środa, 30 stycznia 2019

E8S4.All I do is think about you


AMERICA

-Nie mogą być jagodowe? - słysząc ton głosu Ashton’a po drugiej stronie telefonu mam ochotę wywrócić oczami.
-Nie. Jeśli masz kupić jagodowe to lepiej w ogóle nie kupuj. 
-O nie. Wiem co się stanie kiedy przyjdę z pustymi rękami. Już to przerabiałem. - wzdycha. - Dlaczego nie lubisz jagodowych?
-A dlaczego niebo jest niebieskie? - odpowiadam tak samo głupio. Zastanawiam się czy ten mój chłopak czasem myśli głową, czy tym co ma w spodniach. Czasem ciężko stwierdzić. - Nie wiem, Ashton, nie potrafię powiedzieć ci dlaczego nie lubię jagodowych muffinów. Po prostu ich nie lubię. Mają beznadziejny zapach, a nadzienie nawet nie stało obok prawdziwych jagód.
-Okej, czyli mam rozumieć, że akurat w brzoskwiniowych są prawdziwe brzoskwinie?
Gdybym miała go przed sobą, możliwe, że dostałby w twarz.
Nie żartuję.
-Denerwujesz mnie. - odpowiadam.
-Dobra, zobaczę co da się zrobić.
Rozłączam się, potrząsając głową.
Co się dzieje z tymi mężczyznami w tych czasach?
Czy nawet nie można ich wysłać do sklepu po cholerne muffiny?
Minęło trzydzieści osiem dni od momentu, w którym Ashton dowiedział się o ciąży, trzydzieści jeden dni od ślubu Niall’a i Zoey oraz pięć dni od panieńskiej nocy Fat Pat.
W tym okresie pojawiły się następujące zmiany:
1.Ashton jest jeszcze lepszym chłopakiem niż wcześniej, pomimo, że często mam ochotę wyrzucić go za drzwi. 
Niestety jest to sprawka moich hormonów, które buzują jak szalone, co sprawia także, że nasz seks jest lepszy niż kiedykolwiek, czego naprawdę się nie spodziewałam.
Poza tym jesteśmy w trakcie przeprowadzki, do ciut mniejszego domu.
Oboje stwierdziliśmy, że willa w której mieszkałam z Vicky jest zbyt duża, więc po jej wyjeździe szybko ją sprzedałyśmy.
Od tego czasu mieszkamy w apartamencie Ashton’a, czekając z niecierpliwością na naszą gotową rezydencję.
2.Niall i Zoey są szczęśliwym małżeństwem i kilka dni temu wrócili ze swojego miesiąca miodowego, który spędzili na Madagaskarze.
Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek widziała go tak opalonego.
Dołączając jego ciemne włosy, można by pomyśleć, że jest prawowitym mieszkańcem wyspy.
4.Wszystkie dziewczyny tak bardzo opiły się na wieczorzem panieńskim, że dosłownie nie potrafiłam ich zebrać w kupie. Dodatkowo wpadły na kilka genialnych pomysłów, którymi były między innymi: 
-pierwszy tatuaż Caroline, który mieści się na jej pośladku i przedstawia serduszko, w którym widnieje napis PAUL
-kąpiel z delfinami, po której Zoe tak bardzo się pochorowała, że dochodzi do siebie do dnia dzisiejszego
-autorski taniec na rurze w wykonaniu Patricii, który skończył się jej podbitym okiem.
Do dziś nie zapomnę momentu, w którym upadła na twarz tak mocno, że bałam się czy czasem nie dostała wstrząśnienia mózgu.
Wszystkie jednak wiemy, że Fat Pat jest na tyle charakterystyczną osobą, że nawet jakby go dostała, to ciężko byłoby nam to rozpoznać. 
4.Victoria rozwija swoje umiejętności muzyczne w Nowym Yorku i wydaje się być tym wciąż tak samo podekscytowana jak na początku. Bardzo za nią tęsknię, ale rozmawiamy na skypie przynajmniej co drugi dzień, dlatego jesteśmy w miarę na bierząco ze swoimi przygodami.
5.Paul dostał świetną pracę w Los Angeles i jest teraz menadżerem pewnego początkującego, wspaniale zapowiadającego się kalifornijskiego zespołu. Dzięki temu on i Caroline są oficjalnymi mieszkańcami Stanów od jakiś dwóch tygodni, z czego okropnie się cieszę.
Odkąd wyjechała Vicky, praktycznie nie mam tu nikogo, więc miło jest mieć znów jedną z przyjaciółek obok siebie.
6.Niebawem rusza kampania moich kosmetyków, czym jestem strasznie podekscytowana.
7.Jutro nastąpi premiera mojej płyty, więc znów zobaczę wszystkich moich najlepszych przyjaciół i Victorię. 
8.Za trzy tygodnie wyruszam w miesięczną trasę koncertową, w której odwiedzę kilka krajów Europejskich i cztery największe miasta w Stanach. Zdaję sobie sprawę, że będzie to męcząca podróż, ale nie mogę zostawić moich fanów bez niczego.
Poza tym lekarz nie widzi jakichkolwiek przeciwskazań, pod warunkiem, że będę o siebie dbać.
Niestety Ashton nie może pojechać ze mną, bo sam w tym czasie ma dość napięty grafik jeśli chodzi o występy ze swoim zespołem.
Nie jest zadowolony z powodu, że mam zamiar podróżować sama, ale na szczęście jest w stanie mnie zrozumieć.
9.Moja rodzina jak i rodzina Ashton’a tak bardzo ucieszyli się na wieść o mojej ciąży, że postanowili nas odwiedzić tak szybko jak tylko było to możliwe.
Czyli dokładnie pięćdziesiąt trzy godziny po tym, jak dowiedzieli się o tejże nowinie.
Wspaniale było ich znowu wszystkich zobaczyć, ale trzy dni pod jednym dachem z siedmiorgiem ludzi i trzema psami, z którymi na codzień jednak nie spędza się zbyt dużo czasu i którzy muszą nadrobić zaznajomienie siebie nawzajem, może być naprawdę męczące dla kobiety, w początkowym stadium ciąży.
I głośne.
Bardzo głośne.
10.Zważywszy, że jestem dopiero w drugim miesiącu ciąży, mój brzuch wciąż wygląda zupełnie normalnie, dlatego nikt z mediów nie ma o tym zielonego pojęcia.
Cieszy mnie ten fakt, bo na chwilę obecną nie jestem pewna czy zniosłabym tą sensację i zapewne lawinę komentarzy fanów moich jak i Ashton’a, w których na sto procent pojawiłyby się uwagi i niemiłe spostrzeżenia na nasz temat.

Słyszę przekręcenie zamka, więc szybko biegnę do drzwi wejściowych. Ashton trzyma papierową torebkę, w której zapewne znajdują się muffiny.
Pytanie jest tylko jedno.
W jakim smaku?
-I? - pytam wyczekująco.
-Byłem w siedmiu piekarniach i niestety… - odpowiada bezsilnie, a spoglądając na jego minę zgaduję, że nie dostanę tego, co chciałam.
-No nie… - narzekam załamana.
-Niestety dopiero w ostatniej mieli brzoskwiniowe muffiny.
Moje oczy się zaświecają.
Zapewne wyglądam teraz jak te wszystkie dziewczyny, które cieszą się bardziej, kiedy ich chłopak przyniesie im hamburgera zamiast na przykład różę.
Cóż, nigdy do nich nie należałam, ale teraz potrafię je świetnie zrozumieć.
-Masz moje muffiny? - pytam podekscytowana.
-Nie wiem czy pojawiłbym się w domu gdybym ich nie zdobył. Poza tym w zeszłym tygodniu wyczerpałaś roczny limit fochów, więc nie możesz się dłużej gniewać. - oddaje mi torebkę, do której szybko zaglądam.
Zapach świeżego ciasta i aromatyzowanych brzoskwiń dociera do moich nozdrzy.
Świat jest wspaniały.
-Jesteś najlepsiejszym, najbardziej wyrozumiałym chłopakiem na całym bożym świecie. -łapię go za szyję, muskając szybko w wargi. Wzdycha i również mnie obejmuje.
-Nieprawda - zaprzecza i całuje mnie w skroń. - Jestem największym pantoflarzem na całym bożym świecie.
-Nie przesadzaj. - mówię. - Chyba w nagrodę, że noszę twoje dziecko zasługuję na kilka brzoskwiniowych muffinów, nawet jeśli miałbyś po nie jechać do Australii? - mrużę oczy.
-Tak. - potakuje. - Zdecydowanie na to zasługujesz. - zerka na mnie z uśmiechem. - I wiesz co? Po przemyśleniu, wyglądasz strasznie seksownie kiedy się złościsz.
-Tak? - zbliżam do niego twarz, ocierając nosem o jego nos.
-Tak. I teraz też wyglądasz strasznie seksownie. 
-Więc... Co masz z tym zamiar zrobić?
-Cóż... Zamierzam przerzucić cię przez ramię i zabrać do sypialni.
Nie kłamie.
Faktycznie tak robi.
Wewnątrz domu unosi się mój śmiech.
-A moje muffiny?
-Przyjdzie na nie czas.

***

poniedziałek, 28 stycznia 2019

E7S4. You gotta get up and try and try and try.



VICTORIA

            Ostatnie dni były po prostu… dobre. Nie potrafię opisać ich inaczej. A może nie chcę? zawsze chciałam dobra w moim życiu. I może w końcu będę je miała?
            Nie chcę zapeszać. Nie w momencie kiedy jestem po podpisaniu wstępnej umowy na wynajem najpiękniejszego loftu w całym Nowym Jorku. Co jest najśmieszniejsze nie jest to też najdroższe i najbardziej ekskluzywne mieszkanie jakie widziałam, ale ma wszystko co potrzebuję.
            A potrzebuję niewiele. Czterech ścian w których będę mogła być tylko i wyłącznie sobą. Nową-starą Victorią Santangel.
            Nowy Jork nie przyniósł mi tylko zadowolenia z nowego mieszkania. Przyniósł też szybkie wieści z Juilliard School.
            Rada podjęła decyzję, że jestem na tyle doświadczona i utalentowana, że powinnam zacząć naukę od wyższego levelu. Zamiast pójść na pierwszy rok studiów dołączę do grupy na drugim roku, a w międzyczasie będę również nadrabiać to co czekałoby mnie do nauki od początku studiów.
            Będę miała totalnie napięty grafik, ponieważ mam zamiar również podjąć jakąś dodatkową pracę, co najmniej trzy razy w tygodniu uprawiać jogging w Central Parku i chodzić na studenckie imprezy.
            Sam obraz mojego przyszłego życia sprawia, że cała sława, rozpoznawalność i brylowanie pomiędzy gwiazdami bledną w mgnieniu oka.  
            Jednak zanim stanę się w pełni szczęśliwym człowiekiem muszę zrobić coś czego wolałabym uniknąć, ale na własną odpowiedzialność i za moim własnym przyzwoleniem zgodziłam się zrobić.
            Dzisiaj odbędzie się ślub Niall'a oraz Zoey. Aura sprzyja nowożeńcom. Na zewnątrz jest ciepło, słońce przygrzewa, a ptaki śpiewają wesoło. Albo ja niepotrzebnie się nakręcam, albo to całe piękno sprawia, że czuję się z tym jeszcze gorzej.
            Ale kto mi się dziwi? Jeszcze niedawno figlowałam z przyszłym mężem Zoey w moim łóżku, a dziś będę śpiewać prawdopodobnie najromantyczniejszą i najbardziej wzruszającą piosenkę. Na ich ślubie. Po zmroku. Przy świetle świec. I akompaniamencie fortepianu.
            Czy może być jeszcze gorzej?
            Przewracam się na drugi bok. Jest godzina dziesiąta, a ja nadal zalegam w pościeli. Zdecydowanie powinnam zmierzyć się z rzeczywistością, ale po ostatnim wyjeździe do Nowego Jorku jest mi dobrze w moich słodkich marzeniach.
            I wspomnieniu jego zielonych oczu.
            Sięgam po telefon. Nie musiałam długo namawiać Ver, żeby udostępniła mi swojego facebooka. Chociaż nie jestem najlepszym śledczym, od razu udało mi się go namierzyć. Profil Bena nie był zbyt bogaty dla osób które nie należały do jego grona znajomych. Kilka zdjęć z jego psem, jedno zespołu i selfie z March Jane, której facebook w przeciwieństwie do niego był pełen informacji o tym gdzie była, co robiła, gdzie jadła i jak wyglądała w danym dniu.
            Zaczęłam zastanawiać się czy po ludzku się do niego nie odezwać. Albo chociaż zaprosić go do znajomych. Ale po przemyśleniu i przekalkulowaniu moich zamiarów uznałam, że lepiej pozostawić to tak jak jest.
            W końcu nie nazywam się Veronica Santangel. Jestem Victoria i muszę zrobić to po swojemu.
- Śniadanie do łóżka - słyszę pukanie do drzwi, a kiedy uchylają się one i staje w nich Ed w swojej całej krasie, uśmiecham się szeroko.
- Co dziś serwuje szef kuchni? - chichoczę, siadając na łóżku. Rudowłosy podaje mi tacę. Pokrojone owoce, jajecznica i lekko przypalony tost. Do tego kawa i sok pomarańczowy. Wygląda całkiem zachęcająco.
- Serwuje swoją obecność i wsparcie. Jesteś pewna, że chcesz to zrobić? Jeśli nie, to nie ma problemu, przekabacę Zoey. Powiem, że dostałaś rozwolnienia i ja zaśpiewam.
- To słodkie, ale zrobię to.
            Ed przytakuje. Od naszego wyjazdu wyznaje zasadę "rób co chcesz, ważne żebyś była szczęśliwa".
- Porozmawiasz dziś z Ami - mówi pewnie, ale ja udaję, że w ogóle tego nie słyszę. Milę w buzi kawałek mango i patrzę przed siebie.
            Ami. To do niej chciałam napisać w pierwsze kolejności. O tym, że dostałam się na moją wymarzoną uczelnię. Że spodobał mi się fajny chłopak. Że ma na imię Ben i co najcudowniejsze tak się mnie wystraszył, że w popłochu wybiegł z baru. Dla niego może to był powód do wstydu, moim zdaniem to była najsłodsza rzecz jaką mógł wtedy zrobić.
            Chciałabym powiedzieć, że jestem szczęśliwa i w końcu mogę się spełniać.
            Ale nie powiem jej tego, bo nawet nie rozmawiamy.
            Tęsknię za nią. Tak mocno, że aż bolą mnie wnętrzności.
            Jesteśmy ulepione z podobnej gliny. Trudno nam się godzić, ale kłótnie przychodzą z łatwością.
            Jednak postanawiam, że dziś rzeczywiście z nią porozmawiam.
            I przeproszę. Bo Ami miała rację. Jestem egoistką.



            Ubieram się możliwe najbardziej skromnie. Chyba chcę wtopić się w tłum i udawać, że mnie wcale tam nie ma.
            Ceremonia sama w sobie jest romantyczna, wyniosła i po prostu piękna. Otoczenie jest świeże i radosne. Ogromne połacie pól, Zoey i Niall stojący pomiędzy białym, skromnym ołtarzem na ich tle. Goście, marsz weselny. Łzy. Radość. Pocałunek.
            Leżąc w nocy w łóżku i wyobrażając sobie nadchodzące wydarzenia, myślałam, że będę się wewnątrz kajać z bólu i wstydu. Jedyne co teraz czuję to ulgę. Widząc piękną, uradowaną twarz Zoey i dumnego Horana, wiem, że każdy z nas właśnie dziś zamyka za sobą jakiś rozdział.
            Kto wie czy nie ostatni w moim starym życiu?
            Kolacja odbywa się w podobnie romantycznym stylu, co cała ceremonia zaślubin. Przenosimy się tylko na tyły ogrodu rodziny Deutch. Okrągłe stoły, złote sznury lampek oraz ja i Ami przy stole. Na początku jest sztywno, ale z każdą chwilą zaczynamy dostosowywać się do otoczenia. Tutaj śmiejemy się z żartów Ashtona, wysłuchujemy fascynujących opowieści Paula, by znów posłuchać o planach Caroline na najbliższy czas.
            I takim oto sposobem nie wiem kiedy wybija godzina dwudziesta pierwsza, a ja muszę iść zacząć przygotowywać się do występu.
- Ami? - mówię niewyraźnie. Całe gardło mam ściśnięte. Jestem bardziej zestresowana niż na przesłuchaniu do Juilliard.
- Tak? - podnosi na mnie oczy. Zagryzam wargę. Szukam odpowiednich słów.
- Pomożesz mi się przygotować? - konsternacja pojawia się na jej twarzy. Raz spogląda na mnie, raz na Ashtona. I kiedy ten ściska jej dłoń, potakując głową, America wstaje i łapie mnie pod łokieć.
- Chodź.
            Nie mogło być inaczej. Pokój w którym czekała na mnie moja druga suknia, jest tak samo przestronny i piękny jak reszta domu.
            Shiiiiiiiiiiiiiit, oczywiście, że nie mogło być inaczej.
- To suknia na Twój występ? - Ami dotyka różowego materiału, ze sporą dozą delikatności.
- Tak. Nie wiedziałam na co się zdecydować. Padło na tą.
- Yhym. A jak Twoje przesłuchanie? Rozmawiałam z Veronicą zanim wyjechała. Mówiła, że świetnie Ci poszło.
- Starałam się - z niewyjaśnionych przyczyn czerwienieję na twarzy. Dosłownie czuję, jak policzki mi się palą - Jak Malibu? Warto pojechać? Zobaczyć?
- Tak… - Ami wzdycha - Jest pięknie.
            Po jej słowach zapada chwila niezręcznej ciszy. Postanawiam ją przerwać.
- Przepraszam…
- Chodź tutaj - moja przyjaciółka wyciąga do mnie rękę. Łapię ją, po czym siadam przy jej boku.
- Przepraszam Ami… - jestem wręcz bliska rozbeczenia się w jej ramionach, ale ostatkami sił próbuję tego nie robić. Wolałabym nie wyglądać jak spuchnięty ziemniak w momencie kiedy wyjdę na scenę.
- Nie byłaś święta - patrzy na mnie "tym" wzrokiem - Ale ja też nie powiedziałam Ci czegoś ważnego. Bardzo ważnego.
            Teraz dłoń którą trzymała na swoim udzie, przeciąga na swój brzuch. Mrużę oczy, nie do końca wiem jak zareagować. Ami i Ashton nie planowali dziecka. Ale przez ostatni czas więcej z Americą ze sobą nie rozmawiałyśmy niż rozmawiałyśmy, więc chyba mamy wiele rzeczy do nadrobienia.
- Naprawdę…? - zachłystuję się oddechem - Jesteś w ciąży?!
- Tak - radość wypisana na twarzy Ami rozjaśnia pomieszczenie - To dopiero początek. Ale ten mały cud… nasz cud…
            Przytulam wzruszoną przyjaciółkę, również się wzruszając. Będę ciocią!
- Gratuluję! - ściskam ją mocniej - Ashton szczęśliwy co?
- Powiedziałam mu jak byliśmy w Malibu. Nie może przestać o tym gadać i popada w małą paranoje. Traktuje mnie trochę jak jajko. Wierzę, że mu za chwilę przejdzie - śmiejemy się radośnie.
            Przez chwilę gawędzimy jeszcze o jej samopoczuciu, kiedy Carter znów pyta co u mnie.
- Poznałam kogoś - powoli zaczynam przygotowania, więc ściągam z siebie moją żółtą suknię i zakładam tą na wstęp.
- Tak? Mów!
- Ma na imię Ben. Jest perkusistą - spoglądam na nią, po czym wybuchamy śmiechem - Mieszka w Nowym Jorku. I uwielbiam śledzić go na facebooku. Czuję się jak stalkerka.
- Victoria Santangel śledzi kogoś na facebooku? Kim jesteś i co zrobiłaś z moją przyjaciółką?
- Dziwne, ale imponuje mi jego zupełna normalność. Ale w międzyczasie ma coś tak niesamowitego w swoim spojrzeniu. Czekaj pokażę Ci go.
- Przystojniak - Ami przegląda jego galerię ze sporym zainteresowaniem.
- Wiem - mówię podekscytowana.
- Mam rozumieć, że raczej będziesz teraz częściej przebywać w Nowym Jorku niż w Los Angeles?
- Podpisałam wstępną umowę na wynajem mieszkania, więc tak.
            Ami potakuje. Nasze drogi też muszą się kiedyś rozejść.
- Wyglądasz pięknie, Vick. Jesteś gotowa?
            Spoglądam w ogromne lustro. Wygładzam sukienkę. Jestem gotowa.

            Wychodzę na scenę, kiedy jeszcze światła nie zostały skierowane na mnie. Zanim zaczynam śpiewać, mikrofon przejmuje panna młoda. Wznosi toast, unosząc wysoko kieliszek z szampanem.
- Chciałam bardzo wszystkim podziękować za to, że są z nami w tak ważnym dla nas dniu. Szczerze przyznaję - nigdy nie sądziłam, że spotkam tak fantastycznego i kochającego mężczyznę - Zoey spogląda z miłością na Niall'a. On sam jest tak samo w nią wpatrzony - Czasami łatwiej wyrazić wdzięczność muzyką niż samymi słowami. Chociaż na co dzień rozumiemy się prawie bez słów, dziś chciałam połączyć się z Tobą, mój drogi mężu, w Twojej pasji. Wiem, że teraz ja jestem na pierwszym miejscu - teraz wszyscy chichoczą - Ale muzyka na zawsze będzie Twoją drugą miłością.
            Zoey sięga po jego dłoń. Niall wstaje, kradnie jej krótki pocałunek. Po czym pozwala kontynuować.
- Moja ulubiona piosenka. Dla Ciebie mój ukochany. W wykonaniu naszej serdecznej przyjaciółki, Victorii.
            Światła zapalają się i wszyscy zebrani goście skupiają na mnie swoją uwagę. Biorę głęboki oddech.
- For all those times you stood by me / Za każdy raz kiedy stałeś przy mnie
For all the truth that you made me see / Za całą prawdę, którą mi odsłoniłeś
For all the joy you brought to my life / Za całą radość, którą wniosłeś do mojego życia
For all the wrong that you made right / Za całe zło, które przemieniłeś w dobro
For every dream you made come true / Za każde marzenie, które dzięki Tobie się spełniło
For all the love I found in you / Za całą miłość, którą znalazłam w Tobie
I'll be forever thankful baby / Będę wdzięczna na zawsze
You're the one who held me up / Byłeś tym, który zawsze mnie podtrzymywał
Never let me fall / Nie pozwalał mi upaść
You're the one who saw me through through it all / Byłeś tym kto wypatrzył mnie w tym wszystkim

You were my strength when I was weak / Byłeś moją siłą kiedy byłam słaba
You were my voice when I couldn't speak / Byłeś moim głosem kiedy nie mogłam mówić
You were my eyes when I couldn't see / Byłeś moim wzrokiem kiedy nie widziałam
You saw the best there was in me / Zobaczyłeś to, co we mnie najlepsze
Lifted me up when I couldn't reach / Podniosłeś mnie, kiedy nie mogłam dosięgnąć
You gave me faith 'cause you believed / Dałeś mi wiarę, bo sam wierzyłeś
I'm everything I am / Jestem tym, czym jestem
Because you loved me / Bo mnie kochałeś

You gave me wings and made me fly / Dałeś mi skrzydła i sprawiłeś że latałam
You touched my hand I could touch the sky / Dotknąłeś mojej dłoni, mogłam dotknąć nieba
I lost my faith, you gave it back to me / Straciłam wiarę, przywróciłeś mi ją
You said no star was out of reach / Powiedziałeś, że każdej gwiazdy można dosięgnąć
You stood by me and I stood tall / Wspierałeś mnie, więc stałam pewnie
I had your love I had it all / Miałam Twoją miłość, więc miałam wszystko
I'm grateful for each day you gave me / Jestem wdzięczna za każdy dzień, który mi dałeś
Maybe I don't know that much / Może nie wiem za wiele
But I know this much is true / Ale wiem, że prawdą jest, że
I was blessed because I was loved by you / Zostałam pobłogosławiona, bo byłam przez Ciebie kochana

You were my strength when I was weak / Byłeś moją siłą kiedy byłam słaba
You were my voice when I couldn't speak / Byłeś moim głosem kiedy nie mogłam mówić
You were my eyes when I couldn't see / Byłeś moim wzrokiem kiedy nie widziałam
You saw the best there was in me / Zobaczyłeś to, co we mnie najlepsze
Lifted me up when I couldn't reach / Podniosłeś mnie, kiedy nie mogłam dosięgnąć
You gave me faith 'cause you believed / Dałeś mi wiarę, bo sam wierzyłeś
I'm everything I am / Jestem tym, czym jestem
Because you loved me / Bo mnie kochałeś.

            Biorę głęboki oddech. Czuję jakby niewidzialne łańcuchy właśnie opadły na ziemię, pozwalając bym mogła oddychać.
            Coś się zaczyna, by coś mogło się skończyć.
            Coś się kończy, by coś mogło się zacząć.
            Witam w nowym życiu, Victorio Santangel.
            I życzę Ci powodzenia.
           
You were always there for me
The tender wind that carried me
A light in the dark shining your love into my life
You've been my inspiration
Through the lies you were the truth
My world is a better place because of you.

sobota, 26 stycznia 2019

E6S4.It feels like there's oceans between you and me once again.



AMERICA

Choć mieszkam w Los Angeles prawie trzy miesiące, nigdy nie byłam w Malibu. Ani ostatnio, ani wcześniej. Dlatego ucieszyłam się, kiedy Ashton zaproponował mi tą wycieczkę.
Postanowiłam, że wiadomość o ciąży oznajmię mu właśnie wtedy.
Kiedy będziemy tylko we dwoje, z dala od wszystkich i kiedy… cóż. Nie będzie mógł zwiać gdzie pieprz rośnie.
W zasadzie mógłby, ale jestem pewna, że miałby na sumieniu fakt, że zostawił mnie samą.
Tak. Jestem sprytna. I nieco bezwzględna.
I nie wiem dlaczego biorę pod uwagę najgorszy z możliwych scenariuszy ale zawsze taka byłam.
Wolałam się zaskoczyć pozytywnie niż najzwyczajniej w świecie rozczarować.
W moim życiu spotkało mnie zbyt dużo rozczarowań.
W końcu przyznałam sama przed sobą, że nie mogę sobie pozwolić na więcej.
Dojeżdżamy na plaże, kierując się do jednego z drewnianych domków na wydmach. Widok jest niesamowity i nawet nie potrafię sobie wyobrazić, jak bardzo byłabym zrelaksowana mieszkając tu na codzień. 
I choć od samego rana czuję się nieswojo i tylko modlę się, aby nie spotkały mnie mdłości, to jednak to miejsce i cała jego otoczka sprawia, że zaczyna mi być lżej.
-Podoba ci się? - Ashton uśmiecha się do mnie, kładąc torbę na łóżku. Otwieram balkon i wychodzę na niewielki taras. Czując piasek pod stopami, mam wrażenie, że do szczęścia nie jest mi już nic więcej potrzebne.
-Jest perfekcyjnie. - odpowiadam cicho, nie zakłócając tej niesamowitej nostalgii. 
Bo jest perfekcyjnie.
Właśnie w tej chwili.



-Nigdy zbyt dużo nie pływałam… - oddychając przyjemną bryzą, trzymając za rękę tego wspaniałego mężczyznę i spacerując swoją ścieżką wzdłuż oceanu jest dokładnie tak, jak każda dziewczyna mogłaby sobie wymarzyć.
-Dlaczego? - pyta, spoglądając na mój profil. Zamykam oczy, pozwalając sobie by ciepłe promienie słońca muskały moją twarz.
-Te fale… Zawsze mnie przerażały. Czasami w głowie miałam obraz jak mnie porywają, a ja się poddaję. Unoszę, nie mogąc znaleźć powrotu. - zerkam na niego. - Wiem, to głupie.
-Nie. To nie głupie. - odpowiada. - Cieszę się, że mi to mówisz. 
Uśmiecham się do siebie. Schylam się, żeby zebrać kilka muszelek. To coś zupełnie nowego i muszę przyznać, że taka aktywność spędzania wolnego czasu, albo jakiegokolwiek czasu, była mi potrzebna już dawno.
-Moja mama zawsze mówiła, że złe rzeczy są jak fale. Zawsze będą się nam przytrafiać i nikt nic na to nie poradzi. To część życia, tak samo jak fale są częścią oceanu. Jeśli stoisz na brzegu, nigdy nie wiesz, kiedy nadpłyną. Ale nadpłyną. Trzeba tylko pamiętać, żeby po każdej z nich wynurzać się z powrotem na powierzchnię, to wszystko.
-Twoja mama to mądra kobieta. - zbliżam się do niego, a on opatula mnie swoim ramieniem.
Czuję się bezpieczna.
-Teraz już wiem skąd tyle porównań do oceanu. - wzdycham, usadawiając się pomiędzy jego nogami na piasku. Czuję jego ciepły tors i długie palce, błądzące pomiędzy moimi. - Ocean jest niesamowity, w jakiś sposób niebezpieczny ale też bezgraniczny. Można o nim mówić jak o bólu, nieszczęściu, pięknie i miłości… Zależy czym ocean jest dla danej osoby.
-Zgadnij czym jest dla mnie. - czuję jego oddech na uchu.
Dzisiejszy zachód słońca jest czymś najpiękniejszym, co udało mi się zobaczyć w życiu. A mężczyzna, który siedzi obok mnie, dzieląc ze mną tą przyjemność wpatrywania się w to niesamowite dzieło natury jest kimś, kim nie spodziewałam się że kiedykolwiek mógłby być.
-Myślę, że twoja relacja z oceanem jest jak w piosence Lii Johnson. - dumam. - Czekasz na brzegu z szeroko otwartymi ramionami. Wiatr wieje we włosy… Pozwalasz soli morskiej wchłonąć. Starasz się pokonać fale. Jesteś gotów na wszystko co ci przyniosą. - cytuję tekst, odgadują, że się uśmiecha.
-Tak, w zasadzie to prawda. A poza tym… Ty też jesteś dla mnie oceanem. Pięknym, wolnym i nadzwyczajnym. 
Całuję wierzch jego dłoni.
Wzdycham.
-Powiedz. Czy… Lubisz chwile, kiedy jesteśmy we dwoje? 
Nastaje chwila ciszy. Zapewne zastanawia się dlaczego zadaję to pytanie.
A może i nie.
Wydaję mi się, że jest przyzwyczajony do tego, że w nawyku zadaję naprawdę różne pytania. Nawet takie, których się nie spodziewa.
-Kocham, kiedy jesteśmy we dwoje. To moje ulubione momenty.
Kiwam głową.
-A co jeśli… Byłby z nami ktoś jeszcze?
Szum wiatru i fal znów daje się we znaki, kiedy nasze głosy cichną. 
Potrafię sobie wyobrazić jego minę.
Ale nie chcę jeszcze się z nią zmierzyć.
-Co masz na myśli? 
-Co jeśli… - kieruję jego dłoń na mój brzuch. - Byłby ktoś trzeci?
Słyszę jak wypuszcza powietrze. I w pewnym momencie wydaję z siebie coś, czego nie mogę określić. Nie wiem czy to łkanie, świst czy po prostu dźwięk nieokreślonego zdziwienia, zadumy i radości w jednym.
Czuję jak jego ciało przenosi się i po sekundzie mogę dostrzec jego twarz.
-Mówisz poważnie? - patrzy na mnie w taki sposób, w jaki chyba jeszcze nigdy na mnie nie patrzył. 
I dosłownie w ciągu sekundy mam wrażenie, że jego miłość do mnie się potęguję. Jakby wzrosła z myślą, że od tej chwili nie tylko mnie musi ją obdarzyć, ale także maleństwo, które we mnie rośnie.
Kiwam głową.
On nie mówi nic.
W odpowiedzi, jego ręce ściskają moje. Trzy razy. Z każdym uściskiem, wymawia bezgłośnie trzy słowa. - Ja. Cię. Kocham.
Całuję go, ścierając z policzka łzy.
-Przejdziemy przez to?
-Nie ma na świecie rzeczy, której pragnąłbym bardziej. Zrobię wszystko co zechcesz. Nie obchodzi mnie gdzie jesteśmy, tylko to, że jesteśmy razem. Wszyscy. - dotyka mojego brzucha. - You’re my home… I will love you my whole life.
-I love you. Never doubt it.

Są rzeczy, których zwyczajnie nie jesteśmy w stanie przewidzieć. Życie zaskakuje. Stawia przed nami różne wyzwania. Różne sytuacje, z którymi musimy się zmierzyć, bez względu na to, czy nam się to podoba, czy niekoniecznie. Musimy przez nie przejść. Wreszcie stawia na naszej drodze osoby, które potrafią zachwiać naszą równowagę i nieźle namieszać zarówno w głowie, jak i w sercu. A za tym idą czyny i decyzje, które zmieniają nasze życie już na zawsze…

***

środa, 23 stycznia 2019

E5S4. I've been watching you for some time, can't stop staring at those ocean eyes.


VICTORIA
            Nocne życie Nowego Jorku zawsze mnie fascynowało. Każde miasto różni się swoją imprezową kulturą. Ostatnio zasmakowałam Los Angeles, teraz przyszła pora bym liznęła czegoś więcej z drugiej części Ameryki.
            Nie będę ukrywać. Bywałam na różnych przedsięwzięciach w tym mieście. Pokazy mody, premiery, koncerty, Sylwester. Ale praktycznie nigdy nie szlajałam się po pobliskich barach.
            Dzisiaj mam taką okazję. Długo zastanawiam się nad tym co mam na siebie włożyć. Na początku chciałam wyglądać zupełnie normalnie. Jeansy. Koszulka. Szpilki. Ale w momencie kiedy przeglądałam wieszaki z ubraniami zobaczyłam ją. Srebrną, krótką sukienkę. Głęboki dekolt. Pasek, który podkreśla wcięcie w talii.
            Skoro mój plan obejmuje praktycznie zupełną rezygnację z życia gwiazdy, zaczęłam zastanawiać się gdzie będę miała okazuję ubrać tą kreację. Jeszcze dziś stawiam na coś gwiazdorskiego. Później przyjdzie czas na skromniejsze kreacje.
- Wow - Veronica staje niespodziewanie w drzwiach. Jestem w trakcie wiązania pasa, więc praktycznie jestem w pełni ubrana.
- Śliczna, co? - obracam się do niej twarzą. Od razu spogląda na mój dekolt.
- Łowy? - unosi brew, ale kiwam przecząco głową. Nie myślałam o tym w ten sposób. Często noszę mocno wycięte sukienki lub bluzki. To żadna nowość.
- Chyba muszę trochę odpocząć od mężczyzn - mówię sięgając po czarną torebkę - Pisałam dziś z Everly.
            Veronica nie wygląda na zadowoloną.
- Chce się z nami spotkać kiedy wrócimy do Los Angeles - oznajmiam.
- Jeśli chcesz możesz się z nią spotkać. Nie jestem zainteresowana.
- Proszę - mówię błagalnym tonem. Podchodzę do siostry i sięgam po jej dłonie. Ściskam je mocno - Nie chcę robić tego sama.
- Ale chyba będziesz musiała - Veronica wyślizguje się z moich dłoni - Idziemy czy nie?
            Nie drążę więcej tematu. Mam zamiar spotkać się z Everly. Sama czy z Veronicą? Nie ważne. Mam do niej kilka pytań, które muszą zostać zadane. Wcześniej czy później.
            Kiedy docieramy do baru, March już na nas czeka. Od razu stawia przed nami kufle z piwem i zachęca do picia.
- Jestem strasznie podekscytowana - mówi swoim anielskim głosem. Wygląda równie anielsko w lateksowych, różowych spodniach i niewiele zasłaniającej bluzeczce.
- Dlaczego? - biorę łyk piwa. Siedzimy przy barze i mamy stąd idealny widok na scenę. March sama nas tu usadziła, więc jak mniemam doskonale zdawała sobie z tego sprawę.
- Nie każdy chce chodzić na występy kapeli mojej przyjaciółki. Ludzie niekoniecznie przepadają za takimi barami - wskazuje ręką na pomieszczenie.
            Nie do końca wiem o czym mówi, bo bar jest niewielki, ale zarazem przestronny i gustownie urządzony. Pomieszano tu trochę nowoczesności ze stylem vintage, ale nie widzę tu ani kiczu, ani brudu, ani nic co mogło by odrażać ludzi.
- Albo za nią - wzrusza ramionami. Spoglądamy na siebie z Veronicą.
            Chociaż nie chcę oceniać, domyślam się, że obie dziewczyny różnią się od siebie. Jedna lubiana, druga nie. March jest przepiękna. Czy to oznacza, że jej przyjaciółka jest brzydulą?
- Często tu przychodzisz? - moja siostra sączy piwo i wypytuje March Jane o różne rzeczy.
- Tutaj? Praktycznie codziennie. Czasami tu dorabiam - dziewczyna uśmiecha się promiennie. Wyciąga z kieszeni telefon i spogląda na wyświetlacz - Za godzinę wchodzą na scenę. Idę zobaczyć co u nich.
            Kiwamy głowami ze zrozumieniem. Zazwyczaj to ja jestem po drugiej stronie sceny. Ale cudowne uczucie potrzeby bycia tylko biernym widzem rozpływa się w moim wnętrzu.
            Rozsiadam się wygodnie na krześle i czekam.
            Ciekawość mnie zżera co pokaże nam dziś Touch of the Sun. Mam nadzieję, że będzie to coś dobrego.

BEN
            Kanapa w naszym barze zawsze była moim ulubionym miejscem. Tutaj przygotowywałem mój umysł na występ. Rozgrzewałem palce. Byłem w końcu sobą.
            Dzisiaj bar znów jest prawie pusty. Nie wiem jakim cudem nie przyciągamy do siebie ludzi. Mamy całkiem dobre kawałki, nasz wokalista jest ekscentryczny i energetyczny. Basistka całkiem ładna, chociaż totalna z niej suka. Drugi basista to po prostu talent.
            A ja? Ja gram na perkusji, obstawiam tyły i robię swoją robotę najlepiej jak potrafię.
- Słuchajcie - podekscytowana March wpada do naszego małego pomieszczenia. March Jane to przyjaciółka Willow. March praktycznie nie odstępuje Willow na krok, ale ona  zdecydowanie nie odwzajemnia jej uczuć.
- Yhym, znów łowca talentów? - Willow burka pod nosem, nie podnosząc oczu na dziewczynę. Ciągle gapi się tępo w swój telefon i odpala kolejnego papierosa. Mina March trochę się zmienia, ale ciągle można dostrzec cień podekscytowania w jej oczach.
- Mów co chciałaś nam powiedzieć - zachęcam ją. Teraz widzę wdzięczność.
- Dziś na naszym występie będzie ktoś znany!
            Nowy Jork pęka w szwach od znanych osób, ale nie w naszym barze. Dopada mnie zwątpienie. Czy to jakiś stary alkoholik który był kiedyś gwiazdą rocka czy może jeszcze inny typ osoby spod ciemnej gwiazdy?
- Ile razy mam Ci mówić, żebyś przestała fantazjować? - Willow raczy podnieść oczy na March Jane, ale jej wzrok nie mówi "fajnie, że przynosisz takie wieści". Mówi "idź się leczyć" - Nigdy nie udało Ci się przyprowadzić nikogo sławnego. I dziś pewnie też tak będzie.
            Widzę jak klatka piersiowa March unosi się ciężko i opada. Postanawiam działać. Willow nie może znów spierdolić March wieczoru. Podchodzę szybkim krokiem do dziewczyny, łapię ją pod łokieć i ciągnę w stronę drzwi.
- To jak? Pokażesz mi kto dziś będzie nas oglądał?

            Ostatnie uderzenia w talerze, a mi serce podskakuje pod samo gardło. Już dawno nie czułem czegoś takiego. Takiej przyjemności z grania. Zazwyczaj dawałem z siebie wszystko, ale dziś wycisnąłem wszystko do ostatniej kropli.
            Czułem się obserwowany. Ja też ciągle na nią patrzyłem.
            W srebrzystej, krótkiej sukience, z głębokim dekoltem świeciła jak gwiazda na ciemnym niebie.
            Widywałem wiele kobiet. I chociaż całkiem sporo było ich w moim życiu, ona jest wyjątkowa. March miała zupełną rację. Kiedy ją zobaczę opadnie mi kopara.
- To Victoria Santangel. Kojarzysz? - słowa ciemnowłosej zapadły mi w pamięć. Kiedy zajrzałem przez otwarte drzwi naszego pokoju, nie do końca wiedziałem gdzie patrzeć. Kojarzyłem Victorię Santangel. The Fame było popularnym zespołem, niektóre ich hity rozgłośnie radiowe maglowały w kółko.
            Ja wolałem cięższe dźwięki, więc nigdy dla własnej przyjemności nie słuchałem ich zespołu.
            A teraz ta zniewalająca kobieta siedzi przy barze, popija zwykłe piwo i jestem pewien, że gdyby jakaś fanka wypatrzyła ją w oknie mielibyśmy tu zbiegowisko nastolatek.
            Schodzimy z prowizorycznej sceny. Jestem chyba lekko oszołomiony. Nawet nie lekko, ale kiedy Willow ciągnie mnie za sobą i zamyka drzwi na klucz, wracam na ziemię. Nie od razu rozpoznaję jej zamiary.
- Spodobała Ci się? - unosi wysoko brwi. Wiem, że jest wkurzona. To nawet za małe słowo. Jest wkurwiona.
- Nie wiem o czym mówisz - biorę butelkę z wodą i piję ją. Jestem zmęczony po występie. Ciągłe walenie w bębny może wykończyć.
- Doskonale wiesz o czym mówię.
            Willow jest w agresywnym nastawieniu, ale w sumie ma rację. Victoria zdecydowanie mi się spodobała. Ale to nie ten poziom. Ona jest kimś znanym, a ja po prostu jestem zwykłym gościem, który w Nowym Jorku szuka swojego miejsca.
            Nie mam siły przebicia. Żyjemy dwoma różnymi życiami. Tego nic nie zmieni.
            Dostałem się na Juilliard School. Nikt mi w tym nie pomógł, osiągnąłem to sam. Sam złożyłem podanie, potem przeszedłem pomyślnie rekrutację i przesłuchanie. Sam pracuję na siebie. Zarabiam i opłacam mieszkanie.
            Ja jestem tu. Ona jest tam, więc nie do końca mam pojęcie o co chodzi Willow.
- Nie bądź zazdrosna. Przecież wiesz, że między nami już nigdy nic nie będzie - daję jej to do zrozumienia po raz tysięczny. Po raz tysięczny Willow uznaje to za żart.
- Mam nadzieję, że żartujesz - prycha. Ciągle tak robi.
- Powtarzam - zirytowany mijam ją, przekręcam klucz w drzwiach i otwieram je na oścież. Ciągle spoglądam gdzieś w stronę Willow. Wypluwam słowa nie myśląc za dużo - Chcę żebyś w końcu się ode mnie odczepiła i dała mi spokój.
            Widzę, że mina Willow zmienia się diametralnie. Patrzy za mnie. Żeby przekonać się co ciekawego zwróciło jej uwagę, odwracam głowę.
            Victoria jest z bliska jeszcze piękniejsza. Ma zielone oczy. Ogromne zielone oczy. I czarujący, szeroki uśmiech. Wyciąga do mnie rękę, ale nie podaje jej mojej. Z konsternacją opuszcza ją.
- Chciałam żebyście poznali moje znajome - sytuacje ratuje March, albo chociaż próbuje. Ja czuję się zażenowany. I zupełnie nie wiem co się ze mną dzieje.
- Jestem Vicky, a to jest Veronica moja siostra - Victoria odzywa się w następnej kolejności. Jej głos idealnie pasuje do jej wyglądu, ciała. Jej całej. I nie umiem do końca wytłumaczyć sobie o co w tym wszystkim chodzi.
- Ben - pokazuje na siebie, potem obracam się i wskazuje palcem na moją byłą dziewczynę - Willow.
            A potem jakby nigdy nic mijam March, Vicky i jej siostrę, opuszczając pub.
            Nogi niosą mnie do mojego mieszkania. Wstyd prosto do barku z alkoholem.
            Przez całą drogę dręczyła mnie jedna myśl. 
            Co ja właśnie zrobiłem?