niedziela, 21 stycznia 2018

E3S3.Take love for no love, doesn't it Maybe we should love for the fun of it?



AMERICA

Dzisiejszy dzień od samego rana to istne szaleństwo. Przygotowania do parapetówki trwają pełną parą, a Caroline tak bardzo wcieliła się w rolę organizatorki, że wyprosiła mnie i Vicky z domu. NASZEGO domu.
Doskonale wiemy, że chce nam zrobić niespodziankę więc posłusznie wykonałyśmy jej polecenie, obierając sobie za cel przytulną knajpkę przy Venice Beach.
W zasadzie potrzebujemy odpoczynku. Od przyjazdu tutaj nie miałyśmy czasu nawet porządnie zjeść, ponieważ cały czas dopracowywałyśmy detale mieszkania.
Ja zajęłam się wnętrzem, natomiast Victoria opanowała ogród oraz basen. 
W efekcie końcowym wszystko wygląda już bardzo ładnie i nie możemy się doczekać, aż nasi przyjaciele i znajomi przyjadą zobaczyć nasz zakątek.
-Czy mi się wydaję, czy ty wczoraj schodziłaś na dół w nocy? - pyta mnie blondynka, kiedy kelner przynosi nam nasze zamówienie. Dzisiejszy brunch składa się z grzanek z bekonem, jajkiem i zapiekanym serem, które zdobią jadalne kwiatuszki oraz dwóch kieliszków Moet.
-Nie wydaje ci się - chichoczę, wykonując w skupieniu zdjęcie naszego posiłku na snapchata. Pstryk. Jakież to hollywoodzkie.
-Coś ty robiła? 
-Nick na chwilę przyszedł - odpowiadam, jakby zupełnie naturalne.
-Nick przyszedł… - patrzy na mnie mrużąc oczy. - Dlaczego Nick nachodzi cię o dwunastej w nocy?
-Nie nachodzi! - prostuję. - Po prostu skończył akurat zdjęcia do serialu no i dzwonił czy jestem jeszcze na chodzie, a że czytałam książkę to stwierdziłam, że wyjdę na krótki spacer. Ot co cała historia, mamo.
-Po pierwsze, skończ z tymi romansami, a po drugie dla mnie to świetna wiadomość. Nick to super gość, sama wiesz, zawsze go lubiłam. I w porównaniu co do niektórych osób - chrząka, i doskonale wiem kogo ma na myśli. - Przynajmniej jest w pełni tobą zainteresowany. 
Vicky ma rację. Kiedyś bym ją zwyzywała za te słowa. Odpowiedziałabym, że to nie prawda i że Harry wcale nie ma mnie gdzieś, tylko inaczej oddaje swoje uczucia. Ale z perspektywy tego krótkiego okresu czasu, który miał miejsce w moim życiu, zdecydowanie stwierdzam, że byłabym w błędzie, i nawet nie ma co porównywać uwagi, jaką poświęcał mi Harry z tą, którą poświęca mi aktualnie Nick.
-Masz stuprocentową rację.
-Mam? - zerka na mnie pytająco, jakby nie dowierzała, że to przyznaję.
-Oczywiście. Nick jest wspaniałym człowiekiem, do tego bardzo inteligentnym - chwalę go i wiem, że wszystko co mówię jest prawdą. - Harry Styles nie był mnie wart. Proszę. Powiedziałam to. - odpowiadam wzdychając, a ona zaczyna klaskać w dłonie.
-Brawo przyjaciółko! Cieszę się, że to dostrzegłaś. Cóż, wymagało to sporej ilości czasu i straconych nerwów, ale jednak się nauczyłaś.
-Nie wkurzaj mnie - patrzę na nią spod byka. - Twoje życie uczuciowe również pozostawiało wiele do życzenia.
-Może zmieńmy temat? - bierze kęs grzanki. - Pyszna!
-O nie! Skończyły się czasy, kiedy rozmawiałyśmy o wszystkich tylko nie o tobie. Co się dzieję z Joe? 
Tak naprawdę doskonale wiem co się dzieje z Joe. Victoria aż promienieje kiedy go widzi, a widziała go tylko dwa razy. Po ostatnim karaoke, gdzie przypadkiem na siebie wpadli, wróciła tak uradowana, jakby właśnie ktoś jej obiecał gwiazdkę z nieba. Dawno jej takiej nie widziałam, a już na pewno nie przy Niall’u, z którym w zasadzie wszytko było po prostu skomplikowane.
-No dobra, przyznaję się bez bicia, że wzbudza we mnie jakieś pozytywne emocje. Fajny z niego chłopak, co mogę więcej powiedzieć?
-Myślisz, że coś z tego będzie? 
-To się okażę. Wiesz, że niedługo zaczynam zdjęcia w Nowym Yorku i nie jestem do końca pewna, czy będę mieć czas na związki.
-Victorio Santangel - patrzę na nią jak na kretynkę. - To jest nasze życie! - podkreślam słowo „nasze” i „życie”. - Tutaj nie ma czasu na nic. Ale doskonale wiesz, że jeśli się chce, to wszystko da się zrobić. Przypominasz sobie swój epizod z Oliver’em? 
-O nie… - wywraca oczami.
-O ile pamiętam, to byłyśmy wtedy zajęte jak nigdy. Wiesz, nowa płyta, trasa koncertowa i jakimś cudem miałaś dla niego czas, a w końcu nie jest nikim szczególnym.
-Teraz na pewno nie jest. Wtedy był. Tak mi się przynajmniej wydawało. Byłam młoda i głupia, nie wypominaj mi tego bałwana, bo zacznę litanię na temat Tyler’a.
-Dobra, uciszam się. - i tak faktycznie robię. Tyler nie jest w tej chwili osobą, o której chciałabym słuchać. - W każdym razie pragnę tylko powiedzieć, że to jest nasz czas. Zasługujemy na dobro.
-W takim razie wypijmy za to.
-Za to, że będzie lepiej!
-Za epicki rok!

Wszystko wygląda pięknie. Nie wiem jakim cudem Caroline i Zoe tak szybko się uwinęły, ale całość prezentuje się naprawdę imponująco. Aż zapiera mi dech w piersiach, kiedy tak stoję na zewnątrz i oglądam wszystko jak zaczarowana.
Kanapy, fotele i stoły są umiejscowione dookoła basenu, a porozstawiane obok nich kwiaty dodają jeszcze większego uroku. Palmy, które rosną w naszym ogrodzie idealnie komponują się z tym miejscem i można powiedzieć, że napis WELCOME TO MY DREAM HOUSE, który widnieje na szyldzie budynku jest kompletnym strzałem w dziesiątkę.
To zdecydowanie nasz dom marzeń.
-No, powiem szczerze, że to chyba najładniejsza impreza jaką zorganizowałam. - blondynka pojawia się u mojego boku, trzymając w ręce kieliszek wina. Zdecydowanie należy jej się za ten jakże pracowity dzień.
-Jest bezbłędnie, moja ty hunny bunny - przytulam ją mocno, bo nie sposób mi wyrazić radości jaką właśnie czuję.
-Nie słyszałam tego przezwiska od czasów bootcampu - śmieje się, wtulając w moje ramię. - Wtedy było wszystko takie proste, prawda?
-Tak - wzdycham. - Cieszyłyśmy się jak dzieci, że będziemy razem mieszkać.
-No, a teraz proszę. Urządziłam wam imprezę na cześć waszego nowego domu. Tutaj. W Los Angeles! To niewiarygodne. 
-Tak bardzo będzie mi cię brakować, Care - odpowiadam, bo blondynka zaraz po Victorii, jest moją najlepszą przyjaciółką. Zawsze nią była i zawsze będzie.
Ponieważ jest totalnie niezastąpiona. Zawsze to ona przychodziła mi na ratunek, nie ważne o jaką kwestię chodziło. Była szczera, wiedziała co czuję, nie pytając o powód, broniła mnie przed fałszywymi ludźmi, znajdowała dla mnie czas nawet wtedy, kiedy było to niemożliwe. Była jak druga mama, pozostając przy tym idealnym wzorem do naśladowania i osobą, przy której nie udaje się nikogo innego.
I wiem, że nawet teraz, gdy będą nas dzieliły tysiące kilometrów, wciąż tak będzie. Nasza relacja się nie zmieni. Boli mnie jednak to, że nie będzie jej z nami na co dzień.
-Oh, mnie też was będzie brakować… Ale takie jest już życie. Dorastamy i musimy iść na swoje. Pozostaje nam jedynie dryfować pomiędzy Londynem, a Los Angeles. A mieszkanie tu, to dla was wielka szansa. - bierze w ręce moje dłonie. - Na jeszcze większą karierę, radość z życia, a przede wszystkim na znalezienie miłości… - patrzy na mnie z tym ciepłem, którym zawsze mnie obdarowuje. I tym sposobem zdaję sobie sprawę, że ona już wie. 
Wie, że miłość jest tuż za rogiem.
Dosłownie. Tuż za rogiem.


Goście schodzą się w tempie ekspresowym i wszystkie mamy okazję zobaczyć mnóstwo znajomych twarzy. Jednych, których widujemy na co dzień, zaś innych, których nie widziałyśmy przez długi czas. Miło widzieć radość i zachwyt na ich twarzach, kiedy zwiedzają dom i cieszą się naszym szczęściem.
-Ami! - Niall podlatuje do mnie, ukrywając mnie w swoich ramionach. - Jest przepięknie!
-Dziękuję! Cieszę się, że udało ci się przylecieć. Bez ciebie to nie byłoby to samo - uśmiecham się szeroko, uzmysławiając sobie, że Horan wciąż pozostaje ważną osobą w moim życiu. Pomimo tego, co zaszło między nim a Vicky, on zawsze był człowiekiem, z którym łączyło mnie bardzo wiele i zawsze mogliśmy na sobie polegać.
-Nie mogłoby mnie zabraknąć. Teraz wiem u kogo się meldować, kiedy odwiedzę LA.
-Ten dom zawsze jest dla ciebie otwarty, mój drogi - odpowiadam, choć jestem pewna, że moja przyjaciółka nie koniecznie zgodziłaby się z tym stwierdzeniem. - Co u ciebie? 
-Wiesz, zacząłem pracę nad pierwszą solową płytą więc mam ręce pełne roboty, ale nie narzekam.
-To wspaniale! Cieszę się, że znalazłeś swoją własną drogę. Jestem pewna, że w pełni pokażesz na co cię stać.
-Jeszcze zobaczą, że Niall Horan to prawdziwa bestia - śmieje się, na co mu wtóruję. -A jak ty się czujesz? Wiesz, po tej sprawie z Harry’m? - pyta, i widzę, że jest zakłopotany, poruszając ten temat.
-W zasadzie, to czuję się jakbym znowu żyła. - wzdycham z ulgą. - Naprawdę Niall. Myślę, że zmiana miejsca jeszcze bardziej mi w tym pomogła. Po prostu musiałam dojrzeć do niektórych spraw.
-Cieszę się, że tak to odbierasz. Harry to mój przyjaciel, ale ja już dawno widziałem, że na ciebie nie zasługuje. Zachowywał się jak kretyn. On jest po prostu… Zagubiony. Jeszcze nie wie, co tak naprawdę stracił. A może i wie?
-Ami! - słyszę po raz tysięczny moje imię w tle, ale tym razem jest to wyjątkowy dźwięk. A to wszystko dlatego, bo wypowiada je…
-Nick - uśmiecham się, witając z brunetem. -Długo każesz na siebie czekać - mówię, bo impreza trwa już dwie godziny, a ja przez ten czas wypatrywałam go jak wariatka.
-Przepraszam, zdjęcia się przedłużyły, obiecuję poprawę. Wyglądasz przepięknie. - częstuje mnie czułym uśmiechem, po czym kieruje swój wzrok na Niall’a. - Cześć, stary! Miło cię widzieć - witają się wylewnie, czym jestem zdziwiona, ale chyba wcześniej nie zdawałam sobie sprawy, że łączy ich tak bliska relacja. Cóż, byłam zaślepiona czymś innym. A raczej - kimś, innym.
-Musimy nadrobić! Zostaję w mieście do piątku. Może wybierzemy się jutro na piwo?
-Koniecznie - Nick zgadza się na propozycję. - Ale tylko irlandzkie - brunet grozi mu palcem, czym wywołuje wybuch śmiechu u blondyna.
-Masz to jak w banku. Tymczasem zostawiam was i życzę miłej zabawy! - Niall żegna się z nami i widzę, że idzie dostarczyć trochę swojego towarzystwa Demi. 
-Więc - biorę głęboki oddech. - Jak ci się podoba? 
-Mistrzostwo - komentuje. - Od razu widać, że mieszkają tu kobiety. Mój dom nie jest aż tak stylowy.
-Jestem pewna, że nie jest tak źle.
-A właśnie, kiedy go zobaczysz?
-A kiedy mnie zaprosisz? - droczę się.
-Możesz wpaść o każdej porze dnia i nocy. No wiesz, ugotujemy coś razem… - widzę chytry uśmieszek na jego twarzy, czym kompletnie mnie rozśmiesza.
-Masz na myśli, że ja ugotuję? - przypominam sobie naszą rozmowę o gotowaniu i to, że podobno jest w tym beznadziejny. To nic takiego, bo ja wręcz uwielbiam gotować.
-Jeśli już proponujesz… 


VICTORIA

Ostatnie dni to istne szaleństwo. Cała ta przeprowadzka do Los Angeles to istne szaleństwo. Dom choć sam w sobie jest imponująco piękny, potrzebował dopieszczenia. 
Teraz kiedy magiczne rączki dekoratorki Americy Carter uczyniły cuda wewnątrz, a nadprzyrodzona moc łopaty i pięknych kwiatów, które posadziłam w naszym olśniewającym ogrodzie sprawiają, że w końcu czujemy się jak w prawdziwym domu. 
Domówka rozkręciła się już na maxa. Wszędzie jest pełno ludzi. W salonie. W korytarzu. Na zewnątrz. Czuję się tutaj jak na filmowych domówkach bractw studenckich. Różni nas tylko to, że wszyscy są bardzo eleganccy, nikt nie wymiotuje w toalecie albo co gorsza do donic z kwiatami ani nie zajmuje sypialni, by zaliczyć szybki numerek.
Nie wiem co robi tutaj Bella Thorne, ale po krótkiej rozmowie ze mną, przeprasza i oddala się do kogoś innego. Jednak nie na długo zostaję sama. Dołączam do Caroline, Paul’a, naszego kochanego ochroniarza, który jest dziś tu w roli gościa, nie człowieka którego zatrudniamy oraz Lewis’a. 
Lewis, jak się okazuje jest teraz stałym gościem w naszym życiu. Wczoraj Zoe zaprosiła go na kolację, którą sama przygotowała. Potem był wieczór filmowy przy winie. Bałam się okresu "po Oliverze Hoover", ale jak widać nasza najmłodsza koleżanka świetnie sobie radzi. Mam nawet wrażenie, że lepiej niż ja i America. Chociaż… Teraz sytuacja zdecydowanie odwróciła się w dobrą stronę.
- Jak leci? - uwieszam się na ramieniu Dwayn’a, który od razu uśmiecha się na mój widok - Widzę, że niezłe z was nudziarze. 
- Oj, Vicky - Caroline wyciąga słomkę z buzi, zaprzestając sączenie drinka - Mówisz tak jakbyś Ty szalała na parkiecie.
Jak na zawołanie spoglądamy w stronę środka naszego salonu, gdzie spora grupa ludzi tańczy do muzyki puszczanej przez DJ’a. I to nie byle jakiego, bo samego Davida Guettę. 
- Masz rację. Jestem taką samą nudziarą jak wy - puszczam do wszystkich oczko - A Tobie, Lewis, jak się podoba? Caroline i Zoe zrobiły super robotę, co?
- Tak, jest niesamowicie - mulat rozgląda się po pomieszczeniu, a ja zaczynam zauważać, jak bardzo pasują do siebie z Zoe. Widzę w jego twarzy coś dobrego. I w głębi serca zaczynam mieć nadzieję, że coś między nimi zaiskrzy.
- Moja narzeczona gdyby nie potrafiła śpiewać, mogłaby zostać dekoratorem wnętrz albo organizatorem imprez - Paul przyciąga do siebie blondynkę, po czym całuje ją w czubek głowy.
- Tsaaaa. Gdybym nie była taka głupia, nie pokazałabym mojego talentu tym dziewczynom - luźną ręką wskazuje na mnie. Chichoczę pod nosem - Teraz mnie wykorzystują. 
- O czym plotkujecie? - głos Ami dochodzi do moich uszu, a ja odwracam głowę by na nią spojrzeć. Jest rozpromieniona i szczęśliwa. Zdecydowanie lubię kiedy jest w takim stanie. To sprawia, że i ja jestem szczęśliwa.
- Caroline żali się, jak to ją wykorzystujemy do organizowania imprez - odpowiadam, wzruszając ramionami.
- Zobaczysz, jeszcze będzie Ci tego brakować, przyjaciółko!
Car uśmiecha się smutno, bo z żartów przeszliśmy do rzeczywistości. Teraz będą nas dzielić tysiące kilometrów. Ciężko było nam rozstać się w Londynie, gdzie Car mieszkała od nas przysłowiowy rzut beretem. A co będzie teraz? Czas pokaże.
Bryluje pomiędzy gośćmi i jak zwykle staram się każdemu poświęcić chwilę czasu. Standardowo chwalą dom albo cieszą się, że będziemy sąsiadami. Ja też się cieszę. Ten dom zapowiada naprawdę piękne chwile. Ten dom to dla nas, dla mnie i Ami nowy rozdział.
A nowy rozdział zaczyna się z nową kartą. Trzeba zamknąć stare sprawy. I właśnie teraz mam zamiar to zrobić.
- Hej - dotykam pleców Niall'a. Odwraca się do mnie od razu. Nie potrafię odczytać jego miny. Cieszy się, że mnie widzi? Czy żałuje, że tu przyszedł? Grosik za jego myśli.
- Cześć. Piękny dom - chwali budynek. Nie spuszcza jednak ze mnie ciężkiego wzroku. Uśmiecham się nieśmiało. 
- Dziękuję. Ami dekorowała wnętrze, ja zajęłam się ogrodem.
- Jeszcze nie miałem okazji zobaczyć ogrodu - mówi. Wyraz jego twarzy nie zmienia się. A ja czuję, że z moich płuc ulatuje coraz więcej powietrza.
- Nad basenem też jest niezła impreza… 
- Zostanę w środku - przenosi wzrok nad moją głowę, ale po chwili znów spogląda mi w oczy - Jak Ci idzie na planie filmowym?
Niall właśnie taki jest. Zraniłam go do szpiku kości, a on po prostu pyta co u mnie. To mnie dobija, bo fakt, że powiedziałam mu w sylwestra tamte słowa powodują, że czuję się okropną osobą. Potrzebuję wybaczenia. Takiego, które może uciszyć moje wyrzuty sumienia.
- Zdjęcia zaczynam w przyszłym tygodniu, ale już zdążyłam kilka razy odwiedzić plan. A jak Twoja kariera?
- Nagrywam płytę - krótka odpowiedź. Chciałabym, żeby coś powiedział. Ale nie mogę też przeciągać tego w nieskończoność. Rozglądam się po gościach. Nikt nie jest zainteresowany naszą rozmową. Wszyscy zajęli się sobą i dobrą zabawą.
- Przepraszam, Niall. Za wszystko. 
- Nie musisz mnie przepraszać… - mężczyzna zaciska usta w wąską linię - Może ujmę to inaczej.
- Jak? - marszczę brwi, nie do końca rozumiejąc. Horan ciągnie łyk piwa z butelki.
- Nie żałuję czasu straconego na czekanie na Ciebie. Nie żałuję niczego, więc Ty nie masz mnie za co przepraszać. Postawiłaś sytuację jasno. Ja to rozumiem. 
- Ale myślę, że należą Ci się przeprosiny - Niall dotyka mojego nagiego ramienia, po czym powoli zsuwa dłoń tak, że ujmuje moją. Ten gest wywołuje u mnie ciepło we wszystkich narządach wewnętrznych.
- Nigdy nie przepraszaj za to, że ktoś się w Tobie zakochał. Nigdy.

Godzinę później tańczę do bitu najnowszego kawałka Davida Guetty. Jest niesamowity, a ja w końcu mogę wyszaleć się w tańcu. Tuż obok mnie tańczy Ed i jego koleżanka Zoey, która jak się okazuje jest już dość znana w towarzystwie. Zoey jest aktorką, przyjaciółką Ed'a oraz Niall'a. Jaki ten świat jest mały.
Opuszczam parkiet i udaję się do baru. Dzisiejszą imprezę obsługuje trzech barmanów, którzy za każdym razem serwują mi jakieś nowości. Dziwię się, że po pierwsze jeszcze stoję na nogach. Po drugie nie skończyłam jak na popularnych amerykańskich domówkach, z głową w toalecie.
- Bellini dla pięknej pani - przystojny, czarnoskóry barman podsuwa mi szklankę z drinkiem. Dziękuję mu, uśmiechając się promiennie. Zanurzam usta w drinku, czując słodycz owocu i musującą strukturę alkoholu. 
- Wyśmienite! Co to takiego? - pytam, ale nie od niego dostaję odpowiedź. Mężczyzna stoi z wpół otwartymi ustami, patrząc na kogoś po mojej prawej stronie.
- To drink ze świeżej brzoskwini, likieru brzoskwiniowego i szampana.  
Serce podskakuje mi po samo gardło. Joe.
- Skąd u Ciebie taka szeroka wiedza na temat drinków? - odwracam się do niego tak, że stoimy naprzeciwko siebie. Mrużę oczy, biorąc kolejny łyk drinka. Oczy Joe od razu kierują się w stronę moich ust. 
- Zdążyłem to wygooglować - odpowiada z niewinnym uśmiechem na ustach.
- Doprawdy? 
- Doprawdy. Moja wiedza w zakresie drinków kończy się na połączeniu wódki z sokiem albo whiskey z colą. Nie jestem ekspertem.
- Teraz jesteś ekspertem od… - unoszę smukłą szklankę na wysokość naszych oczu. Obydwoje patrzymy w drinka, totalnie zapominając o jego nazwie. Dopiero po kilku sekundach Joe wyjmuje telefon  kieszeni i spogląda na wyświetlacz.
- Bellini - mówi, a ja prawię krztuszę się ze śmiechu.
Jak dobrze jest znów oddychać.
Prowadzę Joe gdzie będziemy mieć ciszę i spokój. Od trzech dni nie mieliśmy ze sobą w ogóle kontaktu. Gdybym nie była zajęta pracą oraz ostatecznym wyglądem naszego ogrodu snułabym się z kąta w kąt i rozmyślała o chłopaku z ciemnymi oczami.
Ale teraz jest tu ze mną, a ja cieszę się, że możemy być tutaj totalnie sami.
Widok z tarasu z mojego pokoju jest niesamowity. Widać tu całe oświetlone Los Angeles, które wydaje się jakby można było je złapać w dłoń i obejrzeć z bliska.
- Pewnie już to słyszałaś, ale świetny dom - Joe opiera się o barierki i wyciąga do przodu. Kładę kieliszki od szampana na stolik, po czym siadam w fotelu. Mam świetny widok na tyły mężczyzny, więc cieszę oko i korzystam z tej urokliwej chwili.
- Jak wam się mieszka w Los Angeles? - ciemnowłosy poprawia włosy, spoglądając na mnie przez ramię. Wyciągam nogi, by wygodniej rozsiąść się w fotelu.
- Czuję się tu jak w domu.
- Czyli nie będziesz szybko uciekać do Londynu?
- Nie, zdecydowanie nie mam takiego zamiaru - wyciągam rękę po butelkę szampana którą przynieśliśmy ze sobą, po czym podaję ją Joe'mu - Otworzysz?
Bez słowa bierze alkohol i rozprawia się z korkiem. Już mam sięgać po kieliszek, który srebrzy się w świetle księżyca ale dłoń Keery'ego powstrzymuje mnie. Spoglądam na niego pytająco.
- W sylwestra nie miałaś z tym problemu. Jeśli chcesz pokażę Ci wyniki mojego testu na HIV, chociaż myślę, że na to już za późno. 
Przyglądam się jego twarzy, która z rozbawionymi, błyszczącymi oczami powoduje moje szybsze bicie serca. Nasze dłonie nadal są złączone i gdybym chciała go pocałować, musiałabym tylko mocniej wyciągnąć szyję. A zdecydowanie chciałabym go pocałować.
- To co działo się przez ostatnie dni, kiedy jak taki głupek czekałem na to spotkanie by móc poprosić Cię o numer telefonu? - prostuje się, po czym siada w fotelu. Czuję palącą skórę dłoni. I potrzebuję chwili na ogarnięcie o czym on mówi.
- To teraz tak mężczyźni proszą o numer kobiety? - pytam. Joe pije szampana prosto z butelki. Podaje mi go ponad stolikiem. Biorę dwa łyki zanim mi odpowiada.
- To ciekawe pytanie. Szczerze to nie wiem. Rzadko proszę o numer telefonu. Teraz robi się to inaczej, wiesz… przez menagera albo kolegów z branży. Ale ja jestem staroświecki. 
- Imponujące. Więc jaki jeszcze jesteś? 
- Jestem zabawny, szarmancki i zaradny życiowo. Ale niestety jestem spóźnialski.
Spogląda na mnie z tym szatańskim uśmiechem na ustach, a ja czuję go aż w kolanach. Nie wiedziałam, że tak można. Odczuwałam już nie raz pociąg do mężczyzny. Ale on? On działa na mnie jakoś zupełnie inaczej. Ekstremalnie. A ja z radością mogę w końcu zacząć coś nowego.
- Zauważyłam… spóźniłeś się całe pięć godzin - wzdycham teatralnie - To jest wystawne przyjęcie. Etykieta mówi o pewnych zasadach. Godzina dziewiąta, to godzina dziewiąta. 
- Wybacz, milady. Obiecuję poprawę. 
Biorę jeszcze kilka łyków szampana, po czym znów oddaję go w ręce Joe. 
- To jak? Chcesz ten mój numer czy nie? - wyciągam dłoń, na której ląduje jego Iphone. Wpisuję swój numer, czując się jak nastolatka w liceum. Z Joe wszystko jest takie proste - Mam nadzieję, że nie jesteś z tych gentelmanów męczących wiadomościami od rana do nocy?
- Muszę Cię rozczarować. Jak mi na kimś zależy, to bardzo to pokazuje. 
Nakłada nacisk na słowo "zależy" i "bardzo". Mi też bardzo zależy, Joe.
Odwracam głowę by móc na niego spojrzeć. Patrzy na mnie, a ja mam wrażenie, że nie spogląda na mnie, tylko we mnie.
- Wracamy do środka? - proponuję - Ami przygotowała coś specjalnego na ten wieczór. Jesteś gotowy by poznać zwyczaje The Fame?


AMERICA

Dochodzi godzina trzecia. Goście zaczęli rozchodzić się do domów i w zasadzie została mała grupka osób, która wytrwała. W tym oczywiście my, jako organizatorki tejże imprezy, nasi towarzysze czyli Nick, Joe, Paul oraz Lewis i na dokładkę pozostał również Niall, Ed oraz jego koleżanka Zoey.
Co prawda nie spodziewałam się, iż Horan zagości u nas tak długo, zważywszy na ostatnie okoliczności, ale z tego co zauważyłam, atmosfera pomiędzy nim a Vicky trochę się ostudziła, więc nie jest tak niezręcznie, jakby się można było spodziewać. Przynajmniej ja mam takie wrażenie.
-Dobra. To ja proponuję grę! - Ed jako wodzirej każdej możliwej imprezy wyskakuje z propozycją, którą znamy już na pamięć. Zawsze wymyśla gry i zabawy, w których sam nie bierze udziału, a jest jedynie jakby to powiedzieć - prezenterem.
Kiedy wychodzę z kuchni z kolejną butelkę szampana, widzę, że wszyscy już zajęli swoje miejsca. Nie podoba mi się to, że nie ma dla mnie wolnej przestrzeni obok Nick’a, więc kiedy zbliżam się do niego, po prostu nieoczekiwanie siadam mu na kolanach.
Ah, jaka ty jesteś szalona, Americo! - śmieje się ze mnie moja podświadomość.
Tak, cóż, bardzo szalona.
Ale uważam to za prawidłowy gest, zważywszy, że obdarowuje mnie ogromnym uśmiechem i chyba mu się to podoba. Jego dłoń na moim kolanie zdecydowanie mnie utwierdza w tym przekonaniu.
-W co tym razem zagramy przyjacielu? - odzywa się Vick, patrząc na rudowłosego kokieteryjnie, upijając łyk alkoholu, który mieni się w jej kieliszku.
Dzisiejsza impreza jest jakaś inna od poprzednich. Przynajmniej tych, które my organizowałyśmy.
Za każdym razem albo któraś kończyła się kłótnią, albo ktoś sobie psuł nastrój z konkretnego dla siebie, niekoniecznie miłego powodu. 
Teraz atmosfera jest jakby czysta i każdy nosi ogromny uśmiech na buzi. Jakby wszystkie problemy poszły w odstawkę i liczyła się dobra zabawa.
A może faktycznie tak jest?
Może to już koniec problemów?
-W „Co wolisz?”. Uwielbiam tą grę. - rudy ekscytuje się tak, jakby właśnie jego płyta została uznana za złotą. - Oczywiście ja wam czytam pytania, a wy odpowiadacie.
-Zgoda! - odpowiadamy chórkiem. - Zoey! Z racji tego, że jesteś nowa w tym towarzystwie odpowiesz jako pierwsza.
-Nie mogę się doczekać - odzywa się szatynka, z podekscytowaniem. 
Choć nie miałam okazji z nią zbyt długo porozmawiać to wydaje się przemiła. Wygląda jak dziewczynka, a jej uśmiech zdecydowanie poprawia nastrój. 
 -Wolałabyś kontrolować pogodę, czy kontrolować emocje innych?
-Hm… - zastanawia się przez chwilę. - Kontrolować pogodę. Zdecydowanie. Dziwnie czułabym się kontrolować innych, a tak to przynajmniej zawsze może mi być ciepło - odpowiada, i stwierdzam, że powiedziałabym dokładnie to samo.
-Dobra odpowiedź. Niall, drogi kumplu! Pytanie dla ciebie brzmi następująco. Wolałbyś zawsze mówić prawdę, czy zawsze kłamać?
-Zawsze mówić prawdę!
-To nie jest do końca bezpieczne, zdajesz sobie z tego sprawę? - podpuszcza go Ed, na co blondyn reaguje śmiechem. 
-Kłamstwo też nie jest do końca bezpieczne.
-Słuszna uwaga. Ami! - zostaję wezwana do odpowiedzi. - Wolałabyś spędzić swoje wakacje życia w pojedynkę czy tydzień z bliską osobą w domu? - pyta. - W swoich nudnych, ale jakże pokaźnych czterech ścianach - dopowiada, rozglądając się po moim salonie, na co reszta towarzystwa reaguje śmiechem.
-Wiesz, z racji tego, że to takie pokaźne cztery ściany, to wybiorę tydzień z bliską osobą - uśmiecham się, zagryzając dolną wargę. Zauważyłam, że często powtarzam ten gest, kiedy jestem lekko podpita. Chyba mam nadzieję, że pobudzę tym zmysły Nick’a. Cóż, punkt dla mnie za wyobraźnie.
-Nick - rudy patrzy na bruneta. 
-Tak?
-Wolałbyś umawiać się z osobą, która ci się podoba czy z wybraną przez siebie gwiazdą?
-W tej chwili jest to akurat bez znaczenia - odpowiada i czuję, że jego palce na moim kolanie się poruszają, jakby przez chwilę mnie po nim smyrał. -Ale niech będzie osoba, która mi się podoba.
On chyba nie do końca zdaje sobie sprawę, jak JEGO zagrywki działają na moje zmysły.
-Victorio!
-Tak ogierze?
-Mam dla ciebie mało smaczne pytanie.
-Jakoś to zniosę - odpowiada z uśmiechem.
-Wolałabyś nosić czyjąś brudną bieliznę czy może myć zęby cudzą szczoteczką.
-Wiesz… Zależy czyja byłaby to szczoteczka. Może nie byłoby to takie złe jak się wydaję? - zastanawia się. - Wybieram szczoteczkę.
-Tak, z dwojga złego to chyba lepszy wybór - wtrąca się Caroline.
-Joe. Jako, że jesteś kolejną nową osobą w towarzystwie, dam ci fory - Ed patrzy na niego rozbawiony, na co ten kiwa głową.
-Nie musisz, jakoś to przyjmę - mówi, zerkając frywolnie na swoją sąsiadkę, którą jest oczywiście Santangelo. A to ci heca.
-Wolałbyś znaleźć prawdziwą miłość, czy wygrać na loterii? 
-Na co mu loteria, skoro jest aktorem? - Caroline zaczyna się śmiać.
-To niech sobie wyobrazi, że jest biedny - odzywa się Ed.
-Znaleźć prawdziwą miłość - odpowiada od razu. Myślę, że ta odpowiedz z pewnością podziałała na Vick.
-Czas na Zoe. Wolałabyś zrezygnować z internetu czy z telefonu? 
-Myślę, że z telefonu. W razie czego kontaktowałabym się z wami przez facebook’a- spogląda na mnie i Victorie, na co posyłamy jej buziaki, ponieważ niebawem zostanie nam tylko tego typu metoda komunikacji.
-Lewis, również nowy w towarzystwie, jak się masz kolego? - Ed zagaduję czarnoskórego, z którym już kompletnie nie miałam okazji porozmawiać, nie wliczając w to powitania. Bardzo tego żałuję, ale obiecałam Zoe, że szybko nadrobię zaległości.
-Nigdy lepiej! - odpowiada zadowolony. 
-W takim razie powiedz nam, czy wolałbyś być złapany na zdradzie czy raczej przyłapać kogoś na zdradzie? 
-Chyba przyłapać kogoś na zdradzie, choć to pewnie równie bolesne co pierwsza opcja.
-Trudne pytanie! - komentuje Zoe.
-Caroline, wolałabyś żyć w świecie bez problemów czy w takim, w którym sama rządzisz?
-Oczywiście, że w takim, w którym sama rządzę. Totalnie wykluczyłabym wtedy wszystkie możliwe problemy. Zapanowałby pokój i miłość - odpowiada wzdychając. 
Muszę przyznać jej rację. Świat, w którym rządziłaby Caroline byłby naprawdę lepszy. Może trochę pokręcony i chaotyczny, ale na pewno lepszy.
-Paul, wolałbyś mieć dar teleportacji czy być niewidzialny?
-Teleportacja, bez dwóch zdań!
-Wtedy byśmy na pewno częściej bywali w LA - Caroline przytula się do jego boku, a on obejmuje ją ramieniem. I chyba po raz pierwszy na widok tego obrazka nie kuję mnie serce.
Zawsze cieszyłam się ich szczęściem, ale tym samym zawsze mi czegoś brakowało. Lecz teraz, kiedy siedzę na kolanach u tego cudownego faceta, który co chwilę smyra mnie delikatnie po udzie, choć nawet nie jesteśmy parą, to w końcu czuję się w jakimś stopniu spełniona.
W czasie kiedy zaczyna się druga runda i Zoey odpowiada na kolejne pytanie, patrzę na Nick’a i przybliżam się do jego ucha.
-Dobrze się bawisz? 
-Doskonale - jego oddech łaskocze mój policzek i czuję jak się uśmiecha. Mam wrażenie, że faktycznie częściej to czuję niż widzę, ale nie wiedzieć czemu, nie potrafię tego wytłumaczyć.
-Naprawdę cieszę się, że tu jesteś. Twoja obecność sprawia, że wszystko jest jakieś… lepsze. 
-Zawsze tu byłem. I nigdzie się nie wybieram… - kiedy oddalam się od niego, by spojrzeć mu w oczy, jedyne co widzę to przystań.
Tak, jakby był moją prywatną, bezpieczną przystanią.
-Americo, dość tych czułości, pytanie do ciebie.
-Zamieniam się w słuch.
-Wolałabyś żyć krótko, ale przeżyć cudowny romans czy może żyć długo, ale bez miłości? 
-To chyba oczywiste - prycham. - Żyć krótko ale przeżyć romans.
-Oh, jesteś taka romantyczna - komentuje Ed, na co chichoczę. -Nick. Słyszałem w mediach, że jesteś symbolem seksu. 
-A to wciąż gramy w tą samą grę? - brunet śmieje się i widzę, że jest nieco zakłopotany. 
-Nie, ale to stwierdzenie jest związane z pytaniem dla ciebie. Otóż, czy wolałbyś zrezygnować ze swojego ulubionego jedzenia czy z seksu? 
No tak, kiedyś musiało się zacząć robić gorąco. Jestem wdzięczna Ed’owi za to pytanie, bo jednak rozmowy o intymnych sprawach często przełamują pewne bariery. A nasze zdecydowanie nie zostały jeszcze złamane.
-Pamiętaj, że w grę wchodzą makarony! - odzywam się, patrząc na niego rozbawiona, aby faktycznie rozważył swoją odpowiedź.
-Myślę, że makarony nie są tak dobre jak seks, więc wolałbym jednak z nich zrezygnować.
-Dobra odpowiedź Nick. - Ed przybija mu piątkę jakby byli najlepszymi kumplami i tym razem znowu przechodzi do Vick.
-Skoro mowa o seksie, to wolałabyś mieć udany związek, ale fatalny seks czy może na odwrót?
-Zdecydowanie wolałabym udany związek ale mniej udany seks.
-Zawiodłaś mnie przyjaciółko - rudy patrzy na nią jak na zdrajczynię, czym wywołuje u nas śmiech.
-No to Joe, kolej na ciebie. Wolałbyś być dwa razy niższy czy dwa razy grubszy?
-Ciężkie pytanie. Chyba dwa razy niższy.
-Czyli zostałbyś przysłowiowym karłem?
-Z tego wychodzi. - odpowiada rozweselony, a ja myślę tylko o tym, jak dobrze się mówi prawdę w miłym towarzystwie.

Kiedy odprowadzam Nick’a przed ganek, czuję, że ten wieczór wiele wniósł do naszej relacji. Mieliśmy okazję się lepiej poznać i dostrzec co siedzi w naszych umysłach, nawet, jeśli niektóre pytania były totalnie bezsensu.
No i najważniejsze co mogłam zobaczyć to to, jak on zachowuje się w stosunku do mnie, gdy w grę wchodzi spędzanie czasu w szerszym gronie.
I nie zawiodłam się.
Zachowywał się dokładnie tak, jak chciałam, żeby się zachował.
Otwarcie przyjął mnie, kiedy siadłam mu na kolanach, a nawet pokazywał publicznie, że mu się to podoba. Każdy widział jego rękę umiejscowioną na moim kolanie i odniosłam wrażenie, że dokładnie tego chciał. 
Żeby inni to widzieli.
A to dla mnie coś zupełnie nowego.
Bo nie chciałem, żebyś była dla świata. Chciałem, żebyś była dla mnie…”
Słowa Harry’ego, które skierował do mnie w najgorszą noc mojego życia były prawdziwe, nie śmiem w to wątpić. I wtedy mnie poruszyły. Byłam gotowa się cofnąć. Byłam gotowa mu wybaczyć. Ale z perspektywy czasu, dostrzegam w nich też inne znaczenie.
Jego zachowanie było samolubne.
Nie można mieć kogoś dla siebie, nie pokazując tego światu.
To byłoby jak życie w klatce, w więzieniu, z którego nie ma ucieczki. I tak właśnie żyliśmy. Ale takie życie może być znośne tylko na chwilę. Dopiero teraz to dostrzegam.
-Świetnie się dziś bawiłem. - Nick przystaję na przeciwko mnie, patrząc mi w oczy. Kiedy stoję przed nim w szpilkach, jesteśmy prawie tego samego wzrostu, ale kompletnie mi to nie przeszkadza. Jestem raczej zaczarowana tym, że mogę patrzeć na kogoś z tak równej perspektywy. 
Człowiek z czasem uczy się, że tak małe detale lub wady, które tak naprawdę nie powinny być wadami, tracą swoją miarę na rzecz wszystkich cech, które temu nadrabiają. A on nadrabia tak wieloma rzeczami, że aż ciężko jest mi je zliczyć.
-Na pewno? Nie byłeś znudzony ani nic z tych rzeczy? 
-Dlaczego masz w ogóle takie podejrzenia?
-Sama nie wiem… Po prostu chciałabym żeby wszystko było… Idealnie. - wyznaję. 
Może w tym momencie zbyt dużo mówię, ale tak właśnie jest. Sam mi kiedyś powiedział, żebym opowiadała mu o wszystkim, co mi przyjdzie do głowy, więc tak też robię. Nie chcę przed nim nic ukrywać. Przejechałam się na tej zasadzie nie raz, a to przecież w końcu rozmowa jest fundamentem każdej relacji.
-W takim razie mogę być jedynie wdzięczny, że tak ci na tym zależy. Nie spodziewałem się, że tak się to wszystko obróci.
-Ja też… - wzdycham i łapię go za dłonie. - Ale los pisze scenariusze, które mogą nas zaskoczyć… - dopowiadam. - Jesteś dobry. A ja naprawdę potrzebuję dobra w moim życiu. Bo bez tego… Jest pełne samotności i smutku.
Kiedy puszcza moje dłonie i zamiast tego kładzie je na moich policzkach, czuję, że serce zaraz wyskoczy mi z piersi. I choć już raz całowaliśmy się grając w butelkę, to jednak nie czułam tego, co czuję teraz.
To oczekiwanie jest utęsknione i przepełnione ekscytacją. 
I kiedy zbliża swoje wargi do moich, nagle słyszę odgłosy śmiechu, dosłownie parę metrów od nas.
-Ojej! - charakterystyczny, lekko przepity głos Niall’a dudni mi w uszach. - Chyba przeszkodziliśmy.
No. Chyba.
-Nic się nie stało - odpowiadam, schylając głowę z uśmiechem na ustach. Nick kładzie swój podbródek na mojej głowię i znów CZUJĘ, że też się uśmiecha.
-Nowa para na horyzoncie! - krzyczy Ed, jak zwykle bezceremonialnie, niczym się nie przejmując. 
Nie jestem zła. Wręcz przeciwnie.
Czuję się szczęśliwa, kiedy to mówi.

Bo potrzebuję dobra w moim życiu…

***