poniedziałek, 6 maja 2019

E16S4. Seasons change, and I tried hard just to soften you, the seasons change, but I've grown tired of tryin' to change for you.


VICTORIA
            Siedząc przed rektorem mojego wydziału, nigdy nie spodziewałam się, że usłyszę te słowa. Pan Mayer zapraszając mnie do swojego gabinetu z miłym uśmiechem i aparycją, nie wyglądał na kogoś kto chce mnie wyrzucić ze swojego roku.
            Moje życie bywało skomplikowane. Kroczyłam różnymi ścieżkami, prostymi, krętymi, czasami musiałam zawrócić by trafić na odpowiednią drogę.
            Ale w tej chwili czuję się po prostu pusta. Jakbym stała na zupełnym pustkowiu. Gdzie nie widać horyzontu. Gdzie jestem tylko ja, przytłaczające ciężkie powietrze, które sprawia, że przestaję oddychać. Duszę się we własnym życiu.
            Kiedy rektor przedstawia mi całą sytuację, tracę całą wiarę w siebie. Jedyne co potrafię powiedzieć to:
- Ale nie rozumiem…
            A wtedy mężczyzna podsuwa mi pod nos referat jednej z dziewczyn z naszego roku. I mój.
- Korzystała Pani z tego materiału, tworząc swój esej?
            Przełykam ślinę. Oczywiście, że z niego korzystałam. Bobby podsunęła mi pendrive z tymi materiałami, mówiąc, że mogę korzystać z nich do woli.
- Tak… to znaczy…
- Pani Victorio. To zaszczyt, że chciała Pani dołączyć do grona naszych studentów. Jest Pani bardzo uzdolnioną i pojętą studentką, ale nie mam innego wyjścia.
            Przełykam ślinę. Czuję jak łzy napływają mi do oczu, szczypiąc i piekąc. Boję się co zaraz usłyszę. Ciężko pracowałam, żeby się tu znaleźć. A teraz… przez czyjś brak sympatii tracę moją życiową szansę. I czuję, że nie potrafię się bronić. Że straciłam już wiarę we wszystko.
- Po konsultacji z Pani prowadzącą oraz kilkoma innymi osobami, podjęliśmy ostateczną decyzję w sprawie Pani osoby.
            Serce wali mi jak szalone. Czuję się, jakbym miała zaraz usłyszeć wyrok. W przeciągu godziny, od szczęśliwej, pełnej radości osoby, zamieniam się we wrak samej siebie.
- Zostaje Pani wydalona, co oznacza, że traci Pani swoje zagwarantowane miejsce na tym wydziale…
            Pamiętam tylko początek tego zdania, cała reszta okazuje się początkiem mojego końca.

            Następne pięć dni to dla mnie tylko ciemne kluby, alkohol i cóż, może coś więcej. Nie pamiętam jak docierałam na imprezy z nich wracałam. Jednak okazuje się, że po alkoholu jestem całkiem ogarnięta.
            Wracałam do mieszkania po to by:
1) zasnąć w sukience i makijażu z wcześniejszego wieczoru,
2) wstać, wypić kawę, zjeść,
3) wykąpać się, nałożyć makijaż, założyć kolejną zbyt odważną i zbyt wyuzdaną kieckę,
4) jechać do klubu, nawalić się i znów wrócić do domu.
            Moja siostra przez pierwsze cztery dni próbowała wielu sposobów, żebym nie robiła tych wszystkich głupot na które było mnie teraz stać.
            Pokazanie cycków przed stadem gości w klubie? Robi się!
            Rzyganie w toalecie publicznej? Robi się!
            Bzykanie się w pokoju hotelowym z zupełnie obcym gościem? Robi się!
            Bzykanie się z różnymi gośćmi trzy dni pod rząd w pokoju hotelowym?
            ROBI SIĘ!
            Jednak dzisiejszy wieczór był już gwoździem do mojej własnej trumny.
            Nowy Jork jest ogromnym miastem. Nie ma co się oszukiwać, klubów jest wiele, miejsc na spędzanie fajnych
wieczorów jeszcze więcej.
            Jednak życie potrafi płatać niezłe figle. Mi je płata cały czas, więc dlaczego nie miałby zrobić tego po raz kolejny?
            Wlewam w siebie drinka, kiedy widzę jak Niall zamawia coś przy barze. Obserwuję go chwilę. Zamawiam shota na odwagę, wypijam i kroczę w kierunku Horana.
            Jest środek nocy, jesteśmy w klubie praktycznie anonimowi. A ja mam wszystko gdzieś.
- Hej! - siadam z impetem obok Horana, który jest dość mocno zaskoczony moją obecnością. Nie rozumiem dlaczego.
- Vick, hej. Dobrze się czujesz? - pyta, a ja ochoczo przytakuję głową.
- Nigdy nie czułam się lepiej - odpowiadam. Widzę jak barman kładzie szklankę z drinkiem na blat i szybkim ruchem sięgam po nią, po czym wypijam całą.
- Musisz stąd wyjść - wyrywa mi szkło z dłoni - Wyglądasz okropnie. Jesteś totalnie nachlana.
- Od kilku dni, jeśli musisz wchodzić w takie szczegóły - wiem, że mamrotam, ale wydaje mi się, że jestem bardzo elokwentna.
- Chodź, zawiozę Cię do domu.
            Na początku się opieram, ale kiedy zmuszam go by kupił mi kolejnego drinka i dopiero wtedy pozwalam się zawieść do domu, Niall zgadza się.
            Nie wiem ile czasu mija, zanim docieramy do mojego mieszkania. Straciłam rachubę czasu. I poczucie własnej wartości. Raz śmieję się do rozpuku, raz płaczę histerycznie.
- Niall… zostaniesz? Zostań… zostań ze mną…
- Musisz współpracować. Daj mi klucze.
            Z trudem wyszukuje je w torebce. Horan otwiera drzwi. Wprowadza mnie do domu i pomaga ułożyć się na sofie. Jestem taka ciężka i słaba, że nie wiem czy dotarłabym dalej.
            Niall znika na chwilę, po czym pojawia się ze szklanką napełnioną jakimś płynem.
- To aspiryna. Wypij.
- Nie chce.
- Wypij - pomaga mi wziąć kilka łyków lekarstwa.
- Niall, zostaniesz?
- Nie mogę.
- Zostań… Proszę… ja Cię tak kocham. Tak mocno Cię kocham… Zostań… nie wracaj do niej…
            Kiedy padają te słowa, czuję jak Niall odsuwa mi włosy z policzka, całuje mnie w linię łączącą moje włosy i czoło, po czym odchyla się ode mnie i wstaje.
            Gdzieś z oddali słyszę jego rozmazany głos.
- Ami? Musimy jej pomóc.