AMERICA
11 październik, Los Angeles
-Cholera, kocham ten numer! - Nick ekscytuje się po kolejnej próbie. Dobrze jest tu być razem z nim. Miejscu, gdzie praktycznie wszystko się między nami zaczęło. Spędziłam z nim naprawdę dużo cennego czasu i pomimo, że nasze drogi się gdzieś rozeszły, jestem niebywale dumna i wdzięczna, że wciąż mogę nazywać go przyjacielem.
-To chyba jeden z lepszych kawałków na tej trasie. - przyznaję mu rację, sama będąc zaskoczona tym, jak dobrze nam wyszedł ten duet.
-A ja wam powiem, że to moja ulubiona piosenka! - odzywa się zadowolona Joy, wieszając się swoim ciałem na naszych ramionach.
Chichoczę.
-A ja marzę, żeby założyć już nasze stroje! - krzyczy Liz z końca sali. - Są obłędne!
-Zgadzam się! - dopowiada Medison.
-To będzie dobry koncert. - odzywa się tym razem mój brat, strojąc swoją gitarę. -Proponuję jeszcze przećwiczyć ze dwa rady, a później…
-Idziemy na plażę! - woła zadowolona Liz.
Już mam wyrazić niemały entuzjazm pomysłem Liz, kiedy odzywa się mój telefon. Zerkam na wyświetlacz, a wielka gula podekscytowania niemalże sięga do mojego gardła. Znów czuję się jak nastolatka.
-Hej! - odzywam się od razu, kiedy odbieram.
-Hello, my love. - odzywa się niski, spokojny głos. Uśmiecham się pod nosem jak głupia, gdy słyszę jego powitanie.
-Co słychać? - pytam z braku laku. Dziwnie się z tym czuję. Z tym i wszystkim co się wydarzyło. Zupełnie jakbym zaczynała tą relację od nowa. Jakbym się odrobinę cofnęła i znów była tą młodziutką, nieśmiałą dziewczynką, tyle, że z większym bagażem doświadczeń i przeświadczeniem, że życie nie zawsze jest tak kolorowe, jakby się mogło wydawać.
-Dzwonię, żeby sprawdzić co u ciebie. Zmęczona?
-W zasadzie to nie. Niebawem kończymy próbę, więc Liz wyciąga wszystkich na plażę.
-Dobry pomysł, ale chciałbym ci zaproponować coś innego. - mówi tajemniczo.
-Co mianowicie? - pytam zaciekawiona i nieco podekscytowana.
W słuchawce następuję krótka chwila ciszy, zanim słyszę jego propozycję.
-Może chciałabyś zjeść ze mną kolację?
Jestem nieco zaskoczona tą propozycją, ale skłamię jeśli powiem, że nie podoba mi się ta oferta. Wręcz przeciwnie. Jestem nią błogo uradowana.
-Kolację? W twoim domu? - upewniam się.
-Niekoniecznie. - padają jego słowa. - W zasadzie niedawno otworzyli nowe miejsce. Jest… urzekające. Spodobałoby ci się. - mówi i czuję w jego głosie lekkie zdenerwowanie. Może reaguje na to wszystko tak samo jak ja. Może też przeżywa to od nowa i od nowa, tym razem rozgrywając to zupełnie inaczej niż kiedyś.
Zastanawiam się chwilę, choć od zawsze tak naprawdę tego właśnie chciałam. Żeby w końcu cała ta relacja wyszła na światło dzienne. Żeby ukrywanie się przestało być naszą zmorą. I w końcu to wszystko może iść w dobrym kierunku, a ja nie wiedzieć czemu zaczynam mieć wątpliwości.
-Więc…?
6 tygodni wcześniej
30 sierpień, Nowy Jork
Harry jest u mnie od trzech dni, a ja nie jestem w stanie wyrazić słowami, jak bardzo cieszę się z jego obecności. Od początku jego pobytu robiliśmy wszystko, no, prawie wszystko, oprócz pracy.
Spacerowaliśmy po Nowym Jorku, jedliśmy w naszych ulubionych knajpach, wieczorami wychodziliśmy do pubu, a nawet odwiedziliśmy Broadway.
Wiedziałam, że tworzenie z nim piosenek zajmie mi nieco więcej czasu, niż z pozostałymi artystami, którzy pojawią się na mojej trasie, a wniosek tego jest prosty. Z nim zawsze łączyło mnie o wiele więcej, niż z jakąkolwiek inną osobą. Konstruując wspólnie utwory, musieliśmy się przed sobą na nowo otworzyć i chyba oboje wiedzieliśmy, że jest to nieuniknione. Przelewanie na papier wszystkich uczuć i emocji, które towarzyszyły nam we wspólnej relacji zdawało się być swego rodzajem terapii uleczającej, ale także emocjonalnym ekshibicjonizmem. Obydwoje jesteśmy muzykami od lat i oboje zdajemy sobie sprawę, że nie można stworzyć czegoś dobrego, jeśli jest oparte na kłamstwie. Więc tak, ukazanie prawdy i tego co czuły kiedyś nasze serca wydawało się być dość trudnym krokiem.
-Chyba już czas… - odzywam się, kiedy po kolacji siedzimy najedzeni na mojej kanapie, wylewnie odpoczywając i pijąc białe wino.
Widzę jego uśmiech i to jak zaciska oczy, po chwili zakrywając twarz rękoma.
-Dobrze. - wzdycha. - Zaraz wracam.
Nie ma go kilka minut, a w między czasie ja sama wyjmuje mój piosenkowy skoroszyt, który ma grubość siedmiu tomów Harry’ego Potter’a jak nie więcej. W nim zapisane jest dokładnie całe moje życie. I dziś mam zamiar część tego życia komuś przekazać.
Harry zjawia się ze starym, brązowym notesem, którego okładka zdecydowanie jest już w opłakanym stanie, ale wydaję mi się to na swój sposób piękne i wiarygodne.
Uśmiechamy się do siebie, zerkając wzajemnie na skarby, które trzymamy w ręce.
-To będzie interesujące. - odzywa się, chrząkając.
I faktycznie takie jest.
Od ponad godziny siedzimy i wzajemnie czytamy swoje teksty piosenek z kompletnie różnych okresów życia. Doskonale widać co jest starsze, a co należy do nowości. Świadczy o tym o wiele większa dojrzałość nie tylko liryczna ale i emocjonalna. Jestem pod wrażeniem tekstów Harry’ego, ponieważ każdy z osobna ma w sobie coś wyjątkowego i szczerze powiedziawszy, uważam, że wszystkie z nich są dobre.
-I know it’s really bad, messing with my head, we drive each other mad, but baby that’s what makes us good in bed… - czyta, a ja zaczynam się momentalnie czerwienić.
-Nie… - zakrywam twarz kartkami. - Jestem zażenowana.
-Mnie się bardzo podoba. To dość odważne jak na… - zatrzymuje się na chwile.
-Jak na mnie? - kontynuuję, marszcząc czoło, ale w duchu przyznaję mu rację. Nigdy nie byłam jakimś seksualnym zwierzęciem jeśli mam być szczera i dość ciężko przychodziło mi rozmawianie o tym. Przynajmniej z Harry’m.
-Yep? - odpowiada krótko, przymyka jedno oko, uśmiechając się szeroko.
-Prawda. - zgadzam się.
-To o mnie? - dopytuje, na co prycham.
-Nie powiem ci?
-Czyli o mnie.
-Myśl sobie co chcesz. - mówię, zbywając go uśmiechem i automatycznie następuje kontynuacja odkrywania najintymniejszych zakamarków naszych dusz.
-She lives in daydreams with me, she’s the first one that I see, and I don’t know why, I don’t know who she is. - czytam. - To na pewno nie o mnie. - dopowiadam, patrząc na niego znacząco, ale z humorem.
-Skąd ta pewność?
-I don’t know who she is… - powtarzam jeszcze raz, jakby to było dla mnie logiczne.
-Może nie bierz tego tak dosłownie. - podpowiada mi. Zerkam na niego z wielkim pytajnikiem nad moją głową. Wzdycha, odkładając na chwilę mój skoroszyt.
-Napisałem ją po twoim koncercie w Paryżu. Kiedy się spotkaliśmy, poczułem z tobą zupełnie inną energię niż zawsze. Było tak… - szuka odpowiedniego słowa. - Bezpiecznie. I lekko. Jak gdyby z naszej relacji w końcu spadł jakiś ciężar.
Kąciki moich ust się lekko unoszą, bo choć wcześniej o tym nie myślałam, to z perspektywy czasu przyznaję mu rację.
-Zauważyłem w tobie ogromną zmianę. Zapewne dlatego, bo tak dużo przeszłaś w tamtym okresie. Ale jakimś cudem biła od ciebie tak wielka siła, entuzjazm i radość z życia… Stałaś się zupełnie inną osobą. Pewną siebie i twardo stąpającą po ziemi. Nigdy wcześniej cię takiej nie widziałem. Więc… stąd ta piosenka.
-Wow. - udaję mi się wypowiedzieć. - Dziękuję, że mi to mówisz. Nie zdawałam sobie sprawy, że tak to widzisz.
-Sądzę, że przeszłaś wspaniałą zmianę, ale… - podkreśla słowo ALE. - Myślę, że gdzieś w głębi duszy wciąż jesteś moją Ami.
Uśmiecham się, biorąc go za rękę.
-Nigdy nie przestałam nią być.
Nigdy nie przepuszczałam, że tak dużo czasu zajmie nam praca nad wspólnymi tekstami. Kolejnego wieczora kontynuujemy tę przyjemność, tym razem przy czerwonym winie, będąc znów zwarci i gotowi do pracy. Nasze emocjonalne księgi są wciąż w obiegu, a my odkrywamy raz za razem kolejne smaczki naszych życiowych doświadczeń.
-Did you really think, I’d just forgive and forget, after catchin’ you with her your blood should run cold…. - zerka na mnie poruszony i zdezorientowany. - To o mnie?
Wybucham śmiechem.
-Zdajesz sobie sprawę, że nie każda piosenka w tym skoroszycie jest o tobie?
-Wiem, ale boję się, że może coś przeskrobałem.
-Nie, to nie o tobie. Mam nadzieję, że nie robiłeś mi tego typu numerów.
-Nawet tak nie żartuj. - odzywa się poważny.
-No i nie bierz tego tak dosłownie. - powtarzam słowa, które wczoraj sam do mnie powiedział.
-Wydaję mi się, że ta piosenka może się dobrze zgrać z „She”.
-Okej, w takim razie składam je do jednej kupki. - mówię i tak też robię. Muszę przyznać, że jestem wspaniałą organizatorkom i staram się utrzymać doskonały ład i porządek, jeśli chodzi o naszą muzyczną dokumentację. Jestem pewna, że w efekcie końcowym, wyjdą z tego niezmiernie utwory.
Kiedy wpada mi do rąk kartka ze słowami piosenki Falling, w moich oczach momentalnie pojawiają się łzy. Literki składają się w mojej głowie w jedną smutną całość. To wzruszające, ale także niesamowicie dotkliwe.
You said you care
And you missed me too
And I’m well aware I write too many songs about you
And the coffee’s out
At the Beachwood Cafe
And it kills me cause I know we’ve ran out of things we can say…
Gdy zerkam na niego, dostrzegam ogromne skupienie na jego twarzy. Widzę jak delikatnie marszczy czoło jakby czytał coś identycznie intensywnego i bolesnego. Kiedy nagle wstaje i podchodzi do okna, patrząc w nieznany mi punkt, zostawia za sobą kartkę, której wyraźnie słowa podziałały na niego tak przenikliwie.
„Lose you to love me” - czytam tytuł w głowie. Biorę głęboki wdech i podchodzę do niego od tyłu. Wdycham jego zapach prawie że nieprzytomnie. Jakaś część mnie chce się wytłumaczyć, ale druga część pragnie go przytulić i w ciszy patrzeć razem z nim przez to przeklęte okno.
Opatulam go dłońmi w pasie i kładę podbródek na jego ramieniu. Ta część mnie zdecydowanie wygrywa to starcie. Patrzę, jeszcze nie wiem gdzie, ale chce patrzeć. Dokładnie tam gdzie on.
-Nie bierz tego do siebie, proszę. - szepcę delikatnie i po ciuchu, jak gdyby podświadomie nie chcąc zaburzyć tej chwili. -Byłam wtedy zranioną duszą, która sądziła, że już nic dobrego jej się nie przydarzy w życiu.
-Ale wtedy czułaś się właśnie tak. Zraniona i niedowartościowana. - odwraca się do mnie, dotykając mojego policzka. - Ja ci to zrobiłem. Musiałaś mnie stracić, żeby pokochać siebie. Bo ja ciągnęłam cię na dno.
-Nie! - protestuję. - Nigdy tak nie myśl. Ja też zrobiłam wiele złych rzeczy. Tak naprawdę oboje się rujnowaliśmy. Ale nigdy nie ciągnąłeś mnie na dno.
Wzdycha,
-Boję się tego, że nie wiem kim jestem bez ciebie. - patrzy na mnie ze smutkiem. - I że ty potrafisz odnaleźć siebie tylko beze mnie.
Kiwam przecząco głową.
-Nie odnalazłam siebie bez ciebie. Zrobiłam to dzięki tobie. Powiedziałeś mi kiedyś, że czasami, żeby ocalić jakiś związek, musisz go najpierw poświęcić. - łzy znów pojawiają się w moich oczach gdy przypominam sobie ową scenę. - Zapytałam jaki związek musiałeś poświęcić. A ty odpowiedziałeś….
-Nas. Musiałem poświęcić nas. - kończy za mnie.
-Tak. - kiwam głową. - Zrezygnowałeś z nas dla mojego dobra.
-Wtedy właśnie uświadomiłem sobie, że utraciłem najlepszą część samego siebie.
-Obydwoje cierpieliśmy, ale może to była najlepsza rzecz jaka mogła nam się w tamtym czasie przytrafić…
-Nie chcę znów czegoś poświęcać. Bo zawsze kiedy byłeś z kimś innym, myślałem o tobie. - łapie mnie za policzki i przyciąga swoje czoło do mojego. - Nigdy nie przestałem cię kochać. I mam zamiar zrobić wszystko, żebyś znów się we mnie zakochała.
TERAŹNIEJSZOŚĆ
-Zgoda. Chodźmy na kolację. - odpowiadam z uśmiechem.
Tamtego ciepłego wieczoru, kiedy odkrywaliśmy swoje emocje tak głęboko, ostrożnie dobierał słowa. Oboje wiemy, że ja również go kocham i zawsze będę. Ale czy jestem w nim zakochana?
Czy jestem w stanie to zrobić na nowo?
Tego jeszcze nie wiem.
***