środa, 27 kwietnia 2016

10.Cause lovers dance when they’re feeling in love. Spotlight shinning, it’s all about us.


CAROLINE

Minął miesiąc od premiery filmu Nick'a, ale był to dla nas miesiąc pełen wytrwałości i ciężkiej pracy. Nagrałyśmy kolejne dwa kawałki na naszą płytę, które mają tytuł „Bang, bang”oraz „Secret love song”. Pierwsza z nich jest szybka, opowiada o niegrzecznych dziewczynkach, które pokazują swoje dzikie oblicze, natomiast druga to ballada o miłości, którą wszystkie uwielbiamy. Tak zwane niepoprawne romantyczki.
Dzisiaj jednak mamy wolne, ponieważ nastał dzień wyjątkowy. Ami i Vicky urządzają swoje dwudzieste drugie urodziny. Zazdro dla nich, zważywszy, że mnie idzie już dwudziesty czwarty rok życia. Porażka.
Wszystkie od samego rana latamy po naszej posiadłości jak szalone i przygotowujemy dom, aby wyglądał tak, jak na urodzinową bibkę przystało. Dzisiejszego wieczora będzie dominował kolor bordowy, czarny oraz srebrny. Przypuszczam, że jesteśmy najlepszymi organizatorkami ever tego typu eventów. Oczywiście będzie całe One Direcion i wszyscy najbliżsi znajomi. Można powiedzieć, że standardowy team. Obcego do domu nie wpuścimy, nie ma mowy. 
-Zoe, skarbie, pożyczysz mi swoje kremowe sandałki? Chyba będą doskonale pasować do mojej sukienki... - odzywam się, leżąc na łóżku brunetki, która w międzyczasie rozczesuje swoje świeżo umyte włosy. Oczywiście pewnie każdego dziwi mój przemiły ton, ale jak już mówiłam, ten miesiąc był nie tylko pracowity, ale złączył nas wszystkie tak mocno, że teraz jesteśmy jeszcze bardziej zżyte i stoimy za sobą murem choćby nie wiem co. 
Ja i Zoe dogadujemy się wyśmienicie. Ona miała trudną przyszłość, a ja całe życie męczę się z matką, dla której jestem tylko plastikową lalką, którą może dyrygować kiedy chce i jak chce. Tak naprawdę mamy wiele wspólnego, i nawet nie przypuszczałam, że możemy być do siebie aż tak podobne i mieć bardzo zbliżony pogląd na świat.
-Jasne, że możesz. Tylko mi w końcu doradź czy zakładać kombinezon czy tą granatową kiecę – bierze do ręki obie rzeczy i przymierza je do ciała. 
-Kombinezon. Zdecydowanie. W czerwonym wyglądasz seksownie. Poza tym też mam czerwono-czarną sukienkę więc będziemy siostrami! - odpowiadam, na co słyszę dźwięczny chichot. 
-Nie uważacie, że wyglądam zbyt szykownie? - wpada do nas Ami w przepięknej czarnej sukience na ramiączkach, która sięga jej do kostek, a na piersiach tworzy śliczne wycięcie. Do tego dopasowała czarne, klasyczne szpilki i cudowne, diamentowe kolczyki, które są chyba warte więcej niż suknia.
-Wyglądasz jak prawdziwa księżniczka! - Zoe patrzy na nią z zadumą, zakrywając usta z wrażenia.
-Serio, jak milion dolarów. Jesteś tak zajebiście piękna, że się obsram... - komentuję, bo taka jest też prawda. Dlatego cieszę się, że łazienka jest w miarę blisko.
-Naprawdę? Czy mówicie tak tylko dlatego, bo mam urodziny?
-Serio! - tym razem wpada Vicky, w dziewczęcej, kremowej sukieneczce i kolorowych szpilkach, które doskonale komponują się z całym strojem. Z łatwością mogę stwierdzić, że nasze solenizantki będą się dzisiaj mocno wyróżniały.
-Muszę się dzisiaj mocno nawalić... - zagaduje tym razem Zoe, na co chichoczemy. 
-Ja tak dawno nie piłam, że obawiam się, że po jednym piwie będę zgonem... -
odzywam się, bo faktyczne ostatnimi czasy dość konkretnie ograniczałam alkohol.
-Nie ważne! To nasze urodziny, więc muszą być porządnie uczczone. - uśmiecha się Ami, a ja nie wiedzieć czemu mam wrażenie, że coś się dziś wydarzy. Nie wiem co, i czy będzie to dobre czy złe, ale coś się szykuje. Jestem tego pewna.
Imprezka się rozpoczęła, wszystko jest fajnie, alkohol leje się strumieniami, śpiewamy solenizantkom sto lat, a cały dom buja się w rytm klubowej muzy. 
-Siemasz Carolinko Południowa... - podlatuje do mnie Fatty, rozpromieniona jak nigdy wcześniej.
-Hej, Pat. Co słychać?
-A wiesz, wszystko w porządalku. Karate, łyżwiarstwo figurowe, banany, kotki, myszki, joga. Codziennie tak samo aktywnie, a u ciebie? Jak życie płynie? 
-Em, po staremu. - odpowiadam, ponieważ w zasadzie widziałyśmy się wczoraj więc nic się nie zmieniło. - Gdzie Erni? - pytam o jej życiową miłość, bo od miesiąca są nierozłączni. Mówię serio. NIE ROZ ŁĄ CZNI.
-Mój seksowny przystojniak z wyglądem Brad'a Pitt'a ma się doskonale. Właśnie poszedł po Jello Shoty dla swojej różowej łasiczki. Czyli oczywiście mnie. Helou?
-Tak, doskonale zdałam sobie z tego sprawę... - uśmiecham się potulnie, bo lepiej dla mnie, abym przyznawała rację Fatty Patty we wszystkim co mówi, bo inaczej stałaby przy mnie o wiele dłużej, wygłaszając swoje chore referaty.
-Powiem ci coś Carolinko. Myślałam, że seks z Harry'm był najlepszą erotyczną eskapadą w całym moim bengalskim życiu. Ale seks z Ernim... - tu się zatrzymuje na chwilę i widzę, że przyszywają ją ciarki. Albo tylko udaje, że ją przeszywają. Z nią nigdy nie wiadomo. - Seks z Ernim to prawdziwa galaktyka. Kilka orgazmów naraz. To tak jakby saturn, neptun i platon nakładały się na siebie w tym samym czasie. Rozumiesz mnie... Prawdziwy odlot. Apokalipsa. - oznajmia, a ja zastanawiam się czy Platon nie był czasem greckim filozofem. Ale może się mylę?
-Bardzo się cieszę...
-Dobrze Carolinko, lecę do mojego ogiera na szybki numerek. Jakby coś, nie widziałaś nas. Będziemy w toalecie. Bidaya! To po bengalsku „do widzenia” pusta jak langusta głowo. - puszcza mi oczko i odchodzi, a ja wzdycham ciężko, kipiąc z radości, że to koniec na dzisiaj Fat Pat.
Widzę w oddali Harry'ego, który rozmawia z Vicky, Zoe, która konwersuje z Niall'em oraz Ami, śmiejącej się z opowieści Nick'a. A ja stoję sama i czekam na...
-Witam moją Panią...
-Paul – odwracam się i uśmiecham błogo. - Mój ogierze...
-Ogierze? - pyta, a ja kręcę zdezorientowana głową. Nie to chciałam powiedzieć.
-Wybacz, za dużo czasu z Fatt Patt.
-Nie, wszystko okej – częstuje mnie cudownym uśmiechem. - Mogę być twoim ogierem – szepcze mi do ucha, kąsając płatek mojego ucha.
-W takim razie może masz ochotę na... małe co nieco? - zagryzam wargę, udając kokietkę, chociaż pewnie średnio mi to wychodzi, ale on chyba lubi to, jaka bywam niezdarna.
-Bardzo chętnie – idziemy na górę, udając, że nic złego nie robimy, kiedy on prowadzi mnie do łazienki.
-Nie! - krzyczę nagle tak głośno, jakby prowadzili mnie na szubienice.
-Nie? - pyta zaskoczony.
-To znaczy. Nie tam. Em, chodźmy do mnie. Jestem w stu procentach pewna, że toaleta jest już zajęta.
-Jak sobie życzysz – słyszę jego dźwięczny śmiech i momentalnie oddycham z ulgą.
-Paul? Czy Platon to planeta?

ZOE

Obserwuję jak ciało Fatty Patty w rozmiarze XXXXL bryluje po parkiecie. Patricia zdecydowanie jest królową dzisiejszej nocy i czuje bluesa nawet w płatku swojego ucha. Jej ruchy są płynne, ale ciągle jakieś agresywne. No i nie pasują do muzyki puszczanej z wielkich głośników porozstawianych po całym pomieszczeniu. Jej aktualne wcielenie to rapier z getta w jakimś biednym amerykańskim mieście. 
Tuż obok niej, jak piesek przy nodze tańczy Ernest. Jest zdecydowanie bardziej ogarnięty, bo zamiast robota z padaczką, robi jakiegoś węża, energicznie machając rękoma. Jest całkiem niezłym tancerzem. Rozmawiałam z nim dziś krótka chwilę, koleś mocno stąpa po ziemi i jest inteligentny – jak na kogoś kto pokochał Fat Pat. 
Wychylam kolejnego drinka i ruszam z miejsca w  poszukiwaniu osoby chętnej do rozmowy. Nie mówię, że nie rozmawiałam z nikim, stojąc w kącie, aż do tego momentu, ale czuję się już zbyt pijana na inteligentną rozmowę. Lustruję pokój wzrokiem. Może któraś z moich przyjaciółek z zespołu ma ochotę ze mną pogadać? Ami zniknęła jakieś dobre dwadzieścia minut temu. Widziałam tylko jak prowadzi za sobą Harry’ego na górę. Taka sama sytuacja wydarzyła się w przypadku Caroline, ale ona już zdążyła dawno wrócić. A tuż za nią, Paul z źle zapiętym guzikiem czarnej koszuli i stojącymi na wszystkie strony włosami. 
- Zoe! – słyszę swoje imię, automatycznie odwracając się do źródła dźwięku. Liam.
- Cześć – próbuję jakoś wymigać się od rozmowy z nim. Ostatnio wszystko działo się zdecydowanie za szybko, za agresywnie. Moje uczucia do niego są „za”, nasze czyny są „za”. Wszystko jest „za”.
Ubrany jest w ciemnoszare jeansy i koszulę w tym samym kolorze w lamparcie cętki. Wygląda niesamowicie pociągająco, seksownie, a ja mam wrażenie, że zaraz roztopie się na podłodze jak masło na patelni. Pewnymi siebie ruchami podchodzi do mnie owijając powietrze wokół mojej osoby męskimi, ciężkimi perfumami. Muska moje usta. Czuję smak mięty i mojito.
Znów odtwarzam w głowie zdarzenia z zeszłego tygodnia. Jak zjaraliśmy blanta, a potem jakby nigdy nic pieprzyliśmy się w kuchni na blacie. Powtórka miała swoje miejsce w dniu kolejnym tylko pod prysznicem. Potem robiliśmy to nawet w jego samochodzie, nie zważając na nic. Na to czy są wokół nas paparazzi, czy widział nas jakiś fan. Mieliśmy wszystko w głębokim poważaniu. Chcieliśmy tylko siebie. A teraz stoimy na przeciwko, patrząc sobie w oczy i już nie do końca poznaję osobę, z którą jeszcze niedawno chciałam konie kraść. Zaczynam się bać. Każdego najmniejszego uczucia, które kieruje do Liam’a. Każdej części mnie, którą powoli oddaje w jego mało odpowiedzialne ręce. I nie jestem pewna, czy dostaję coś w zamian.
- Jak się bawisz? – pytam, by przerwać tą cholernie niezręczną ciszę. Czuję się jak nastolatka, która spotyka swoją największą miłość i nie wie jak się zachować. 
- Świetnie, jak zawsze u was, z resztą – odpowiada. Jest wyluzowany – Napijemy się czegoś? Podają świetne Mojito. 
Zgadzam się na drinka, więc idziemy do barku. Payne zamawia napój, bacznie obserwując jak kelner go przygotowuje. Lekko pijanym wzrokiem patrzę to na niego, to na czarnoskórego barmana. 
- Proszę – chłopak podaje mi kieliszek, a ja susem wypijam połowę jego zawartości. 
- Chciało mi się pić – śmieję się nerwowo – Bardzo dobre, masz rację. 
- Chcesz o czymś ze mną pogadać?
- Nie – odpowiedź wypływa szybko z moich ust. Chyba zbyt szybko, bo chciałabym z nim porozmawiać o wszystkim. Nawet o pogodzie na zewnątrz.
- Dziwnie się ostatnio zachowujesz, Zoe... 
- Dużo pracujemy ostatnio. Planujemy trasę, nagrywamy piosenki, co chwilka jakiś program telewizyjny. Sam wiesz jak to wygląda. 
- Tylko to nie jest zmęczenie materiału. To jest zupełnie coś innego.
Tak, Liam, to są te uczucia, w których się topie jak w bagnie i każdy ruch wsysa mnie jeszcze głębiej. To Ty jesteś powodem wszystkiego. Każdego smutku, każdej radości. Każdego uśmiechu i każdej łzy. Ja się w Tobie zakochałam!
- Nie, nie. Jest dobrze. Jestem trochę zdenerwowana tym wszystkim. To dla mnie nowość – i to, że kocham jakiegoś mężczyznę też, dodaję w myślach.
- Wierzę Ci, ale jakby coś, zawsze możesz ze mną o tym porozmawiać. O tym co siedzi w Twojej pięknej głowie – otula moje policzki dłonią, a potem całuje moje czoło.
Jeszcze chwile temu chciałam z nim rozmawiać o pogodzie, a teraz nawet to nie wydaje się dobrym tematem.
Co się z Tobą dzieje, Zoe Woods?


AMERICA

Przyjęcie jest wspaniałe. Wszyscy bawią się wyśmienicie, a ja po wypiciu czterech kieliszków szampana nie jestem jeszcze najebana! Wyrobiłam sobie świetną formę, chociaż nie wiem czy powinnam być z tego powodu dumna, czy raczej zmartwiona.
Dzisiejszego wieczora chyba porozmawiałam już ze wszystkimi gośćmi, którzy do nas przybyli, więc oficjalnie mam wolną rękę i mogę skupić się na tym, co mi się żywnie podoba.
Rozglądam się po całym domu i widzę, że każdy jest czymś zajęty. Tylko ja teraz nie wiem za bardzo co ze sobą zrobić. Widzę jednak w oddali Vicky, która stoi bezczynnie tak samo jak ja. Czy solenizantki nie powinny być najbardziej rozchwytywane?
-Hej, widzę, że nikt szczególnie się nami nie interesuje…
-Taaa, żebyś wiedziała. - odpowiada wzdychając, a na jej twarzy widzę jakiegoś rodzaju zdenerwowanie.
-Coś się stało?
-Nie, wszystko w porządku. 
-To nasze urodziny Vicky! Rozchmurz się! - uśmiecham się, okrywając ją ramieniem.
-Po prostu jestem trochę zamulona…
-Hm, a wiesz co jest lekarstwem na zamułę? - patrzy na mnie z zapytaniem, na co się uśmiecham. - Alkohol! - biorę z półki całą butelkę otwartego już szampana i kosztuję go ze smakiem.
-Ja… Odpuszczę.
-Co? - pytam zaskoczona, bo co jak co, ale Vicky nigdy mi nie odmawia alkoholu.
-Piłam już wino. Nie chcę za bardzo mieszać…
-Oh, wino też się gdzieś znajdzie… - mówię pogodnie i szybko wędruje po pokoju w poszukiwaniu jej trunku.
-Wiesz, zaraz do ciebie przyjdę, okej? Muszę trochę odetchnąć… - mówi moja przyjaciółka, a ja z zaskoczeniem na twarzy znowu zostaje sama. O co chodzi? Czy jest coś o czym Vicky nie chce mi powiedzieć? Jeśli tak, to jestem niebywale zaskoczona, bo nigdy nie miałyśmy przed sobą żadnych tajemnic. Zawsze to ona dowiadywała się o wielorakich szczegółach z mojego życia. O tym, jak zaczął mi się podobać Harry, o tym jak RAZ na początku naszej kariery całowałam się z Zayn’em (oczywiście byłam wtedy pijana w trzy dupy, więc nie ważne), o tym jak Nick zaczął pokazywać, że mu się podobam i o milionie innych rzeczy, o których wiele osób tak naprawdę nie ma pojęcia.
-Przepraszam bardzo, czy ja Pani skądś nie znam? - słyszę za sobą ten charakterystyczny głos Harry’ego i na sam ten dźwięk gigantyczny uśmiech pojawia się na mojej twarzy.
-Cóż, nie przypominam sobie, abym kiedyś Pana spotkała…- odwracam się i momentalnie widzę, jak niesamowicie piękny stoi przede mną. Mogłabym patrzeć na niego całymi dniami i nocami, tak samo jak i słuchać jego aksamitnego głosu, przepełnionego nutą tej doskonałej chrypki.
-Ale chętnie Pana poznam. Może na górze? Na tarasie? - uśmiecham się tajemniczo, i kieruję się po schodach na piętro, gdy on tymczasem podąża za mną.
Otwieram drzwi balkonowe i wita mnie przepiękny widok tuzinów kwiatów i zarastającego bluszczu. Podchodzę do barierki i czuję jego obecność.
-Mam coś dla ciebie… - bierze mnie za rękę, wyjmując drugą ręką czerwone pudełeczko. - Nie wiedziałem, czy to będzie dobry wybór, ale zaryzykowałem… - otwiera maleństwo, w którym ukazuje się cudowny pierścionek z chabrowym szafirem i diamentami.
-Jest przepiękny… - odzywam się cichutko, i wzruszam się, że obdarował mnie tak sentymentalnym prezentem.
-Mam świadomość, że jeśli się komuś daje pierścionek, może to być oznaka jednego, ale nie dbam o to. Wiem, co do ciebie czuję i to właśnie z tobą chciałbym spędzić resztę życia. I nawet jeśli tak będzie, uznajmy, że to przedsmak tego, co nastąpi… - zakłada mi na palec pierścionek, a ja kompletnie nie wiem co powiedzieć, dlatego całuję go w usta, licząc, że przekażę mu tym całą moją miłość i wdzięczność, którymi go obdarzam.
-Dziękuje… - stoimy chwilę przytuleni, ponieważ nie potrzeba nam jakichkolwiek słów. Czuję, jak przyjęcie na dole zamiera, bo jestem tylko ja i on, i to właśnie my jesteśmy najbardziej w tym wszystkim żywi.
-Ale strasznie wieje… - mówię, kiedy moje włosy są kołyszone przesz wiatr we wszystkie możliwe strony. - Mówiłeś coś? - pytam po chwili ciszy, bo cały ten hałas nas wzajemnie zagłusza.
-Że wyglądasz olśniewająco… - uśmiecham się lekko, gdy on dotyka mojego policzka. - I, że jesteś jedyną, której pragnę na koniec dnia.

VICTORIA

Świętowanie naszych urodzin idzie pełną parą. Szczerze powiedziawszy to ja zaczęłam świętowanie już wczoraj, w momencie kiedy w naszych drzwiach pojawił się kurier z małą paczuszką. Kiedy z zapartym tchem otwierałam pudełko, a nade mną wisiały trzy ciekawskie głowy, naszym oczom ukazał się piękny, złoty naszyjnik od Tiffaniego w kształcie serduszka, na krótkim łańcuszku. Ofiarodawcą tego prezentu mogła być tylko jedna osoba. Oliver. 
Bryluję między gośćmi, każdego zabawiając krótką pogawędką. W ręku trzymam szklankę do połowy wypełnioną sokiem pomarańczowym. Jej krawędzie ozdabia duża, dojrzała truskawka. Właśnie zmierzam do Nick’a Jonasa i mojego Olivera, by niegrzecznie przerwać im bardzo ekspresywną rozmowę. 
- No, i mój Mustang... – Nickowi aż oczy się świecą jak mówi o jakimś samochodzie. Stoję na tyle blisko, żeby słyszeć dość dobrze o czym mówią.
- O, Victoria! – Oliver niespodziewanie spogląda w moją stronę. Na jego twarz wpływa uśmiech. Wydaje się być zadowolony z mojej obecności.
- Wiecie co? Pójdę po drinka. Chcecie coś? – Jonas patrzy na nas pytająco. Ja odmawiam, a Oliver obiecuje mu skończenie rozmowy przy następnej okazji. Zostajemy sami, z grupką ludzi wokół siebie. Mimowolnie dotykam złotego łańcuszka. Jestem przepełniona szczęściem i gdybym była ludzką petardą, właśnie wybuchnęłabym tysiącem kolorowych iskier.
- Chciałabym podziękować za prezent. Jest piękny.
- Już rozpakowałaś?! – jest zdziwiony – Myślałem, że zrobisz to troszeczkę później. Może jakbyśmy zostali sami w pokoju? 
- Sami w pokoju? – czuję narastającą dezorientację, ale nie komentuję tego. Może na prawdę nie powinnam otwierać tego prezentu już wczoraj, tylko czekać do dzisiejszej imprezy? 
- Tak – mruczy mi do ucha – Będziesz w tym wyglądać zniewalająco. 
- A nie wyglądam? – nasza konwersacja przybiera dziwnego wyrazu. Spuszczam rękę, która bezwładnie równa się z moim ciałem. Chcę krzyknąć, żeby spojrzał na mój dekolt, żeby zobaczył, że ubrałam już jego prezent. 
- Wyglądasz. Cudownie – poprawia kosmyk moich włosów, niezauważalnie muskając naszyjnik. Czyli to jest prezent od niego. Nie myliłam się. I znaczy tyle, tyle co nic i tyle co wszystko.
- Oliver... – wypowiadam jego imię. Nastaje ta chwila. Ta chwila w której moje rozpędzone do granic możliwości serce wyrywa się z piersi i biegnie do serca Olivera. Nadszedł czas bym powiedziała mu, co do niego czuję. Zważywszy na to... na to, że ostatnio nie czuję się dobrze, miewam zawroty głowy i od dwóch tygodni spóźnia mi się okres.
- Tak, Vick? – Oliver obdarza mnie cudownie słodkim uśmiechem.
- Kocham Cię, wiesz?
Wszystko zmienia się w nanosekundzie. Świat się zatrzymał, impreza wokół nas nie istnieje. Ale nie czuję, że jesteśmy tu razem. Jestem tutaj ja i człowiek, który właśnie usłyszał, że ktoś go kocha. Brunet chrząka, przykładając pięść do ust. I nic nie mówi. To boli najbardziej.
- Oliver! – taśma ruszyła. Znów ktoś wdusił start. Podchodzi do nas jakaś niska brunetka, odziana jedynie w złotą, kusą sukienkę bez ramiączek. Łapie Olivera za ramię i całuje go soczyście w policzek – Oliver, chyba o mnie zapomniałeś?!
Oszołomiona jak po uderzeniu młotem, odwracam się na pięcie, odchodzę, ale nie słyszę swojego imienia. I to wcale nie jest jedna z tych chwil gdzie ukochany biegnie za mną i przeprasza za zaistniałą sytuację. Wręcz przeciwnie. Kroczę sama, czuję się sama a nawet podstawowy odruch taki jak oddychanie sprawia mi ból. 
- Vick? Vick? Słyszysz mnie w ogóle? – ciepła ręka łapie mnie za ramię, a ja bezwładnie odwracam się w stronę mojego oprawcy.
- Czego chcesz, Niall? 
- Chciałem zapytać czy podobał Ci się prezent.
- Jaki prezent? – nie mam nawet siły wyrwać się z jego objęć. Jest mi wszystko kompletnie obojętne. 
- Urodzinowy, a jaki?! – Horan jest zbyt wesoły, zbyt słodki i mam ochotę obrzygać mu buty. I dobitnie powiedzieć, żeby spierdalał – Pomyślałem, że Ci się spodoba, skoro masz go na sobie.
Masz go na sobie... spodobał... masz go na sobie... naszyjnik.
Pomyliłam się. Prezent nigdy nie był i nie będzie podarunkiem od Olivera. Był od Niall’a. Kurczę się w sobie. Działam jak robot. Stół z prezentami znajduje się w holu, więc szybkim krokiem idę w stronę sterty pudeł i ozdobnych papierowych paczuszek. Chociaż mój wewnętrzny huragan sieje spustoszenie, ze spokojem przeglądam paczki. Znajduję ją. Różową. Z kartką. Dla Vicki od O. Otwieram. Widzę krwistą czerwień, koronki, złoto, pończochy. I mam ochotę utopić się w swoim smutku.
Mija chwila kiedy dochodzę do siebie. Oddycham ciężko, głęboko do płuc łapiąc świeże powietrze. Gdzieś w oddali słyszę głośną muzykę, gwar rozmów. Chcę być sama, ale nie jestem. America siada koło mnie w naszej białej altance, stojącej na skraju naszego wielkiego jak Azja ogrodu.
- Szukałam Cię – mówi, a jej cichy głos odbija się echem w mojej głowie. Chcę być sama...
-  Aha.
- Vick, co się dzieje? Nie widziałam Cię nigdy w takim stanie.
- Jest ok – odpowiadam. Mój głos jest obojętny. 
- Niall powiedział, że się dziwnie zachowywałaś jak powiedział Ci, że łańcuszek to prezent od niego. Wiem, że myślałaś, że to od Olivera... ale miło, że Niall zrobił Ci taką niespodziankę...
- Am... – przerywam jej, chociaż wiem, że nie skończyła. Pewnie broniłaby Horan’a przez następną godzinę – Jednak muszę Ci coś powiedzieć.
- Słucham zatem, moja przyjaciółko.
- Jestem w ciąży. To znaczy tak mi się wydaje. Nie robiłam jeszcze testu. 
Mam wrażenie, że w pierwszym momencie America nie do końca zrozumiała co do niej mówię. 
- Co...? To dlatego nie piłaś? Boże, Vick... czemu nie mówiłaś wcześniej?
- Bo to dziecko Olivera, a wy byście tego nie zrozumiały – czuję, jak brunetka energicznie wstaje. 
- Co to pleciesz?! Jak to Olivera?! Zapłodnił Cię, kurwa przez dotyk?! 
- Od kilkunastu miesięcy sypiamy ze sobą – kolejna beznamiętna odpowiedź.
- Nie, Victoria – głos ma przepełniony goryczą, smutkiem, jadem. Wszystko to w połączeniu nie zwiastuje niczego innego – Powiedz, że to nie prawda. Że ja śnię! Myślałam, że jesteśmy przyjaciółkami i mówimy sobie wszystko!
- Przecież Ci powiedziałam! – walecznie patrzę jej w oczy, ale przegrywam walkę. Jej wzrok to istny tajfun błyskawic.
- Kilka miesięcy po fakcie i w momencie kiedy, kurwa, może nosisz jego dziecko!
- Ami przestań... proszę... nie mam ochoty na kłótnie.
- Nie masz?! Nie masz! Boże, taka jesteś biedna! Biedna, ciężarna, kłamliwa Victoria. I wiesz co? Nawet jakby się na prawdę okazało, że będziesz mieć dziecko – syczy przez zęby – Jestem ostatnią osobą do której będziesz mogła przyjść. Bo jako jedyna z nas wszystkich powiem Ci, że uprawianie seksu bez zabezpieczeń z jakimś londyńskim nimfomanem było zasranym błędem. Bo wiesz... to co zrobiłaś... przekroczyło wszelkie granice, była przyjaciółko. 


***

czwartek, 21 kwietnia 2016

9.How does it feel to leave me this way, when all that you have's been lost in a day?


CAROLINE

Po wczorajszej sytuacji czuję się ohydnie. Dopiero jak nakrzyczałam na Zoe, a ona opowiedziała mi w nerwach o swojej tragicznej przeszłości, coś we mnie wybuchło. Żal. Żal za to, że tak postąpiłam. I za to, że tak bardzo nie liczyłam się z jej uczuciami. Bo ostatnimi czasy, tak naprawdę nie liczyłam się z żadnymi uczuciami. Nie obchodziło mnie to czy jest komuś przykro, gdy pojadę po jego uczuciach, albo czy cierpi w środku, zupełnie nie pokazując tego na zewnątrz. Wiem, że ona cierpiała. Ale nie dlatego, że tak bardzo ją dyskryminowałam. Cierpiała dlatego, bo od najmłodszych lat nie miała przy swoim boku kogoś, kto właśnie by jej nie dyskryminował. Była zawsze porzucana i samotna. Aż w końcu los się do niej uśmiechnął, ale na swojej drodze musiała spotkać kolejną szmatę, która to szczęście jej odbierała. Mnie. 
I właśnie to jest najgorsze. Nie wiemy o człowieku nic, raniąc go, nawet nie wiedząc kiedy. Czujemy się usatysfakcjonowani, gdy się na kimś wyżyjemy, nie mając pojęcia o tym, że sprawiamy im ból.
-Caroline... - słyszę przyciszony głos Vicky.
-Jestem suką, Vick.
-Nie jesteś suką... - mówi, kiedy patrzę na nią znacząco. - No dobra, może czasami ci się zdarza. Ale często bywa, że każdy z nas ma taki instynkt w stosunku do osób, których nie zna. Pamiętasz co się działo, jak się poznałyśmy?
-Tak. Wlałam ci do kubka kawy tabletki przeczyszczające...
-A co zrobiłaś Ami?
-Cóż... Podłożyłam jej pająki do łóżka, gdy spała.
-No widzisz. A teraz wszystkie się kochamy i jesteśmy przyjaciółkami na wieczność.
-Hej, czemu nie wspomniałaś o tym, co wy zrobiłyście mnie?
-Oj, tam. Twoje włosy szybko odrosły. Ale tak, masz rację. My też okazałyśmy się mściwymi sukami. Taka nasza natura kobiet. - odpowiada, pijąc bezalkoholowe piwo. Mnie chyba jest coś potrzebne z alkoholem, ale postanowiłam go jednak ograniczyć.
-Właśnie w tym rzecz. Ona nie zrobiła mi nic złego. To ja byłam zazdrosna o to, że gdy tylko do nas dołączyła i siedziała w tym dosłownie pięć minut, wszyscy zaczęli jej proponować gwiazdki z nieba. Kiedy ja sama musiałam pracować tak strasznie ciężko, na wszystko to co teraz mam. Nie wiedziałam, że nie ma rodziców. Myślałam, że całe życie dopisuje jej takie szczęście. Ale okazało się oczywiście inaczej, a mądrą Caroline zawsze ocenia książkę po okładce...
-Care, to nie twoja wina. Jestem pewna, że się pogodzicie.
-Taa, o ile Zoe właśnie nie obmyśla planu zemsty... - jest dziesiąta rano, a brunetki wciąż nie ma w domu. Wyszła wczoraj po naszej kłótni, cholera wie gdzie i wciąż się nie pojawiła. Kiedyś miałabym to w dupie, ale teraz kiedy wiem wszystko i to ja jestem prowokatorką tego, że jej tu nie ma, zaczynam się mocno denerwować. O Americę się nie martwię, ponieważ jest teraz z Harry'm i w końcu mają czas dla siebie. Cieszy mnie to ogromnie, bo w końcu im się to należy. To, aby byli również szczęśliwi.
Nagle słyszę przekręcany kluczyk w drzwiach i wręcz wstaję jak poparzona, ale w wejściu widzę tylko Americę i Harry'ego. Zadowolonych z życia jak nigdy. Ona nagle uderza go lekko w ramię, a on łapie jej dłoń i przyciąga jej usta do swoich. Ten widok jest chwilowym ukojeniem moich nerwów i serca. Są tak cudowni i książkowi, że lepiej się tego nie da określić.
-Kurczę, myśleliśmy, że jeszcze śpicie... - wita nas Ami, ze swoim/moim chłopcem u boku.
-Cóż, nie śpimy.
-A gdzie Zoe? - pyta, siadając obok mnie na kanapie.
-Wyszła wczoraj wieczorem i jeszcze jej nie ma.- odpowiada jej Vicky. A tak w ogóle, dlaczego Vicky spożywa piwo o dziesiątej nad ranem? Niby bezalkoholowe, ale wciąż...
-Może zmieniła decyzję i poszła na After Party? - odzywa się tym razem mózg Harry.
-Tak, chyba z Liamem... - odpowiada Ami. Kurwa, Liam. Totalnie o nim zapomniałam. Może rzeczywiście jest z nim teraz i tak naprawdę nic jej nie jest? Szkoda tylko, że Liam jest najmniej odpowiednim gościem, z którym widzę teraz Zoe. 
-W takim razie to nie wróży nic dobrego. - komentuje Vicky, i znów słyszymy otwieranie drzwi. Zoe pojawia się w progu, wygląda na zmęczoną i rozkojarzoną, ale wciąż prezentuje się pięknie. Nie, wcale nie jestem zazdrosna. 
-Zoe, gdzie ty byłaś całą noc!? - Vicky doskakuje do niej, jakby była jej mamą. 
-U Liam’a. - odpowiada krótko, rzucając mi nano sekundowe, wrogie spojrzenie.
-Zoe, czy możemy porozmawiać? - pytam spokojnie. Nie pamiętam kiedy używałam w stosunku do niej takiego tonu. Nie pamiętam kiedy używałam takiego tonu do kogokolwiek.
-Musi Pani wybaczyć, ale jestem trochę zmęczona.
-Co tu się dzieje? - Ami nagle orientuje się w sytuacji, patrząc na nas podejrzliwie.
-Nic... - odpowiadam szybko.
-No pewnie, że nic. Caroline nigdy nic nie robi. A szczególnie nic złego... - odpowiada brunetka, kierując się na górę. Wszyscy milczymy, a wraz z Vicky wzdychamy ciężko. Pewnie dlatego, bo obydwie byłyśmy przy wczorajszej kłótni i obydwie nie przespałyśmy pół nocy rozmawiając o życiu, nie licząc dzisiejszych porannych zmartwień o naszą koleżankę z zespołu. Americy przy tym nie było, więc nie ma się czym przejmować. Lepiej dla niej.
-To chyba jednak nie było nic... - odzywa się szatyn, gdy patrzę na niego z wyrzutem.
-Harry, bądź cicho i ciesz się tym, że przeleciałeś wczoraj tą ślicznotkę. - odpowiadam i widzę na jego twarzy uśmiech, a na twarzy Ami lekkie zarumienienie. Tak myślałam, że to się stało. Finally!
-Caroline, jesteś bezwstydna. - komentuje niebieskooka, po czym bierze swojego chłopca za rękę i idą w stronę tarasu.
-Tylko troszkę.

ZOE

Kładę się do łóżka i nawet nie wiem która jest godzina. Po wczorajszej nocy i o jednym wypalonym skręcie za dużo, mam ochotę przykryć się kołdrą i zniknąć z powierzchni ziemi. Nie wiem czy czuję się gorzej psychicznie czy fizycznie. W głowie wiruje mi milion myśli, tysiące wyrzutów sumienia i niezliczone setki zbieżności. Bo mi się ta używka całkiem spodobała.
Nawet nie wiem kiedy zasypiam. Głośne pukanie do drzwi budzi mnie, a ja zrywam się z poduszki jakby jej temperatura sięgała 150 stopni Celsjusza. Podnoszę się, lustrując mój pokój. Co się do cholery dzieje?
- Zoe? – słyszę cichy głos Caroline. W głowie, jak zacięta płyta odtwarza mi się nasza wczorajsza wymiana zdań. Szczerze, nie mam ochoty patrzeć na jej twarz, ale w tonie jej głosu słyszę szczerość. Jest jej przykro. Z resztą takimi samymi uczuciami obdarza mnie każdy, kto dowiaduje się o mojej przeszłości.
- Coś się stało?
- Chcę pogadać.
- Nie mam ochoty – chcę zakończyć naszą wymianę zdań przez taflę drewna i układam się z powrotem na poduszce, ale znów po pokoju rozlega się energiczne pukanie.
- Zoe, proszę. Muszę z Tobą pogadać, bo zaraz zwariuję. Czuję się winna. Nie wiedziałam...
- Nikt nie wiedział, ale tylko Ty byłaś na tyle chamska, żeby oceniać książkę po okładce! – nie kontroluję unoszącego się głosu. Odpowiada mi kilkusekundowa cisza.
- Proszę, porozmawiaj ze mną.
Biorę głęboki wdech, jakbym co najmniej miała zmierzyć się z kilkumilionowym tłumem. Znów mam mętlik w głowie. Czuję się jeszcze bardziej zmęczona, zanim zapadłam w sen.
- Wejdź – uchylam drzwi. Caroline jak duch wchodzi do środka. Mierzę ją wzrokiem. Ma podkrążone oczy, ubrana jest w zwykły biały top i jasne jeansy. Włosy ma spięte w luźny koczek. Patrzy na mnie jak zbity pies, próbując udobruchać moje połamane jak lusterko serce. 
- Przepraszam – mówi cicho i nie wyraźnie. Jest jej trudno. Milczę – Wiem, nie powinnam tego mówić... nie znałam Cię. Nie wiedziałam ile przeszłaś.
- Dobrze, ale teraz już wiesz – mruczę pod nosem. 
- Chcesz o tym pogadać?
- Nie, dzięki – kolejne mruknięcie. Car kiwa porozumiewawczo głową.
- Czyli mi nie wybaczysz? 
- Już Ci wybaczyłam, Caroline.
Blondynka podnosi na mnie wzrok, niespodziewanie robi krok w przód, a potem przytula mnie mocno. Czuję ciepło jej ciała i uspokajający się powoli oddech.
- Dziękuję. I przepraszam.
- Car, wiem, że nigdy nie będziemy najlepszymi przyjaciółkami, ale starajmy się zrozumieć siebie i nie mówić rzeczy, które mogą nas wzajemnie ranić. 
Obiecałyśmy sobie – nigdy więcej głupich kłótni. A na pewno nie kiedy będziemy o siebie zazdrosne, a przede wszystkim złe. Po prostu nie będziemy już rzucać w siebie błotem. Moja skorupka szczęśliwej, niezniszczalnej dziewczynki pękła. Teraz jestem dorosłą kobietą, z głębokimi, ciętymi ranami. Zagoiły się, tworząc tylko grube, widoczne blizny. Ale jest lepiej, lepiej niż kiedykolwiek. 
Stoimy razem z Victorią w jej garderobie, szukając odpowiedniego stroju na galę. Garderoba Santangel jest większa od jej pokoju. Seryjnie, zmieściłaby tutaj wszystkie najnowsze kolekcje najsławniejszych projektantów i jeszcze kilka serii ubrań zwykłych sieciówek. Garderoba Vick różni się od mojej nie tylko wielkością, ale także kolorem. Jej jest w barwach pudrowego różu, wykończona srebrnymi dodatkami. Moja jest cała biała i prosta. 
- Co ja mam ubrać? – do pomieszczenia wchodzi zdesperowana Ami, trzymając stertę różnokolorowych sukienek, wykonanych z najróżniejszych tkanin i krojów. Jedna, pomarańczowa ciągnie się za nią po ziemi. Vicky wybucha śmiechem, a potem pomaga Americe położyć to wszystko na pikowanej, srebrnej sofie.
- Ja myślę, że tą kanarkową – wskazuje palcem na kusą sukienkę bez ramiączek – Wyglądałabyś w tym jak ptaszek z Puszczy Amazońskiej.
- Ptaszek z Puszczy? Vick, gadasz jak Fat Pat – brunetka mierzy ją wzrokiem, a ja chichoczę. 
- Kuźwa. Racja. Źle ze mną – blondynka piszczy, a potem opada na wolne miejsce na sofie – Weź tą czerwoną. Podkreśli błękit Twoich oczu. 
- Laski, ja już nic nie wiem – tym razem do pokoju wparowuje Caroline. Ale zamiast sterty sukienek trzyma kilka par szpilek – Te czarne? Czy te? – pokazuje na buty, unosząc rękę w górę.
Jeszcze przez co najmniej pół godziny siedzimy w garderobie Vick i wybieramy sukienki, buty i dodatki, spędzając razem czas. Śmiejemy się, gadamy, i tak, przez kilka krótkich chwil zawiązujemy na mocny supeł sznur porozumienia. Zapowiada się dobry wieczór.


AMERICA

Wszystkie wyglądamy prześlicznie na premierze filmu Nick’a, a ja jestem nad wyraz zadowolona, że Zoe i Caroline się pogodziły. W KOŃCU! Powiedziałbym nawet, że takie z nich koleżanki, że chyba żadna z nas nie spodziewała się tego, że ich relacja może się tak skończyć. Aż dziwnie mi się na to patrzy. Miło, ale dziwnie.
Nie mogę się doczekać, aż w końcu zobaczę „Uważaj o co prosisz” zwłaszcza, że podobno Nick odwalił kawał dobrej roboty wcielając się w rolę Douga. W zwiastunie dodatkowo mogłam zobaczyć fragment gorącej sceny łóżkowej, z szatynem w roli głównej więc trochę się naoglądamy. Chyba wszystkie nie możemy się doczekać. 
Przed tym jednak pozujemy na ściankach, rozmawiamy z ludźmi i rozkoszujemy się dobrym jedzeniem i jeszcze lepszymi drinkami. Czuję się tu dobrze, bo nikt nie lata za mną co chwilę z aparatem, a atmosfera jest dość luźna. 
-Cieszę się, że przyjechałaś… - podchodzi do mnie Nick, a ja jestem zdziwiona, że znajduje na to czas, ponieważ w zasadzie jest gwiazdą wieczoru.
-Cóż, nie mogło mnie to ominąć! Zwłaszcza, że jesteś w Londynie tak rzadko.. - odpowiadam smutno, bo prawdą jest, że nie widujemy się nad wyraz często, a szkoda. 
Nick’a poznałyśmy na jednej z gal, dwa lata temu. Można powiedzieć, że ja poznałam go pierwsza i pamiętam tę sytuację jak dzisiaj. 
Szłam sobie beztrosko po czerwonym dywanie w tak wysokich szpilkach, jakich jeszcze na sobie nie miałam, dodatkowo trzymając w ręce szampana. Nick szedł wtedy z drugiej strony. Oczywiście go nie zauważyłam, i kiedy odwróciłam się w inną stronę na dźwięk swojego imienia, z impetem również wpadłam na biednego bruneta, a pozostałości mojego szampana wylądowały na jego śliczniutkim, niebieskim garniturze od Armaniego. Nie był na mnie zły. Wręcz przeciwnie. Obrócił wszystko w żart, a potem jak krzyczeli do nas, abyśmy razem zapozowali do zdjęć, tak też zrobiliśmy. Innymi słowy - fun życia. 
-Uważaj lepiej na tego szampana - wskazuje na mój kieliszek, na co wybucham śmiechem.
-Będziesz mi to wypominał do końca życia, prawda? 
-Chciałabym… - uśmiecha się, patrząc na mnie zadziornie. Nick jest świetnym facetem. Mega przystojnym, dobrym, kochanym, miłym i pełnym szacunku. Jestem pewna, że gdyby Harry nie zawrócił mi w głowie, zrobiłby to Nick. Ale Harry jednak istnieje w moim świecie, dodatkowo wczoraj mieliśmy przełomowy moment w naszym życiu, więc raczej nie ma opcji, abym to zaprzepaściła. 
-Jak sprawa z Harry’m? - przeczuwam, że Nick czyta w moich myślach, skoro tak szybko zmienia temat.
-Ty wiesz, prawda?
-Oczywiście, że wiem. Kiedy się z wami przebywa, łatwo to zauważyć. 
-Czyli tak naprawdę udawanie idzie nam cholernie źle… - wzdycham, bo chyba moja wizja o perfekcyjnym kamuflażu jest jednak gówno warta.
-Myślę, że nikt poza tym się nie domyśla. Ale widzę, że wasz związek szybko nie ujrzy światła dziennego? - pyta i patrzy w prawą stronę, gdzie widzę Harry’ego i Caroline, roześmianych od ucha do ucha, w grupce jeszcze jakichś innych celebrytów. Wiem jak sprawa stoi i wiem, że to wszystko jest na pokaz, ale to nie znaczy, że nie wolałabym go mieć jednak przy sobie.
-Cóż, jak widzisz nie jest łatwo…
-Ja na jego miejscu bym tak tego nie zostawił…
-Co masz na myśli? - pytam, patrząc na niego uważnie. Widzę jak się zbliża w moim kierunku, a jego umięśnione ramiona napinają się pod materiałem granatowej koszuli.
-Postawiłbym się wszystkim tym, którzy są przeciwko, aby pokazać światu, że jesteś tylko moja… -  odpowiada, po czym odchodzi, zostawiając mnie w kompletnym szoku… 
Stoję chwilę sparaliżowana i w momencie patrzę w stronę Harry’ego. Wzrokiem pyta mnie, czy wszystko w porządku, na co uśmiecham się i lekko kiwam głową. 
Gdy spostrzegam, że wszyscy ustawiają się już w kolejce do sali kinowej, dobiegam do Victorii i idę razem z nią.
-Coś ty taka zamyślona? - pyta mnie, uśmiechając się do wszystkich, którzy się z nami witają.
-To nic. Powiem ci później. 
-Myślisz, że widok klaty Nick’a sprawi, że posikamy się w majtki? - szepcze mi do ucha, na co chichoczę.
-Myślę, że już teraz powinnyśmy sobie zająć toaletę…
I faktycznie żałujemy, że owej toalety nie zajęłyśmy. Isabel wyszła znakomicie, ale dziwne, jakby wyszła źle, skoro jej twarz i figura są warte miliony dolarów. Nick pobija wszystko. Jego dłonie na ciele blondynki, jego usta wbijające się w jej. Moment, gdy sadza ją na blacie stołu i uprawia z nią namiętny seks. Jest tak bardzo dziki i pociągający w tym wszystkim, że przy oglądaniu, moje uda na chwilę się zaciskają, a oddech przyśpiesza. Nawet Victoria na mnie dziwnie patrzy. Ten jeden raz jestem wdzięczna, że Caroline z Harrym siedzą zupełnie z innej strony niż my, i nie widzą mojej reakcji. Szczególnie Harry. 
Ale w odróżnieniu do niego, Nick siedzi jedynie rząd dalej, kilka siedzeń w prawą stronę ode mnie tak, że w zasadzie przez cały czas mam na niego widok. I nagle czuję jego spojrzenie na sobie. Właśnie teraz, właśnie przy tej scenie. Jego oczy patrzą na mnie tak samo, jak główny bohater patrzy teraz na tą piękną blondynkę. I przez chwilę czuję się, jakbym to ja była na jej miejscu. Czuję się pożądana jak nigdy wcześniej i tak naprawdę za nic w świecie nie wiem co powinnam z tym zrobić. Przełykam ślinę i upojona wzrokiem Nick’a marzę o tym, aby wszystko stało się łatwe. 

VICTORIA

Jeśli miałabym opisać ten wieczór jednym słowem, powiedziałabym, że jest DZI-WNY. W posiadłości miałyśmy kilka fajnych chwil, miałyśmy kilka fajnych chwil na wyświetlaniu filmu, ale wszystko rozsypało się w momencie, kiedy do naszej zgranej grupki dołączył nikt inny jak sam, jedyny w swoim rodzaju Niall Horan. 
Do sali kinowej wpadł spóźniony jakieś pół godziny. Na moje nieszczęście znalazł jedyne wolne miejsce... obok mnie.
- Cześć – mówi, a ja patrzę w ekran i nawet nie omieszkam na niego spojrzeć. Do moich nozdrzy dociera tylko bardzo ładny, wręcz cudowny zapach jego męskich perfum.
- Hej, Niall – Ami macha do niego energicznie. Widzę jak się uśmiecha i mam ochotę rzygnąć tęczą jak kolorowy jednorożec stojący na chmurce z lodów waniliowych.
- Co tu robisz? – przerywam im tą cudowną, przyjacielską wymianę uprzejmości. Blondyn patrzy na mnie zaskoczony. No i czemu się dziwisz tleniony leniwcu?
- Przyszedłem tutaj w roli Twojego partnera. Harry nic Ci nie wspominał? – jestem w takim szoku, że nie wiem co mam powiedzieć. Brakuje mi powietrza – Ładnie wyglądasz – dodaje po sekundzie – Pasujemy do siebie. Mam różową chustkę w butonierce. Jak kwiatki na Twojej sukience.
Okej. Jeden primo: jak on w ciemności dostrzegł malutkie kwiatuszki naszyte na mojej sukience? Dwa primo: Harry? Co ten lokowany zjeb niby miał mi wspomnieć? Że ten Słodko Pierdzący zostaje dziś moją „parą”? Trzy primo: jestem wkurzona jak kogut, któremu żadna zielononoga kura nie chce dać chwili rozkoszy. Nie, jest gorzej. Jak stado wkurwionych gęsi. I mam ochotę krzyczeć. Głośno. Prosto w tą przesłodzoną jak zimna herbata irlandzką twarz.
- Zmień miejsce, proszę.
- Vick, daj spokój, niech siedzi. Szkoda, że przyszedłeś tak późno. Nie będziesz wiedział o co chodzi w tym filmie – Matka Teresa w postaci Ami przemawia do niego współczującym, przyciszonym głosem. Niall wzdycha głośno. Kurwa, mam ochotę odciąć dostęp tlenu do jego płuc. 
- Wiem, Ami, wiem – fala słodkości przelatuje przed moim nosem – Musiałem trochę dłużej zostać na polu golfowym. Tam zawsze tracę poczucie czasu. 
- I jak Ci idzie? – kolejne pytanie. A ja w desperacji chcę wyskoczyć stąd nawet oknem. Problem w tym, że nawet ich tu nie ma.
- Dobra, koniec tych uprzejmości. Niall, możesz ze mną? – patrzę na blondyna i nie oczekuję innej reakcji, oprócz takiej, że podnosi swój chudy jak wykałaczka tyłek i wychodzi ze mną. Chyba musimy pogadać, Panie Horan. 
Kilka ciekawskich spojrzeń odprowadza nas, kiedy pcham chłopaka w stronę wielkich drzwi. Kiedy znajdujemy się już poza zasięgiem wzroku gości zaproszonych na premierę, jęczę i łapię się za głowę.
- Coś się dzieje? – Niall opiekuńczo łapie mnie za ramię, a ja z odrazą wyrywam się z jego objęć. Skandal, skandal!
- Dzieje się Twoja obecność, Niall. 
- Ale, Victoria, wiedziałaś, że tu będę prawda? 
- A zachowywałabym się jak zdziwiona surykatka, gdybym wiedziała, że Twoja szanowna, gwiazdorska dupa też tu będzie? – oddycham ciężko, wyrzucając z siebie narastającą frustrację. Horan patrzy na mnie zaskoczony.
- Nie wiedziałem, że...
- Ja też nie wiedziałam. I wierz mi lub nie, ale nie spodziewałam się... – tu lustruję jego ciało od czubków palców u stóp po samą głowę. Patrzę mu w oczy i chyba trochę mięknę, bo widzę w nich szczerość - ...że Cię tu zastanę.
- Przepraszam. 
- To był pomysł Harry’ego, tak?
- Nie. To był mój pomysł – kłamie. 
- Wierzę Ci – ja też łżę – Ale nigdy więcej takich numerów, okej? 
- Jasne. Przepraszam.
- Przestań mnie prze... 
Gdzieś w oddali, w wielkim holu słyszę stłumiony dźwięk mojego imienia. Obydwoje jak na komendę patrzymy w stronę jego źródła. Widzimy tylko jak krwisto-czerwona kulka biegnie w naszą stronę. W górze ma uniesione ręce, długie blond włosy kołyszą się w rytmie jej ciężkich jak ołów ruchów. UWAGA! Fatty Patty na horyzoncie.
- Chyba będę spadał – blondas wycofuje się powoli w stronę drzwi kinowych – Nie chcę słuchać, jak dobry w łóżku jest Harry Styles, a na pewno nie z ust Patrici. 
Odprowadzam go wzrokiem. Kurwa,
bohater domu, ucieka zawsze kiedy najbardziej go potrzebuję. A potrzebuję go teraz, bo czuję, że będę miała dziwne starcie z hipopotamem w obcisłej bandażowej sukience.
- Tinkaaaa! Biegnę do Ciebie jak łania na dragach, a Ty stoisz jak drzewo kakaowca w samym środku pustyni Sahara – zziajana Fat Pat, wiesza mi się na szyi. Dziwne. Intensywność jej zmęczonego oddechu powoduje, że sama czuje się jakbym przebiegła maraton. 
- Co się stało? – pytam, próbując odsunąć od siebie blond klocek. 
- Kurwa, na wszystkich Sułtanów Państwa Osmańskiego i ich nałożnice... nie uwierzysz... – przerywa by złapać oddech – Nie uwierzysz, mi Tinka Mandarynka...
- Ale w co mam wierzyć?! Fat Pat co się dzieje?
- Kurwa, stało się coś niewyobrażalnie dziwnego.
Jest to pierwsze normalne zdanie jakie wypłynęło z ust Fatty Patty od momentu kiedy ją poznałam. Czuję, że szykuje się niezła akcja.
- Spotkałam... samego Boga z Olimpu. Objawił mi się taki czysty i piękny, że kurwa, chyba narobiłam w moje drogie jak ropa naftowa z Rosji majtki od Victoria’s Secret.
- Jesteś naćpana? – pytam retorycznie, bo wiem, że to nic nowego.
- Tak, ćpałam cudowny proszek Wróżki Wandy w kolorze czerwieni, wykonany z serca samego Elvisa Presleya.
- Czy to niebezpieczne? Jakieś ciężkie dopalacze? – ujmuję jej policzki, a potem podnoszę jej twarz, by spojrzeć w oczy. Ma rozszerzone źrenice. Diagnoza: jest, kurwa źle.
- Czy widzisz serca w moich oczach, Tinka Turner minus trzydzieści na wadze i metryczce w dowodzie osobistym? 
- Widzę, że już z Tobą niedobrze. Może powinnaś iść na odwyk? Rozmowa z psychologiem...
- Blond Sexy Bondzie, ja się kurwa zakochałam. Głęboko jak Jezioro Bajkał i niewytłumaczalnie jak sam Trójkąt Bermudzki. Erni. On ma na imię Erni.

***