niedziela, 5 lipca 2020

E12S6. Just a little bit is what you need.

VICTORIA

MUSIC ON   


        Strach. I ulga, te dwa uczucia prześladowały mnie od momentu kiedy przekroczyłam próg nowojorskiego sądu. To właśnie dziś, dwudziestego lipca miałam odzyskać swoją wolność.

         Rozprawa trwała nie więcej niż piętnaście minut. Wszystko poszło zgodnie z planem i otrzymaliśmy rozwód bez orzekania o winie. Kiedy padły ostatnie słowa z ust sędziny, spojrzeliśmy na siebie z Charlesem, nabierając w płuca tyle powietrza ile mogliśmy zmieścić.

         Poczuliśmy ukojenie i przegoniliśmy strach.

         Dziękuję mojemu prawnikowi, po czym rozstajemy się. Czekam na korytarzu, aż Charles zakończy swoją rozmowę. Kiedy mnie zauważa, podchodzi do mnie, wyciągając ręce. Wtulam się w niego z zapałem jakiego bym się po sobie nie spodziewała. Uścisk trwa krótką chwilę.

 - I już po wszystkim - mówię, delikatnie wzruszając ramionami.

 - I już po wszystkim - Charles powtarza moje słowa, lustrując moją twarz - Też miałaś niezłego pietra przed rozprawą?

         Chichoczę, wywracając oczami.

 - Charles, ja byłam przerażona - śmiejemy się teraz razem, chyba pierwszy raz od dłuższego czasu - Masz może ochotę na lunch?

         Mój, już były mąż poluźnia splot krawata i zsuwa z siebie szarą marynarkę.

 - Umieram z głodu. Przecznicę dalej jest świetna knajpa. Chodźmy.

         Zajmujemy stolik w kącie, przy oknie. Możemy obserwować ludzi, którzy z mniejszym lub większym zapałem podążają chodnikiem. Nowy Jork niezmiennie tętni życiem, tryska barwami i zapachami. Nowy Jork zachował dla mnie swój urok i moje wspomnienia.

 - Jak idzie pisanie książki? - Charles spogląda na mnie znad otwartego menu.

 - W sumie, jest już skończona. Teraz czekamy na ostateczną wersję szaty graficznej, aby ją zaakceptować i wypuszczamy książkę w świat.

 - Przepraszam, że nie wierzyłem w ten projekt - mężczyzna odkłada kartę na bok, przepraszająco na mnie spoglądając - Bywałem strasznym dupkiem.

 - O nie, Charles, to ja zastanawiam się jak ze mną wytrzymywałeś.

         Charles wzrusza ramionami, uśmiechając się szczerze. To jeden z tych uśmiechów, które na początku kradły moje serce. Słodki i trochę żartobliwy. Uroczy Charles wrócił na swoje miejsce, a mnie ta świadomość totalnie satysfakcjonuje.

 - To był kiepski pomysł, co? - palcem zakreśla przestrzeń między nami.

 - Wtedy potrzebowaliśmy siebie. A potem Everly zmarła i…

 - Nie, Victoria - niebieskooki przerywa - To ona nas potrzebowała. Właśnie Everly trzymała nas przy sobie. Kiedy umarła, po prostu ta potrzeba odeszła razem z nią.

         Czuję jak po jego słowach w moich oczach formują się łzy.

 - Hej - ciepła dłoń Charlesa ląduje na mojej. Potrzebuję teraz pocieszenia i jego gest sprawia, że jest mi zdecydowanie lepiej - Jesteś wyjątkową kobietą. Zawsze Cię taką postrzegałem. Pogubioną, ale osobliwie piękną.

         Nasz wzrok się krzyżuje i chociaż nie chcę pociągam nosem. Wzruszenia w miejscach publicznych bywają krępujące.

 - Myślałem, że Cię poskładam, ale nie dałem rady.

 - Bywam zbyt skomplikowana - odpowiadam trochę pół żartem, ale wiem, że Charles się ze mną zgadza.

 - Nie, moja była żono, Ty jesteś totalnie skomplikowana - śmiejemy się, zaskoczeni tym co teraz się dzieje.

         Od kiedy poznałam Charlesa w Hope Cove nigdy tak dobrze mi się z nim nie rozmawiało. Nie kiedy był moim terapeutą, ani kiedy był moim mężem. Może gdyby nie te wszystkie wydarzenia, moglibyśmy być wspaniałymi przyjaciółmi. Chociaż w sumie, na to nigdy nie jest za późno.

 - Zostaniemy przyjaciółmi? - moje myśli formatują się w słowa. Głowa Charlesa przytakuje.

 - Z największą przyjemnością, Victorio.

         Częstujemy się serdecznymi uśmiechami i w błogiej ciszy oczekujemy aż kelner dostarczy nasze dania do stolika.

         Godzinę później opuszczamy lokal najedzeni, wygadani i myślę, że kilo ciężsi na ciele, ale dziesięć kilo lżejsi na duchu. Hałas ulic Nowego Jorku nie zakłóca naszego spokoju. Wręcz przeciwnie, jeszcze nas to wszystko dodatkowo uspokaja.

 - Więc… tutaj się to zaczęło i tutaj się skończyło - Charles spogląda w szarzące się niebo. Dzień zaczyna powoli przechodzić w noc. A my rozpoczynamy nadchodzące pożegnanie.

 - Chwilka… o mały włos bym zapomniała. Mam coś Twojego.

         Zaczynam szperać po torebce w poszukiwaniu pierścionka zaręczynowego, którego od niego dostałam. Wyciągam rękę z otwartą dłonią, zachęcając by odebrał swoją własność.

 - Wiem, że był dla Ciebie ważny - sentymentalność zawsze była wspaniałą cechą Charlesa. Cenię ją.

 - Dziękuję - odbiera błyskotkę, przez chwilę przyglądając jej się, kiedy obraca ją między palcami - W sumie cieszę się, że chociaż przez chwilę był Twój.

 - Przepraszam, że nigdy Cię nie pokochałam Charles - słowa same wypadają z moich ust, niezbaczające na wcześniejszą część rozmowy. Zaciskam wargi, żeby znów się nie wzruszyć, ale wymaga to ode mnie sporo siły i samozaparcia. Żeby po prostu nie być teraz słabą.

 - Chodź - po raz drugi tego dnia wyciąga dłonie, bym mogła wtulić się w jego tors. Biorę głęboki wdech, by zapamiętać ten zapach. W mojej pamięci będzie zapachem tego małżeństwa, dobrych i złych chwil. To będzie po prostu Charles, mój były mąż i człowiek dzięki któremu prawdopodobnie jestem tu gdzie jestem. W miejscu gdzie powoli wychodzę na prostą.

 - Wracam do Hope Cove, potrzebują mnie tam - dźwięki samochodów, szum ludzi, bicie jego serca towarzyszą jego słowom, które z radością przyjmuję - Ostatnio bardzo często polecam moim pacjentom mały wycisk na duże troski. Może Tobie mogłoby coś takiego pomóc.

         Unoszę głowę, by spojrzeć na jego twarz pytająco. Cóż, może ten pomysł nie jest najgorszym z możliwych.

 - Może boks? - proponuje uściślając, kiedy już odlepiam się od niego.

 - Chyba mnie namówiłeś.

 - Teraz zaczynam żałować, że nie poleciłem Ci tego wcześniej. Moglibyśmy mieć całkiem udane małżeństwo - wybuchamy radosną salwą śmiechu.

 - Muszę lecieć - mówię w końcu, pokazując na taksówkę - Mam poranny lot.

 - Nie wiem co powinno się powiedzieć na odchodne byłej żonie, którą się w sumie cały czas bardzo lubi.

 - Powodzenia? - proponuję. Widzę aprobatę w oczach Charlesa.

 - W takim razie, powodzenia.

 - Ja powiem - przerywam trochę dramatycznie - Do zobaczenia.

         Nie wiem dlaczego serce kraje mi się w piersi, kiedy zamykam za sobą drzwi taksówki. Pożegnania są trudne, a to chociaż bardzo wyczekiwane okazało się spektakularnie smutne.

 

"It's been a long, a long time coming
But I know a change gonna come, oh yes it will"

MUSIC ON


         Oddech, uderzenie, wydech, uderzenie. Raz, dwa, trzy. Wdech, wydech.

 - Mocniej, Victoria - Nathalie z dezaprobatą spogląda na mnie z boku. Skrzyżowała ramiona na piersi, co oznacza, że naprawdę nie podoba jej się moja postawa.

         Treningi z Nathalie bywają katorżniczą pracą. Ta kobieta bywa tak wymagająca, że czasami na koniec treningu jedyne czego pragnę to leżeć przez godzinę na macie i z ubóstwieniem łapać uspokajające serce oddechy.

 - Nogi, Victoria.

         Poprawiam ich ustawienie, stając w większym rozkroku.

 - Ręce wyżej, Victoria.

 - Cholera, Nathalie - przerywam. Odwracam się w jej stronę ze zbolałą miną. Pot spływa mi z czoła, włosy wchodzą w oczy i czuje dosłownie każdy mięsień mojego ciała. I to nie w ten cudowny, relaksujący sposób jak po jodze. Tylko w najgorszy możliwy, przez cholerne zakwasy.

 - Kochaniutka, rozładowanie emocji bywa bolesne, prawda? - czarnoskóra trenerka spogląda na mnie radośnie, jakby to co mi robi podczas treningów sprawiało jej ogromną przyjemność.

 - Czy następnym razem możemy trochę… zwolnić?

         Nathalie rzuca w moją stronę butelkę zimnej wody. Od razu wypijam pół butelki, uświadamiając sobie jaka byłam spragniona. Przez jej tępo zapominam o podstawowych potrzebach.

 - Oczywiście - uśmiecha się promiennie, a ja wraz z nią - Że nie.

         Zamykam na chwilę oczy, przeklinając w duchu Charlesa za podrzucenie mi tego pomysłu. Muszę przestać być tak podatna na czyjeś sugestie.

 - Masz już dość na dziś? - Nathalie pyta, ale jej pytanie odpływa gdzieś w natłoku hałasu i tętniącego życia tego miejsca.

         Mrużę oczy by lepiej widzieć. Albo chcę upewnić się, że osoba na ringu kilka metrów dalej to Dylan. Przyglądam się, jak powala swojego kompana na matę, by po sekundzie przybić mu piątkę. Rozmawiają przez chwilę, by po chwili znów wrócić do walki.

         Zastanawiam się kiedy ostatni raz widziałam Dylana. To była premiera jego filmu. Spotykałam się wtedy z Shawnem, a w międzyczasie rozgrywał się w moim życiu koszmar zgotowany przez mojego prześladowcę.

         Wtedy występ w Teen Wolfie wydawał się najprzyjemniejszą częścią tego okresu. I myślę, że jest tak do dziś.

 - Piękna, czy Ty w ogóle słyszysz co do Ciebie mówię? - Nathalie dotyka mojego ramienia, sprawiając, że wracam z powrotem do londyńskiej siłowni, spocona, zmęczona i bardzo, bardzo głodna.

 - Na dziś koniec? - pytam, zdejmując rękawice.

 - Wychodzi na to, że tak, księżniczko - Nathalie odbiera ode mnie rękawice - Piątek, siedemnasta. Punktualnie.

         Uśmiecham się słabo do trenerki, ruszając przed siebie. Dystans pokonuję w małym oszołomieniu po intensywnym treningu.

         Dylan zmężniał, dość mocno przypakował i nie sądziłam, że chłopak którego poznałam na planie serialu przejdzie kiedyś taką metamorfozę. Przechylam odrobinę głowę, by lepiej mu się przyjrzeć. Nadal jest przystojny, nawet w momencie kiedy sapie i z zaczerwienioną twarzą znów powala swojego towarzysza.

 - Kurwa, stary - pada z ust drugiego mężczyzny, a Dylana to zdecydowanie ekscytuje.

 - Byłem zajebisty, ale teraz to ja już chyba trochę przesadzam - zbijają kolejną piątkę - Musisz popracować nad szybkością.

 - I mówi mi to mój klient? - mężczyźni śmieją się do siebie. Podobnie jak chwilę wcześniej mężczyzna, wnioskując z rozmowy, jego trener podaje mu butelkę wody i ręcznik.

         Stoję cały czas w tym samym miejscu, trochę oddalona od ringu. Dylan obraca się w moją stronę, ale przez pierwszą chwilę chyba mnie nie rozpoznaje. Dopiero w kolejnej sekundzie obraca się ponownie, by jego brwi złączyły się w jedną. Unoszę rękę i na wysokości piersi, niepewnie mu macham.

 - Jesteś chyba ostatnią osobą, której się tu spodziewałem - mówi, wycierając twarz w czarny ręcznik z logiem siłowni.

 - Mogłabym powiedzieć to samo o Tobie - podchodzę bliżej. Ring znajduje się na podwyższeniu, co daje Dylanowi dużą przewagę wzrostową. Mężczyzna nachyla się, opierając o bandę.

 - Co robisz w Londynie? - uśmiecham się, zadzierając głowę. Jasne światło trochę mnie oślepia albo po prostu mam dość po treningu. Dylan uśmiecha się tajemniczo.

 - Pomieszkuję.

         Jego odpowiedź mnie odrobinę nie satysfakcjonuje, ale skoro uznał, że tyle chce mi wyjawić, to rozumiem. Nie wiem skąd budzi się we mnie jakiś rodzaj najgorszego rodzaju ciekawości.

 - Co u dziewczyn? - wypija łyk wody, oczekując na moją odpowiedź.

 - Wszystko dobrze. Caroline wyszła za mąż, America pojechała w trasę koncertową a Zoe mieszka w Mediolanie i projektuje bieliznę.

 - A Ty co robisz?

         Mrugam szybko oczami, przypominając sobie, co oprócz napisania książki dla dzieci zrobiłam ciekawego w moim życiu.

 - Ja po prostu… jestem.

         Mnie samą zaskakuje ta odpowiedź. Dylan i ja polubiliśmy się podczas naszej krótkiej, ale dość intensywnej znajomości, ale później nie mieliśmy ze sobą żadnego kontaktu. Spotykamy się po długich miesiącach nie widzenia się, a mnie od razu zbiera się na sentymenty. Nie mam pojęcia czy to dobry znak.

 - Skoro tu jesteś i ja tu jestem - Dylan obraca tok rozmowy w bardziej luźny ton, co trochę mnie odpręża - To może wyskoczymy na drinka?

         Przygryzam wargę. On uśmiecha się szeroko, ukazując rząd białych, prościutkich zębów.

 - Za dwadzieścia minut przed wejściem?

 

     -  A pamiętasz, jak zapytałam czy robicie coś z zębami przed sceną pocałunku?

         Sięgam po frytkę, która ma tuszować moje zakłopotanie tamtym pytaniem. Jednak to uczucie mija szybciej niż się pojawiło, bo po raz kolejny zanosimy się z Dylanem śmiechem.

 - Uściślając… Pytałaś czy je myjemy.

 - Nigdy nie odpowiedziałeś na moje pytanie - trochę się naburmuszam.

 - Tak, ciekawska istoto, myjemy zęby. Jeśli zmieniłaś zdanie co do mojej wcześniejszej propozycji, czy chcesz sama spróbować, to jestem otwarty.

         Uderzam go lekko w ramię. Dylan masuje się po miejscu w które go uderzyłam, robiąc oburzoną minę.

 - Oczywiście, że nie zmieniłam zdania.

         Milkniemy na chwilę, zawieszeni między naszymi spojrzeniami. Dylan jednak odrywa ode mnie wzrok po chwili, skupiając się na szukaniu czegoś w kieszeni.

 - Czy będę musiał długo namawiać Cię, żebyś zapisała tu swój numer?

         Śmieje się, sięgając po jego telefon. Zaczynam wybierać liczby, ale przerywam w połowie.

 - Nie powinniśmy zostawić tego losowi? Czy to nie działa tak, że znów się gdzieś przypadkowo spotkamy? - pytam z udawaną powagą.

 - Wychodzę temu losowi naprzeciw, bo czasami przez jego czyny można totalnie zwariować.

         Po raz kolejny tego wieczoru przygryzam wargę, po czym kończę zapisywanie numeru.

 - Oczekuj wiadomości ode mnie - mówi to bardziej do wyświetlacza niż do mnie, ale chyba sprawdzał czy go nie oszukałam - Mam co do Ciebie plany - chowa telefon w kieszeni, po czym wrzuca do ust krążek cebulowy. Chwilę waham się przed tym co chcę powiedzieć, ale po co zastanawiać się nad takimi rzeczami? Co nas powstrzymuje? Co mnie powstrzymuje?

         Już jestem wolna. I w końcu jestem sobą.

 - Miło być Twoim planem.

 - Miło to było znów Cię zobaczyć - puszcza mi oczko, trochę się ze mną drocząc. I trochę ze mną flirtując. Ekscytuje mnie ta myśl.

 - A o jakich planach w ogóle mówiłeś? - kieruję rozmowę na trochę inny tor, pochylając się bliżej niego.

 - Zobaczysz.

         Zaskoczeniem i zadowoleniem.

         Właśnie tym jest dla mnie Dylan tego wieczoru.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz