AMERICA
17 grudzień, Europa, Paryż.
Koncert w Paryżu jest wyjątkowy. W głównej mierze dlatego, bo pojawi się na nim Harry.
Ah, kochany Harry.
Człowiek, który nauczył mnie tak wielu rzeczy.
Między innymi tego, że każdy dzień powinien być wart choćby jednego uśmiechu.
I że czasem rzeczy najzwyklejsze, kiedy dzieli się je z właściwymi ludźmi - bywają niezwykłe.
Cóż mogę powiedzieć. Harry był moim kochankiem i najlepszym przyjacielem w jednym.
Od zawsze wiedziałam, że mogę powiedzieć mu wszystko, a on nie będzie mnie oceniał.
Znam go na tyle długo, że ze śmiałością wyznaję, iż żadnego mężczyzny nie poznałam tak dosadnie jak właśnie jego.
I niebywałe jest to, że po tym co przeszliśmy, po tych wszystkich miłosnych uniesieniach, kłótniach, sprawianiu sobie na wzajem bólu i godzenia się na nowo - do dziś pozostajemy przyjaciółmi.
I możemy się do siebie nie odzywać przez kilka miesięcy, ale kiedy zaczynamy rozmawiać, dzieję się tak, jakby ten czas rozłąki nigdy nie istniał.
Kiedyś ktoś mi powiedział, że mężczyźni i kobiety są jak puzzle. Nie zdarzają się dwa identyczne puzzle. Mają różne kształty, ale kiedy jeden kawałek pasuje do drugiego, już dalej nie szukasz. Możesz je nawet rozdzielić, ale wiąż będą do siebie pasować.
I mam wrażenie, że ja i Harry tworzymy idealną układankę puzzli. Bo kombinacja idealnej układanki nie opiera się tylko na związku. Opiera się na miłości w każdym znaczeniu tego słowa. Ale także na zaufaniu. Lojalności. Przyjaźni. Życiu.
Tak po prostu.
-Dobry wieczór Paryż! - patrzę w tłum z uśmiechem. Nawet choćbym chciała, to nie potrafiłabym z tej odległości wypatrzeć Harry’ego. Nie mam pojęcia gdzie siedzi, ale znając jego, bardzo możliwe, że gdzieś w odległych trybunach, więc moje zadanie jest poczwórnie utrudnione. W każdym razie zdaję sobie sprawę, że to nie ważne, że nie mogę go zobaczyć. Zrobię to potem. Ważne, żeby on mógł usłyszeć mnie.
-Dobrze się bawicie?
Słyszę szum wiwatów i falę oklasków.
-Teraz przyszedł czas na piosenkę, którą napisałam dawno temu dla specjalnej osoby. Wiem, że ta specjalna osoba jest tu dziś z nami. Mam nadzieję, że ci się spodoba.
[Verse 1]
Midnight, you come and pick me up, no headlights
Long drive, could end in burning flames or paradise
Fade into view, oh,
It's been a while since I have even heard from you
(Heard from you)
And I should just tell you to leave 'cause I
Know exactly where it leads but I
Watch it go round and round each time
[Chorus]
You got that James Dean daydream look in your eye
And I got that red lip, classic thing that you like
And when we go crashing down, we come back every time
'Cause we never go out of style, we never go out of style
You've got that long hair slick back, white t-shirt
And I got that good girl faith and a tight little skirt
And when we go crashing down, we come back every time
'Cause we never go out of style, we never go out of style
[Verse 2]
So it goes, he can't keep his wild eyes on the road
Takes me home, lights are off he's taking off his coat
I say "I've heard that you've been out and about with some other girl,
Some other girl"
He says "What you've heard is true but I
Can't stop thinking about you" and I
I said "I've been there too a few times”
[Chorus]
'Cause you got that James Dean daydream look in your eye
And I got that red lip, classic thing that you like
And when we go crashing down, we come back every time
'Cause we never go out of style, we never go out of style
You've got that long hair slick back, white t-shirt
And I got that good girl faith and a tight little skirt
And when we go crashing down, we come back every time
'Cause we never go out of style, we never go out of style
Take me home
Just take me home
Yeah just take me home, oh
You got that James Dean daydream look in your eye
And I got that red lip, classic thing that you like
And when we go crashing down, we come back every time
'Cause we never go out of style, we never go out of style
W garderobie panuje jak zwykle tłok i zamęt, ale kocham te chwile po koncercie, kiedy możemy znów się wszyscy razem spotkać i zrelacjonować sobie na wzajem emocje, które towarzyszyły nam podczas koncertu.
Teraz kiedy ciśnienie i endorfiny pomału z nas schodzą, możemy do wszystkiego podejść z zimną głową.
Za każdym razem robimy sobie listę, co możemy poprawić lub zrobić lepiej, żeby na kolejnych koncertach wszystko (przechodząc od wokali, brzmień instrumentów i linii melodycznych) mogło wyjść jeszcze lepiej.
Dziś lista jest krótka.
Było naprawdę świetnie.
-Ami! - słyszę niski, zachrypnięty głos, który tak wspaniale koi mój umysł raz za razem, nieustannie. Odwracam się z iskrami w oczach. Widzę go w luźnym, musztardowym garniturze i czarnej koszulce. Promienny uśmiech jak zwykle gości na jego twarzy i zastanawiam się: Kto na świecie nie mógłby się temu oprzeć?
-Harry! - wręcz podbiegam do niego i rzucam mu się na szyję. Momentalnie czuję ciepło bijące od jego ciała, a kiedy jego dłonie oplatają mnie szczelnie w pasie wiem, że mój najlepszy przyjaciel do mnie powrócił.
-Byłaś niesamowita. - oddala się ode mnie, chwytając za ręce. - Naprawdę niesamowita. Wy wszyscy. - zerka na resztę ekipy, a kiedy zerkam na nich ja, mam ochotę wybuchnąć śmiechem. Ich miny są bezcenne.
-Dziękuję. Nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy, że tu jesteś. - puszczam jego jedną rękę, a za drugą prowadzę do tych wspaniałych ludzi, którzy również czekali, żeby go poznać. - Poznaj mój band.
Razem z Harry’m i całym zespołem spędziliśmy wspaniałe chwile przy kolacji. Rozmawialiśmy o muzyce, koncertach, planach na przyszłość i nas samych. Czuję, że tym sposobem staliśmy się sobie jeszcze bardziej bliscy. Perspektywa tego, że ci wspaniali ludzie mogli poznać człowieka, który zajmował tak intymną i emocjonalną część mojego życia wydawała mi się bezcenna. A, że Harry jest facetem, który urzeka wszystkich i dogada się bezwątpienia z każdym, tak było i w tym przypadku.
Absolutnie go pokochali.
Okazuje się, że Harry zatrzymał się w tym samym hotelu co my. Kiedy zmierzamy korytarzem w kierunku naszych pokoi, czuję jak delikatnie trąca swoim ramieniem w moje ramię.
-Zobaczyłem coś dzisiaj. - patrzy na mnie z tajemniczym uśmiechem, mrużąc przy tym urokliwie oczy.
-Co zobaczyłeś?
-Ty i Martin. Chyba macie się ku sobie.
Prycham, kręcąc głową z uśmiechem.
-Niczego się przed tobą nie ukryje, co?
-Hej! Znam cię jak nikogo innego na tym świecie. Jestem pewny, że odgadłbym nawet co jadłaś dzisiaj na śniadanie.
-Sama nie wiem. - mówię po chwili ciszy. - Uważam, że Martin jest świetnym facetem. Naprawdę wyjątkowym. I takim… Spokojnym. - zerkam na niego. - A mnie zdecydowanie przydałoby się trochę spokoju w życiu.
-Tak, wiem o czym mówisz.
-Świetnie się dogadujemy, mamy naprawdę dużo wspólnego i czasem mam ochotę zedrzeć z niego ubrania.
Słysząc jego dźwięczny śmiech wiem, że to co mówię, jest właściwe i że Harry poświęca swoją uwagę w stu procentach tylko po to, żeby mnie wysłuchać.
-Ale wciąż się zastanawiam czy jest sens to zaczynać. Czy to nie zniszczy naszej relacji. I czy faktycznie mam ochotę na brak zobowiązań.
Widzę, że chwilę zastanawia się nad odpowiedzią, ale kiedy słucham jego wypowiedzi wiem, że wszystko co do mnie mówi przychodzi mu z niesamowitą łatwością. A to właśnie przez to, co powiedział wcześniej. Że zna mnie jak nikogo innego na tym świecie.
-Myślę, że brak zobowiązań nikomu nie zaszkodził. Ale nie wydaję mi się, żeby to było twoim głównym zmartwieniem. Ty po prostu nie chcesz sobie pozwolić na coś, w co nie wierzysz Ami. Jesteś najbardziej uczuciową i wrażliwą osobą jaką znam. Wahasz się dlatego, bo po prostu tego nie czujesz. Pamiętasz jak ci kiedyś proponowałem zapalenie jointa?
Wybucham śmiechem.
-Pamiętam.
-Zrobiłaś wtedy niezłą aferę. Wykrzykiwałaś, że ćpanie jest dla osób, którzy nie radzą sobie z życiem i potrzebują dodatkowych ładunków do dobrej zabawy, a ty tego nie potrzebujesz i nie masz zamiaru się w to wciągnąć.
-Proszę cię, nie przypominaj mi. To było żenujące.
-Ja sądzę, że to było odważne i godne wielkiego podziwu.
-Teraz cię zdziwię. - zerkam na niego rozbawiona. - Ostatnio paliłam jointa.
-Well, well, good for ya! - patrzy na mnie z uznaniem, śmiejąc się pod nosem. - W każdym razie chodzi o to, że doskonale znam twoje myślenie. I wiem, że jeśli się do czegoś sama nie przekonasz, to na pewno tego nie zrobisz.
Wzdycham.
-Więc co mi radzisz? Wiesz, że ciebie posłucham.
-Wydaję mi się, że powinnaś na chwilę wyłączyć myślenie i po prostu dobrze się bawić. Sięgnąć po to, co ci się należy i korzystać całymi garściami. Możesz iść do pokoju Martin’a i rzucić się na niego, a jestem pewny, że będzie wdzięczny za tę szansę, którą dostał od losu. - podchodzimy do drzwi jego pokoju hotelowego. - Ale możesz też zostać ze mną i rozmyślać nad tym, jak wspaniale spieprzyliśmy nasze życie.
Wizja wstawienia się w pokoju Martin’a w kuszącej sukience i uwodzenia go tak jak miałam to dawno zaplanowane była niesamowicie kusząca.
Ale jestem Americą Carter.
Nudną, wrażliwą i zdecydowanie zbyt emocjonalną dziewczyną, dla której scenariusz tego wieczoru mógł być tylko jeden.
Dlatego już od dwóch godzin siedzimy na łóżku Harry’ego, zaczynając już chyba trzecią butelkę wina, faktycznie rozmawiając o tym, jak wspaniale spieprzyliśmy nasze życie.
-A pamiętasz jak na twoich urodzinach spotkaliśmy się na tarasie?
-Oczywiście, że pamiętam. - wtóra mi.
-To było takie… Wyjątkowe. Jakbym miała deja vu.
-Na twoich urodzinach też spędziliśmy trochę czasu na tarasie.
-Tak. - kiwam głową. - Wtedy po raz pierwszy powiedziałeś, że mnie kochasz, a ja dowiedziałam się o tym z piosenki One Direction kilka miesięcy później. Po prostu żyć nie umierać.
-Ale byłem wtedy głupi. Chyba nigdy sobie tego nie wybaczę. Czasami zastanawiam się, co mieliśmy wtedy w głowie.
Prycham.
-Byliśmy młodzi i totalnie nieświadomi tego co nas otacza. Życie dawało nam tyle wspaniałych szans, tyle okazji, a my tak po prostu je marnowaliśmy. Ale chyba te doświadczenia sprawiły, że teraz mamy takie, a nie inne myślenie.
-Wiesz co mi jeszcze mocno utkwiło w pamięci? - zerka na mnie zamyślony. - Jak po raz pierwszy zobaczyłem cię z Ashton’em. Chyba nigdy nie byłem w większym szoku, jak słowo daje.
-O matko! Pamiętam. To było na naszej domówce w Londynie?
Kiwa głową rozbawiony.
-To było tak cholernie niezręczne. Zachowywałam się jak wariatka. Chyba chciałam ci pokazać, że w końcu mam przy sobie kogoś, kto mnie docenia. To okropne, ale moim głównym celem było zadanie ci ciosu.
-Wiem. Odczułem ten cios. Bardzo wyraźnie, uwierz mi. Najbardziej wtedy, kiedy powiedziałaś, że wam nie przeszkadzam bo cytuję: „Noc jest jeszcze młoda”.
-O matko. Zaraz się spalę ze wstydu! Pamiętasz takie rzeczy?
-Oczywiście! Miałem ochotę wyjść i kopnąć w jakąś martwą rzecz, słowo daję. - śmiejemy się. - Ale nie dziwię ci się. Byłaś wtedy taka szczęśliwa. Dawno cię takiej nie widziałem.
-To prawda. - wzdycham. - I to szczęście trwało jakiś czas, przyznaję. Ale wszystko ma kiedyś swój koniec.
Smutnieję, przypominając sobie najgorszy moment mojego życia. Pamiętam, że Harry był wtedy moją opoką. Często do mnie dzwonił i starał się zrozumieć. Nie pocieszał. Nie mówił, że będzie dobrze. Po prostu słuchał i płakał razem ze mną. Wydaję mi się, że po części to wydarzenie, choć tragiczne, zbliżyło nas do siebie jeszcze bardziej. Chyba jeszcze nigdy nie czułam z nim takiej więzi, jaką czułam w tamtym momencie.
Chwyta moją dłoń i całuje jej wierzch.
-Wiesz, że boli mnie serce na myśl o tym co przeszłaś. I gdybym tylko mógł, bez chwili zwątpienia wziąłbym cały twój ból na siebie. Ale te wszystkie tragedie, które nas spotykają, sprawiają, że jesteśmy silniejsi. I choćbyśmy chcieli czy też nie, ból należy przyjąć. O bólu się nie opowiada. Bój trzeba po prostu znieść.
-Tak, to prawda. Pamiętam, że w tamtych chwilach sobie mówiłam, że ból jest dobry. Bo skoro boli, to znaczy, że wciąż żyję. A w niektórych momentach naprawdę mocno w to wątpiłam.
-Żyjesz, Americo Carter. I przeżyjesz swoje życie najlepiej jak się da. Wierzę w ciebie. - ciągnie mnie za rękę i po chwili leżymy koło siebie w szczelnym uścisku, nie dając cierpieniu wtargnąć do naszych dusz.
-Mogę być jedyną osobą na powierzchni ziemi, która doskonale wie, że jesteś najwspanialszą kobietą na ziemi. Mogę być jedyny, który docenia to, jak niesamowita jesteś w każdej rzeczy, którą robisz. W każdej twojej pojedynczej myśli, a także tym, jak mówisz, co faktycznie masz na myśli. I jak prawie zawsze masz na myśli coś, co polega na byciu prostym i dobrym. - śmieje się, spoglądając na mnie ciepło. - Sądzę, że wiele ludzi tego w tobie nie docenia. Przegapiają te wszystkie wspaniałe cechy, które masz do zaoferowania, obserwując to, jak wspaniale śpiewasz, jak pozujesz do zdjęć, udzielasz wywiadów i grzecznie machasz na dzień dobry, i niesamowite jest to, że w tej chwili nie zdają sobie sprawy, że spotkali najlepszą kobietę pod słońcem. A fakt, że ja to wiem, sprawia, że czuję się dobrze. Czuję się zgodny sam ze sobą.
I w tej chwili zaczęłam rozmyślać.
Że może jest taka miłość, która nie potrzebuję związku? Może osoby mogą żyć osobno, w nocy tulić się do innych ramion niż tych, które rzeczywiście pokochali. Mogą prowadzić osobne życia, śmiać się w różnych momentach, wybierać inne drogi, poznawać innych ludzi i budować domy, sadzić drzewa i płodzić dzieci z dala od siebie. Może jest taka miłość, która nie potrzebuję objęcia, splotu dłoni, wieczornych wyznań, a mimo to nadal trwa? Może wtedy zakochani są nieśmiertelni?
Nie będą cierpieć, bo przecież nie stracą kogoś kto nie jest ich, nie będą tęsknić, bo nie można tęsknić za kimś z kogo samemu się zrezygnowało. To taka miłość idealna. Ona jest, chociaż nikt jej nie widzi. Nie trzeba mówić "Kocham Cię", bo to tak oczywiste jak to, że kiedyś umrzemy.
Może jest taka miłość, która trwa wiecznie? Może taka prawdziwa miłość nie potrzebuję otoczki codzienności? Możecie się kochać mieszkając na innych kontynentach. Możecie być dla siebie wszystkim, a mówić te dwa słowa komuś innemu. Możecie być zakochani, bo kiedyś tam obiecaliście sobie Wasze serca po wieczność. Może jest taka miłość…
Może Harry był dla mnie tą miłością.
***