poniedziałek, 23 maja 2016

11.So do thoughtful whisper you think I’ll ever take you off my mind.


CAROLINE

Do późnego po południa odpoczywamy po wczorajszych urodzinach, bo nieźle się wszystkie zachlałyśmy. Ale miałyśmy co świętować, więc w zasadzie żadna z nas nie jest zdziwiona faktem, że czujemy się jak przeżute i wyplute na asfalt. 
Dodatkowo informacja, którą skrywała przed nami Vicky nie ułatwia sprawy i wszystkie czujemy się jakoś dziwnie. Ja i Zoe raczej przyjęłyśmy to na klatę, bo w sumie Vicky nie musi nam się tłumaczyć z całego swojego życia, chociaż żałujemy, że przynajmniej o tym nie nabąknęła. Nie wiem, czy po prostu nam nie ufała w tej kwestii, czy istnieje jakaś inna przyczyna jej milczenia. Widzę za to napiętą atmosferę pomiędzy Santagel i Ami. Pewnie dlatego, ponieważ zawsze dogadywały się najlepiej i mówiły sobie praktycznie wszystko. Nawet o powodzie, dla którego idą do kibla. Więc skoro musiały się obdarowywać nawet tego typu informacjami, z drugiej strony nie dziwię się, że Ami reaguje tak, a nie inaczej. Vicky to w końcu jej najlepsza przyjaciółka, a przemilczała przed nią tak istotny fakt, że na boku pieprzy się z Oliverem, a dodatkowo może być z nim w ciąży. Nie chcę nawet widzieć miny Białej Damy, gdyby dowiedziała się, że jej synulek zrobił dziecko jednej z nas. No i naprawdę nie zazdrościłabym Vicky teściowej. Za żadne skarby.
-Ale chujowa atmosfera... - odzywam się znienacka, kiedy siedzimy w milczeniu przed telewizorem. Vicky spędza czas sama w swoim pokoju i nie odzywa się do nas słowem. Nie wiem czy musi sobie wszystko przemyśleć, czy jest na nas obrażona, ale w zasadzie nie ma na co być na nas zła. I my też na nią nie jesteśmy. Przynajmniej ja i Zoe.
-A przed nami jeszcze dzisiaj premiera płyty – komentuje brunetka. A na tą premierę tak bardzo mi się chcę iść, że aż skaczę z radości. Jesteśmy zmęczone, jeszcze lekko pijane i totalnie zaspane, a za kilka godzin musimy się szykować na kolejny event One Direction. Lovely. 
-Przypomnijcie mi, kiedy miałyśmy jakiś dzień wolnego? - zagaduje tym razem Ami.
-Kiedy byłyśmy noworodkami. 
Idziemy w trójkę położyć się nad basenem przed domem, bo czujemy, że atmosfera w środku w ogóle nam nie służy. Na dworze jest upał, a ja w końcu pragnę się trochę opalić. Siadamy na leżaczkach i w okularach słonecznych patrzymy na gorące słońce,
-Czy ty i Vicky się kiedyś pogodzicie? - słyszę nagle głos Zoe, i widzę po niej, że mocno przejmuje się relacjami naszych pozostałych dwóch kawałków pomarańczy.
-Nie jesteśmy pokłócone... - odpowiada Ami, wzdychając ciężko. Patrzę na nią wymownie, bo chyba obie dobrze wiemy jaka jest prawda.
-Chodzi o to, że jestem na nią zła ponieważ widocznie mi nie ufa. Wkurza mnie to, bo ja zawsze mówiłam jej wszystko. Nie wiem, może ona nie czuje potrzeby mówić mi tak ważnych rzeczy odnośnie swojego życia, ale poczułam się lekko z dyskryminowana w tej sytuacji. 
-Jeśli cię to pocieszy, to my też nie miałyśmy o niczym zielonego pojęcia... - odpowiadam luźno, bo taka też jest prawda. Szkoda czasu na sprzeczki, zwłaszcza, że nasze życie jest tak bardzo pokręcone. Dość, że kłócimy się z całym światem, to jeszcze brakuje nam tego, abyśmy się kłóciły ze sobą.
Nagle słyszę dźwięk swojego telefonu, a na dużym ekranie widzę napis BIAŁA DAMA. Cudnie. Może już dowiedziała się, że jej synek prawdopodobnie spłodził dzidziusia Victorii? Nie, wątpię, że dzwoniłaby wtedy do mnie. Wydaję mi się, że jestem raczej ostatnią osobą, do której by dzwoniła w takiej sytuacji, ale ok. Włączam na głośnomówiący i czekam co ma mi do powiedzenia.
-Słucham? - odzywam się, a dziewczyny tylko wywracają oczami. Naprawdę nienawidzimy tej babeczki. 
-Caroline? 
-Tak, we własnej osobie. - odpowiadam, a dziewczyny chichoczą.
-Zaczyna się... - komentuje Ami, biorąc łyka coli. ZERO, oczywiście. Laska jest na diecie. PODOBNO.
-Czy to Zoe się tak śmieje? - pyta mnie, gdy w międzyczasie podbiega do nas Bully i wylewa mi na kolana sok.
-Kurwa, Bully! 
-Caroline, przestań przy mnie klnąć, proszę.
-Czego chcesz, Margaret? - pytam od niechcenia, bo miałam sobie spokojnie poleżeń na leżaczku, trzymając w ręku drinka z palemką, a muszę rozmawiać z moją cholerną menadżerką, gdy dodatkowo moje kolana kleją się od soku. Love it.
-Nie takim tonem moja droga. - odzywa się, na co po raz kolejny wywracam oczami. Zanim powie mi o co chodzi, to zdążymy się już wszystkie zestarzeć i spalić się na popiół w tym słońcu. - Na dzisiejszej premierze płyty chłopaków, wdasz się z Harry'm w bójkę.
-Co? - pytam, i widzę jak Ami również od razu się ożywia, a jej ciało mocno napręża. - Mamy dać sobie po razie czy bić się na gołe klaty? - rozśmieszam Zoe, a po chwili sama się śmieje, bo jestem sobie w stanie wyobrazić tę sytuację. To by było mega dziwne.
-Caroline, masz dwadzieścia cztery lata. Bądź poważna.
-Mam dwadzieścia trzy lata. 
-Nie ważne. Po prostu macie się pokłócić. Pod publikę. Będzie bardzo dużo znanych osobistości i fotoreporterów. Trzeba prasie podstawić nagłówki gazet przed nos. Poza tym to tylko cisza przed burzą, bo niebawem wasz związek zakończy swój żywot.
-Pseudo związek... - kręcę zażenowana głową, gdy Ami zrywa się na równe nogi i krzyczy tylko „W KOŃCU!”. Dzięki przyjaciółko, że tak się cieszysz z zakończenia mojego związku, doceniam.
-Okej, pokłócimy się, niech będzie. A o co mamy się pokłócić tak by the way? - pytam, bo serio nie mam żadnego pomysłu. I co jeszcze?
-To już wasz interes... - kończy i szybko się rozłącza. Posrało ją. Totalnie ją posrało.

VICTORIA

     Siedzę skulona na łóżku i szlocham w rękaw starego, szarego swetra. Postawiłam dziś nogi na podłodze raz, kiedy biegłam jak wystraszona sarna pogoniona przez dzika do kibla, bo wszystko co wczoraj zjadłam czyli jeden kawałek tortu wylądował prosto w sedesie. Cudownie. 
     Jak mantra prosto ze spotkania Anonimowych Alkoholików w mojej głowie przesuwają się wydarzenia z poprzedniego wieczoru. Katastrofalna pomyłka, ten cały szał szukania prezentów, potem ta pechowa rozmowa z moją, byłą już przyjaciółką. Właśnie, moją przyjaciółką.
      Spoglądam na ramkę, w której znajduje się nasze zdjęcie. Uśmiechamy się do siebie szeroko, stykając się nosami. Widzę, że America patrzy na mnie na tym zdjęciu z ufnością. Ze szczęściem, że ma taką przyjaciółkę jak ja. A teraz ja, ja to wszystko zniszczyłam. Mijają minuty, może godziny. Kompletnie tracę poczucie czasu. Widzę tylko, że jest dzień. Ale nie wiem która jest godzina. Ale wtedy słyszę pukanie do drzwi. I w głębi serca, w przypływie dobrej intuicji, wiem, że osoba stojąca za nimi rozwiąże moje obawy i problemy.
 - Panno Victorio? – słyszę mocny głos Violet, który tym razem brzmi, jakby zwracała się do chorego kotka nie dorosłej kobiety.
 - Wejdź – mówię cicho, zapraszając dziewczynę do środka. Drzwi cichutko skrzypią, a okrąglutkie ciało rudowłosej pojawia się tuż obok mnie. W dłoniach niesie tackę, a na niej sałatkę, jakieś owoce i parującą ciecz. Zapewne moją ulubioną zieloną herbatę z cytryną.
 - Musi, Pani jeść… zwłaszcza w tym stanie…
 - Jakim stanie? – pytanie samo wypływa z moich ust – Słyszałaś? Już wszyscy wiedzą?! Violet…
 - Nie. Tylko my. Mam umówić Panią na wizytę u ginekologa? – głos ma taki, że jakbym się nie zgodziła, to chyba podpaliłaby mi mój stary sweter. 
 - Nie – biorę od niej tackę z jedzeniem – Ale możesz kupić mi test ciążowy. 
     Presja czasu jest niewyobrażalnie ciężka. Najpierw pół godziny czekałam aż Violet przyjedzie z apteki, potem siusianie i kolejne pięć minut. Pięć minut, które miało zaważyć na mojej przyszłości albo ją po prostu wyprostować. 
 - Panienko, myślę, że to już czas – Violet wstaje z sofy, ustawionej pod oknem, ale przerywam jej gestem ręki.
 - Jeszcze chwile, proszę…
 - Panienka mówiła to samo jakieś siedem minut temu. Test na pewno pokazuje już…
 - Dobrze, masz rację… nie ma co zwlekać – wzięłam głęboki oddech i wstałam z łóżka – Idziemy.
      Nie tylko czas mi ciążył. Ciążyły mi też nogi. Ciążyło mi serce, ciążyły mi nawet najmniejsze komórki mojego ciała. Weszłyśmy do łazienki. Mój kat leżał na skraju wielkiej wanny z hydromasażem  i szyderczo się do mnie uśmiechał. Jedna kreska? Czy dwie? 
 - Panienko… - Violet wyprzedziła mnie i jako pierwsza wzięła go do rąk i spojrzała na wynik – Jedna. Tu jest jedna kreska!
       Z duszą na ramieniu, u boku mojej nowej koleżanki Violet wyszłam z pokoju w dłoni dzierżąc negatywny test ciążowy. Czułam się jak na haju. I jak na chmurce udałam się na dwór, do moich przyjaciółek. Wszystkie wesoło świergotały przy naszym ogromnym basenie. Każda z nich trzymała w dłoni kolorowego drinka przyozdobionego palemką i owocem pomarańczy. 
 - Znów nie wiem co mam na siebie włożyć – Caroline westchnęła głośno, wręcz teatralnie – Bo jestem chuda jak wykałaczka. Ah, biedna ja, Taylor Swift.
 - Czemu jej tak bardzo nie lubicie? – tym razem Zoe zadaje pytania, a brunetka i blondynka spojrzały na siebie porozumiewawczo.
 - W końcu bzykała się z naszym chłopakiem, nie? 
      Wszystkie wybuchają perlistym śmiechem, chcę się wycofać by nie psuć tej ich pięknej chwili przyjemności ale odwracając się z całym impetem wpadam w dużą, plastikową donicę, w której znajduje się jakaś nieokreślona palma. Trzy pary oczu spoglądają w moją stronę, a ja z głupkowatym uśmiechem, kiwam im, przepraszając. 
 - Naprawdę, nie chciałam przeszkadzać… - mamroczę zakłopotana i zapewne czerwona jak burak. Jednym słowem: SI-A-RA.
 - Może do nas dołączysz? – Caroline kiwa głową w stronę wolnego leżaka. Mojego leżaka.
 - Nie, nie chcę…
 - Nie przeszkadzasz, Vicki. Chodź – tym razem głos w sprawie zabiera America. Jej nie mogę odmówić. Idę więc w ich stronę, a potem półdupkiem siadam na leżaku. Znów badawczo mi się przyglądają. Bez słowa podaję do dłoni Caroline test. Na początku widzę konsternację na ich twarzy, ale potem bez ceregieli blondynka przytula mnie. 
 - Jednak – mówi, odklejając się ode mnie, a potem patrzy na Zoe i Americę z wielkim uśmiechem na twarzy – Jednak pozostajemy w starym, czteroosobowym składzie, dziewczynki.
      Czuję jak ciepłe łzy spływają mi po policzkach. Mimowolnie dotykam złotego łańcuszka z zawieszką w kształcie serca na mojej szyi i nie mogę uwierzyć, jak wiele sobie dzięki niemu uświadomiłam…


AMERICA

Między mną, a Vicky wciąż panuje napięta atmosfera.
Nie wiem dlaczego, ale po tym wszystkim co zaszło, nie potrafię z nią normalnie rozmawiać. Jeszcze nie. Tak naprawdę zawsze będę dla niej przyjaciółką choćby nie wiem co, a słowa, które wypowiedziałam w jej stronę na naszych urodzinach były stuprocentowo nieprawdziwe. Byłam wtedy po prostu zdenerwowana i totalnie zszokowana, bo nagle dowiedziałam się o romansie mojej przyjaciółki i tej cholernej MOŻLIWEJ ciąży. Każdy by zareagował tak jak ja. 
Na premierze płyty One Direction jestem lekko znudzona. Jak wiadomo, Harry nie zwraca na mnie zbytniej uwagi, bo przecież jestem dla niego tylko koleżanką jego „dziewczyny”. Nie mogę się doczekać kiedy ten pseudo związek dobiegnie końca, bo szczerze powiedziawszy jestem już tym wszystkim znużona i grubo poirytowana.
W tle słychać wszystkie piosenki z nowego krążka chłopaków, a ja tylko z niecierpliwością czekam na kolejne fragmenty głosu Harry'ego. Mijają mnie ludzie, których nie widziałam na oczy, i tacy, których widziałam jedynie na ekranie telewizora. Znani, i ci mniej znani. Spoglądam na Styles'a, który chichocze w towarzystwie swoich przyjaciół z branży. Już teraz mogę rozpoznać w nich Kelly Osbourne, której nie miałam okazji poznać, Alexe Chung, do której nie pałam zbyt przyjaznych uczuć, w zasadzie sama nie wiem dlaczego. Może denerwuje mnie jej dwulicowa osobowość? Wypatruję jeszcze James'a Corden'a, którego ubóstwiam i czekam tylko na dzień, w którym zawitamy do jego programu, oraz Nick'a Grimshaw'a, do którego również mam mieszane uczucia. Może to moja cholerna kobieca intuicja? Jednym słowem – przyjaciele Harry'ego nie będą moimi przyjaciółmi. W każdym razie, nie wszyscy. 
Stoję sama i rozkoszuję się szampanem. Patrzę jak bąbelki unoszą się w złotej cieczy i przypuszczam, że niebawem zapuszczę korzenie. I stanę się alkoholiczką, bo ostatnimi czasy SZAMPAN to moje drugie imię.
-Przeczuwam, że ten szampan może mieć w sobie coś magicznego, skoro tak bardzo cię zahipnotyzował … - słyszę jakiś głos po prawej stronie i własnym oczom nie wierzę. NIE WIERZĘ TAK BARDZO, ŻE ZACHŁYSAM SIĘ TYM GÓWNIANYM SZAMPANEM.
-O, matko. Jesteś Douglas Booth! - wypalam jak idiotka, na co on jedynie chichocze.
-O, matko, jesteś America Carter! - naśladuje mnie, a ja dalej stoję jak zahipnotyzowana, tyle, że już nie szampanem, a nim we własnej osobie.
-Co ty tu robisz? - pytam podekscytowana, choć to na pewno bardzo głupie pytanie.
-Zapraszali cały Londyn. Stwierdziłem, że może wpadnę i poznam kogoś nowego.
-Cholera, super.Uwielbiam cię! To znaczy, jesteś taki śliczny! To, znaczy... Twoja szczęka! - bujam w obłokach jak syrenka i nawet nie zdaję sobie sprawy, że te wszystkie słowa wylatują z moich niewyparzonych ust. Ale, cholera, to Douglas Booth. Jest cudny!
-Cóż, miałem zamiar powiedzieć pierwszy, że pięknie wyglądasz, ale na tą dawkę komplementów to zdecydowanie za mało... 
-Przepraszam, zachowuje się jak napalona fanka... - odpowiadam, ale w głowie przyznaję sobie rację. Ja jestem napaloną fanką. 
-Wcale nie jest tak źle, uwierz. Te napalone zazwyczaj zaczynają od dotyku, nie słowa...
-To przez to, że oglądałam z tobą wszystkie filmy... Lol'a, Romeo i Julie... Trochę się śmiałam na tym ostatnim, ale byłeś super.
-Tak, ja też się trochę śmiałem. Był trochę staroświecki. Jak Romeo i Julia... - uśmiecha się, a ja jestem zakochana. Nie dosłownie oczywiście, ale jego uroda powala mnie na plecy. I jest taki kochany. Grzeczny i dobry. Widziałam na instagramie jak walczy o pokój na świecie. Czy może być coś bardziej rozkosznego i cudownego? 
-Mieszkasz w Londynie? - pytam, żeby przybrać bardziej normalny tok tej rozmowie, bo chłopak serio sobie pomyśli, że rozmawia z psycholką i zwieje tak szybko, jak się tu pojawił.
-Od urodzenia. Chociaż nigdy wcześniej cię nie widziałem.
-Ukrywam się... - podchodzę do niego bliżej i wyjawiam „tajemnice”. - A tak naprawdę mamy bardzo dużo na głowie od ostatnich...dwóch lat? Więc rzadko wychodzimy  na miasto. Niestety. 
-Na imprezach muzycznych zazwyczaj nie bywam, więc to pewnie dlatego.
-A ja nie bywam na imprezach kinowych...
-Jak pech to pech – uśmiecha się znów promiennie, a ja mam mu ochotę zrobić zdjęcie i ustawić sobie na tapetę w telefonie. Zawsze zastanawiałam się jak ludzie mogą za nami szaleć, a sama zachowuję się jak psychopatka w towarzystwie Douglasa. Biedny chłopak. Pewnie myślał, że trafi na kogoś normalnego i niedostępnego, a spotkał kogoś, kto oddaje mu się na tacy. Najgorzej. - W każdym razie, wyglądasz pięknie... - dopowiada, a ja mimowolnie się rumienię. Teraz mam nadzieję, że Harry faktycznie nadal nie zwraca na mnie uwagi bo byłaby niezła siara. Ale purpurowe policzki na dźwięk komplementu z ust Douglas'a Booth'a to chyba nie zdrada, no nie?
-Jak zwykle nie masz dla mnie czasu, ale dla miliona innych ludzi tutaj masz go aż w zanadrzu – przerywa nam głos Caroline, która parę metrów dalej stoi koło Harry'ego i wściekle patrzy mu w oczu. WTF? Dopiero po chwili sobie uświadamiam fakt, że przecież mieli się strasznie 'kłócić' na owej premierze. Przez cały czas zastanawiałam się jaki wymyślą powód kłótni. Muszę pomyśleć, że poszaleli. Wyobraźni to oni nie mają za grosz.
-Caroline proszę cię, nie rób scen.
-Scen!? Oczywiście to zawsze ja robię sceny i wychodzę na tą złą. Wiesz o tym, że cię wspieram, ale ty w ogóle mi za to nie odpłacasz! - razem z Douglasem grubo skupiamy się na tej śmiesznej sprzeczce, i chyba koncentruje się na niej każdy kto jest w tej sali i stoi przynajmniej dwadzieścia metrów od nich. Widzę jak Vicky śmieje się po kryjomu, zatykając sobie usta ręką. Po tej to faktycznie nigdy nie da się nic poznać. Ale cóż, cieszę się, że przynajmniej polepszył jej się nastrój. Zoe natomiast stoi obok jakiejś babki, zapewne z branży modowej, i spoziera na wszystko z zaciekawieniem. Pewnie tak jak ja, myśli o tym, aby przynieść sobie popcorn.
-Publiczne kłótnie są na pokaz. Moim zdaniem... - odzywa się Douglas, a ja oczywiście w duchu przyznaję mu rację. Dodatkowo ta kłótnia jest TOTALNIE na pokaz, ponieważ oni nawet nie są parą. HA HA HA. Żenada.
-Tak, moim zdaniem to przesada.
-Też masz wrażenie, że oni do siebie kompletnie nie pasują? - patrzy na mnie, a ja wywalam oczy jak pięć złoty. - To znaczy, nie chciałem żeby to tak zabrzmiało. To w końcu twoja koleżanka z zespołu. Nie było tematu – brunet się lekko miesza, a ja mam ochotę pogładzić go po główce.
-Nie, wszystko w porządku. I jeśli mam być z tobą szczera... - zbliżam wargi do jego ucha.- Moim zdaniem też do siebie nie pasują – Doug uśmiecha się promiennie, a ja odwzajemniam ten słodki gest, bo jakby mogło być inaczej?
-Douglas! Zbieramy się! - słyszę jakiś gruby, męski głos tuż za nami, a mój towarzysz głośno wzdycha.
-Cóż, szkoda, że tak krótko miałem okazję z tobą porozmawiać Americo, ale jeszcze się spotkamy... - chwyta moją dłoń i całuje jej wierzch, a mnie zapiera dech w piersiach. Kto w tych czasach całuje w dłonie? 
-Do zobaczenia – mówię na koniec i obserwuje jak zgrabnie odchodzi. Ta impreza jednak była w dechę.

ZOE

Cała ta premiera to zbiegowisko sław i ludzi znanych z tego ze są po prostu znani. Zaczynając od najlepszych przyjaciół i rodziny chłopaków, kończąc na rodzinie Hamiltonów, największej celebryckiej rodziny Ameryki. 
Przedzieram się pomiędzy ludźmi, mając dość ich dziwnych spojrzeń. Tak, Zoe Woods, przyszła na premierę nowego krążka One Direction. I co w tym dziwnego? A, no, jest w tym wiele dziwnych rzeczy. Począwszy od tego, że gazety i portale plotkarskie rozpisują się na temat mojego romansu z Liamem Paynem, o moim królewskim życiu, o nowym kontrakcie na reklamę Balmain, o tym, że odcinam kupony od sławy koleżanek z zespołu.
A prawda jest inna. Chociaż od początku czułam się tutaj jak w bajce, z każdą sekundą, każdą plotką i krzywym, ciekawskim spojrzeniem, czuję, że moja fairytale zamienia się w najgorszy nightmare.
- Czy oni kiedyś przestaną? – zirytowana pytam Caroline, a ona jakby nigdy nic bierze łyk szampana i spoglądając na salę pełną gapiów, wzrusza ramionami.
- Tak jest za każdym razem, kiedy wypłynie nowa plotka. W Twoim ciele, ruchach, spojrzeniu szukają potwierdzenia. Szukają prawdy. 
- Ale… to co piszą nie jest prawdą – oburzona, biorę drinka stojącego na stoliku obok.
- Nie, jest. Ale taka jest definicja plotki – promienny uśmiech wpływa na jasną, rozpogodzoną twarz. Z tłumu wyłania się Paul. Caroline przeprasza i jak na skrzydłach leci do niego. Zachowują się tak jak powinni, lekki pocałunek w policzek, krótkie spojrzenie, tak przeszywające, że z kilku metrów czuję jego siłę. Między nimi wybuchają iskry, fajerwerki i wielki wulkan miłości. A przez moje serce przebiega dreszcz zazdrości. Każda z nich ma kogoś, a ja. Ja, ja mam tylko ciekawskie spojrzenia ludzi. I to dziwne uczucie, kiełkujące gdzieś głęboko w mojej duszy. Uczucie nieszczęśliwej, źle zlokalizowanej miłości. Czy kiedyś w końcu będzie normalnie…?
Impreza się rozkręciła. I nie koniecznie w kierunku zabawy. Bo teraz mam zupełnie inną definicje zabawy. Liam wyciąga z wewnętrznej kieszeni marynarki malutką, przeźroczystą torebeczkę, a w środku biały proszek. Nie mam pojęcia co to jest, ale czuję ekscytację na samą myśl o tym narkotyku.
- Najlepszy towar w mieście, moje słońce – najpierw przyciąga mnie do siebie, całuje namiętnie, przygryzając moją dolną wargę. Czuję jak jego dłoń zsuwa się na mój pośladek, ściskając go mocno. Przypływ adrenaliny i podniecenia, jest tak mocny iż mam wrażenie, że zaraz wybuchnę – Jesteś taka słodka, Zoe… 
- Możemy tego nie przeciągać? – odsuwam od siebie faceta. Kiwa głową, a potem jakby nigdy nic, kuca przy sedesie i zaczyna rozkładać cały sprzęt. Oglądając tą scenkę, czuję się jak w filmie. Ruchy Liam’a są doświadczone i pewne. A ja z lekkim przerażeniem, a zarazem ciekawością spoglądam na jego dłonie. Cóż. Niewiadomo, czy mi się to kiedyś nie przyda…
Liam rozsypuje amfetaminę, jak się wcześniej dowiedziałam, na małym, białym papierku. Jest przeźroczysty. Wyciąga kartę kredytową, a potem dzieli kupkę na trzy równe kreski. Moje bijące serce prawdopodobnie słychać aż na sali bankietowej.
- Rób to powoli, okej?
- Czemu? – pytam oburzona. 
- Pierwszy raz jest najgorszy. Nie każdemu udaje się to dobrze wciągnąć… musisz czuć, jak proszek rozprzestrzenia Ci się po płucach, jak zaczyna łaskotać Twoją przegrodę nosową. Spróbuj.
Słucham go więc, kucam tuż obok niego, czując na sobie ciemne oczy chłopaka. Obserwuje mnie i z podziwem patrzy na to co robię.
I na tym kończy się moja pamięć. Czuję jak czyjeś ręce dźwigają moje ciało i z całego gardła wołają o pomoc.
- Caroline! Wezwij pogotowie! 
- Boże, co się stało?
- Nikt nie może się o tym dowiedzieć…
- Nie myśl o tym, wzywaj pogotowie!
- Kurwa, co ona zrobiła?!
- Gdzie jest Liam?!
- Czy ona…?
Głosy mieszają mi się w głowie i nie mam pojęcia kto co mówi. Wiem jedno. Na własne życzenie trafiłam do piekła.

***