AMERICA
Sobota dwudziesty siódmy stycznia. O godzinie piętnastej dwie stanęliśmy na kalifornijskim lotnisku.
Muszę przyznać, że bywałam w ogromnych halach, grywałam koncerty przed tysiącami ludzi i nie robiło na mnie to aż takiego wrażenia jak to, co zobaczyłam dzisiaj na lotnisku.
Chmara osób zbiegła się, aby zapewne zobaczyć na własne oczy, czy media mają rację.
Czy „NAMERICA” istnieje naprawdę.
I faktycznie się przekonali.
Uznaliśmy, że lepiej będzie, gdy ja i Nick pojedziemy do naszych domów osobnymi samochodami.
Szczerze powiedziawszy nie wiem, czy dostalibyśmy się do jednego.
Przechadzając się przez czarne gąszcze rąk i głów myślałam, że umrę. Rocky i Max a nawet dwóch obcych ochroniarzy z lotniska musieli mnie eksportować we czwórkę.
Nie tego spodziewałam.
Nawet w trakcie powrotnego lotu z Aspen rozmawialiśmy z moim chłopakiem na temat tego, co nas tu zastanie.
Faktycznie byłam myśli, że na pewno nie uniknę kilku paparazzi.
KILKU.
Ale nie całej rzeszy.
Piszę chwilę z Vicky, relacjonując jej ostatnie chwile,a po paru minutach drogi dostaję telefon od Nick’a
-Wszystko w porządku?
-Tak. - mówię jeszcze lekko wstrząśnięta. - Dostałam z łokcia w żebra, ale poza tym czuję się fantastycznie. - chichoczę. - A ty przeżyłeś?
-Cóż, obyło się bez rękoczynów. Rob wiezie mnie do domu. Może się miniemy na drodze.
Wzdycham.
-To się już zaczyna, prawda?
Przez chwilę milczy. Zerkam w szybę, spoglądając na ulice Beverly Hills.
Kiedyś mogłam tylko pomarzyć o mieszkaniu w Los Angeles. Wcześniej to wszystko było mi obce i nigdy nie przypuszczałam, że zostanie moją codziennością.
A teraz mijam poszczególne dzielnice i doskonale wiem gdzie jestem.
Znam ich położenie, scenerie i nic nie jest mi obce.
Bez problemu mogłabym wyjść i się nie zgubić.
Czuję się tu jak w prawdziwym domu.
Jakby to miejsce było mi pisane.
Jakbym do niego należała.
-Chyba tak. - odpowiada. - Ale nie martw się. Przejdziemy przez to razem, prawda?
-Tak. - uśmiecham się do siebie, choć wiem, że on doskonale zdaje sobie sprawę z tego gestu.
-Szczerze powiedziawszy już męczyło mnie to, że nikt o nas nie wie, chociaż tak krótko to trwa. Nie potrafię się z czymś takim kryć. Wyjść na miasto i udawać, że dziewczyna, którą kocham jest mi obojętna to nie moja bajka.
Kiedy to mówi, mam ochotę przybić piątkę temu słodkiemu głosikowi w mojej podświadomości, który był w gotowości na to, aby dać Nick’owi szansę.
Za wszystkie starania i wspaniale chwile zdecydowanie zasłużył na to, abym ofiarowała mu wszystko co najlepsze we mnie.
I choć to on zawsze zabiegał o mnie, to wiele się zmieniło i mam wrażenie, że teraz ja także muszę walczyć o niego.
Ale najlepsze w tym wszystkim jest to, że chcę o niego walczyć.
Pragnę tego.
-Najbardziej się obawiam, że zaczną nas winić o kłamstwo, zważywszy, że jutro wychodzi mój krążek. Pomyślą, że to chwyt marketingowy. Nie chcę żebyś miała przez to jakieś nieprzyjemności. - dopowiada.
-Racja… - zamykam oczy, klepiąc się w czoło. - Zupełnie zapomniałam, wybacz.
-W porządku.
-Nie musisz się o mnie martwić. Jestem dużą dziewczynką, która dobrze zna ten świat. - śmieję się. - Poradzimy sobie.
-Wiesz, ta piosenka trochę pasuje do naszej obecnej sytuacji.
-Co masz na myśli? - pytam, ponieważ jeszcze jej nie słyszałam.
Wiem tylko tyle, że jest w klimacie „klubowego romantyzmu”. Nie do końca wiem co to znaczy, ale jestem pewna, że ją pokocham.
-I look for you in the center of the sun / Szukam cię w środku słońca
Słyszę jego melodyjny głos.
I took a pill but it didn't help me numb / Wziąłem pigułkę, ale nie pomogła mi zdrętwieć
I see your face even when my eyes are shut / Widzę twoją twarz nawet wtedy, gdy moje oczy są zamknięte
But I never really know just where to find you / Ale nigdy tak naprawdę nie wiem gdzie cię znaleźć
I chase the words that keep falling out your mouth / Ścigam słowa, które wydostają się z twych ust
You got a logic I'll never figure out / Masz logikę, której nigdy nie zrozumiem
If I could hold you then I'd never put you down / Gdybym mógłbym cię trzymać, nigdy bym cię nie wypuścił
But I never really know just where to find you / Ale nigdy tak naprawdę nie wiem gdzie cię znaleźć.
Uśmiecham się gdy kończy, poddając się zadowoleniu, że w końcu mnie znalazł.
Dzisiejszego wieczora dowiedziałam się, że Nick jest umówiony na piwo z Niall’em, dlatego całą domową brygadą (oprócz Victorii) zmierzamy na owe spotkanie.
Zaważywszy, że na ten moment nie mam ochoty się z nim rozstawać, ani on nie ma ochoty rozstawać się ze mną, delikatnie zaproponowałam, że również się wybiorę.
No cóż. Może nie była to propozycja.
Było to raczej wymuszenie.
-Niall zaproponował żebyśmy wyszli dzisiaj na piwo. - zagadnął, kiedy zjawił się w moim domu o godzinie osiemnastej, już chyba w pełni gotowy do dalszego podboju Los Angeles.
-Oh… - powiedziałam smutno. - To świetnie. Baw się dobrze. - westchnęłam, krążąc wokół kuchni nostalgicznie. - Ja sobie posiedzę. Może pooglądam telewizję… Może zamówię pizze i się trochę ponudzę… Poczytam co nowego w internecie… Pocieszę się, że wszyscy o nas spekulują… To będzie dobry wieczór.
Zagrałam na jego emocjach wzorowo. Powinnam przemyśleć propozycję pójścia w kierunku aktorstwa.
-Czy to miała być twoja prośba o dołączenie? - spojrzał na mnie z miną „Jesteś zabawna” i zmarszczył brwi z uśmiechem. - Dłuższa wersja?
-Absolutnie. - pokręciłam przecząco głową. - Cieszę się, że idziesz do baru…
Westchnęłam ponownie. Bardzo przekonująco i bardzo emocjonalnie.
-Tak… - powiedział po chwili. - Możesz dołączyć. - wzruszył ramionami z uśmiechem, który wręcz ubóstwiam.
Dał mi to czego chciałam. Znowu.
I chyba nawet jego też to trochę uszczęśliwiło.
-Naprawdę!? - udałam zaskoczoną. - Oh, nie musiałeś, ale z ochotą ci potowarzyszę.
Podeszłam do niego, zawieszając mu ramiona na szyi.
-Jesteś najlepszy, Nick’u Jonas’ie.
Musnęłam jego wargi, co po chwili przerodziło się w drobną wymianę cielesnych dotyków, ale na ten moment musiało nam wystarczyć tylko tyle, bo w kuchni zjawiła się Caroline.
-Czy ktoś tu mówił o barze!!!??
Zrobiła szum jakby była chodzącą imprezą i w zasadzie wcale jej się nie dziwię.
Nam wszystkim jest potrzebna chwila zabawy.
-Yep! - uśmiechnęłam się uradowana, spoglądając na mojego chłopaka z propozycją poszerzenia naszego grona.
-Wszyscy są zaproszeni! - wyznał Nick.
Przybiłam piątkę z Caroline, nastawiając się na najlepszy wieczór jaki spotkał nas dotychczas w LA.
-The party is here!!!!
Turner wciąż jest głośna, ale przy tym urocza jak diabli. Nie można spojrzeć na jej twarz i się na nią gniewać.
-Caroline! Cóż za niespodzianka. - Niall śmieje się, zapewne z jej szampańskiego nastroju i wita się z nią uściskiem tak samo jak z resztą nas wszystkich.
-America Carter! - uśmiecha się promiennie, kiedy nadchodzi moja kolej. - Czy raczej powinienem mówić America Jonas?
-Przestań. - chichoczę.
-Słyszałem, że świat zwariował… - komentuje wybuch mediów, spowodowany naszym „objawieniem”.
-Tak jakby. - przyznaję. - Nie wiem… Mam zakaz wchodzenia na internet. - zajmuję miejsce obok Nick’a, spoglądając na niego znacząco.
-Tak, cóż, zabroniłem jej. - odzywa się Nick.
-Dobrze zrobiłeś. - Niall trzyma jego stronę.
Aha?
-Kiedy ludzie dowiedzieli się, że jestem z Zoey nie było zbyt sympatycznie. Też się przejęła. Dostała wiele gróźb i ogólnie nie mówili o niej w zbyt wielu pozytywach.
-Świetnie. - wzdycham. -Czyli czeka mnie natłok brutalnych epitetów. - uśmiecham się, gotowa na to wspaniale przeżycie.
-Dlatego właśnie masz zakaz. - Nick całuje mnie w skroń.
Wywracam oczami.
-Wy, faceci celebryci macie o wiele łatwiej. - odzywa się Zoe.
-Właśnie! - przyznaję jej rację. - Jak my zaczynamy się z kim spotykać to nikt na nas nie naskakuje. Ale jeśli jakaś dziewczyna zacznie się umawiać ze znanym facetem to jest najgorszą suką na świecie.
-Dokładnie! Nie mówiąc o tym, że zdaniem waszych fanek, jest masa innych dziewczyn odpowiedniejsza na miejsce przy waszym boku. - dopowiada Caroline.
Kiwam głową.
-Ale wiecie dlaczego tak się dzieje? - patrzy na nas Paul.
-Bo faceci nie bawią się w tego typu gierki. - zagaduje Lewis.
-Faceci mają swoje crushe, ale nie dzielą się tym z całym światem, mówiąc w internecie, że to oni powinni być na miejscu partnerów swoich platonicznych miłości.
Tym razem Caroline wywraca oczami.
-Podsumowując. -odzywa się mój chłopak. - Faceci nie przejmują się takimi rzeczami.
-Czyli to dziewczyny mają coś na umyśle? - upewniam się celu ich przekazu.
Oni patrzą na siebie, później na nas, wzruszają ramionami i wszyscy jak jeden mąż upijają piwo.
-Co racja to racja. - wzdycham.
Podnoszę swoją butelkę i stykam się nią z Caroline i Zoe, wznosząc milczący toast za wszystkie dziewczyny, które powinny w końcu odnaleźć swój mózg.
-A jak ci się układa z Zoey, Niall? - Turner zabiera znów głos.
-Świetnie… - Horan uśmiecha się i dostrzegam, że jest to prawdziwy uśmiech. - Dużo pomogła mi ostatnimi czasie. Premiera płyty i w ogóle… Sporo się ostatnio dzieje. Ona jest nowa w tym wszystkim, zważywszy, że nie miała wcześniej do czynienia z branżą muzyczną, ale bardzo mnie wspiera.
-Świetnie to słyszeć. - uśmiecham się, bo mam wrażenie, że Niall w końcu zamknął swój poprzedni etap życia.
Trzymam się tej myśli dosłownie przez chwile, dopóki nie pada jego pytanie.
-A dlaczego nie ma z wami Vicky?
Spozieramy na siebie z dziewczynami, starając się wymyślić coś na poczekaniu.
Wygrywa jednak świadomość przekazania prawda.
-Ona… - zaczynam.
-Umówiła się już z kimś innym. - kończy za mnie Caroline.
-Oh. - Niall kiwa głową. - Cóż, w takim razie pozostaje nam bawić się bez niej.
VICTORIA
- Sok czy mleko? - spoglądam w praktycznie pustą lodówkę Joe, w której oprócz tych dwóch napoi nie znajduje się nic poza połówką cytryny i słoika dżemu.
Mieszkanie Keery'ego przypomina bardziej zadbaną studencką klitkę niżeli mieszkanie popularnego aktora.
Jestem w szoku, do jakiego stanu doprowadził całkiem fajne mieszkanie i w ogóle mi się to nie podoba.
- Sprawdź, czy to mleko jest jeszcze ważne - słyszę jego odpowiedź nadchodzącą z salonu.
Podnoszę pudełko. Data wskazuje dwudziestego stycznia. Sprawdzam także sok. Dwudziesty drugi.
- Może następnym razem mógłbyś zrobić jakieś zakupy? - odpowiadam, zamykając głośno drzwi lodówki.
Uwielbiam spędzać czas z Joe. Jest kochanym, słodkim mężczyzną i jestem pewna, że chyba jeszcze nigdy nikt tak często nie mówił mi, że jestem piękna. Ale jego styl życia zupełnie różni się od mojego.
On uwielbia spontanicznie wyskoczyć na obiad ze znajomymi i nie martwić się pustą lodówką. Ja uwielbiam mieć wszystko pod ręką. On pozostawia swoje łóżko nie zaścielone na cały dzień, myje zęby i wychodzi do pracy. Za to ja lubię porządek, poranne ćwiczenia i kawę espresso oraz pożywne śniadanie.
- A mogłabyś się tym tak nie przejmować? - jego głos staje się głośniejszy, bo kiedy odwracam się już lekko wkurzona, on stoi w drzwiach ze splecionymi rękoma na piersi. Marszczę brwi.
- A co jeśli umierałabym z pragnienia? Co wtedy byś mi zaproponował? Wodę z kranu? - także splatam ramiona. Moja postawa jest jednak bardziej obronna.
- Gdybyś umierała z pragnienia - robi dwa kroki w moją stronę, tak, że stoimy oko w oko, ciało w ciało. Nachyla się do mojej szyi i całuje mnie w nią - Załatwiłbym to w zupełnie inny sposób.
Wsuwa dłonie na moją talię, a jego usta zmierzają w kierunku moich. Całuje mnie delikatnie, jednak po chwili pogłębia swój pocałunek, a ja zapominam o całej złości.
Zarzucam mu ręce na szyję i przylegam do niego mocniej.
- To Twój sposób na rozproszenie mojej uwagi? - pytam w jego usta, a on zwinnym ruchem sadza mnie na blacie szafki.
Staje pomiędzy moimi udami, a jego ciepłe dłonie wędrują wzdłuż nich, aż do kolan. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że to nie jest jedno z milszych sposobów na odciągnięcie mnie od jego niechlujności i braku organizacji.
- Powied… - przerywa, kiedy z tylnej kieszeni jego jeansów roznosi się dźwięk przychodzącego połączenia.
- Nie odbieraj - przysuwam go do siebie, by znów go pocałować. Odsuwa się jednak ode mnie i sięga po telefon. Poprawia włosy, spogląda na wyświetlacz i już wiem, że z naszego wieczoru wyjdą nici.
- Przepraszam, to ważne - mówi, a słuchawka ląduje przy jego uchu - Dobry wieczór, Natasho. Jasne, pewnie, że mogę rozmawiać.
Zeskakuję z blatu, podążając za Joe. Krąży w kółko, potakując co chwilę głową.
- Spotkać się? - spogląda na mnie. To jego ciche pytanie w jego oczach, sprawia, że radość ze wspólnie spędzonego wieczoru odlatuje w siną dal.
Nie protestuję jednak. Wiele razy opowiadał mi, że ten film, jest jego przyszłością. A jeśli ja mam być jego przyszłością, nie mogę zabraniać mu spełniać marzeń. Biorę go w pakiecie z tym wszystkim co ma, albo nie biorę w ogóle.
- Oczywiście. Pampas Grill za pół godziny. Jasne. Będę tam.
Spoglądam na migającą szyld baru. The Slipper Clutch. To jeden z tych amerykańskich barów, które urzekają swoim wnętrzem i zachęcają by znów je odwiedzić.
Taksówkarz odjechał już dobre dziesięć minut temu, a ja nadal boję się wejść do środka. Wiem co tam zastanę.
Uradowaną grupę ludzi, którzy spędzają ze sobą czas. Piją piwo, opowiadają o wszystkim i o niczym. Po prostu cieszą się swoim towarzystwem.
Wiem, że zobaczę Niall'a. Ale na szczęście nie zobaczę Zoey.
Od naszego mało komfortowego spotkania nie minęło dużo czasu, więc obawiam się, że moja obecność nie spodobałaby się Zoey.
Mam tendencję do psucia różnych rzeczy. Mam tylko nadzieję, że nie zepsułam związku Horan’a i Deutch.
Zbieram się na odwagę i przechodzę przez próg baru. Tak jak sądziłam, jest tu klimatycznie i bardzo vintage. Wnętrze jest bardzo w moim guście, więc od razu bardziej się rozluźniam.
Główna sala wielkością nie przypomina barów, które lubiłyśmy odwiedzać wcześniej. Jest mała ale zarazem przestronna i świetnie zagospodarowana. Dlatego wystarczyła chwila by zlokalizować poszukiwany przeze mnie stolik.
Najpierw zauważa mnie America. Macha do mnie energicznie, zwracając tym uwagę całej reszty. Teraz patrzą na mnie wszyscy. Caroline, Paul, Zoe, Lewis, Nick i Niall.
Niall.
Nie wiem czy widzę na jego twarzy zdziwienie, radość czy rozdrażnienie moją obecnością. Mam wrażenie, że w sumie to wszystko tworzy jedną całość.
- Zagubiona część układanki się znalazła. - Paul radośnie i wylewnie się ze mną wita. Dawno nie widziałam go w takim stanie. Gdzieś pomiędzy świetną zabawą, a nutką alkoholu.
- Szybko dotarłaś. - Ami robi mi miejsce na kanapie. W międzyczasie witam się z każdym, ostatecznie zajmując obok niej miejsce.
- Tak. - mówię - To w sumie niedaleko od mieszkania…
Nie kończę. Czuję na sobie tylko palące spojrzenie Niall'a, który powoli sączy piwo z kufla.
- Od mieszkania Joe. - wyduszam - Lepiej powiedzcie jak czuje się para roku 2018?
Caroline chichocze, szturchając mnie lekko w ramię.
- Powiedziałabym, że nie tyle roku 2018, co całego stulecia.
- Jakąś chwilę temu rozmawialiśmy na ten temat. - Nick spogląda z czułością na Ami, która nie jest mu dłużna. - Zabroniłem mojej dziewczynie korzystać z telefonu, komputera i Internetu.
- Boi się, że przejmę się opiniami innych ludzi. - wywraca oczami - Nawet nie zdaje sobie sprawy jak bardzo jestem gotowa się z tym zmierzyć.
- Wolałbym Cię jednak chronić przed tego typu sprawami. - zakłada jej pasemko włosów za ucho, a ja mam wrażenie, że tysiąc białych kupidynów trzepocze nad nimi skrzydełkami.
Od zawsze byłam ogromną fanką związku Caroline i Paul'a. Nigdy nie dało ukryć się tego, że są dla siebie stworzeni. Miewali lepsze, gorsze chwile, ale zawsze wychodzili z tego mocniejsi.
Zoe, choć jest mądrą dziewczyną, dokonała zdecydowanie złego wyboru. Oczywiście przestrzegałam ją przed tym błędem, jednak mnie w ogóle nie posłuchała. Ale nauczyła się czegoś na swoich i moich przeżyciach. Jej związek z Lewis’em kwitnie i wszystko idzie w naprawdę dobrą stronę.
Ami, choć kochana w ukryciu, odrzucana w ukryciu, także musiała kochać w ukryciu. Teraz? Teraz siedzi przytulona do najmilszego mężczyzny jakiego kiedykolwiek spotkałam. Nie musi bać się tego czy ktoś ją przyłapie. Nie musi żyć w strachu przed miłością.
Już nie boi się kochać. Czy będą sami, czy będzie wokół nich tysiące ludzi. Mają siebie.
America Carter nie boi się niczego. Ja boję się wszystkiego.
- Idę po drinki. - Niall spogląda po twarzach naszych przyjaciół - To samo dla wszystkich?
Głosy mieszają się ze sobą. Jedni proszą o piwo, drudzy o drinka. A ja zgłaszam się do pomocy.
- Pomogę Ci - bardziej oznajmiam niż proponuję, więc wstaję z miejsca. Horan kiwa głową. Kiedy stajemy przy barze, spoglądam na niego.
- Miałeś mocno przerąbane? - widzę jak uśmiech wpływa na jego usta, a nawet dosięga oczu.
- Za karę siedziałem przez godzinę w kącie i kolejną na karnym jeżyku. - odpowiada, a ja z przerażeniem mrugam oczami - Przecież żartuję, Vicky. Zoey tylko przez chwile była na mnie zła. Powiedziałem, że spotkaliśmy się przez przypadek i trochę się zagadaliśmy. Zrozumiała.
- Czyli nie jest na mnie zła? - dopytuję dla pewności.
- Jestem pewien, że już dawno o tym zapomniała.
Ja także uśmiecham się szeroko.
- Kamień spadł mi z serca. - przyznaję szczerze. Wolałabym nie przykładać ręki do czyjegoś nieszczęścia. Nie potrzebuję w życiu takich ekscesów.
Niall zamawia drinki i piwo, a ja obserwuję jego ruchy. Obserwuję go całego. Wygląda dziś bardzo przystojnie. I niezaprzeczalnie podoba mi się to co widzę.
- Ładnie dziś wyglądasz. - kilka słów wystarczyło, by moje serce podskoczyło z radości w górę.
- Wiesz, że myślałam o tym samym? - uśmiecham się szeroko - Pasują Ci Twoje naturalne włosy.
Horan odpowiada mi uśmiechem i ma coś jeszcze dodać, ale Lewis staje tuż obok niego i patrzy na nas pytająco.
- Wybaczcie, że wam przerywam. - wskazuje na drinki - Ale wszyscy za tym czekają.
Obydwoje z Niall'em sięgają po kufle i wysokie szklanki wypełnione alkoholem, w rytmie wspólnej rozmowy odchodzą do stolika.
A w mojej głowie kołacze się jedno pytanie.
Jakim cudem pozwoliłam mu odejść?
***