niedziela, 23 grudnia 2018

E3S4. I'm burnin' I'm on fire, here I am, inside the flames.


VICTORIA
            Ostatnie dwadzieścia cztery godziny to istny koszmar. Czasami zastanawiam się, czy moje życie zamiast w bajkę nie zamienia się w istne piekło.
            A wszystko zaczęło się od niepozornego lunchu.
- Czego się napijesz? - Zoey spogląda w menu, a ja siedzę na krześle prosto jak struna. Zupełnie jakby ktoś wsadził mi drewniany kij w tyłek. Patrzę szalonym wzrokiem na rozanieloną Zoey i zastanawiam się co ja właściwie tu robię.
- Melisę poproszę.
- Stres? - pyta słodkim głosem anielicy, a ja czuję się zupełnie jak demon. Diabeł wcielony. Ta słodka, niewinna osoba za chwilę wyjdzie za mąż za gościa z którym się przespałam. Dosłownie. Uprawialiśmy seks. Dużo ludzi uprawia seks, prawda?
            Zgadzając się na to spotkanie nie przypuszczałam, że będzie to dla mnie takie stresujące. Deutch jest zupełnie wyluzowana i straszni mnie to irytuje. Też chciałabym być taka wyluzowana jak ona.
- Tak jakby - odmrukuje.
- Okej… nie zaprosiłam Cię tu bez powodu - kobieta odkłada menu na stolik, uśmiecha się do mnie promiennie - Bardzo miło spędzić  Tobą przedpołudnie. Naprawdę.
            Wierz mi, Zoey, gdybyś wiedziała co się wydarzyło, nigdy te słowa nie przeszłyby Ci przez gardło.
- Ale mam do Ciebie jakby prośbę?
            Przełykam ślinę. O niebiosa błękitne, co ona ode mnie chce?
- Zaśpiewasz na naszym weselu? Proszę - kolejny słodki uśmiech, a ja zapadam się w sobie.
            I co ja mam teraz począć?

            Luke przyjeżdża po mnie zanim America wraca do domu. Wyszła z naszej posiadłości zanim się obudziłam. Od naszej kłótni, żadna z nas nawet na siebie nie patrzy. Omijamy się szerokim łukiem, a atmosfera w domu jest wręcz nie do zniesienia. Gdybym mogła, spakowałabym manatki i już teraz przeprowadziła się do Nowego Jorku. Jedziemy jeszcze do niego, gdzie zamawiamy chińszczyznę i zabawiamy się na kanapie.
            Koncert The Eagles na który mnie zaprosił ma się zacząć za trzy godziny. Luke ciągle biega jeszcze w bokserkach, a ja siedzę i podziwiam. A jest co podziwiać.
- Mam wyglądać jak gwiazda rocka czy seksowny wokalista? - pada pytanie, a ja prycham pod nosem.
- Pytasz co mi się bardziej podoba? - unoszę brwi.
- Tak. Wiesz, gdybyś mnie zobaczyła w danym wydaniu. Przy którym byś pomyślała, że chcesz mnie przelecieć?
            Przygryzam wargę, po czym podchodzę do Luka. Kładę mu dłonie na klatce piersiowej i zanim go całuje szepce mu w usta.
- Zdecydowanie seksowny wokalista.
            Przywileje gwiazd. Chyba będą tym za czym zatęsknię najszybciej. Całą ekipą czekamy na resztę. Calum zaczyna się niecierpliwić, ale jest tak podekscytowany dzisiejszym koncertem, ze wybaczy wszystkim którzy się spóźnią.
            Luke zarzucił mi rękę na ramię i co jakiś czas mnie całuje. Czuję się z tym dziwnie, w końcu jesteśmy pomiędzy obcymi osobami, ale okazuje się, ze dla niego nie ma to znaczenia.
            Jestem rozluźniona i pełna optymizmu do momentu, kiedy zjawia się America z Ashtonem. Dochodzi między nami do małej wymiany zdań. Okazuje się, że moja przyjaciółka uważa mnie za obrzydliwą egoistkę.
            Tylko gdzie w tym wszystkim egoizm?
            Na koncercie bawię się wyśmienicie. Muzyka The Eagles na żywo jest milion razy lepsza niż stereo, więc niesiona przypływem euforii opuszczam salę.
- Jak się bawiłaś przyjaciółko? - zagaduję do zachmurzonej Ami, kiedy przez przypadek spotykamy się w toalecie. Piorunuje mnie wzrokiem - Ostatnio jesteś jakaś sztywna. Musisz trochę wyluzować. Nikt nie lubi sztywniaków.
            Widzę jak Ami zagryza szczękę. Znów dolewam oliwy do ognia.
- Nikt nie lubi puszczalskich - odpowiada a ja chichoczę pod nosem.
- Dobrze, że te puszczalskie mają dobry głos, bo zaśpiewają piosenkę na czyimś ślubie. Domyślasz się czyim?
            Carter wybałusza oczy. Nie wiem czy jest w szoku czy zaraz wybuchnie ale skoro zaczęłyśmy tą grę, to musimy ją skończyć.
- Dlaczego się na to zgodziłaś?
- Dlaczego miałabym się nie zgodzić? - odpowiadam pytaniem na pytanie.
- Nie mogę na Ciebie patrzeć, Victoria. Brzydzę się Tobą. Nie wiem… nie wiem, co się z Tobą stało.
- Ty się mnie pytasz co się ze mną stało? Ja się pytam co się stało z Tobą - jad sączy się z moich ust - Zachowujesz się jak stara mamuśka, a związek z Ash'em sprawił, że totalnie zdziadziałaś.
            Po wypowiedzeniu tych słów, widzę jak cała twarz Ami czerwienieje, a potem czuję palący, tępy ból na policzku.
            Moja najlepsza przyjaciółka mnie spoliczkowała.
            Dosłownie.

            Pijemy kolejną butelkę szampana. Nie liczę już która to. Może dziesiąta, może piętnasta. Co to za różnica, kiedy leżę w jednym łóżku z Lukiem i jakąś całkiem ładną, smukłą skośnooką dziewczyną?
            Dziewczyna której imienia nie pamiętam właśnie zajęła się zabawą przyrodzeniem Hemmingsa, ale ja chociaż nieźle pijana, nie do końca wiem jak mam się za to zabrać.
            To pierwszy trójkącik w moim życiu.
- Vick - Luke wypowiada moje imię pomiędzy głośnymi jękami - Chodź tutaj.
            Na chwilę odsuwa od siebie dziewczynę i zawisa nade mną.
- Co jest? - mówi bardzo cicho.
- Nie wiem co mam robić - czuję się teraz jak zagubione dziecko. Ogromna sylwetka Luka zaczyna trząść się w nagłym ataku śmiechu.
- O co Ci chodzi?
- Robisz to samo co za każdym razem, kiedy się z kimś bzykasz. Tylko dzielisz to na dwie osoby, rozumiesz?
            Kiwam głową.
- Nasza koleżanka nie mówi po angielsku. To wasze ciała muszą się dogadać. Jesteś gotowa?
            Spoglądam to na koleżankę, to na Luka, po czym biorę butelkę z szampanem i wypijam do dna.
- Jestem.

            Poranek należał raczej do tych ciężkich. Obudziłam się obok chrapiącego Luka. Naszej koleżanki już nie było. Po cichu ubrałam się i wróciłam do domu.
            Potrzebowałam prysznica. Tylko nie wiem czy bardziej przydałby mi się prysznic duszy czy ciała.
            Rozsiadłam się na kanapie w salonie, odpaliłam telewizor i przygotowałam sobie śniadanie. Owsianka z owocami to było to o czym marzyłam.
            Chociaż nie chciałam ciągle wracałam myślami do poprzedniego wieczoru. A raczej do wydarzeń z przed dosłownie kilku  godzin. Jeszcze jakiś czas temu nigdy bym nie przypuszczała, że zrobię coś takiego. Że w ogóle będę miała okazję uprawiać seks z dwoma osobami w jednym czasie.
            Skupiona na własnych myślach i wspomnieniach, nie zauważam kiedy w domu po raz kolejny rozbrzmiewa dzwonek do drzwi. Jest to dla mnie tak obcy dźwięk, że zastanawiam się skąd on w ogóle dochodzi.
            Zdziwiona niezapowiedzianą wizytą idę do drzwi, po czym otwieram je lekko zawstydzona. Nie miałam chwili by coś na siebie wrzucić i mam na sobie tylko krótkie dresowe spodenki i biały top.
            Stoi przede mną ekskluzywnie ubrana kobieta w blond włosach do ramion. Na pierwszy rzut oka wygląda miło i nieszkodliwie. Uśmiecham się do niej. Od razu przechodzę do konkretów.
- Nic od Pani nie kupię. Nie przejdę też na inną wiarę. Ale dziękuję za jakąkolwiek propozycję jaką chciała mi Pani złożyć, ale nie jestem zainteresowana. Do widzenia - zaczynam zamykać drzwi, ale ręka kobiety mi to uniemożliwia.
- To Ty jesteś Victoria Santangel? - jej głos jest bardzo kobiecy i słodki.
- Tak - marszczę czoło - Czy my się znamy?
- Nazywam się Everly Jordan - mówi, ale jakby przez zaciśnięte gardło - I jestem Twoją siostrą.

E2S4.I will see you in parts of me in who I was back then.


AMERICA

-Jesteś pewna, że zażywałaś je zgodnie z tym co ci mówiłam?
-Tak. - odpowiadam szybko. - Nie… Nie wiem. Możliwe, że zapomniałam raz czy dwa, nie potrafię sobie przypomnieć. 
-W porządku. - Elaiza zerka na mnie pocieszająco. Zapewne ma tę minę wyćwiczoną do perfekcji. Nie śmiem wątpić, że takich jak ja odwiedziło ją tysiące.
Takich jak ja - zszokowanych, lekko przestraszonych i kompletnie nie zorientowanych co dalej.
-Skuteczność tabletek antykoncepcyjnych wynosi dziewięćdziesiąt osiem procent. Skuteczność ta nieco maleje, kiedy spożywa się tabletki mniej niż rok. Wtedy stosunek wynosi 1:9. Oznacza to, że jedna na dziewięć kobiet może zajść w ciążę.
Prycham.
Spożywam tabletki dokładnie dziewięć miesięcy. 
-Czyli jestem jedną z dziewięciu. 
-Mówisz, że zdarzały ci się nudności. Zazwyczaj tego typu objawy pojawią się po dwóch tygodniach od zapłodnienia. Badanie USG wykrywa ciążę w około jedenastym tygodniu, ale nie sądzę, żeby minęło aż tyle czasu.
Kiwam głową.
-Zdecydowanie nie. - wzdycham. - Nawet nie miałam wtedy do czynienia z moim teraźniejszym partnerem.
-Myślę, że w tym przypadku najrozsądniej będzie zrobić badanie krwi. Wystarczy tylko sześć do ośmiu dni od momentu zapłodnienia, żeby wykryć prawidłowy wynik. Wtedy będziemy wiedziały na sto procent.
-Dobrze. - zgadzam się. - Zróbmy to.


Ciepłe promienie słońca muskają moje nagie ramiona. Czuję się dziwnie. Inaczej. Jakby coś się we mnie zmieniło. 
Jakbym była nową osobą.
Jakby wszystkie rzeczy, o których dotąd nie myślałam, nagle całkowicie zawładnęły moim umysłem.
Tego uczucia nie da się opisać.
Nagle twój światopogląd tak bardzo się zmienia, że nie sądziłaś, że może do tego dojść.
Stajesz się osobą, która przestaje stawiać siebie i swoje sprawy na pierwszym miejscu.
Bo od teraz liczy się coś innego.
Coś zupełnie innego.
-Hej skarbie! - słyszę głos mamy w telefonie. Uśmiecham się na ten dźwięk.
Czy ponad dwadzieścia cztery lata temu ona też poczuła to samo co ja teraz?
Na pewno.
-Cześć mamo. Co słychać? 
-Wszystko w porządku. Właśnie byłam odebrać nowy zegarek dla twojego taty. Myślisz, że na pewno mu się spodoba? - dopytuje się rozemocjonowana.
Mama zawsze ma problem w wyborze prezentu dla taty.
On uwielbia sprawiać jej różnorakie niespodzianki, ale sam nie chce nic w zamian.
Pod tym względem ciężki z niego typ.
 -Jest piękny. Napewno go pokocha.
-Dobrze, dobrze. - mówi już w miarę uspokojona. - A co u ciebie córeczko? Co słychać u Ashton’a? Jakieś nowości?
-Cóż w zasadzie tak. - biorę głęboki oddech. - Jedna, dość istotna nowość.
-Chyba się nie rozstaliście? - pyta, a w jej tonie głosu słyszę niepokój.
-Nie, nic z tych rzeczy. Wręcz przeciwnie.
-Okey…?
Nastaje chwila ciszy, zanim zbieram się na odwagę wypowiedzieć te trzy słowa.
Słowa, przy których wyobrażałam sobie reakcję moich rodziców już od dawna.
Wiedziałam, że kiedyś nastąpi ten moment, w którym je wypowiem, ale nie spodziewałam się, że stanie się to teraz.
Właśnie w tej chwili.
-Jestem w ciąży, mamo. 
Po drugiej stronie również nastaje chwila ciszy.
Nie jestem już w tym wieku, że boję się rekacji rodziców.
Dwadzieścia cztery lata to jak najbardziej odpowiedni wiek na macierzyństwo.
Tylko zazwyczaj nie dzieje się to w takiej kolejności, w jakiej pojawiło się to w moim przypadku.
I chyba tego najbardziej się obawiam.
-Mamo? - słyszę jej łkanie.
-Przepraszam, ja… - zaczynam się denerwować, kiedy nagle słyszę tak ogromną radość w jej głosie, że dawno czegoś takiego nie słyszałam. - To wspaniale. Naprawdę wspaniale.
-Myślisz? - pytam, lekko zbita z tropu.
-Oczywiście! Posiadanie dziecka to najlepsza rzecz jaka może się komukolwiek przytrafić.
-Potrafię sobie to wyobrazić. - uśmiecham się do telefonu. - Ale wiesz, że nie tak sobie to wyobrażałam.
-Wiem skarbie. Ale musimy brać odpowiedzialność za wszystkie swoje czyny. Nie tylko te, które poszły po naszej myśli.
-Masz rację.
-Więc, cieszysz się? - pyta.
-Jeśli mam być z tobą szczera nigdy nie czułam się bardziej szczęśliwa. Nie miałam pojęcia, że coś może wpłynąć na mnie do tego stopnia.
-Prawda? - pomimo, że dzieli nas tyle kilometrów, potrafię wyobrazić sobie jak teraz ona uśmiecha się do mnie. Z chusteczką w ręce, wycierając swoje łzy. - Ashton już wie?
-Jeszcze nie. - wzdycham. - Nie wiem jak mam mu to powiedzieć.
-Najlepiej po prostu powiedz. W końcu on też jest tego sprawcą. Dość istotnym.
-Wiem, ale… Sama nie wiem. Jesteśmy ze sobą tak krótko. Pomimo tego, że to co nas łączy jest intensywne to jednak nie znamy się tak doskonale, jakbym tego chciała. A teraz mam mu powiedzieć, że jestem w ciąży.
-Nie liczy się to ile się znacie. Liczy się to, że wiesz, że to prawdziwe. 
-Powiem mu. W odpowiednim momencie. - kiwam głową, próbując się zgodzić sama ze sobą.
-Kochasz go?
Patrząc w bezchmurne niebo zaczynam rozmyślać.
Nie zastanawiam się nad odpowiedzią na pytanie mamy, bo doskonale ją znam.
Zastanawiam się nad tym, jak bardzo szalonym trzeba być, żeby po tak krótkim czasie oddać całkowicie komuś swój świat.
-Kocham. 
-Więc wszystko będzie dobrze.


Wybija siedemnasta, kiedy Ashton wraca do domu. Prawie cały dzień leżałam i zastanawiałam się nad tym kiedy i jak mu to powiem. Wyobrażałam sobie wszystkie możliwe scenariusze całego tego wydarzenia.
Dlatego teraz jestem taka rozchwiana emocjonalnie.
Nie wiem, który scenariusz okaże się prawdziwy.
-Hej, nie jesteś jeszcze gotowa? - zdejmuje w pośpiechu kurtkę, podchodząc w moją stronę.
Marszczę brwi.
-Gotowa?
-Koncert The Eagles. Za godzinę?
-Kompletnie zapomniałam, wybacz.
Miałam prawo zapomnieć.
W mojej głowie buszowało tyle myśli, że wręcz byłoby dziwne, jakbym pamiętała o czymś tak błahym jak koncert The Eagles.
-Nic się nie stało. - siada przy mnie na łóżku. - Dobrze się czujesz? Nie musimy iść jeśli nie chcesz.
-Nie ma mowy. Masz te bilety dłużej, niż trwa nasz związek. Zdecydowanie na niego idziemy.
-Okey… - zerka na mnie podejrzliwie. - Ale jesteś pewna, że wszystko w porządku? Wyglądasz trochę niewyraźnie. 
-Czyli jak? - pytam.
-Nie wiem. Po prostu. - lustruje mnie wzrokiem. - Inaczej niż zwykle.
Może mam wypisaną ciążę na twarzy? Zastanawia się moja podświadomość.
Jednak nie wypowiadam tego na głos.
-Wydaje ci się. - zbieram się szybko z miejsca. - Daj mi pięć minut! - całuję go pośpiesznie w usta i biegnę na górę w celu ekspresowego przygotowania się.
Nie chcemy, żeby ktoś jeszcze pomyślał, że jestem niewyraźna.

Kiedy zajeżdżamy na tyły budynku hali, widzę kilka osób, które znając życie czekają na naszą dwójkę. Do ich grona zalicza się zapewne Calum, Luke i kilku innych znajomych, o których wspominał Ashton.
Cieszę się, że przywilej bycia znaną osobą w branży upoważnia do wejścia na jakikolwiek koncert bez możliwości stania w tych ogromnych kolejkach.
To w zasadzie jeden z wielu plusów.
Kiedy zbliżamy się do grupy, szczególną uwagę zwracam na Hemmings’a, który schyla się do niższej od siebie o dwie głowy blondynki, stojącej do mnie tyłem, w celu jej pocałowania.
Nie miałam pojęcia, że Luke się z kimś spotyka.
-Hey guys! - chłopak ożywia się, kiedy nas dostrzega. A kiedy jego partnerka odwraca się w naszą stronę i ukazuje swoją twarz, moje serce zamiera. 
Vicky.
-Wow. - udaję mi się wypowiedzieć, bo nawet w naśmielszych snach nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy.
O co tu kurwa chodzi?
-W końcu! Ile można czekać! - odzywa się Calum, witając nas uśmiechem.
-Nie rób afery. - odpowiada mu Ashton, a ja tylko przysłuchując się tej sytuacji, wciąż nie odciągam wzroku od mojej przyjaciółki.
Przyjaciółki dosłownie z piekła rodem. 
Może jest mi odrobinę źle, że tak o niej myślę, ale ostatnimi czasy kompletnie jej nie poznaję.
Myślałam, że zawiodłam się na niej po opowieści z Niall’em, ale kiedy teraz widzę ją z Luke’iem, niebywale zadowoloną, doprowadza mnie to do szału.
Jakby fakt, że kogoś zraniła, był dla niej kompletnie nieistotny.
A zrobiła to.
Może Zoey nigdy nie była naszą przyjaciółką i zapewne nigdy nią nie będzie, to jednak posunięcie Vicky było nie do przyjęcia.
Zważywszy, że mogła mieć Niall’a tysiące razy.
Wcześniej.
A nie teraz, kiedy jego ślub ma mieć miejsce lada moment.
-Well, well, well… What a surprise. - odzywam się dokuczliwym tonem, ponieważ nie mam zamiaru udawać, że wszystko jest w porządku.
-Nie wiem czy mogę powiedzieć to samo. - odpowiada Vicky, równie nieprzyjemnie.
-Zaraz… - przerywa nam Luke. - Nie wiedziałyście, że się tu spotkacie? - patrzy na nas zdziwiony. - Wy? Dwie najlepsze przyjaciółki? 
-Nie nazwałabym tak tego. - blondynka uśmiecha się w jego kierunku.
-Tak. - przyznaję rację. - Kilka rzeczy uległo zmianie. Na przykład to, że w końcu przestałam się otaczać egoistycznymi osobami.
-Ami… - Ashton zerka na mnie z niepokojem.
Oczywiście, że jest zdziwiony, bo nie powiedziałam mu o kłótni z Vicky.
Wtedy musiałabym mu powiedzieć jak do tego doszło i co było tego powodem, a nie jestem w stanie jej sprzedać.
Nawet jeśli w tym momencie mam ją za samolubną egocentryczkę.
-Zabawne, że to mówisz. - kpi. - Bo ja przestałam się otaczać ludźmi nietolerancyjnymi oraz zuchwałymi. 
-A może po prostu szczerymi? - uśmiecham się ZUCHWALE.
-Okej, chyba czas to skończyć. - odzywa się mój chłopak, biorąc mnie za rękę. 
-Już i tak się spóźniliśmy na support. - dopowiada Luke.
Wywracam oczami. 
Czuję na swoim plecach palący wzrok przyjaciółki.
Noc jest jeszcze długa, a potok niewypowiedziany słów jeszcze dłuższy.

Let’s begin…

***

piątek, 21 grudnia 2018

E1S4. And did I really fucking love you or was it just my messed up head?


VICTORIA

            Ostatnie dni nie różniły się niczym od wszystkich innych dni. Każda z nas prowadziła swoje życie, wypełniała swoje obowiązki, uczyła się nowych rzeczy.
            Choć nasz zespół został zawieszony, zostałyśmy zaproszone na galę MTV Music Awards, gdzie zgarnęłyśmy dwie statuetki. Jedną dla najlepszego zespołu muzycznego oraz najlepszy teledysk.
            Kiedy stojąc na scenie z dziewczynami uśmiechałam się do tłumu, trzymając w dłoni srebrną statuetkę uświadomiłam sobie jak ogromną pracę wykonałyśmy jako zespół. Tworzyłyśmy coś naprawdę dobrego i trafiającego w ludzkie serca. I zawsze w siebie wierzyłyśmy.
            ZAWSZE.
            Z racji tego, że na gali pojawiłyśmy się wszystkie, Zoe oraz Caroline odwiedziły nas w Los Angeles. Jednak tych dwóch dziewczyn zdecydowanie nie da się zatrzymać. Uznały, że skoro przyjechały do swojego drugiego ulubionego miasta, zaraz po Londynie muszą trochę zaszaleć.
            Ich dzisiejsza wycieczka zaczyna się od obserwatorium Griffith. Caroline uznała, że potrzebuje połączenia rozrywki z nauką oraz wiedzą, więc odnalazła to miejsce.
- Człowiek rozwija się całe życie, prawda? - powiedziała, po czym z podnieceniem pokazała nam miejsce o którym mówi.
            Potem mają zamiar odwiedzić Santa Monica Bay. Nie określiły o której wrócą. Czy to będzie przed zachodem słońca, czy po. Dziewczyny kochają swoje towarzystwo. Potrafią przegadać godziny, a ciepła, luzacka aura Los Angeles na pewno poniesie je gdzieś daleko i przyniesie kilka fajnych, nowych, niezapomnianych wspomnień.
            Ja postanowiłam, że coś ugotuję. Nie wiem czemu założyłam, że jak nakarmię Americę to będzie skłonniejsza do rozgrzeszenia mnie z rzeczy które robię. Dokładniej, rzeczy które już zrobiłam.
            Kiedyś wychodziłam z założenia, że lepiej nic nie mówić. Chociaż jesteśmy przyjaciółkami od lat, wolałam zachowywać pewne rzeczy dla siebie. Potem okazywało się, że to nigdy nie był dobry pomysł.
            Teraz nadarzył się idealny moment, żeby powiedzieć Americe, co takiego wydarzyło się w noc kiedy odwiedziłam klub Exchange.
            Unoszę do ust drewnianą łychę na którą nałożyłam odrobinę sosu. Smakuje idealnie. Taki
makaron przyrządzała mi moja babcia zawsze kiedy odwiedzałam ją we wakacje we Włoszech. Nie wiem co wpływało na smaki potraw babci, ale chociaż uważam, że to co przyrządziłam jest dobre - jej było jeszcze lepsze.
- Co tak pięknie pachnie? - America bezszelestnie zjawia się w kuchni, dopiero kiedy się odzywa zauważam ją. Jak zwykle wygląda niesamowicie. Ubrana jest w rdzawy, sportowy crop top który podkreśla jej płaski brzuch i spodnie do kompletu.
- Makaron przepisu mojej babci. Jest jeszcze deser - mówię, sięgając po talerze z szafki - Mam nadzieję, że jesteś głodna. Przygotowałam porcję jak dla armii.
            Ami śmieje się pod nosem, zajmując miejsce przy naszej wyspie.
- Chcesz coś do picia? Wino? - pytam, podchodząc bliżej przyjaciółki. Chociaż z daleka Ami wyglądała jak zawsze, teraz zauważam, że jej twarz jest lekko blada, a policzki zaróżowione. Jet lag, dwa słowa przebiegają mi przez głowę. Jesteśmy tylko ludźmi a zmiany czasu wpływają na nasz organizm. Nie zawsze regenerujemy się po kilku dniach.
- Wodę, jeśli można prosić. Trochę wczesna pora jak na alkohol - Ami częstuje mnie słodkim uśmiechem. Nie protestuje. Nalewam jej wody, wkrajam plaster cytryny, dodaję miętę i podaję jej. Bierze mały łyk. Ja nalewam sobie wytrawne białe wino. Jest doskonałe.
- To co dziś gotujesz?
- Makaron z kurkami i włoskim boczkiem. Będziesz zachwycona.
            Kończę danie. Mieszam sos z pastą, wykładam na nowoczesne talerze, które są prezentem od Zoe po czym podstawiam Americe pod nos. Jemy w ciszy. Przyjaciółka wstaje od stołu, by dolać sobie wody. Postanawiam komplementować jej wygląd. Chociaż komentarz będzie w pełni szczery, mam nadzieję, że złagodzi nadchodzące newsy, które mam zamiar jej przekazać.
- Oh… jaki masz płaski brzuch. Nowe ćwiczenia?
            Ami spogląda na mnie znad talerza. Przełyka wszystko co ma w ustach, po czym sięga po wodę.
- Yeah… mój trener daje mi w kość.
            I na tym kończy się temat. Postanawiam go nie kontynuować. Nie wiem od kiedy America ma swojego trenera personalnego, bo o nim nie wspominała. Ale nie dziwię się. Nowa miłość. Dużo seksu. Od razu chętniej chce się lepiej i zdrowiej wyglądać dla swojej drugiej połówki.
            Sprzątam talerze, po czym podaję deser. I postanawiam w końcu wszystko opowiedzieć.
- Ami… wiesz, że mam swój plan. Ten na nowe życie.
- Tak - przyjaciółka kiwa głową - Zmieniłaś plany? Zostajesz w show biznesie? - Ami trochę się ożywia, ale od razu gaszę jej zapał.
- Nie. Plany na przyszłość zostają bez zmian. Ale stworzyłam coś na wzór listy rzeczy, które chciałabym zrobić zanim wyjadę do Nowego Jorku. Zanim naprawdę zacznę od nowa.
- Chcesz zjeść coś obrzydliwego czy polecieć w kosmos? - America chichocze. Wiem, że to dla niej trochę śmieszna sprawa. Całkowicie ją rozumiem. Jej myślenie jest zdecydowanie dojrzalsze niż moje. Zawsze z resztą było. Carter zawsze myślała przyszłościowo. Ja myślałam i żyłam chwilą teraźniejszą. Zapewne dlatego ona straciła dziewictwo z mężczyzną do którego coś czuła, a nie na domówce w szkole średniej. Zapewne dlatego ona ma teraz wspaniałego chłopaka i partnera na życie, a ja sypiam z przyszłymi mężami innych kobiet.
- Nie. Ja już coś zrobiłam.
- Vicky… - Ami odkłada łyżeczkę, po czym spogląda na mnie palącym wzrokiem - Co zrobiłaś?
            Przygryzam wargę. Potem zaczynam bawić się własnymi skórkami u paznokci. Nie wiem jak ugryźć ten temat. Jak powiedzieć to co chcę powiedzieć, żeby nie wyjść na idiotkę. Aby wydusić z siebie coś ładnego potrzebuję chwili. Ale tej chwili nie mogę też marnować, więc mówię prosto z mostu:
- Przespałam się z Niall'em.
            Odpowiada mi głucha, ciężka cisza. Nie wiem czego się spodziewałam. Na pewno nie salw radości i poklepania po ramieniu. Wartości jakie wyznaje America Carter zdecydowanie nie idą w parze z moimi.
- Przespałam się z Niall'em. Na jego wieczorze kawalerskim. W moim pokoju. To była rzecz na mojej li…
- Nie chce tego słuchać! - Ami wstaje. Głuchy dźwięk krzesła odbijającego się od wyspy wypełnia pomieszczenie.
- Chciałam tego - wiem, że dolewam oliwy do ognia, ale skoro bawię się w dzień szczerości, to na całego.
- Czekaj. Muszę to ułożyć sobie w umyśle - Ami łapie się na głowę. Chyba myśli, że jestem popierdolona. W sumie ma rację - Stworzyłaś sobie listę na której umieściłaś seks z Niall'em, który za chwilę się żeni. Uważasz, że zaczynasz nowe życie, czy totalnie się cofasz?
            Milczę. Cofam się. Myślałam, że zrobiłam jeden krok wprzód. A tak naprawdę zrobiłam dwa do tyłu.
- Jak mogłaś?
- Nie wiem…
- Niall znalazł szczęście. Odciął się od Ciebie… - Ami krąży wokół, wzburzona jak ocean podczas sztormu - Zoey będzie jego żoną. A on będzie żył z myślą, że ją zdradził. Będą się rodziły ich dzieci, nieświadome, że tatuś wskoczył przed ślubem innej do łóżka.  
            Ciągle milczę. Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie.
- Spierdoliłaś sprawę, Victoria - podsumowanie trafione w dziesiątkę - Jesteś egoistką. Zawsze o tym wiedziałam. Jednak jesteś moją przyjaciółką, więc przymykałam na to oko. Bo dlaczego miałabym tego nie robić? Zawsze obiecywałaś poprawę. I zawsze wszystko naprawiałaś. Ale to? To był cios poniżej pasa. Pomyśl o tej dziewczynie, która zapewne szykuje się teraz do ślubu, cała w skowronkach bo myśli, że wychodzi za ideał mężczyzny.
- Zrozumiałam. Ja zła, Niall nieskazitelny.
- Nikt z was nie jest święty - komentuje. Wzrok ma rozczarowany, smutny i przepełniony uczuciem którego nie mogę rozgryźć - Mam nadzieję, że będziesz potrafiła spojrzeć Zoey w oczy. Mam nadzieję, że kiedyś sama sobie wybaczysz.

            Cała otoczka, którą wybudowałam wokół siebie przez ostatnie kilka tygodni pęka pod napływem emocji. Oczyszczenie jakie sobie zafundowałam, okazało się złudne. Bo teraz czuję się brudna.
- Yhym. Dokładnie tak… - jęczę, kiedy czuję jak ciepły język Luka sunie po moich udach.
            W skrócie - poszłam na imprezę. Spotkałam Luka. Chyba się trochę na siebie napaliliśmy. Jesteśmy u niego w domu. Pijemy alkohol. Robimy grę wstępną. Jest fajnie.
            Luke przysuwa mnie do siebie. Nie wiem kiedy zdążył dosięgnąć znów moich ust, bo jego usta połączyły się z moimi w gorącym pocałunku. Jego język jest zwinny jak cholera, w sumie już nie musi nawet dotykać mojej kobiecości, żeby doprowadzić mnie do orgazmu. Wystarczy, że będzie mnie całował.
            Dotarliśmy do kuchni. I tutaj zostaliśmy.
- Może przejdziemy do konkretów? - pytam, a niski śmiech Luka dociera do moich uszu.
- Konkretów? - mówi w moje usta, przygryzając je lekko. Czuję jak jego ciepłe dłonie suną po moich udach, docierając do majtek. Nie wiem jak to zrobił, ale nie poczułam kiedy je ze mnie zdjął.
- Konkretów - udaje mi się powiedzieć pomiędzy oddechami. Jego palce to magia.
- Okej - odsuwa się ode mnie. Pokaz jaki mi daje, doprowadza mnie na skraj szaleństwa. On też ma coś dzikiego w oczach. Rozpina spodnie, które zsuwają mu się do kostek, potem pozbywa się swoich bokserek.
- Chcesz konkretów, będziesz je mieć.
            Miałam konkrety. Mocne. Szybkie. I takie których chce się więcej.
            Więcej i więcej.