poniedziałek, 27 lipca 2020

E14S6.We see it coming all our lives and never ready when it arrives.

AMERICA


Music on


11 październik, Los Angeles




-Cholera, kocham ten numer! - Nick ekscytuje się po kolejnej próbie. Dobrze jest tu być razem z nim. Miejscu, gdzie praktycznie wszystko się między nami zaczęło. Spędziłam z nim naprawdę dużo cennego czasu i pomimo, że nasze drogi się gdzieś rozeszły, jestem niebywale dumna i wdzięczna, że wciąż mogę nazywać go przyjacielem.

-To chyba jeden z lepszych kawałków na tej trasie. - przyznaję mu rację, sama będąc zaskoczona tym, jak dobrze nam wyszedł ten duet. 

-A ja wam powiem, że to moja ulubiona piosenka! - odzywa się zadowolona Joy, wieszając się swoim ciałem na naszych ramionach.

Chichoczę.

-A ja marzę, żeby założyć już nasze stroje! - krzyczy Liz z końca sali. - Są obłędne!

-Zgadzam się! - dopowiada Medison. 

-To będzie dobry koncert. - odzywa się tym razem mój brat, strojąc swoją gitarę. -Proponuję jeszcze przećwiczyć ze dwa rady, a później…

-Idziemy na plażę! - woła zadowolona Liz.

Już mam wyrazić niemały entuzjazm pomysłem Liz, kiedy odzywa się mój telefon. Zerkam na wyświetlacz, a wielka gula podekscytowania niemalże sięga do mojego gardła. Znów czuję się jak nastolatka.

-Hej! - odzywam się od razu, kiedy odbieram.

-Hello, my love. - odzywa się niski, spokojny głos. Uśmiecham się pod nosem jak głupia, gdy słyszę jego powitanie.

-Co słychać? - pytam z braku laku. Dziwnie się z tym czuję. Z tym i wszystkim co się wydarzyło. Zupełnie jakbym zaczynała tą relację od nowa. Jakbym się odrobinę cofnęła i znów była tą młodziutką, nieśmiałą dziewczynką, tyle, że z większym bagażem doświadczeń i przeświadczeniem, że życie nie zawsze jest tak kolorowe, jakby się mogło wydawać. 

-Dzwonię, żeby sprawdzić co u ciebie. Zmęczona? 

-W zasadzie to nie. Niebawem kończymy próbę, więc Liz wyciąga wszystkich na plażę.

-Dobry pomysł, ale chciałbym ci zaproponować coś innego. - mówi tajemniczo.

-Co mianowicie? - pytam zaciekawiona i nieco podekscytowana.

W słuchawce następuję krótka chwila ciszy, zanim słyszę jego propozycję.

-Może chciałabyś zjeść ze mną kolację? 

Jestem nieco zaskoczona tą propozycją, ale skłamię jeśli powiem, że nie podoba mi się ta oferta. Wręcz przeciwnie. Jestem nią błogo uradowana.

-Kolację? W twoim domu? - upewniam się.

-Niekoniecznie. - padają jego słowa. - W zasadzie niedawno otworzyli nowe miejsce. Jest… urzekające. Spodobałoby ci się. - mówi i czuję w jego głosie lekkie zdenerwowanie. Może reaguje na to wszystko tak samo jak ja. Może też przeżywa to od nowa i od nowa, tym razem rozgrywając to zupełnie inaczej niż kiedyś.

Zastanawiam się chwilę, choć od zawsze tak naprawdę tego właśnie chciałam. Żeby w końcu cała ta relacja wyszła na światło dzienne. Żeby ukrywanie się przestało być naszą zmorą. I w końcu to wszystko może iść w dobrym kierunku, a ja nie wiedzieć czemu zaczynam mieć wątpliwości.

-Więc…?


6 tygodni wcześniej


30 sierpień, Nowy Jork





Harry jest u mnie od trzech dni, a ja nie jestem w stanie wyrazić słowami, jak bardzo cieszę się z jego obecności. Od początku jego pobytu robiliśmy wszystko, no, prawie wszystko, oprócz pracy. 

Spacerowaliśmy po Nowym Jorku, jedliśmy w naszych ulubionych knajpach, wieczorami wychodziliśmy do pubu, a nawet odwiedziliśmy Broadway.

Wiedziałam, że tworzenie z nim piosenek zajmie mi nieco więcej czasu, niż z pozostałymi artystami, którzy pojawią się na mojej trasie, a wniosek tego jest prosty. Z nim zawsze łączyło mnie o wiele więcej, niż z jakąkolwiek inną osobą. Konstruując wspólnie utwory, musieliśmy się przed sobą na nowo otworzyć i chyba oboje wiedzieliśmy, że jest to nieuniknione. Przelewanie na papier wszystkich uczuć i emocji, które towarzyszyły nam we wspólnej relacji zdawało się być swego rodzajem terapii uleczającej, ale także emocjonalnym ekshibicjonizmem. Obydwoje jesteśmy muzykami od lat i oboje zdajemy sobie sprawę, że nie można stworzyć czegoś dobrego, jeśli jest oparte na kłamstwie. Więc tak, ukazanie prawdy i tego co czuły kiedyś nasze serca wydawało się być dość trudnym krokiem.

-Chyba już czas… - odzywam się, kiedy po kolacji siedzimy najedzeni na mojej kanapie, wylewnie odpoczywając i pijąc białe wino.

Widzę jego uśmiech i to jak zaciska oczy, po chwili zakrywając twarz rękoma. 

-Dobrze. - wzdycha. - Zaraz wracam.

Nie ma go kilka minut, a w między czasie ja sama wyjmuje mój piosenkowy skoroszyt, który ma grubość siedmiu tomów Harry’ego Potter’a jak nie więcej. W nim zapisane jest dokładnie całe moje życie. I dziś mam zamiar część tego życia komuś przekazać.

Harry zjawia się ze starym, brązowym notesem, którego okładka zdecydowanie jest już w opłakanym stanie, ale wydaję mi się to na swój sposób piękne i wiarygodne. 

Uśmiechamy się do siebie, zerkając wzajemnie na skarby, które trzymamy w ręce.

-To będzie interesujące. - odzywa się, chrząkając. 

I faktycznie takie jest.

Od ponad godziny siedzimy i wzajemnie czytamy swoje teksty piosenek z kompletnie różnych okresów życia. Doskonale widać co jest starsze, a co należy do nowości. Świadczy o tym o wiele większa dojrzałość nie tylko liryczna ale i emocjonalna. Jestem pod wrażeniem tekstów Harry’ego, ponieważ każdy z osobna ma w sobie coś wyjątkowego i szczerze powiedziawszy, uważam, że wszystkie z nich są dobre.

-I know it’s really bad, messing with my head, we drive each other mad, but baby that’s what makes us good in bed… - czyta, a ja zaczynam się momentalnie czerwienić. 

-Nie… - zakrywam twarz kartkami. - Jestem zażenowana.

-Mnie się bardzo podoba. To dość odważne jak na… - zatrzymuje się na chwile.

-Jak na mnie? - kontynuuję, marszcząc czoło, ale w duchu przyznaję mu rację. Nigdy nie byłam jakimś seksualnym zwierzęciem jeśli mam być szczera i dość ciężko przychodziło mi rozmawianie o tym. Przynajmniej z Harry’m. 

-Yep? - odpowiada krótko, przymyka jedno oko, uśmiechając się szeroko.

-Prawda. - zgadzam się.

-To o mnie? - dopytuje, na co prycham.

-Nie powiem ci?

-Czyli o mnie.

-Myśl sobie co chcesz. - mówię, zbywając go uśmiechem i automatycznie następuje kontynuacja odkrywania najintymniejszych zakamarków naszych dusz.

-She lives in daydreams with me, she’s the first one that I see, and I don’t know why, I don’t know who she is. - czytam. - To na pewno nie o mnie. - dopowiadam, patrząc na niego znacząco, ale z humorem.

-Skąd ta pewność? 

-I don’t know who she is… - powtarzam jeszcze raz, jakby to było dla mnie logiczne.

-Może nie bierz tego tak dosłownie. - podpowiada mi. Zerkam na niego z wielkim pytajnikiem nad moją głową. Wzdycha, odkładając na chwilę mój skoroszyt.

-Napisałem ją po twoim koncercie w Paryżu. Kiedy się spotkaliśmy, poczułem z tobą zupełnie inną energię niż zawsze. Było tak… - szuka odpowiedniego słowa. - Bezpiecznie. I lekko. Jak gdyby z naszej relacji w końcu spadł jakiś ciężar. 

Kąciki moich ust się lekko unoszą, bo choć wcześniej o tym nie myślałam, to z perspektywy czasu przyznaję mu rację. 

-Zauważyłem w tobie ogromną zmianę. Zapewne dlatego, bo tak dużo przeszłaś w tamtym okresie. Ale jakimś cudem biła od ciebie tak wielka siła, entuzjazm i radość z życia… Stałaś się zupełnie inną osobą. Pewną siebie i twardo stąpającą po ziemi. Nigdy wcześniej cię takiej nie widziałem. Więc… stąd ta piosenka.

-Wow. - udaję mi się wypowiedzieć. - Dziękuję, że mi to mówisz. Nie zdawałam sobie sprawy, że tak to widzisz.

-Sądzę, że przeszłaś wspaniałą zmianę, ale… - podkreśla słowo ALE. - Myślę, że gdzieś w głębi duszy wciąż jesteś moją Ami.

Uśmiecham się, biorąc go za rękę. 

-Nigdy nie przestałam nią być. 


Music on



Nigdy nie przepuszczałam, że tak dużo czasu zajmie nam praca nad wspólnymi tekstami. Kolejnego wieczora kontynuujemy tę przyjemność, tym razem przy czerwonym winie, będąc znów zwarci i gotowi do pracy. Nasze emocjonalne księgi są wciąż w obiegu, a my odkrywamy raz za razem kolejne smaczki naszych życiowych doświadczeń.

-Did you really think, I’d  just forgive and forget, after catchin’ you with her your blood should run cold…. - zerka na mnie poruszony i zdezorientowany. - To o mnie? 

Wybucham śmiechem.

-Zdajesz sobie sprawę, że nie każda piosenka w tym skoroszycie jest o tobie?

-Wiem, ale boję się, że może coś przeskrobałem.

-Nie, to nie o tobie. Mam nadzieję, że nie robiłeś mi tego typu numerów.

-Nawet tak nie żartuj. - odzywa się poważny. 

-No i nie bierz tego tak dosłownie. - powtarzam słowa, które wczoraj sam do mnie powiedział.

-Wydaję mi się, że ta piosenka może się dobrze zgrać z „She”. 

-Okej, w takim razie składam je do jednej kupki. - mówię i tak też robię. Muszę przyznać, że jestem wspaniałą organizatorkom i staram się utrzymać doskonały ład i porządek, jeśli chodzi o naszą muzyczną dokumentację. Jestem pewna, że w efekcie końcowym, wyjdą z tego niezmiernie utwory.

Kiedy wpada mi do rąk kartka ze słowami piosenki Falling, w moich oczach momentalnie pojawiają się łzy. Literki składają się w mojej głowie w jedną smutną całość. To wzruszające, ale także niesamowicie dotkliwe.


You said you care

And you missed me too

And I’m well aware I write too many songs about you

And the coffee’s out

At the Beachwood Cafe

And it kills me cause I know we’ve ran out of things we can say…


Gdy zerkam na niego, dostrzegam ogromne skupienie na jego twarzy. Widzę jak delikatnie marszczy czoło jakby czytał coś identycznie intensywnego i bolesnego. Kiedy nagle wstaje i podchodzi do okna, patrząc w nieznany mi punkt, zostawia za sobą kartkę, której wyraźnie słowa podziałały na niego tak przenikliwie.

„Lose you to love me”  - czytam tytuł w głowie. Biorę głęboki wdech i podchodzę do niego od tyłu. Wdycham jego zapach prawie że nieprzytomnie. Jakaś część mnie chce się wytłumaczyć, ale druga część pragnie go przytulić i w ciszy patrzeć razem z nim przez to przeklęte okno.

Opatulam go dłońmi w pasie i kładę podbródek na jego ramieniu. Ta część mnie zdecydowanie wygrywa to starcie. Patrzę, jeszcze nie wiem gdzie, ale chce patrzeć. Dokładnie tam gdzie on. 

-Nie bierz tego do siebie, proszę. - szepcę delikatnie i po ciuchu, jak gdyby podświadomie nie chcąc zaburzyć tej chwili. -Byłam wtedy zranioną duszą, która sądziła, że już nic dobrego jej się nie przydarzy w życiu. 

-Ale wtedy czułaś się właśnie tak. Zraniona i niedowartościowana. - odwraca się do mnie, dotykając mojego policzka. - Ja ci to zrobiłem. Musiałaś mnie stracić, żeby pokochać siebie. Bo ja ciągnęłam cię na dno. 

-Nie! - protestuję. - Nigdy tak nie myśl. Ja też zrobiłam wiele złych rzeczy. Tak naprawdę oboje się rujnowaliśmy. Ale nigdy nie ciągnąłeś mnie na dno. 

Wzdycha,

-Boję się tego, że nie wiem kim jestem bez ciebie. - patrzy na mnie ze smutkiem. - I że ty potrafisz odnaleźć siebie tylko beze mnie.

Kiwam przecząco głową.

-Nie odnalazłam siebie bez ciebie. Zrobiłam to dzięki tobie. Powiedziałeś mi kiedyś, że czasami, żeby ocalić jakiś związek, musisz go najpierw poświęcić. - łzy znów pojawiają się w moich oczach gdy przypominam sobie ową scenę. - Zapytałam jaki związek musiałeś poświęcić. A ty odpowiedziałeś….

-Nas. Musiałem poświęcić nas. - kończy za mnie.

-Tak. - kiwam głową. - Zrezygnowałeś z nas dla mojego dobra.

-Wtedy właśnie uświadomiłem sobie, że utraciłem najlepszą część samego siebie. 

-Obydwoje cierpieliśmy, ale może to była najlepsza rzecz jaka mogła nam się w tamtym czasie przytrafić…

-Nie chcę znów czegoś poświęcać. Bo zawsze kiedy byłeś z kimś innym, myślałem o tobie. - łapie mnie za policzki i przyciąga swoje czoło do mojego. - Nigdy nie przestałem cię kochać. I mam zamiar zrobić wszystko, żebyś znów się we mnie zakochała.


TERAŹNIEJSZOŚĆ


-Zgoda. Chodźmy na kolację. - odpowiadam z uśmiechem.

Tamtego ciepłego wieczoru, kiedy odkrywaliśmy swoje emocje tak głęboko, ostrożnie dobierał słowa. Oboje wiemy, że ja również go kocham i zawsze będę. Ale czy jestem w nim zakochana?

Czy jestem w stanie to zrobić na nowo?

Tego jeszcze nie wiem.


***



piątek, 17 lipca 2020

E13S6.I guess I kinda liked the way you numbed all the pain

AMERICA


4 październik, Nowy Jork



-Raz, dwa, trzy iii, I’m going under and this time I… - zamykam oczy, wzdychając. - Znowu źle weszłam, przepraszam, możemy zacząć jeszcze raz? 

-W porządku? - Jonathan patrzy na mnie, dodając mi otuchy.

-Tak. Nie wiem co się ze mną dzisiaj dzieję. 

Tak naprawdę to wiem.

Strasznie denerwuje się przed pierwszym koncertem naszej trasy. Zupełnie jakbym miała wystąpić przed wielką widownią po raz pierwszy w życiu.

Ostatnie trzy miesiące przyniosły wiele zmian.

Naprawdę WIELE zmian.

Po mojej ostatniej poważnej rozmowie z Martin’em, która miała miejsce na przyjęciu u Bruna, dużo myślałam.

Nad swoją postawą, swoim zachowaniem i podejściem.

Postanowiłam wtedy coś zmienić.

Czym prędzej odezwałam się do Joy, Liz i Thomas’a, z którymi na tamten czas nie miałam zbyt dobrego kontaktu. Pomimo, że służbowo mieliśmy się spotkać dopiero miesiąc później na próbach, nie mogłam zostawić spraw w tak opłakanym stanie w jakim były. Nie chciałam wracać do mojego zespołu po tak długim czasie niewidzenia i bez słowa, udając, że wszystko jest w porządku i znów możemy zacząć ze sobą pracować jak za starych dobrych czasów. Zdałam sobie sprawę, że oni też potrzebują wyjaśnień a ja nie mogę dłużej martwić się tylko o siebie i traktować ludzi na swój sposób przedmiotowo. Na szczęście z nimi było o wiele prościej niż z Martin’em. Moi przyjaciele nie mieli mi za złe brak odzewu i byli bardzo podekscytowani perspektywą kolejnych kilku miesięcy wspólnej pracy. Cieszyłam się z tego powodu i w prawdzie powiedziawszy spadł mi niemały kamień z serca. 

Jeśli chodzi o Martin’a, nie mamy już tak dobrego kontaktu jak wcześniej. W zasadzie nie rozmawiamy o niczym innym poza muzyką. Muszę powiedzieć, że bardzo mi tego brakuje i czasem jestem zła, że tak szybko skreślił mnie ze swojego życia i spod miana przyjaciółki, stałam się tylko zwykłą koleżanką z pracy. 

Poza tym, przeczucia Medison i Aarona odnośnie Elizabeth szybko się ziściły. Ona i Martin stopniowo zaczęli mieć lepszy kontakt. Coraz częściej wychodzili razem, a ona odprowadzała go na nasze próby, aż nie wiedzieć kiedy i dlaczego, obudziłam się z myślą, że Elizabeth zaczęła być częścią naszego zespołu. Może nie w znaczeniu biznesowym, ponieważ nie miałam zamiaru zatrudniać nikogo nowego na miejsce Sloan, ale jakby nie patrzeć, cały czas czuję na sobie wzrok Elizabeth na dzisiejszej próbie.

Próbie, która odbywa się w Nowym Jorku!

I choć powoli zaczyna mnie to irytować, to jednak kiedy Martin przyszedł do mnie z zapytaniem, czy Elizabeth nie mogłaby pojechać z nami na pierwszy koncert otwierający trasę, nie mogłam powiedzieć NIE. W końcu miałam się stać lepszą osobą, a gdybym się nie zgodziła, jeszcze bardziej utwierdziłabym Martin’a w myśli, że tak naprawdę wciąż jestem tylko małą, zaborczą dziewczynką, która ma totalnie gdzieś innych. 

Dałam więc za wygraną. 

W ciągu tych trzech miesięcy dokończyłam również pracę nad wszystkimi duetami, które pojawią się na trasie. Spędziłam wspaniały czas z ludźmi, z którymi rozmawiam na codzień takimi jak Harry, Jonathan czy Vicky, ale również z tymi, z którymi nie widziałam się od dawna. Między innymi z Zayn’em, Nick’iem czy Shawn’em.

Ten projekt pozwolił mi na pełny rozwój ale także dogłębne poznanie. Nie tylko samej siebie, ale właśnie tych wszystkich ludzi, z którymi miałam okazję pracować. Bo nic tak nie zbliża jak tworzenie wspólnej muzyki i nic nie pozwala bardziej zagłębić się w zakamarki ludzkiem duszy jak przelewanie na kartkę swoich uczuć.

I tym sposobem wracam do chwili teraźniejszej, w której czuję wręcz oddech na plecach Elizabeth i zmęczenie całego zespołu. Praca, którą włożyliśmy w ciągu tych dwóch miesięcy jest ogromna i zapewne nikt z nas nie chciałby, żeby to wszystko poszło na marne.

-Potrzebuję jedzenia. Najlepiej podwójnego hamburgera. Z podwójnym mięsem. I dużą ilością sera.- słyszę narzekającą Liv, która kładzie się na ziemi, zakrywając twarz ramionami.

-Czyli potrzebujesz po prostu dwóch hamburgerów. - ripostuje Joy, rozciągając się przy lustrze. Medison śmieje się w tle, a mój brat jak zwykle ziewa głośno, nie przejmując się zupełnie niczym.

-Obiecuję, że to ostatni raz i idziemy jeść. - mówię, przekonując samą siebie, że wiem o czym mówię.

-Gram jeszcze raz. - odzywa się Thomas, siedząc przy pianinie.

Kiwam głową.

-Raz, dwa trzy…. I’m going under and this time I fear there’s no one to same me...

Tym razem udaję mi się wejść w dźwięk melodii.

Uśmiecham się do siebie, zapewniając, że wszystko będzie dobrze.


5 październik, Nowy Jork



-Hello New York! Wspaniale was znowu widzieć. Ostatnim razem zamykaliście moją trasę, a dzisiaj ją otwieracie! Stojąc tu kilka miesięcy później nie możemy się doczekać by dla was zagrać. Razem z gościem specjalnym! Kiedy go poznałam, od razu wiedziałam, że chcę z nim zaśpiewać. To człowiek niebywale utalentowany o wielkim sercu, wspaniałym poczuciu humoru i ogromnym dystansie. Proszę państwa, przed wami Jonathan Groff i nasza piosenka Hello!


Music on


[Jonathan]


I've been alone with you inside my mind,

And in my dreams I've kissed your lips a thousand times

I sometimes see you pass outside my door

Hello, is it me you're looking for?


[America & Jonathan]


I can see it in your eyes

I can see it in your smile

You're all I've ever wanted

And my arms are open wide


'Cause you know just what to say

And you know just what to do

And I want to tell you so much, I love you...


[Jonathan]


I long to see the sunlight in your hair


[America]


And tell you time and time again how much I care


[America & Jonathan]


Sometimes I feel my heart will overflow

Hello, I've just got to let you know


'Cause I wonder where you are

And I wonder what you do

Are you somewhere feeling lonely, or is someone loving you?

Tell me how to win your heart

For I haven't got a clue

But let me start by saying, I love you...


Is it me you're looking for?


'Cause I wonder where you are

And I wonder what you do

Are you somewhere feeling lonely, or is someone loving you?

Tell me how to win your heart

For I haven't got a clue

But let me start by saying... 

I love you…


Koncert powoli dobiega końca. Razem z Jonathan’em wykonaliśmy kilka coverów utworów z całego świata, a także zaśpiewaliśmy kilka moich piosenek jak i jego własnych. Taki właśnie schemat będzie obowiązywał na każdym koncercie duetowym. Zapewne właśnie dlatego czeka nas tak dużo pracy. Na poprzedniej trasie mieliśmy dokładnie spisany harmonogram i wykonywaliśmy piosenki tylko z mojej płyty więc po pierwszych kilku próbach już doskonale znaliśmy wszystko na pamięć. Tym razem jest inaczej i będziemy musieli naprawdę ciężko na to wszystko pracować, ale wiem, że się opłaci.

-To już ostatnia piosenka dla was dzisiejszego wieczoru! - głos zabiera Jonathan. - Nasza wspólna. Napisaliśmy ją własnymi siłami, opierając się o własne doświadczenia. To chyba najprawdziwsza i najbardziej rozczulająca piosenka jaką kiedykolwiek udało mi się stworzyć. I jestem pewien, że to duża zasługa tej wspaniałej osoby, która zaprosiła mnie na koncert. - Jonathan wskazuje mnie, na co uśmiecham się szeroko, podając mu dłoń. - Dziękujemy za waszą miłość i wspaniałe przyjęcie. A teraz dla was, po raz ostatni, Someone you loved.


Music on


[America]


I'm going under and this time I fear there's no one to save me

This all or nothing really got a way of driving me crazy


I need somebody to heal

Somebody to know

Somebody to have

Somebody to hold

It's easy to say

But it's never the same


[America & Jonathan]


I guess I kinda liked the way you numbed all the pain


Now the day bleeds

Into nightfall

And you're not here

To get me through it all

I let my guard down

And then you pulled the rug

I was getting kinda used to being someone you loved


[Jonathan]


I'm going under and this time I fear there's no one to turn to

This all or nothing way of loving got me sleeping without you


I need somebody to know

Somebody to heal

Somebody to have

Just to know how it feels

It's easy to say

But it's never the same


[America & Jonathan]


I guess I kinda liked the way you helped me escape


Now the day bleeds

Into nightfall

And you're not here

To get me through it all

I let my guard down

And then you pulled the rug

I was getting kinda used to being someone you loved


And I tend to close my eyes when it hurts sometimes

I fall into your arms

I'll be safe in your sound til I come back around


And now the day bleeds

Into nightfall

And you're not here

To get me through it all

I let my guard down

And then you pulled the rug

I was getting kinda used to being someone you loved

But now the day bleeds

Into nightfall

And you're not here

To get me through it all

I let my guard down

And then you pulled the rug

I was getting kinda used to being someone you loved


I let my guard down

And then you pulled the rug

I was getting kinda used to being someone you loved


Music on



Po występie zapraszam cały zespół i wszystkich znajomych z Nowego Jorku, którzy zagościli na dzisiejszym koncertu do mojego ulubionego klubu w mieście. Uważam, że moi przyjaciele z bandu pracują na tyle ciężko, że zdecydowanie należy im się jakaś odskocznia i odrobina Nowojorskiego luksusu. 

Towarzyszą nam rownież Timothee, Florence, Jordan i oczywiście Elizabeth. Tą ostatnią również zaprosiłam, co jest oczywiście logiczne. Gdybym tego nie zrobiła, jestem pewna, że Martin nie miałby ochoty wychodzić. Co z jednej strony w pełni rozumiem, ale z drugiej, w końcu jesteśmy jednością. Tak samo również powinniśmy świętować. Postanowiłam jednak nie robić zamieszania i zgodnie z sumieniem i wielką rozkoszą powiedziałam, żeby przyszli. Oboje.

Siedzimy w loży, rozmawiając i pijąc drinki, kiedy zagaduje do mnie Jordan.

-Ami! My sweetheart. Jesteś taka zdolna! - całuje mnie w oba policzki, wykonując na koniec ten specyficzny ruch ręką. Jordan to zdecydowanie moja panienka.

-Dziękuje skarbie! Mam nadzieję, że to nie ostatni raz kiedy zawitałeś na moim koncercie.

-Żartujesz? Czułem się jak VIP. Miałem ochotę krzyczeć do tych wszystkich ludzi „Hey bitches, I know this superstar”! 

Śmieję się.

-To ty jesteś moją super gwiazdą, Jordan.

-Wiem, że jestem. - uśmiecha się uroczo, stukając po chwili kieliszkami wypełnionymi rumowym Cube Libre. 


-Czy ja widzę jakąś zmianę czy nie bawisz się tak wyśmienicie jak kiedyś? - Timothee zna mnie naprawdę dobrze, choć nie sądziłam, że zauważy akurat to. 

-Aż tak to widać? - prycham, wtulając się w jego ramię.

-Intensywnie, ale myślę, że nie każdy to zauważa. Nowy Jork chyba nie sprawia ci już takiej frajdy, co?

-Sama nie wiem. Wciąż uwielbiam to miasto, no i mam tu ciebie. Was… Ale przez te dwa miesiące pracy, nie było mi tak śpieszno tu wracać jak myślałam, że będzie. 

-To oczywiste. Widziałaś się ze starymi przyjaciółmi, rodziną… Spędziłaś dużo czasu w swoich rodzinnych stronach i Londynie, w którym przeżyłaś bardzo dużo. Sentyment zawsze pozostaje. 

-To prawda. Jednak szkoda byłoby mi was zostawić. Jesteście jak moja rodzina. A przede wszystkim ty. Jesteś przyjacielem, którego potrzebowałam. - wzdycham.

-A ty jesteś moją słodką Americą. Ale nie chcę być jedynym powodem, dla którego zostawisz swoje prawdziwe życie. Poza tym, hej, z tego co pamiętam, uwielbiasz latać samolotami. Napisałaś mi to już w pierwszych wiadomościach jakie mieliśmy okazję wymienić. 

Śmieję się.

-Faktycznie tak było. - patrzę na niego z ogromnym sentymentem i ciepłem. - I wciąż uwielbiam latać.

-Widzisz, wszystko się jakoś ułoży. Musisz przemyśleć kilka kwestii, a przede wszystkim dać losowi płynąć swoim prądem. Nie wiadomo co na ciebie czeka. Ale jestem pewien, że w końcu znajdziesz swoje miejsce na ziemi. 


-OMG, Timothee Chalamet to złoto. - zagaduje do mnie Liz, bardzo, ale to bardzo podekscytowana.

Chichoczę na jej słowa.

-Czyżby? Rozmawiałaś z nim?

-Abgadujesudmfia! - wydobywa z siebie potok liter, których nie potrafię ułożyć w jedno, sensowne zdanie lub słowo.- Zwariowałaś!? To Timothee Chalamet. Nie każ mi tego literować. O czym miałby ze mną rozmawiać? Ze mną, prostą dziewczyną z Marsylii. Taka gwiazda jak on nie rozmawia z takimi jak… - zatrzymuje się na chwilę, widząc mój wzrok i brwi, które podnoszą się z góry z na dół.

-Co? 

-Chodź. Zagadasz do niego po francusku. Jestem pewna, że na to pójdzie.

I tym oto sposobem znalazłam każdemu towarzysza do rozmowy tak, by mój zespół w żaden sposób nie czuł się poszkodowany. 

Tak jak sądziłam, Liz pogrążyła się we francuskiej pogawędce z Timothee, Medison łapie rady Florence na temat aktorstwa, Joy wspaniale bawi się w towarzyskie Jordan’a i nie dziwi mnie stały uśmiech na jej twarzy. Jordan potrafi mocno zakręcić w głowie. Aaron i Thomas stoją przy barze razem z Jonathanem zawzięcie rozmawiając nie mam pojęcia o czym ale patrząc na ich zadowolenie i intensywną gestykulację, wydaję się być to interesujący temat.

Nie widzę natomiast Elizabeth i Martin’a. Rozwiązań jest kilka. 

1.Zawładnęła nimi muzyka i parkiet

2.Wrócili do hotelu

3.Elizabeth jest w toalecie, a Martin na nią czeka. Niczym kochanek, za swoją miłością.

Proszę…

-Hej! - szatyn zjawia się nagle u mojego boku. W pojedynkę.

-Hej. A gdzie Elizabeth? - pytam oczywiście od razu.

-Poszła do toalety.

Czyli trafiłam w opcję numer trzy. Na szczęście w jej pierwszą połowę. To akurat bardzo pocieszające.

Kiwam głową, zerkając z dużej odległości na wszystkich moich przyjaciół. Stwierdziłam, że nie mam ochoty być gwiazdą dzisiejszego wieczoru i postawię na jedność. Dlatego przebiegle wszystkich ze sobą zapoznałam, a sama ulokowałam się pod jakąś ścianą, patrząc na wszystko z oddali. 

-To bardzo miłe z twojej strony, że nas tu wszystkich zaprosiłaś. Dziękuję ci za to.

-Nie ma sprawy. - odpowiadam wymijająco. - Każdemu należy się czasem dobra zabawa.

Martin na chwilę milczy i czuję, że oboje wpatrujemy się w ten sam punkt, zagłębieni niejedną myślą.

-Tak bardzo ich wszystkich zbratałaś, że teraz sama zostałaś bez towarzysza do rozmowy.

-Przeżyję. Nie muszę być cały czas w centrum uwagi. 

-To dobrze. - kiwa głową i odchodzi, zostawiając mnie samą.

Po raz kolejny coś we mnie pęka.

Mam ochotę płakać i krzyczeć jednocześnie.

Czuję, że wybucham z każdą kolejną sekundą i nie mam już ochoty trzymać tego w sobie.

-Martin! - krzyczę za nim. On zatrzymuję się i odwraca do mnie przodem. - Co to do cholery miało znaczyć!?

-Co konkretnie?

-Dobrze wiesz co. Myślisz, że robię to wszystko dla siebie? Żeby poczuć się lepiej? Wcale tak nie jest. Cały czas odkupuję winy, którymi ty mnie obarczyłeś! Łapię. Zrozumiałam swoje błędy, ale twoje nastawienie w stosunku do mnie mnie to jakiś żart! Faktycznie, nie zachowałam się w stosunku do ciebie wzorowo, ale to nie koniec świata! Z tym z czym musiałeś sobie poradzić sam, mnie przyszło się zmierzyć jak jeszcze byłam nastolatką. Totalnie nieświadomą życia. I jeszcze milion razy później i uwierz, że za każdym razem bolało tak samo mocno. Wiedziałeś co robisz, wpakowując się w ten świat. I przepraszałam cię już nie raz, ale szczerze powiedziawszy mam dość i jestem tym zmęczona. Jestem zmęczona perpsketyką bycia idealną w oczach każdego. I uważaniem nad wszystkim co robię, aby nie okazało się to jakąś skazą na moim wizerunku. - podchodzi bliżej mnie, patrząc na mnie ze swego rodzaju skruchą. Sądziłam, że już nigdy tak na mnie nie spojrzy. - Nie jestem idealna. I zapewne ty też nie jesteś. Ale każdy zasługuje na drugą szansę. Mówiłeś, żebym była najlepszą wersją siebie, gdy tymczasem ty kompletnie mnie lekceważysz. I wiesz co? Wydaję mi się, że jestem jednak ponad to. 

Odwracam się i odchodzę.

Bo w tym momencie nie chcę jego skruchy.

Nie chcę wybaczenia.

Bo jeśli ktoś nie chce komuś wybaczyć, tak naprawdę nigdy tego nie zrobi.


***


niedziela, 5 lipca 2020

E12S6. Just a little bit is what you need.

VICTORIA

MUSIC ON   


        Strach. I ulga, te dwa uczucia prześladowały mnie od momentu kiedy przekroczyłam próg nowojorskiego sądu. To właśnie dziś, dwudziestego lipca miałam odzyskać swoją wolność.

         Rozprawa trwała nie więcej niż piętnaście minut. Wszystko poszło zgodnie z planem i otrzymaliśmy rozwód bez orzekania o winie. Kiedy padły ostatnie słowa z ust sędziny, spojrzeliśmy na siebie z Charlesem, nabierając w płuca tyle powietrza ile mogliśmy zmieścić.

         Poczuliśmy ukojenie i przegoniliśmy strach.

         Dziękuję mojemu prawnikowi, po czym rozstajemy się. Czekam na korytarzu, aż Charles zakończy swoją rozmowę. Kiedy mnie zauważa, podchodzi do mnie, wyciągając ręce. Wtulam się w niego z zapałem jakiego bym się po sobie nie spodziewała. Uścisk trwa krótką chwilę.

 - I już po wszystkim - mówię, delikatnie wzruszając ramionami.

 - I już po wszystkim - Charles powtarza moje słowa, lustrując moją twarz - Też miałaś niezłego pietra przed rozprawą?

         Chichoczę, wywracając oczami.

 - Charles, ja byłam przerażona - śmiejemy się teraz razem, chyba pierwszy raz od dłuższego czasu - Masz może ochotę na lunch?

         Mój, już były mąż poluźnia splot krawata i zsuwa z siebie szarą marynarkę.

 - Umieram z głodu. Przecznicę dalej jest świetna knajpa. Chodźmy.

         Zajmujemy stolik w kącie, przy oknie. Możemy obserwować ludzi, którzy z mniejszym lub większym zapałem podążają chodnikiem. Nowy Jork niezmiennie tętni życiem, tryska barwami i zapachami. Nowy Jork zachował dla mnie swój urok i moje wspomnienia.

 - Jak idzie pisanie książki? - Charles spogląda na mnie znad otwartego menu.

 - W sumie, jest już skończona. Teraz czekamy na ostateczną wersję szaty graficznej, aby ją zaakceptować i wypuszczamy książkę w świat.

 - Przepraszam, że nie wierzyłem w ten projekt - mężczyzna odkłada kartę na bok, przepraszająco na mnie spoglądając - Bywałem strasznym dupkiem.

 - O nie, Charles, to ja zastanawiam się jak ze mną wytrzymywałeś.

         Charles wzrusza ramionami, uśmiechając się szczerze. To jeden z tych uśmiechów, które na początku kradły moje serce. Słodki i trochę żartobliwy. Uroczy Charles wrócił na swoje miejsce, a mnie ta świadomość totalnie satysfakcjonuje.

 - To był kiepski pomysł, co? - palcem zakreśla przestrzeń między nami.

 - Wtedy potrzebowaliśmy siebie. A potem Everly zmarła i…

 - Nie, Victoria - niebieskooki przerywa - To ona nas potrzebowała. Właśnie Everly trzymała nas przy sobie. Kiedy umarła, po prostu ta potrzeba odeszła razem z nią.

         Czuję jak po jego słowach w moich oczach formują się łzy.

 - Hej - ciepła dłoń Charlesa ląduje na mojej. Potrzebuję teraz pocieszenia i jego gest sprawia, że jest mi zdecydowanie lepiej - Jesteś wyjątkową kobietą. Zawsze Cię taką postrzegałem. Pogubioną, ale osobliwie piękną.

         Nasz wzrok się krzyżuje i chociaż nie chcę pociągam nosem. Wzruszenia w miejscach publicznych bywają krępujące.

 - Myślałem, że Cię poskładam, ale nie dałem rady.

 - Bywam zbyt skomplikowana - odpowiadam trochę pół żartem, ale wiem, że Charles się ze mną zgadza.

 - Nie, moja była żono, Ty jesteś totalnie skomplikowana - śmiejemy się, zaskoczeni tym co teraz się dzieje.

         Od kiedy poznałam Charlesa w Hope Cove nigdy tak dobrze mi się z nim nie rozmawiało. Nie kiedy był moim terapeutą, ani kiedy był moim mężem. Może gdyby nie te wszystkie wydarzenia, moglibyśmy być wspaniałymi przyjaciółmi. Chociaż w sumie, na to nigdy nie jest za późno.

 - Zostaniemy przyjaciółmi? - moje myśli formatują się w słowa. Głowa Charlesa przytakuje.

 - Z największą przyjemnością, Victorio.

         Częstujemy się serdecznymi uśmiechami i w błogiej ciszy oczekujemy aż kelner dostarczy nasze dania do stolika.

         Godzinę później opuszczamy lokal najedzeni, wygadani i myślę, że kilo ciężsi na ciele, ale dziesięć kilo lżejsi na duchu. Hałas ulic Nowego Jorku nie zakłóca naszego spokoju. Wręcz przeciwnie, jeszcze nas to wszystko dodatkowo uspokaja.

 - Więc… tutaj się to zaczęło i tutaj się skończyło - Charles spogląda w szarzące się niebo. Dzień zaczyna powoli przechodzić w noc. A my rozpoczynamy nadchodzące pożegnanie.

 - Chwilka… o mały włos bym zapomniała. Mam coś Twojego.

         Zaczynam szperać po torebce w poszukiwaniu pierścionka zaręczynowego, którego od niego dostałam. Wyciągam rękę z otwartą dłonią, zachęcając by odebrał swoją własność.

 - Wiem, że był dla Ciebie ważny - sentymentalność zawsze była wspaniałą cechą Charlesa. Cenię ją.

 - Dziękuję - odbiera błyskotkę, przez chwilę przyglądając jej się, kiedy obraca ją między palcami - W sumie cieszę się, że chociaż przez chwilę był Twój.

 - Przepraszam, że nigdy Cię nie pokochałam Charles - słowa same wypadają z moich ust, niezbaczające na wcześniejszą część rozmowy. Zaciskam wargi, żeby znów się nie wzruszyć, ale wymaga to ode mnie sporo siły i samozaparcia. Żeby po prostu nie być teraz słabą.

 - Chodź - po raz drugi tego dnia wyciąga dłonie, bym mogła wtulić się w jego tors. Biorę głęboki wdech, by zapamiętać ten zapach. W mojej pamięci będzie zapachem tego małżeństwa, dobrych i złych chwil. To będzie po prostu Charles, mój były mąż i człowiek dzięki któremu prawdopodobnie jestem tu gdzie jestem. W miejscu gdzie powoli wychodzę na prostą.

 - Wracam do Hope Cove, potrzebują mnie tam - dźwięki samochodów, szum ludzi, bicie jego serca towarzyszą jego słowom, które z radością przyjmuję - Ostatnio bardzo często polecam moim pacjentom mały wycisk na duże troski. Może Tobie mogłoby coś takiego pomóc.

         Unoszę głowę, by spojrzeć na jego twarz pytająco. Cóż, może ten pomysł nie jest najgorszym z możliwych.

 - Może boks? - proponuje uściślając, kiedy już odlepiam się od niego.

 - Chyba mnie namówiłeś.

 - Teraz zaczynam żałować, że nie poleciłem Ci tego wcześniej. Moglibyśmy mieć całkiem udane małżeństwo - wybuchamy radosną salwą śmiechu.

 - Muszę lecieć - mówię w końcu, pokazując na taksówkę - Mam poranny lot.

 - Nie wiem co powinno się powiedzieć na odchodne byłej żonie, którą się w sumie cały czas bardzo lubi.

 - Powodzenia? - proponuję. Widzę aprobatę w oczach Charlesa.

 - W takim razie, powodzenia.

 - Ja powiem - przerywam trochę dramatycznie - Do zobaczenia.

         Nie wiem dlaczego serce kraje mi się w piersi, kiedy zamykam za sobą drzwi taksówki. Pożegnania są trudne, a to chociaż bardzo wyczekiwane okazało się spektakularnie smutne.

 

"It's been a long, a long time coming
But I know a change gonna come, oh yes it will"

MUSIC ON


         Oddech, uderzenie, wydech, uderzenie. Raz, dwa, trzy. Wdech, wydech.

 - Mocniej, Victoria - Nathalie z dezaprobatą spogląda na mnie z boku. Skrzyżowała ramiona na piersi, co oznacza, że naprawdę nie podoba jej się moja postawa.

         Treningi z Nathalie bywają katorżniczą pracą. Ta kobieta bywa tak wymagająca, że czasami na koniec treningu jedyne czego pragnę to leżeć przez godzinę na macie i z ubóstwieniem łapać uspokajające serce oddechy.

 - Nogi, Victoria.

         Poprawiam ich ustawienie, stając w większym rozkroku.

 - Ręce wyżej, Victoria.

 - Cholera, Nathalie - przerywam. Odwracam się w jej stronę ze zbolałą miną. Pot spływa mi z czoła, włosy wchodzą w oczy i czuje dosłownie każdy mięsień mojego ciała. I to nie w ten cudowny, relaksujący sposób jak po jodze. Tylko w najgorszy możliwy, przez cholerne zakwasy.

 - Kochaniutka, rozładowanie emocji bywa bolesne, prawda? - czarnoskóra trenerka spogląda na mnie radośnie, jakby to co mi robi podczas treningów sprawiało jej ogromną przyjemność.

 - Czy następnym razem możemy trochę… zwolnić?

         Nathalie rzuca w moją stronę butelkę zimnej wody. Od razu wypijam pół butelki, uświadamiając sobie jaka byłam spragniona. Przez jej tępo zapominam o podstawowych potrzebach.

 - Oczywiście - uśmiecha się promiennie, a ja wraz z nią - Że nie.

         Zamykam na chwilę oczy, przeklinając w duchu Charlesa za podrzucenie mi tego pomysłu. Muszę przestać być tak podatna na czyjeś sugestie.

 - Masz już dość na dziś? - Nathalie pyta, ale jej pytanie odpływa gdzieś w natłoku hałasu i tętniącego życia tego miejsca.

         Mrużę oczy by lepiej widzieć. Albo chcę upewnić się, że osoba na ringu kilka metrów dalej to Dylan. Przyglądam się, jak powala swojego kompana na matę, by po sekundzie przybić mu piątkę. Rozmawiają przez chwilę, by po chwili znów wrócić do walki.

         Zastanawiam się kiedy ostatni raz widziałam Dylana. To była premiera jego filmu. Spotykałam się wtedy z Shawnem, a w międzyczasie rozgrywał się w moim życiu koszmar zgotowany przez mojego prześladowcę.

         Wtedy występ w Teen Wolfie wydawał się najprzyjemniejszą częścią tego okresu. I myślę, że jest tak do dziś.

 - Piękna, czy Ty w ogóle słyszysz co do Ciebie mówię? - Nathalie dotyka mojego ramienia, sprawiając, że wracam z powrotem do londyńskiej siłowni, spocona, zmęczona i bardzo, bardzo głodna.

 - Na dziś koniec? - pytam, zdejmując rękawice.

 - Wychodzi na to, że tak, księżniczko - Nathalie odbiera ode mnie rękawice - Piątek, siedemnasta. Punktualnie.

         Uśmiecham się słabo do trenerki, ruszając przed siebie. Dystans pokonuję w małym oszołomieniu po intensywnym treningu.

         Dylan zmężniał, dość mocno przypakował i nie sądziłam, że chłopak którego poznałam na planie serialu przejdzie kiedyś taką metamorfozę. Przechylam odrobinę głowę, by lepiej mu się przyjrzeć. Nadal jest przystojny, nawet w momencie kiedy sapie i z zaczerwienioną twarzą znów powala swojego towarzysza.

 - Kurwa, stary - pada z ust drugiego mężczyzny, a Dylana to zdecydowanie ekscytuje.

 - Byłem zajebisty, ale teraz to ja już chyba trochę przesadzam - zbijają kolejną piątkę - Musisz popracować nad szybkością.

 - I mówi mi to mój klient? - mężczyźni śmieją się do siebie. Podobnie jak chwilę wcześniej mężczyzna, wnioskując z rozmowy, jego trener podaje mu butelkę wody i ręcznik.

         Stoję cały czas w tym samym miejscu, trochę oddalona od ringu. Dylan obraca się w moją stronę, ale przez pierwszą chwilę chyba mnie nie rozpoznaje. Dopiero w kolejnej sekundzie obraca się ponownie, by jego brwi złączyły się w jedną. Unoszę rękę i na wysokości piersi, niepewnie mu macham.

 - Jesteś chyba ostatnią osobą, której się tu spodziewałem - mówi, wycierając twarz w czarny ręcznik z logiem siłowni.

 - Mogłabym powiedzieć to samo o Tobie - podchodzę bliżej. Ring znajduje się na podwyższeniu, co daje Dylanowi dużą przewagę wzrostową. Mężczyzna nachyla się, opierając o bandę.

 - Co robisz w Londynie? - uśmiecham się, zadzierając głowę. Jasne światło trochę mnie oślepia albo po prostu mam dość po treningu. Dylan uśmiecha się tajemniczo.

 - Pomieszkuję.

         Jego odpowiedź mnie odrobinę nie satysfakcjonuje, ale skoro uznał, że tyle chce mi wyjawić, to rozumiem. Nie wiem skąd budzi się we mnie jakiś rodzaj najgorszego rodzaju ciekawości.

 - Co u dziewczyn? - wypija łyk wody, oczekując na moją odpowiedź.

 - Wszystko dobrze. Caroline wyszła za mąż, America pojechała w trasę koncertową a Zoe mieszka w Mediolanie i projektuje bieliznę.

 - A Ty co robisz?

         Mrugam szybko oczami, przypominając sobie, co oprócz napisania książki dla dzieci zrobiłam ciekawego w moim życiu.

 - Ja po prostu… jestem.

         Mnie samą zaskakuje ta odpowiedź. Dylan i ja polubiliśmy się podczas naszej krótkiej, ale dość intensywnej znajomości, ale później nie mieliśmy ze sobą żadnego kontaktu. Spotykamy się po długich miesiącach nie widzenia się, a mnie od razu zbiera się na sentymenty. Nie mam pojęcia czy to dobry znak.

 - Skoro tu jesteś i ja tu jestem - Dylan obraca tok rozmowy w bardziej luźny ton, co trochę mnie odpręża - To może wyskoczymy na drinka?

         Przygryzam wargę. On uśmiecha się szeroko, ukazując rząd białych, prościutkich zębów.

 - Za dwadzieścia minut przed wejściem?

 

     -  A pamiętasz, jak zapytałam czy robicie coś z zębami przed sceną pocałunku?

         Sięgam po frytkę, która ma tuszować moje zakłopotanie tamtym pytaniem. Jednak to uczucie mija szybciej niż się pojawiło, bo po raz kolejny zanosimy się z Dylanem śmiechem.

 - Uściślając… Pytałaś czy je myjemy.

 - Nigdy nie odpowiedziałeś na moje pytanie - trochę się naburmuszam.

 - Tak, ciekawska istoto, myjemy zęby. Jeśli zmieniłaś zdanie co do mojej wcześniejszej propozycji, czy chcesz sama spróbować, to jestem otwarty.

         Uderzam go lekko w ramię. Dylan masuje się po miejscu w które go uderzyłam, robiąc oburzoną minę.

 - Oczywiście, że nie zmieniłam zdania.

         Milkniemy na chwilę, zawieszeni między naszymi spojrzeniami. Dylan jednak odrywa ode mnie wzrok po chwili, skupiając się na szukaniu czegoś w kieszeni.

 - Czy będę musiał długo namawiać Cię, żebyś zapisała tu swój numer?

         Śmieje się, sięgając po jego telefon. Zaczynam wybierać liczby, ale przerywam w połowie.

 - Nie powinniśmy zostawić tego losowi? Czy to nie działa tak, że znów się gdzieś przypadkowo spotkamy? - pytam z udawaną powagą.

 - Wychodzę temu losowi naprzeciw, bo czasami przez jego czyny można totalnie zwariować.

         Po raz kolejny tego wieczoru przygryzam wargę, po czym kończę zapisywanie numeru.

 - Oczekuj wiadomości ode mnie - mówi to bardziej do wyświetlacza niż do mnie, ale chyba sprawdzał czy go nie oszukałam - Mam co do Ciebie plany - chowa telefon w kieszeni, po czym wrzuca do ust krążek cebulowy. Chwilę waham się przed tym co chcę powiedzieć, ale po co zastanawiać się nad takimi rzeczami? Co nas powstrzymuje? Co mnie powstrzymuje?

         Już jestem wolna. I w końcu jestem sobą.

 - Miło być Twoim planem.

 - Miło to było znów Cię zobaczyć - puszcza mi oczko, trochę się ze mną drocząc. I trochę ze mną flirtując. Ekscytuje mnie ta myśl.

 - A o jakich planach w ogóle mówiłeś? - kieruję rozmowę na trochę inny tor, pochylając się bliżej niego.

 - Zobaczysz.

         Zaskoczeniem i zadowoleniem.

         Właśnie tym jest dla mnie Dylan tego wieczoru.