sobota, 29 kwietnia 2017

31.Who's gonna walk you through the dark side of the morning?

Music on


AMERICA

Choć jest dopiero dziewiąta rano, czuję się wyspana po prawie całonocnej libacji. Co prawda moje stopy błagają o porządny masaż, a gardło domaga się choć paru kropel wody, to jednak moje ogólne samopoczucie jest naprawdę wyśmienite i mam wrażenie, że w dzisiejszym dniu nic nie jest w stanie go popsuć.
Człapię do lodówki i biorę z niej butelkę soku porzeczkowego. Nawet nie zdaję się wyciągnąć szklanki i piję prosto z gwinta. Ulga zimnego napoju w gardle jest nie do opisania.
Vicky jeszcze śpi i jestem pewna, że zajmie jej to jeszcze trochę czasu. Cisza w mieszkaniu jest naprawdę nie do zniesienia.
Nasz dom w Londynie żyje od samego rana. Masa służby, głośne urządzenia, które są odpowiedzialne za nasze śniadania i dźwięki różnorodnych maszyn sprzątających. Tutaj jesteśmy we dwie i aż przeraża mnie myśl, że nie mam do kogo kiwnąć głową na powitanie.
Włączam telewizor, aby umilić sobie czas i pierwsze na co wpadam to jakaś amerykańska stacja muzyczna, która puszcza akurat teledysk One Direction. Uśmiecham się na ich widok i czekam do końca piosenki. Po chwili na monitorze pojawia się napis: 1D FOREVER, a na ekranie wita mnie kolejny ich utwór. Marszczę brwi zdziwiona, ale sądzę po prostu, że zrobili jakiś maraton z One Direction, żeby amerykańskie dziewczęta miały dobry humor od samego rana w ten śliczny czwartkowy poranek. 
Przełączam na kolejną stację i znowu to samo. Twarze czterech tak dobrze znanych mi mężczyzn, które co chwilę migają na ekranie telewizora. 

„Ta niespodziewana wiadomość złamała serca milionom dziewczyn na całym świecie. Najpopularniejszy boyband tych czasów ogłosił, iż zawiesza swoją działalność. 
W Londynie od samego rana panuje chaos, a brytyjskie nastolatki wychodzą na Oxford Street z plakatami głoszącymi protest. Nikt nie spodziewał się tak nagłej decyzji zwłaszcza, że chłopcy z One Direction byli w trakcie nagrywania swojej szóstej płyty. Co skłoniło Harry’ego, Niall’a, Liam’a oraz Louis’a do takiego postanowienia i jak mają się zamiar z tego wszystkiego wytłumaczyć? Dowiemy się już za dwie godziny podczas konferencji prasowej, w której chłopcy wyjaśnią swoją decyzję, a najważniejsze, odpowiedzą na pytanie: CO DALEJ?

Szczerze powiedziawszy nie mam pojęcia czy amerykańskie stacje muzyczne robią sobie dziś żarty, czy ja tak naprawdę jeszcze się do końca nie zbudziłam i to wszystko jest snem, ale wchodzę jeszcze szybko na wszystkie media społecznościowe w moim telefonie i po chwili okazuje się jednak, że z amerykańskimi mediami wszystko w porządku, a ja obudziłam się już dawno.
Tylko jak inaczej wytłumaczyć tą okropną wiadomość, która spadła jak grom z jasnego nieba? Czy jeśli chłopcy mieli zamiar zawiesić swoją działalność, to by nam tego nie powiedzieli? NAM? Przecież doskonale wiemy, że obie nasze grupy łączyło wiele sekretów i nikt z nas by nawet nie pomyślał, żeby cokolwiek wyszło na światło dzienne, bo doskonale zdawaliśmy sobie sprawę, że mogłoby to nam wzajemnie zaszkodzić.
Wiem, że powinnam lecieć do Vicky i szybko poinformować ją o owej wiadomości, ale moje nogi wprost odmawiają posłuszeństwa. To nie dzieje się naprawdę.
Wybieram w kontaktach tak dobrze znany mi numer i czekam… Czekam, aż to co usłyszałam i zobaczyłam okaże się nieprawdą.
-Harry… - mówię od razu do słuchawki, kiedy słyszę, że odebrał po trzecim sygnale.
-Hej, Ami… - odpowiada cicho, ale w jego głosie wciąż słyszę troskę i miłość. Nastaje chwila ciszy. Widziałam go po raz ostatni trzy dni temu, a mam wrażenie jakby to był co najmniej rok. Tak jakby mój wyjazd i to, że nie jestem przy nim miało zmienić wszystko, choć doskonale zdaję sobie sprawę, że ta decyzja nie została podjęta ot tak. Musieli o tym wiedzieć dużo wcześniej, ale i tak sam fakt, że dowiaduję się tego akurat teraz, gdy jestem w Los Angeles, tak daleko od niego, wydaje mi się nie do zniesienia. 
-Właśnie się dowiedziałam. Jak to się stało? 
-To była kwestia czasu, odkąd odszedł Zayn. Poza tym nie możemy zwalać tylko winy na niego. Sama wiesz jak wyglądało nasze życie. Powoli już mieliśmy dość, aż w końcu wyczerpaliśmy się do końca. To musiało w końcu nadejść.
-Nie wiem co powiedzieć… Czuję się dziwnie. - odpowiadam choć to zapewne bardzo głupie. Słyszę jego prychnięcie, ale wiem, że jest pozytywne. Zupełnie jakbym czuła uśmiech na jego twarzy. 
-Uwierz, że ja też. Od samego rana telewizja i internet żyje tylko tym, a mamy już prawie wieczór.
-Dziwi cię to? Sama byłam w szoku, a co dopiero ludzie, którzy was uwielbiają? Nie spodziewałam się, że dowiem się o takiej decyzji ze stacji radiowej - mówię już trochę zgaszona, bo wciąż nie mam pojęcia dlaczego nie powiedział nic wcześniej.
-Dostaliśmy zakaz mówienia komukolwiek. Nawet naszej rodzinie. To miało przyjść szybko i bezboleśnie. Niestety chyba ten plan nie był do końca dopracowany - wzdycha, a mnie naprawdę jest go szkoda. Nawet nie wyobrażam sobie co czuje i jak wielka lawina rozpaczy, hejtów i innych emocji spłynie na nich po dzisiejszym dniu.
-Przepraszam. Pewnie jesteś przybity, a ja robię ci wywody o nic…- odpowiadam i znów następuje cisza. On chyba też ma wrażenie, że nie rozmawiał ze mną przed długi czas. Napawamy się tą ciszą, jakby to w jakiś sposób pomogło nam zrozumieć siebie. Bo przecież kiedyś rozumieliśmy się bez słów.
-Nic się nie stało. Miałaś prawo wiedzieć. Każdy miał prawo. Ale ktoś zadecydował inaczej, a teraz musimy to odkręcić. Jutro zapraszamy najbliższych przyjaciół na spotkanie. Nie wiem czy mam to nazwać imprezą czy nie, w każdym razie chcemy sprostować i wyjaśnić kilka spraw.
-Oh… - odpowiadam, bo nie wiem co innego mam powiedzieć. Nie ma mnie w Londynie i szczerze wątpię, że pojawię się tam jutro.
-Wrócisz do mnie? - słyszę znów jego głos i mam ochotę się rozpłakać. 
-Harry, ja…- zacinam się. - Mamy zamiar wrócić dopiero za pięć dni. Nie wiem czy uda mi się zmienić te plany…
-Jest coś, co się tam trzyma? - zadaje pytanie, a ja zamieram. Nie jestem pewna czy chce mu zwalać na głowę relację z mojego życia zwłaszcza, że u niego sytuacja wygląda niezbyt zachęcająco.
-Jeszcze nie wiem - wzdycham. - Chcę ci tylko powiedzieć, że się postaram, ale nie mogę dać ci gwarancji, że się jutro zobaczymy.
-Dobrze. Zrób co uważasz, a ja będę czekał…

Tylko czy faktycznie się doczeka?

VICTORIA

"Chcę ci tylko powiedzieć, że się postaram, ale nie mogę dać ci gwarancji, że się jutro zobaczymy."
Choć stoję w holu już dłuższą chwilę, rejestruje niewiele z dźwięków płynących z ogromnego salonu. Dokładnie, słowo w słowo, słyszę końcówkę rozmowy Ami z Harry’m. Z nikim innym tak nie rozmawia. Nie używa tego tonu głosu. Ciepłego, pełnego uczucia i czegoś czego nikt kto nie był nigdy zakochany nie zrozumie. Ale powstaje pytanie: po co mieliby się jutro zobaczyć? Czy ona coś przede mną ukrywa? Co się dzieje? Oddycham płytko, próbując wyrzucić z głowy najgorsze scenariusze. Jestem jakąś pieprzoną pesymistką albo już kompletnie zaczynam wariować.
- Tysiące fanek wylewają łzy na najpopularniejszych portalach społecznościowych. Era One Direction zakończona. Czy inny, młody boyband będzie miał w ogóle szansę powtórzyć sukces tego zespołu…? - choć telewizor cały czas był włączony, słowa wypowiadane przez prezenterów w spowolnionym tempie docierają do mojej świadomości. Tylko po części rozumiem co się wokół mnie dzieje. I choć mam ściśnięte gardło, żołądek a każdy mięsień mojego ciała odmawia mi posłuszeństwa, serce kołacze mi w piersi jak szalone. Przysięgam, zaraz wyskoczy i na swoich jak mniemam krótkich nóżkach poleci do Londynu. 
Już sama nie wiem, czy jestem smutna, czy wkurzona. Smutna, że żaden z chłopaków nawet nie pisnął słówka, że mają zamiar rozwiązać zespół. I wkurzona za to, że tego nie zrobili, w szczególności na Niall'a. Przecież jeszcze kilka dni temu siedzieliśmy w hotelowym pokoju rozmawiając o tym kiedy pierwszy raz usiedliśmy na nocnik, ale Horan nie miał odwagi poruszyć tak ważnej kwestii. One Dierction przestanie istnieć. Na jakiś czas? Na ile? Na rok? Dwa? Dziesięć? Na zawsze? 
Spoglądam tępo w szarą ścianę, czując, że powracają do mnie moje zmysły. Biorę głęboki oddech. Chyba czas na rozmowę z Americą. Pewnym krokiem wkraczam do salonu. Jednak jestem na tyle cicho, że w pierwszym momencie przyjaciółka nie zauważa mojej obecności. Odchrząkuję więc, zwracając na siebie uwagę. Spogląda na mnie znad ekranu telefonu, uśmiechając się, ni to ciepło, ni pocieszająco. Zdecydowanie sama bije się ze swoimi myślami.
- Słyszałam wszystko - mówię, po czym siadam obok niej. Kładę na jej smukłym ramieniu moją głowę. 
- Spodziewałam się wszystkiego, ale nie tego - odpowiada beznamiętnie - Dziwnie się z tym czuje, a Ty? - pyta, dalej przeglądając strony z ogromnymi nagłówkami mówiącymi o tym, że chłopacy ogłosili "przerwę do odwołania". 
- Cóż… ja też. Myślałam jednak, że byliśmy na tyle blisko, że coś nam chociaż zasugerują, dadzą do myślenia, wyślą znak dymny, cokolwiek - prostuje się na kanapie. Chciałabym wstać i tupnąć nogą jak mała dziewczynka, której się coś nie podoba. Ale nie mogę. Bo nie jestem już małą dziewczynką i nie mogę poddać się emocjom. Muszę w końcu wszystko zacząć kontrolować. Teraz, zaraz - Musimy wracać do Londynu.
- Nie, Vick, wcale nic nie musimy - odpowiedź choć jest dość zimna, trafia do mnie prosto z przekazem. Choć jej usta mówią "nie", wiem, że uczucia już dawno stoją pod domem Harry’ego i proszą o wpuszczenie do środka.
- Ja chcę. Muszę zobaczyć Niall’a. A Ty? Nie chcesz zobaczyć Harry’ego? 
- Wiesz, że teraz trochę rzeczy się pozmieniało - odwraca ode mnie głowę, by spojrzeć przez okno. Jeśli miała zamiar wypatrzeć w nim Tylera, to na niewiele się to zdało - Pogubiłam się. Minęły dni, a ja mam wrażenie, że od naszego ostatniego dnia w Anglii minęły miesiące. A co jeśli tutaj jest moja szansa? Na coś więcej?
- Ami, nie wykluczam tego - mój głos jest ciepły i spokojny. Rozumiem ją. Poznała kogoś nowego, ale powrót do Londynu nie jest ostatecznością. Nikt nie powiedział, że musi tam zostać i przykuć się z Harrym Styles’em do kaloryfera - Ale może chcesz usłyszeć kilka słów wyjaśnienia? Wiem, że Harry chce żebyś tam była. Może sama Twoja obecność dużo mu da? 
- Sama nie wiem…
- Pomyśl też o mnie - uśmiecham się, po czym zagryzam wargę - Ja chcę porozmawiać z Niall'em. To jak? Rezerwujemy lot? 



Choć trzęsiemy się jak owsiki na zimnie, całkiem dobrze udaje nam się ogarnąć sprawę. Kontaktując się jeszcze dodatkowo z Paul’em bukujemy najbliższy lot do Londynu. Mamy na spakowanie, ogarnięcie się i dojazd na lotnisko jakieś bite dwie godziny. Oczywiście nie obyłoby się bez kontrolnych telefonów od Caroline. 
- Wracacie? - bez ceregieli, zwykłego "cześć" i grzecznościowego "co tam u was?" rozpoczyna rozmowę - Jeśli wracacie to cudownie. To znaczy, nie cudownie, bo One Di się rozpadło, ale nie można rozpaczać. Nie zdechł nasz ulubiony pupilek, prawda? - słyszę szmery w tle i gwizd, po czym szczekanie Bull’ego - Słyszałaś? Z Bully'm wszystko wporzo.
- Dziękuję za informację o stanie Bully'ego. Uspokoiłaś mnie - choć do mojej odpowiedzi wkrada się nutka ironii, Caroline kompletnie jej nie wyczuwa. Trajkoce dalej, ale przynajmniej zagłusza moje myśli. Ta dziewczyna zawsze przydaje się do czarnej, brudnej roboty.
- Przyjedziemy z Paul'em po was na lotnisko, okej? 
- Dobrze mamo - śmieje się. 
- Uważajcie na siebie. Ucałuj ode mnie Ami. Chociaż wysłałam jej z milion sms'ów, jesteśmy tysiące kilometrów od siebie, wiem, że nie jest jej łatwo. I chociaż tego Santangel nie pokazujesz… tobie też nie jest najprościej. Ubierzcie się ciepło - przesyłam jej wirtualnego, telefonicznego buziaczka i kończę rozmowę. Ta dziewczyna zna nas na wylot. Mogłabym się pokusić o stwierdzenie, że lepiej niż my same siebie.
Ubrane w miarę możliwości ciepło, jedziemy taksówką na lotnisko. Niewiele mówimy. Ogólnie, zagłuszane zewsząd informacjami o rozpadzie zespołu, nie mamy zbyt wiele do powiedzenia. 
- Po jutrze wracam do Kalifornii - ciszę między nami, wypełnioną odgłosami poruszających się aut i głośnego silnika taksówki, przerywa głos Ami. 
- Tak myślałam. Wracasz do Tylera.
- Wracam - odpowiada, biorąc głęboki oddech - Zaczynam coś nowego. Czuje to. I coś mi się wydaje, że Harry już też to wie.
- I myślę, że się będzie musiał z tym pogodzić - uśmiecham się do niej, zamykając w uścisku jej dłoń. 
I choć nie jest to mój pierwszy i zapewne nie ostatni lot, to nie pamiętam kiedy ostatnio tak niecierpliwie czekałam przy odprawie. Wracamy na stare śmieci. Do starego, nowego życia. Do nowej sytuacji. Do miejsca gdzie zawsze zostawiamy kawałek naszego serca.
Cóż. W głębi serca nie tylko America potrzebuje wyjaśnień. Ja pragnę ich równie mocno.

AMERICA



Ręce mi się trzęsą, kiedy postawny facet w garniturze otwiera nam drzwi do olbrzymiej restauracji wyglądającej z zewnątrz jak mały zamek. Dookoła mnóstwo złota i burgundu. Wszędzie stoją tace z kieliszkami szampana, a kelnerzy uśmiechają się pogodnie do kolejno mijanych gości.
Nie pamiętam kiedy ostatnio byłam w tak wytwornym miejscu, choć co chwilę bujamy się po prestiżowych klubach, knajpach i rezydencjach.
Jednak to coś zupełnie innego niż zawsze, i jestem nawet trochę zdziwiona, że chłopcy postanowili zaprosić swoich przyjaciół w tego typu miejsce. Wydaję mi się, że to tylko potwierdza, jak bardzo poważna jest ta sprawa i jaką skruchę wyrażają swoją nagłą decyzją i tym, że tak naprawdę nikt nie miał o niej zielonego pojęcia.
Cieszymy się razem z Vick, że ubrałyśmy się w miarę stosownie do miejsca. Caroline i Zoe mają nietęgie miny, ponieważ nie zdawały sobie sprawy, że będzie aż tak szykownie i nie mają na sobie zbyt pasujących do pomieszczenia części garderoby. 
Jako pierwszy dostrzega nas Louis. Zgrabnym krokiem podchodzi do naszej szóstki z prawie niewidocznym uśmiechem. Wita się z Paul’em i Olive’rem, a nas szczelnie obściskuje ramionami. Zbiera mi się na płacz, i sama do końca nie wiem dlaczego.
Rozmawiamy z nim chwilę kiedy on opowiada nam o ostatnich dwóch dniach. Z tego co widzę były dla nich tak ciężkie, jak sobie faktycznie wyobrażałam. To przedziwne, że nie widziałam ich jakiś tydzień, a tak dużo zdążyło się przeobrazić. Zupełnie jakbyśmy się spotkali po kilku latach i zdawali relacje ze swojego życia, w którym przecież nie powinno się aż tak dużo zmienić. Ale jednak się zmieniło.
Wypatruję gdzieś w tłumie bujnej, lokowatej czupryny, ale nigdzie jej nie widzę. Nie mam pojęcia gdzie teraz dryfuje, ale naprawdę chciałabym go już zobaczyć.
-Czuję się jakbym była na stypie - wzdycha Caroline i chyba każda z nas przyznaje jej rację. Ta uroczystość nie jest jak każda inna, a humor zdecydowanie nie dopisuje nam tak jak zawsze.
-To w końcu zakończenie najsławniejszego zespołu na świecie. Czego się spodziewałaś? - komentuje Vicky. - Wyobrażacie sobie ile nastolatek wylądowało już w szpitalu po tej nowinie?
-A ile zapewne jeszcze wyląduje… - dopowiada Zoe. Tak zwane „znawczynie świata show biżu i szalonych fanów”.
-Od kiedy Liam spotyka się z Cheryl Cole? - pytam i nie wierzę własnym oczom, kiedy dostrzegam zadowoloną parę. Czy to ja jestem zacofana w społeczeństwie czy to wszystko działo się w ciągu tych kilku dni?
-Ami, ogarnij się. Pisali o tym już ze dwa tygodnie temu… - odpowiada Care.
-I nic nie mówiłaś? - pytam zdziwiona, bo co jak co, ale to zawsze blondynka zasypuje nas wszystkimi nowinkami.
-Zaczyna się… - wzdycha Paul.
-Stwierdziłam, że to mało ważne. Ale nie zdziw się, jak zobaczysz gdzieś Eleanor. 
-Eleanor Calder też tu jest? - odzywa się Vick.
-Nie wiem czy jest, dopiero co przyszłam, no nie? W każdym razie miłość powróciła. 
-Czy ty też przyjaciółko czujesz się tak, jakbyś wróciła nagle z zaświatów po długiej nieobecności? - Vicky patrzy na mnie kątem oka i chyba czyta mi w myślach, bo to samo przyszło mi do głowy.
-Gorzej. - odpowiadam. - Mam wrażenie, że jestem tu obca. I wszyscy dookoła mnie też są obcy.
-Jak coś to my dwie wciąż jesteśmy takie same, z tymi samymi facetami przy swoich bokach! - Caroline zabiera głos, machając do nas ręką. Luzik, to akurat wiedziałam. 
-Muszę was na chwilę przeprosić… - mówi Vick i po chwili znika nam z oczu. Spodziewam się, że idzie poszukać Niall’a. Ja też powinnam wziąć z niej przykład i iść kogoś poszukać.
-To my idziemy się rozejrzeć… - informuje nas Zoe i wraz z Oliver’em kierują się na dużą salę.
-A my pójdziemy się napić. - odzywa się Caroline. - Idziesz z nami?
-Nie… - odpowiadam. - Też pójdę się trochę rozejrzeć. - blondynka kiwa głową, ale w ostatniej chwili łapie mnie za dłoń. - Ami… Tylko obiecaj mi coś…
-Co? 
-Jeśli go zobaczysz, niech te wszystkie uczucia nie powrócą…
-Dlaczego miałyby powrócić? - mówię lekko zdezorientowana.
-Bo… Tak już po prostu jest. A ty się od tego uwalniasz i jesteś już bardzo blisko innego szczęścia. Nie pozwól, żeby coś wzięło nad tobą górę.

Mijam po drodze znane i te mniej znane osobistości. Rozmawiam chwilę z James’em, który pyta mnie jak się czuję i co ciekawego się u mnie działo ostatnimi czasy. Na zakończenie wspomina jeszcze o pewnym incydencie, który zdarzył się na przebieranej imprezie w domu One Di, w trakcie gry w sex prawdę i wyzwanie. Cordon do dziś wspomina chwilę, kiedy zdjęłam swoje czerwone stringi i położyłam je na stoliku, aby wszyscy mogli na nie popatrzeć. Uroczo.
Przystaję w końcu na boczku sali jak ta zagubiona sarenka i zadaję sobie pytanie, czy możliwe jest, aby na owym przyjęciu nie zjawił się jeden z czwórki organizatorów. Moja odpowiedź ujawnia się bardzo szybko, kiedy zostaję przyciągnięta przez jego wzrok z drugiego końca sali. 
W ogóle nie dziwię się, że wcześniej go nie dostrzegłam, skoro szukałam bujnej czupryny, gdy tymczasem na jego głowie ukazuje się kompletny jej brak. Co prawda czupryna jest, ale zdecydowanie mniej bujna niż wcześniej.
Idziemy do siebie zupełnie jak księżniczka Odetta i książę Derek przez środek sali, ale nie wpadamy sobie w ramiona jak to bywa zazwyczaj w bajkach. Przeczuwam, że nasza bajka skończyła się już na dobre.
Patrzę na niego i widzę coś zupełnie innego, niż zdążyłam zapamiętać. Mam wrażenie, że przez krótkie włosy zmieniła się także jego twarz, choć to pewnie kompletna nieprawda. 
Obydwoje ubrani elegancko i na czarno wyglądamy jak wyjęci z teledysku Evanescene. Nie przesadzam. 
-Dałaś radę… - odzywa się z uśmiechem. Miło jest na niego patrzeć kiedy to robi i wiem, że nie ma w tym żadnych podtekstów czy złośliwych zamiarów.
-A ty się doczekałeś.
-Cieszę się, że cię widzę - podchodzi do mnie bliżej, całuje wierzch policzka i otacza ramionami moje ciało. Czy ta bajka jednak wciąż może trwać?
-Ja też się cieszę, że cię widzę. Tylko zastanawiam się co się stało z twoimi włosami. - odsuwam się od niego i dotykam ciemnych, krótkich pasem. Są jedwabiste i gładkie w dotyku jak zawsze.
-To też w końcu musiało się stać.
-Za bardzo się do nich przyzwyczaiłam, żeby tak po prostu dać im odejść - odpowiadam, na co chichocze.
-Cóż, to kolejna sprawa o której nie wiesz i o której wprawdzie mówić nie mogę, ale sądzę, że nie wybaczysz mi kolejnego sekretu. 
-Harry Styles, mów co jest na rzeczy.
-Otóż dostałem rolę w filmie. - mówi na wdechu, a ja automatycznie również wciągam powietrze. To naprawdę zbyt dużo informacji jak na ostatnie trzydzieści godzin.
-To… Wspaniała wiadomość, ale jak to się stało?
-Cóż… - odpowiada ze śmiechem. Śmieje się. Pewnie z mojej głupoty. - Poszedłem na casting i po wielu próbach dostałem rolę.
-Jaki to film? Czy to jakiś romans? - pytam już lekko nabuzowana i chyba mi padło na psychę. Naprawdę kompletnie źle to rozgrywam. Przecież jesteśmy podobno przyjaciółmi, a ja udaję zazdrosną małolatę, gdy w między czasie w Los Angeles podobno czeka na mnie mój nowy… chłopak?
Stwierdzam, że jestem cholernym psem ogrodnika. Sama nie wezmę, ale drugiemu też nie dam.
-Gdyby to był romans, to moje włosy pewnie pozostałyby na miejscu.
-To prawda - wzdycham. - Cóż mogę powiedzieć? Kobiety lubią bujne fryzury. 
-Nigdy mi o tym nie mówiłaś.. - patrzy na mnie z błyskiem w oku i zastanawiam się czy to już flirt, bo cholera jeśli tak, to Caroline urwie mi głowę. - W każdym razie to film wojenny. - mówi po chwili, a powietrze, które trzymałam w swoich płucach przez ostatnie dwie minuty, momentalnie ze mnie uchodzi. No bo przecież na wojnie nie ma kobiet, no nie? Na wojnie nie ma żadnych romansów ani namiętnych scen. To wojna! Sami mężczyźni w żołnierskich mundurach, którzy za dnia walczą w bitwach, a nocą śpią w jaskiniach i jedzą jakieś stare żarcie. Pf, fuck logic. Pojęcie wojny nie jest takie trudne. Widzisz Americo, jakoś do tego doszłaś…
-Nie wierzę, że zobaczę cię na dużym ekranie. Kiedy zaczynacie zdjęcia?
-Po nowym roku. Przez około dwa miesiące będę dryfował pomiędzy Francją, Holandią, Wielką Brytanią, a Los Anegeles. - Los Angeles, Los Angeles, Los Angeles, Los Angeles… 
-Oh… - wybudzam się z transu. - W takim razie czeka cię dużo pracy…My zaczynamy niebawem trasę więc… Może się gdzieś spotkamy. 
-Chętnie. Minęły wieki odkąd nie byłem na koncercie The Fame.
-Masz dużo do nadrobienia…
-Zapewne… - odpowiada, na co się uśmiecham się i sama nie wiem kiedy ten niewinny flirt przerodził się w jakąś oficjalną, niezręczna rozmowę. Zapewne to przez mój trans z Los Anegles, Los Anegeles, Los Angeles.
-Ami! - doskakuje do mnie Liam. Witam się z nim uściskiem, kiedy szatyn zerka w końcu na Styles’a.
-Kolacja jest już w drodze. Musimy zebrać gości i przygotować się do mowy. - mowy? To będzie jakaś oficjalna mowa?
-Jasne - odpowiada mój niedoszły były chłopak, po czym obdarowuje mnie spojrzeniem. - Do zobaczenia później, Americo. - mówi na odchodne. 
Szkoda tylko, że później znów będę w drodze do Los Angeles. Do Los Angeles.

VICTORIA

Nie mogę uwierzyć, że zorganizowali to całe spotkanie w takim miejscu. Ta restauracja, czy jak mogę to nazwać przypomina raczej salę balową wartą grube miliony, z pozłacanymi sztućcami i obrazami Picasso. Już sama nie wiem kto tu bardziej nie pasuje. My? Cheryl Cole? Elanor Calder? Czy James Corden w jakimś śmiesznym pulowerze w szkocką kratę założony na koszule wciśniętą w spodnie. 
Biorę szampana z tacki trzymanej przez dość chuderlawego kelnera, wzrokiem przeczesując salę. Po drodze spotykam Liam'a i skinieniem głowy witam się z nim. Chcę coś powiedzieć, ale brakuje mi tlenu w płucach i w ostateczności, uśmiecham się tylko głupkowato. W sumie. I tak nigdy nie umiałam z nim rozmawiać. Wypijam cały napój. Jest bardzo dobry, wytrawny, musujący i jak myślę od cholery drogi. One Di się postarało. 
Mija kilka minut zanim kończę rozmowę z Ed'em, który również jak się okazuje nic nie wiedział. Co prawda miał przeczucia co do ich rozpadu, zważywszy, że zaczął współpracę z jednym z chłopaków. Z którym? Tego nie mógł mi powiedzieć. Mój najlepszy przyjaciel, który wie o wszystkich żenujących rzeczach z mojego życia ma przede mną sekrety. Tego zaczyna się robić za wiele. 
- Vick! - słyszę moje imię i od razu wiem do kogo należy głos. I choć mam ochotę strzelić Niall'owi lewego sierpowego prosto pomiędzy nogi, moje uczucia wraz zobaczeniem jego uśmiechniętej twarzy zmieniają się o 180 stopni. Stojąc z opuszczonymi rękoma, zaczynam płakać, uwalniając z siebie emocje. I choć wiem, że praktycznie nikogo wokół nas nie ma, bo wszyscy zaczęli zbierać się na główną salę by coś przekąsić, ja zaczynam się denerwować.
- Jezu, Vick - Horan podchodzi do mnie, a potem łapie mnie w swoje ramiona przyciskając mocno do swojej klatki piersiowej. Czuję jego zapach, czuję oddech i ciepłe ręce, które głaszczą moje włosy. To wszystko mnie uspokaja. Szybciej niż się spodziewałam.
- Czemu nic nie powiedziałeś? - pytam nie odsuwając twarzy od jego torsu. Mój głos jeszcze drży, a dodatkowo tłumi go materiał marynarki.
- Nie mogłem - odpowiedź jest natychmiastowa. Oczywiście, że nie mógł. Tutaj wszystko jest zasraną tajemnicą.
- Jest różnica między "nie chciałem" a "nie mogłem" - odsuwam się od niego. Wydaje mi się, że mam bardzo naburmuszoną minę, ale Niall przesyła mi duży uśmiech, który zaraz wpływa też na moją twarz.
- Chciałem, ale nie mogłem, rozumiesz? - pyta. Kiwam głową - Chodź, rozmazałaś się. Wytrę to. Nie możesz wyglądać jak kupa nieszczęścia na spotkaniu kończącym istnienie naszego zespołu, prawda? - wyciąga kciuka, po czym przesuwa nim po moim policzku, który ciągle jest wilgotny od łez. Jego dłoń jest ciepła i delikatna. Nigdy nie myślałam o jego dłoniach. Zazwyczaj skupiałam uwagę na jego oczach, uśmiechu, włosach, które też zaczynają przechodzić transformację i wracają do swojego naturalnego koloru. 
Uświadamiam sobie, że ten cały proces trwa już dłuższy czas. A my niczego nie zauważyłyśmy. Nie zauważyłyśmy zmiany w ich wyglądzie, ich zachowaniu. Teraz Niall wydaje się spokojny i wolny. I ile bym dała, żeby tak zostało.
- Wracasz do Kaliforni? - pyta. 
- Sama chciałabym znać odpowiedź na to pytanie - wzruszam ramionami. Nerwowo bawię się naszytymi, materiałowymi kwiatkami na mojej kopertówce - Ale raczej tak.
- Jak bawiłyście się na planie? 
- Było fajnie - odpowiadam zgodnie z prawdą. Oprócz tego poznałam fajnego kolesia, który prawdopodobnie nie dorasta Ci do pięt. Jednak jestem cholerną idiotką, która mając kogoś takiego jak Ty, Niall, pod nosem szuka daleko, obiecując złote góry. Ktoś powinien porządnie walnąć mną o ścianę, żebym w końcu przejrzała na oczy. 
- Niall? - podnoszę oczy, by spotkać się z jego niebieskimi tęczówkami. Patrzy na mnie zupełnie inaczej niż ostatnio i mogę założyć się, że przy kolejnym spotkaniu będzie jeszcze inaczej - Lubisz egzotyczne miejsca? - śmieje się, robiąc dziwną minę.
- Zależy czy masz na myśli plażę na Hawajach czy dziką przyrodę i zdziczałe małpy wyskakujące na lewo i prawo?
- Myślę, że to i to - unoszę brwi wysoko. Tego cyganka mi nie wyjaśniła. Może przedzwonię do niej w wolnej chwili.
- Cóż - poprawia moje włosy, ponownie muskając mój policzek swoimi palcami - To już zależy z kim miałbym bronić się przed dzikimi małpami. 
Oficjalne zakończenie zespołu One Direction, okazało się zdecydowanie bardziej emocjonalne dla wszystkich zebranych tutaj osób niż sami mogliby przypuszczać. Widziałam Americę, która uroniła kilka łez, ocierając je szybko z rozgrzanego policzka. Harry obcięty na krótko, kończąc swoją część przy ostatnich słowach "Kochamy was wszystkich", skupił swój wzrok tylko na naszej przyjaciółce. Widziałam znaczący wzrok Caroline i ciepły uśmiech Zoe. Jak zwykle każda z nas wyrażała swoje opinie, tworząc dzięki temu niezłe combo. 
- Victoria? - Ed szepcze mi do ucha, ciepłym oddechem otulając moją skórę - Wszystko w porządku?
- Tak - uśmiecham się do niego szczerze - Wiesz… teraz może być tylko lepiej.
W tym momencie moje oczy i oczy Niall'a po raz kolejny się krzyżują. Jest to najbardziej magnetyczne spojrzenie jakiekolwiek doświadczyłam. Coś zaczyna we mnie kiełkować. I jest to gotowość. Gotowość do oddania serca w odpowiednie ręce. Zapominam o wczorajszym wieczorze, zapominam o Dylanie. Zapominam o całych złych emocjach kierowanych do Niall'a wcześniej. Wspominam dobre. I czekam na najlepsze.

Może właśnie jestem na najlepszej drodze? Może to Niall Horan jest moim kontynentem, na którym chciałabym osiąść? 

***

sobota, 1 kwietnia 2017

30.Cause It's too cold for you here now…

VICTORIA
Noc była długa, pełna śmiechu, tańców i alkoholu. Do hotelu wróciłyśmy lekko nietrzeźwym krokiem. Dopiero kładąc się do łóżka, kiedy helikopter w mojej głowie buczał głośno i sprawiał, że obiecywałam sobie, iż nigdy więcej nie tknę alkoholu, uświadomiłam sobie jak jesteśmy bardzo nieodpowiedzialne. A jeśli jakiś czyhający na nas paparazzi robił nam zdjęcia z ukrycia? A teraz zarabia na nich setki tysięcy sprzedając do gazet i portali plotkarskich? "Dwie młode gwiazdy muzyki wracają pijane do hotelu po imprezie!", "America Carter i Victoria Santangel mają problem alkoholowy!", brzmiały nazwy nagłówków w mojej głowie. A potem zasnęłam.
Dopiero dźwięk przychodzącego połączenia obudził mnie ze snu. Wymacałam telefon spod poduszki. I nie zwracając uwagi ani na godzinę, ani na to kto dzwoni, odebrałam, po czym przyłożyłam go do ucha.
- Halo? - powiedziałam, z trudem przełykając ślinę. Miałam niezły ferment w ustach, a do miałam kaca, który powodował potysięczne pragnienie. 
- Jesteśmy na FaceTime, Vick - usłyszałam głos Caroline - Odłóż ten telefon od ucha.
- Aha… - mruknęłam, kładąc telefon wraz z ociężałą ręką na poduszce. Nadal nie otwierałam oczu, więc nie wiem czy Car widziała mnie, ścianę, czy latające za oknem ptaszki - Co tam?
- To ja się pytam co tam. Trochę w prawo ten telefon. I otwórz oczy - rozkazywała mi, a ja jak robot robiłam wszystko co kazała. Kiedy otwarłam moje ociężałe oczy, jasne światło dnia dostało się do moich źrenic, rażąc mnie tak mocno, że chciałam po prostu zniknąć z powierzchni ziemi. Co ta dziewczyna każe mi robić do cholery?!
- Car, oszalałaś?! - jęczę, chowając głowę w poduszkę - Wiesz która jest godzina?!
- Tak - odpowiada jakby nigdy nic - U nas 15:30, u was 8:30. Chcesz wiedzieć coś jeszcze, skarbeńku? Gdzie jest Ami? Muszę z wami poważnie porozmawiać.
- Chcesz z nami poważnie porozmawiać o 8:30, po szalonej nocy w Kaliforni? - pytam, trochę ją przedrzeźniając. Ale ze mnie chytry lisek. 
- Właśnie. Chodzi o te wasze szalone noce w Kaliforni - blondynka patrzy na mnie karcąco. Marszczę czoło. O czym ona mówi? Wiedziały, że będziemy na afterze Teen Wolfa i wcześniej nie był to dla nich żaden problem, a teraz nagle dostrzegły w tym coś złego? Nie rozumiem.
Ale odnajduje w sobie jakieś zasoby energii i człapię się do pokoju Ami. Kładę się koło niej jak kłoda, wybudzając ją ze snu. 
- Pobudka, mamusia wszystkich dzieci dzwoni - mówię, po czym dostaję po mordzie od wkurzonej na maxa Carter. Cóż. Mogłam się tego spodziewać.
- Ja pierdolę, Vick… - jej stan nie różni się niczym od mojego aktualnego stanu, więc doskonale rozumiem jak się czuje. Czytaj: jak wyplute i przemielone gówno jeża. Autentycznie. 
- Dobra, dziewczyny - głos Caroline robi się poważniejszy niż chwilę temu. Jej wyraz twarzy również nie wróży niczego dobrego. Cóż, zaraz dowiemy się o co tak naprawdę chodzi - Wiem, że macie swoje życie, jednak jestem waszą przyjaciółką. Nie chciałabym żeby coś zaczęło się komplikować…
- Co masz na myśli? - Ami podnosi głowę, która sekundę wcześniej utkwiona była pomiędzy poduszkami. Na policzku ma odciśnięty materiał poszewki, a włosy w kompletnym nieładzie. Blondynka wzdycha głośno. 
- Snapy Ian'a z imprezy poszły w świat, dziewczyny. I uwierzcie mi, ale te wasze tańce, śmieszki i inne takie nie wyglądały na relacje koleżanka-kolega. Z naciskiem na Ciebie, Ami - tutaj wzrok Turner kieruje na zdziwioną przyjaciółkę. America zagryza wargę, po czym lekko spanikowana patrzy na mnie. Chcę jej powiedzieć, żeby tak na mnie nie spoglądała, bo nie zbudowałam jeszcze maszyny przenoszącej w czasie, więc nie naprawię tego za żadne Chiny Ludowe - Jeśli Margaret to zobaczy, nieźle się wkurzy. Założę się, że tego nie było w jej planach.
- Car, od momentu zakończenia Twojego fikcyjnego związku z Harry’m stałyśmy się niezależne - Carter jest wzburzona. Ale kiwnięciem głowy przyznaje jej rację. 
- Wiem, słońce - ciepły głos Caroline uspokaja nas - Tylko jeśli chcesz się wiązać, daj Hoover znać. Nie chcę żebyś miała z nią na pieńku. I Ciebie to też dotyczy, Vick, więc przestań mieć tą minę pokazującą, że spadł Ci kamień z serca. 
- Dobrze, mamo - mruczymy pod nosem, skulone pod jej słowami. Ona ma rację. Nie znamy się długo ani z Dylanem, ani z Tylerem, ale coś ewidentnie między nami zaiskrzyło. I jestem pewna jednego. Że póki co na nowo musimy odnaleźć się z Americą w gąszczu nowych znajomości. Bo jeśli nie zrobimy tego jak najszybciej, zginiemy już pod ich powierzchnią.



Z racji tego, że przyjechałyśmy do Kaliforni na krótki czas, a zostałyśmy na dłużej nie wzięłyśmy ze sobą odpowiednich ciuchów. Dysponujemy tylko letnimi krojami, o niezobowiązującej formie. Mam tu na myśli jeansowe spodenki i krótkie bralety. Na imprezę w prestiżowym kalifornijskim klubie potrzebujemy zdecydowanie coś bardziej sexy, z pazurem i blichtrem. Idziemy więc bez wyrzutów sumienia wydać nie małe pieniądze do pobliskich butików. 
Zaraz po video relacji z Caroline wstałyśmy z łóżek, zamówiłyśmy do pokoju pożywne śniadanie i po konsumpcji zajęłyśmy się ogarnianiem siebie. Wzięłyśmy długie prysznice, pomalowałyśmy się, z naciskiem na korektor pod oczy i ubrałyśmy w coś wygodnego. Ami ma na sobie turkusowe długie spodnie, do tego beżowy, błyszczący crop-top, żółte sandałki na szpilce oraz wysadzaną kamieniami torebkę. Wygląda w tym zestawieniu jak prawdziwa gwiazda i w przeciwieństwie do mnie, nie będzie jej wstyd przed opinią publiczną, kiedy nasze zdjęcia z zakupów ukażą się na jakiejś stronie. Za to ja mam na sobie kompletnie luźny zestaw, idealny na gorący, kalifornijski klimat, składający się z krótkich spodenek, koszulki w paski na ramiączkach, srebrnych butów i żółtej torebki. Przed słońcem będą mnie chronić słoneczne okulary. Cóż. Jakby nie patrzeć, nieźle się dobrałyśmy. Zdecydowanie razem odbieramy na tych samych falach, a naszym kolorem przewodnim tego dnia jest kolor żółty. 
Wychodzimy z hotelu i na piechotę udajemy się do pobliskich sklepów. Spacer w naszym przypadku zrobi nam zdecydowanie dobrze, zważywszy, że w naszych ciałach płyną jeszcze wczorajsze alkoholowe bąbelki.
- Chciałabym mieszkać w Kaliforni - Ami rozgląda się wokół siebie, podziwiając krajobraz i palmy - Jest tu cały czas ciepło. Słońce świeci. Dużo witaminy D jest dostarczanych do organizmu…
- Wygooglowałaś to? - pytam, chociaż wiem, że tak. Carter googluje wszystko co się da. Zaczynając od nowych kolekcji znanych projektantów, kończąc na zdrowych właściwościach brokułów. Pokiwała głową potwierdzając moje słowa, a na jej twarzy wypisana była duma i zadowolenie z przebiegłości swoich czynów. W drodze do sklepów spotkałyśmy kilka fanek z którymi miałyśmy okazję porozmawiać, zrobić zdjęcie, kilka ludzi chowających się za palmami, którzy z ekscytacją nagrywali nas na Snapchata, bądź wrzucali nasze zdjęcia na fanpage The Fame. Podsumowując dzień jak co dzień. Jeśli chodzi o reakcje ludzi, to nic a nic się nie zmienia. No, oprócz tego, że dziś chodzimy kompletnie same, bez naszych bodyguardów. I jest świetnie.
Gadamy o głupotach, wchodzimy do sklepów, kompletując nasze dzisiejsze stylizacje. Zazwyczaj to inni ludzie dostarczają nam ciuchy do domu, a my wybieramy tylko te sztuki, które akurat nas interesują. Dzisiejsze popołudnie jest tak odprężające i cudowne, że chłoniemy z Americą każdą z jego chwil. Od bardzo dawna nie zrobiłyśmy wspólnych zakupów. 
- Bordowa czy czarna? - przyjaciółka trzyma w dłoniach dwie torebki. Jedną, węższą, z błyszczącego materiału w kolorze smoły, drugą z weluru, większą i bardziej prostokątną, ozdobioną frędzelkami zwisającymi z jej boku. 
- Trudny wybór… - udaję zastanowienie, ale od momentu kiedy pokazała mi swoje typy, wiem która będzie idealnie dopełniać jej outfit - Bordowa! Zdecydowanie!
- Jejku, Vick! Jaram się jak Fredka Jeremiaszem! Jeśli ta ultra krótka spódniczka i sexowny staniczek nie spodobają się Tylerowi, to chyba się popłaczę. Jak myślisz? - odwraca się znów do mnie, a ja widzę, że serio się tym przejmuje - Trochę panikuję, co?
- Uspokój się - podchodzę bliżej, by móc złapać ją za rękę - Jesteś piękna, inteligentna i jestem tego wręcz pewna, że nawet w worku po ziemniakach podobałbyś się Tylerowi. Fakt, że Harry nie dostrzegł tego w odpowiednim czasie, nie oznacza, że inny mężczyzna tego w Tobie nie widzi. Uwierz w to, Ami, a w końcu będziesz szczęśliwa. A teraz leć do kasy, a potem pójdziemy jeszcze do Prady. Muszę mieć ich torebkę z najnowszej kolekcji! 
Opuszczamy sklep w świetnych humorach, jednak zaraz po wyjściu przez przypadek wpadam na jakąś kobietę. Czarnowłosa upuszcza torebkę, więc spieszę jej z pomocą, i schylam się po nią, przepraszając żarliwie. Jednak starsza kobieta okazuje się szybsza ode mnie. Kiedy moja ręka ląduje na jej torbie, ona łapie mój nadgarstek, ściskając go lekko. Podnoszę głowę, by móc na nią spojrzeć. Ma przeszywający wzrok, który mam wrażenie wypala mnie od środka.
- Vick? - słyszę głos Ami, jednak kobieta która wygląda na cygankę, ubraną w długą kwiecistą sukienkę nadal ściska moją rękę - Co się dzieje?
- Dwóch mężczyzn, dwie kobiety - słowa wypływają z jej ust. Jestem pewna, że moja twarz wyraża jedną emocje: zdziwienie - I Ty pomiędzy nimi.
- Przepraszam, Panią bardzo - Carter wkracza do akcji, i wyrywa moją dłoń z objęć cyganki - Ale nie jestem pewna, czy moja przyjaciółka chciałaby się dowiedzieć co pisane jest jej w gwiazdach. A jeśli nie, to pani wróżby za pół grosika raczej do niczego się jej nie przydadzą.
- Tylko ludzie o otwartych umysłach mogą usłyszeć co ich czeka - cyganka patrzy na mnie, a potem na Ami - Pani jest zamknięta. Czuje to. Wysoki mur. Tylko to widzę.
- Wysoki mur? - Carter śmieje się - Dobre sobie. Okej, Vick. Spadamy.
Jednak ja nie ruszam się z miejsca. Nawet kiedy czuje jak America ciągnie mnie za rękę, byśmy udały się tam gdzie zmierzałyśmy. 
- Jesteś na złym kontynencie, złotko - na twarz starszej kobiety wpływa ciepły uśmiech - Ale to jeszcze nie Twoja kolej. Jeszcze nie teraz. Bo pamiętaj, Victorio najtrudniej dostrzec coś, co masz pod swoim nosem - przerywa na chwilę, by spojrzeć w niebo - Egzotyczne miejsce. To tam los pokaże Ci swoje karty. 


Wyjście do klubu, po tym całym dziwnym zdarzeniu okazuje się zbawieniem. Pijemy w drodze do klubu szampana prosto z butelki, wspominając stare czasy, kiedy jeszcze jako nieznane na całym świecie popijałyśmy alkohol, ukrywając się po kątach Boot Campu. Docieramy na miejsce, kompletnie oderwane od zgiełku miasta. Klub usytuowany jest na obrzeżach, więc bez problemu i bez nadzoru paparazzi wchodzimy do środka. Wcześniej bardzo miły, barczysty pan z wytatuowaną szyją sprawdził nasze nazwiska z listą i z leniwym uśmieszkiem zaprosił nas do środka.
- Czyli stereotypy jednak nie mają swojego prawa bytu - America rozgląda się wokół, badając teren. Ten klub zdecydowanie należy do tych ekskluzywnych, a pewnie butelka szampana kosztuje tyle co połowa pensji potencjalnego pracownika biurowego - Ten ochroniarz miał minę zbłąkanego kotka.
Śmieje się z jej porównania, również rozglądając się po pomieszczeniu. Dylan i Tyler Posey mieli na nas czekać, gdzieś koło dużych schodów prowadzących na górną salę. To tam są specjalne pokoje VIP. Jeden z nich zarezerwowany jest specjalnie dla naszej ekipy. 
- Już są! - słyszę donośny głos O'Briena, spomiędzy basów wyrzucanych z głośników. Kiedy również ich zauważamy, kiwamy im, a oni jak dwójka nastolatków podbiegają do nas, witając się gorąco, całusami w policzek i miskowatymi uściskami. Zachowują się jakbyśmy nie widzieli się sto lat, a nie niecałą dobę temu.
Prowadzą nas do loży, gdzie naszym oczom ukazuje się ekipa składająca się z Wujaszka Pity, Holland, JR i bliźniaków. Wszyscy już względnie weseli, rozchichotani i gotowi do kolejnej szalonej nocy, również witają się z nami gorąco.
- Laski! - Holland patrzy na nas, uśmiechając się szeroko - Jakbym wiedziała, że będziecie wyglądać tak jak wyglądacie, to bardziej bym się postarała! Jak Boga kocham!
- Właśnie! - Ian dołącza do Roden - Lubię złoto i srebro. Oj, dziewczyny, czytacie mi w myślach - po roześmianej wymianie komplementów, rozmowie o niczym, w końcu rozsiadamy się na sofach. Tuż obok, po lewej stronie siedzi Dylan, a po prawej America, wiecznie rozglądająca się wokół siebie. Wiadomo za kim czeka. A ja się zaraz co nieco dowiem.
- Kiedy Tyler ma zamiar się pojawić? - pytam Dylan’a, a on wzrusza ramionami.
- Wiesz, nie wiem. Mówił, że się chwilę spóźni - uśmiecham się szeroko - Dobra. Skoro jesteś w wyśmienitym humorze… to zapraszam panią na parkiet. Leci jedna z moich ulubionych piosenek.
Przepraszam Americę, oddając ją w bezpieczne ręce Iana i reszty ekipy, a my z ciemnowłosym kierujemy się na parkiet, którzy zapełniony jest po brzegi ludźmi. 

All I am is a Man / Jestem jedynie człowiekiem
I want the world in my hands / Chcę świata w moich rękach
I hate the Beach / Nienawidzę plaży
But I stand / Ale stoję
In California with my toes in the Sand / W Kaliforni ze stopami w piasku
Use the sleeves of my sweter / Użyj rękawów mojego swetra
Let's have an adventure / Wyruszmy na przygodę
Head in the clouds but my gravity's centered / Głowa w chmurach, ale moja grawitacja jest wyśrodkowana
Touch my neck and I'll touch Tours / Dotknij mojej szyi, a ja dotknę twojej
You in those little high-waisted shorts, oh / Ty w tych swoich krótkich szortach z wysokim stanem

Nasze ruchy są ze sobą kompletnie zsynchronizowane, a oczy nie spuszczają z siebie wzroku. Czuję tylko jak dłonie Dylana łączą się z moimi, zaplatając się w tak mocny sposób, że automatycznie przylegam do jego klatki piersiowej. Jego oddech, zapach, utula mnie, powodując, że aż cała drżę.

She knows what I think about / Ona wie o czym myślę
And what I think about / I o czym myślę
One love, two mouths / Jedna miłość. Dwoje ust.
One love, one house / Jedna miłość. Jeden dom.
No shirt, no blouse / Bez koszuli, bez bluzki
Just us, you find out / Tylko my, sama się przekonasz
Nothing that I wouldn't wanna tell you about, no / Nic czego nie chciałbym ci powiedzieć, nie

I choć tego nie pojmuję, bo znamy się tak krótko, to całe to dziwne przyciąganie sprawia, że chcę być w jego ramionach tańcząc do tej piosenki, tak długo aż nie skończy się noc. Nie tyle chcę, co muszę ułożyć w końcu swoje myśli i uczucia w odpowiednie miejsce. Tylko co ze słowami tamtej wróżki. Zły kontynent? Dwie kobiety, dwoje mężczyzn? 
- O czym myślisz? - szepcze mi do ucha, niskim głosem, wprawiający mnie w szybsze bicie serca.
- O tym, czy lubisz egzotyczne miejsca - śmieje się, ale nie odpowiada. Ciągle nie dostałam odpowiedzi na moje pytania, jednak kiedyś się dowiem, nie odpuszczę.
'Cause It's too cold for you here now… 


AMERICA

Cały dzień choć na kacu, spędziłyśmy na wesoło. Najpierw rozmowa z Caroline, która jako wierna obserwatorka Ian’a na snapchacie, mogła bez problemu obejrzeć całą wideo relację z wczorajszego wieczoru, a później ta cyganka, która spojrzała w rękę Vicky jakby blondynka trzymała w niej złotą kartę do bankomatu. Zdziwiła mnie ta sytuacja, ale bardziej zaskoczyły mnie słowa owej „wróżki”. Nie miałam pojęcia kogo miała na myśli przez stwierdzenie „Dwóch mężczyzn, dwie kobiety”, ale lekko się wtedy wzdrygnęłam. Nie wierzę w tego typu przepowiednie, bo wydaję mi się, że tylko sam Bóg jest kowalem naszego losu. No i my sami. Ale na pewno nie jakaś cyganka, która powiedziała mi, że mam zamknięty umysł. Ja? Zamknięty umysł!? Jestem jak cholerna otwarta księga. Można wyczytać ze mnie wszystko. Nawet co dziś jadłam na śniadanie.
Siedzimy sobie w naszej loży vipowskiej z ekipą z Teen Wolfa, jest fajnie, wesoło i czadowo. Vicky kręci tyłkiem na parkiecie, a od dwóch piosenek towarzyszy jej Dylan. Wyglądają razem naprawdę super, a zważywszy, że O’brien jest mega pozytywnym facetem, to z całych sił im kibicuję. Wiem, że Vick jest mi wdzięczna za to, że namówiłam ją na dłuższy pobyt. Nie ma za co, suko. 
Ja łapię się na tym, że coraz głośniej stukam paznokciami o kolano, z niecierpliwością czekając na moją dzisiejszą atrakcję, która spóźnia się już dobre pół godziny. Nie jestem zadowolona z tego faktu. Wcale, a wcale. 
-America! Napijesz się ze mną shota? - wujek Pita woła do mnie pogodnie i stawia na stole nie szota, nie dwa, tylko z jakieś trzydzieści. Niech sobie nie myśli, że opitolę to z nim tylko we dwójkę. Jestem damą i muszę stąd wyjść o własnych nogach.
-Jasne! Jednego, góra trzy - odpowiadam.
-Trzy, może osiem - podaję mi kieliszek wypełniony zielono-czerwoną cieczą. Wygląda ładnie i mam nadzieję, że jest równie smaczny.
Wraz z moim aktualnym towarzyszem krzyżujemy się przedramionami i trzymając w dłoniach szoty, szybko je przechylamy do ust. Gardło pali mnie tylko przez parę sekund. Później czuję tylko słodki smak arbuza i lekkiej wódki. Muszę powiedzieć, że jest wyśmienite. 
-Holland! - wołam rudowłosą, która przerywa konwersację z jednym z bliźniaków. - Musisz tego spróbować! - podaję jej szota, a drugiego sama biorę w rękę. Jeśli tak dalej pójdzie, to moje postanowieniu o wypiciu maksymalnie trzech kieliszków będzie gówno warte. 
Z rudą wykonuję ten sam gest picia co z Ian’em, a po chwili cała zawartość znika w naszych wargach. Roden jest zachwycona smakiem trunku tak samo jak ja, a może nawet i bardziej. Obstawiam, że jak Vicky tego spróbuje, to chyba posika się w majtki. 
-Widzę, że wieczór zaczęliście intensywnie! - obracam się automatycznie na dźwięk głosu Tyler’a. W końcu! Myślałam, że się zdążę zestarzeć zanim go tu ujrzę. 
-Cóż mogę powiedzieć… - odzywa się Bohen, witając się z czarnowłosym. - Wiem co kobietą przypadnie do gustu… - śmieje się, a ja zdecydowanie muszę przyznać mu rację. Naprawdę ma tego doskonałą świadomość.
Tyler wita się z pozostałą częścią ekipy, a na samym końcu podchodzi do mnie, całuje wierzch mojego policzka i siada tuż przy moim boku. Grzeczny chłopiec, mogłabym rzec. Wygląda mega elegancko w biało-beżowych barwach, a okulary na nosie dodają mu jeszcze bardziej męskości. Przypuszczam, że on nawet nie chce wiedzieć, jakie w mojej głowie tworzą się aktualnie fantazje na widok jego osoby. Tragedia…
-Miło cię widzieć - uśmiecha się pogodnie, a intensywność jego zapachu wprawia mnie o zawrót głowy. A może to te szoty? 
-Ciebie również. Wyglądasz bardzo przystojnie - odpowiadam i akcentuję samogłoskę „a” w słowie „bardzo”. No fajnie, fajnie. Powiedz jeszcze, że chętnie byś go bzyknęła. Jestem pewna, że mało mu lasek podających się na tacy.
-Dziękuję, ale ciebie nikt nie przebije - śmieje się, na co powtarzam gest. Słodko, naprawdę słodko.
-Załatwiłeś już to co miałeś załatwić? - pytam, patrząc na niego wzrokiem kusicielki. Osobiście sądzę, że jest to jedno z lepszych moich spojrzeń. 
-Tak. - odpowiada krótko. Jest tajemniczy. Lubię.
-A z czym jest związana ta sprawa? - jeśli nie lubi ciekawskich dziewczyn, to obawiam się, że już jestem skreślona.
-Właściwie to z tobą… - mówi dumnie, a ja się lekko zadziwiam.
-Ze mną? - pytam, jakbym nie dosłyszała.
-Dokładnie tak. Pójdziesz jutro ze  mną na kolację? - pyta, a ja jedyne co mam ochotę krzyknąć to „O W MORDĘ”. Wciskam jednak hamulce mózgowe i zagryzam niewyparzony język bo pewnie nie byłaby to godna reakcja na miarę prawdziwej damy.
-Muszę zajrzeć w mój grafik. Sam rozumiesz… The fame, koncerty, autografy, występy w telewizji… - odpowiadam niby zabawnie.
-Zabawne… - komentuje chichocząc. Jednak jestem zabawna.
-Chętnie pójdę z tobą na kolację… 
-Ami! Włączyli latynoskie hity! Lecimy na parkiet! - nagle znikąd pojawia się zdyszana Vick, łapiąc mnie za rękę. Już za nią biegnę, kiedy tylko w pośpiechu wlewam jej legendarnego szota do gardła. Widzę zadowolenie na jej twarzy, kiedy połyka ciecz.
-Cholera, ale dobre. - odzywa się.
-Tak dobre, że posikałaś się w majtki? 
-Nie? - patrzy na mnie jak na idiotkę. Jednak słabo ją znam. Jak żyć?


Tańczymy do piosenki Cayendo ocierając się o swoje ciała. Z zewnątrz wyglądamy pewnie jak dwie, smakowite lesbijki, zważając na wygłodniałe spojrzenia mężczyzn, które krążą wokół nas. Szczerze powiedziawszy mam na to wywalone, bo żaden z nich mnie nie interesuje. Oprócz tego jednego, który patrzy na mnie z góry, uśmiechając się zalotnie. Jest piękny. Nie ma co zaprzeczać. I ten piękny mężczyzna patrzy na mnie. I czuję się z tym naprawdę świetnie. 
Nie wiem co dalej z tego będzie i czy w ogóle coś będzie, ale wydaję mi się, że przez tą niepewność to wszystko jest jeszcze bardziej emocjonujące. Nie mam parcia na szkło i uważam, że  moja strefa emocjonalna jak i psychika w końcu się unormowały i są na dobrym etapie. Teraz nie czekam bez końca na coś, co może nie nadejść i nie wyrywam sobie włosów z głowy, gdy coś nie idzie po mojej myśli w sferze uczuciowej. Żyję tym co jest teraz i nie zawracam sobie głowy przyszłością. Wydaję mi się to o wiele bezpieczniejsze dla mojej równowagi psychicznej jak i stanu zdrowia, bo akurat teraz czuję, że naprawdę żyję.
-Podobasz mu się jak cholera… - Kiki mówi mi do ucha w trakcie naszych „lesbians moments”.
-Co będzie to będzie - uśmiecham się do niej pogodnie.
-Widzę, że twój mózg zaczął poprawnie pracować…
-Tak. W końcu odebrałam go z poczekalni.
Kiedy wracam na miejsce, znów siadam obok Tyler’a, ale nie jest mi dane porozmawiać z nim zbyt długo, bo Tyler numer dwa prosi mnie do tańca. Chyba jestem gwiazdą dzisiejszego wieczoru. Cóż więcej mogę rzec? 
Posey jest słodki, miły i bardzo uprzejmy. W trakcie tańca trzyma ręce przy sobie i prawi mi dużo komplementów na temat moich umiejętności tanecznych. Czuję respekt z jego strony, zupełnie tak, jakby traktował mnie jak swoją „dobrą, zajętą koleżankę” pomimo, że jeszcze na początku naszej znajomości miałam wrażenie, że robił niemałe podchody w moim kierunku. Może się mylę, a może nie, w każdym razie towarzystwo Tyler’a numer dwa jest dla mnie jak najbardziej bezpieczne.
Wracamy ponownie do naszej loży vi aj pi, gdzie witają nas wszyscy zebrani. Vicky ma już świetny humor, w którym wtóruje jej siedzący obok Dylan. Widzę, że oboje znakomicie  się czują w swoim towarzystwie. Muszę powiedzieć, że jestem trochę zraniona, ponieważ blondynka nigdy nie śmieje się z moich żartów tak, jak z żartów szatyna. Niewdzięczna.
Zasiadam obok Wujka Pity, ponieważ miejsca obok Tyler’a są już zajęte przez Shellby, która doszła do nas niedawno oraz przez JR’a. Mówi się trudno i trzeba iść dalej przez życie.
Cały czas się śmiejemy, rozmawiamy i pijemy w granicach rozsądku. Tak przynajmniej mi się wydaję. Ekipa z teen wolf’a opowiada o najśmieszniejszych historiach z planu serialu, a my z Vick dzielimy się z nimi humorystycznymi opowieściami z życia The Fame. 
Widać, że wszyscy są ze sobą zżyci i dużo razem przeszli. Dokładnie tak jak ja, Vick, Caroline i Zoe. Tyle, że ich szalona rodzinka składa się ze zdecydowanie większej ilości osób. My jesteśmy we cztery, ale nie uważam, żebyśmy były przez to jakoś poszkodowane. Dobrze nam tak jak jest teraz i za nic w świecie nie zamieniłabym ich na kogoś innego.
Kiedy kolejne pary zwijają się na parkiet, widzę jak Tyler numer jeden zajmuję miejsce obok mnie. Cieszę się na ten gest, ponieważ smutno mi by było, gdybyśmy do końca wieczoru siedzieli osobno.
-Wybacz, obskoczyli mnie z każdej strony… - mówi, uśmiechając się szeroko. Trochę dziwi mnie fakt, że każe mi wybaczać, zwłaszcza, że nie ma czego. Po pierwsze, nic się nie stało, po drugie, nie jesteśmy razem, a po trzecie, to normalne, że nie będziemy się zachowywać jak dwie przylepy zwłaszcza, że znamy się niecałe dwa dni. To dla mnie wręcz komiczne i nieodpowiednie, ale może tak faktycznie zachowują się dorośli ludzie? Nie potrzebują miliona lat na to, aby wszystko szło wolno i po kolei jak za czasów związków z podstawówki? Chociaż tam też się wszystko działo szybko. Ktoś zaczynał ze sobą chodzić, a po trzech dniach chodził z kimś innym. Tak zwane życie na krawędzi.
-Skoro jesteś zabawny i wesoły to tak zazwyczaj jest. Ludzie lubią się otaczać towarzyskimi ludźmi. Jestem pewna, że będzie im ciebie brakować - mówię, aby dodać mu otuchy. On kładzie dłoń na moim udzie i obdarowuje mnie drugim z najpiękniejszych uśmiechów, jakie miałam okazję zobaczyć. Pierwszy wciąż należy do Harry’ego i spodziewam się, że to się nigdy nie zmieni. 
-A mnie będzie brakować ciebie, kiedy wyjedziesz…
-Przypominam sobie, że mówiłeś, iż Londyn to jedno z twoich ulubionych miejsc, więc liczę na odwiedziny. - grożę mu palcem, kładąc po chwili swoją dłoń na jego dłoni, która wciąż spoczywa na moim ciele.
-A czy Los Angeles jest jednym z twoich ulubionych miejsc? - pyta, na co chichoczę.
-Teraz chyba zacznie być…
Godzinę później każdy żyję swoim życiem. Zauważam, że Dylan i Vicky zajęli się sobą, zupełnie tak jak ja i Tyler. Stwierdzam, że prościej byłoby zrobić sobie domówkę, bo głośna muzyka w klubie niekoniecznie sprzyja godnym warunkom konwersacji. 
Choć minęło tak mało czasu, opowiedziałam już Tyler’owi tak dużo historii z mojego życia, że mam wrażenie, iż nawet Harry nie wie tyle co on, a zwracając uwagę na to, że tego drugiego znam o wiele dłużej, nie wiem jak mam na to wszystko patrzeć. 
-Kiedy miałam jedenaście lat, moi rodzice wręczyli mi pierwsze w życiu kieszonkowe. Włożyli do koperty pięćdziesiąt funtów, a ja byłam tak zachwycona jak nigdy. No i z tego podekscytowania chciałam otworzyć tą kopertę jak najszybciej więc zaczęłam targać ją jak szalona. No i niestety moje kieszonkowe było w tak wielu potarganych kawałkach jak sama koperta. - opowiadam kolejną opowieść wprost z „Wesołego życia Americy Carter”, na co Tyler robi smutną minę.
-Biedactwo. To musiało być akurat bardzo smutne.
-Było, uwierz. Ale na szczęście moi rodzice okazali się na tyle współczujący, że dali mi kolejną pięćdziesiątkę, ale tym razem do ręki. Chyba zorientowali się, że koperta nie była najlepszym pomysłem dla rozgorączkowanej nastolatki.
-Lubię twoje poczucie humoru. I to jaka jesteś we wszystkim szczera… Nie ma w tobie ani krzty fałszu. Niczego nie udajesz i chyba to tak bardzo mnie ujmuje… - zakłada mi kosmyk włosów za ucho, kiedy patrzę na niego z zadumą.
-Coś jeszcze we mnie lubisz? - pytam nieśmiało.
-Chyba twoje usta… - odpowiada. - Ale nie jestem pewien…
-Dlaczego? - pytam.
-Bo nie pozwalam sobie za długo na nie patrzeć. - teraz zerkamy obydwoje na swoje usta, a we mnie buzuje milion małych skaczących ludzików, które wołają, aby tych ust dotknąć. I szczerze powiedziawszy, nie mam zamiaru się nim przeciwstawiać. I kiedy już zbliżamy się do siebie, a ja jestem pewna, że zaraz dojdzie do tegoż legendarnego pocałunku, przerywa nam głos Ian’a.
-Hola, hola moi drodzy. Klub nie jest dobrym miejscem na pierwszy pocałunek. Zero w was romantyzmu. 
-A gdzie odbywają się w takim razie twoje pierwsze pocałunki? - odzywa się Tyler. Wiem, że nie ma mu za złe, że nam przerwał, ale pewnie troszkę go mrowią piąstki. 
-Cóż, to zależy od moich pomysłów. Może to być piknik przy księżycu, przejażdżka rowerowa, wakacje na Dominikanie czy romantyczna kolacja przy świecach. Musicie się dać ponieść wyobraźni. Uwierzcie, jeszcze mi podziękujecie. 
Wujek pita jest przegigantem i co do tego nie mam żadnych wątpliwości. Tylko on może być mózgiem operacji i przerywać wszystko co najlepsze. Ale bez zarzutów stwierdzam, że jest również mistrzem sytuacji, który rozkręci każdą imprezę. Nie da się zbyt długo na niego gniewać.
Vicky już troszkę wcięta, żegna się ze wszystkimi wylewnie, jakby miała ich już nigdy więcej nie zobaczyć. Mam nadzieję, że jej alkoholowa wkrętka nie okaże się jednak prawdą, a my jeszcze nie raz damy się ponieść melanżowi z tężę ekipą. 
-Miło było z wami spędzić ten czas moi kochani. Jesteście świetnymi imprezowiczami i jeszcze lepszymi ludźmi. Kocham was całym sercem. Dosłownie! Miłość jak stąd do Saturna!!!!!! - cóż, wariatka. Szalona wariatka. Wyganiam jej zgrabny tyłek do taksówki, bo zaraz dojdzie do tego, że będzie się żegnać i ze mną, a przecież mam zamiar z nią wracać do domu, wiec narobiłaby niezłej siary.
Patrzę z uśmiechem na Tyler’a, który stoi na przeciwko mnie, również uśmiechając się tajemniczo. Jest słodki jak cukierek, którego mam ochotę zjeść. Bez kitu.
-Więc… Jutro kolacja. Przyjadę po ciebie o dwudziestej? 
-Będę czekać na moim kalifornijskim ganku i wypatrywać mojego czarnowłosego partnera - odpowiadam, czym ponownie wywołuje u niego śmiech. Jestem mega zabawna. I fajna.
-Niestety obawiam się, że nie doczekam do jutra…
-Z czym? - pytam głupio, na co on przechyla lekko głowę i patrzy na mnie TYM wzrokiem. Chyba wiem już o co mu chodzi.
-Aaaa, o to chodzi - odpowiadam nad wyraz błyskotliwie. -Sądzisz, że panorama wokół nas jest na tyle sprzyjająca, że Ian nie będzie zawiedziony? - śmieję się.
-Cóż. Widać księżyc, gwiazdy na niebie, my na środku Sunset Boulevard… A dodając do tego, iż kobieta wsiada zaraz do taksówki, a mężczyzna zatrzymuje ją długim, namiętnym pocałunkiem, sądzę, że to świetna sceneria. - zbliża się do mnie i kładzie jedną dłoń na mojej talii, a drugą na policzku. Ja posuwam swoje ręce wzdłuż jego klatki piersiowej i muszę stwierdzić, że dotykam niezłego okazu, ale wiedziałam to już wcześniej, kiedy tylko go po raz pierwszy zobaczyłam. - A jeśli Ian ma do tego jakieś ale, to szczerze powiedziawszy mam to gdzieś… - uśmiecha się wprost do moich ust, a po chwili napiera pełnymi wargami na moje. Czuję na jego ustach posmak szotów, które piliśmy przed wyjście i stwierdzam, że to naprawdę świetnie połączenie. Ten pocałunek nie jest dziki, ani wygłodniały, gdzie języki tańczą kankana, lecz długi, subtelny i z pewnością bardzo namiętny. Dokładnie tak jak go przewidział. 
Kiedy odrywamy się od siebie, czuję się spełniona. Na tyle ile w zupełności mi wystarcza. Życie podsuwa nam pod nos różne okazję, o których sami decydujemy, czy skusimy się je wykorzystać. 
W jednym przypadku coś wymaga czasu i starań, w innych wręcz przeciwnie. To wszystko zależy na jakiego człowieka tym razem trafimy, i jakim człowiekiem jesteśmy my sami. Warto jednak czasem się poświęcić i uwierzyć w dobro, które może nas spotkać, bo to jedyne, co może nas utrzymać w sile. 
-Dobranoc, piękna.
-Dobranoc…
W sile, która przezwycięży wszystko.

***