sobota, 4 stycznia 2020

E23S5.Just looking out for the day when you're close to me.

AMERICA


Praktycznie całe dwa dni po pogrzebie Everly spędziłam z Victorią i jej rodziną. W środku czułam, że pomimo, iż moja przyjaciółka jest otoczona całą gromadą swoich najbliższych, to gdzieś w głębie serca potrzebowała i mnie. Chciała, żebym przy niej była. Zresztą ja sama po tym jakże smutnym dla nas wszystkich wydarzeniu nie potrafiłabym ot tak wrócić do swojego życia i obowiązków. Poza tym i tak na tę chwilę nie wiedziałam co z tym moim życiem właściwie zrobić.
Zakończyłam trasę i w końcu przyszedł czas na odpoczynek. Wciąż wynajmowałam mieszkanie w Los Angeles ale nie widziałam w tym większego sensu. Caroline z Paul’em znów postanowili wrócić do Londynu na stałe i tylko ja zostałam na dobre w słonecznej Kalifornii. Wiedziałam, że po powrocie, będę musiała podjąć decyzję co dalej, jednak teraz nie miałam ochoty zawracać sobie tym głowy.
Cieszę się, że po tych koszmarnych kilku dniach mogę spędzić trochę czasu z Timothee, bo w prawdzie potrzebna mi była choć chwila spokoju i zresetowanie umysłu. 
I kiedy teraz idziemy alejkami Central Parku, faktycznie czuję się zrelaksowana i w końcu wolna od jakichkolwiek większych smutków.
-Wiesz, że tak na dobrą sprawę nigdy nie spacerowałam po Central Parku? - patrzę na niego z ukosa, z niemałym uśmieszkiem.
-Żartujesz? - odwzajemnia mój gest. Patrzy na chwilę przed siebie, a potem swój wzrok znowu kieruje na mnie.- Pewnie jesteś z tych co wolą Los Angeles od Nowego Yorku?
Zastanawiam się chwilę.
-Tak, to prawda. Ale to dlatego, bo lubię kiedy jest ciepło cały rok. - śmieje się na moje słowa. - Ale teraz? Sama nie wiem. - rozglądam się dookoła, zwracając uwagę na lekko ośnieżoną drogę i gołe drzewa. Zima w tym roku jest nadzwyczaj uprzejma. I choć bardzo nie lubię czuć zimna, to jednak tym razem wolałabym spacerować po zaśnieżonych ścieżkach. I pomimo, że robi się ciemno, jestem pewna, że błysk latarni w piękny sposób rozświetlałby biel przyrody.
-Chyba nie miałaś czasu odkryć magii Nowego Jorku. - przyznaje, i ma w tym absolutną rację.
-Tak. Nawet choćbym bardzo chciała, nie miałam kiedy tego zrobić. - wzdycham, kiedy Timothee zasiada na jednej z drewnianych ławek. Idę za jego tropem. - Cieszę się, że w końcu mam trochę wolnego czasu. W końcu mogę zrobić coś dla siebie. I szczerze powiedziawszy jakoś nie mam ochoty wracać do Los Angeles. - zerkam na niego i dostrzegam, że słucha uważnie tego co mówię. 
-Może wcale nie musisz wracać. Możesz się zdecydować na zmiany. Zapewne poznałaś już zachodnie wybrzeże na tyle, że może czas odkryć coś innego.
-Mówisz o wschodnim wybrzeżu? - śmieję się.
-Na przykład. - uśmiecha się pogodnie. - Mieszkam tu od urodzenia, i to miasto nigdy mi się nie znudzi. Wiem o nim praktycznie wszystko.
-Tak? - mówię zdziwiona. - Opowiedz mi kila ciekawostek. Nie tylko tych pozytywnych. I nie takich, o których przeczytam w internecie. 
-Chcesz ciekawostek od mieszkańca z krwi i kości, tak? - kiwam głową. - Będzie ciężko, bo nigdy nie szukałem ciekawostek o Nowym Jorku w internecie, bo nie było mi to potrzebne. - patrzy na mnie rozbawiony. 
-To powiedz, co było najdziwniejszą rzeczą jaka ci się tu przytrafiła.
Chwilę się zastanawia.
-Kiedyś byłem goniony przez nagiego faceta, którzy rzucał we mnie… - wydaje się być nieco zawstydzony. - Odchodami. Ładniej mówiąc. 
-Co? - pytam niedowierzając. Pomimo, że jestem w szoku i zakrywam usta dłonią, to mam ochotę wybuchnąć śmiechem.
-Yep.
-Ile miałeś lat?
-15. To było ciekawe doświadczenie.
-Nie wątpię. Przykro mi.
Śmieje się.
-Nie jest tak źle. W końcu to Nowy Jork.
-I to ma mnie zachęcić?
- To może lepiej jeśli opowiem ci o tych przyjemniejszych rzeczach z mojego punktu widzenia.
-Doskonale. - zgadzam się.
-Więc… East Village jest moją ulubioną dzielnicą, uważam, że najlepsze bajgle produkują w Tompkins Square, a w Mud posmakujesz najlepszej kawy jaką kiedykolwiek piłaś. 
-Czyli mam już pomysł na to gdzie zamieszkać, gdzie zjeść i gdzie się obudzić.
-Cóż, East Village może nie jest najlepszym miejscem do zamieszkania ale koniecznie musisz się tam kiedyś ze mną wybrać.
Podoba mi się jak podkreśla słowo „ze mną”. To znaczy, że jestem dla niego towarzyszką godną na miarę kontynuowania tej niespodziewanej, ale jakże wspaniałej relacji. I ja także uważam go za świetnego człowieka. 
-A co tam jest? - dopytuję.
-East Village jest słynne z życia nocnego. Masa oldskulowych pubów, lokali muzycznych, koktajlbarów. - wylicza. - Sklepy z pamiątkami dla ludzi z Kalifornii. 
Klepię go lekko w ramię.
-Jesteś najgorszy. - śmiejemy się.
-Przepraszam. Tak naprawdę bardzo lubię Los Angeles. Ale Lindsey Kelk kiedyś w swojej książce napisała: Ludzie jadą do Los Angeles żeby odnaleźć siebie, zaś przyjeżdżają do Nowego Jorku, żeby stać się kimś nowym. 
-To bardzo piękne słowa.
-Też tak uważam. - przyznaje mi rację - Więc teraz musisz się zastanowić, który z tych dwóch wariantów uwodzi cię bardziej. Za tydzień wyjeżdżam do Bostonu kręcić film. Wracam za półtorej miesiąca, więc jeśli zdecydujesz się na Nowy Jork, będę czekał. I z wielką ochotą pokaże ci magię Nowego Jorku. 
-Zgoda.


Zważywszy, że temperatura na dworze porządnie dała nam w kość, przyszliśmy wraz  z Timothee do jego mieszkania na Manhattanie. 
Okazało się, że jest to sporych rozmiarów nowoczesny loft, który bardzo przypadł mi do gustu. 
Wszystko utrzymuje się w uniwersalnych odcieniach bieli i szarości z dodatkiem drewna. Na ścianach w salonie wisi mnóstwo obrazów, w tym portret John’a Lennon’a, czemu się nie dziwię, bo kiedyś opowiadał mi, że jest to jeden z jego ulubionych muzyków. Poza tym w drugim fragmencie pomieszczenia można dostrzec mini bar, natomiast w pozostałych częściach mieszkania kuchnię oraz sypialnie, do której wchodzę praktycznie od razu.
Zapewne gdyby łączyły mnie z nim relacje bardziej intymne, nie byłabym tak odważna na ten krok, ale zważywszy, że wiemy już o sobie naprawdę dużo i traktujemy się jako przyjaciół, sądzę, że zwiedzenie jego sypialni nie jest niczym przesadzonym.
Kiedy tak przechadzam się po jasnych drewnianych panelach, czuję ciepło w stopach i jestem wdzięczna za ogrzewanie podłogowe. Zerkam na półkę ze zdjęciami. Ma ich mnóstwo. Głównie z jego rodziną. Następnie przychodzi kolej na regał z książkami i płytami. Tego również jest tu naprawdę sporo i szczerze uśmiecham się na ten widok. Mogłabym tu spędzić wiele długich godzin i nie miałabym dość odkrywania wszystkiego co z nim związane.
Rap zdecydowanie króluje w muzyce, którą praktykuje Chalamet. Nie jestem tym faktem zdziwiona. Sama lubię kilka takowych kawałków. Timmy raczej nie wygląda na faceta, który słucha lekkiego popu, i szczerze zadowala mnie ta kwestia. Bo muzyka jest czymś wspaniałym. I to niesamowite, że istnieje tak wiele jej gatunków, że każdy może znaleźć coś dla siebie.
Moją uwagę przekłuwa jednak coś, co doskonale już znam. Biorę do ręki płytę Gorillaz, kiedy słyszę ciuchy śmiech.
Zerkam w kierunku drzwi. Timothee stoi w nich z dwoma kubkami herbaty, szczerząc do mnie idealnie proste zęby.
-Uwielbiam tą płytę. - mówię podekscytowana. 
-Ja też. To jedna z moich ulubionych. - kładzie kubki na biurku i podchodzi do mnie szybko. Bierze kompakt do ręki, a po chwili wrzuca ją do odtwarzacza. Melodia piosenki On Melancholy Hill wybrzmiewa ze sporych rozmiarów głośników. 
Chalamet automatycznie buja się w rytm muzyki. Rozśmiesza mnie swoimi ruchami, ale dawno nie widziałam kogoś tak zadowolonego, kto tańczyłby tak rytmicznie i beztrosko. 
-Come on! - mówi, starając się mnie rozruszać. I pomimo, że jeszcze dwa dni temu płakałam w chusteczkę, myśląc nad tym, jaki los potrafi być niesprawiedliwy, nie potrafię mu odmówić. 
Kiedy splata swoje palce z moimi, obracając mnie raz za razem tworząc tym sposobem układ taneczny rodem z lat osiemdziesiątych, czuję się z tym wspaniale. Po raz pierwszy od kilku dni mam wrażenie, że się unoszę.
Że los czasem bywa jednak przychylny.
Czasem sprawia, że podążamy za jego tropem czując ulgę.
Czując wolność.
Czując życie.
-Up on melancholy hill, sits a manatee, just looking out for the day, when you're close to me. - śpiewam, śmiejąc się raz za razem. 
-When you’re close to me. - dołącza do mnie, tworząc tym samym klimat nie do podrobienia.
W tym momencie kocham ten taniec.
Kocham tą aurę. 

Kocham tę chwilę.

***

E22S5. Wish I had your pair of wings, had them last night in my dreams. I was chasing butterflies till the sunrise broke my eyes.

Music on
VICTORIA


                Wydaje mi się, że widok zza okna loftu na panoramę Nowego Jorku nigdy nie był dla mnie tak szary i pozbawiony kolorów. Wiatr porusza koronami drzew, silniki samochodów i gwar ludzi uśmierza moje myśli. Nie przestaję czuć. To nigdy się nie wydarzy, ale przynajmniej mogę skupić się na czymś zupełnie innym niż żałoba.
                Suknia w kolorze czerni leży na łóżku. Buty w tym samym kolorze stoją tuż obok na drewnianej podłodze. Zastanawiam się dlaczego czarny to kolor żałoby? Równie dobrze ktoś mógłby uznać, że biel czy odcienie niebieskiego nadają się na taki dzień jak czyjś pogrzeb.
                Siadam na skraju łóżka. Znów zaczynam szlochać. Nie pozostaje jednak długo sama. Czuję jak ciało Charlesa przytula mnie mocno do siebie. Płaczę w jego koszulkę, a on zupełnie mi na to pozwala.
 - Chciałbym coś powiedzieć…
 - Nic nie mów - od razu ucinam rozmowę. Jego dłoń wędruje po moich włosach. Pocieszający gest. Może to wszystko czego właśnie potrzebuję? A może to kropla w morzu moich potrzeb? 


                Kilka godzin później siedzimy w pobliskim kościele. Całą organizację pogrzebu złożyłam na barkach mojego męża, ale widzę, że całkiem nieźle sobie poradził. Różowe lilie zdobią ołtarz. To jedna z ostatnich woli Everly - prosiła tylko o lilie w kolorze różowym. Cała reszta ją nie obchodziła. Pamiętam słowa które mi wtedy powiedziała: "Nie zapamiętasz dobrze tego dnia, ale zapach lili choć kojarzyć będzie Ci się z moją ostatnią podróżą... będzie to moja ostatnia podróż i za kilka miesięcy, może lat, uśmiechniesz się na wspomnienie tego zapachu. Bo to zupełnie tak jakbym wtedy się koło Ciebie pojawiła. Rozumiesz, Vicky? Rozumiesz?".
                Rozumiałam. 
                Spoglądam znów na białą trumnę. Serce kurczy mi się boleśnie, ale teraz nie płaczę. Mój organizm właśnie zaprogramował się na kamienną twarz i totalny brak emocji. Widzę jak rodzice adopcyjni Everly zbliżają się do mnie, a jej mama Eva z daleka wyciąga ręce i przytula mnie mocno.
 - Jak się czujesz Victorio? - szepcze mi do ucha. Ciepło jej oddechu otacza moją szyję i o dziwo czuję się bardzo bezpiecznie w jej uścisku. Jakby jej dłonie otaczały mnie każdego dnia.
                Everly przed śmiercią wiele mi o niej opowiadała. Eva jest właścicielką własnego sklepu ze zdrową żywnością, dużo ćwiczy, a w jej kuchni zawsze unosiły się smakowite zapachy. To ona motywowała moją siostrę do malowania. To właśnie ona zauważyła jej talent. Everly zawsze opisywała Evę jako ciepłą i wyrozumiałą osobę - i nie myliła się w ani jednym procencie.
 - Dobrze, dziękuję. A Ty jak to znosisz? - Eva spogląda w moje oczy z nieopisanym zrozumieniem.
 - Everly była moim cudem. Ale widocznie tam - tu spogląda w górę, na srebrzyste niebo Nowego Jorku - Tam bardziej potrzebują jej cudu.
                Na pogrzebie mojej siostry przybywają wszyscy. America, Caroline wraz z Paulem, Zoe, jest nawet Farrow oraz były narzeczony Everly, Samuel.
                Jest cała moja rodzina, mama, tata, Veronica, Valentina z Lucasem. Są tu wszyscy których dziś tu potrzebuję.
                I jest on - przyleciał prosto z Los Angeles. Świeżo upieczony tata. Siedzi praktycznie niezauważony w tylnej części kościoła. Odwracam się by na niego spojrzeć. Uśmiecha się. Jest to pocieszający uśmiech, ale wiem, że to nie tylko jeden z tych uśmiechów którymi częstują Cię ludzie kiedy tracisz kogoś bliskiego.
                To uśmiech którego potrzebowałam i potrzebuję. Nie na pogrzebie mojej siostry - na całe życie.
 - Zaraz msza się zacznie. Usiądź - Charles wciąga mnie do ławki, sprawiając, że tracę Niall'a z oczu i nie widzę go już przez resztę uroczystości.
                Msza żałobna. Mam wrażenie, że trwa w nieskończoność. Aż w końcu na samym środku pojawia się America, w dłoni dzierżąc pomiętą kartkę.
 - Długo zastanawiałam się co mogę powiedzieć. Nikt z nas nie znał Everly długo. Ale mieliśmy okazję poznać ją jako radosną, czerpiącą z życia młodą kobietę. Wiecie co było najpiękniejsze w Everly? Że zawsze się uśmiechała. Przeciwności losu? Pokonywała z radością i wrodzonym optymizmem.
                Carter bierze głęboki oddech, szybko mruga oczami by odgonić ciepłe łzy, które chciały wypłynąć do jej oczu.
 - Everly nauczyła nas jednego… czerpania z życia pełnymi garściami. Idźmy za jej przykładem - America spogląda po wszystkich twarzach, ostatecznie zatrzymując się na mojej - Na koniec przytoczę jeszcze słowa Szekspira: Oto już jesień i pora umierać, pożółkłe liście wiatr strąca i miecie, drżące gałęzie do naga obdziera, chór, gdzie sto ptaków modliło się w lecie. Ja jestem zmierzchem dnia, który się skłania ku zachodowi i w ciemności brodzi. Noc, siostra śmierci oczy mi przysłania i wkrótce z całym światem mnie pogodzi. A jeśli kochasz, choć prawdę dostrzegniesz, kochasz tym bardziej, im rychlej odbiegniesz.

                Poznanie Ciebie Everly zatrzęsło całym moim światem. Było jak huragan, który niespodziewanie pojawił się w mieście i pozostawił po sobie ślad. Ale byłaś dobrym huraganem. Pokazałaś mi, że warto - zawsze warto, walczyć o siebie i swoje marzenia.
                I choć tak mało byłaś na tym świecie, tak mało w moim życiu - dziękuję Ci za to. Dziękuję za wszystko.
                Dziękuję, że mogłam Cię poznać, Everly Jordan.