life if there's nothing left? / Jak mam uratować życie, skoro nic z niego nie pozostało?
Never knew loving you is losing me instead, yeah / Nie wiedziałam, że kochanie ciebie, to zatracenie mnie samej
How can I breathe again? / Jak mam znów oddychać?
When you take my oxygen / Kiedy zabierasz mój tlen
If I give you everything / Jeśli dam ci wszystko
How can I? / Jak ma mi się udać?

Oh, I can't be your life jacket / Nie mogę być twoją kamizelką ratunkową
I have to save me first / Najpierw muszę uratować siebie
Can't bandage your damage / Nie mogę zabandażować twoich szkód
And even though it hurts / I nawet jeśli to boli

I can't keep giving you all my oxygen / Nie mogę ci stale dawać mojego tlenu
How can I save a life if there's nothing left? / Jak mam uratować życie, skoro nic z niego nie pozostało?
Never knew loving you is losing me instead, yeah / Nie wiedziałam, że kochanie ciebie, to zatracenie mnie samej
How can I breathe again? / Jak mam znów oddychać?
When you take my oxygen / Kiedy zabierasz mój tlen
If I give you everything / Jeśli dam ci wszystko
How can I? / Jak ma mi się udać?









Zmierzamy na After Party we wspaniałych nastrojach. Razem z moim zespołem dojeżdżamy na miejsce odrobinę później niż wszyscy. Musieliśmy jeszcze udzielić kilku wywiadów, spędzić trochę czasu z fanami, odświeżyć się i porządnie wystroić. 
I tak oto dwie godziny po skończonym koncercie dojeżdżamy na miejsce.
W międzyczasie zdążyłam także wymienić kilka wiadomości z Timothee. Pomimo, że ma dzisiaj w Nowym Yorku premierę swojego najnowszego filmu, to jakimś cudem znalazł odrobinę czasu, żeby pojawić się na moim koncercie. Byłam bardzo zdziwiona, kiedy mi o tym zakomunikował, bo wcześniej nie wspominał na ten temat ani jednym słowem. Cieszyłam się, że mógł zobaczyć mnie na scenie trochę dłużej niż ostatnio na gali, gdzie wykonałam jedną piosenkę. Mam nadzieję, że mu się podobało i wczuł się w to tak samo jak ja.
Oczywiście, żałuję, że nie pojawi się na After Party, ale doskonale rozumiem, że sam ma ważne obowiązki, i ogromny sukces do świętowania, dlatego mam nadzieję, że dla niego ten wieczór będzie równie owocny.
Rozmawiam z każdym, komu udało się dzisiaj przyjechać, aby świętować razem ze mną mój mały, duży sukces.
Ludzi jest naprawdę sporo, więc dopiero około godziny pierwszej mam czas aby usiąść przy stoliku z najbliższymi i napić się trochę wina.
Najbliższymi, mam na myśli oczywiście Victorię, Caroline, Paul’a, Zoe, Lewis’a i Harry’go.
Są tu również chłopcy z 5SOS, którzy razem z Sarah i Claire zajęli miejsca niedaleko nas, więc obiecuję sobie, że za kilka chwil do nich podejdę.
Cieszę się też, że przyszło wiele znajomych członków mojego zespołu, bo dzięki temu oni również porozsiadali się w kilku miejscach na sali i czują się swobodnie ze swoim towarzystwem.
-Jestem strasznie zmęczona. - zaczynam się śmiać, kiedy zerkam na moich wspaniałych przyjaciół. - To chyba nie powinny być słowa, którymi was powitam.
-Nie martw się. Ja na twoim miejscu już dawno zgarnęłabym jakiś kocyk i ulokowała się pod stołem. - Vicky pociesza mnie, częstując mnie swoim uśmiechem.
Kiedy tak na nią patrzę, żałuję, że nie ma z nami Niall’a. Z tego co wiem Zoey jest już na ostatniej prostej swojej ciąży, więc lada moment może zacząć rodzić. Oczywiście niebywale się cieszę ze szczęścia mojego przyjaciela i absolutnie nie mam mu za złe, że nie ma okazji go dzisiaj z nami być. Jestem pewna, że nadrobimy to jeszcze nie raz.
-Vicky zaczyna się starzeć. - komentuje Caroline, dając usłyszeć swój dźwięczny śmiech. Jej ręka spoczywa na kolanie Paul’a, a ja wpatruję się w nich jak w najpiękniejszy obrazek. Niedawno wzięli ślub i mam wrażenie, że od tej pory ich miłość jest jeszcze większa niż była, choć szczerze powiedziawszy nie mam pojęcia czy to w ogóle możliwe.
-To prawda. - wzdycha. - Rola mężatki rządzi się swoimi prawami.
-Co ty mówisz? - oburza się Caroline. - Ja wciąż jestem wystrzałowa i chętna do zabawy, prawda skarbie? - blondynka zerka na Paul’a, chwytając jego brodę w swoją dłoń. Kiedy on potakuje, ona obdarza go krótkim, ale uroczym muśnięciem w usta.
-Nawet sobie nie wyobrażacie jaka jest chętna do zabawy, kiedy zostajemy sam na sam. A kiedy następuje wybór serialu… Uf… - kręci głową. - Wtedy dopiero jest zabawa.
-Widzisz. Zdradziłeś nas. - wywraca oczami. - Powinniśmy przynajmniej stwarzać pozory.
Śmiejemy się z ich wymiany zdań. 
Caroline i Paul od zawsze byli promyczkami w naszej ekipie i mam wrażenie, że to się nigdy nie zmieni.
-Zoe, a co u ciebie? - zagaduje Vicky. - Wszystko w porządku po tej całej „aferze przecieku”? - mówi ostatnie słowa w cudzysłowiu. Myślę, że potrzeba nam abyśmy porozmawiali o tym przynajmniej przez chwilę, aby każdy mógł się wyżalić lub ewentualnie oczyścić z negatywnej energii, jaką wywarła na nas ta sytuacja.
-Wszystko w porządku. Co prawda zerwano ze mną dwa kontrakty, ale nie były dla mnie tak ważne jak te, które na całe szczęście dalej utrzymuję. I tak wydaję mi się, że dostało mi się najmniej.
-Tak jak i mnie. - zgadza się z nią Care.
-No i mam mojego mężczyznę, który mnie w tym wszystkim wspiera. - Zoe patrzy na Lewis’a z czułością, a ja nie mogę uwierzyć, że z relacji, która wytworzyła się nagle i niespodziewanie, przy zasłudze Caroline, mogło powstać coś tak fajnego i długotrwałego. Widać, że oboje są w sobie zakochani, a ja cieszę się, że Woods w końcu spotkała na swojej drodze kogoś, na kim może polegać, zważywszy, że jej życie nie było usłane różami, a Lewis pojawił się w idealnym dla niej momencie.
-A ty Harry? Jak na tobie się odbiła cała ta pokręcona sytuacja? - pyta go Caroline.
Zerka na mnie automatycznie, a ja uśmiecham się w jego kierunku. Doskonale wiem, że Harry nie żałuje niczego, co doprowadziło do momentu, w którym znajdujemy się właśnie teraz. Wiem to, bo po aferze rozmawialiśmy ze sobą przez telefon przez długie godziny. Ja także tego nie żałowałam. I choć poczułam swego rodzaju ulgę, że świat w końcu dowiedział się o uczuciu, które kiedyś było całym moim życiem, to jednak przez chwilę miałam wrażenie, że tym samym coś zostało mi odebrane. Coś co było tylko dla nas. I pamiętam jak dzisiaj, kiedy byłam na niego zła o to wszystko. Że świat nie może się o nas dowiedzieć, że on tak bardzo się przed tym bronił. Zaczęłam to rozumieć dopiero później. A teraz, kiedy jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wszyscy o tym wiedzą, to jednak nie czuję się z tym tak doskonale, jak kiedyś myślałam, że będę się czuć.
-Pamiętam, jak Ami mi kiedyś powiedziała, że nigdy nie byliśmy w prawdziwym związku.
Mrużę oczy, bo zastanawiam się do czego dąży. 
-Zapewne musiałem wtedy coś przeskrobać. - śmieje się, a za nim podąża cała reszta. - Powiedziałem jej wtedy, że byliśmy. Ale nie dla całego świata. Pamiętam też jak raz jej powiedziałem, że nigdy nie chciałem, żeby była dla świata. - znów obdarza mnie tym czułym wzrokiem, którym zawsze na mnie patrzył i mam wrażenie, że będzie patrzył do końca swoich dni. - Chciałem, żeby była dla mnie. 
Kąciki moich ust lekko się podnoszą. Czuję łzy wzruszenia, które zbierają się w moich oczach. Sięgam po jego dłoń, by po chwili nasze palce mogły się spleść. 
-I kiedy już wszyscy o nas wiedzą, żałuję, że nie wiedzieli o tym wcześniej. Że miałem przy swoim boku kogoś tak wspaniałego, kogo dzisiejsza mowa na koncercie tak bardzo wzruszyła tysiące ludzi.
Nie patrząc na resztę, jestem w stanie zgadnąć, że patrzą na nas z wielkimi uśmiechami na twarzach i wzruszeniem, równym mojemu.
Harry Styles był, jest i zawsze będzie najwspanialszym człowiekiem jakiego spotkałam w życiu.
Zawsze będzie należał do mojej przeszłości, teraźniejszości i przyszłości.
A ja nie mogłabym w tym momencie prosić o nic więcej.
-Przepraszam, muszę to odebrać. - z nostalgicznych chwil wyrywa nas zaniepokojony głos Victorii. Oddala się od stolika, rozmawiając z kimś zawzięcie przez telefon. Automatycznie podnoszę się ze swojego krzesła i idę w jej kierunku.
-Vicky, co się dzieję? - pytam, kiedy kończy połączenie.
-Muszę iść… - mówi z powagą, a ja nie pamiętam, kiedy widziałam u niej tak przerażoną twarz.
-Powiedz o co chodzi. - idę, wręcz biegnę za nią, ponieważ jej krok momentalnie zwiększył obroty.
-Everly. - zatrzymuje się, by popatrzeć na mnie z niewyobrażalnym bólem. - Ona umiera.
-Nie… - kręcę głową, ze łzami w oczach, jakby to był jakiś okropny sen.
Wszyscy wiedzieliśmy, że Everly powoli przegrywa walkę ze swoim życiem, ale nikt chyba tak naprawdę nie był gotowy na tę chwilę. Przekładaliśmy ją nieustannie, nie biorąc pod uwagi, że ten koszmar zjawi się w naszych drzwiach bez zapowiedzi. Zupełnie nieoczekiwanie.
-Jadę z tobą. - odzywam się jakbym była w amoku. Jestem w stanie wyjść w samej sukience na ramiączkach, nie zwracając uwagi na minusową temperaturę na zewnątrz.
-Nie Ami. - mówi stanowczo. - Zostaniesz tutaj i będziesz świętować swój sukces. Zasługujesz na to. Proszę, nie zadręczaj się tym dzisiaj.
-Vicky…
-W porządku. - uśmiecha się lekko przez łzy, dotykając mojego rozgrzanego policzka. - To już czas. Tak jak powiedziałaś. Musimy zaakceptować to co się dzieje, bo nigdy nie zrobimy kroku w przód. A ja jestem gotowa to zaakceptować. Już się nie boję.
Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że jedno życie powoli dobiega końca, a gdzieś niedaleko inne dopiero się zaczyna.




***


sobota, 14 grudnia 2019

E19S5. We can't keep on playing this song, we can't move on so we make up and carry on like nothing's wrong.. how long…


NIALL, 12 LUTY, LOS ANGELES
 - Wychodzę!
         Słyszę jedno słowo z ust mojej żony i biegnę do drzwi, by jeszcze móc ją zobaczyć przed wyjściem. Zoey jest dosłownie na ostatnich nogach, a mam wrażenie, że czuje się lepiej niż na samym początku ciąży. Jej skóra jest zaróżowiona i promienna, a radosny uśmiech nie schodzi jej z twarzy. Wiem ile szczęścia dają jej nadchodzące narodziny naszego syna, więc kiedy zauważam, że pośpiesznie pakuje torebkę nawet jej nie zatrzymuje. Zdaję sobie sprawę, że takie wyjścia za chwilę będą dla niej jak święty Graal.
 - Gdzie się wybierasz? - mimo wszystko pytam o cel jej podróży. Wolę wiedzieć gdzie jakby co mogę jej szukać. Obraca się w moją stronę, przechyla głowę lekko w bok, by spojrzeć na mnie swoimi sarnimi oczyma.
 - Jadę z moją mamą na kolację. Jeśli zaraz nie zjem burgera, to coś rozsadzi mnie od środka - mina zmienia jej się w rządną krwi - Przepraszam. Muszę wyglądać jak desperatka.
         Rozśmiesza mnie trochę jej zmiana humorów. Przyciągam ją do siebie, całuję w usta, a potem nachylam się by pocałować jej okrągły brzuch.
 - Bardzo was kocham. Uważaj na siebie - muskam ponownie jej usta. Zoey odwzajemnia mój pocałunek, mocniej i mocniej. Ale w końcu odrywa się ode mnie, wybuchając śmiechem.
 - Musiałam przypomnieć sobie, że jesteś moim mężem a nie hamburgerem. Dziś śpię u mamy. Baw się dobrze z Edem. Też Cię kocham.
         Stoję jeszcze chwilę na werandzie, biegnąc wzrokiem za oddalającym się samochodem mojej teściowej.
         Za Sheeranem nie muszę długo czekać. Zjawia się z zapasem piwa w jednej dłoni i żarciem na wynos w drugiej. Przygotowujemy sobie miejsce do spędzenia reszty wieczoru.
 - Co tam, stary? Jak Zoey się czuje? - Ed rozsiada się na kanapie, po czym bierze łyk piwa. Dosiadam się do niego, przeskakując z jednego kanału telewizyjnego na drugi.
 - Ostatnio świetnie. Początek ciąży bywał naprawdę kiepski.
 - Jak to jest żyć z myślą, że stworzyło się nowego człowieka?
         Ciekawe pytanie. Nigdy się nad tym nie zastanawiałem.
 - Nie istnieją słowa by to opisać. Jest się dumnym, szczęśliwym. Nieopisanie szczęśliwym.
         Ed spogląda na mnie z podziwem. Pewnie nigdy nie spodziewał się usłyszeć ode mnie takich słów.
 - Jak kiedyś zostanę ojcem to sprawdzę prawdziwość Twoich słów.
 - A powiedz mi… - słowa z trudem przechodzą mi przez gardło. Nagła zmiana tematu, powoduje, że zaczynam się stresować. Rudowłosy zauważa zmianę moich emocji.
 - Mam rozumieć, że boisz się zapytać jak Victoria?
         Kiwam potwierdzająco głową.
 - Została żoną. W szpitalnej kaplicy. W sumie była to bardzo przyjemna uroczystość.
         Ed zastanawia się chwilę nad tym co ma powiedzieć dalej. Nie przeszkadzam mu.
 - Przyjemna, ale bezuczuciowa.
          Biorę kilka łyków piwa. Czuję jak ciecz spływa mi do żołądka, ale oprócz napoju napełniającego mój organ czuję jak jakiś rodzaj zadowolenia atakuje resztę moich wnętrzności.
 - Co masz na myśli?
 - To tak jakby wzięli dwie obce sobie osoby prosto z ulicy, ubrali w białą sukienkę i garniak a potem kazali powiedzieć sobie sakramentalne tak. Jeśli ktokolwiek uwierzył w tą szopkę, to oni zasługują na Oscara.
          Ed na chwilę skupia swój wzrok na ekranie telewizora. Pijemy w ciszy, przerywanej tylko głosami z głośników.
 - Ona go nie kocha?
 - Zdecydowanie go nie kocha - przyjaciel spogląda na mnie znaczącym spojrzeniem, mówiącym "przecież to takie logiczne" - Ale wiem, że nie spoczywa na laurach. Ona będzie próbowała go pokochać. Ale z tego co wiem to przez zmuszenie się do uczucia nikt jeszcze się nie zakochał.
         Mężczyzna wzrusza ramionami. Widzę, że jest pewny swoich słów i ja mu wierzę. Wierzę w każde jego słowo, bo był tam i widział ją. Każdą jej emocję albo ich brak. Mnie na samą myśl, że ominął mnie ten widok spada kamień z serca. Jakbym zobaczył ją przy ołtarzu z innym to wtedy moje serce mogłoby zamienić się w zimny, bezuczuciowy kamień.
 - To nie wyjdzie. Daje im najdłużej pół roku. Ona przy nim nie wytrzyma. Jestem tego pewien.
         Wypowiada te słowa z taką pewnością, że mu niemal uwierzyłem.
         A może uwierzyłem w każde jego słowo?
         Albo naprawdę chciałem uwierzyć, że tak będzie?
         Czasami sam gubiłem się w to co wierzyłem, w to co czułem i w to co chciałem.
         I to wszystko przez Ciebie Victorio Santangel.


VICTORIA, 22 LUTY, NOWY JORK
         Dziś targają mną dwa uczucia: jedno to niebywałe szczęście, że ten wieczór spędzę z moją przyjaciółką Americą na jedzeniu, rozmowie i cieszeniu się swoim towarzystwem. Ale jest też drugie uczucie, które jest równie silne. To wyrzuty sumienia, że nie będzie mnie dziś z Everly.
         Jednak zgodnie z jej prośbą tego wieczora robię coś dla siebie.
         Przygotowuję dla nas kolację. Są to oczywiście włoskie dania, bo właśnie na tej kuchni znam się najlepiej. Na przystawkę podam grzanki z ricottą i figami, danie główne to risotto z krewetkami. Zwieńczeniem będzie deser - najprostsze i najpyszniejsze tiramisu.
         Poprawiam jeszcze serwetki, zapalam świecę, kiedy słyszę dzwonek do drzwi. Biegnę by je otworzyć. W drzwiach stoi America ubrana cała na czarno, a w dłoni trzyma butelkę z winem.
 - Hej - mówi, po czym przytula mnie mocno - Wiem jak to wygląda - zamykam za nią drzwi, a ona ściąga kurtkę - Przychodzę tu z winem, ale wiesz, że do dobrej kolacji potrzebne jest dobre wino, prawda?
 - Domyśliłam się, więc też je dla Ciebie kupiłam - wskazuję na butelkę postawioną na samym środku stolika.
 - To takie miłe - oddaje mi alkohol, po czym pociera sobie dłonie. Temperatura w Nowym Jorku zdecydowanie jej nie odpowiada - Ciągle zapominam, jak tu potrafi być zimno. Chociaż teraz kiedy jechałam taksówką, mijaliśmy te wszystkie urokliwe miejsca tego miasta i powiem szczerze - stoimy już w kuchni, więc Ami wrzuca sobie do buzi kawałek orzecha - Nigdy nie doceniałam tego miejsca.
         Kiedy widzę ją z buzią pełną jedzenia, zaróżowionymi policzkami i uśmiechem na twarzy, to zastanawiam się co zrobiła, że tak szybko podniosła się po ostatnich wydarzeniach. Życie nieźle kopnęło ją w brzuch. Na światło dzienne wyszły rzeczy o których nikt spoza zaufanych osób nie powinien wiedzieć. A wie teraz praktycznie cały cholerny świat.
         Oczywiście oberwało się również mnie, ale ja to znoszę zdecydowanie gorzej.
         Układam grzanki na talerzach, czując chwilowy spadek formy. Myśli, które wracają do kolorowych artykułów wrzeszczących o mojej przeszłości trochę mnie przytłaczają. America od razu to zauważa. Dotyka mojego ramienia, a na jej twarz wpływa zatroskany uśmiech.
 - Wiem, że nie jest łatwo. Ale uznajmy tą całą sytuację za lekcję.
 - Lekcję? - unoszę wzrok, by spojrzeć na nią pytająco - Nie uważam tego za lekcję. Raczej za wtargnięcie i burzenie naszego życia.
 - Lekcję zaufania - prostuje swoje wcześniejsze słowa.
         Biorę talerze i idę z nimi do stolika. America kroczy za mną, po czym zasiadamy do jedzenia. Carter zdecydowanie chętniej rozpoczyna kolację niż ja.
 - Wiesz - przełyka grzankę, po czym sięga po serwetkę i wyciera nią kącik ust - Myślałam, że skoro jesteśmy totalnie zgraną grupą to mogę powiedzieć im o sobie wszystko. Nie pomyliłam się co do większości osób, ale znalazła się ta jedna, która nie potrafiła uszanować błędów i zawirowań losu naszego życia.
         Ami sięga przez stół ręką, by dłonią zakryć moją.
 - Przykro mi, że dowiedzieli się o Twoim problemie z alkoholem.
 - Przykro mi, że dowiedzieli się o stracie ciąży.
         Przyjaciółka sięga po kieliszek z winem. Bierze kilka łyków alkoholu, by ze spokojem i pogodzeniem się z tym wszystkim obradować mnie najszczerszym i najpiękniejszym uśmiechem.
 - Kiedy czytałam te wszystkie artykuły i na nowo otwierały się stare rany po stracie dziecka… miałam wrażenie, że za każdym razem ktoś odcinał mi dostęp do tlenu. Jakby cały świat walił mi się od nowa. Ale potem, kiedy znów zaczynałam popadać w jakąś otchłań zrozumiałam, że to jest moja przeszłość. Nie zmienię jej. Nigdy nie będzie inaczej. I chociaż cierpiałam mocno i nadal cierpię, muszę iść do przodu.
         Czuję jak łzy napływają mi do oczu. Wzruszają mnie jej słowa.
 - Jeśli nie zaakceptujemy tego co było, to nigdy nie zrobimy kroku do przodu. Zawsze będziemy się cofać.
         America nadal się uśmiecha. A ja wycieram strużki łez płynące po moim policzku.
 - Bałam się oceny. Ale ktoś pomógł mi zrozumieć, że to nie był mój błąd. Że nie powinnam się tłumaczyć z tego co przydarzyło mi się wcześniej.
 - Kto Ci pomógł? - mam zachrypnięty głos, jakbym płakała przez całą noc, a uroniłam tylko kilka łez. W moje ciało uderza fala nadziei, że może znalazła świetnego terapeutę i mnie też będzie w stanie pomóc, ale kiedy pada odpowiedź jestem lekko zdziwiona.
 - Może to dziwne… ale był to Timothee Chalamet.
         Marszczę brwi, mrużę oczy. Kalkuluję w głowie, czy kiedykolwiek miałyśmy do czynienia z tym chłopakiem i jakim cudem pojawił on się w życiu Americy, ale skoro rozmowa z nim pomogła jej to i ja doceniam jego obecność.
 - Ale jak?
 - Poznaliśmy się na gali. Przez przypadek spotkałam na niej Armiego. Pamiętasz Armiego?
 - Pewnie. Przebalowaliśmy nie jedno after party.
 - Rozmawialiśmy chwilę, potem dołączył do nas Timothee, Armie musiał lecieć. Ale ja i Timmy złapaliśmy tak świetny kontakt, że nie mogliśmy się nagadać… No i takim oto sposobem dzięki Armiemu, poznałam nowego przyjaciela.
 - Timothee Chalamet. Nieprawdopodobne.  
 - A jednak. Bardzo inteligentny z niego mężczyzna. Wszyscy bardzo mi pomogliście, ale on spojrzał na tą sytuację z zupełnie innej perspektywy. Z zimną głową. I chyba właśnie to sprawiło, że najmocniej trafiły do mnie jego słowa.
         Uśmiecham się, bo szczęście moich przyjaciół jest dla mnie najważniejsze. Jeśli oni są szczęśliwi to i ja jestem.
 - No, ale mów. Jak życie w małżeństwie?
         Biorę do buzi grzankę, by mieć więcej czasu na przemyślenie tego co chcę jej powiedzieć. Życie w małżeństwie nie jest takie jak myślałam, że będzie. Dzień naszych zaślubin był piękny, ale teraz kiedy uderza w nas rzeczywistość, to mam wrażenie… że nic się totalnie nie zmieniło.
 - Seks z mężem nie różni się niczym od seksu z partnerem - próbuję obrócić tą sytuację w żart, ale totalnie mi to nie wychodzi - Może to trochę krótko, ale miałam nadzieję, że to wszystko w nas rozpali coś…
         Układam łokcie na blacie stołu, po czym opieram podbródek na dłoniach.
 - Rozpali w nas trochę głębsze uczucie. Przynależności do siebie. Bezgranicznego zaufania.
 - Macie jeszcze dużo czasu na takie rzeczy.
 - Od wczoraj nie ma go w mieście, wyjechał do Norwegii. Nie chciał zdradzić o co chodzi… ale czasami łapię się na myśli, że mi go brakuje - wzdycham i nie daję dojść Americe do słowa, sięgam po jej talerz - To jak? Masz ochotę na risotto?

         Dwie godziny temu Ami opuściła moje mieszkanie, a ja od tego czasu tępo wpatruję się w napoczętą butelkę wina. Nie piłam od tylu miesięcy. Niemal zapomniałam jak smakuje alkohol.
         Ale dziś, po wylaniu z siebie tylu uczuć i tak głębokich rozmowach czuję się w środku pusta. I z chęcią tą pustkę zapełniłabym czymś, co kiedyś sprawiało mi taką radość.
         Nie wysilam się. Nie potrzebuję teraz kieliszka. Pada na pierwszy lepszy kubek, który napełniam winem aż po same brzegi. Naczynie z napojem wyzywająco stoi na blacie kuchennym kusząco zachęcając mnie bym zanurzyła w nim wargi.
         Walczę ze sobą, ale bardzo powolnym, bolesnym procesem czuję jak przechodzę na straconą pozycję. Ujmuję kubek w dłonie, unoszę go. Jestem tak blisko by zaprzepaścić wiele tygodni abstynencji, gdy dzwoni telefon.
         Nie od razu odbieram. Delikatnie odkładam alkohol, po czym spoglądam na wyświetlacz.
 - Niall? - mówię do słuchawki.
         Horan brzmi jakby właśnie przebiegł maraton. Zaczynam martwić się, że stało się coś poważnego.
 - Vicky, miałem przeczucie, że coś jest nie tak. Musiałem od razu do Ciebie zadzwonić. Wszystko w porządku?
 - Tak. Wszystko okej.
 - W ogóle przepraszam, że dzwonię o tej porze.
 - W porządku. Cieszę się, że mogę Cię usłyszeć.
         Uczucie ulgi jakie spada z ramion Niall'a jest wręcz namacalne.
 - Jak się czujesz? Po tym wszystkim?
 - Niall?
 - Tak?
 - Kłamałam. Chyba nie jest w porządku - przełykam ślinę - O mały włos znów nie napiłabym się alkoholu. Nie wiem co się wydarzyło. To po prostu… - zaczynam płakać. W panice wylewam alkohol do zlewu, ale kubek wypada mi z roztrzęsionych dłoni, robiąc dużo hałasu.
 - Victoria, uspokój się. Musisz wziąć głęboki oddech. Usiądź. I oddychaj głęboko.
         Postępuję z instrukcjami Horana.
 - Wdech, wydech.
 - Wdech, wydech… - powtarzam za nim. Po paru chwilach czuję się odrobinę lepiej, informując go o tym.
 - Czy w Twoim mieszkaniu jest jeszcze jakiś alkohol?
 - Nie… wszystko co było w butelce wylałam. Reszty pozbył się Charles dużo wcześniej.
 - Świetnie. Jesteś sama?
 - Tak.
 - Czujesz, że potrzebujesz czyjejś pomocy?
 - Nie.
 - Okej. Bo już zacząłem zastanawiać się do kogo mógłbym zadzwonić - jego słowa mnie rozluźniają. Wydaję z siebie dźwięk śmiechopodobny.
 - Dziękuję Ci, Niall.
 - Wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć?
 - Ty na mnie też  - przez chwilę w słuchawce panuje cisza, ale kiedy fala uczuć zalewa moje opustoszone ciało nie potrafię powstrzymać słów, które cisną mi się na usta - Kocham Cię.
 - Dobranoc, Victoria - to jedyne słowa jakie padają z jego ust.
 - Dobranoc, Niall.
         Dobranoc, Niall.