środa, 30 października 2019

E13S5.Cause we never go out of style.

AMERICA

17 grudzień, Europa, Paryż.



Koncert w Paryżu jest wyjątkowy. W głównej mierze dlatego, bo pojawi się na nim Harry.
Ah, kochany Harry.
Człowiek, który nauczył mnie tak wielu rzeczy.
Między innymi tego, że każdy dzień powinien być wart choćby jednego uśmiechu.
I że czasem rzeczy najzwyklejsze, kiedy dzieli się je z właściwymi ludźmi - bywają niezwykłe.
Cóż mogę powiedzieć. Harry był moim kochankiem i najlepszym przyjacielem w jednym.
Od zawsze wiedziałam, że mogę powiedzieć mu wszystko, a on nie będzie mnie oceniał.
Znam go na tyle długo, że ze śmiałością wyznaję, iż żadnego mężczyzny nie poznałam tak dosadnie jak właśnie jego.
I niebywałe jest to, że po tym co przeszliśmy, po tych wszystkich miłosnych uniesieniach, kłótniach, sprawianiu sobie na wzajem bólu i godzenia się na nowo - do dziś pozostajemy przyjaciółmi.
I możemy się do siebie nie odzywać przez kilka miesięcy, ale kiedy zaczynamy rozmawiać, dzieję się tak, jakby ten czas rozłąki nigdy nie istniał.
Kiedyś ktoś mi powiedział, że mężczyźni i kobiety są jak puzzle. Nie zdarzają się dwa identyczne puzzle. Mają różne kształty, ale kiedy jeden kawałek pasuje do drugiego, już dalej nie szukasz. Możesz je nawet rozdzielić, ale wiąż będą do siebie pasować.
I mam wrażenie, że ja i Harry tworzymy idealną układankę puzzli. Bo kombinacja idealnej układanki nie opiera się tylko na związku. Opiera się na miłości w każdym znaczeniu tego słowa. Ale także na zaufaniu. Lojalności. Przyjaźni. Życiu.
Tak po prostu.

-Dobry wieczór Paryż! - patrzę w tłum z uśmiechem. Nawet choćbym chciała, to nie potrafiłabym z tej odległości wypatrzeć Harry’ego. Nie mam pojęcia gdzie siedzi, ale znając jego, bardzo możliwe, że gdzieś w odległych trybunach, więc moje zadanie jest poczwórnie utrudnione. W każdym razie zdaję sobie sprawę, że to nie ważne, że nie mogę go zobaczyć. Zrobię to potem. Ważne, żeby on mógł usłyszeć mnie. 
-Dobrze się bawicie? 
Słyszę szum wiwatów i falę oklasków.
-Teraz przyszedł czas na piosenkę, którą napisałam dawno temu dla specjalnej osoby. Wiem, że ta specjalna osoba jest tu dziś z nami. Mam nadzieję, że ci się spodoba.


[Verse 1]
Midnight, you come and pick me up, no headlights
Long drive, could end in burning flames or paradise
Fade into view, oh,
It's been a while since I have even heard from you
(Heard from you)

And I should just tell you to leave 'cause I
Know exactly where it leads but I
Watch it go round and round each time

[Chorus]

You got that James Dean daydream look in your eye
And I got that red lip, classic thing that you like
And when we go crashing down, we come back every time
'Cause we never go out of style, we never go out of style
You've got that long hair slick back, white t-shirt
And I got that good girl faith and a tight little skirt
And when we go crashing down, we come back every time
'Cause we never go out of style, we never go out of style

[Verse 2]

So it goes, he can't keep his wild eyes on the road
Takes me home, lights are off he's taking off his coat
I say "I've heard that you've been out and about with some other girl, 
Some other girl"
He says "What you've heard is true but I
Can't stop thinking about you" and I
I said "I've been there too a few times”

[Chorus]

'Cause you got that James Dean daydream look in your eye
And I got that red lip, classic thing that you like
And when we go crashing down, we come back every time
'Cause we never go out of style, we never go out of style
You've got that long hair slick back, white t-shirt
And I got that good girl faith and a tight little skirt
And when we go crashing down, we come back every time
'Cause we never go out of style, we never go out of style

Take me home
Just take me home
Yeah just take me home, oh

You got that James Dean daydream look in your eye
And I got that red lip, classic thing that you like
And when we go crashing down, we come back every time
'Cause we never go out of style, we never go out of style




W garderobie panuje jak zwykle tłok i zamęt, ale kocham te chwile po koncercie, kiedy możemy znów się wszyscy razem spotkać i zrelacjonować sobie na wzajem emocje, które towarzyszyły nam podczas koncertu.
Teraz kiedy ciśnienie i endorfiny pomału z nas schodzą, możemy do wszystkiego podejść z zimną głową.
Za każdym razem robimy sobie listę, co możemy poprawić lub zrobić lepiej, żeby na kolejnych koncertach wszystko (przechodząc od wokali, brzmień instrumentów i linii melodycznych) mogło wyjść jeszcze lepiej.
Dziś lista jest krótka.
Było naprawdę świetnie.
-Ami! - słyszę niski, zachrypnięty głos, który tak wspaniale koi mój umysł raz za razem, nieustannie. Odwracam się z iskrami w oczach. Widzę go w luźnym, musztardowym garniturze i czarnej koszulce. Promienny uśmiech jak zwykle gości na jego twarzy i zastanawiam się: Kto na świecie nie mógłby się temu oprzeć?
-Harry! - wręcz podbiegam do niego i rzucam mu się na szyję. Momentalnie czuję ciepło bijące od jego ciała, a kiedy jego dłonie oplatają mnie szczelnie w pasie wiem, że mój najlepszy przyjaciel do mnie powrócił.
-Byłaś niesamowita. - oddala się ode mnie, chwytając za ręce. - Naprawdę niesamowita. Wy wszyscy. - zerka na resztę ekipy, a kiedy zerkam na nich ja, mam ochotę wybuchnąć śmiechem. Ich miny są bezcenne.
-Dziękuję. Nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy, że tu jesteś. - puszczam jego jedną rękę, a za drugą prowadzę do tych wspaniałych ludzi, którzy również czekali, żeby go poznać. - Poznaj mój band. 

Razem z Harry’m i całym zespołem spędziliśmy wspaniałe chwile przy kolacji. Rozmawialiśmy o muzyce, koncertach, planach na przyszłość i nas samych. Czuję, że tym sposobem staliśmy się sobie jeszcze bardziej bliscy. Perspektywa tego, że ci wspaniali ludzie mogli poznać człowieka, który zajmował tak intymną i emocjonalną część mojego życia wydawała mi się bezcenna. A, że Harry jest facetem, który urzeka wszystkich i dogada się bezwątpienia z każdym, tak było i w tym przypadku.
Absolutnie go pokochali.
Okazuje się, że Harry zatrzymał się w tym samym hotelu co my. Kiedy zmierzamy korytarzem w kierunku naszych pokoi, czuję jak delikatnie trąca swoim ramieniem w moje ramię.
-Zobaczyłem coś dzisiaj. - patrzy na mnie z tajemniczym uśmiechem, mrużąc przy tym urokliwie oczy.
-Co zobaczyłeś?
-Ty i Martin. Chyba macie się ku sobie.
Prycham, kręcąc głową z uśmiechem. 
-Niczego się przed tobą nie ukryje, co?
-Hej! Znam cię jak nikogo innego na tym świecie. Jestem pewny, że odgadłbym nawet co jadłaś dzisiaj na śniadanie.
-Sama nie wiem. - mówię po chwili ciszy. - Uważam, że Martin jest świetnym facetem. Naprawdę wyjątkowym. I takim… Spokojnym. - zerkam na niego. - A mnie zdecydowanie przydałoby się trochę spokoju w życiu. 
-Tak, wiem o czym mówisz.
-Świetnie się dogadujemy, mamy naprawdę dużo wspólnego i czasem mam ochotę zedrzeć z niego ubrania. 
Słysząc jego dźwięczny śmiech wiem, że to co mówię, jest właściwe i że Harry poświęca swoją uwagę w stu procentach tylko po to, żeby mnie wysłuchać.
-Ale wciąż się zastanawiam czy jest sens to zaczynać. Czy to nie zniszczy naszej relacji. I czy faktycznie mam ochotę na brak zobowiązań. 
Widzę, że chwilę zastanawia się nad odpowiedzią, ale kiedy słucham jego wypowiedzi wiem, że wszystko co do mnie mówi przychodzi mu z niesamowitą łatwością. A to właśnie przez to, co powiedział wcześniej. Że zna mnie jak nikogo innego na tym świecie.
-Myślę, że brak zobowiązań nikomu nie zaszkodził. Ale nie wydaję mi się, żeby to było twoim głównym zmartwieniem. Ty po prostu nie chcesz sobie pozwolić na coś, w co nie wierzysz Ami. Jesteś najbardziej uczuciową i wrażliwą osobą jaką znam. Wahasz się dlatego, bo po prostu tego nie czujesz. Pamiętasz jak ci kiedyś proponowałem zapalenie jointa?
Wybucham śmiechem.
-Pamiętam.
-Zrobiłaś wtedy niezłą aferę. Wykrzykiwałaś, że ćpanie jest dla osób, którzy nie radzą sobie z życiem i potrzebują dodatkowych ładunków do dobrej zabawy, a ty tego nie potrzebujesz i nie masz zamiaru się w to wciągnąć.
-Proszę cię, nie przypominaj mi. To było żenujące.
-Ja sądzę, że to było odważne i godne wielkiego podziwu. 
-Teraz cię zdziwię. - zerkam na niego rozbawiona. - Ostatnio paliłam jointa.
-Well, well, good for ya! - patrzy na mnie z uznaniem, śmiejąc się pod nosem. - W każdym razie chodzi o to, że doskonale znam twoje myślenie. I wiem, że jeśli się do czegoś sama nie przekonasz, to na pewno tego nie zrobisz.
Wzdycham.
-Więc co mi radzisz? Wiesz, że ciebie posłucham.
-Wydaję mi się, że powinnaś na chwilę wyłączyć myślenie i po prostu dobrze się bawić. Sięgnąć po to, co ci się należy i korzystać całymi garściami. Możesz iść do pokoju Martin’a i rzucić się na niego, a jestem pewny, że będzie wdzięczny za tę szansę, którą dostał od losu. - podchodzimy do drzwi jego pokoju hotelowego. - Ale możesz też zostać ze mną i rozmyślać nad tym, jak wspaniale spieprzyliśmy nasze życie. 

Wizja wstawienia się w pokoju Martin’a w kuszącej sukience i uwodzenia go tak jak miałam to dawno zaplanowane była niesamowicie kusząca. 
Ale jestem Americą Carter.
Nudną, wrażliwą i zdecydowanie zbyt emocjonalną dziewczyną, dla której scenariusz tego wieczoru mógł być tylko jeden.
Dlatego już od dwóch godzin siedzimy na łóżku Harry’ego, zaczynając już chyba trzecią butelkę wina, faktycznie rozmawiając o tym, jak wspaniale spieprzyliśmy nasze życie.
-A pamiętasz jak na twoich urodzinach spotkaliśmy się na tarasie? 
-Oczywiście, że pamiętam. - wtóra mi.
-To było takie… Wyjątkowe. Jakbym miała deja vu. 
-Na twoich urodzinach też spędziliśmy trochę czasu na tarasie.
-Tak. - kiwam głową. - Wtedy po raz pierwszy powiedziałeś, że mnie kochasz, a ja dowiedziałam się o tym z piosenki One Direction kilka miesięcy później. Po prostu żyć nie umierać.
-Ale byłem wtedy głupi. Chyba nigdy sobie tego nie wybaczę. Czasami zastanawiam się, co mieliśmy wtedy w głowie.
Prycham.
-Byliśmy młodzi i totalnie nieświadomi tego co nas otacza. Życie dawało nam tyle wspaniałych szans, tyle okazji, a my tak po prostu je marnowaliśmy. Ale chyba te doświadczenia sprawiły, że teraz mamy takie, a nie inne myślenie. 
-Wiesz co mi jeszcze mocno utkwiło w pamięci? - zerka na mnie zamyślony. - Jak po raz pierwszy zobaczyłem cię z Ashton’em. Chyba nigdy nie byłem w większym szoku, jak słowo daje. 
-O matko! Pamiętam. To było na naszej domówce w Londynie?
Kiwa głową rozbawiony.
-To było tak cholernie niezręczne. Zachowywałam się jak wariatka. Chyba chciałam ci pokazać, że w końcu mam przy sobie kogoś, kto mnie docenia. To okropne, ale moim głównym celem było zadanie ci ciosu.
-Wiem. Odczułem ten cios. Bardzo wyraźnie, uwierz mi. Najbardziej wtedy, kiedy powiedziałaś, że wam nie przeszkadzam bo cytuję: „Noc jest jeszcze młoda”.
-O matko. Zaraz się spalę ze wstydu! Pamiętasz takie rzeczy?
-Oczywiście! Miałem ochotę wyjść i kopnąć w jakąś martwą rzecz, słowo daję. - śmiejemy się. - Ale nie dziwię ci się. Byłaś wtedy taka szczęśliwa. Dawno cię takiej nie widziałem.
-To prawda. - wzdycham. - I to szczęście trwało jakiś czas, przyznaję. Ale wszystko ma kiedyś swój koniec. 
Smutnieję, przypominając sobie najgorszy moment mojego życia. Pamiętam, że Harry był wtedy moją opoką. Często do mnie dzwonił i starał się zrozumieć. Nie pocieszał. Nie mówił, że będzie dobrze. Po prostu słuchał i płakał razem ze mną. Wydaję mi się, że po części to wydarzenie, choć tragiczne, zbliżyło nas do siebie jeszcze bardziej. Chyba jeszcze nigdy nie czułam z nim takiej więzi, jaką czułam w tamtym momencie.
Chwyta moją dłoń i całuje jej wierzch.
-Wiesz, że boli mnie serce na myśl o tym co przeszłaś. I gdybym tylko mógł, bez chwili zwątpienia wziąłbym cały twój ból na siebie. Ale te wszystkie tragedie, które nas spotykają, sprawiają, że jesteśmy silniejsi. I choćbyśmy chcieli czy też nie, ból należy przyjąć. O bólu się nie opowiada. Bój trzeba po prostu znieść.
-Tak, to prawda. Pamiętam, że w tamtych chwilach sobie mówiłam, że ból jest dobry. Bo skoro boli, to znaczy, że wciąż żyję. A w niektórych momentach naprawdę mocno w to wątpiłam.
-Żyjesz, Americo Carter. I przeżyjesz swoje życie najlepiej jak się da. Wierzę w ciebie. - ciągnie mnie za rękę i po chwili leżymy koło siebie w szczelnym uścisku, nie dając cierpieniu wtargnąć do naszych dusz. 
-Mogę być jedyną osobą na powierzchni ziemi, która doskonale wie, że jesteś najwspanialszą kobietą na ziemi. Mogę być jedyny, który docenia to, jak niesamowita jesteś w każdej rzeczy, którą robisz. W każdej twojej pojedynczej myśli, a także tym, jak mówisz, co faktycznie masz na myśli. I jak prawie zawsze masz na myśli coś, co polega na byciu prostym i dobrym. - śmieje się, spoglądając na mnie ciepło. - Sądzę, że wiele ludzi tego w tobie nie docenia. Przegapiają te wszystkie wspaniałe cechy, które masz do zaoferowania, obserwując to, jak wspaniale śpiewasz, jak pozujesz do zdjęć, udzielasz wywiadów i grzecznie machasz na dzień dobry, i niesamowite jest to, że w tej chwili nie zdają sobie sprawy, że spotkali najlepszą kobietę pod słońcem. A fakt, że ja to wiem, sprawia, że czuję się dobrze. Czuję się zgodny sam ze sobą.


I w tej chwili zaczęłam rozmyślać. 
Że może jest taka miłość, która nie potrzebuję związku? Może osoby mogą żyć osobno, w nocy tulić się do innych ramion niż tych, które rzeczywiście pokochali. Mogą prowadzić osobne życia, śmiać się w różnych momentach, wybierać inne drogi, poznawać innych ludzi i budować domy, sadzić drzewa i płodzić dzieci z dala od siebie. Może jest taka miłość, która nie potrzebuję objęcia, splotu dłoni, wieczornych wyznań, a mimo to nadal trwa? Może wtedy zakochani są nieśmiertelni?
Nie będą cierpieć, bo przecież nie stracą kogoś kto nie jest ich, nie będą tęsknić, bo nie można tęsknić za kimś z kogo samemu się zrezygnowało. To taka miłość idealna. Ona jest, chociaż nikt jej nie widzi. Nie trzeba mówić "Kocham Cię", bo to tak oczywiste jak to, że kiedyś umrzemy.
Może jest taka miłość, która trwa wiecznie? Może taka prawdziwa miłość nie potrzebuję otoczki codzienności? Możecie się kochać mieszkając na innych kontynentach. Możecie być dla siebie wszystkim, a mówić te dwa słowa komuś innemu. Możecie być zakochani, bo kiedyś tam obiecaliście sobie Wasze serca po wieczność. Może jest taka miłość…


Może Harry był dla mnie tą miłością.

***

sobota, 19 października 2019

E12S5. What a bright time, it's the right time to rock the night away. Jingle bell time is a swell time to go gliding in a one-horse sleigh.


VICTORIA         
         Te święta zapamiętam zupełnie inaczej niż każde inne. Jesteśmy w Nowym Jorku. Ja, Everly, Charles i cała moja rodzina. Mama, tata, Veronica oraz Valentina i Lucas ze swoim maleńkim synkiem.
         Pierwszy raz spędzamy ten dzień po za domem, w takim gronie. Nazywam to grono bardzo pieszczotliwie- stadkiem rozszerzonym.
         Moi rodzice wyglądają dziś obłędnie. Moja mama od jakiegoś czasu korzysta z usług medycyny estetycznej, ale totalnie wychodzi jej to na plus. Mój tata, schudł i wygląda dziesięć lat młodziej.
 - Wyglądacie zjawiskowo! - przytulam się do każdego z osobna, bardzo mocno się w nich wtulając. Mam wrażenie, że nie widziałam ich od wieków. Ostatni raz odwiedzili mnie na odwyku, kilka miesięcy wcześniej. Teraz są tu razem ze mną i Everly. To jest o wiele ważniejsze niż wszystko inne.
         I chociaż zauważam zmiany u moich rodzicieli, nie mogę nadziwić się jakich zmian dokonały moje siostry. Veronica niedawno ścięła radykalnie swoje pukla ciemnych włosów, o które tak zawsze bardzo dbała. Przyznaję to bez cienia wątpliwości - miała na ich punkcie bzika. A dziś, pierwszy raz na żywo prezentuje mi się w krótkim jeżyku. Nie dowierzam. Totalnie, nie dowierzam.
 - Ronnie, ale… wytłumacz mi jeszcze raz, dlaczego? - dotykam jej króciutkich włosów.
 - W proteście.
 - Jej protest to złamane serce - dodaje Valentina, posyłając mi znaczące spojrzenie.
 - To wcale nie tak! - Veronica trochę się unosi, ale po chwili truchleje i z miną zbitego pieska ogłasza - Bo ten dupek powiedział, że kocha moje włosy, a potem pokochał waginę mojej znajomej.
         Chociaż to wydaje się szalone, trochę rozumiem postępowanie Ver. Kto wie, czy jakbym miała dziewiętnaście lat, masę buzujących hormonów i uczucia podeptane przez chłopaka nie postąpiłabym podobnie?
 - Timothy - biorę małego siostrzeńca na ręce. Szaleję na jego punkcie. Dosłownie! Zapach jego malutkiego ciałka, niezgrabne ruchy, usteczka wyginające się w niekontrolowany uśmiech. To wszystko sprawia, że nie mogę oderwać się od niego na ani jedną sekundę.
 - Jest taki słodki! - nie mogę przestać się zachwycać, kiedy do małego grona zebranego wokół Timothego dołącza Charles. Owija swoją rękę wokół mojego ramienia, spoglądając z góry na tego małego, ślicznego chłopca.
         Zawsze wyobrażałam sobie, że tak to wszystko będzie wyglądać. Dwa plus jeden. Ja, mężczyzna którego kocham i nasze dziecko.
         Ale kiedy unoszę głowę, tuż obok mnie stoi najcieplejszy i najczulszy mężczyzna jakiego poznałam, uderza we mnie jedno uczucie. Niepewności. Niepewności, która sprawia, że zaczynam wątpić, że to właśnie jego chciałabym widzieć u mego boku do końca mojego życia.
         A potem zaczynają doskwierać mi inne obrazy, które tworzą się i iskrzą w mojej głowie. Że pewnie życie Niall'a wygląda teraz podobnie. Stoi przy choince, głaszcze brzuch Zoey i mówi jak mocno ją kocha.
 - Coś się dzieje? Cała się spięłaś - Charles od razu wyczuwa zmianę mojego nastroju. Nie chcę pokazać, że coś mnie martwi, więc uśmiecham się szeroko. Najpierw patrzę w oczy mężczyzny, by znów spojrzeć na małego Tim'a.
 - Wszystko jest w najlepszym porządku.
         Kłamię, ale to było to pierwsze i ostatnie kłamstwo tego wieczoru.

         Everly znałam krótko, ale nie na tyle by nie dostrzec, że jest uzdolnioną, młodą kobietą. I posiadała kolejne marzenie, które pragnęłam spełnić.
         Dziś przed uroczystą kolacją wigilijną, zaprosiłam wszystkich do wynajętej na dzisiejszy wieczór galerii sztuki, gdzie razem z właścicielem zaaranżowaliśmy dla mojej rodziny wystawę obrazów. 
         Zawiązuję oczy Everly, która dzisiejszego wieczoru wygląda obłędnie. Zagryzam wargi, by się nie rozpłakać, kiedy razem z Charlesem prowadzimy ją korytarzem w stronę sali gdzie na sztalugach znajdują się jej własne dzieła.
 - Co się dzieje? - blondynka się niecierpliwi, a moje podekscytowanie rośnie z każdą sekundą. Tuż za nami podąża cała moja rodzina. Od nich także wyczuwam nutkę ciekawości, dotyczącą tego co za chwilę się wydarzy.
         W końcu docieramy do pomieszczenia. Odliczając do trzech, zsuwam z oczu czarną przepaskę. Przez kilka sekund panuje cisza.  Następnie głośne westchnięcie. A potem - cichy szloch.
 - To jest… to jest najlepszy prezent gwiazdkowy jaki mogłam otrzymać - Everly w końcu się odzywa. Podchodzi do pierwszego z boku obrazu. Nie wiem co przedstawia, obstawiam jakąś abstrakcję.
 - Ten obraz namalowałam od razu po tym jak dowiedziałam się, że jestem chora.
         Spogląda na nas wszystkich zaczerwionymi od płaczu oczami.
 - Tak właśnie się czułam - dotyka czarnej linii, która przecina się z inną, w trochę jaśniejszym kolorze - Czułam, że moje życie stało się czarne. Zaraz po tym jak namalowałam ten obraz, przepłakałam chyba całą noc.
         Wzruszenie ściska mi gardło, ale nie jestem jedyną która odczuwa teraz takie uczucia. Spoglądam na moją rodzicielkę, która z trudem nie wybucha płaczem.
 - Córeczko… - nieduże pomieszczenie wypełnia stukot szpilek mojej mamy. Robi kilka długich kroków i wtula się w wychudzone ciało Everly. Zaraz za nią, dołącza do nich mój tata, następnie Veronica i po chwili wszyscy ściskamy się mocno, na środku nowoczesnej galerii sztuki, płacząc i śmiejąc się na zmianę.
         Staram zapamiętać się każdy moment z tej chwili. Chcę zachować wspomnienia z tego dnia na zawsze. Do końca moich dni. Bo wiem, że takie rzeczy nie dzieją się na co dzień.
         Na co dzień nie żegnamy się z osobą, do której szybko się przywiązaliśmy.
         Na co dzień nie mówimy sobie, jak mocno nam na sobie zależy.
         Na co dzień nie przytulamy do siebie całej rodziny.
         Ale na co dzień darzymy się właśnie takim uczuciem. Dbamy o siebie. Sprawiamy, żeby inna osoba była szczęśliwa i uśmiechnięta.
         Jednak to święta sprawiają, że uczynki dnia codziennego właśnie w tym dniu są magiczne. Unoszą się nad naszymi głowami, żarzą jasno i dotykają nasze serca jeszcze mocniej.
 - Strasznie was wszystkim kocham - szepczę. Wydaje mi się, że nikt nie jest w stanie tego usłyszeć, ale mylę się.
         Kilka głosów na raz odpowiada podobnie.
 - My Ciebie też, Victorio. My Ciebie też.

         Kolacja wigilijna trwa w najlepsze. Wszyscy mamy pełne brzuchy, wymieniamy się prezentami, śmiejemy w wniebogłosy. Jedni piją ajerkoniak, inni zajadają się lukrecjami. W tle lecą świąteczne melodie, choinka błyszczy złotem. Jesteśmy jedną, wielką szczęśliwą rodziną. Nie mogłam sobie lepiej wyobrazić tego dnia.
         Jak właśnie w tej sposób.
         Wszystkich moich przyjaciół oraz znajomych obdzwoniłam już wcześniej. Jednak na liście został jeszcze jeden numer. Zbieram w sobie każdy gram odwagi, by to zrobić. 
         Aż w końcu ubieram się w płaszcz, przepraszam wszystkich na chwilę, po czym wychodzę na balkon. Wiem, że tutaj nikt mnie nie usłyszy. Balkon przynależy do mojego pokoju, który zamknęłam na klucz.
         Kiedy przykładam telefon do ucha, czuję jak fala zwątpienia zalewa moje ciało, ale kiedy słyszę jego głos zostaje pokonana przez jeszcze większą falę gorących uczuć.
 - Wesołych świąt, Niall! - mówię do słuchawki. Odpowiada mi dźwięczny śmiech. Przygryzam wargę. Teraz czuję zazdrość, bo ten śmiech na co dzień słyszy inna kobieta.
 - Tobie również, Vick! Jak udała się wystawa?
 - Było niesamowicie. Nigdy tego nie zapomnę - przyznaję szczerze.
 - Myślałem dziś o Tobie - szybko zmienia temat - Chyba z tysiąc razy przymierzałem się, by wykonać ten telefon. Właśnie stoję na zewnątrz, bo miałem do Ciebie dzwonić - śmieje się - Ale mnie wyprzedziłaś.
         Czuję chłód na moich plecach, by chwilę później zaobserwować jak białe płatki śniegu zaczynają prószyć z nieba.
 - Masz jakieś marzenia, Niall?
         Zastanawia się chwilę, bo jedyne co słyszę w słuchawce to jego oddech.
 - Chciałbym, żeby moje dziecko było zdrowe i szczęśliwe. Żeby miało wszystko co zapragnie. Teraz na niczym innym tak mocno mi nie zależy jak na nim.
         Po raz kolejny tego wieczora wzruszenie ściska mi gardło.
 -  A Ty o czym marzysz?
 - Ja…
         Jacyś przechodnie śpiewają świąteczne piosenki, gdzieś w tle słychać szum przejeżdżających samochodów. Ale ja słyszę coś jeszcze - głośne bicie mojego serca.
 - O Tobie marzę, Niall.
         Cisza. Bicie mojego serca. I jej głos w tle.
- Niall, wejdź do środka. Jeszcze się przeziębisz - słyszę wyraźnie każde jej słowo. Łzy płyną po moich policzkach. Serce przestaje zwalnia swój gorączkowy bieg.
 - Muszę kończyć. Jeszcze raz wesołych świąt.
         Pozytywne doznania wcześniejszego wieczoru, plączą się ze smutkiem który ogarnia moją duszę i uczucia.
         Tak bardzo go kocham.
         A tak łatwo pozwoliłam mu odejść.

czwartek, 17 października 2019

E11S5. I said I'd catch you if you fall.

AMERICA

14 grudzień, Europa, Mediolan




-Dziękuję Mediolan, za dawkę tak pozytywnej energii dzisiejszego wieczoru. Teraz piosenka dla wszystkich tych, którzy będąc z ukochaną osobą zostali zranieni. Zostali wykorzystani. I nie poddali się! Wstali i poszli dalej. A nawet jeśli jeszcze cierpicie, nie wstydźcie się tego, co teraz czujecie. Przeciwnie. To, że odczuwacie taki ból, jest waszą największą siłą!

[Verse 1]

Found you when your heart was broke
I filled your cup until it overflowed
Took it so far to keep you close
I was afraid to leave you on your own

I said I'd catch you if you fall
And if they laugh, then fuck 'em all
And then I got you off your knees
Put you right back on your feet
Just so you can take advantage of me

[Chrous]

Tell me how's it feel sittin' up there
Feeling so high but too far away to hold me
You know I'm the one who put you up there
Name in the sky
Does it ever get lonely?
Thinking you could live without me
Thinking you could live without me
Baby, I'm the one who put you up there
I don't know why (yeah, I don't know why)
Thinking you could live without me
Live without me
Baby, I'm the one who put you up there
I don't know why

[Verse 2]

Gave love 'bout a hundred tries
Just running from the demons in your mind
Then I took yours and made 'em mine
I didn't notice 'cause my love was blind

Said I'd catch you if you fall 
And if they laugh, then fuck 'em all
And then I got you off your knees
Put you right back on your feet
Just so you can take advantage of me

[Chrous]

Tell me how's it feel sittin' up there
Feeling so high but too far away to hold me
You know I'm the one who put you up there
Name in the sky
Does it ever get lonely?
Thinking you could live without me
Thinking you could live without me
Baby, I'm the one who put you up there
I don't know why
Thinking you could live without me
Live without me
Baby, I'm the one who put you up there
I don't know why, yeah

You don't have to say just what you did
I already know
I had to go and find out from them
So tell me how's it feel

[Chrous]

Tell me how's it feel sittin' up there
Feeling so high but too far away to hold me
You know I'm the one who put you up there
Name in the sky
Does it ever get lonely?
Thinking you could live without me
Thinking you could live without me
Baby, I'm the one who put you up there
I don't know why, yeah.




-Chcę kurczaka na szpinaku. Nie! Miałam nie jeść mięsa. To może mule, na pietruszce i białym winie. - decyduje się w końcu Sloan. Śmiejemy się z jej niezdecydowania. Miała zostać wegetarianką już dwa tygodnie temu i to dopiero dzisiaj po raz pierwszy od tego czasu zamówiła coś, co wpisuje się w jej nowy tryb życia.
-Wiesz, że wegetarianizm to nie obowiązek tylko kwestia wyboru? - pyta ją Liz.
-Tak. - odpowiada pewnie. - Taki mam właśnie wybór.
-Okej. - wzrusza ramionami. - Poddaję się.
Od początku trasy minął miesiąc. Nie skłamię jeśli powiem, że sporo się przez ten okres wydarzyło. Między innymi to, że zżyliśmy się na tyle, że nie mam pojęcia co się z nami stanie, kiedy za dwa miesiące będziemy się musieli rozstać na jakiś czas. Mimo wszystko, kiedy spędza się ze sobą praktycznie dwadzieścia cztery godziny na dobę, a potem zostajesz nagle sam, staje się to naprawdę depresyjne. Dlatego mam nadzieję, że szybko wrócimy do studia i właśnie tymi pojedynczymi chwilami zapełnimy ten samotny czas.
Poza tym zwiedziliśmy naprawdę masę miejsc w Europie i robiliśmy rzeczy, których zapewne nigdy z nikim innym bym nie zrobiła. 
Wspominam ten czas naprawdę ciepło.
Poza tym wytworzyła się urocza znajomość pomiędzy Medison, a moim bratem. Zauważyłam, że spędzają ze sobą naprawdę masę czasu i często uciekają gdzieś tylko we dwójkę. 
Jestem strasznie zadowolona z tego faktu, bo mój brat zasługuje na świetną dziewczynę, a Medison w stu procentach się do takich kwalifikuje. Czasem nawet wydaje mi się, że jest dla niego zbyt dobra, ale myślę tak tylko w momentach, kiedy ten chudy gagatek zajdzie mi za skórę. A tak też bywa.
Dostrzegam też więź pomiędzy Sloan a Thomas’em, ale oni zdecydowanie kryją się z tym bardziej niż wspomniana wcześniej dwójka. Rozumiem, że być może nie chcą się tym chwalić i są osobami, które jednak cenią sobie prywatność. Ja oczywiście w pełni to szanuję i nie wtrącam się w nie swoje sprawy.
Kolejną parą, która pozostawia jednak wiele do życzenia jestem ja i Martin. Niewątpliwie bardzo się lubimy, ale raczej oboje nie szukamy teraz stałego związku. Poza tym, mam wrażenie, że boimy się postawić jakikolwiek poważniejszy krok ze względu na relacje zawodowe.
Z jednej strony ja sama nie chcę, żeby było między nami niezręcznie, ale z drugiej, skoro żadne z nas nie chce się angażować, to może warto zaryzykować?
Często przed snem miewam tego typu przemyślenia.
Będąc szczera sama ze sobą stwierdzam, że brakuje mi jednak tej intymnej bliskości. Poczucia bezpieczeństwa, silnego męskiego dotyku i rozkoszy, którą daje udany seks.
Martin jest facetem, który pociąga większość kobiet i ja również zaliczam się do tego grona. Jest wysoki, niesamowicie przystojny, ma świetną sylwetkę i bajeczny uśmiech. Nie wspominam o jego zdolnościach i świetnym charakterze.
Jest po prostu mężczyzną, z którym zdecydowanie można by było iść o krok dalej.
Może to właśnie ja powinnam o tym zadecydować?

Po wyśmienitej i pełnej ubawu kolacji, udajemy się do hotelowego baru. Pijemy drinki, jak zwykle opowiadamy ciekawostki z naszego życia, a także śmiejemy się z tych opowiedzianych dużo wcześniej.
Siedzę na kolanach Martin’a i czuję się z tym zupełnie naturalnie. Ci ludzie sprawiają, że we wszystkim co robię czuję się właśnie naturalnie. Nikt nie zwraca na to szczególnej uwagi. Wiedzą, że jesteśmy blisko i w żaden sposób nie dają po sobie poznać, że jest to dla nich dziwne czy być może kłopotliwe. 
Śmiejąc się sobie nawzajem w twarz widzę, jak zgraną paczką zdążyliśmy się stać. To niesamowite, że wystarczy tak mało czasu, aby ósemka kompletnie nieznanych sobie ludzi (pomijam mojego brata) może stać się grupą tak wspaniałych przyjaciół.
-On był dość specyficzny. Podobało mi się w nim to, że lubił stare samochody, ale nie podobało mi się, że traktował je jak bóstwo. - Joy opowiada o swoim ostatnim związku.
-Faceci… - Sloan wywraca oczami, biorąc garść orzeszków. 
-Typowe. - komentuje Liz. - „Hej kochanie, miałam stłuczkę, na szczęście nic mi się nie stało”, „Kij z tobą, powiedz lepiej czy samochód cały”. 
Śmiejemy się z tej krótkiej, aczkolwiek zapewne bardzo popularnej w świecie anegdotki.
-Samochody to ważna część naszego życia. Po prostu! - odzywa się Thomas.
-Zgadzam się! Poza tym wiecie jak bardzo jest pomocne znalezienie partnera patrząc na nastawienie faceta do jego samochodu? - zagaduję Martin.
-A co partner życiowy ma wspólnego z bzikiem na punkcie samochodu? - pytam, zerkając na niego rozbawiona. Nasz twarze są blisko siebie, przez co mam wspaniały widok na kolor jego oczu. Piękny, szczery, lazurowy kolor jego oczu.
-Samochód dla faceta jest jak dziecko. Jeśli dobrze opiekuje się samochodem, to gwarantuję, że wspaniale zajmie się też tym prawdziwym dzieckiem.
-Tym prawdziwym dzieckiem. - prycha Liz. - Dobrze, że jeszcze są w stanie to odróżniać.
-Ja się w tym zgadzam w stu procentach. - Aaron przybija mu piątkę.
-Ha! Ty nawet nie lubisz za bardzo jeździć samochodem. - mówię zgodnie z prawdą.
-Ale kiedyś polubię. I na pewno polubię wtedy swojego żółtego bugatti. - mój brat tworzy ręką jakąś niewidzialną przestrzeń. Zupełnie jakby czarował. Teraz patrzy z tą przestrzeń rozmarzonym wzrokiem. Spodziewam się, że właśnie wyobraża sobie siebie w tymże właśnie żółtym bugatti.
-Dobrze, że za marzenia nie karają. - śmieje się z niego Joy.
-Dajcie mu spokój! - broni go Medison. - Jeszcze spotkacie go kiedyś na drodze i wtedy opadnie wam kopara.
-Nas. Spotkają NAS na drodze. - podkreśla Aaron, muskając usta blondynki.
Z początku dziwnie patrzyło mi się na mojego brata całującego się z Medison. Ze względu na to, że było to coś świeżego no i w zasadzie dlatego, że nie byłam przyzwyczajona do tego typu widoków. Kiedy widzi się swoje rodzeństwo w takich sytuacjach, doskwierają temu zupełnie inne emocji, niż kiedy się widzi na przykład swoich przyjaciół czy nawet rodziców.
Nie mam pojęcia dlaczego tak jest, ale na szczęście zdążyłam się już do tego przyzwyczaić więc nie reaguję na to aż tak drastycznie jak wcześniej.
-Ah! Jak ja uwielbiam początkowe relacje związku. - odzywa się Liz. - Jest wtedy tak słodko, uroczo i kolorowo.
-A później zaczyna się armagedon. - dopowiada Joy.
-Może po prostu same pozwoliłyście sobie na ten armagedon. - dokucza im Medison, jednocześnie broniąc swojej sytuacji i muszę powiedzieć, że w tym wypadku jestem w jej drużynie.
-Uwierz skarbie, zawsze kończy się tak samo. Faceci po prostu w którymś momencie przestają się starać bo mają cię za pewniaka.  - na dokładkę wypowiada się Sloan.
-A ja się z wami nie zgodzę. - wtrącam się. - Wydaję mi się, że jeśli kobieta w związku się stara to facet również. To działa jak siła napędowa. Jeżeli jest dobrze i obie strony się do tego przyczyniają to dlaczego nagle mieliby z tego rezygnować?
-Zgadzam się. - blondynka przybija mi piątkę.
-Mi, nie obraź się ale nie wiem czy porównanie swoich związków do naszych jest tutaj dobrym przykładem. - Joy patrzy na mnie, wzruszając ramionami.
-Dlaczego tak sądzisz?
-Jesteś piękna, utalentowana, masz kupę kasy i możesz mieć kogo tylko zechcesz. - odzywa się Sloan.
-I uważacie, że to mi w jakiś sposób pomaga? - uśmiecham się niemrawo, zaskoczona tego typu reakcją. - Jasne, może łatwiej jest mi spotkać jakiegoś przystojnego aktora czy obiekt westchnień tysiąca kobiet, które mają na to nikłe szanse, ale czy to ma jakieś znaczenie? Pewnie, może częściej bywa się w drogich restauracjach, gdzie aż roi się od snobistycznych bogaczy i tak, jasne, randki są zapewne o wiele bardziej widowiskowe niż przeciętnych ludzi, ale wiecie co jeszcze przy tym doskwiera? - patrzę na ich skoncentrowane miny. - Strach. Że kiedy wyjdziesz z tej restauracji, zapewne nie będziesz mogła spokojnie wejść do auta. Że na drugi dzień będą pisać o tym, że znów masz nowego chłopaka pomimo, że to może tylko twój kolega. Że znów stajesz przed oceną milionów ludzi, którzy na pewno wiedzą lepiej jaka jesteś i co jest dla ciebie lepsze. I nie mówię tego po to, żeby ponarzekać wam, że mi to ciąży, bo sama wybrałam takie życie ale mowię to po to, żeby pokazać, że przez to wiele tych związków się kończy. I nawet jeśli obydwoje ludzi się bardzo stara, to jednak wisi nad tym siła wyższa. - na chwilę pauzuję, przypominając sobie wszystkie tego typu sytuacje, w których kiedykolwiek się znalazłam. Na myśl przychodzi mi Harry. 
Tylko Harry.
-I wtedy nic nie mogą na to poradzić. - wzdycham. 
Przez chwilę panuje cisza. Widzę, że to co powiedziałam zrobiło na nich duże wrażenie. I zdecydowanie wprawiło w zakłopotanie.
-Przepraszam. Nie chciałam was stawiać w głupiej sytuacji. - mówię z wyrzutem.
-Nie, to my przepraszamy. - Joy podchodzi do mnie i obejmuje mnie ramionami. - Wiemy jak ci czasem ciężko i przez co przeszłaś.
Tak. Oczywiście, że wiedzą. Byli pierwszymi osobami, którym opowiedziałam o moim związku z Ashton’em i poronieniu bez zająknięcia. Wydaję mi się, że wygadanie się na ten temat, było dla mnie w jakiś sposób formą terapii, która była mi potrzebna już od dawna.
-Głupio się zachowałyśmy. - Liz chwyta mnie za rękę. - Wypaliłyśmy z typowym problemem nastolatek. 
-Tak. - przyznaje Sloan. - Każdy ma swoje własne rozdarcia. Nie powinnyśmy oceniać siebie nawzajem. 
-Tak. Ale cieszę się, że doszło do tej rozmowy. Chyba było nam to potrzebne. - przyznaję z uśmiechem.
-Tak, tak, cieszę się, że się dogadałyście ale robi mi się trochę gorąco. - słyszę głos Martin’a przy moim uchu. Joy puszcza mnie po chwili, śmiejąc się głośno.
-Ty to masz szczęście. Wiszą na tobie dwie laski, a ty jeszcze narzekasz.
-Moja mama często mi mówiła, że nie doceniam tego co powinienem. - żartuje szatyn, kiedy zaczyna dzwonić mój telefon.
Zerkam na wyświetlacz i wydaję mi się, że każdy dostrzega moje zdziwienie na widok literek, które składają się w jedno imię.
Harry.
-To Harry. - mówię na głos, nie wiedzieć dlaczego.
-Twój eks? - pyta mój brat.
-Styles? - słyszę zdziwioną Joy.
-Tak. Przepraszam na chwilę. 
-Pozdrów go ode mnie! Powiedz, że od Liz! - krzyczy mulatka i na odchodne słyszę jeszcze kilka słów od niej i Joy.
-Jesteś szurnięta. 
-No co? To pieprzony Harry Styles.
Oddalam się na bezpieczną odległość tak, by swobodnie móc odbyć tę rozmowę.
-Halo? - odbieram.
-Hello my love. - słyszę jego zachrypnięty głos. Automatycznie uśmiech pojawia się na mojej twarzy. Minęło trochę czasu odkąd ostatni raz z nim rozmawiałam. To wspaniałe móc to zrobić ponownie. - Pamiętasz mnie jeszcze?
-Ciebie nie da się zapomnieć. To wspaniale, że dzwonisz. Sprawiłeś mi tym wielką radość.
-Jak się masz? Słyszałem, że pojechałaś w trasę.
-Tak, cóż, wiele się dzieje ale jest cudownie. Teraz wiem co czułeś, występując w pojedynkę.
-Niesamowite uczucie, prawda?
-Tak, zdecydowanie. Przede wszystkim wolność. I w końcu mogę pokazać swoją muzykę.
-A właśnie, dziękuję za twoją płytę, jest dobra Ami. Naprawdę jest dobra.
Chichoczę.
-Miałam nadzieję, że tak powiesz. A co u ciebie? Chcę wiedzieć wszystko.
-W zasadzie niewiele. Dużo podróżuję. Jakoś nie mogę zatrzymać się w jednym miejscu na stałe.
-W takim razie gdzie teraz jesteś? 
-A gdzie sobie mnie wyobrażasz?
-Hmmm. - zastanawiam się chwilę. - Myślę, że siedzisz teraz w jakiejś małej kawiarence w jednej z tych ciasnych ulic. 
-Tak? 
-Jesteś otoczonym mnóstwem zieleni i siedzisz na żółtych stołkach.
-Fioletowych. - słyszę jego ciepły śmiech. Ten dźwięk powoduje, że na sercu robi mi się cieplej. Ile razy ten śmiech był lekarstwem na wszystko co złe. Wydaję mi się, że niezliczenie.
-Fioletowe. - powtarzam.
-Au Vieux Paris d’Arcole. 
-Jesteś w Paryżu? - pytam podekscytowana.
-Tak. I wszystko co powiedziałaś się właściwie zgadza. Jest pięknie. Trochę chłodno, ale klimat jest obłędny. Chciałbym, żebyś tu ze mną przyszła. Może za dwa dni?
-Wiesz, że gram w Paryżu za dwa dni, prawda? Wszystko już obmyśliłeś. - uśmiecham się.
-Czy ty Americo Carter sądziłaś, że zabraknie mnie na twoim koncercie? 
-Liczyłam na to, że pojawisz się choć na jednym i proszę. Będziesz. I to w Paryżu.
-Can’t wait to see you. Goodbye my love.
-Goodbye.

Wracam z uśmiechem na ustach. Wszyscy patrzą na mnie z zaciekawieniem.
-Pozdrowiłaś go? - dopytuje Liz.
-Sama będziesz miała okazję to zrobić. Będzie na koncercie w Paryżu.
-Pieprzysz?
-Harry Styles będzie na naszym koncercie? - Sloan ewidentnie jest w szoku, ale raczej pozytywnym szoku.
-Tak. - potakuję.
-A to ci niespodzianka. - uśmiecha się Aaron.
-Opowiedz nam coś o nim! O was! Jak to się zaczęło? - Joy jest głodna wiedzy, a ja tylko słucham jak kolejny pytania spływają na mnie w ekspresowym tempie.
-I dlaczego się skończyło?
-Kochałaś go?
Patrzę na nich ze spokojem, ale też jakiegoś rodzaju nostalgią. Dobrze, że teraz nie siedzę już na kolanach Martina, bo zręcznie byłoby mi opowiadać o Harry’m, czując na szyi oddech Cooper’a.
-Tak. - przyznaję w końcu. - Kochałam go, kochałam o wiele bardziej, niż powinnam była.Ciągle martwiłam się, że nie zdołam go przy sobie zatrzymać. Był jak ulotny sen, który usiłowałam zamknąć w dłoniach.  Byłam w nim zakochana, ale to nie wystarczało, by cokolwiek zmienić – ta miłość mogła nas tylko co najwyżej jeszcze bardziej zranić. Był taki czas, kiedy myślałam, że może być dla mnie wszystkim, że mi wystarczy. Myślałam tak przez wiele lat. Byliśmy wtedy młodzi i naiwni. Szukaliśmy nawzajem w sobie oparcia, składając obietnice, których nie mogliśmy dotrzymać i których nie należało wypowiadać na głos. Miłość czasem taka jest. A kiedy coś się skończyło, nie starczyło mi tchu w płucach, by wypowiedzieć jego imię, by wyszeptać słowa, które powinien usłyszeć na koniec - że go kochałam, że zawsze będę go kochać, że był moją siłą i moją słabością, moją nieskończoną radością i największym smutkiem.

***