CAROLINE
Minął miesiąc od premiery filmu Nick'a, ale był to dla nas miesiąc pełen wytrwałości i ciężkiej pracy. Nagrałyśmy kolejne dwa kawałki na naszą płytę, które mają tytuł „Bang, bang”oraz „Secret love song”. Pierwsza z nich jest szybka, opowiada o niegrzecznych dziewczynkach, które pokazują swoje dzikie oblicze, natomiast druga to ballada o miłości, którą wszystkie uwielbiamy. Tak zwane niepoprawne romantyczki.
Dzisiaj jednak mamy wolne, ponieważ nastał dzień wyjątkowy. Ami i Vicky urządzają swoje dwudzieste drugie urodziny. Zazdro dla nich, zważywszy, że mnie idzie już dwudziesty czwarty rok życia. Porażka.
Wszystkie od samego rana latamy po naszej posiadłości jak szalone i przygotowujemy dom, aby wyglądał tak, jak na urodzinową bibkę przystało. Dzisiejszego wieczora będzie dominował kolor bordowy, czarny oraz srebrny. Przypuszczam, że jesteśmy najlepszymi organizatorkami ever tego typu eventów. Oczywiście będzie całe One Direcion i wszyscy najbliżsi znajomi. Można powiedzieć, że standardowy team. Obcego do domu nie wpuścimy, nie ma mowy.
-Zoe, skarbie, pożyczysz mi swoje kremowe sandałki? Chyba będą doskonale pasować do mojej sukienki... - odzywam się, leżąc na łóżku brunetki, która w międzyczasie rozczesuje swoje świeżo umyte włosy. Oczywiście pewnie każdego dziwi mój przemiły ton, ale jak już mówiłam, ten miesiąc był nie tylko pracowity, ale złączył nas wszystkie tak mocno, że teraz jesteśmy jeszcze bardziej zżyte i stoimy za sobą murem choćby nie wiem co.
Ja i Zoe dogadujemy się wyśmienicie. Ona miała trudną przyszłość, a ja całe życie męczę się z matką, dla której jestem tylko plastikową lalką, którą może dyrygować kiedy chce i jak chce. Tak naprawdę mamy wiele wspólnego, i nawet nie przypuszczałam, że możemy być do siebie aż tak podobne i mieć bardzo zbliżony pogląd na świat.
-Jasne, że możesz. Tylko mi w końcu doradź czy zakładać kombinezon czy tą granatową kiecę – bierze do ręki obie rzeczy i przymierza je do ciała.
-Kombinezon. Zdecydowanie. W czerwonym wyglądasz seksownie. Poza tym też mam czerwono-czarną sukienkę więc będziemy siostrami! - odpowiadam, na co słyszę dźwięczny chichot.
-Nie uważacie, że wyglądam zbyt szykownie? - wpada do nas Ami w przepięknej czarnej sukience na ramiączkach, która sięga jej do kostek, a na piersiach tworzy śliczne wycięcie. Do tego dopasowała czarne, klasyczne szpilki i cudowne, diamentowe kolczyki, które są chyba warte więcej niż suknia.
-Serio, jak milion dolarów. Jesteś tak zajebiście piękna, że się obsram... - komentuję, bo taka jest też prawda. Dlatego cieszę się, że łazienka jest w miarę blisko.
-Naprawdę? Czy mówicie tak tylko dlatego, bo mam urodziny?
-Serio! - tym razem wpada Vicky, w dziewczęcej, kremowej sukieneczce i kolorowych szpilkach, które doskonale komponują się z całym strojem. Z łatwością mogę stwierdzić, że nasze solenizantki będą się dzisiaj mocno wyróżniały.
-Muszę się dzisiaj mocno nawalić... - zagaduje tym razem Zoe, na co chichoczemy.
-Ja tak dawno nie piłam, że obawiam się, że po jednym piwie będę zgonem... -
-Nie ważne! To nasze urodziny, więc muszą być porządnie uczczone. - uśmiecha się Ami, a ja nie wiedzieć czemu mam wrażenie, że coś się dziś wydarzy. Nie wiem co, i czy będzie to dobre czy złe, ale coś się szykuje. Jestem tego pewna.
Imprezka się rozpoczęła, wszystko jest fajnie, alkohol leje się strumieniami, śpiewamy solenizantkom sto lat, a cały dom buja się w rytm klubowej muzy.
-Siemasz Carolinko Południowa... - podlatuje do mnie Fatty, rozpromieniona jak nigdy wcześniej.
-Hej, Pat. Co słychać?
-A wiesz, wszystko w porządalku. Karate, łyżwiarstwo figurowe, banany, kotki, myszki, joga. Codziennie tak samo aktywnie, a u ciebie? Jak życie płynie?
-Em, po staremu. - odpowiadam, ponieważ w zasadzie widziałyśmy się wczoraj więc nic się nie zmieniło. - Gdzie Erni? - pytam o jej życiową miłość, bo od miesiąca są nierozłączni. Mówię serio. NIE ROZ ŁĄ CZNI.
-Mój seksowny przystojniak z wyglądem Brad'a Pitt'a ma się doskonale. Właśnie poszedł po Jello Shoty dla swojej różowej łasiczki. Czyli oczywiście mnie. Helou?
-Tak, doskonale zdałam sobie z tego sprawę... - uśmiecham się potulnie, bo lepiej dla mnie, abym przyznawała rację Fatty Patty we wszystkim co mówi, bo inaczej stałaby przy mnie o wiele dłużej, wygłaszając swoje chore referaty.
-Powiem ci coś Carolinko. Myślałam, że seks z Harry'm był najlepszą erotyczną eskapadą w całym moim bengalskim życiu. Ale seks z Ernim... - tu się zatrzymuje na chwilę i widzę, że przyszywają ją ciarki. Albo tylko udaje, że ją przeszywają. Z nią nigdy nie wiadomo. - Seks z Ernim to prawdziwa galaktyka. Kilka orgazmów naraz. To tak jakby saturn, neptun i platon nakładały się na siebie w tym samym czasie. Rozumiesz mnie... Prawdziwy odlot. Apokalipsa. - oznajmia, a ja zastanawiam się czy Platon nie był czasem greckim filozofem. Ale może się mylę?
-Bardzo się cieszę...
-Dobrze Carolinko, lecę do mojego ogiera na szybki numerek. Jakby coś, nie widziałaś nas. Będziemy w toalecie. Bidaya! To po bengalsku „do widzenia” pusta jak langusta głowo. - puszcza mi oczko i odchodzi, a ja wzdycham ciężko, kipiąc z radości, że to koniec na dzisiaj Fat Pat.
Widzę w oddali Harry'ego, który rozmawia z Vicky, Zoe, która konwersuje z Niall'em oraz Ami, śmiejącej się z opowieści Nick'a. A ja stoję sama i czekam na...
-Paul – odwracam się i uśmiecham błogo. - Mój ogierze...
-Ogierze? - pyta, a ja kręcę zdezorientowana głową. Nie to chciałam powiedzieć.
-Wybacz, za dużo czasu z Fatt Patt.
-Nie, wszystko okej – częstuje mnie cudownym uśmiechem. - Mogę być twoim ogierem – szepcze mi do ucha, kąsając płatek mojego ucha.
-W takim razie może masz ochotę na... małe co nieco? - zagryzam wargę, udając kokietkę, chociaż pewnie średnio mi to wychodzi, ale on chyba lubi to, jaka bywam niezdarna.
-Bardzo chętnie – idziemy na górę, udając, że nic złego nie robimy, kiedy on prowadzi mnie do łazienki.
-Nie? - pyta zaskoczony.
-To znaczy. Nie tam. Em, chodźmy do mnie. Jestem w stu procentach pewna, że toaleta jest już zajęta.
-Jak sobie życzysz – słyszę jego dźwięczny śmiech i momentalnie oddycham z ulgą.
-Paul? Czy Platon to planeta?
ZOE
Obserwuję jak ciało Fatty Patty w rozmiarze XXXXL bryluje po parkiecie. Patricia zdecydowanie jest królową dzisiejszej nocy i czuje bluesa nawet w płatku swojego ucha. Jej ruchy są płynne, ale ciągle jakieś agresywne. No i nie pasują do muzyki puszczanej z wielkich głośników porozstawianych po całym pomieszczeniu. Jej aktualne wcielenie to rapier z getta w jakimś biednym amerykańskim mieście.
Tuż obok niej, jak piesek przy nodze tańczy Ernest. Jest zdecydowanie bardziej ogarnięty, bo zamiast robota z padaczką, robi jakiegoś węża, energicznie machając rękoma. Jest całkiem niezłym tancerzem. Rozmawiałam z nim dziś krótka chwilę, koleś mocno stąpa po ziemi i jest inteligentny – jak na kogoś kto pokochał Fat Pat.
Wychylam kolejnego drinka i ruszam z miejsca w poszukiwaniu osoby chętnej do rozmowy. Nie mówię, że nie rozmawiałam z nikim, stojąc w kącie, aż do tego momentu, ale czuję się już zbyt pijana na inteligentną rozmowę. Lustruję pokój wzrokiem. Może któraś z moich przyjaciółek z zespołu ma ochotę ze mną pogadać? Ami zniknęła jakieś dobre dwadzieścia minut temu. Widziałam tylko jak prowadzi za sobą Harry’ego na górę. Taka sama sytuacja wydarzyła się w przypadku Caroline, ale ona już zdążyła dawno wrócić. A tuż za nią, Paul z źle zapiętym guzikiem czarnej koszuli i stojącymi na wszystkie strony włosami.
- Cześć – próbuję jakoś wymigać się od rozmowy z nim. Ostatnio wszystko działo się zdecydowanie za szybko, za agresywnie. Moje uczucia do niego są „za”, nasze czyny są „za”. Wszystko jest „za”.
Ubrany jest w ciemnoszare jeansy i koszulę w tym samym kolorze w lamparcie cętki. Wygląda niesamowicie pociągająco, seksownie, a ja mam wrażenie, że zaraz roztopie się na podłodze jak masło na patelni. Pewnymi siebie ruchami podchodzi do mnie owijając powietrze wokół mojej osoby męskimi, ciężkimi perfumami. Muska moje usta. Czuję smak mięty i mojito.
Znów odtwarzam w głowie zdarzenia z zeszłego tygodnia. Jak zjaraliśmy blanta, a potem jakby nigdy nic pieprzyliśmy się w kuchni na blacie. Powtórka miała swoje miejsce w dniu kolejnym tylko pod prysznicem. Potem robiliśmy to nawet w jego samochodzie, nie zważając na nic. Na to czy są wokół nas paparazzi, czy widział nas jakiś fan. Mieliśmy wszystko w głębokim poważaniu. Chcieliśmy tylko siebie. A teraz stoimy na przeciwko, patrząc sobie w oczy i już nie do końca poznaję osobę, z którą jeszcze niedawno chciałam konie kraść. Zaczynam się bać. Każdego najmniejszego uczucia, które kieruje do Liam’a. Każdej części mnie, którą powoli oddaje w jego mało odpowiedzialne ręce. I nie jestem pewna, czy dostaję coś w zamian.
- Jak się bawisz? – pytam, by przerwać tą cholernie niezręczną ciszę. Czuję się jak nastolatka, która spotyka swoją największą miłość i nie wie jak się zachować.
- Świetnie, jak zawsze u was, z resztą – odpowiada. Jest wyluzowany – Napijemy się czegoś? Podają świetne Mojito.
Zgadzam się na drinka, więc idziemy do barku. Payne zamawia napój, bacznie obserwując jak kelner go przygotowuje. Lekko pijanym wzrokiem patrzę to na niego, to na czarnoskórego barmana.
- Chciało mi się pić – śmieję się nerwowo – Bardzo dobre, masz rację.
- Chcesz o czymś ze mną pogadać?
- Nie – odpowiedź wypływa szybko z moich ust. Chyba zbyt szybko, bo chciałabym z nim porozmawiać o wszystkim. Nawet o pogodzie na zewnątrz.
- Dziwnie się ostatnio zachowujesz, Zoe...
- Dużo pracujemy ostatnio. Planujemy trasę, nagrywamy piosenki, co chwilka jakiś program telewizyjny. Sam wiesz jak to wygląda.
- Tylko to nie jest zmęczenie materiału. To jest zupełnie coś innego.
Tak, Liam, to są te uczucia, w których się topie jak w bagnie i każdy ruch wsysa mnie jeszcze głębiej. To Ty jesteś powodem wszystkiego. Każdego smutku, każdej radości. Każdego uśmiechu i każdej łzy. Ja się w Tobie zakochałam!
- Nie, nie. Jest dobrze. Jestem trochę zdenerwowana tym wszystkim. To dla mnie nowość – i to, że kocham jakiegoś mężczyznę też, dodaję w myślach.
- Wierzę Ci, ale jakby coś, zawsze możesz ze mną o tym porozmawiać. O tym co siedzi w Twojej pięknej głowie – otula moje policzki dłonią, a potem całuje moje czoło.
Jeszcze chwile temu chciałam z nim rozmawiać o pogodzie, a teraz nawet to nie wydaje się dobrym tematem.
Co się z Tobą dzieje, Zoe Woods?
AMERICA
Przyjęcie jest wspaniałe. Wszyscy bawią się wyśmienicie, a ja po wypiciu czterech kieliszków szampana nie jestem jeszcze najebana! Wyrobiłam sobie świetną formę, chociaż nie wiem czy powinnam być z tego powodu dumna, czy raczej zmartwiona.
Dzisiejszego wieczora chyba porozmawiałam już ze wszystkimi gośćmi, którzy do nas przybyli, więc oficjalnie mam wolną rękę i mogę skupić się na tym, co mi się żywnie podoba.
Rozglądam się po całym domu i widzę, że każdy jest czymś zajęty. Tylko ja teraz nie wiem za bardzo co ze sobą zrobić. Widzę jednak w oddali Vicky, która stoi bezczynnie tak samo jak ja. Czy solenizantki nie powinny być najbardziej rozchwytywane?
-Taaa, żebyś wiedziała. - odpowiada wzdychając, a na jej twarzy widzę jakiegoś rodzaju zdenerwowanie.
-Coś się stało?
-Nie, wszystko w porządku.
-To nasze urodziny Vicky! Rozchmurz się! - uśmiecham się, okrywając ją ramieniem.
-Po prostu jestem trochę zamulona…
-Hm, a wiesz co jest lekarstwem na zamułę? - patrzy na mnie z zapytaniem, na co się uśmiecham. - Alkohol! - biorę z półki całą butelkę otwartego już szampana i kosztuję go ze smakiem.
-Ja… Odpuszczę.
-Co? - pytam zaskoczona, bo co jak co, ale Vicky nigdy mi nie odmawia alkoholu.
-Oh, wino też się gdzieś znajdzie… - mówię pogodnie i szybko wędruje po pokoju w poszukiwaniu jej trunku.
-Wiesz, zaraz do ciebie przyjdę, okej? Muszę trochę odetchnąć… - mówi moja przyjaciółka, a ja z zaskoczeniem na twarzy znowu zostaje sama. O co chodzi? Czy jest coś o czym Vicky nie chce mi powiedzieć? Jeśli tak, to jestem niebywale zaskoczona, bo nigdy nie miałyśmy przed sobą żadnych tajemnic. Zawsze to ona dowiadywała się o wielorakich szczegółach z mojego życia. O tym, jak zaczął mi się podobać Harry, o tym jak RAZ na początku naszej kariery całowałam się z Zayn’em (oczywiście byłam wtedy pijana w trzy dupy, więc nie ważne), o tym jak Nick zaczął pokazywać, że mu się podobam i o milionie innych rzeczy, o których wiele osób tak naprawdę nie ma pojęcia.
-Przepraszam bardzo, czy ja Pani skądś nie znam? - słyszę za sobą ten charakterystyczny głos Harry’ego i na sam ten dźwięk gigantyczny uśmiech pojawia się na mojej twarzy.
-Cóż, nie przypominam sobie, abym kiedyś Pana spotkała…- odwracam się i momentalnie widzę, jak niesamowicie piękny stoi przede mną. Mogłabym patrzeć na niego całymi dniami i nocami, tak samo jak i słuchać jego aksamitnego głosu, przepełnionego nutą tej doskonałej chrypki.
-Ale chętnie Pana poznam. Może na górze? Na tarasie? - uśmiecham się tajemniczo, i kieruję się po schodach na piętro, gdy on tymczasem podąża za mną.
Otwieram drzwi balkonowe i wita mnie przepiękny widok tuzinów kwiatów i zarastającego bluszczu. Podchodzę do barierki i czuję jego obecność.
-Mam coś dla ciebie… - bierze mnie za rękę, wyjmując drugą ręką czerwone pudełeczko. - Nie wiedziałem, czy to będzie dobry wybór, ale zaryzykowałem… - otwiera maleństwo, w którym ukazuje się cudowny pierścionek z chabrowym szafirem i diamentami.
-Jest przepiękny… - odzywam się cichutko, i wzruszam się, że obdarował mnie tak sentymentalnym prezentem.
-Mam świadomość, że jeśli się komuś daje pierścionek, może to być oznaka jednego, ale nie dbam o to. Wiem, co do ciebie czuję i to właśnie z tobą chciałbym spędzić resztę życia. I nawet jeśli tak będzie, uznajmy, że to przedsmak tego, co nastąpi… - zakłada mi na palec pierścionek, a ja kompletnie nie wiem co powiedzieć, dlatego całuję go w usta, licząc, że przekażę mu tym całą moją miłość i wdzięczność, którymi go obdarzam.
-Dziękuje… - stoimy chwilę przytuleni, ponieważ nie potrzeba nam jakichkolwiek słów. Czuję, jak przyjęcie na dole zamiera, bo jestem tylko ja i on, i to właśnie my jesteśmy najbardziej w tym wszystkim żywi.
-Ale strasznie wieje… - mówię, kiedy moje włosy są kołyszone przesz wiatr we wszystkie możliwe strony. - Mówiłeś coś? - pytam po chwili ciszy, bo cały ten hałas nas wzajemnie zagłusza.
-Że wyglądasz olśniewająco… - uśmiecham się lekko, gdy on dotyka mojego policzka. - I, że jesteś jedyną, której pragnę na koniec dnia.
VICTORIA
Świętowanie naszych urodzin idzie pełną parą. Szczerze powiedziawszy to ja zaczęłam świętowanie już wczoraj, w momencie kiedy w naszych drzwiach pojawił się kurier z małą paczuszką. Kiedy z zapartym tchem otwierałam pudełko, a nade mną wisiały trzy ciekawskie głowy, naszym oczom ukazał się piękny, złoty naszyjnik od Tiffaniego w kształcie serduszka, na krótkim łańcuszku. Ofiarodawcą tego prezentu mogła być tylko jedna osoba. Oliver.
Bryluję między gośćmi, każdego zabawiając krótką pogawędką. W ręku trzymam szklankę do połowy wypełnioną sokiem pomarańczowym. Jej krawędzie ozdabia duża, dojrzała truskawka. Właśnie zmierzam do Nick’a Jonasa i mojego Olivera, by niegrzecznie przerwać im bardzo ekspresywną rozmowę.
- No, i mój Mustang... – Nickowi aż oczy się świecą jak mówi o jakimś samochodzie. Stoję na tyle blisko, żeby słyszeć dość dobrze o czym mówią.
- O, Victoria! – Oliver niespodziewanie spogląda w moją stronę. Na jego twarz wpływa uśmiech. Wydaje się być zadowolony z mojej obecności.
- Wiecie co? Pójdę po drinka. Chcecie coś? – Jonas patrzy na nas pytająco. Ja odmawiam, a Oliver obiecuje mu skończenie rozmowy przy następnej okazji. Zostajemy sami, z grupką ludzi wokół siebie. Mimowolnie dotykam złotego łańcuszka. Jestem przepełniona szczęściem i gdybym była ludzką petardą, właśnie wybuchnęłabym tysiącem kolorowych iskier.
- Chciałabym podziękować za prezent. Jest piękny.
- Już rozpakowałaś?! – jest zdziwiony – Myślałem, że zrobisz to troszeczkę później. Może jakbyśmy zostali sami w pokoju?
- Sami w pokoju? – czuję narastającą dezorientację, ale nie komentuję tego. Może na prawdę nie powinnam otwierać tego prezentu już wczoraj, tylko czekać do dzisiejszej imprezy?
- A nie wyglądam? – nasza konwersacja przybiera dziwnego wyrazu. Spuszczam rękę, która bezwładnie równa się z moim ciałem. Chcę krzyknąć, żeby spojrzał na mój dekolt, żeby zobaczył, że ubrałam już jego prezent.
- Wyglądasz. Cudownie – poprawia kosmyk moich włosów, niezauważalnie muskając naszyjnik. Czyli to jest prezent od niego. Nie myliłam się. I znaczy tyle, tyle co nic i tyle co wszystko.
- Oliver... – wypowiadam jego imię. Nastaje ta chwila. Ta chwila w której moje rozpędzone do granic możliwości serce wyrywa się z piersi i biegnie do serca Olivera. Nadszedł czas bym powiedziała mu, co do niego czuję. Zważywszy na to... na to, że ostatnio nie czuję się dobrze, miewam zawroty głowy i od dwóch tygodni spóźnia mi się okres.
- Kocham Cię, wiesz?
Wszystko zmienia się w nanosekundzie. Świat się zatrzymał, impreza wokół nas nie istnieje. Ale nie czuję, że jesteśmy tu razem. Jestem tutaj ja i człowiek, który właśnie usłyszał, że ktoś go kocha. Brunet chrząka, przykładając pięść do ust. I nic nie mówi. To boli najbardziej.
- Oliver! – taśma ruszyła. Znów ktoś wdusił start. Podchodzi do nas jakaś niska brunetka, odziana jedynie w złotą, kusą sukienkę bez ramiączek. Łapie Olivera za ramię i całuje go soczyście w policzek – Oliver, chyba o mnie zapomniałeś?!
Oszołomiona jak po uderzeniu młotem, odwracam się na pięcie, odchodzę, ale nie słyszę swojego imienia. I to wcale nie jest jedna z tych chwil gdzie ukochany biegnie za mną i przeprasza za zaistniałą sytuację. Wręcz przeciwnie. Kroczę sama, czuję się sama a nawet podstawowy odruch taki jak oddychanie sprawia mi ból.
- Vick? Vick? Słyszysz mnie w ogóle? – ciepła ręka łapie mnie za ramię, a ja bezwładnie odwracam się w stronę mojego oprawcy.
- Czego chcesz, Niall?
- Chciałem zapytać czy podobał Ci się prezent.
- Jaki prezent? – nie mam nawet siły wyrwać się z jego objęć. Jest mi wszystko kompletnie obojętne.
- Urodzinowy, a jaki?! – Horan jest zbyt wesoły, zbyt słodki i mam ochotę obrzygać mu buty. I dobitnie powiedzieć, żeby spierdalał – Pomyślałem, że Ci się spodoba, skoro masz go na sobie.
Masz go na sobie... spodobał... masz go na sobie... naszyjnik.
Pomyliłam się. Prezent nigdy nie był i nie będzie podarunkiem od Olivera. Był od Niall’a. Kurczę się w sobie. Działam jak robot. Stół z prezentami znajduje się w holu, więc szybkim krokiem idę w stronę sterty pudeł i ozdobnych papierowych paczuszek. Chociaż mój wewnętrzny huragan sieje spustoszenie, ze spokojem przeglądam paczki. Znajduję ją. Różową. Z kartką. Dla Vicki od O. Otwieram. Widzę krwistą czerwień, koronki, złoto, pończochy. I mam ochotę utopić się w swoim smutku.
Mija chwila kiedy dochodzę do siebie. Oddycham ciężko, głęboko do płuc łapiąc świeże powietrze. Gdzieś w oddali słyszę głośną muzykę, gwar rozmów. Chcę być sama, ale nie jestem. America siada koło mnie w naszej białej altance, stojącej na skraju naszego wielkiego jak Azja ogrodu.
- Aha.
- Vick, co się dzieje? Nie widziałam Cię nigdy w takim stanie.
- Jest ok – odpowiadam. Mój głos jest obojętny.
- Niall powiedział, że się dziwnie zachowywałaś jak powiedział Ci, że łańcuszek to prezent od niego. Wiem, że myślałaś, że to od Olivera... ale miło, że Niall zrobił Ci taką niespodziankę...
- Am... – przerywam jej, chociaż wiem, że nie skończyła. Pewnie broniłaby Horan’a przez następną godzinę – Jednak muszę Ci coś powiedzieć.
- Słucham zatem, moja przyjaciółko.
- Jestem w ciąży. To znaczy tak mi się wydaje. Nie robiłam jeszcze testu.
Mam wrażenie, że w pierwszym momencie America nie do końca zrozumiała co do niej mówię.
- Co...? To dlatego nie piłaś? Boże, Vick... czemu nie mówiłaś wcześniej?
- Bo to dziecko Olivera, a wy byście tego nie zrozumiały – czuję, jak brunetka energicznie wstaje.
- Od kilkunastu miesięcy sypiamy ze sobą – kolejna beznamiętna odpowiedź.
- Nie, Victoria – głos ma przepełniony goryczą, smutkiem, jadem. Wszystko to w połączeniu nie zwiastuje niczego innego – Powiedz, że to nie prawda. Że ja śnię! Myślałam, że jesteśmy przyjaciółkami i mówimy sobie wszystko!
- Przecież Ci powiedziałam! – walecznie patrzę jej w oczy, ale przegrywam walkę. Jej wzrok to istny tajfun błyskawic.
- Kilka miesięcy po fakcie i w momencie kiedy, kurwa, może nosisz jego dziecko!
- Ami przestań... proszę... nie mam ochoty na kłótnie.
- Nie masz?! Nie masz! Boże, taka jesteś biedna! Biedna, ciężarna, kłamliwa Victoria. I wiesz co? Nawet jakby się na prawdę okazało, że będziesz mieć dziecko – syczy przez zęby – Jestem ostatnią osobą do której będziesz mogła przyjść. Bo jako jedyna z nas wszystkich powiem Ci, że uprawianie seksu bez zabezpieczeń z jakimś londyńskim nimfomanem było zasranym błędem. Bo wiesz... to co zrobiłaś... przekroczyło wszelkie granice, była przyjaciółko.
***