niedziela, 21 sierpnia 2022

E2S7. You haven't seen my man, he's got fire and he walks with it.

Music on


America


11 wrzesień 2020, Londyn




-Niezłe szaleństwo, prawda? 

-Całkiem niesamowite, muszę przyznać. – odpowiada Lawrence, zerkając na mnie z uroczym uśmiechem po tym jak przez ostatnie piętnaście minut mówiłam tylko o Drew, teatrze, musicalu, jego fabule, najbliższych przygotowaniach i mojej gigantycznej ekscytacji. Prawdę mówiąc jestem zdziwiona, że tak uważnie mnie słuchał i jakimś cudem wiele z tego wyniósł. Ale Larry jest bardzo cierpliwy. A szczególnie w mojej kwestii.

Wracając z kina przechadzamy się mostem nad Tamizą by dotrzeć do domu. Uwielbiamy tędy spacerować ponieważ znamy już ten odcinek na pamięć. Mija nam on zazwyczaj na obgadaniu wszystkich aspektów minionego wieczoru. Smaku dań, fabule filmu, wątku w przedstawieniu teatralnym czy artystycznych, pejzaży z galerii sztuki. Za każdym razem wygląda to podobnie. Idziemy za rękę, ramię w ramię, krocząc obok siebie zadowoleni. Jedyne co się różni to nasze stroje i pogoda. Ale szczerze powiedziawszy uwielbiam ten nasz mały zwyczaj, bo chyba tak to mogę nazwać. 

-Spójrz na siebie. Wyglądasz na bardzo szczęśliwą. - mówi, zatrzymując się na chwilę. Chwyta mnie za policzki i patrzy z tym swoim ciepłem w oczach.

-Jestem. - odpowiadam i szybko skradam mu pocałunek. On przejmuje go i trwa nieco dłużej niż zakładałam. Jest bardzo przyjemny.

-Prawdę mówiąc jestem nawet trochę zdziwiony ale zdumiony zarazem. - odzywa się,  obejmując mnie ramieniem kiedy dalej kroczymy swoją ścieżką.

-Naprawdę?

-Po prostu to dość niesamowite, że po tak dużych doświadczeniach, które masz za sobą, o wiele większych niż to, wciąż potrafisz z tego czerpać taką radość. Z mniejszych rzeczy. 

Zamyślam się przez chwilę nad tymi słowami i muszę przyznać, że Lawrence ma stu procentową rację. Jestem w stanie się teraz zadowolić o wiele „,mniejszymi” rzeczami. Jeszcze nie tak dawno grałam ogromne koncerty, chodziłam w najdroższych sukniach, spotykałam znanych ludzi a moimi partnerami byli wielcy muzycy tego świata. Teraz to wszystko dostało swoje zastępstwo. Ale w końcu zrozumiałam, że spokojne życie, kameralne mieszkanie, małe grono przyjaciół oraz chłopak, który nie ma nic wspólnego ze światem show biznesu to nie coś gorszego. To wręcz jak wygrana na loterii. I pomimo, że zdarza się, iż paparazzi wciąż nie dają mi spokoju i każdy wie, że Lawrence, ten nieznany zwykły Londyńczyk zajmując się architekturą jest chłopakiem America Carter, to nie wiedzą jednak, że ten nieznany zwykły Londyńczyk jest wspaniały, utalentowany, wrażliwy, ciepły, opiekuńczy i na dodatek kocha mnie za to jaka jestem i kosztowało go naprawdę dużo, żeby przyzwyczaić się do tego, że ta zwykłość i pospolitość została mu nagle odebrana na poczet tych nic nieznaczących bredni, które wypisują o nas w brukowcach. I gdybym tylko mogła, uchroniłabym go przed całym tym cholernym światem, ale wiem, że moja przeszłość ma swoje konsekwencje za które teraz muszę płacić nie tylko ja lecz wszyscy, którzy się wokół mnie otaczają. I chyba to boli najbardziej.

Gwoli ścisłości, ta sytuacja przedstawiła mi również o wiele bardziej przejrzysty punkt widzenia Harry’ego, kilka lat wstecz, kiedy to on chciał mnie chronić przed tym złem koniecznym. Pamiętam jak bardzo plułam jemu i sobie w twarz za to, że nie mogliśmy wszystkim pokazać, że jesteśmy razem. Winiłam go za ten przebieg zdarzeń, ponieważ przez długi okres czasu nie zdawałam sobie sprawy, że on, pomimo jeszcze wtedy młodego wieku, naprawdę chciał mnie przed tym uchronić. Przed skandalami, mową nienawiści czy ciągłą obserwacją ludzi, czyhających na choćby najmniejszą potyczkę. Oboje dobrze wiedzieliśmy, że jestem tak samo sławna jak on, ale w tym świecie, kiedy to facet, do którego wzdychają miliony dziewczyn na całym globie, decyduje się na publiczny związek, każdy jest sobie w stanie wyobrazić, że to najczęściej właśnie owej partnerce, kimkolwiek by nie była, ofiarowana jest największa zniewaga i upokorzenie. 

Na szczęście sławne kobiety mają o niebo lepiej i tak naprawdę nie istnieje tu zbyt wiele scen zazdrości czy nieprzyjemności. Najczęściej to właśnie prasa wszystko nakręca a później już wszystko idzie z prądem. 

-Jestem bardzo szczęśliwa tak jak jest teraz. - odpowiadam. - Smuci mnie jedynie fakt, że będę mieć mniej czasu i nie będziemy się widywać tak często jak dotychczas. 

-Poradzimy sobie. Jak ze wszystkim zresztą.

-Wiem. - wzdycham. - I choć mam ochotę na chińszczyznę… - mówię, kiedy zerkam na moją ulubioną knajpę, znajdującą się po drugiej stronie mojego bloku. - To wolę ten dzisiejszy czas, który nam pozostał, zagospodarować na coś innego. - zatrzymuję się, obracając do niego przodem i znajduję dłońmi drogę do jego gołych pleców pod koszulką. Wzdryga się lekko pod wpływem dotyku moich zimnych palców. 

-Wiem, skarbie, bardzo bym chciał ale jutro z samego rana muszę być w pracy, żeby oddać niezwykle ważny projekt. 

Robię smutną/niesmaczną/niezadowoloną (jakkolwiek wygląda) minę.

-Szkoda, ale nie chcę, żebyś był zmęczony. - całuję go delikatnie. - Wiedz jednak, że jestem niepocieszona.

Słyszę jego chichot. 

-Myślę, że ja o wiele bardziej. - całuje mnie znów, po czym odchodzi. Patrzę na niego jak się oddala, wyobrażając sobie w głowie rzeczy, które moglibyśmy robić jeszcze tego wieczora i na samą myśl robi mi się gorąco. Otrząsam się jednak i wchodzę do apartamentowca. 

W dość szybkim tempie udaje mi się wykąpać i odpisać na kilka maili. Wykonuję jeszcze szybki telefon do Vicky, by opowiedzieć jej o szczegółach mojego ostatniego małego sukcesu.

-No i generalnie od poniedziałku zaczynamy próby. 

-Ja cię kręcę! - odpowiada podekscytowana przyjaciółka. Na kamerze telefonu widzę jak poprawia okulary na nosie i wpakowuje do buzi łyżkę z masłem orzechowym. - A ty wiesz, że ja przedwczoraj obejrzałam ten film z Winoną Ryder? Śmiertelne…co to było?

-Śmiertelne zauroczenie. - mówię, upijając łyk białego wina. 

-No właśnie! I na podstawie tego filmu będzie ta sztuka, prawda?

-W zasadzie nie wiem co było pierwsze, czy sztuka czy film, ale są napisane przez tego samego reżysera. Świetny, prawda?

-Tak, ale za cholerę nie mogę cię sobie wyobrazić w roli Heather Chandler! Za to Caroline… - kręci głową, patrząc w nieznany punkt. - Zdecydowanie bardziej, ale ciebie? Dziwnie. 

Wybucham śmiechem.

-Prawda!? Miałam te same myśli. Strasznie dziwna sprawa. No, ale skoro chcą, żebym była Chandler to nią będę, co innego mi pozostaje? 

-Zobaczę cię w zupełnie nowej postaci Americo Carter! Oczywiście zarezerwujesz mi bilet na pierwszą światową premierę?

-Pierwszą brytyjską premierę chciałaś powiedzieć. - chichoczę, upijając kolejny łyk trunku. - Tak! Masz bilety w pierwszym rzędzie i za kulisami.

-Nie mogę się doczekać! Jestem taka szczęśliwa, że tak dobrze ci idzie. 

-Po tym wszystkim co przeszłyśmy to trochę niesamowite, prawda? - zgadza się ze mną. - A co u ciebie? Jak sobie radzi… jak jej było, Poppy?

-Zapamiętałaś! - uśmiecha się szeroko. 

-Tak, bo pamiętam jak mówiłaś jaka jest wyjątkowa ale opornie jej idzie.

-Jest niezwykle wyjątkowa. - odpowiada moja przyjaciółka, sącząc wodę z cytryną. Wciąż pozostaje trzeźwa za co podziwiam ją niezmiennie. 

-Ostatnio nawet lepiej sobie radzi. Ma bardzo duży potencjał. 

-Gra na pianinie, prawda? - upewniam się.

-Tak. Na najlepszym instrumencie ever! - ekscytuje się, podnosząc w górę ręce. Śmieję się na ten widok.

-W końcu ma najlepszą nauczycielkę od wszystkich instrumentów ever! - odpowiadam, słysząc nagle pukanie do drzwi.

-Co tam? - pyta, kiedy widzi mój oszołomiony wzrok. 

-Ktoś puka. Vicky, zadzwonię do ciebie jutro, dobrze?

-Mam nadzieję, że to nie żaden seryjny zabójca. 

Chichoczę.

-Odstaw kryminały. - mówię, w drodze do przedpokoju.

-Nie mogę! To silniejsze ode mnie.

-Kocham cię! 

-Ja ciebie też! Napisz czy jesteś bezpieczna! - kiwam głową, po czym wyłączam rozmowę. Kiedy otwieram drzwi, w progu moim oczom ukazuje się nie kto inny jak Lawrence.

-Doszedłem do wniosku, że piątkowy wieczór nie może się skończyć inaczej niż na zjedzeniu chińszczyzny i seksie z moją dziewczyną. - uśmiecha się przenikliwie, pozostawiając mnie w „wesołych szoku”. Zerkam na pakunki z jedzeniem i jego słodką minę.

-Myślę, że mógłbyś żałować, gdyby skończył się inaczej. - pociągam go za ramię. I pomimo, że jestem bardzo głodna, to jednak biorę od niego reklamówkę z wszelakimi pysznościami i stawiam ją na szafce. 

-Później… - on znów uśmiecha się zalotnie i odbiera mi kieliszek z ręki, również stawiając go obok. Zaczynam go całować, ściągając przy okazji płaszcz. Zanim dochodzimy do mojej sypialni, obijamy się o kilka ścian i wymieniamy coraz to więcej dotyków i pocałunków. Popycham go delikatnie na łóżko, po czym układam się na nim i w myślach przeklinam tego, kto wymyślił ubrania. Pozbywam się jego koszulki i za moment jestem pod nim. Skubie płatek mojego ucha a ja rozkładam dla niego uda, by swobodnie mógł się ułożyć pomiędzy nimi. Tym razem ja przesuwam wargi po pulsującym miejscu pod jego uchem. Oboje drżymy. Przesuwam dłońmi po jego wspaniałych barkach i ramionach, rozkoszując się dotykiem jego torsu. Lawrence zsuwa mi ramiączka jedwabnej koszuli nocnej, całując mój dekolt, a schodząc w dół, całkowicie pozbywa się czarnej halki. Wytacza ustami szlak od mojej szczęki przez podbródek do ust. Zaczyna ssać moje wargi i język. Dotykam przez spodnie jego członka, kiedy po chwili rozpina rozporek, bym mogła do dotknąć w całej okazałości.  Kiedy zaczyna pulsować, kieruję go do ciepłego wnętrza i już po sekundzie porusza się we mnie z początkiem delikatnie, a później coraz szybciej. Wymieniamy się milionem pocałunków. Patrząc sobie dogłębnie w oczy, mocno ściskamy swoje dłonie. Odprężam się pod nim z westchnieniem, uśmiechając się z zadowoleniem, że właśnie tak wygląda rzeczywistość.

Tak wygląda moje życie.


***