VICTORIA
19
maj, niedziela
Po rozmowie z Americą dopada mnie
chwilowa nostalgia. Od początku powstania The Fame, od momentu kiedy nasza
przyjaźń rozkwitła na dobre, zawsze ale to zawsze spędzałyśmy nasze urodziny
wspólnie. A teraz, drugi rok z rzędu jesteśmy w zupełnie innych miejscach, w
zupełnie innych sytuacjach życiowych. Biorąc to wszystko pod jeden mianownik,
to jesteśmy teraz już zupełnie innymi kobietami.
I choć pragnęłam ten dzień spędzić
przy boku Carter, pijąc bezalkoholowego szampana, jestem w mojej ulubionej
kawiarni gdzie poznałam Blue, która jest moją
towarzyszką dzisiejszego popołudnia.
- Więc mówisz,
że Twoja siostra odnalazła Cię po latach, totalnie się zaprzyjaźniłyście, a później zmarła? - ciemnowłosa powtarza moje słowa,
skracając historię do jednego zdania. Podnosi kubek z kawą do ust, by wziąć
długiego łyka kofeinowego napoju - To... przykro mi z powodu Twojej siostry,
ale taka historia nie zdarza się na co dzień.
- Czasami sama nie mogę uwierzyć, że ona tu
była. Znałyśmy się tak krótko, że... że
czasami boję się, iż sobie ją wymyśliłam.
- A jak radzisz sobie z jej stratą?
Myśl Blue mnie zaskakuje, ale już
dawno nikt nie zadał mi tak trafnego pytania. Właściwie, jak sobie radzę?
Szczerze to ogóle sobie nie radzę. Przeprowadzałam się do nowego
miasta, z osobą za którą wyszłam za
mąż, chociaż jedynymi uczuciami jakimi go darzę jest co najwyżej krzta
sympatii. Siedzę godzinami wpatrując się w okno, bezczynnie tracąc cenny czas.
Krzątam się z kąta w kąt, w poszukiwaniu inspiracji, odrobiny chęci,
czegokolwiek co pozwoli mi ruszyć do przodu. Ale jedyne co widzę, to białe,
zimne ściany i niezadowolona mina mojego męża.
- Jesteś artystką prawda? - Blue pochyla się w
moją stronę. W kąciku jest ust czai się uśmieszek - Wybacz, ale zrobiłam mały
research - macha niedbale ręką - Skoro całe życie tworzysz, to czemu nie
zaczniesz robić czegoś twórczego by zwalczyć tą czerń która Cię otacza?
Blue badawczo przygląda się mojej
twarzy, ruchem dłoni zaznaczając przestrzeń wokół mnie, czekając na jakąkolwiek
reakcję.
- Ja… ja nie wiem czy jeszcze potrafię.
- A próbowałaś, czy całą energię traciłaś na
budowaniu niechęci do męża i przeżywaniu straty siostry?
- Ja… - odbiera mi mowę. Znam Blue Simmons tak
krótko, a tak szybko zdążyła mnie przejrzeć. Zasycha mi w gardle, popijam więc
herbatę miętową, którą wcześniej zamówiłam. Odkładam kubek, również przysuwając
się w stronę ciemnoskórej kobiety.
- Jak udało Ci się rozłożyć mój smutek na
części pierwsze w tak krótkim czasie? - pytam z niedowierzaniem.
- Victorio - wyciąga dłoń, by zakryć moją w
ciepłym geście - Wydaje Ci się, że jesteś schowana pod grubą skorupą
bezpieczeństwa, który budowałaś przez całą swoją karierę. Ale tak bardzo się
ylisz. Tak naprawdę jesteś naga i bezbronna, a jedyne czego teraz potrzebujesz
to ochrony - ściska moją dłoń - Tą ochronę możesz zapewnić sobie sama, ale
potrzebujesz celu. I odrobinki pewności siebie.
- O czym myślisz, Blue?
- Zamieniaj się w słuch, bo mam pewien pomysł.
20
maj, poniedziałek
Książka dla dzieci. Właśnie to był
pomysł Blue. Kiedy mi go wczoraj przedstawiła, oniemiałam. Ja i pisanie
książek? I to dla dzieci?
Niedorzeczność, jeszcze wczoraj to
słowo kołatało się w mojej głowie, odbijając głuchym echem. Jednak dziś, dziś
mogłabym po prostu spróbować i przy odrobinie zapału i stanowczości naprawdę
coś stworzyć.
- I wtedy Blue zaproponowała mi napisanie
książki - popijam kawę, z ekscytacją opowiadając Charlesowi o wczorajszym
spotkaniu z Blue. Mężczyzna spogląda na mnie znad otwartej gazety, którą
właśnie czyta.
- Ale Ty nie masz żadnego doświadczenia -
stwierdza - Jak Twoja znajoma Blue wyobraża sobie, że napiszesz książkę?
Mrugam oczami rozczarowana jego
słowami, usiłując się nie rozpłakać. Nie wierzę, swoim własnym uszom.
- Nie mówisz poważnie, prawda?
- Mówię całkiem poważnie - składa gazetę w
pół. Odkłada ją na blat kuchennego stołu - Victoria, moim zdaniem musisz skupić
się na czymś co znasz. Co nie wychodzi teraz po za Twoją strefę komfortu.
- Charles, bredzisz - kwestionuję jego słowa w
jedyny znany mi sposób, agresją - Może właśnie wyjście z mojej strefy komfortu
może mi pomóc - unoszę głos, ale mina Charlesa jest niewzruszona. Emocje
rozsadzają mnie od środka i kiedy rzucam kubkiem wypełnionym kawą, o podłogę
patrząc jak ciemna ciecz rozbryzguje się po całej kuchni, czuję natychmiastową
ulgę. Ale potem spoglądam na rozdrażnioną twarz Charlesa, a równowaga którą na
chwilę przywróciłam odparowuje w nicość.
Obracam się na pięcie, opuszczając
kuchnię.
- Jesteś nie do zniesienia Victoria! - krzyczy
za mną, ale jedyne co teraz mogę robić to osunąć się na podłogę w łazience i
płakać i płakać.
21
maj, wtorek
Jest to pierwsze oficjalne wyjście
od momentu kiedy zamieszkaliśmy w Norwegii. Od momentu naszej wczorajszej
kłótni praktycznie nie zamieniliśmy słowa. Teraz, kiedy znajdujemy się wśród
jego znajomych, budujemy wokół siebie otoczkę szczęśliwego małżeństwa.
Mam dość, ale przywołuję na twarz
serdeczny uśmiech.
- George, to jest moja żona, Victoria - Charles
przedstawia mnie, a wysoki, przystojny mężczyzna wyciąga dłoń w moją stronę.
- Miło mi Cię poznać, Victorio. Wiele o Tobie
słyszałem.
- Ja również - do naszej rozmowy wtrąca
szczupła brunetka. Nie mam nawet okazji wymienić życzliwości z Georgem,
ponieważ ściska mnie mocno, zupełnie jakbyśmy się znały od lat - Jestem Sigrid.
George to mój mąż.
- Cudownie - mówię, rozciągając usta w
wymuszonym uśmiechu. Kobieta odsuwa się ode mnie, nadal ściskając moje ramiona.
- Tak jakby jesteśmy fanami - Sigrid mówi
trochę zbyt głośno i piskliwie. Irytuje mnie.
- Tak?
- Oczywiście - Sigrid odpowiada od razu - Nie
mogłam doczekać się tego eventu, od kiedy Charles powiedział nam, że dziś tu
będziesz. Jestem tak bardzo podekscytowana, że poznałam tak popularną osobę! -
kobieta dotyka ramienia mojego męża, żartobliwie go podszczypując.
- Świetnie - komentuję krótko, odwracając się
w stronę bruneta - Czy mogę Cię prosić na chwilę?
Charles wylewnie żegna się z
małżeństwem, a ja stoję obok czekając, aż ta szopka dobiegnie końca. Idziemy w
stronę toalet, gdzieś gdzie nie kręci się tyle ludzi. Wściekła obracam się w
jego stronę. Mam zaciśniętą szczękę i pięści.
- Jesteśmy fanami? Serio?
- O co Ci chodzi? - Charles rozgląda się,
wokół siebie, badając czy nikt nie widzi tego, że zaraz wybuchnie między nami
kolejna kłótnia.
- Sigrid bardzo chciała Cię poznać -
przyznaje.
- To dlatego tu jestem? Bo Sigrid chciała mnie
poznać?
- Victoria, nie szukaj dziury w całym - dłoń
Charlesa obejmuje moje przed ramię - I tak musiałabyś przyjść na to przyjęcie.
Jesteś moją żoną.
- Po pierwsze, ja nic nie muszę - syczę - Po
drugie, mam dość bycia Two…
- O! Tu jesteście! - piskliwy głos Sigrid przecina
ciężkie powietrze. Oddycham boleśnie, wyrywając moją rękę z uścisku Charlesa.
- Tak, jesteśmy - mężczyzna uśmiecha się
radośnie w stronę kobiety, zmieniając swój humor o 180 stopni. Gratuluję mu w
myślach umiejętności aktorskich - Zaraz do was dołączymy.
- Zdobyłam najlepsze wino!
Sigrid unosi rękę, machając butelką
w powietrzu.
- Czas na toast - kontynuuje, a ja z niedowierzaniem
prycham pod nosem. Muszę stąd jak najszybciej wyjść. Uciec.
- Na mnie już czas, źle się czuję - robię krok
w tył, prawie wpadając na stojącą tuż za mną ozdobną palmę - Bawcie się dobrze.
- Ale Victoria! Zostań z nami jeszcze -
Charles milczy, ale Sigrid nieustępliwie próbuje mnie zatrzymać.
- Do zobaczenia - mówię przez zaciśnięte zęby,
prawie biegnąc.
Potrzebuję świeżego powietrza.
Potrzebuję wolności.
22
maj, środa
Znów spaliśmy w osobnych pokojach. Charles
wrócił praktycznie nad ranem, totalnie zlany w trupa. Znalazłam go na kanapie
śpiącego w odpiętej koszuli i samych bokserkach, z jedną skarpetką w połowie
naciągniętą na lewą stopę.
Spoglądam na niego z góry. Chociaż
pochrapuje i cuchnie od niego alkoholem, nadal uważam go za przystojnego
mężczyznę. Kiedy się poznaliśmy, był tak ciepły. Był jak włączona ciemną nocą
lampa, a ja byłam ćmą, która potrzebowała blasku i źródła światła.
Charles był ze mną, kiedy umierała
Everly i nigdy mu tego nie zapomnę.
Ale nasze małżeństwo totalnie go
zepsuło. Z dobrodusznego, pełnego zapału młodego mężczyzny, zamienił się w
pogardliwego, męża Victorii Santangel, pozbawionego werwy i radości życia.
- Charles - szturcham go w ramię, ale nic to
nie daje. Sen w jakim jest pogrążony jest głęboki i mocny - Charles, wstawaj.
Dziś jest taki piękny dzień.
Spoglądam za okno, gdzie do
pomieszczenia wlewają się wiosenne promienie słońca.
- Charles… idę do sklepu, chcesz coś? -
ponawiam próbę kontaktu z mężem, ale na marne. Charles obraca się tylko na lewy
bok, mamrocząc coś pod nosem.
- Zo…sztaw… ją… - nachylam się bliżej, by
zrozumieć co mówi - ona…koc…chaaaa...zosztaw…
Mrugam kilkukrotnie oczami, z
niepokojem spoglądając na Charlesa. Nie wierzę własnym uszom. Bo doskonale
domyślam się kto pojawił się w jego snach. Niall. Żołądek ściska mi się
nieprzyjemnie, kiedy uświadamiam sobie prawdę, tak bolesną, że prawie znów nie
wybucham płaczem.
To nim chciałabym opiekować się
kiedy zabalowałby z kumplami. To dla niego chodziłabym z radością do sklepu,
kupowała ulubione przekąski. Dla niego chciałabym…
- Victoria? - Charles budzi się nagle ze snu,
jęcząc i sapiąc. Przez myśli o Niallu zupełnie straciłam poczucie czasu - Co
się dzieje?
- Masz kaca - stwierdzam wracając do
rzeczywistości. Krzyżuję ręce na piersi. W spowolnionym tempie i z dużą
trudnością, Charles siada na kanapie. Wygląda jak góra nieszczęścia.
- Idę do sklepu, chcesz coś? - pytam. Charles
kiwa przecząco głową. Spogląda na mnie z dołu.
- Chcę tylko świętego spokoju - wypowiada te
słowa takim tonem, że trafiają we mnie jak milion małych odłamków szkła, które
ranią moją skórę.
Charles z trudem podnosi się z
kanapy i powłócząc nogami, opuszcza salon.
Odprowadzam go wzrokiem, z
rozczarowaniem obracam się na pięcie.
To małżeństwo to koszmar.
To musi się skończyć. Nie, cofam. To
cholerne małżeństwo nigdy nie powinno się zacząć.
23
maj, czwartek
- I jak? Ta może być? - przyciągam do siebie
błyszczącą, mini sukienkę. Blue patrzy na mnie zachwycona, a jej mina jest
jednoznaczna.
- Victoria, jest idealna!
- Świetnie - zrzucam z siebie szlafrok, by
założyć to cacko - Co to za impreza?
- Moi serdeczni przyjaciele obchodzą pierwszą
rocznicę ślubu. W dniu ślubu stwierdzili, że jeśli wytrzymają 365 dni bez
kłótni, zorganizują mega party i chyba im się udało, skoro Cię tam wyciągam.
Śmieje się z serdecznością. Fantazja
niektórych ludzi mnie zaskakuje. Ale w tym przypadku zaskakuje mnie coś
jeszcze. Jakim cudem wytrzymali bez ani jednej kłótni przez okrągły rok? Ja
jestem po ślubie kilka krótkich miesięcy, a zaliczyłam ich tyle, że nie dałoby
się zliczyć.
- Jak udało im się nigdy nie pokłócić? -
siadam na brzegu łóżka, wciągając na nogi czarne pończochy.
- Frankie bardzo kocha Addison.
- Myślisz, że to jedyny powód dla którego się
nigdy nie kłócili? Miłość?
- Szczerze, nie mam pojęcia - Blue wzrusza
ramionami. W dłoni trzyma jedną z moich sukienek, bawiąc się jej materiałem -
Może Ty mi powiesz?
Unoszę głowę, by zauważyć, że nie
jesteśmy w pokoju same. W progu stoi Charles z opuszczonymi wzdłuż ciała rękoma.
- Właśnie, Victoria - zadaje pytanie,
spoglądając to na mnie, to na Blue - Może powiesz nam, czy miłość w małżeństwie
powoduje brak kłótni?
Zamieram, dosłownie straciłam język
w gębie.
- Podsłuchujesz nas?
- Nie - odpowiada od razu - Szedłem do łazienki,
kiedy usłyszałem waszą wymianę zdań.
- Może zmieńmy temat? - Blue wtrąca się
nietęgim głosem, ale od razu zostaje spiorunowana wzrokiem Charlesa.
- Wydaje mi się - mój mąż stwierdza
opryskliwie - Że, doskonale znasz odpowiedź na to pytanie Victoria.
Znam, tak dobrze je znam, że nie
potrafię wypowiedzieć go na głos. Milczę, milczę tak długo, aż Charles znów
znika.
Nie widzę go przez resztę wieczoru.
24
maj, piątek
Blue przegląda moje pierwsze
notatki. Mimo przykrych słów Charlesa, postanowiłam spróbować. Nie mam zamiaru
korzystać z jego rad. Muszę sama decydować o tym co będzie dla mnie najlepsze,
dla mnie i mojej przyszłości.
Niecierpliwie tupię stopami,
doprowadzając tym Blue do szewskiej pasji.
- I jak?
- Musimy nad tym popracować - stwierdza - Ale
widzę tu pewien potencjał. Podoba mi się muzyczny wątek.
- Jestem związana z muzyką od zawsze, nie
mogło tu tego zabraknąć.
- Wróżka Erly - wygląda na zaintrygowaną -
Twoja siostra była inspiracją?
- Tak - odpowiadam - Chciałabym, żeby wygląd
wróżki trochę odwzorowywał jej wygląd. Krótkie blond włosy, duże zielone oczy.
Zamyślam się na chwilę, odtwarzając
w głowie dziewczęcą twarz Everly. Moja siostra była piękną kobietą.
- Erly musi potrafić ożywiać rzeczy. Co to tym
sądzisz? - mrugam szybko oczami, żegnając napływające łzy - Everly była dla
mnie cudem, chciałabym, żeby dzieciaki traktowały Erly tak samo.
- Victoria, myślę… - uśmiecha się szeroko -
Myślę, że to będzie naprawdę dobra książka. Pozwoli Ci się oczyścić... Wiesz, mnie też
kiedyś pisanie bardzo pomogło. Mój kilka starszy brat dziesięć lat temu utonął
na jednym ze spływów kajakowych, na które tak bardzo kochał jeździć. Długo nie
mogłam pozbierać się z życiem po jego odejściu.
Uśmiech znika z jej twarzy. Od razu
pojawia się tęsknota.
- Byłam taka jak Ty. Tkwiłam w związku z
chłopakiem, który nie potrafił mnie odpowiednio wesprzeć. Mieszkałam w
maleńkiej mieścince na południu Norwegii, nienawidziłam tam wszystkiego włączając
w to pracy i malutkiego pokoiku w którym pomieszkałam. A potem napisałam książkę. Rzuciłam tego chłopaka. Przeprowadziłam się do Oslo. I mam najlepszą pracę na świecie.
Spogląda na mnie, dodając mi wiele
otuchy swoimi słowami.
- Spróbuj a sama się przekonasz - mówi
tajemniczo, odkładając na blat moje notatki - A teraz powiedz jak Charles?
- Normalnie - wzruszam ramionami, wygodnie
rozsiadając się na kanapie - Nie odzywamy się do siebie.
- Może to i lepiej - Blue przygryza wargę,
jakby bała się, że może zranić moją i tak kruchą psychikę - Bo rozmowy i tak
średnio wam wychodzą.
Nie odpowiadam, przyznając jej
rację. Siedzimy przez chwilę w ciszy pogrążone we własnych myślach, kiedy
słyszymy trzaski i szumy z korytarza.
- Sprawdzę co się tam dzieje, ok? - wstaję, kierując się do przedsionka.
Charles w pełni ubrany, szuka czegoś po kieszeniach kurtki - Gdzieś się
wybierasz?
Odpowiada mi milczenie.
- Nie masz zamiaru powiedzieć mi gdzie
wychodzisz? - naciskam, ale jedyną odpowiedzią jest ignorowanie mnie.
- Świetnie - unoszę głos, łapiąc Charlesa pod
rękę i zmuszam go by na mnie spojrzał - Świetnie. Idź.
- Idę - kości szczęki ostro zarysowują się na
jego żuchwie - Idę i nie mam zamiaru dziś tutaj wracać. Baw się dobrze, Victorio.
Patrzymy na siebie przez chwilę,
oddychając ciężko.
Żegnam go bez słowa, spoglądając na
jego plecy, znikające za drzwiami.
To
właśnie w tej chwili, po raz pierwszy pomyślałam o rozwodzie.
25
maj, sobota
Słońce muska moją skórę, oblewając
ją ciepłem jakiego od dawna potrzebowałam. Jest sobota i w końcu mam czas tylko dla
siebie. Mam zamiar dokładnie się porozciągać i poćwiczyć trochę pilates. Moje ciało
potrzebuje ćwiczeń. Przez to wszystko co się ostatnio działo, totalnie
zaniedbałam swoje zdrowie fizyczne.
Kończę ostatni interwał rozciągający
mięśnie, kiedy odzywa się mój telefon. Połączenie FaceTime. Biorę łyk wody,
wciągam na siebie sweterek i siadam na bujanym fotelu ogrodowym.
Połączenie jest od Nialla, co mnie
zarazem zaskakuje, cieszy i przeraża. Cholera... Nie mieliśmy ze sobą kontaktu od kiedy wyszłam za
mąż.
- Hej - poprawiam szybko włosy - Co tam?
Twarz Horana uśmiecha się do mnie z
wyświetlacza. Ciepło oraz spokój zalewają moje ciało. Nie sądziłam, że to
właśnie jego osoby potrzebuje by czuć się tak dobrze.
- Vick - widzę jego białe zęby, w szerokim
uśmiechu i nie potrafię powstrzymać się by także tego nie zrobić - Przeszkodziłem
Ci w czymś?
- Nie… to znaczy trochę - przyznaję -
Ćwiczyłam.
Niall zmienia pozycję na pół leżącą.
Spogląda przez chwilę gdzieś w dal, ale po sekundzie do mnie wraca.
- Co u Ciebie?
- Chcesz prawdy, czy wersji, którą sprzedaję
wszystkim wokół? - pytam.
- Lubię w Tobie szczerość, więc jak myślisz? -
bierze telefon w drugą rękę, więc słyszę lekki zgrzyt - Wiem, że dawno nie
rozmawialiśmy i może być teraz trochę dziwnie… ale mnie możesz powiedzieć wszystko.
Wzdycham głęboko.
Wzdycham głęboko.
- Jestem nieszczęśliwa, Niall. Tutaj. Z nim.
Mina Niall'a tężeje. Czuje wyrzuty sumienia
po słowach które wypowiedziałam, ale Niall nie potrzebuje karmić się moimi
kłamstwami.
- Małżeństwo potrafi rozczarować.
- To takie dziwne, że… - nie kończę, nie
muszę. Wiem, że Niall wie.
To dziwne oraz niedorzeczne, że jesteśmy małżonkami
innych ludzi. Wiem, że powinno być inaczej. To Niall powinien być moim mężem.
- Tęsknię za Tobą, Victoria - Horan przerywa
ciszę. Łzy napływają mi do oczu, ale już nie boję się płakać.
- Ja za Tobą t… - nie jest dane mi skończyć,
bo przerywa mi odgłos zatrzaskujących drzwi frontowych - Charles wrócił. Muszę
kończyć.
- Jasne - Niall odpowiada, ale cały czas
pozostajemy w połączeniu.
- Victoria?! - głos mojego męża rozchodzi się
po pomieszczeniach w domu. Daję mu znać, że jestem na zewnątrz.
Po chwili pojawia się na ogrodzie, z
podpuchniętymi oczami, w ubraniach które miał na sobie wczorajszego wieczoru.
- Co robisz? - zadaje pytanie. Zanim mu
odpowiadam, wstaję z fotela i zaczynam sprzątać matę, na śmierć zapominając o
Niall'u po drugiej stronie telefonu.
- Co się dzieje, Victoria?
Głos Niall'a rozbrzmiewa z
głośników. Kończę połączenie, nerwowo stukając palcem w ekran. Podnoszę głowę
by spojrzeć na Charlesa.
- Jasne, to on, prawda? - prycha - Jestem po za domem przez
jedną cholerną noc i nagle przypominasz sobie o nim?
- To nie tak, Charles - marszczę brwi - To
była przyjacielska rozmowa.
Ramiona Charlesa opadają nisko.
- Ty nadal go kochasz, prawda? - mówi z
pogardą - W dodatku, pewnie nigdy nie przestałaś!
Widziałam Charlesa wkurzonego, ale
nie aż tak. I kiedy mówi to wszystko, coś we mnie pęka i wiem, że zbliża się
nieuniknione. Więc mówię, coś co od dawna leżało mi na sercu. Coś co każdy z
nas wiedział od samego początku, a i tak weszliśmy w to małżeństwo z totalną premedytacją.
Jestem szczera ze sobą i
Charlesem tak jak nigdy wcześniej.
- Tak, masz rację - rozkładam ramiona, w poddawanym
geście - Kocham go i nigdy nie przestałam.
Robię pauzę, przed nieuniknionym.
- Tak jak Ciebie nigdy nie potrafiłam, nie
będę potrafić i nie chcę pokochać.
Rozpadamy się.
Albo i już się rozpadliśmy.
Może nigdy nas nie było?