AMERICA
Aspen w stanie Kolorado posiada jedne z najpiękniejszych widoków, jakie miałam okazję ujrzeć w swoim całym już prawie dwudziestoczteroletnim życiu.
Bez wątpienia nie bez przyczyny jest nazywane miejscowością turystyczną i największym ośrodkiem narciarskim w Stanach Zjednoczonych.
Lot trwał tylko dwie godziny, ale zdecydowanie zdążyłam się zaaklimatyzować w nowym gronie osób.
Danielle i Kevin, których wcześniej nie miałam okazji zbyt dobrze poznać okazali się niesamowicie ciepłymi i sympatycznymi ludźmi o naprawdę dużej ilości poczucia humoru. Z tego co się dowiedziałam, niezbyt często mogą sobie pozwolić na tak beztroskie wyjazdy ponieważ mają na głowię trzyletnią córeczkę, dlatego cieszą się kiedy mają szansę znów powrócić do „nieodpowiedzialnego” trybu życia i zapomnieć o obowiązkach na małą chwilę.
I choć zwróciłam dużą uwagę na to, że Danielle dzwoni do swojej mamy średnio co godzinę, żeby dopytać się o stan swojej córeczki, to jednak ujmuje mnie to w stu procentach.
Matczyna troska jest najpiękniejszą cechą, która może dopaść kobietę.
Jeśli chodzi o towarzystwo Joe i Sophie, to nic się nie zmieniło oprócz tego, że dowiedziałam się paru nowych faktów i planów związanych z ich ślubem.
Szczerze powiedziawszy kiedy patrzyłam na blondynkę, tak szczęśliwą z powodu, że zostanie niebawem żoną i tak podekscytowaną aspektem organizacji swojego wesela, to przez krótką chwilę miałam ochotę się z nią zamienić.
Moje preferencje co do ślubu nie różnią się z typowymi oczekiwaniami Panny Młodej. Zawsze marzyłam o pięknej sukni ślubnej i weselu niczym z bajki. Zawsze chciałam wszystko dopracować sama na ostatni guzik.
Smak tortu, dekoracje, suknie dla druhen i wszelkie inne aranżacje bez których radość z urządzania wesela nie byłaby tak wielka.
Może to oklepane, a może jestem tylko jedną z wielu dziewczyn, które śnią o cudownej egzystencji.
Ale taka właśnie jestem. Myślę o życiu poważnie, więc żadne wesele w Vegas czy kameralna uroczystość nie wchodziłyby w grę.
Dlatego kiedy zobaczyłam, że Sophie nawet o tym nie wiedząc, widocznie podzielała moje zdanie na ten temat, poczułam się jakbym była częścią czegoś doskonałego.
Teraz przechadzając się po znanej Aspenowskiej ulicy Galena Street, zerkam na widoczne trasy narciarskie i zastanawiam się, która z nich będzie częścią naszej wycieczki.
-Strasznie dużo tych stoków - zwracam uwagę.
Kiedy spaceruję tak z Nick’iem u boku, trzymając go za rękę czuję, jakby świat stał przed nami otworem. Jesteśmy tylko dziewięćset mil od Los Angeles, a ja mam wrażenie, że jestem tu całkowicie bezpieczna. Z daleka od szumu paparazzi i dwulicowych twarzy, których wolałabym raczej unikać.
Przez ten czas spędzony tutaj, czuję się jakbym była w domu i mam wrażenie, że osoba, z którą tu jestem, jest w stu procentach na swoim miejscu.
-W Aspen znajduje się prawie sto osiemdziesiąt tras narciarskich.
-Sto osiemdziesiąt? - powtarzam zdziwiona.
-Tak. I każda z nich ma różny stopień trudności.
-Czyli jakie?
-Cóż, jest trasa łatwa, trasa średnio trudna, trudna i bardzo trudna.
Przełykam ślinę.
-Nie martw się. - chichocze i całuje mnie w czoło. - Nasza dwójka zajmie tę łatwą trasę.
-A reszta?
-Jestem pewny, że raczej obiorą kierunek tej trudnej. Albo bardzo trudnej.
Wzdycham.
-Wiesz, może powinieneś z nimi jechać. Nie jestem pewna czy w ogóle nauczę się jeździć, a ty pewnie nie będziesz miał z tego ani żadnej przyjemności ani korzyści. - zatrzymuje mnie, i staje na przeciwko jakby zaraz miał mi przedstawić swój wywód.
-Amerio Carter - zaczyna poważnie. - Gdybym chciał pojeździć z nimi, co robię średnio raz w miesiącu, to uwierz, nie zapraszałbym cię tutaj.
-Cóż… Techniczne rzecz biorąc, to Sophie mnie tu zaprosiła.
Śmieje się.
-A myślisz, że kto jej podsunął ten pomysł?
Zastanawiam się chwilę i nagle mnie olśniewa.
-Ale z ciebie cwaniak. - chichoczę. - Dlaczego sam mi tego nie zaproponowałeś?
-Sądziłem, że to może za wcześnie i nie chciałem cię w jakikolwiek sposób odstraszyć ani robić czegoś zbyt szybko.
-Oh, czyli standardowa reakcja obawy przed odrzuceniem przez osobę, która już miała okazję cię odrzucić…
-No cóż, pani psycholog, ująłbym to w mniej dotkliwy sposób ale…
-Okej, łapię. - uśmiecham się i muskam jego wargi. - I cieszę się, że finalnie jesteśmy tu razem.
Dźwięk mojego telefonu przerywa nam tę chwilę rozmyśleń.
-Caroline! - mówię do słuchawki. - Co słychać?
-A wiesz, w Los Angeles bez zmian. Siedzimy nad basenem, opalamy tyłki, czytamy prasę i o! Zapomniałam wspomnieć, że cały świat już wie, że jesteś w Kolorado z Nick’iem.
-Co? - mówię zaskoczona.
-Niestety, ale jakaś parszywa gnida zrobiła wam zdjęcia jak przechadzacie się po uroczym Aspen. Wysyłam ci w wiadomości.
Odchylam na chwilę telefon i faktycznie widzę nasze wspólne zdjęcie. Zrobione, cóż… Może jakieś dziesięć minut temu do cholery?
Patrzymy na siebie z Nick’iem.
Nie zmartwieni czy może przerażeni faktem, że wszyscy już o nas wiedzą, ale raczej wkurzeni tym, że ktoś był na tyle bezczelny, żeby przyłapać nas właśnie tutaj, właśnie teraz i dodatkowo tak szybko to rozpowszechnić.
-Gdzie teraz jesteś? - pyta blondynka.
-Wiesz, jakiś kilometr od miejsca, gdzie nas nakryli. Jak to możliwe, że działają tak szybko?
-Nie mam pojęcia. - wzdycha zmartwiona. - Postaram się porozmawiać z Margaret, żeby uciszyć tą sprawę, ale nie jestem w stanie zbyt dużo obiecać. Wiesz jak to działa. Wystarczy jedno zdjęcie, żeby przejęło cały internet.
-Tak, zdaję sobie z tego sprawę. Dziękuję ci Care, zadzwonię do ciebie wieczorem, dobrze?
-Jasne, bawcie się dobrze! Kocham cię!
-Ja też cię kocham!
Rada od początkującego śmiertelnika zaczynającego jazdę na nartach?
Pierwsza: Kiedy siadasz na wyciąg krzesełkowy, rób to powoli, nie gwałtownie (tak jak ja). Inaczej przechylisz się do przodu tak mocno (tak jak ja), że jeśli nie będziesz miała tyle szczęścia i nie będzie miał cię kto złapać (tak jak mnie), to po prostu wyrżniesz głową o podłogę.
Druga: Jeśli masz lęk wysokości (tak jak ja) wjeżdżając na górę, nie zaczynaj sobie wmawiać, że zaraz zdarzy się jakieś nieszczęście gdzie siedzenia zaczną wpadać w przepaść lub co gorsza, wszystkie śruby które podtrzymują ten mechanizm zaczną się luzować i akurat TWOJA wizyta na wyciągu narciarskim przejdzie do historii nielicznych tragedii na stoku.
Trzecia: Kiedy już zaczniesz się uczyć jeździć, zaopatrz się wcześniej we wszelkie możliwe ochraniacze na każdą widoczną i niewidoczną część twojego ciała. Jeśli jest taka możliwość, zabierz ze sobą też ochraniacz na mózg. Po dłuższym czasie możesz czuć jego nieprzyjemne zamrażanie.
Krótko i na temat?
Nick jest świetny w jeździe na nartach i na snowboardzie. Jestem pewna, że dałby sobie radę nawet, jakby miał stanąć na drewnianej desce i zjechać w dół. Znając życie, zrobiłby to bez zastrzeżeń.
Znając jednak mnie, z przykrością i rozczarowaniem stwierdzam, że szkoda, iż nie myliłam się w przekonaniu, że jestem zdecydowanie do bani jeśli chodzi o sporty zimowe.
Próbowałam. Naprawdę się starałam, ale nic nie poradzę, że tego typu dyscypliny nie chcą się ze mną bliżej zakumplować.
Mam wrażenie, że boli mnie każda część mojego ciała. Począwszy od nadgarstków, przechodząc przez kolana, biodra, a kończąc na kości ogonowej.
Kiedy dzisiaj spojrzę w lustro, śmiem mniemać, że na pewno przerazi mnie widok, który ujrzę.
Kładę się na śniegu, nie mając już siły kompletnie na nic.
-Nie mogę. Brak mi silnej woli. Jestem poddawaczem.
-Czym jesteś? - Nick zerka na mnie z góry, z szerokim uśmiechem.
-Poddawaczem. Jestem na to zbyt leniwa i obolała. Powiedz, że dalej mnie lubisz.
Zaczyna się śmiać, a po chwili kładzie się obok mnie.
-Przynajmniej jesteś odpowiednio ubrana. Masz pojęcie ile ludzi ubiera jeansy na snowboard?
-Cóż. - wzdycham. -Może i szybko rezygnuję ale przynajmniej mam trochę oleju w głowie, co nie?
-Zdecydowanie.
Patrzę na niego.
-Jakim cudem się nie zniechęciłeś?
-Cóż, pierwszy dzień na stoku jest bardzo trudny. Wiedziałem, że jeśli nie będę ciągle próbował i próbował i nie dorzucę przynajmniej minimalnych starań, to nigdy się nie nauczę.
-Miałam na myśli to, że nie zniechęciłeś się po dzisiejszym dniu. Wiem, że ta pseudo jazda ze mną była pewnie dla ciebie koszmarem. Nie miałeś ochoty po prostu mnie zostawić i śmignąć w dół, kiedy wywalałam się po raz setny?
Ściąga swoje gogle i patrzy na mnie tym samym ciepłym wzrokiem, którym patrzy na mnie zawsze, kiedy chce powiedzieć coś niezwykłego.
-Szansa spędzenia z tobą czasu nigdy nie była i nie będzie dla mnie koszmarem. Nawet gdybyś wywaliła się kolejne sto razy i tak bym nie odpuścił. Myślisz, że wolałbym patrzeć jak uczy cię jakiś obcy facet odbierając mi tę wyjątkową dla mnie możliwość?
Uśmiecham się.
-Czy to była szybka propozycja zostania twoją dziewczyną? Bo wiesz, jeszcze mnie o to nie pytałeś, więc… - robię rezerwową minę, czym wywołuje u niego śmiech.
Grunt to rozbawić drugą osobę.
-No nie wiem, może i była? Może zapytam wprost?
Zerkam na niego zaciskając wargi z rozbawienia.
-Zostaniesz moją dziewczyną?
-Hm, no nie wiem. Chcesz mnie nawet jeśli jestem do kitu w sporcie, który ty uwielbiasz? Pogodzisz się z myślą, że nie podzielimy ze sobą tej zimowe pasji? Dobrze się zastanów! - grożę mu palcem. - Ta decyzja może zmienić twoje życie.
-Chcę cię nawet jeśli jesteś do kitu w mojej pasji. Bo pod koniec dnia i tak wybrałbym ciebie ponad to. I ponad wszystko inne.
Podnoszę się i pochylam nad nim twarz.
Z każdym dniem pokazuje mi jak bardzo wspaniałym człowiekiem jest. I to jak mocno się stara i pragnie ofiarować mi szczęście. I to wszystko mu się udaje.
A ja w końcu zaczynam dostrzegać, że zasługuję na kogoś takiego jak on. I może on nawet zasługuje na kogoś takiego jak ja.
-W takim razie zostanę twoją dziewczyną.
VICTORIA
- A to Matt i Dalton - Joe przedstawia mi pozostałą dwójkę mężczyzn, a ja staram się jak najszybciej zacząć łączyć imiona z twarzami. Okazuje się to jednak zbyt skomplikowane, zważywszy na totalne podobieństwo między nimi, prawie takie same stroje i szybkość z jaką zaraz po poznaniu mnie, opuścili nasze towarzystwo.
- A więc to Ty jesteś Vicky. Słodka Vicky - Dalton, jeśli dobrze pamiętam spogląda na mnie z leniwym uśmiechem - Już wiem czemu Joe tak na Ciebie mówi.
Odwracam głowę, by zgromić Keery'ego wzrokiem, ale dochodzę do wniosku, że to w sumie całkiem słodkie. Nazywa mnie słodką Vicky. I zaczyna mi się to bardzo podobać.
- A ja rozumiem czemu Joe mówi na Ciebie Leniwy Dalton.
- Taki już jestem. W życiu leniwy ale na scenie wchodzi we mnie zwierzak. Sama się przekonasz - puszcza mi oczko.
- To Dalton był pomysłodawcą nazwy zespołu - Joe wyjaśnia, a ja kiwam głową.
- Lubię waszą nazwę zespołu - uśmiecham się do Daltona. Chłopak odwzajemnia mój gest, takim samym leniwym uśmiechem jak chwile wcześniej.
- Mam nadzieję, że spodoba Ci się nasza muzyka. Ja wymiatam, ale to zawsze Joe psuje nam występy.
Ciemnowłosy szturcha żartobliwie swojego przyjaciela. Kiedy kończą wspólne przekomarzanki, Joe sięga po moją dłoń i ściska ją lekko.
- Chodź, zarezerwowałem dla Ciebie idealne miejsce.
Ciągnie mnie w stronę stolików. Dzisiejszy koncert odbywa się w niedużym, ale klimatycznym barze w Sacramento. Do dzisiejszego wieczoru nie miałam pojęcia o tym, że wyląduje tutaj, na koncercie Post Animal. America wyjechała z Los Angeles i z braćmi Nick'a udali się do Aspen, gdzie będą zasuwać na snowboardzie, jeść przepyszne kolacje i popijać wyśmienite wina.
Oczywiście zazdroszczę Ami tak aktywnego i pożytecznego spędzania czasu, ale za żadne skarby nie chciałabym być nigdzie indziej.
Joe już miał okazję widzieć moje występy. Ja jego nie. Więc nadszedł czas i na to.
- Proszę - Joe odsuwa mi krzesło. Siadam i proszę by jeszcze chwilę mi potowarzyszył.
- Cieszę się, że mogę tu z Tobą być - wyciągam szyję i całuję go delikatnie w usta. Odwzajemnia mój pocałunek, w międzyczasie przysuwając bliżej moje krzesło. Siedzę teraz pomiędzy jego udami, trzymając dłonie na jego kolanach.
- Jedna piosenka będzie tylko dla Ciebie - zakłada mi włosy za ucho. Błądzę wzrokiem po jego twarzy, nie dowierzając jakie szczęście mnie spotkało.
Znów go całuję, tym razem namiętniej. Chcę to wszystko zapamiętać. To miejsce. Smak Joe'go. I to wszystko co mamy. Chłonę to, jakby zaraz miało rozpłynąć się w powietrzu.
- Skąd będę wiedzieć, że akurat ta jedna piosenka jest dla mnie?
- Ponieważ, widzę Twoją twarz w każdym moim śnie - odpowiada, a ja przepadam.
Czasami czekamy na coś ważnego, na coś co zmieni nasze życie. Czasami są to małe rzeczy, czasami ogromne, a czasami w sumie nie wiemy co tak naprawdę nas zmienia.
Siedząc przy okrągłym, sfatygowanym stoliku, popijając zimne piwo i patrząc na chłopaka z gitarą zaczynam wiele rozumieć. Zaczynam czuć, że mój świat zaczyna kręcić się w odpowiednią stronę. I Joe, choć jest bardzo krótko w moim życiu stał się jednym z elementów oraz przyczyn, które sprawiają, że odnajduję siebie. Jest osobą, która pozwoliła mi wrócić na odpowiednie tory.
To chyba prawda - nigdy nie spotykamy nikogo bez przyczyny. A na pewno nie osoby, dzięki którym możemy znów być sobą.
- Hej - czuję szarpnięcie, więc spoglądam w górę. Czarnowłosa dziewczyna patrzy na mnie wielkimi oczyma i uśmiecha się przepraszająco - Czy mogę tu usiąść z przyjaciółmi?
Wskazuje palcem na dwóch chłopaków stojących za nią. Jeden niski, dość krępy, wyglądający na fana gier komputerowych i drugi wysoki, wysportowany z bujną, lokowaną czupryną. Wyglądają na nieszkodliwych, a ja jestem tu praktycznie sama, mam świetny widok na scenę i chęć poznania nowych osób, więc pozwalam im usiąść.
Koncert nadal trwa, niski chłopak znika, by po chwili wrócić z trzema szklankami wypełnionymi colą. Bądź colą z wkładką.
- Jesteśmy fanami - dziewczyna nachyla się do mnie i wskazuje na zespół - Jeździmy za nimi praktycznie wszędzie.
- W moim przypadku to dopiero pierwszy koncert - odpowiadam.
- To wiele traciłaś. Są świetni. A Dalton… - rozmarzona spogląda na basistę - Mogłabym mu oddać wszystko co mam.
Chichoczę pod nosem, łapiąc wzrok Joe'go, który spogląda na moich towarzyszy. Szybko jednak znów skupia uwagę na graniu.
- Tak w ogóle to jestem Galicia - podaje mi dłoń, potem wskazuje na wyższego chłopaka - To Steph, a to Big Jay. Są braćmi i strasznie mało mówią. Potrafią nie rozmawiać ze mną przez cały tydzień, chociaż widzimy się codziennie na zajęciach. Ale spokojnie, ja nadrabiam za nich wszystkich.
- Ja jestem Victoria - odwzajemniam gest. Zaczynam lubić tą dziewczynę.
- Victoria. Piękne imię. W języku łacińskim oznacza "zwycięstwo". A Ty wyglądasz na kogoś, kto lubi osiągać zwycięstwa.
- To chyba komplement? - upewniam się, spoglądając na Galicię. Kiwa głową, przygryzając wargę.
Galicia znów skupia swoją uwagę na koncercie. Ja również, do momentu kiedy moją głowę rozjaśnia genialna myśl.
- Galicia? - nachylam się do czarnowłosej - Masz ochotę kogoś poznać?
Koncert dobiega końca, a piosenka zadedykowana dla mnie okazała się tą, którą Post Animal zamknął swój koncert. Nie mogłam długo trzymać mojej nowej koleżanki w niepewności i kiedy z głośników padło moje imię, a Joe i Dalton skupili na mnie swój wzrok, musiałam wyjaśnić kim dla mnie jest Keery.
Galicia najpierw pobladła, potem zrobiła się czerwona, by znów jej twarz zabłysła niebieskawym kolorem.
- Gdybym wiedziała, że siedzę przy jednym stoliku z dziewczyną Joe, zachowywałabym się bardziej odpowiednio - odparła, a ja wybucham śmiechem.
Big Jay i Steph wstają od stolika. Grubszy wskazuje palcem na bar.
- Będziemy tam czekać na Ciebie - mówi, po czym odchodzą.
- To jak? Gotowa by poznać Twoich ulubieńców?
Nie sądziłam, że Gal prawie padnie mi jak długa, kiedy chłopacy zaczną się jej przedstawiać. Na szczęście jednak w porę opanowała emocje i zagadała większość zespołu. Widzę, że świetnie sobie radzi, więc bez wyrzutów sumienia zostawiam ją z zespołem. Bez namysłu ciągnę Joe za koszulkę i prowadzę za ciemną kotarę gdzie zostajemy sami.
- Dziękuję za piosenkę - wsuwam dłonie na kark Joe, skradając mu krótkiego całusa.
- I see it makes you happy, and I hate it to be true
But I know that I won't make it anywhere following you
Just say you'll be there...
But I know that I won't make it anywhere following you
Just say you'll be there...
I see your face in all my Dreas
But I guess I never understood exactly what it means.
Mój chłopak nuci pod nosem, a ja wtulam się w niego, dostając całe ciepło jakie w sobie ma. Nie rozumiem jednak uczucia chłodu, które dosięga moją skórę.
W końcu to odpowiednie ramiona, w których chcę być, prawda?
***