środa, 26 czerwca 2019

E1S5. The past doesn't kill me anymore.

AMERICA


-Victoria dała ci już znać odnośnie przepustki na wesele? To już za dwa tygodnie. - pytam Caroline, która z zaciekawieniem wpatruje się w ekran swojego laptopa. Znając ją, pewnie główkuje nad usadowieniem gości. Wbrew pozorom, nie jest to łatwa robota.
-Dowie się dopiero w przyszłym tygodniu. Jeśli wszystko pójdzie po jej myśli, to osiemnastego października powinna wylądować w Los Angeles. - odpowiada, marszcząc brwi. - Sądzisz, że Niall  i Zoey mogą z wami usiąść przy stoliku? - zerka przez chwilę na mnie, doszukując się odpowiedzi.
-Jasne, czemu nie?
-W zasadzie tak, masz rację. - zgadza się. - Czemu nie.
-Wiesz, że musisz sobie dać na wstrzymanie? - uśmiecham się w jej kierunku, patrząc na nią z troską. 
Jestem skłonna przyznać, że ta dziewczyna jest prawdziwą maszyną organizacji. Oczywiście wiedziałam to już dawno i miałam świadomość, że do przygotowania swojego ślubu jeszcze bardziej przyspieszy obroty, ale czasami wydaję mi się, że przewyższa samą siebie, swoje możliwości i własne siły. 
-Wiem. - wzdycha, płynnym ruchem zamykając laptopa. - Muszę odpocząć. Może Prosecco? 
-Jak najbardziej. - chichoczę. Blondynka wstaje i po chwili przynosi dwa kieliszki oraz naszego ulubionego szampana. W ten ciepły kalifornijski dzień nie można prosić o nic więcej jak o dawkę schłodzonego prosecco. 
-Jestem strasznie zmęczona. - siada obok mnie, zamykając na chwilę oczy.
-Widzę. - chwytam ją za rękę. - Zrobiłaś już bardzo dużo. A teraz bądź grzeczną dziewczynką i pozwól reszcie ekipy zrobić swoje.
-Wiem, wiem, powinnam tak zrobić. - wywraca oczami. - Ale to moje wesele. Musi być idealne!
-I takie będzie! Znajdź w sobie trochę więcej zaufania, a zobaczysz, że wszystko będzie dokładnie tak jak zaplanowałaś. - uśmiecham się, stukając się z nią kieliszkiem.
-Wciąż zastanawiam się nad kilkoma gośćmi. - patrzy na mnie zamyślona. - Nie wiem czy mam zaprosić Ashton’a.
Kiwam głową ze zrozumieniem, ale nie mam w sobie jakiejkolwiek złości czy żalu.
-Jeśli wraz z Paul’em chcecie go zaprosić to jak najbardziej powinniście to zrobić. Nie patrz na to przez pryzmat mnie. Poza tym, tak jak ci wspominałam, rozstaliśmy się w zgodzie. 
Tak. 
Rozstaliśmy się w zgodzie.
15 sierpnia był dniem, w którym zrozumiałam, że nie wszystko da się naprawić. I choć walczyłam - tak naprawdę walczyłam, to jednak czasami nie można poradzić absolutnie nic, jeśli w efekcie końcowym tak naprawdę obie strony nie dają z siebie wystarczająco dużo.
Kiedy w maju wyjeżdżałam do rodziców, wiedziałam, że zostawiam za sobą coś, co może nie wrócić.
Coś, co sprawi, że już nigdy nie będzie tak samo.
I miałam rację.
Dlatego od samego początku problemów w naszym związku nie obwiniałam o nie Ashton’a. W dużej mierze obwiniałam siebie. I choć mogłam się tłumaczyć na milion sposobów, to jednak nie potrafiłam odsunąć od siebie myśli, że byłam jednym z głównych winowajców tej historii. 
Przez długi okres nie potrafiłam wrócić do Los Angeles. Stało się to dopiero dwa dni przed końcem czerwca, gdy tak naprawdę nie do końca miałam jeszcze wszystko poukładane w głowie. 
Jak się później okazało - on również nie miał.
I tak, próbowaliśmy się zachowywać normalnie. Zupełnie tak, jakby nic się nigdy nie wydarzyło. Jakby nasza strata była tylko złym snem, z którego oboje wybudziliśmy się w tym samym czasie. I szczerze powiedziawszy, nawet nam się to udawało. Ale jak się okazało później, na dłuższą metę było to jak szukanie igły w stogu siana. Czymś co kompletnie nie miało sensu.
Później następowały noce płaczu i często kłótnie o byle jakie powody. Czasami miałam wrażenie, że wzburzaliśmy je tylko po to, żeby się faktycznie o coś pokłócić. Żebym ja mogła zostać sama wraz ze swoją głową i zmartwieniami, a on mógł wychodzić późnymi wieczorami i wracać nad ranem.
Nie wiedziałam co wtedy robił i w zasadzie nie chciałam wiedzieć.
Byłam straszną ignorantką. Zdaję sobie z tego sprawę.
Ale tamte wydarzenia zmieniły mnie tak bardzo, że już nie potrafiłam być tamtą radosną i beztroską Americą. 
Na nowo stałam się obłąkaną introwertyczką, niezdolną na jakąkolwiek empatię. 
I w końcu dotarliśmy do mety. 
Właśnie 15 sierpnia.
Siedzieliśmy z Ashton’em praktycznie całą noc, rozmawiając o tym jak wspaniale było nam razem i jak wiele dobrego mogło nas jeszcze spotkać. Ale to była przeszłość. Jedna sytuacja zmieniła w naszym życiu absolutnie wszystko, tym samym wypalając uczucie, które tak szalenie nas połączyło. Żałowałam tego, że sprawy potoczyły się tak a nie inaczej. I to samo uczucie dostrzegałam również w nim.
Choć nie byliśmy parą przez długi czas, to jednak perspektywa założenia rodziny i wspólne dziecko połączyło nas tak bardzo, że doskonale wiedziałam co w danej chwili czuł. W tamtym momencie był ze mną szczery.
I ja też byłam. 
Dlatego też jestem zdania, że pomimo, iż nasze rozstanie przysporzyło nam wiele rozterek i bólu, to jednak odbyło się w zgodzie. 
Myślałam o nim jeszcze przez kilka następnych tygodni. W końcu dowiedziałam się, że ma nową dziewczynę.
Sarah.
Tą samą Sarah, z którą Luke przyszedł na moje urodziny.
I prawdę mówiąc, cieszyłam się jego szczęściem, choć czułam swojego rodzaju zazdrość. Nie o niego, ale o to co ich połączyło.
O to, że on potrafił sobie ułożyć życie, a ja wciąż dryfowałam pomiędzy rajem a piekłem, niezdolna do jakichkolwiek relacji międzyludzkich, a co dopiero relacji damsko-męskich. 
Dlatego musiałam wziąć się w garść i zapomnieć o wszystkim co złe. Nie mogłam się dalej truć swoimi myślami, bo mogłoby mnie to zaprowadzić do labiryntu tak mocnej rozpaczy, że już nigdy nie znalazłabym z niego ucieczki. 
Dlatego pewnego dnia wstałam i zaczęłam od nowa.
Pomagałam Caroline w organizacji ślubu, pisałam teksty piosenek oraz dołączyłam do stowarzyszenia matek, które utraciły dziecko.
To ostatnie pomogło mi chyba najbardziej. 
W końcu zaczęłam postrzegać świat tak jak wcześniej.
Może nie całkowicie, ale przynajmniej w jakimś stopniu.
I znów zaczęłam żyć.

Nauczyłam się, że przeszłość mnie już nie zabija.

***


poniedziałek, 24 czerwca 2019

CAST SEASON 5


***

MAIN

We were the people who were not in the papers. 
We lived in the blank white spaces at the edges of print. 
It gave us more freedom. We lived in the gaps between the stories 
and you have been the last dream of my soul.  
*
One day, I will make it to where you are, and I will tell you how I dragged myself through hell and back, how I fell apart and put myself back together with my bruised hands. And you will smile, and tell me that it is all over, that I can finally rest alongside with you. 
*
Whatever our souls are made of, his and mine are the same. 
*
And I'd choose you; in a hundred lifetimes, in a hundred worlds, in any version of reality, I'd find you and I'd choose you. 
*
Love doesn’t need to be perfect, it just needs to be true.
*
The most important thing in life is to learn how to give out love, and to let it come in.

***


SUPPORTING


In my heart I love her all the time. 
*
I guess one day I’ll find you again. And if I do, then I guess I’ve found love. 
*
I want to be there. I want to breathe there.
*
You’re a mess, but you’re the mess that I chose. 
You’re a disaster, but you’re the kind that I love.
*
And I know that you saved me when I was standing there in the crowd.
*
Maybe someday we will be two people meeting again for the first time.
*
It’s all right to love someone who doesn’t love you back,
 as long as they’re worth you loving them. As long as they deserve it. 
*
While I thought that I was learning how to live, I have been learning how to die. 
*
There are darknesses in life and there are lights, and you are one of the lights, 
the light of all lights. 
*
And when I lose myself, I think of you. 
*
You should be kissed and often, and by someone who knows how. 
*
Sometimes the hardest part of loving someone is that moment when you realize the best thing you could do for them is let them go.  
*
I kissed her until there was more happiness inside me than sadness.
*
I know. I was there. I saw the great void in your soul, and you saw mine. 
*
And suddenly you know: It’s time to start something new 
and trust the magic of beginnings.
*
And, now that you don’t have to be perfect you can be good. 
*
What if we’re not perfect? What if we’re just scared to be alone?
*
Soul meets soul on lovers’ lips.
*
Don’t wait until the sun comes out, 
but learn to see the sun even as it  hides behind the clouds.
*
Tomorrow is always fresh, with no mistakes in it yet.



***



czwartek, 20 czerwca 2019

E20S4. Are you the only one lost in the millions? Or are you my grain of sand that's blowing in the wind?


VICTORIA, 28.05.2018
Dzień w którym poznałam nową przyjaciółkę

            Majowe słońce Anglii zdecydowanie różni się od tego, które świeci w Los Angeles. Mogłoby się wydawać, ze kiedy przychodzi maj, powietrze robi się ciepłe. Nie w Hope Cove.
            Tutaj temperatura sięga tylko dziewięciu stopni. Ciepłe ciuchy które dotarły do mnie wczoraj mogą się w sumie przydać.
            Ubieram na siebie coś luźnego i wychodzę z ośrodka.
            Zaczynam lepiej sypiać, ale nadal niewiele rozmawiam. Chociaż mój terapeuta Charles wypruwa sobie żyły, ja ciągle siedzę w ciszy. Albo w ogóle nie pojawiam się na terapii.
            Codziennie mam koszmary. Ciągle w roli głównej ja, moje uzależnienia, problemy i lęki. Moja własna głowa nie daje mi normalnie funkcjonować.
            Przysiadam na kamieniu, który znajduje się jakieś dziesięć metrów od wody. Powietrze jest cudownie czyste i krystaliczne. Wdycham je, zamykam oczy. Rozkoszuję się chwilą.
             Nie wiem jak długo siedzę tak bez ruchu. Nie czuję zimna. Jest mi dziwnie przyjemnie, jednak czyjaś dłoń obejmująca moje ramie wyrywa mnie z transu.
- Hej - spoglądam w górę na osobę która przerwała mi tak przyjemny moment. Marszczę brwi. Brunetka o ogromnych oczach zupełnie jak u lalki, uśmiecha się do mnie, po czym rozsiada się na kamieniu tuż obok mojego.
- Jestem Farrow - podaje mi dłoń, więc ściskam ją delikatnie. Farrow częstuje mnie słodkim uśmiechem.
- Victoria.
- Ładne imię. Zwycięstwo. Chyba nie może być inaczej? - mrużę oczy. Moja twarz zadaje jej ciche pytanie.
- Mam na myśli to, że musisz odnosić same zwycięstwa. Tym razem też Ci się uda.
- Dziękuję? - wyduszam z siebie tylko jedno słowo, bo na więcej mnie nie stać.
- Hope Cove to świetny ośrodek. Jestem tu od kilku miesięcy, to chyba z szósty odwyk… - tutaj odwraca głowę w stronę oceanu - A może siódmy? Przy czwartym przestałam liczyć.
- Co spowodowało, że musiałaś wylądować na tylu odwykach?
            To zdanie chyba jest najdłuższym zdaniem jakie wypowiedziałam przez ostatnich kilka dni.
- Mam cholernie bogatego ojca, który nigdy się mną nie zajmował. Byłam stałą bywalczynią imprez od szesnastego roku życia. I takim oto sposobem w wieku dziewiętnastu lat zostałam alkoholiczką i narkomanką. Od ponad dziewięciu miesięcy jestem czysta.
- Gratuluję - uśmiecham się do Farrow niepewnie.
            Dziewczyna wstaje z kamienia, poprawia spodnie i również się uśmiecha. W sumie uśmiecha się prawie bez przerwy.
- Jak coś znajdziesz mnie w zachodnim skrzydle. Pokój 14. Czuję, że możemy się zaprzyjaźnić. A ja, pamiętaj, zawsze mam dobre przeczucia.
            Kiwam głową i przygryzam wargę. Może bycie tutaj nie będzie tak złe, jak sobie wyobraziłam?

VICTORIA, 7.06.2018
Dzień w którym zaczęłam dostrzegać siebie
     Sesja z Charlesem zaczęła się późnym popołudniem. Spałam dziś tak dobrze, że zdążyłam od rana pójść na siłownię, po obiedzie na basen, a po krótkim prysznicu trafiłam tutaj.
            Gabinet Charlesa jest staroświecki i mam wrażenie, że od momentu kiedy pan Roselle wyniósł się stąd niewiele się zmieniło.
            Oprócz osoby za biurkiem.
            Kiedy otwieram drzwi i Charles mnie zauważa, konsternacja na jego twarzy jest tak widoczna, że nawet ślepy dostrzegłby zdziwienie moją obecnością. Mężczyzna zrywa się z krzesła i idzie w moim kierunku.
- Victoria. Miło Cię widzieć. Siadaj - odsuwa mi fotel, a ja rozsiadam się w nim wygodnie - Pojawiłaś się. Cały czas miałem nadzieję, że się tutaj zjawisz. I jesteś. Świetnie.
            Pojedyncze słowa wypadają z jego ust, a ja uśmiecham się pod nosem. Charles jest młody, niedoświadczony i entuzjazm jakim teraz tryska prawdopodobnie nie jest na miejscu. terapeuci powinni zachować zimną krew. Ale nie Charles. I to chyba podoba mi się najbardziej.
            Odsuwa papiery, które frasowały jego uwagę, po czym skupia się na mnie.
- Jak się dziś czujesz? - pyta, a ja wzruszam ramionami.
- Trudno powiedzieć. Dobrze, ale nie dobrze.
- Rozumiem. Czy okres jaki spędziłaś w Hope Cove pomógł Ci zacząć rozumieć Twój problem?
            Przez dłuższą chwilę nie odpowiadam na pytanie. Charles cierpliwie wyczekuje mojej odpowiedzi.
- Mam sny. To koszmary - spuszczam wzrok - W sumie to nie koszmary. Mam wrażenie, że to momenty z mojego życia. Losowo odtwarzane w mojej głowie.
- Rozumiem, że nie są to dobre wspomnienia. Czy to błędy które popełniłaś?
- Nie wiem czy mogę nazwać to błędami - bawię się materiałem mojej koszulki - To raczej… wydarzenia, przez które nie potrafię sobie wybaczyć. Widzę siebie w mojej własnej głowie. Jestem tam ja i ja. Ja, która robi coś złego i ja, która potępia to.
- Którą sobą w swoich snach czujesz się bardziej? - Charles marszczy czoło. Badawczo przygląda się mojej twarzy. Nie wiem czy ocenia również mowę mojego ciała. Próbuje przeanalizować czy odpowiedz jaka padnie będzie szczera.
- W tej chwili jestem tą która to potępia.
- Chcę byś zastanowiła się nad największym błędem jaki popełniłaś w swoim życiu. Przeanalizuj go. I spróbuj powiedzieć, swojej drugiej ja, że już tego nie potępiasz. Że jej wybaczasz.
            Odwracam głowę w stronę okna. Dziś cały dzień pada, więc krople deszczu spływają po oknach, powoli i mozolnie. W tej chwili czuję się podobnie, ale wiem, że będzie lepiej. Że deszcz jest potrzebny, by wszystko w naturze funkcjonowało tak jak powinno.
            I ze mną będzie tak samo.

VICTORIA, 16.06.2018
Dzień w którym bycie daleko jest najtrudniejsze
            America poroniła. Niedługo po swoich urodzinach straciła dziecko, a ja dowiaduje się o tym dopiero teraz.
            Uważam,  że brak telefonu to przekleństwo.
            Po rozmowie z Caroline, siadam na łóżku i tępo gapie się w podłogę. Moja najlepsza przyjaciółka utraciła część siebie na którą tak czekała, a ja nawet nie mogę być przy niej.
            A może to i lepiej? Caroline mówiła, że teraz America chce uporać się z tym sama.
            Obydwie próbujemy uporać się ze swoimi problemami.
            Wróciła do rodzinnego domu i na jakiś czas tam zostanie.
            Pociesza mnie jedna myśl. Jesteśmy w tej chwili na jednym kontynencie, w tym samym państwie. I chociaż fizycznie jesteśmy daleko od siebie, nigdy nie byłyśmy tak blisko siebie.
            Wyciągam czystą kartkę z mojej szafki nocnej. Od momentu kiedy tu jestem, czyli już ponad miesiąc napisałam masę listów. Większość to lista rzeczy za które kogoś przepraszam.
            Tym razem będzie to list w którym napiszę, jak mocno ją kocham i jak bardzo wierzę, że wszystko będzie jak dawniej.
            Przyciskam długopis do papieru, po czym zaczynam pisać.
            "Kochana Ami, słyszałam o Twojej stracie…"

VICTORIA, 2.07.2018
Dzień w którym zaczęłam dostrzegać Ciebie
            Wieczorne przebieżki na bieżni w towarzystwie Farrow stały się codzienną rutyną w moim grafiku. Tutaj, w Hope Cove życie płynie w określonym rytmie. Wszystko w dniu, ma swój czas, moment.
            Nawet to kiedy wstaje. Jem śniadania. Czytam książki. Oglądam stare seriale. Sesje z Charlesem.
            W końcu zaczynam czuć, że tego potrzebowałam. Stabilizacji.
- Mój ojciec wczoraj do mnie zadzwonił - Farrow dzieli się ze mną codziennymi newsami z jej życia. Głównie mówi o tym, co ostatnio zamówiła przez Internet, który za niemałą kasę udostępnia jej sprzątaczka, ale dzisiejsze zdanie wywiera na mnie wrażenie. Jej ojciec, który zasługuje na miano najgorszego rodzica i dupka, uznał, że trzeba poświęcić Farrow jakieś trzy minuty jego cennego życia.
- O czym chciał z Tobą rozmawiać?
- Pytał czy długo jeszcze mam zamiar tutaj być. Powiedziałam, że im dłużej nie oglądam jego twarzy tym mi lepiej.
            Chichoczemy. Nienawidzimy typa tak samo mocno, ale wiemy, że on również sponsoruje pobyt Farrow tutaj, więc dajemy sobie na luz.
- Victoria? - męski głos przerywa naszą rozmowę. W drzwiach siłowni stoi Charles, opierając się o framugę - Mogę Cię prosić na chwilę?
            Zeskakuję z bieżni, ścieram pot z czoła po czym podchodzę do Barkmana.
- Co robisz tak za godzinę? - spoglądam na zegarek zawieszony tuż nad bieżniami. Jest godzina dwudziesta piętnaście.
- Chyba nie za wiele zważywszy, że jestem tutaj - zamieniam sytuację w żart, ale widzę i zdaję sobie sprawę, że Charles jest cały w nerwach.
- Spotkasz się ze mną?
            Pomimo moich wcześniejszych żartów i luźnego nastawienia, spinam się odrobinę. W sumie nie wiem co mam powiedzieć. Jestem jego pacjentką, on moim terapeutą. Jesteśmy na etapie omawiania każdego błędu mojego życia i prawdopodobnie nikt nie wie o mnie tyle co Charles w tej chwili.
- Koło mojego gabinetu jest malutki tarasik. Mam z niego świetny widok na ocean. Przygotowałem jedzenie.
            Uśmiecham się, po czym spoglądam na niego z iskierkami w oczach.
- Za godzinę u Ciebie?
            I takim oto sposobem, cztery godziny później jestem najedzona angielskimi serami, muffinkami z jagodami i małymi przystawkami z cukinii.
- I takim oto sposobem przegrałem zakład i musiałem sobie wytatuować na tyłku "I LOVE GERONIMO". Nigdy nie byłem bliższy mojemu przyjacielowi, jak od momentu kiedy noszę jego imię na własnym pośladku.
            Czas płynie nam jak szalony, kiedy tak siedzimy i rozmawiamy o niczym. O wszystkim. O nim. Bo o mnie rozmawiamy już zdecydowanie za dużo.
- Chyba muszę już iść - mówię, a Charles nie protestuje. Proponuje, że odprowadzi mnie do pokoju. Nie odmawiam.
            Kiedy stajemy przed drzwiami mojego pokoju, przekręcam kluczyk, po czym odwracam się do Charlesa by się z nim pożegnać okazuje się, że stoimy od siebie na jakieś trzy centymetry i obydwoje oddychamy płytko.
- Wiem, że nie tak powinno się to kończyć - mówi praktycznie w moje usta, ale nie odsuwam się od niego. Wiem, że też tego chcę.
- Nie powinno… - sięgam po klamkę, naciskam na nią. W momencie kiedy drzwi otwierają się, ja wysyłam ciche zaproszenie do środka.
            Charles obejmuje moje policzki swoimi dłońmi. Chwilę waha się by mnie pocałować, ale kiedy w końcu to robi, czuję, jakby ktoś odsunął pode mną ziemię.
- Totalny z Ciebie bałagan, Victorio, ale nigdy nie widziałem nikogo piękniejszego.
            Pierwszy pocałunek pieczętuje umowę, na mocy której każda ze stron staje się odpowiedzialna za serce drugiego, deklaruje obchodzić się z nim rozważnie. Lokować w nim swoje troski i obietnice.

EVERLY, 15.07.2018
Dzień w którym się dowiedziałam
            Ostatnio moje samopoczucie nie było najlepsze. Ciągle chodziłam zmęczona, senna. Ostatnie tygodnie obfitowały w nocne poty, podwyższoną temperaturę oraz bardzo nagłą i agresywną utratę masy ciała.
            Poszłam do lekarza. Jednego, drugiego, trzeciego.
            Ciągle te same badania krwi. I ciągle ten sam wynik.
- To białaczka limfocytowa.
            Słyszałam tylko jedno zdanie. W sumie kilka zdań, ale następne powodowały, że chciałam płakać. Po prostu siąść, płakać i nigdy już nie wyjść z domu.
- Jest Pani w siedmiu procentach pacjentów którzy zmagają się z agresywną formą tej choroby. Pani białaczka rozwinęła się na tyle, że jakiekolwiek leczenie, nawet to agresywne i złożone nie da raczej żadnych skutków. Możemy jednak prób…
- Ile? - przerywam lekarzowi w połowie zdania. Nie chcę wiedzieć czy jakie kol wiek leczenie wchodzi w grę. Próbować? Jego słowa same sobie przeczą.
- Sześć miesięcy. Przy większym szczęściu rok.
            Wracam do domu. Już nie płaczę. Dotykam tylko rzeczy, które mam wokół siebie. Moich rzeczy. Rzeczy Victorii.
            Idę do pracy i uśmiecham się do moich współpracowników.
            Idę do kawiarni i uśmiecham się do kelnerki.
            Idę do biblioteki i dotykam grzbietów książek.
            Idę do mojej pracowni, gdzie dotykam moich farb, pędzli, płótna.
            I myślę tylko o tym, że to może być mój ostatni dotyk albo ostatni uśmiech.
            Po prostu ogromnie boli mnie myśl o chwili, w której nie będzie już następnych dni.

NIALL, 30.07.2018
Dzień w którym zrobiłbym wszystko inaczej
            Zaprosiliśmy na kolację wszystkie najbliższe nam osoby. Moich rodziców, rodziców Zoey, jej siostrę, mojego brata z rodziną.
            Właśnie dziś, w przedostatni dzień gorącego lipcowego miesiąca, postanowiliśmy oznajmić, że zostajemy rodzicami.
            Zoey jest w drugim miesiącu ciąży i już nie mogła doczekać się kiedy powiemy wszystkim naszym bliskim o tej wspaniałej wiadomości.
            Siedzę z piwem w dłoni na naszym tarasie. Jestem zestresowany, otępiały. Od momentu kiedy dowiedziałem się, że zostanę ojcem nie czuję się dobrze. Nie planowaliśmy tego dziecka. Wolałem poczekać. Pobyć z Zoey jeszcze sam na sam. Byliśmy świeżo upieczonym małżeństwem, chciałem pojeździć po świecie, chodzić z nią na koncerty. Chciałem jeszcze się z nią nikim nie dzielić.
            Ale kiedy widzę jak ona jest szczęśliwa, że zostanie mamą i jak za każdym razem dziękuje mi za ten dar zaczynam czuć się z samym sobą jeszcze bardziej obrzydliwie.
            Biorę kolejny łyk piwa, kiedy słyszę jak mój telefon odzywa się w mojej kieszeni.
- Halo? - mówię do słuchawki. Odpowiada mi chwila ciszy, po czym słyszę jej głos.
- Cześć.
            Od razu wstaję na nogi. Kręci mi się przez chwilę w głowie, ale doprowadzam się do porządku.
- Hej. Jak się miewasz?
- O wiele lepiej - odpowiada, a mnie ściska się serce. Z jednej strony wiem, że dobrze postąpiliśmy, ale z drugiej jest gdzieś sama, na jakiejś angielskiej wsi…
- Nie pamiętam kiedy było tak dobrze.
            Jej głos jest ciepły, zrelaksowany, miękki.
- Chciałabym Cię przeprosić.
- Za co?
- Za wszystko, Niall. Chcę żebyś wiedział, że zawsze będziesz dla mnie ważny. Byłeś światełkiem w ciemności, które mnie otaczało.
- Przes… - chcę jej przerwać, ale cichy chichot po drugiej stronie słuchawki sprawia, że to ja się uciszam.
- Zawsze będę Cię kochać. Kochałam Cię od momentu kiedy zobaczyłam Cię na tym after party… pamiętasz którym? Kiedy jeszcze obydwoje raczkowaliśmy w show biznesie. Kiedy jeszcze The Fame i One Direction byli nowi w branży. Już wtedy widziałam, że się w Tobie zakocham.
            Przerywa na chwilę, by wziąć oddech.
- Chociaż spędzenie z Tobą nocy było największym świństwem jakie mogłam zrobić, ale jest to jedyna rzecz o której nigdy nie chcę zapomnieć.
            Milczę, czując jak łzy napływają mi do oczu. Jak wzruszenie, miłość i uczucia do niej ściskają mi gardło.
- Też Cię kocham. Też Cię kochałem… - odpowiadam cicho do słuchawki.
- Trzymaj się, Niall.
            Jedyne co teraz słyszę to sygnał przerwanego połączenia i szelest otwieranych drzwi tarasowych. Zoey rozpromieniona pojawia się w polu mojego widzenia. Uśmiecha się błogo, wygląda jak anioł i właśnie zaczynam najbardziej doceniać jej obecność.
- Chodź. Deser już jest na stole.
            Wyciąga do mnie swoją dłoń, a ja ujmuję ją.
            A w głowie kołata mi się tylko jedno zdanie- że wczorajszy żal, powinien być tylko nikłym wspomnieniem.

środa, 12 czerwca 2019

E19S4.Loving you was sunshine, safe and sound. A steady place to let down my defenses.


AMERICA

Otwieram mozolnie oczy wpatrując się w biały sufit. Zerkam na okno, przez które przebijają się promienie słońca. Mimowolnie spoglądam na kalendarz sprawdzając jaki dziś dzień. Straciłam poczucie czasu. 
7 czerwiec. 
Minęło trzynaście dób, odkąd przeżyłam najgorszy dzień swojego życia.
Nie. 
Może to jednak nie był ten najgorszy.
Mam wrażenie, że kolejne dni były porównywalnie tak samo trudne. Przepełnione bólem, żalem, złością i niemocą.
Nagle wszystko przestało mieć sens. 
Dzień 25 maja zmienił moje życie nieodwracalnie. Sprawił, że już nigdy nie mogło być tak samo.
Bóle brzucha towarzyszyły mi już od wczesnych godzin porannych. Nie miałam pojęcia co się dzieje. Dopiero, gdy zdałam sobie sprawę, że moje ciało nie reaguje tak jak powinno na reakcję ciążową powodując krwawienie - wiedziałam, że nastąpiło to, z czym nie potrafiłam się pogodzić.
Coś, z czym już nigdy nie będę mogła się pogodzić.
Płacz nie był najbardziej uciążliwy.
Najbardziej uciążliwe były myśli, które kłębiły się w mojej głowie nieustannie i bez przerwy. 
Stale szukałam winnych. Głównie obwiniałam siebie. Może to ja zrobiłam coś źle? Może zbyt wielki natłok stresu sprawił, że moje ciało się poddało. Że straciłam coś, na co tak z niecierpliwością czekałam i coś, co tak bardzo pokochałam. 
Nie spałam. Nie jadłam. Nie mówiłam. 
Nie chciałam nawet oddychać. 
Przez kilka kolejnych dni zaborczo szukałam miejsca, w którym mogłabym się skryć z moją głową, nie dając nikomu dostępu do mojego walącego się świata.
Zbudowałam sobie domek z kart, który został niszczony przy każdych kolejnych słowach.

Będzie dobrze.
Nie płacz.
Wszystko się ułoży.
Jeszcze będziesz miała dzieci. 
Czas leczy rany.
Kiedyś będzie lepiej.

Z każdą kolejną złotą poradą miałam ochotę na nowo zabarykadować swój domek z kart i zabezpieczyć go stalową powłoką.
Bo w tamtej chwili nie było dobrze i nie przyjmowałam do wiadomości, że kiedykolwiek będzie.
Chciałam płakać. Chciałam przeżyć ten ból i nieść go na swoich barkach do momentu, w którym całkowicie opadnę z sił.
Jak mogło się ułożyć, skoro spotkało mnie najgorsze co mogłoby się przytrafić każdej matce? 
Nawet nie przyszło mi do głowy, że będę mieć kolejne dziecko. Moje myśli stale powracały do tego, które straciłam. Miałam go już nigdy nie zobaczyć. Nigdy nie potrzymać, nakarmić ani podążać wraz z nim przez ten okrutny, lecz piękny świat.
Ironio losu. W tamtym momencie świat nie wydawał mi się piękny nawet w najmniejszym fragmencie.
I tak. Wiedziałam, że czas leczy rany, ale wtedy nie widziałam przed sobą czegoś takiego jak czas. Widziałam tylko kolejne dni rozterki, frustracji i melancholii. 
Zastanawiałam się dlaczego ludzie, którzy otaczali mnie w tamtym momencie, nie pozwalali mi przeżyć tej tragedii. Widziałam ich współczucie, ale na ten moment była to ostatnia rzecz, której potrzebowałam. Mogli sobie wsadzić je gdzieś.
I choć wiedziałam, że moje zachowanie było nie do wytrzymania, nie potrafiłam reagować inaczej.
Wiedziałam gdzie mogę być zła, wściekła, przygnębiona i bezradna.
Dlatego piątego dnia od tej dramatycznej wiadomości, postanowiłam pojechać do rodzinnego domu.
Potrzebowałam odpocząć od przyjaciół, znajomych, lekarzy i wszystkich innych ludzi, których stale spotykałam na swojej drodze.
Nie zawahałam się opuścić nawet Ashton’a. I zdawałam sobie sprawę, że decyzją o mojej ucieczce okazałam egoizm i całkowity brak empatii, ale wiedziałam, że on poradzi sobie z tym lepiej niż ja.
Był silniejszy. Trzymał nerwy na wodzy. Starał się nie załamywać.
Był także jedyną osobą, która w jakimś procencie weszła w stan, w którym wtedy byłam.
On też wiele utracił. Miałam tego doskonałą świadomość. 
I przed wyjazdem powiedziałam mu to samo, co on powiedział mnie na samym początku końca naszej przygody.
-Jestem z tobą.
Słowa tak banalne, lecz tak niewiarygodnie potrzebne i odpowiednie w momencie doświadczenia tak okropnej tragedii. 
Wyrażały o wiele więcej niż wszystkie słowa pocieczenia, którymi częstowali mnie ludzie z każdych stron.
Wtedy miałam im to za złe. 
Byłam przekonana, że nie wiedzieli co czuję i zapewne nie mieli pojęcia jak się zachować. Chcieli mnie pocieszyć, choć było to z góry skazane na porażkę.
Dlatego wiedziałam, że do momentu aż nie poukładam sobie w głowie ostatnich doświadczeń, nie będę potrafiła spojrzeć im w oczy bez żalu.
I tak. Dziś mija trzynaście dni i trzynaście nocy. Wciąż pozostaję przy myśli, że te dni były najgorszym okresem mojego życia, ale czuję się lepiej. Jeśli słowo lepiej oznacza przyjmowanie posiłków i zmrużenie oka to tak. 
Jest lepiej.
-Proszę. Napij się ze mną… - moja mama podaje mi kieliszek czerwonego wina i siada tuż obok mnie na werandzie.
Spędziłam na tej werandzie wiele wspaniałych chwil. Wszystkie te momenty nagle kotłują się w mojej głowie, a na mojej twarzy mimowolnie pojawia się uśmiech.
Chyba pierwszy od niepamiętnych czasów.
-Dziękuję. Dziwnie jest pić alkohol po takim czasie. - intensywny posmak siarki i winogron krąży po moim języku i dotyka podniebienia. Pierwszy łyk nie smakuje tak bardzo jak kiedyś, ale z każdym kolejnym zaczynam się coraz bardziej przekonywać. Zastanawiam się dlaczego nie pomyślałam o tym wcześniej. Faktycznie przynosi ulgę i jakby wewnętrzny spokój. Z drugiej zaś strony jestem wdzięczna, że nie leczyłam smutków w alkoholu. Dzieliłby mnie jeden mały kroczek od uzależnienia, a ja już od dawna wiem, że depresji nie należy zapijać. Alkohol nie pomaga w problemach. Na krótką mete wyłącza emocje i dostarcza ukojenie, ale na dłuższy czas zapędza w coraz większe kłopoty. Wiem, że nie poradziłabym sobie z kolejnym problemem.
-Wiem. - uśmiecha się ciepło.
Wzdycham.
-Czy ten ból kiedykolwiek minie? - pytam. 
Mama patrzy na mnie z troską i ogromną miłością. Całuje mnie w skroń.
-Nie. - odpowiada smutno. - Z czasem będzie coraz mniej intensywny. Później już w ogóle nie będziesz go odczuwać. Ale będą takie momenty, w których pamięcią będziesz wracać do tych wydarzeń. Ból będzie przychodził na nowo, ale to dobrze. Powinnaś pozwolić mu wejść. Pamiętaj tylko, żeby nie zagościł na zbyt długo. 
Przypominam sobie czas, w którym widziałam mamę stale zapłakaną. Trwało to może miesiąc. Później co jakiś czas sytuacja się powtarzała, ale jakby mniej intensywnie. W końcu mama przestała płakać, a ja cieszyłam się, że znów wróciła do siebie. Miałam wtedy sześć lat i nie wiedziałam co się dzieje. Wyznała mi to dopiero osiem lat później. Straciła dziecko. Kto wie, może miałabym teraz siostrę lub kolejnego brata. Los chciał jednak inaczej.
-Pomimo, że przeżyłam to samo co ty i jestem sobie w stanie wyobrazić twoje cierpienie, to nie powiem, że wiem co czujesz. - mówi. -To byłoby zbyt samolubne z mojej strony. Nie można się licytować na miłość ani straty. Miłość nie ma definicji. Nie można też ocenić bólu. To wszystko zależy od człowieka. Emocje trzeba w sobie przeżyć i dać sobie czas. Mogę ci jedynie powiedzieć, że łączę się w tym razem z tobą i wiedz, że zawsze będę przy tobie.
Łzy spływają po moich policzkach, lecz kąciki ust podnoszą się ku górze. Wszystkie te słowa były tym, co pragnęłam usłyszeć. Matczyna miłość jest najsilniejszym rodzajem miłości jaki istnieje na tym świecie. Jeśli masz szczęście, dostajesz ten dar w chwili narodzin, a nawet i wcześniej. Wiem, że ja jestem tą szczęściarą. I że moje dziecko też by było. 
W zawirowaniu tych przykrych zdarzeń pozostało mi jedynie mieć nadzieję na lepsze jutro i modlić się o to, aby mieć wystarczająco siły, żeby przetrwać.
-Kocham cię mamo.

***