niedziela, 17 listopada 2019

E15S5.I've got a hundred million reasons to walk away but baby, I just need one good one to stay.

AMERICA

Victoria zadzwoniła do mnie z nowiną.
Bierze ślub z Charles’em.
Kiedy się o tym dowiedziałam, byłam przekonana, że robi sobie ze mnie żarty, jednak jej poważny, ale o dziwo bardzo radosny ton głosu utwierdził mnie w przekonaniu, że to jednak prawda.
Mam wrażenie, że wyjechałam w daleką podróż i omija mnie wszystko, co dzieje się w życiu moich przyjaciół.
Bo powiedzmy sobie prawdę w oczy. Victoria nigdy nie była impulsywną osobą.
Szybki ślub pasował do mnie. Może trochę do Caroline. Ale nie do Victorii. 
Mam wrażenie, że ona nigdy nie myślała poważnie o ślubie. A teraz okazuje się, że ma to zamiar zrobić z człowiekiem, którego zna pół roku. 
Nie chciałam i nie miałam zamiaru jej oceniać. Skoro ten krok jest krokiem, który ma ją uszczęśliwić sądzę, że powinna go postawić.
Moja przyjaciółka doświadczyła w swoim życiu bardzo wiele zawodów i bólu. Charles jest nie tylko osobą, która pozwoliła jej z jednego z tych bóli się wyleczyć, ale także pomaga jej w sprawach związanych z Everly i codziennie jest dla niej opoką.
Na ten moment jest dla niej wspaniałym kandydatem, i choć może ta miłość nie jest najżarliwsza, jaka może spotkać człowieka, to na pewno jest prawdziwa.
Cieszę się, że będę mogła być przy tak wyjątkowej chwili.
Wracając do mojego życia, spędziliśmy w Paryżu jeszcze jeden dzień. Cieszyłam się z tego faktu wyjątkowo mocno, bo to oznaczało, że został mi jeszcze jeden dzień z Harry’m. Dzięki temu mój brat i reszta zespołu miała okazję go lepiej poznać, a ponadto kolejnym plusem była mała wycieczka po Paryżu. Praktycznie żadne z nich nie miało wcześniej okazji zobaczyć tego wspaniałego miasta więc upajałam się tą chwilę, móc dostrzec na ustach moich przyjaciół te szczere zachwyty.
Spędziliśmy również trochę czasu we dwójkę. 
Między innymi odwiedziliśmy uroczą kawiarnię, z której Styles dzwonił do mnie kilka dni temu informując, że pojawi się na koncercie w Paryżu. 
W Au Vieux Paris d’Arcole było dokładnie tak jak sobie wyobrażałam.
I cóż, miałam rację. 
Harry pasował do tego miejsca jak ulał.
-Ładnie wyglądasz na tle fioletu. - powiedziałam, biorąc łyk intensywnie pachnącej kawy. Dostrzegając jego śmiech, prychnęłam z zadowoleniem.
-Możesz się śmiać, ale kocham to miejsce.
-Jest urocze. - przyznałam mu rację.
-A jak twoje samopoczucie? Nie jesteś jeszcze wykończona?
-Jeszcze nie. - przyznałam szczerze. - Wydaję mi się, że ta trasa była mi potrzebna. Przynajmniej, żeby zająć moje myśli. To chyba najlepszy okres, w którym mogłam wyruszyć.
-Przypominam sobie czasy zespołu. - dostrzegłam, że zaczął intensywnie rozmyślać nad przeszłością. To były naprawdę wspaniałe czasy, ale kiedy sama przypomnę sobie, ile czekało na nas wyrzeczeń, mam wrażenie, że niejedna osoba już dawno by się poddała.
-Wyobrażasz sobie, że kiedykolwiek wcześniej mielibyśmy czas usiąść w kawiarni i napić się cholernej kawy? - prychnął.
-Zdecydowanie nie. - wzdychnęłam. - Traktowali nas jak roboty. Nawet nie wiem skąd czerpaliśmy na to wszystko siłę. 
-Cóż, u nas zdarzały się ucieczki w różnego rodzaju używki. Sama wiesz.
Kiwnęłam głową zmartwiona.
Kiedy ktoś patrzy na ciebie tylko jako na idola nastolatek, nie ma szans dostrzec rzeczy, które dzieją się za zamkniętymi drzwiami.
Wszyscy myślą, że skoro na wywiadzie jesteś uśmiechnięty, to na pewno ten uśmiech zdobi twoją twarz przez cały czas.
Jeśli dajesz z siebie wszystko na koncercie i jesteś duszą towarzystwa, to musi być to dla ciebie sama przyjemność i siedzi w tobie tylko pozytywna energia. 
Tylko to nie jest jeden koncert.
To są setki koncertów.
Zagrane zazwyczaj w niezwykle wąskim przedziale czasowym.
Śmiem wątpić, że nawet największy optymista świata nie dałby sobie rady przy tak napiętym grafiku.
Wiem coś o tym, ponieważ The Fame miało kilka tras koncertowych. Byłyśmy po nich tak wykończone, że przez conajmniej kilka kolejnych miesięcy dochodziłyśmy do siebie robiąc sobie co jakiś czas przerwę na zasłużone wakacje.
One Direction byli na rynku dłużej od nas, a ich praca była trzy razy bardziej intensywna. Nie wyobrażam sobie jak cholernie musieli być zmęczeni.
Nie tylko fizycznie, ale przede wszystkim psychicznie.
A każdy kto jest w ten branży doskonale wie, że psychikę należy mieć nienaruszoną.
Wątpię jednak, czy ktokolwiek jest takim szczęśliwcem. 
-Ale w końcu się uwolniliśmy. - położyłam rękę na jego dłoni, dając mu tym samym znać, że wszystko co najgorsze na razie minęło, i że w tym momencie jesteśmy zależni w głównej mierze wyłącznie od siebie. - Wiesz, że przed pójściem spać słucham zawsze przynajmniej jednej twojej piosenki?
-Naprawdę? - uśmiechnął się. -Która ci się podoba najbardziej?
Zastanawiałam się chwilę. 
-Woman. - puściłam mu oczko, rozbawiona.
-Tak myślałem. Jest o tobie, jeśli jeszcze w to wątpisz.
-Kiedy ją napisałeś?
-Jak po raz pierwszy zobaczyłem cię z tym sztywniakiem Tyson’em.
Zaśmiałam się.
-Tyler'em. - poprawiłam go.
-Nieważne. Nie lubiłem go. Chyba z wzajemnością.
-Tak. - przyznałam. - Ten facet był specyficzny. Stare dzieje, w każdym razie.
-Dzięki Bogu. Nie pasował do ciebie ani trochę.
Prychnęłam.
-A czy ktoś oprócz ciebie do mnie pasował?
-Nie za bardzo. Ale na pewno zasługiwałaś na kogoś o wiele lepszego ode mnie.
-Przestań. - machnęłam ręką lekceważąco. Dla mnie zawsze on był na pierwszym miejscu i pomimo tego, że nie zawsze do siebie docieraliśmy to nie potrafiłam sobie wyobrazić dla mnie kogoś bardziej właściwego niż on. - A piosenka Caroline? O kim jest? - zapytałam zaciekawiona.
Nigdy tak naprawdę nie rozmawialiśmy o jego płycie. A każdy kto mnie zna, dobrze wie, że uwielbiam interpretować piosenki innych artystów i zawsze zżera mnie ciekawość do kogo kierują swoje teksty, co czuli przy ich pisaniu i w jakich okolicznościach one powstały.
-Townes Hill. Dziewczyna, którą poznałem na randce w ciemno. To było zaraz po tym, jak pierwszy raz się „rozstaliśmy”. - powiedział w cudzysłowiu. Zapewne miał na myśli sytuację z całującą go na scenie Taylor i moje perypetie z Cole’m. To był okropny czas. Zdecydowanie nie chciałabym go powtarzać. Oczywiście nie ze względu na Cole’a, bo om nie był niczemu winien i nigdy nie miałam mu nic do zarzucenia, ale moje relacje z Harry’m były wtedy tak pełne bólu i rozpaczy, że nie pamiętam kiedy tak dużo cierpiałam.
-Jaka była? - zapytałam.
-Taka jak w piosence. - uśmiechnął się na to wspomnienie. - Była dobrą dziewczyną. Delikatną, mądrą i niezwykle wrażliwą. Trochę podobną do ciebie. Chyba dlatego tak bardzo mnie wtedy oczarowała. Ale właśnie dlatego też spotkałem się z nią tylko raz. Za bardzo mi cię przypominała. Miała wielkie plany i świetnie się uczyła. Chciała zostać pewnego dnia lekarzem. Nie chciałem tego rujnować. Wiedziałem, że jeśli wpuściłbym ją do swojego życia to tak właśnie by było.
-Nie możesz tak mówić. - zbliżyłam się do niego, ujmując jego twarz w dłoniach. - Jeśli dalej będziesz trzymał się myśli, że każdy kto wejdzie do twojego życia marnie skończy, to nigdy nie będziesz szczęśliwy. 
Uśmiechnął się do mnie ciepło, biorąc moje ręce w swoje, całując lekko ich wierzch. 
-Może gdybym wiedział to wcześniej, to byłbym teraz z kobietą, której śmiech nadaje sens. 
Patrzyłam na niego przez chwilę wzruszona.
-Co masz na myśli?
Nastała chwila ciszy. Chwila rozmyśleń i intensywnych spojrzeń. Po chwili jednak pokręcił głową, śmiejąc się zbywająco.
-To już nie ważne. Obiecaj mi tylko, że dasz się w końcu ponieść. Zasługujesz na wszystkie przyjemności, które czekają na ciebie w życiu. Możesz wszystko Ami. Tylko daj się ponieść. Ten jeden raz.

Teraz kiedy stoimy przed busem w oczekiwaniu na pożegnanie, muszę przyznać, że ciężko będzie mi się przyzwyczaić do braku obecności Harry’ego. Kiedyś widywaliśmy się prawie codziennie. Potem rozłąka była naturalna, bo każde z nas poszło w swoją stronę, ale gdy teraz miałam okazję na nowo spędzić z nim trochę czasu, mam wrażenie, że znów zdążę zatęsknić za jego towarzystwem.
-Bądź grzeczną dziewczynką, ale pamiętaj, że od czasu do czasu możesz zaszaleć. Masz moje pozwolenie. - stoimy na przeciwko siebie, opatulając się wzajemnie ramionami. 
Śmieję się.
-Zwariuję tu bez ciebie. Obiecaj, że pojawisz się na moim ostatnim koncercie w Nowym Yorku.
-Nie mógłbym tego przegapić. Jeśli będziesz mnie potrzebować to wiesz co robić.
Kiwam głową wzruszona. 
Całuję delikatnie jego usta, wtulając się po chwili w jego szyję.
-Kocham cię.
-Ja ciebie też kocham, Ami.
I zdałam sobie sprawę, że przyjaźń to rzecz dziwna, to w swojej dziwności jest najwspanialszą rzeczą jaka może istnieć. Podczas gdy w miłości mówimy o miłości, między prawdziwymi przyjaciółmi nie mówi się o przyjaźni. Przyjaźń czynimy, nie nazywając jej, ani jej nie komentując. Że to właśnie przyjaźń jest najpowszechniejszą formą miłością.
I choć nasze pożegnanie pozostawia za sobą wiele niedopowiedzianych zdań i nie wyjaśnionych aspektów przyszłości, to wiem, że na wszystko mamy jeszcze czas.
Mamy masę czasu.

15 styczeń, Azja, Osaka



-日本大好き!Nie mam pojęcia, czy wymawiam to poprawnie. - śmieję się ale słysząc ogromny wiwat, mam nadzieję, że jednak tak. - To już ostatni utwór dla was. Śpiewajcie razem ze mną! Sleep Talking!


[Verse 1]

Tellin' me you love me, but I've heard it before
Stayin' out til the mornin', I can hear the door
Tellin' me you're different, but you're just like the rest
I can smell all the whiskey and the smoke on your breath

I don't think you know this, but you're so predictable
Textin' her behind my back and actin' like I don't
But I already know, oh oh
Yeah, I already know this

[Chorus]

'Cause you've been talkin' in your sleep, oh oh
And you've been messin' 'round on me
I thought I told you once before, ooh
I guess you wasn't listening
I'll wait till the morning, might just let you sleep in
Won't give you a warning, just know that I'm leavin'
'Cause you've been talkin' in your sleep 
And you've been messin' 'round on me

[Verse 2]

You say that you want me, that you want me back
Wanna talk to me, it's over, no, I won't do that
Swear that you're different, but you're still like the rest
Don't wanna talk it over, no

I don't think you know this, but you're so predictable
Textin' her behind my back and actin' like I don't
But I already know (Already know), oh oh
Yeah, I already know this (Know this)

[Chorus]

'Cause you've been talkin' in your sleep, oh oh
And you've been messin' 'round on me (On me, on me)
I thought I told you once before, oh
I guess you wasn't listening
I'll wait till the morning, might just let you sleep in
Won't give you a warning, just know that I'm leavin'
'Cause you've been talkin' in your sleep (In your sleep, in your sleep)
And you've been messin' 'round on me (On me, on me), ooh

I don't think you know this, but you're so predictable
Textin' girls behind my back and actin' like you don't
But I already know, oh oh
Yeah, I already know

'Cause you've been talkin' in your sleep 
And you've been messin' 'round on me
I thought I told you once before
I guess you wasn't listening
I'll wait till the morning
Might just let you sleep in
Won't give you a warning
Just know that I'm leavin'
'Cause you've been talkin' in your sleep
And you've been messin' 'round on me


28 styczeń,  Australia, Sydney


-Bolą mnie nogi! - słyszę narzekanie Liz. - Na dzisiejszy koncert ubieram tenisówki, ostrzegam! 
Śmieję się. Próba jak zwykle przebiegła sprawnie i bez zbędnych komplikacji. Zważywszy, że w Australii o tej porze roku jest lato, to zdążyliśmy już trochę poplażować i wszyscy jesteśmy w znakomitych humorach. Ostatni raz byłam tutaj z Ashton’em. Przyznaję, że była to wspaniała przygoda, a poznanie jego rodziny do dnia dzisiejszego kojarzy mi się z ciepłem. 
Hope, siostra Irwin’a, pisała do mnie, że będzie na dzisiejszym koncercie. Zrobiło mi się niesamowicie miło, ponieważ zdałam sobie sprawę, że naprawdę mnie polubiła, i mimo, że nie jesteśmy już z jej bratem w związku, to nie ma między nami jakiś dziwnych sytuacji. W prezencie dałam jej nowe wejściówki w najbliższym rzędzie oraz możliwość wejścia za kulisy. Chętnie dowiem się co u niej słychać.
Kiedy zmierzam w kierunku szatni, dostrzegam Martin’a, który siedząc bez słowa z boku, stroi swoją gitarę.
-Hej, wszystko w porządku? - pytam, widząc swego rodzaju smutek na jego twarzy.
Patrzy w górę na moją osobę i uśmiecha się lekko.
-Wszystko okej.
Przechylam głowę, lustrując go uważnie wzrokiem. Siadam obok, szturchając go lekko ramieniem.
-No dalej. Wiesz, że lubię słuchać.
-To nic, naprawdę. Poza tym masz mnóstwo swoich spraw. Nie są ci potrzebne moje w bagażu.
-Jesteś członkiem zespołu i chcę, żeby każdy kto nim jest czuł się dobrze. Kiedy widzę, że was coś niepokoi, mnie też udzielają się te emocje. Dawaj.
Chwilę się zastanawia, po czym wzdycha.
-Przed trasą, rozstałem się z kimś. Z moją dziewczyną. Myślałem, że tak będzie lepiej. Że perspektywa kilkumiesięcznej rozłąki i tak sprawi, że prędzej czy później to nie wypali. Była zdruzgotana. Ja też byłem. I powoli nie daję już rady, Ami. Świetnie czuję się w waszym towarzystwie. W twoim przede wszystkim. - zerka na mnie z wdzięcznością. - Ale to za nią tęsknie najbardziej. A kiedy pomyślę, że nie będę miał do kogo wracać to mam wrażenie, że usycham od środka.
Smutek zalewa moje serce na dźwięk tych słów. Nie spodziewałam się, że Martin jest w takiej, a nie innej sytuacji. Sądzę, że doskonale wiem co czuje i za wszelką cenę muszę się postarać, aby ta rozpacz dobiegła końca.
-Kochasz ją. - mówię, kiedy zerka na mnie niepewny. - A jeśli ona kocha ciebie, to jest to najwspanialsza rzecz jaka mogła was spotkać. Zadzwoń do niej. Za tydzień wyjeżdżam do Nowego Yorku na ślub mojej przyjaciółki. A ty wrócisz do…
-Elizabeth.
-Tak. Wrócisz do Elizabeth. I powiedz jak bardzo ją kochasz i że nie chcesz żyć bez niej. I że dacie radę. Że wasze uczucie jest silniejsze niż rozłąka. 
Patrzy na mnie ze wzruszeniem w oczach.
-Jakim cudem jesteś tak dobra w rozmowach o miłości? Jakim cudem tak bardzo w to wierzysz po tym wszystkim?
-Ktoś powiedział mi kiedyś, że „Osoba, którą pokochałaś, już na zawsze pozostanie w Twoim sercu. Gdzieś w środku zawsze będziesz wracała do miejsc, gdzie wasze usta spotkały się po raz pierwszy, a jej obraz w Twojej głowie nigdy nie wyblaknie. Zawsze walcz o to co kochasz, bo kiedyś może być za późno…”. Więc musisz walczyć. Tylko to cię uleczy.
I uświadamiam sobie, że Martin to mój przyjaciel. A mówiąc mi to wszystko, jeszcze bardziej udowodnił, że moje przejściowe uczucie względem niego było tylko wymysłem. Czymś chwilowym. Decyzja spędzenia tamtej nocy z Harry’m była słuszną decyzją. Bo dzięki temu życie niejednej osoby może jeszcze bardzo zaskoczyć i w niespodziewanej darowiźnie przynieść coś wspaniałego. 
Coś, czego nikt się nie spodziewał.



Stojąc w przepięknej długiej sukni, słyszę pierwsze nuty jednej z moich ulubionych piosenek, którą napisałam w czasach zwątpienia, smutku, zmartwień i tęsknoty. 
Dziś, prezentując się tu przed tą ogromną widownią na hali w Sydney, czuję, że jestem silniejsza. Że mogę w swoim życiu zrobić wszystko, czego zapragnę. Że jestem głosem dla wielu ludzi, i pragnę to wykorzystać.
Na tyle ile się da.

[Verse 1]

You're giving me a million reasons to let you go
You're giving me a million reasons to quit the show
You're givin' me a million reasons
Give me a million reasons
Givin' me a million reasons
About a million reasons

If I had a highway, I would run for the hills
If you could find a dry way, I'd forever be still
But you're giving me a million reasons
Give me a million reasons
Givin' me a million reasons
About a million reasons

[Chorus]

I bow down to pray
I try to make the worst seem better
Lord, show me the way
To cut through all this worn out leather
I've got a hundred million reasons to walk away
But baby, I just need one good one to stay

[Verse 2]

Head stuck in a cycle, I look off and I stare
It's like that I've stopped breathing, but completely aware
'Cause you're giving me a million reasons
Give me a million reasons
Giving me a million reasons
About a million reasons

And if you say something that you might even mean
It's hard to even fathom which parts I should believe
'Cause you're giving me a million reasons
Give me a million reasons
Givin' me a million reasons
About a million reasons
[Chorus]

I bow down to pray
I try to make the worst seem better
Lord, show me the way
To cut through all this worn out leather
I've got a hundred million reasons to walk away
But baby, I just need one good one to stay

Oh, baby I'm bleedin', bleedin'
Can't you give me what I'm needin', needin'
Every heartbreak makes it hard to keep the faith
But baby, I just need one good one
Good one, good one, good one, good one, good one

[Chrous]

I bow down to pray
I try to make the worst seem better
Lord, show me the way
To cut through all this worn out leather
I've got a hundred million reasons to walk away
I just need one good one, good one
Tell me that you'll be the good one, good one
Baby, I just need one good one to stay



Przebranie się w kolejne stroje zajmuje nam jak zwykle trzy minuty. W tym samym czasie na wielkim ekranie w hali koncertowej puszczają intro z przebiegu nagrywania płyty. Dzięki temu każdy widz może jeszcze bardziej wczuć się w klimat dzisiejszego wieczoru.
Wybiegamy na sceny z uśmiechami na twarzach. Macham do tłumu, przekonana, że kolejna propozycja piosenki spodoba im się bardziej, niż wszystkie pozostałe.

-Co powiecie na cover? - pytam, a w odpowiedzi dostaje masę okrzyków i braw. - Może znacie ten zespół? Stąd pochodzą. Powinniście znać. Macie pomysł o kim mowa? - droczę się z publicznością. Słyszę gdzieniegdzie głośne hasła 5 Second of Summer. - Moi drodzy, nieziemski utwór. Mój ulubiony. Youngblood.


[Verse 1]

Remember the words you told me 
Love me till the day I die 
Surrender my everything
'Cause you made me believe you’re mine 
Yeah, you used to call me baby 
Now you’re calling me by name 
Takes one to know one, yeah 
You beat me at my own damn game 

You push and you push and I’m pulling away 
Pulling away from you 
I give and I give and I give and you take 
Give and you take 

[Chorus]

Youngblood 
Say you want me, say you want me 
Out of your life 
And I’m just a dead man walking tonight 
But you need it, yeah you need it 
All of the time 

Youngblood 
Say you want me, say you want me 
Back in your life 
So I’m just a dead man crawling tonight 
'Cause I need it, yeah I need it 
All of the time 

[Verse 2]

Lately our conversations 
End like it’s the last goodbye 
Till one of us gets too drunk 
And calls about a hundred times 
So who you've been calling baby? 
Nobody could take my place 
When you looking at those strangers 
Hope to God you see my face 

[Chorus]

Youngblood 
Say you want me, say you want me 
Out of your life 
And I’m just a dead man walking tonight 
But you need it, yeah you need it 
All of the time 

Youngblood 
Say you want me, say you want me 
Back in your life 
So I’m just a dead man crawling tonight 
'Cause I need it, yeah I need it 
All of the time 



-Thank you Sydney, you were incredible tonight! We love you so much!

***


sobota, 9 listopada 2019

E14S5. Not really sure how to feel about it something in the way you move makes me feel like I can't live without you... it takes me all the way I want you to stay...


NOWY JORK, 12.01.2019
VICTORIA
         Dzień jak co dzień. Wstaję, zjadam coś, ubieram się i pędzę do szpitala. Moje życie dzieli się teraz na dwie części: na dobry dzień Everly i zły dzień Everly.
         Kiedy przekraczam próg szpitala, modlę się w duchu, żeby dzisiejszego dnia bliżej było Everly do tej pierwszej opcji. Witam się z recepcjonistką w holu, szybkim krokiem udając się do sali gdzie leży moja siostra.
         Przekraczam próg pokoju i od razu zauważam, Ev w pozycji pół siedzącej, czytającą jakąś książkę. Ostatnio bardzo często właśnie tak spędza swój czas. Jeszcze niedawno rysowała coś w swoim szkicowniku, ale od kilku dni nie ma na to wystarczającej siły.
 - Hej - mówię ciepłym głosem. Zdejmuję płaszcz i od razu z ciekawością spoglądam na grzbiet książki. Opowieści z Narnii.
 - Hej - głos ma słabszy niż wczoraj, ale zdecydowanie weselszy. Biorę głęboki oddech. Kamień spadł mi z serca, na myśl o tym, że dziś mamy dobry dzień. Nigdy nie przypuszczałam, że w całym moim życiu będę tak mocno oczekiwać dobrego samopoczucia innej osoby. Zazwyczaj liczyło się moje dobro. Ale w przeszłości bywałam okropną egoistką.
 - Jak się czujesz?
         Od razu zabieram się za poprawianie poduszek, ale Everly powstrzymuje mnie gestem dłoni.
 - A jak może czuć się umierający człowiek?
         Mam wrażenie, że przez chwilę znów ktoś odciął mi dostęp powietrza do płuc. Patrzymy sobie w oczy, ja błagalnie, bo chociaż staram się cały czas uświadamiać sobie, że proces umierania jest nie odwracalny, nie do końca jestem z nim pogodzona. Everly patrzy na mnie właśnie z tym uczuciem, a mnie wszystko boli jeszcze mocniej. Najmocniej boli mnie serce.
         Milczę, bo znów nie wiem co mam powiedzieć.
 - Dużo ostatnio myślałam - wychudzona, blada dłoń Everly poklepuje miejsce tuż obok siebie na szpitalnym łóżku - Dużo myślę, bo mam za dużo wolnego czasu. Jakkolwiek to brzmi, zważywszy, że mój czas jest liczony bardziej w dniach niż latach.
         Chichocze, ale mi totalnie nie jest do śmiechu. Czuję jak palące łzy chcą wypłynąć z moich oczu, ale kilkukrotne mruganie powiekami skutecznie je powstrzymuje.
 - Jako mała dziewczynka zawsze marzyłam, że kiedyś ubiorę moją wymarzoną suknię ślubną, stanę przed ołtarzem u boku mojej miłości życia. Powiemy sobie sakramentalne tak i będziemy żyć długo i szczęśliwie.
         Blondynka przerywa na chwilę by odłożyć książkę, którą wciąż trzymała w dłoni na biały szpitalny stolik.
 - Wiem, że nigdy nie spełnię tego marzenia do końca - wzdycha - Raz w życiu byłam zakochana. Samuel i ja chodziliśmy do tego samego liceum. Była wokół niego taka dziwna aura. Okropny był z niego outsider.
         Przełykam ślinę. Nigdy nie słyszałam tej historii, więc chcę chłonąć każde jej słowo.
 - Uwielbiał thrillery psychologiczne i czytał okropnie grube trylogie since fiction - demonstruje dłonią jak grube były to książki - Ale pewnego dnia… to był początek roku. Obydwoje zaczynaliśmy naukę w drugiej klasie… jadłam lunch na zewnątrz, bo przy okazji uwielbiałam szkicować pod takim wielkim drzewem na placu naszej szkoły. Byłam w trakcie ostatnich szlifów rysunku, kiedy podszedł do mnie od tyłu i powiedział jedno słowo: "ujdzie".
         Teraz już nawet nie próbuje powstrzymać łez.
 - Jakie było moje zdziwienie kiedy ten dziwny, ale elektryzujący Samuel, który już dawno zwrócił moją uwagę na siebie w końcu się do mnie odezwał. Później przyznał, że zbyt trudno przychodziło mu mówienie komplementów.
 - Długo byliście razem? - pociągam nosem. Everly odwraca swój wzrok. Zawiesza go gdzieś za oknem.
 - Do końca studiów.
 - Dlaczego nie ma go przy Tobie?
 - Byliśmy narzeczeństwem - nie odpowiada na moje pytanie od razu - Bardzo cieszyłam się na myśl o tym ślubie. W sumie mieliśmy już zarezerwowaną małą salę, ja wybraną suknię ślubną. Bardzo mocno oszczędzaliśmy, żeby wyprawić to wesele. Byliśmy studentami, więc nie zarabialiśmy milionów.
         Wzdycha. Bardzo głęboko. Wspomnienie o jej byłym narzeczonym okazuje się chyba dla niej bardzo dotkliwe.
 - I w końcu przyszedł nasz dzień ślubu. A on się nie pojawił. Stałam jak głupia, czekałam na  niego, a on po prostu nie przyszedł. Później dowiedziałam się, że krótko przed naszym ślubem kogoś poznał i wyjechał z tą kobietą do innego miasta. Ostatnio sprawdziłam jego profil na Facebooku. Mają syna. Jest do niego bardzo podobny.
         Już wiem, co miała na myśli, mówiąc, że nigdy nie spełni tego marzenia do końca. W ostatecznym rozrachunku, była o włos od tego, że zostałaby czyjąś żoną.
 - Nie mam mu tego za złe. Konkretnie - tu przerywa by przełknąć ślinę - Już nie mam. Wymieniłam z nim kilka wiadomości ostatnio. Przeprosił. Powiedział, że z nią to było po prostu… to było to. Wolał żeby ludzie uważali go za drania. Niżeli żyć w związku w którym nie czułby się do końca szczęśliwy. Ale medal miał jeszcze jedną stronę. Wiedział, że byłam szczęśliwa i nakręcona na ten ślub. Nie potrafił powiedzieć mi prawdy, chociaż to prawda mogłaby nas wszystkich uchronić przed jeszcze większą katastrofą…
         Everly zmienia trochę pozycję, tak, że omal nie zapada się w poduszkach. Oczy zaczynają jej się kleić, więc rozumiem, że czas na drzemkę. Z dnia na dzień drzemek jest coraz więcej, a Everly coraz mniej.
 - Victoria? - słyszę jej słaby głos, kiedy zbieram się do wyjścia - Chciałabym zobaczyć Cię w sukni ślubnej. Żałuję, że nigdy nie będzie mi to dane.
         Kończy, zamyka oczy i oddychając płytko i spokojnie odpływa w sen.
         Jej słowa łamią mi serce.
         Tylko czy można złamać je jeszcze bardziej?  

CHARLES, TEN SAM DZIEŃ, WIECZÓR
         Nie wiem co we mnie wstąpiło. Nigdy przenigdy, nie podsłuchiwałem niczyich rozmów. Szanuję cudzą prywatność.
         I jako lekarz respektuję fakt, że jeśli rozmowa ma się toczyć w duecie, to mają być to dwie osoby.
         Niestety, ja dziś byłem tą trzecią.
         " Victoria? Chciałabym zobaczyć Cię w sukni ślubnej. Żałuję, że nigdy nie będzie mi to dane."
         Słowa Everly wyryły się w mojej pamięci jak tatuaż na skórze.
         Jestem tu z nimi już naprawdę długi czas. Zdążyłem przyzwyczaić się do towarzystwa ich obu. Do jednej z nich nawet poczułem coś więcej.
         Z Victorią łączyło mnie uczucie już w momencie kiedy ona jako moja pacjentka, a ja jej lekarz mieszkaliśmy w Hope Cove. Później z dnia na dzień, oprócz normalnych sesji, spotykaliśmy się poza planowo. Potem pocałowałem ją po raz pierwszy. A potem poszło lawinowo. Rozmowy, seks, spacery, a teraz wspólne mieszkanie i praktycznie całodobowa opieka.
         Przez resztę dnia chodziłem z kąta w kąt. Biłem się z myślami. Aż w końcu uświadomiłem sobie, że jak nie teraz, to kiedy?

         Nadszedł wieczór. Pomyślałem, że warto zrobić to w cywilizowany i romantyczny sposób.
         Nie byłem do końca pewny, czy o takich zaręczynach marzyła Victoria. Jestem niemal pewien że nie o takich. Jej dusza jest wolna, odrobinę szalona, więc myślę, że lepszym miejscem byłyby jakieś dzikie plaże albo nurkowanie pod wodą.
         Ale w tym wszystkim jestem też ja i postanowiłem to zrobić w sposób o jakim ja zawsze myślałem - prosto, przy kolacji i świecach.
         Victoria zdecydowanie nic nie podejrzewa, kiedy zauważa bukiet kwiatów stojący z ekskluzywnym wazonie na środku stołu. Ponieważ wiaty kupuję jej regularnie.
 - Wszystko bardzo dobrze wygląda. Postarałeś się - wita mnie pocałunkiem w usta, po czym łapie w palce winogrono i zajada kulkę. Wygląda dziś rewelacyjnie. Ostatnio nie ma czasu by myśleć o seksownych sukienkach i makijażu. Więc moment w którym widzę ją w satynowej sukni jest dla mnie jak powiew zimnego powietrza w gorący dzień.
 - Bo chciałem, żeby ten wieczór był wyjątkowy.
 - Charles… wiem, że bardzo się starasz i ogromnie Ci za to dziękuję. Ale chcę jak najwięcej czasu spędzić z Everly. Rozmawiałam z lekarzem i mówił mi, że to może być kwestia ty…
 - Victoria, zostaniesz moją żoną?
         Przez trzy następne sekundy Victoria trajkocze dalej, ale kiedy do jej mózgu docierają moje słowa milknie.
         Oczy jej się zwężają, klatka piersiowa unosi i opada. Widzę niedowierzanie, zaskoczenie i może odrobinę radości na jej twarzy.
 - Zapytam jeszcze raz - wyciągam pudełeczko z pierścionkiem z kieszeni, klękam przed blondynką. Zdecydowanym ruchem otwieram pudełko - Sprawisz mi tą radość i zostaniesz moją żoną?

VICTORIA
         Chciałam być żoną. Ale myślałam o dalekiej przyszłości. Myślałam o kimś zupełnie innym klęczącym tuż przede mną.
         Czasami fantazjowałam w jakim miejscu to się wydarzy. Marzyłam o Islandii, wodospadzie latem albo jaskini lodowej zimną.
         To co właśnie się dzieje odbiega od moich wyobrażeń. Ale nie mogę momentowi odmówić magicznej nuty. Charles sam przygotował kolację, kupił kwiaty i pierścionek. Bardzo piękny pierścionek.
 - Charles… ja…
 - Nie musisz mówić nic więcej. Powiedz tylko "tak".
         Charles to przystojny, troskliwy, najcieplejszy mężczyzna jakiego znam. Jest ze mną w tak trudnym momencie, jakim jest śmiertelna choroba mojej siostry. Dba o mnie, karmi, przytula przed snem. Po prostu jest. I sprawia mi to ogrom radości i bezpieczeństwa.
 - Niestety, jeszcze nie potrafię powiedzieć, że Cię kocham… - Charles zaczyna znów mówić, ale ja w tym czasie zsuwam się z krzesła, klękam przed nim i ujmuję dłońmi jego twarz.
 - Tak, Charles. Tak. Zostanę Twoją żoną.
         Przez chwilę sam jakby się waha, co zrobić. On dokonał pierwszego, kroku, ja drugiego. Teraz czas ruszyć do biegu.
 - Myślę jednak… - brunet wysuwa pierścionek z poduszeczki, ujmuje moją dłoń, po czym wsuwa błyszczącą biżuterię na mój palec. Jest już pewniejszy i nie wyczuwam żadnego wahania - Chcę… Chcę żebyś została moją żoną jeszcze w tym miesiącu.
         Kiwam głową, zgadzając się na jego warunki. Całuję go, po czym szepczę krótkie "dziękuję" wprost w jego usta i zaczynam płakać.
         Pierwszy raz od kilku tygodni płaczę z powodu uczucia, które odbiera mi ból, a nie takiego który mnie nim obdarowywał. I choć więcej w tym wszystkim rozumu, niż uczucia, czuję jak moje poharatane serce czuje się odrobinę lepiej.
         Jakby ktoś przykleił na pękniętą część plaster, który ukoi ból i cierpienie.
         Ten opatrunek działa teraz. Ale na jak długo?