VICTORIA, 28.05.2018
Dzień w którym poznałam nową przyjaciółkę
Majowe słońce
Anglii zdecydowanie różni się od tego, które świeci w Los Angeles. Mogłoby się
wydawać, ze kiedy przychodzi maj, powietrze robi się ciepłe. Nie w Hope Cove.
Tutaj
temperatura sięga tylko dziewięciu stopni. Ciepłe ciuchy które dotarły do mnie
wczoraj mogą się w sumie przydać.
Ubieram na
siebie coś luźnego i wychodzę z ośrodka.
Zaczynam lepiej
sypiać, ale nadal niewiele rozmawiam. Chociaż mój terapeuta Charles wypruwa
sobie żyły, ja ciągle siedzę w ciszy. Albo w ogóle nie pojawiam się na terapii.
Codziennie mam
koszmary. Ciągle w roli głównej ja, moje uzależnienia, problemy i lęki. Moja własna
głowa nie daje mi normalnie funkcjonować.
Przysiadam na
kamieniu, który znajduje się jakieś dziesięć metrów od wody. Powietrze jest
cudownie czyste i krystaliczne. Wdycham je, zamykam oczy. Rozkoszuję się
chwilą.
Nie wiem jak długo siedzę tak bez ruchu. Nie czuję
zimna. Jest mi dziwnie przyjemnie, jednak czyjaś dłoń obejmująca moje ramie
wyrywa mnie z transu.
- Hej - spoglądam w górę na osobę która przerwała mi tak przyjemny
moment. Marszczę brwi. Brunetka o ogromnych oczach zupełnie jak u lalki,
uśmiecha się do mnie, po czym rozsiada się na kamieniu tuż obok mojego.
- Jestem Farrow - podaje mi dłoń, więc ściskam ją delikatnie.
Farrow częstuje mnie słodkim uśmiechem.
- Victoria.
- Ładne imię. Zwycięstwo. Chyba nie może być inaczej? - mrużę
oczy. Moja twarz zadaje jej ciche pytanie.
- Mam na myśli to, że musisz odnosić same zwycięstwa. Tym razem
też Ci się uda.
- Dziękuję? - wyduszam z siebie tylko jedno słowo, bo na więcej mnie
nie stać.
- Hope Cove to świetny ośrodek. Jestem tu od kilku miesięcy, to
chyba z szósty odwyk… - tutaj odwraca głowę w stronę oceanu - A może siódmy? Przy
czwartym przestałam liczyć.
- Co spowodowało, że musiałaś wylądować na tylu odwykach?
To zdanie chyba
jest najdłuższym zdaniem jakie wypowiedziałam przez ostatnich kilka dni.
- Mam cholernie bogatego ojca, który nigdy się mną nie zajmował.
Byłam stałą bywalczynią imprez od szesnastego roku życia. I takim oto sposobem
w wieku dziewiętnastu lat zostałam alkoholiczką i narkomanką. Od ponad
dziewięciu miesięcy jestem czysta.
- Gratuluję - uśmiecham się do Farrow niepewnie.
Dziewczyna
wstaje z kamienia, poprawia spodnie i również się uśmiecha. W sumie uśmiecha
się prawie bez przerwy.
- Jak coś znajdziesz mnie w zachodnim skrzydle. Pokój 14. Czuję,
że możemy się zaprzyjaźnić. A ja, pamiętaj, zawsze mam dobre przeczucia.
Kiwam głową i
przygryzam wargę. Może bycie tutaj nie będzie tak złe, jak sobie wyobraziłam?
VICTORIA, 7.06.2018
Dzień w którym zaczęłam dostrzegać siebie
Sesja z Charlesem zaczęła się późnym popołudniem. Spałam dziś
tak dobrze, że zdążyłam od rana pójść na siłownię, po obiedzie na basen, a po
krótkim prysznicu trafiłam tutaj.
Gabinet Charlesa
jest staroświecki i mam wrażenie, że od momentu kiedy pan Roselle wyniósł się
stąd niewiele się zmieniło.
Oprócz osoby za
biurkiem.
Kiedy otwieram
drzwi i Charles mnie zauważa, konsternacja na jego twarzy jest tak widoczna, że
nawet ślepy dostrzegłby zdziwienie moją obecnością. Mężczyzna zrywa się z
krzesła i idzie w moim kierunku.
- Victoria. Miło Cię widzieć. Siadaj - odsuwa mi fotel, a ja
rozsiadam się w nim wygodnie - Pojawiłaś się. Cały czas miałem nadzieję, że się
tutaj zjawisz. I jesteś. Świetnie.
Pojedyncze słowa
wypadają z jego ust, a ja uśmiecham się pod nosem. Charles jest młody,
niedoświadczony i entuzjazm jakim teraz tryska prawdopodobnie nie jest na
miejscu. terapeuci powinni zachować zimną krew. Ale nie Charles. I to chyba
podoba mi się najbardziej.
Odsuwa papiery,
które frasowały jego uwagę, po czym skupia się na mnie.
- Jak się dziś czujesz? - pyta, a ja wzruszam ramionami.
- Trudno powiedzieć. Dobrze, ale nie dobrze.
- Rozumiem. Czy okres jaki spędziłaś w Hope Cove pomógł Ci
zacząć rozumieć Twój problem?
Przez dłuższą
chwilę nie odpowiadam na pytanie. Charles cierpliwie wyczekuje mojej
odpowiedzi.
- Mam sny. To koszmary - spuszczam wzrok - W sumie to nie
koszmary. Mam wrażenie, że to momenty z mojego życia. Losowo odtwarzane w mojej
głowie.
- Rozumiem, że nie są to dobre wspomnienia. Czy to błędy które
popełniłaś?
- Nie wiem czy mogę nazwać to błędami - bawię się materiałem
mojej koszulki - To raczej… wydarzenia, przez które nie potrafię sobie
wybaczyć. Widzę siebie w mojej własnej głowie. Jestem tam ja i ja. Ja, która
robi coś złego i ja, która potępia to.
- Którą sobą w swoich snach czujesz się bardziej? - Charles
marszczy czoło. Badawczo przygląda się mojej twarzy. Nie wiem czy ocenia
również mowę mojego ciała. Próbuje przeanalizować czy odpowiedz jaka padnie
będzie szczera.
- W tej chwili jestem tą która to potępia.
- Chcę byś zastanowiła się nad największym błędem jaki
popełniłaś w swoim życiu. Przeanalizuj go. I spróbuj powiedzieć, swojej drugiej
ja, że już tego nie potępiasz. Że jej wybaczasz.
Odwracam głowę
w stronę okna. Dziś cały dzień pada, więc krople deszczu spływają po oknach,
powoli i mozolnie. W tej chwili czuję się podobnie, ale wiem, że będzie lepiej.
Że deszcz jest potrzebny, by wszystko w naturze funkcjonowało tak jak powinno.
I ze mną będzie
tak samo.
VICTORIA, 16.06.2018
Dzień w którym bycie daleko jest najtrudniejsze
America
poroniła. Niedługo po swoich urodzinach straciła dziecko, a ja dowiaduje się o
tym dopiero teraz.
Uważam, że brak telefonu to przekleństwo.
Po rozmowie z
Caroline, siadam na łóżku i tępo gapie się w podłogę. Moja najlepsza
przyjaciółka utraciła część siebie na którą tak czekała, a ja nawet nie mogę
być przy niej.
A może to i
lepiej? Caroline mówiła, że teraz America chce uporać się z tym sama.
Obydwie próbujemy
uporać się ze swoimi problemami.
Wróciła do
rodzinnego domu i na jakiś czas tam zostanie.
Pociesza mnie
jedna myśl. Jesteśmy w tej chwili na jednym kontynencie, w tym samym państwie. I
chociaż fizycznie jesteśmy daleko od siebie, nigdy nie byłyśmy tak blisko
siebie.
Wyciągam czystą
kartkę z mojej szafki nocnej. Od momentu kiedy tu jestem, czyli już ponad
miesiąc napisałam masę listów. Większość to lista rzeczy za które kogoś
przepraszam.
Tym razem
będzie to list w którym napiszę, jak mocno ją kocham i jak bardzo wierzę, że
wszystko będzie jak dawniej.
Przyciskam
długopis do papieru, po czym zaczynam pisać.
"Kochana Ami, słyszałam o Twojej stracie…"
VICTORIA, 2.07.2018
Dzień w którym zaczęłam dostrzegać Ciebie
Wieczorne
przebieżki na bieżni w towarzystwie Farrow stały się codzienną rutyną w moim
grafiku. Tutaj, w Hope Cove życie płynie w określonym rytmie. Wszystko w dniu,
ma swój czas, moment.
Nawet to kiedy
wstaje. Jem śniadania. Czytam książki. Oglądam stare seriale. Sesje z
Charlesem.
W końcu zaczynam
czuć, że tego potrzebowałam. Stabilizacji.
- Mój ojciec wczoraj do mnie zadzwonił - Farrow dzieli się ze
mną codziennymi newsami z jej życia. Głównie mówi o tym, co ostatnio zamówiła
przez Internet, który za niemałą kasę udostępnia jej sprzątaczka, ale
dzisiejsze zdanie wywiera na mnie wrażenie. Jej ojciec, który zasługuje na
miano najgorszego rodzica i dupka, uznał, że trzeba poświęcić Farrow jakieś
trzy minuty jego cennego życia.
- O czym chciał z Tobą rozmawiać?
- Pytał czy długo jeszcze mam zamiar tutaj być. Powiedziałam, że
im dłużej nie oglądam jego twarzy tym mi lepiej.
Chichoczemy. Nienawidzimy
typa tak samo mocno, ale wiemy, że on również sponsoruje pobyt Farrow tutaj,
więc dajemy sobie na luz.
- Victoria? - męski głos przerywa naszą rozmowę. W drzwiach
siłowni stoi Charles, opierając się o framugę - Mogę Cię prosić na chwilę?
Zeskakuję z
bieżni, ścieram pot z czoła po czym podchodzę do Barkmana.
- Co robisz tak za godzinę? -
spoglądam na zegarek zawieszony tuż nad bieżniami. Jest godzina dwudziesta
piętnaście.
- Chyba nie za wiele zważywszy, że
jestem tutaj - zamieniam sytuację w żart, ale widzę i zdaję sobie sprawę, że
Charles jest cały w nerwach.
- Spotkasz się ze mną?
Pomimo
moich wcześniejszych żartów i luźnego nastawienia, spinam się odrobinę. W sumie
nie wiem co mam powiedzieć. Jestem jego pacjentką, on moim terapeutą. Jesteśmy na
etapie omawiania każdego błędu mojego życia i prawdopodobnie nikt nie wie o
mnie tyle co Charles w tej chwili.
- Koło mojego gabinetu jest malutki
tarasik. Mam z niego świetny widok na ocean. Przygotowałem jedzenie.
Uśmiecham
się, po czym spoglądam na niego z iskierkami w oczach.
- Za godzinę u Ciebie?
I
takim oto sposobem, cztery godziny później jestem najedzona angielskimi serami,
muffinkami z jagodami i małymi przystawkami z cukinii.
- I takim oto sposobem przegrałem
zakład i musiałem sobie wytatuować na tyłku "I LOVE GERONIMO". Nigdy nie
byłem bliższy mojemu przyjacielowi, jak od momentu kiedy noszę jego imię na
własnym pośladku.
Czas
płynie nam jak szalony, kiedy tak siedzimy i rozmawiamy o niczym. O wszystkim. O
nim. Bo o mnie rozmawiamy już zdecydowanie za dużo.
- Chyba muszę już iść - mówię, a
Charles nie protestuje. Proponuje, że odprowadzi mnie do pokoju. Nie odmawiam.
Kiedy
stajemy przed drzwiami mojego pokoju, przekręcam kluczyk, po czym odwracam się
do Charlesa by się z nim pożegnać okazuje się, że stoimy od siebie na jakieś
trzy centymetry i obydwoje oddychamy płytko.
- Wiem, że nie tak powinno się to
kończyć - mówi praktycznie w moje usta, ale nie odsuwam się od niego. Wiem, że
też tego chcę.
- Nie powinno… - sięgam po klamkę,
naciskam na nią. W momencie kiedy drzwi otwierają się, ja wysyłam ciche
zaproszenie do środka.
Charles
obejmuje moje policzki swoimi dłońmi. Chwilę waha się by mnie pocałować, ale
kiedy w końcu to robi, czuję, jakby ktoś odsunął pode mną ziemię.
- Totalny z Ciebie bałagan, Victorio,
ale nigdy nie widziałem nikogo piękniejszego.
Pierwszy
pocałunek pieczętuje umowę, na mocy której każda ze stron staje się
odpowiedzialna za serce drugiego, deklaruje obchodzić się z nim rozważnie. Lokować
w nim swoje troski i obietnice.
EVERLY, 15.07.2018
Dzień w którym się dowiedziałam
Ostatnio
moje samopoczucie nie było najlepsze. Ciągle chodziłam zmęczona, senna. Ostatnie
tygodnie obfitowały w nocne poty, podwyższoną temperaturę oraz bardzo nagłą i
agresywną utratę masy ciała.
Poszłam
do lekarza. Jednego, drugiego, trzeciego.
Ciągle
te same badania krwi. I ciągle ten sam wynik.
- To białaczka limfocytowa.
Słyszałam
tylko jedno zdanie. W sumie kilka zdań, ale następne powodowały, że chciałam
płakać. Po prostu siąść, płakać i nigdy już nie wyjść z domu.
- Jest Pani w siedmiu procentach pacjentów
którzy zmagają się z agresywną formą tej choroby. Pani białaczka rozwinęła się
na tyle, że jakiekolwiek leczenie, nawet to agresywne i złożone nie da raczej
żadnych skutków. Możemy jednak prób…
- Ile? - przerywam lekarzowi w
połowie zdania. Nie chcę wiedzieć czy jakie kol wiek leczenie wchodzi w grę. Próbować?
Jego słowa same sobie przeczą.
- Sześć miesięcy. Przy większym
szczęściu rok.
Wracam
do domu. Już nie płaczę. Dotykam tylko rzeczy, które mam wokół siebie. Moich rzeczy.
Rzeczy Victorii.
Idę
do pracy i uśmiecham się do moich współpracowników.
Idę
do kawiarni i uśmiecham się do kelnerki.
Idę
do biblioteki i dotykam grzbietów książek.
Idę
do mojej pracowni, gdzie dotykam moich farb, pędzli, płótna.
I
myślę tylko o tym, że to może być mój ostatni dotyk albo ostatni uśmiech.
Po
prostu ogromnie boli mnie myśl o chwili, w której nie będzie już następnych
dni.
NIALL, 30.07.2018
Dzień w którym zrobiłbym wszystko
inaczej
Zaprosiliśmy
na kolację wszystkie najbliższe nam osoby. Moich rodziców, rodziców Zoey, jej
siostrę, mojego brata z rodziną.
Właśnie
dziś, w przedostatni dzień gorącego lipcowego miesiąca, postanowiliśmy
oznajmić, że zostajemy rodzicami.
Zoey
jest w drugim miesiącu ciąży i już nie mogła doczekać się kiedy powiemy
wszystkim naszym bliskim o tej wspaniałej wiadomości.
Siedzę
z piwem w dłoni na naszym tarasie. Jestem zestresowany, otępiały. Od momentu
kiedy dowiedziałem się, że zostanę ojcem nie czuję się dobrze. Nie planowaliśmy
tego dziecka. Wolałem poczekać. Pobyć z Zoey jeszcze sam na sam. Byliśmy świeżo
upieczonym małżeństwem, chciałem pojeździć po świecie, chodzić z nią na
koncerty. Chciałem jeszcze się z nią nikim nie dzielić.
Ale
kiedy widzę jak ona jest szczęśliwa, że zostanie mamą i jak za każdym razem
dziękuje mi za ten dar zaczynam czuć się z samym sobą jeszcze bardziej
obrzydliwie.
Biorę
kolejny łyk piwa, kiedy słyszę jak mój telefon odzywa się w mojej kieszeni.
- Halo? - mówię do słuchawki. Odpowiada
mi chwila ciszy, po czym słyszę jej głos.
- Cześć.
Od
razu wstaję na nogi. Kręci mi się przez chwilę w głowie, ale doprowadzam się do
porządku.
- Hej. Jak się miewasz?
- O wiele lepiej - odpowiada, a mnie
ściska się serce. Z jednej strony wiem, że dobrze postąpiliśmy, ale z drugiej
jest gdzieś sama, na jakiejś angielskiej wsi…
- Nie pamiętam kiedy było tak dobrze.
Jej
głos jest ciepły, zrelaksowany, miękki.
- Chciałabym Cię przeprosić.
- Za co?
- Za wszystko, Niall. Chcę żebyś
wiedział, że zawsze będziesz dla mnie ważny. Byłeś światełkiem w ciemności,
które mnie otaczało.
- Przes… - chcę jej przerwać, ale
cichy chichot po drugiej stronie słuchawki sprawia, że to ja się uciszam.
- Zawsze będę Cię kochać. Kochałam
Cię od momentu kiedy zobaczyłam Cię na tym after party… pamiętasz którym? Kiedy
jeszcze obydwoje raczkowaliśmy w show biznesie. Kiedy jeszcze The Fame i One
Direction byli nowi w branży. Już wtedy widziałam, że się w Tobie zakocham.
Przerywa
na chwilę, by wziąć oddech.
- Chociaż spędzenie z Tobą nocy było
największym świństwem jakie mogłam zrobić, ale jest to jedyna rzecz o której
nigdy nie chcę zapomnieć.
Milczę,
czując jak łzy napływają mi do oczu. Jak wzruszenie, miłość i uczucia do niej
ściskają mi gardło.
- Też Cię kocham. Też Cię kochałem… -
odpowiadam cicho do słuchawki.
- Trzymaj się, Niall.
Jedyne
co teraz słyszę to sygnał przerwanego połączenia i szelest otwieranych drzwi
tarasowych. Zoey rozpromieniona pojawia się w polu mojego widzenia. Uśmiecha się
błogo, wygląda jak anioł i właśnie zaczynam najbardziej doceniać jej obecność.
- Chodź. Deser już jest na stole.
Wyciąga
do mnie swoją dłoń, a ja ujmuję ją.
A
w głowie kołata mi się tylko jedno zdanie- że wczorajszy żal, powinien być
tylko nikłym wspomnieniem.