sobota, 23 maja 2020

E9S6. My love where are you?

VICTORIA
MUSIC ON           
           Caroline jest pierwszym prawdziwym gościem w moim nowym mieszkaniu. Od rana szaleje w kuchni, przygotowując jedzenie, sprzątając i ekscytując się jej przybyciem.
            Każdy kto mnie zna, prawdopodobnie wie o tym, że mam włoskie korzenie. Dlatego świruje na punkcie włoskiej kuchni i przyjmowania gości. Postanowiłam na dzisiejszą kolację przygotować cały zestaw moich popisowych dań z przepisów mojej babki. Jestem pewna, że kubki smakowe Caroline oszaleją, tak jak moje kiedy podczas gotowania próbuję to i owo.
            Moja przyjaciółka pojawia się punktualnie o godzinie szesnastej. Wręcz biegnę do drzwi i kiedy je otwieram, wpadam w szczuplutkie ramiona blondynki. Tulimy się dłuższą chwilę, napawając teraźniejszą chwilą.
 - Tak strasznie tęskniłam - padają pierwsze słowa, na które jedną z dwóch odpowiedzi jest mocniejsze przyciśnięcie mnie do piersi.

 - Ja także. Wręcz niesamowicie - odsuwamy się do siebie - Świetnie wyglądasz. Nabrałaś kolorów.
 - Dzięki - wciągam ją do pomieszczenia - Za to Ty, chyba trochę ostatnio schudłaś, co?
 - Troszeczkę nie mam czasu na dbanie o siebie, ale może o tym pogadamy jak wypije trochę wina - śmiejemy się - Ale mam dla Ciebie prezent. To winyl Elvisa Presleya. Po pierwsze wiem jak lubisz winyle, po drugie wiem jak lubisz stare winyle z antykwariatów. I tak wiem - tu przerywa by zakończyć triumfalnie - Wiem, jak lubisz Elvisa Presleya!
            Piszczę zachwycona, dziękując przyjaciółce poprzez kolejne uściski i pocałunki.
 - Doskonale mnie znasz. Dziękuję.
 - Spędziłyśmy ze sobą tyle czasu, że trudno nam było się nie poznać.
 - Masz rację - spoglądam na nią z nostalgią, przypominając sobie wszystkie wspaniałe chwile, najpierw w trzyosobowym zespole, a potem cztero.
 - Ta płyta zajmie specjalne miejsce - odkładam ją jako pierwszą, tą na widoku na stojak z całą moją kolekcją - A teraz zapraszam Cię na jedzenie i pogaduchy. Bo chyba mamy sporo do nadrobienia.
            Podaję przystawkę którą jest sałatka Caprese, nalewam Caroline zimnego wina, a sobie wodę. Jemy przy kuchennej wyspie, wymieniając się informacjami.
            Przez tą krótką chwilę dowiaduję się co Caroline teraz porabia.
 - Moja pracownia projektancka dwa miesiące temu przeszła gruntowny remont, a teraz jestem już na zaawansowanym etapie projektowania kolekcji. Spodoba wam się to co tworzę - wyciąga telefon z torebki - Tylko spójrz.
            Rzeczywiście, projekty są bardzo dobre. Chwalę ją i obiecuję, że będę pierwsza w kolejce po tą spódnicę w kwiaty. Opowiadam też o sobie - książce, o tym, jak dawno nie śpiewałam ani nie grałam. Od kiedy odeszłam z zespołu, w moim życiu jest coraz mniej muzyki. Nic mnie nie inspirowało. Ani dobre momenty, jakim był ślub z Charlesem, ani złe jakim była śmierć mojej siostry. Kiedyś muzyka była dla mnie wszystkim. Sposobem na życie, zarobek, pasją. Teraz jest odległym, głównym elementem mojego dawnego życia.
 - A co u Paula? - wstaję, by posprzątać i podać kolejne danie. Dolewam również wina do kieliszka Caroline.
            Jej aura od razu się zmienia. Popada w nostalgię, a jej oczy zachodzą smutkiem.
 - Mówiłam Ci ostatnio przez telefon, że Paul podupadł trochę na zdrowiu - potwierdzam kiwnięciem głowy - Przez ostatnie tygodnie czuł się gorzej. Miał kołatanie serca, duszności przy wysiłku, nawet nieznacznym. Jest bardzo osłabiony.
            Słucham jej w skupieniu, przestając zajmować się przygotowaniem dania głównego.
 - Lekarz powiedział, że mamy się nie martwić. To delikatny nawrót białaczki.
            Caroline bierze łyk wina, spoglądając gdzieś w dal.
 - W domu jestem wesolutka i silna, ale w środku… szaleje z niepokoju.
 - A leczenie? - pytam, wracając na miejsce. Sięgam do dłoni Caroline, by ją pocieszyć. Mały gest, a może znaczyć naprawdę wiele - Już coś wiecie?
 - Zastosują u Paula terapię celowaną. Nie znam się na tym kompletnie, ale lekarze mówią, że jest to najskuteczniejsza walka z białaczką. W jego leczeniu ma największe znaczenie właśnie ta terapia celowana inhibitorami kinazy tyrozynowej, a jej głównym celem jest całkowite zahamowanie podziałów komórek białaczkowych zawierających chromosom Filadelfia.
            Marszczę nos, bo nic nie rozumiem z lekarskiego żargonu jakim karmi mnie Caroline.
 - Krótko mówiąc, Paul dzięki tej metodzie nie będzie potrzebował ani chemioterapii, ani przeszczepu szpiku. A wyleczalność dzięki tej metodzie jest bardzo wysoka.
            Ściskam jej dłoń.
 - Wiesz, że wszystko będzie dobrze, prawda? On wyzdrowieje i za chwilę życie powróci na stare tory.
 - Codziennie się o to modlę, Victoria.
 - Niektórzy mają tu jeszcze cel. Musicie spłodzić potomka, Paul musi w końcu posadzić drzewo. Mieszkacie już w tym domu tyle czasu, a wasz ogród nadal świeci pustkami.
            Humory od razu nam się zmieniają. Obydwie wierzymy w szczęśliwe zakończenie tej historii. Ba! My sobie nie wyobrażamy innego. Martwię się i o Caroline i o Paula, ale to silny gość. Pokona chorobę szybciej niż wszystkim nam się wydaje.
 - Bardzo pragniemy dziecka - wracam z powrotem do garnków. Wykładam pierś z kurczaka owiniętego szałwią i szynką parmeńską na talerz, nadal uważnie słuchając przyjaciółki - Sama wiesz jak szaleje na punkcie małych, pachnących główek niemowlaków i kolorowych śpiochów. Staraliśmy się, ale co miesiąc jedyne co widzieliśmy to jedną kreskę na teście ciążowym.
 - To mogło mieć jakiś związek z jego chorobą? - unoszę na nią wzrok, oblizując palec z sosu.
 - Lekarz mówił, że to było duże prawdopodobieństwo. Obydwoje jesteśmy płodni, młodzi i się bardzo kochamy - bierze łyk wina, odkłada kieliszek, po czym opiera łokcie na blacie i układa brodę na koszyczku z otwartych dłoni - Jak tylko Paul wróci do zdrowia, to będziemy starać się ponownie.
 - Wiesz, że będziesz najcudowniejszą mamą na świecie? - upewniam się. Na usta Caroline wpływa szeroki, błogi uśmiech.
 - Wiem - potwierdza. Milkniemy, a ja kończę podawanie obiadu. Do kurczaka podałam mix sałat oraz specjalny sos wykonany z wina, bulionu, soku cytryny oraz masła.
 - Pachnie wyśmienicie. Czy to któryś z sekretnych przepisów Twojej babci?
            Walker rozpływa się nad zapachem dania. Kiedy widzę jak wkłada kawałek mięsa do ust i z błogą miną rozpływa jej się na języku, czuję, że rekompensuje jej trochę tą sytuację z Paulem dobrym obiadem. Jestem w tym naprawdę dobra. W poprawianiu ludziom humoru własną kuchnią.
 - A jak wizyta w Nowym Jorku? - podpytuję w międzyczasie.
 - Napisałyśmy z Ami świetną piosenkę.
 - My też - przyznaję z dumą - America pisała mi, że trochę poszalałyście. Siła kobiet i w ogóle.
 - Nie będę zdradzać szczegółów, ale będziesz zachwycona!
            Czas upływa nam w wyśmienitej atmosferze. Caroline czuje się u mnie jak w domu, a po obfity obiedzie wyleguje się na kanapie, cały czas popijając wino. Temat mojego rozwodu był omijany szerokim łukiem, do momentu, aż blondynka usiadła i z głębokim uczuciem zrozumienia i miłości spojrzała w moją stronę.
 - Wiesz, że jestem prze szczęśliwa, że wzięłaś sprawy w swoje ręce i rozwodzisz się z Charlesem? - potwierdzam lekkim uśmiechem - Jesteś teraz szczęśliwa?
 - Najbardziej na świecie, Car - przyznaję szczerze.
 - I na razie nigdzie nie uciekasz? Będziesz tutaj, w Londynie?
 - Oczywiście. Co to za pytanie?
 - Bo bez was czułam się taka samotna. A teraz znów tu jesteś. Trzydzieści minut od mojego domu, będę mogła tu wpadać, pić wino, zajadać się Twoją panna cottą i wiem, że mnie wysłuchasz.
 - Mój dom, Caroline, zawsze będzie dla Ciebie otwarty - uśmiecham się, upewniając Caroline w moich słowach. Widzę wdzięczność na jej twarzy i nie potrzebuję nic więcej, by ten dzień był jeszcze wspanialszy niż był - I wiesz co? Przygotowałam dla nas panna cottę. Gotowa na deser?
 
MUSIC ON
            Niedziela była moim ulubionym dniem z całego tygodnia. Głównie dlatego, że ten
dzień rezerwowałam tylko i wyłącznie dla siebie. Od rana przez godzinę uprawiałam jogę, potem przygotowywałam pyszne śniadanie, a całą resztę dnia planowałam według aktualnego humoru.

            Raz spędzałam czas przed telewizorem nadrabiając Netflixowe nowości, by innej niedzieli oddać się aktywnemu wypoczynkowi. Niedawno kupiłam sobie rower, którym udaję się na wycieczki londyńskimi uliczkami. Jazda na rowerze daje mi mnóstwo frajdy i oprócz tego, mogę zwiedzić w Londynie miejsca do których nie dojadę autem - posiadanie jednośladowca to tylko i wyłącznie same plusy.
            Nowe otoczenie, to wszystko powoduje, że uwielbiam stan w jakim teraz jestem, to jak czuje się sama ze sobą. Jestem szczęśliwa tu i teraz, nie rozdrapując przeszłości, ani ze strachem nie spoglądając w przyszłość.
            Moja książka jest już niemal gotowa. W następny weekend przyjeżdża do mnie Blue, by nanieść ostateczne poprawki. Jestem podekscytowana i niezmiernie szczęśliwa, że udało mi się to zrobić. Niesiona weną, dobrą energią Londynu napisałam ją szybciej niż zamierzałam.
            Czeka mnie jednak jeszcze wybór grafika który zaprojektuje okładkę, ale tutaj pojawiają się schody - nikt nie wymyślił niczego dostatecznie dobrego, co w pełni by mnie zadowoliło. Z ostatnich wiadomości Blue wynika, że ma kogoś na oku, ale niestety wypuszczenie książki w świat przesunie się o kilka miesięcy. Jestem na to przygotowana i liczę, że czekanie na tego grafika będzie warte świeczki.
            Wykonuję ostatnią pozycję, potocznie nazywaną drzewem, po czym zwijam matę i biorę kilka dużych łyków wody. Już mam się udać do kuchni, by zająć się pierwszym posiłkiem w dniu, kiedy słyszę dźwięk domofonu. Lekko zdziwiona podchodzę do aparatu i podnoszę słuchawkę. Nie spodziewałam się żadnego gościa, nie w mój święty dzień tygodnia.
 - Tak? - odzywam się, dłonią zaczesując włosy do tyłu. Kilka kosmyków wysunęło mi się z luźnego koka podczas ćwiczeń. Kiedy jednak słyszę ten tak dobrze znajomy głos w słuchawce, od razu opuszczam rękę, z niedowierzaniem spoglądając w czerwony, migający przycisk na urządzeniu.
 - Cześć… tu Niall. Mogę wejść?
 - Em… Jasne - przez nanosekundę słyszę wahanie w moim głosie, jednak zgadzam się. Odblokowuję drzwi. Przyznaję przed sobą, że czuję panikę. Jestem w sportowym ubraniu, pewnie nie najświeższa po porannych ćwiczeniach. Ale potem biorę długi wdech i wydech, by uświadomić sobie, że przecież nie mam czym się przejmować. To przecież tylko i aż Niall.
            Otwieram drzwi od razu, jak rozlega się pukanie.
 - Cóż za niespodzianka - mówię, otwierając energicznie drzwi. Niall wchodzi do środka. W dłoni trzyma mały bukiecik kwiatów. Wręcza mi go - Dziękuję. Wejdź, zapraszam.
            Wchodzimy w głąb pomieszczenia. Horan z aprobatą rozgląda się po moim nowym mieszkaniu.
 - Fajnie się tutaj urządziłaś - chwali - Pasujecie do siebie - marszczę brwi - Ty i to mieszkanie.
            Uśmiecham się szeroko.
 - Masz rację, pasujemy do siebie. Odnalazłam tu harmonię. Napijesz się czegoś?
 - Tak, wodę poproszę - udajemy się do kuchni, gdzie nalewam do karafki wody, dodaję cytrynę i miętę. Wyciągam szklankę z szafki i przysuwam karafkę w stronę mężczyzny.
  - Dasz mi kilka minut? Odświeżę się i wrócę tu do Ciebie. Szczerze nie spodziewałam się
gości, więc…

            Pokazuję na swoje ciało, komunikując to nie tylko werbalnie, ale również ruchowo. Niall od razu taksuje mnie wzrokiem.
 - Jasne. Poczekam ile będzie trzeba.
            Prysznic, ogarnięcie się i ubranie zajmuje mi jakieś piętnaście minut, a kiedy pojawiam się ponownie w kuchni, Niall wpatrzony jest w ekran telefonu. Uśmiecha się szeroko. Jest tak pochłonięty czymś czemu się przygląda, że nie zauważa, że znów jestem obecna. Odchrząkuję cicho, zmuszając go by na mnie spojrzał.
  - Zoey właśnie wysłała mi zdjęcie Nevana. Chcesz zobaczyć?
            Kiwam potwierdzająco głową, spoglądając na wyświetlacz jego IPhone. Mały Nevan uśmiecha się szeroko, ukazując bezzębną jamę ustną. Jest skórą zdjętą z Niall'a, co bardzo mnie cieszy. Pewnie napełnia go to dumą.
 - Przystojny mały mężczyzna - komplementuję.
 - Codziennie wydaje się być większy i większy. To niesamowite jak dzieci szybko rosną.
 - Rosną, a potem muszą mierzyć się z dorosłym życiem - mówię to lekkim tonem, jednak Niall spogląda na mnie współczująco. Wiem, że zakończyliśmy luźną rozmowę. Chociaż zegar wskazuje młodą godzinę, zdaję sobie sprawę, że czeka nas długa, poważna rozmowa. Chyba jednak każdy z nas na nią czekał. Chyba czas rozliczyć się ze wszystkich błędów, niedomówień, uczuć i bałaganu jaki między nami jest. Może ta niedziela jest idealnym momentem właśnie na ten krok.
            W końcu i my również jesteśmy gotowi na oczyszczenie naszych dusz i emocji z zalegających, niewypowiedzianych słów. Bo na czyny już za późno.  
 - Przykro mi z powodu Twojego rozwodu. Macie już wyznaczoną datę rozprawy?
 - Tak. Za miesiąc. Uwierzysz, że ja będę rozwódką? To najdziwniejsze, co mnie ostatnio spotkało.
            Horan chichocze pod nosem. Wbija wzrok w szklankę, unikając mojego wzroku.
 - Nie chcę żebyś mi współczuł - mówię. Podnosi na mnie swoje niebieskie oczy, pochylam się, opierając łokciami na wyspie kuchennej - Nie lubię tego uczucia. Za dużo go było w moim życiu ostatnio.
            Spoglądamy sobie w oczy przez dłuższą chwilę. Trawimy moje słowa. Niall w końcu nachyla się w moją stronę, zachowując się tak jakby chciał powiedzieć mi największy sekret.
 - Ale rekordzistką nie będziesz. Britney Spears rozwiodła się po 55 godzinach.
 - Właśnie! A Kim Kardashian po 72 dniach - dodaję.
             Śmiejemy się przez chwilę, by znów spoważnieć.
 - Cieszę się, że Tobie się udało, Niall - dotykam wierzch jego dłoni. Jest ciepła, w przeciwieństwie do mojej. Już od dawna starałam się być ze wszystkimi szczera, ale to co powiedziałam teraz, ugruntowuje mnie w przekonaniu, że dokładnie taka się właśnie staję. Prawdziwa.
 - Kocham Zoey, wiesz o tym - kiwam potwierdzająco głową - Ale to co czułem do Ciebie…
 - Niall - powstrzymuję go przed tym co chce powiedzieć - Nie musisz.
 - Właśnie chyba muszę - odsuwa szklankę, by sięgnąć oburącz moją dłoń - Mam wrażenie, że to może być ostatnia szansa, na to, żeby Ci to powiedzieć.
            Zapada nie krępująca cisza. Czuję jak serce wali mi w piersi, moje uczucia są teraz trochę pogmatwane. Jednak, żeby było dobrze, przez chwilę musi być trudno.  
 - Vicky, jesteś moją pierwszą, niezapomnianą miłością. Niczego w życiu nie żałuję, jak tego, że nigdy nie byliśmy razem.
            Gardło ściska mi się od emocji.
 - Nigdy nie było nam po drodze… albo może było, a my to przeoczyliśmy? Nie mam pojęcia. Zawsze zazdrościłem tym którym się udawało, a kiedy mi udało się z Zoey, poczułem, że Ciebie straciłem już na zawsze.
            Samotna łza spływa po mojej twarzy, jednak to jedno uczucie na twarzy Nialla widzę po raz pierwszy. Uczucie poddania się. Straty.  
 - Mam wspaniałą rodzinę, jestem spełniony. Ale zawsze, gdzieś głęboko w sercu pozostanie żal i pustka po Tobie. Chociaż tam jesteś, to Cię nie ma, Vicky.
            Niall ponownie milknie. Widzę, że próbuje pozbierać myśli w swojej głowie.
 - Mogło nam się udać, prawda? - zadaję pytanie, na które nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Jednak chcę usłyszeć tą jedną. To będzie nasza prawda.
 - Myślę, że moglibyśmy być najszczęśliwsi - usta Horana układają się w wąską linię. Ja przygryzam wargę.
            Wysuwam dłoń z uścisku mężczyzny. Moje ciało prostuje się jak struna, biorę głęboki oddech. Wiem, że teraz jesteśmy tak blisko siebie, jak jeszcze nigdy wcześniej. Nie w momencie kiedy się poznaliśmy. Nie kiedy się w sobie zakochaliśmy, ani też kiedy pierwszy raz uprawialiśmy seks. Jesteśmy blisko bo mamy to uczucie, mamy tą niespełnioną, najprawdziwszą miłość, mamy pewność, że zawsze ale to zawsze w nas pozostanie.
            To nigdy nie zniknie. Bo kocham Niall'a, a on kocha mnie.
            Znów w oczach formują mi się łzy. Już nie wstydzę się płakać. Pokazywanie uczuć jest po prostu ludzkie, a ja nauczyłam się ostatnio, że bycie ludzką i otwartą, może mi tylko pomóc. Nie ujmuje mi, wręcz przeciwnie, sprawia, że jestem prawdziwa.
            A Niall nie widział mnie nigdy bardziej prawdziwej niżeli teraz. A może tak naprawdę zawsze mnie taką widział? Jego następne słowa utwierdzają mnie w przekonaniu, że chociaż przez ostatnie lata grałam we własnym przedstawieniu, otoczona setkami ludzi i kolorowymi reflektorami, on zawsze widział mnie. Bez makijażu, za kulisami. Nagą, pozbawioną maski. Realną, namacalną. Po prostu Victorię.
 - Nigdy nie przestanę Cię kochać, Vicky - Niall przełyka ślinę z niemałym trudem.
 - Nigdy nie przestanę Cię kochać, Niall.
            To obietnica. Te słowa, to niepisana obietnica, że to wszystko co między nami było, było prawdziwe. Że nic nie poszło na marne. Ani przykre słowa, ani nikczemne czyny. Bo to wszystko nauczyło nas jednego.
            Że o miłość trzeba walczyć do samego końca.
            A my się poddaliśmy.
            Can we surrender?
            I surrender…

niedziela, 10 maja 2020

E8S6.I wanna feel something unreal.


America

15 czerwiec, Nowy York


Po wyjeździe Victorii nie byłam zmuszona spędzać czas zbyt długo w pojedynkę. Caroline wylądowała w Nowym Yorku właśnie dzisiejszego poranka i skłamię, jeśli powiem, że za nią nie tęskniłam. Nie tylko za jej widokiem ale także tą wspaniałą pozytywną energią i szerokim uśmiechem.
Niestety ten szeroki uśmiech przestał pojawiać się na jej twarzy tak często jak dotychczas. Wiedziałam, że przyjdzie czas na poważne rozmowy na temat tego co dzieje się w jej życiu, ale nie chciałam zawracać jej tym głowy już na samym wstępie. Stwierdziłam, że dam jej czas, a kiedy będzie miała siłę mi o tym opowiedzieć to właśnie tak zrobi.
Ubolewałam, że moja ukochana przyjaciółka spędzi u mnie tylko jeden weekend ale pozostało mi się cieszyć choćby z tej krótkiej chwili spędzonej razem.
-Masz naprawdę urocze mieszkanie. - mówi, kiedy w końcu wieczorem siadamy na kanapie w moim salonie. Blondynka rozgląda się dookoła, biorąc z kieliszka łyk szampana. Na chwilę przypatruję się jej podkrążonym oczom i bladej cerze. Mam ochotę ją przytulić i chronić przed złem tego świata.
-Zawsze podobały mi się takie nieduże lofty. - uśmiecha się lekko. 
-Mnie też. Co prawda, nigdy nie przypuszczałam, że w końcu zamieszkam sama. Zawsze byłyście obok mnie i jeśli już myślałam o przeprowadzce, to sądziłam, że po prostu będę zmuszona do tego tylko jeśli poznam faceta moich marzeń i przeprowadzę się właśnie z nim. - wzdycham, zerkając na nią ponownie z uśmiechem. - Tak jak to było w twoim przypadku.
Słyszę jej chichot.
-Tak, pamiętam. To była wielka sprawa. Pamiętasz jak płakałyśmy, że opuszczam dom The Fame? Nie ważne, że przeprowadzałam się tylko jakieś dziesięć kilometrów dalej. 
-Tak. To była prawdziwa tragedia. - przyznaję. - A teraz? Ja mieszkam na innym kontynencie, wy jesteście porozrzucane po różnych częściach Europy i frajdę sprawia nam, kiedy dzwonimy do siebie na facetime i nie tnie nam się internet.
-To prawda. Szok jak wszystko może się zmienić w przeciągu tak krótkiego czasu. Jednego dnia myślisz, że wszystko jest w porządku, a drugiego - wali ci się cały świat. - milknie na chwilę, kiedy zerkam na nią ze współczuciem. Emocje w końcu biorą nad nią górę i widzę jak łzy zaświecają się w jej oczach. Kładę dłoń na jej dłoni, milcząc. Wydaję mi się, że tego właśnie potrzebuje. Aby ktoś ją wreszcie mógł wysłuchać.
-Pamiętasz jak kilka lat temu dowiedziałam się, że Paul chorował na białaczkę kiedy był nastolatkiem?
Kiwam głową twierdząco.
-Nie byliśmy wtedy oficjalnie parą, ale ta informacja całkowicie mnie zdruzgotała. Mówił wtedy, żebym się nie martwiła. Że został wyleczony i wszystko podąża w jak najlepszym kierunku. - wzdycha. - A później i tak do ciebie przyleciałam i zaplamiłam ci całą bluzkę moim płaczem. - zerka na mnie z uśmiechem. Odwzajemniam ten gest.
-To była moja perełka od Gucci. - słyszę jej cichy śmiech. - Ale w porządku, szybko o niej zapomniałam.
-Już wtedy miałam jakieś złe przeczucia. Że przecież nie może być aż tak kolorowo. Później nie myślałam o tym tak dużo, bo w moim życiu pojawiały się same dobre chwile. Zamieszkaliśmy razem, później mi się oświadczył, wzięliśmy ślub… Pomimo, że cieszyłam się tymi chwilami to jednak gdzieś z tyłu głowy cały czas towarzyszyła mi myśl, że to świństwo powróci i wywróci nasze życie do góry nogami. I ostatecznie tak się stało.
-Care… - mówię z troską. - A co mówią lekarze?
-Na razie zrobili mu podstawowe badania i podobno nie jest źle. Że to tylko delikatny nawrót i takie rzeczy często się zdarzają ale nie powinniśmy się martwić. Pomimo, że szpik który mu przeszczepili te kilka lat temu się przyjął to jednak muszą zrobić jeszcze mnóstwo badań, żeby potwierdzić swojej tezy. 
-Wiesz o tym, że nie możesz tracić wiary. Myśl tylko pozytywnie. Zdaję sobie sprawę, że to tylko głupie słowa, ale dobra energia przyciąga same pozytywy, wiem coś o tym.
-Tak, doskonale o tym wiem. Ale czasami nachodzą mnie takie myśli, że sama się ich boję. Nie wiem co bym zrobiła, gdybym go straciła. Naprawdę nie wiem Ami. 
-Nie stracisz go. Nawet nie mów takich głupot. - opatulam jej drobne ciało ramionami. - Pamiętasz jego słowa na waszej przysiędze? Bo ja pamiętam je aż za dobrze. Powiedział: „Obiecuję modlić się z tobą, marzyć z tobą, zbudować z tobą rodzinę.” Obiecał. - powtarzam. - I jestem pewna, że dotrzyma tej obietnicy. Czekają was jeszcze długie i wspaniałe lata. Z gromadką dzieci i wnukami.
-I psem! - odzywa się nagle, już w lepszym humorze.
-No oczywiście, że tak. Wydaję mi się, że nie jednym. 
Śmiejemy się.
-Dziękuję Ami za wszystko. Wiedziałam, że od razu poprawisz mi humor i dasz nadzieję.
-Oczywiście, że tak. Bo kiedy się w coś wierzy, to nie ma opcji, żeby cokolwiek mogło się zawalić. 
Blondynka wyswobadza się z moich ramion, patrząc na mnie z podekscytowaniem.
-To co!? Gotowa na ten numer?
-Gotowa!
-Zaszalejmy! Mam ochotę na mocną piosenkę z facetami w roli głównej. Trzeba pokazać w niej siłę kobiet. Jesteś za?
-Jeśli chodzi o siłę, to nie mogłabym być przeciw. 

18 czerwiec, Nowy York


Wpuszczam do mieszkania Jonathan’a, który odwiedza mnie dziś z kratą piwa i dwoma kubełkami tajskiego jedzenia. Przyznaję, że ślinka cienkie mi na samą myśl o tychże pysznościach.
Muszę przyznać, że odkąd mieszkam w Nowym Yorku, zgromadziłam sobie całkiem spore grono męskich kompanów.
W zasadzie od zawsze miałam koło siebie tylko kilka przyjaciółek. Nigdy nie obracałam się w kręgu wielu koleżanek, bo najzwyczajniej w świecie o wiele lepiej przebywało mi się w męskich gronie i to zawsze z facetami dogadywałam się bardziej niż z kobietami. Jak widać, ten aspekt się zbytnio nie zmienił i okazuje się, że Nowojorscy panowie zdecydowanie lubią także i moje towarzystwo. 
-Głodna? - pyta, na co zdecydowanie kiwam głową.
-Pytasz, a wiesz! - klaszczę w dłonie podekscytowana, jakbym conajmniej zmierzała do pięciogwiazdkowej restauracji.
Siadam w kuchni na blacie i zabieram się za konsumpcję makaronu z warzywami. Jonathan otwiera dla nas piwa i podaje mi jedną z butelek. 
-Cheers. - stukamy się butelkami z uśmiechem na ustach.
-Skąd wiedziałeś, że to jest to czego potrzebuję? - pytam.
-A czy w życiu kobieta nastaje choćby jedna chwila, kiedy tego nie potrzebuje?
Zastanawiam się chwilę, po czym kiwam głową.
-Prawda. A, właśnie! I jak ci się podoba finalna część naszego kawałka, którą ci wczoraj wysłałam?
-Jest dobry. Bardzo dobry. - odpowiada z uznaniem. - To świetny duet. Z tego wychodzi, że jedną piosenkę mamy z głowy. A tak w ogóle, jestem zaskoczony, że chcesz mnie w dwóch utworach. 
-Uznałam, że masz fantastyczny głos, który w konfiguracji z moim głosem przedstawia genialną kompozycję. - mówię dumna niczym paw. 
Miałam już okazje śpiewać z Jonathan’em i to nie raz. Od jakiś dwóch tygodni co jakiś czas wpada do mojego mieszkania i urządzamy sobie małe karaoke. Śpiewamy absolutnie zróżnicowane utwory, które różnią się głównie skalą i melodyjnością, żeby rozpoznać, co pasuje do nas najbardziej. Po kilku takich seriach, uznaliśmy że ballady to zdecydowanie nasz konik i właśnie w tą stronę postanowiliśmy pójść.
-Myślisz, że kolejna piosenka wyjdzie nam równie dobrze? - pyta, zerkając na mnie podejrzliwie. Kiedy tak wsuwa do buzi ten makaron z miną intensywnego myśliciela mam ochotę wybuchnąć śmiechem.
-Jasne! Myślę skąd moglibyśmy zaczerpnąć nieco inspiracji.
-I? 
Zastanawiam się chwilę. W końcu jakby mnie oświeca i przeczuwam, że wpadłam na doskonały pomysł.
-To może się wydawać szalone, ale masz jakieś plany na ten weekend?


***