piątek, 18 listopada 2016

21.Lady, running down to the riptide, taken away to the dark side I wanna be your left hand man.


CAROLINE



Muszę przyznać, że Victoria i America mają narąbane w bani i to tak konkret. I chyba nawet po równo. Kiedy opowiedziały nam na drugi dzień po imprezie co się działo, wraz z Zoe naprawdę ciężko nam było w to wszystko uwierzyć. Skumulowało się tego zdecydowanie zbyt wiele zaczynając od tego, że Harry przyprowadził sobie nową dziewczynę, przechodząc przez zlizywanie alkoholu z pępka Vick przez Niall’a, kończąc na całowaniu się Ami z przyjacielem Styles’a. W tego typu momentach naprawdę żałuję, że wychodzę zbyt wcześnie z imprez.
Tydzień minął nam wystarczająco szybko, aby mógł nadejść dzień, z którego nie jestem  zadowolona, ale nie miałam wyjścia i musiałam zaprosić moją matkę jak i brata na przyjęcie celebrytów wraz z ich rodzicami. Będą również rodzice One di, Ed’a i innych angielskich gwiazdek, także na wesoło.
Kiedy zadzwoniłam z ową nowiną do mojej rodzicielki, była wniebowzięta i przekazała mi, abym wysłała do jej domu parę sukienek znanych projektantów, aby miała jakiś wybór, ponieważ nie może przecież wyglądać jak pospolita, angielska mamuśka. No oczywiście, że nie, bo co by to było?
Wszystkie rodziny zjeżdżają się kolejno w naszym domu i muszę stwierdzić, że robi się naprawdę przyjemnie, a atmosfera jest zdecydowanie bardziej ciepła, niż zazwyczaj.
Jako pierwszą witamy rodzinę Ami, którą zdążyłam już spotkać nie raz. Są jednymi z najwspanialszych ludzi jakich znam. 
Pan i Pani Carter mają na sobie eleganckie, granatowe stroje, przez co wyglądają na znakomicie dobranych, a brat Ami, Aaron, ma na sobie czarny, dostojny garnitur. Od czasu, gdy widziałam go po raz ostatni, zdecydowanie zmężniał i nie jest już takim szczylem, jakim kiedyś był. Czasem bywał bezczelny. Mówię serio. Ale to pewnie ten wiek dorastania tak na niego działał. Jak na każdego niewyżytego nastolatka.
-Caroline, wyglądasz nad wyraz kwitnąco - pani Carter przytula mnie wylewnie, a ja dałabym naprawdę wiele, aby moja matka miała jej charakter.
-Dziękuję Pani bardzo. Powodem tego jest chyba ten mężczyzna po lewej - wskazuję na Paul’a, który rozmawia właśnie z Oliver’em oraz kochaną Zoe, do której dzisiejszego dnia niestety nikt nie zawita. Jest mi z tego powodu bardzo przykro, i chętnie podzieliłabym się z nią moją własną rodziną, ale wydaję mi się, że to nie jest ani trochę lepsze wyjście dla brunetki.
-Ah, miłość potrafi zdziałać cuda, prawda? - komentuje blondynka, która jest chyba tak samo wielką romantyczką jak jej córka. Szkoda tylko, że na razie dość słabo jej się powodzi pod względem uczuciowym. Widzę, że Ami nie daje po sobie poznać jak bardzo jest wściekła i zraniona, ponieważ wtedy padałoby wiele zbędnych pytań, które zapewne ona pragnie jak najszerzej omijać.
Jako kolejni przyjeżdżają państwo Santagels. Vicky rzuca się na nich jakby nie widziała ich parę lat, a z jej oczu spływa parę łez. Ta dziewczyna często udaje najtwardszą z nas wszystkich, ale tak naprawdę w środku jest kruchutka jak ciasteczko.
-Val!? - krzyczę, gdy widzę kopię Vick.
-Care!! - śliczna blondynka, która wygląda prawie identycznie jak jej siostra, podlatuje do mnie i całuje w policzek. 
-Cholera, kupa czasu!! Gdzie byłaś jak cię nie było? 
-Zasuwam jak wół! Wiesz ile ostatnio przyjęłam porodów w tym cholernym szpitalu?
-Zapewne za dużo. - śmieje się, na co jej wtóruję. Valentina jest ode mnie starsza o rok i uwielbiam ją od pierwszego wejrzenia. Było to na samym początku naszej kariery, gdy urządziłyśmy imprezę w naszej nowej posiadłości i zjawiła się na niej również siostra Vick. Od razu znalazłyśmy wspólny język i uchlałyśmy się tak bardzo, że przez resztę nocy spałyśmy przytulone na ogródku. Grubo.
-A jak twoje życie towarzyskie? - pytam, ruszając śmiesznie brwiami.
-Nijak. Moje życie towarzyskie jest porównywalne do życia uczuciowego mikrofalówki, więc możesz sobie to wyobrazić. - wzdycha ciężko, z osłabioną miną, ale za chwilę widzę, że znów się ożywia. - No, a ty jak? Kiedy ślub!?
-Na razie o tym nie myślę…
-Kłamczucha! Jestem pewna, że sikasz z niecierpliwości na myśl o pierścionku.
-Dobra, masz rację - piszczę, chichocząc po chwili, ale tę wesołą sielankę przerywa mi finalnie głos jedynej kobiety, która tak bardzo mnie w życiu irytuje.
-Caroline!!! - przepiękna blondynka, którą można by pomylić z moją siostrą, zjawia się w drzwiach ubrana oczywiście najdostojniej z całego towarzystwa, podlatuje do mnie nad wyraz radosna, całując w oba policzki. 
-Witaj matko…

VICTORIA


Kiedy zobaczyłam całą moją rodzinkę idącą w moim kierunku prawie się rozbeczałam. Nie jak małe dziecko które w końcu dostało swoją wymarzoną zabawkę, tylko ja dorosła kobieta, która nie widziała swoich rodziców i sióstr miesiącami.
Jak głupia idiotka stałam i machałam, a Ci szczerzyli się do mnie jak ślepy na striptiz. Chyba też się za mną stęsknili. 
Pewnie gdyby nie fakt, że śpiewam w najpopularniejszym girlsbandzie bylibyśmy jedną z miliona normalnych rodzin. Mój tata Joseph, z wykształcenia dentystą, posiada swój gabinet w naszym rodzinnym Newcastle. Mama Silvia, pracuje jako pomoc dentystyczna w gabinecie ojca. Dziwnym i niezbyt przyjemnym zbiegiem okoliczności poznali się przy borowaniu zębów jakiegoś starego, do pół szczerbatego dziadka. Założę się, że zakochali się przy wstawianiu plomby, a Valentina, moja starsza siostra została poczęta na fotelu dentystycznym. W miejscu, gdzie każdy ma pełne gacie przed wejściem.
Jak już wiadomo, wszem i wobec, bo tak podaje Wikipedia, posiadam dwie siostry – starszą Valentinę, która aktualnie pracuje w szpitalu i odbiera porody. Nawiasem mówiąc, co w rodzinie to nie zginie, bo zdecydowanie tylko nie mnie kręcą szpitale, grzebanie w zębach lub kobiecych cip... tzn, sprowadzanie nowych ludzi na ten świat. Młodsza, Veronica, która już niedługo skończy szkołę średnią wybiera się na studia medyczne i w przyszłości chce zostać chirurgiem plastycznym. Szczerze? Może w końcu zoperuje sobie swoje zepsute zwoje mózgowe. 
- Vicky! – Val i Ron podbiegają do mnie, przytulają tak mocno, że jak wszystkie ubogie koty kocham, tracę oddech.
- Stęskniłam się za Tobą – ciemnowłosa spogląda na mnie, a ja już ledwo, ledwo powstrzymując łzy tulę ją ponownie. 
Kiedy witam się także z moimi rodzicami, zauważam to co widzieli wszyscy oprócz mnie. Rzeczywiście, jestem praktycznie lustrzanym odbiciem Valentiny. Veronica to cały tata z oczami mamy. Za to ja mam uśmiech taty, a Tina nos mamy. Nawet gdybyśmy chcieli, nie możemy się siebie wyprzeć.
- Schudłaś ostatnio – mama jak zwykle komentuje moją wagę. I nawet gdybym była tłuściutkim słoniem, uważałaby, że i tak mam zaczątki anoreksji. Uśmiecham się tylko do niej, wracając do ostatniego treningu cardio gdzie wylewałam siódme poty z myślą, że ostatnio nieźle przywaliłam na masie. 
- Kochanie nie słuchaj mamy – tatuś całuje mnie w czoło, po czym spogląda na nas wszystkie po kolei – Każda z was jest idealna...
- Tato, tylko nie mów, że to tylko dlatego, że jesteśmy z Twojego nasienia, bo zaraz wyrzygam tęczę – Veronica udaje konwulsje, a my z Val chichoczemy pod nosem. I tak, też wiemy, że Joe chciał to powiedzieć. Powtarza to za każdym razem. 
Dopiero teraz zauważam, jak bardzo dopasowana do siebie jest moja rodzina. Każdy z nich w eleganckich strojach, w kolorze biało-czarnym, wyglądają nad wyraz niesamowicie. Moją mamę to zjadłabym łyżkami, a jednocześnie płakała z powodu depresji, bo jak na czterdziestopięciolatkę ma mega seksowne ciało. U Valentiny niezmiennie czarne ciuchy od szyi do małego palca u stóp. Tylko na sali porodowej zakłada swoje różowe wdzianko i żeby nie skłamać, jest to jej jedyny kolorowy strój. A moja młodziutka siostrzyczka, chyba zdecydowała się na zbyt duży dekolt. Znając życie i Ver, pokazuje cycki, bo wie, że jakiś nastoletni młodzieniec, który jest na początku swojej kariery, pośle wędkę wzorku do jej dekoltu. Do jasnej ciasnej, co dzisiejsze nastolatki mają w głowach?
- Chyba się czegoś napije – brunetka krzywi się nieznacznie, jakby właśnie przełknęła najgorszego shota w życiu, czekając na reakcję parentsów. A oni jak na zawołanie karcą ją wzrokiem. No i po co ta głupia kura gada coś takiego? Siostry nie nauczyły, że alkohol pije się bez zgody rodziców?
- Dziecko... – tata mruczy pod nosem, a my z Valentiną, kiedy nikt nie zauważa pukamy się po czole. Głupota Ver jest dalsza niż z Miami na księżyc i z powrotem. Smutne. 
- Dobra, dobra – prycha, a potem urażona odwraca się na pięcie – Tylko pytałam. Wszędzie są kamery. A The Sun za pięć minut napisałoby artykuł...
- Masz szampana – sięgam po kieliszek z trunkiem, a potem wciskam jej go do dłoni – Idź i ciesz się chwilą wolności, małolato.
Czas w rodzinnym gronie mija mi zdecydowanie za szybko. Mam im strasznie dużo do opowiedzenia, ale wiecznie zewsząd ktoś nam przerywa. Jak nie Caroline, która wylewnie i bardzo energicznie konwersowała z Valentiną, to America, która jest ulubienicą moich rodziców. Oczywiście nie mogło w naszym gronie zabraknąć Zoe, która została bardzo miło przyjęta i o dziwo najlepiej dogadywała się z Veronicą, która miałam wrażenie, zaraz się nad nią spuści. Chyba Silvia i Joe wychowali dziecko z mózgiem płetwala morskiego.
- No i ogólnie było świetnie, widoki, pierwsza klasa – Amcia z zaangażowaniem opowiedziała najciekawsze wydarzenia z naszego ostatniego wyjazdu do Włoch. Teraz do naszego grona dołączyła także jej mama oraz przesympatyczny braciszek. Niegrzeczny, przesympatyczny braciszek, który niebezpiecznie często spogląda na moją siostrę. Czy on przypadkiem nie jest od niej kuźwa, młodszy?! 
Jednak sielankowa atmosfera nie trwa w nieskończoność. Powietrze wypełniają ciężkie perfumy mamy Caroline i jeszcze cięższe jej brata. Każdy z nas zna jej mamę. Każdy z nas ma nadzieję, że zaraz nie rozpęta się tu zimna wojna. 
- Carolino – przeszywający głos królowej lodu. Nieobliczany, zupełnie nie matczyny. Raczej kogoś kto zachowując się jak robot wychował cudowną osobę. Pytanie jak? – Pani prowadząca prosi, żebyśmy udzielili wywiadu. Myślę, że powinnaś szybko iść poprawić makijaż, a my poczekamy na Ciebie w ogrodzie, bo tam odbędzie się wywiad. Proszę, nie przynieśmi wstydu. - jestem pewna i mogłabym uciąć sobie palec z pewności, że nawet roztrzepana Fat Patricia poczułaby do tej kobiety respect. Każdy mój włosek na ręce go czuje. Widzę, jak z przylepionym do twarzy uśmiechem Car wstaje, przeprasza nas wszystkich i podąża za swoją rodzicielką. I wiem, że gdyby mogła wyrwałaby jej gardło.

Imprezka już się na prawdę nieźle rozkręciła. Wszędzie wokół nas krążą kamery, a my jak wiadomo zachowujemy się najbardziej naturalnie. Jeśli to w ogóle możliwe. Chyba z połowa zebranych tutaj osób słyszy wybuch śmiechu na kolejny żart taty Ami. Koleś jest niesamowity z tymi jego sprośnymi sucharami. Oczywiście nie uszło mojej uwadze fakt, że co chwilę łypie na nas Niall, szukając mojego wzroku.
Doskonale pamiętam co mu mówiłam, że ma być cierpliwy. Jednak widząc jak przebiera pod stołem nogami, aż nie chce mi się wierzyć, że da radę. 
Widzę, jak wstaje od stołu. Na jego twarz wpływa ogromny uśmiech zwycięzcy. Brakuje mu tylko zasranej korony i berła. Radosnym krokiem podchodzi do naszego stolika, a ja modlę się w duchu, żeby nie wydarzyło się coś co sprawi, że moja mama zapyta: „Córeczko, czy Ty się kochasz w tym chłopaku?” albo „Córuniu, chyba czas się zakochać”. Face palm.
- Dzień dobry – wesoły jak skowronek wita się ze wszystkimi. I dziwnym trafem opiera się o moje krzesło. Niech mi ktoś powie, że to żart – Widzę, że się świetnie bawicie. E! potrafi organizować imprezki, co?
- Stary, są niesamowite! – Aaron, brat Ami, odzywa się pierwszy, ale cała reszta mu wtóruje. Czuję jak pot spływa mi po plecach, a fakt, że dłonie Niall’a lekko muskają moją skórę wcale nie pomaga. Policzki bolą mnie od uśmiechania, oczywiście sztucznego. Chciałabym mieć pod stołem kij od bejsbola. Jestem pewna, że siłą moich rąk i perswazji wybiłabym mu ten głupi pomysł z głowy. 
- A państwu jak się podoba? – tutaj zwraca się wprost do moich rodziców.
Widzę jak Amcia przesyła mi pytające spojrzenia. Moja twarz odpowiada jej jedno, że tak, chce się schować w lisiej norze i nigdy jej nie opuszczać.
Valentina mruży oczy i już wiem, że domyśla się, że między nami nie ma tylko koleżeńskich stosunków. 
Veronica zbiera szczenę z ziemi. Niall to jej ulubiony członek One Di.
Tylko reszta rodziców, a w tym mój tata utrzymują względny spokój.
Na twarz mojej mamy wpływa chytry uśmieszek, widzę jak w mózgu pracują jej trybiki i jestem pewna, że do tego wszystkiego dopisała już swój kawałek historii. 
- Chyba lepiej być nie mogło – blondynka odpowiada, a Niall jak Juliusz Cezar ze złotymi liśćmi laurowymi odhacza zwycięstwo nade mną. 
Jestem skończona. 

AMERICA


Dzisiejszy wieczór jest naprawdę cudowny. Cieszę się, że wszyscy możemy się spotkać ze swoimi rodzicami i spędzić z nimi trochę czasu. Zagaduję każdego, kogo tylko mi się udaje i stwierdzam, że świetnie jest lepiej poznać bliskie osoby moich przyjaciół. Ale boli mnie tylko jedna rzecz. To, że Harry pojawił się tu z Sarą. Boli mnie to, że ona spotyka się z nim przez kilka chwil, i już ma szansę obracać się wokół jego rodziny, kiedy ja nie poznałam ich w ogóle, choć przecież tak dużo nas podobno łączyło. I zdecydowanie nie patrzy mi się dobrze na piękną czarnowłosą kobietę, mamę Harry’ego, która wdzięczna uśmiecha się do Sary, rozmawiając z nią bez ustanku. Jestem zraniona, i wydaję mi się, że on doskonale o tym wie.
-Powiedz mi w tajemnicy Americo, czy ty i Niall jesteście tylko przyjaciółmi? - Maura, czyli Mama Horan obdarowuje mnie tajemniczym wzrokiem, a kąciki jej ust podnoszą się znacznie do góry. W międzyczasie rusza śmiesznie brwiami, jakby knuła jakąś intrygę i w myśli przekazywała mi: „Hej, obie jesteśmy kobietami, nie musisz owijać w bawełnę. Czy mój synalek cię już przeleciał?” 
-Cóż, chciałabym skłamać, ale niestety ani mnie ani Niall’a nic poważnego nie łączy. 
-Szkoda. Myślałam, że w końcu sobie znalazł jakąś fajną, poczciwą dziewczynę…
-Jestem pewna, że jeszcze zdąży. Wychowała pani wspaniałego syna. Na pewno sobie kogoś wybierze spośród milionów latających za nim dziewczyn.
-Oh, kochanie… Żadnych fanek. Masz pojęcia co się dzieje pod moim domem? - patrzy na mnie zdesperowana, i przybliża usta bliżej mojego ucha. - Toż to psychiczne małolaty! - śmieję się na jej słowa i w zasadzie mocno jej współczuję. Ja na jej miejscu pewnie już dawno rzucałabym w nie jajkami. Albo czymkolwiek, co miałabym pod ręką. A potem skończyłabym w pierdlu. Życie.
-Mamo, zostaw Americę w spokoju i daj jej żyć. Ona nie będzie twoją przyszłą synową… - nagle spod ziemi wyskakuje Niall, a ja uśmiecham się do niego porozumiewawczo. Dobrze, że obydwoje mamy takie samo zdanie na ten temat.
-Nigdy nie wiesz co cię spotka synku! Pamiętaj… - grozi mu palcem. - Przyszłość może być zaskakująca.

Tak. Ja też chciałabym w to wierzyć…

Mój tata jest dzisiaj wodzirejem imprezy i rozśmiesza dosłownie każdego, kto siedzi z nami przy tym ogromnym stole. Czasami mam ochotę zapaść się pod ziemię, ale potem zdaję sobie sprawę, że odziedziczyłam poczucie humoru właśnie po nim. Nie wiem czy to dobrze czy źle, ale na miejscu mamy już dawno zaczęłabym przewracać oczami. Ale ona teraz rozmawia z Zoe, gładząc co chwile jej ramię. Pewnie poznała już jej historię dotyczącą rodziny więc stara się ją pocieszyć. Moja mama jest na ogół bardzo współczująca i bardzo często przytula moje koleżanki. Czasami nawet bez powodu. Ale jestem jej za to wdzięczna, bo jest chyba najbardziej kochającą osobą jaką kiedykolwiek spotkałam. No i jest moją mamą.
Kiedy kilka chwil później wychodzę z toalety, widzę jak mój brat stoi przy stole z herbatą i słodkościami i jak gdyby nigdy nic gawędzi sobie z Harry’m. Lokowaty nie zna mojego brata, natomiast Aaron nie wie kim tak naprawdę jest dla mnie Styles, bądź kim był, bo jeśliby wiedział, pewnie naskoczyłby na niego swoimi chudymi piąsteczkami. W tym momencie cieszę się, że jednak nie jest świadom kilku rzeczy, bo mógłby stąd wyjść z limem pod okiem.
-Aaron? - podchodzę bliżej, aby zwrócić swoją uwagę, bo nie mam ochoty na to, aby mój brat również miał cokolwiek wspólnego z lokowatym.
-O, siostrzyczko, właśnie cię szukałem. 
-Siostrzyczko? - powtarza Harry, jakby był bardzo zaskoczony, czemu się nie dziwię, bo między mną, a moim bratem nie ma krzty podobieństwa więc w zasadzie byłabym zaskoczona, jeśli ktoś by nas podejrzewał, że jesteśmy rodzeństwem.
-Tak, oto jestem.
-Poznałem świetnego gościa, to Harry Styles - wskazuje na swojego nowego „kumpla”, a ja przyklejam do twarzy sztuczny uśmiech. Faktycznie, wspaniały z niego koleś. 
-Tak, znamy się… - odpowiadam, nie zerkając nawet w stronę Harry’ego. Bo po prostu nie mam ochoty na niego patrzeć. Powiedziałabym, że chce mi się wręcz rzygać za to, co ten facet wyprawia i jak bardzo stara się mi dopiec.
-Cóż, nie wspominałaś nic o swoim bracie Americo… - słyszę jego uszczypliwy głos, ale jestem spokojna. Nie mam zamiaru się denerwować.
-W zasadzie to wspominałam, ale widocznie umknęło to twojej uwadze. Jak zwykle zresztą…- odpowiadam na jednym wdechu i naprawdę mam ochotę wziąć Aarona pod rękę i stąd spadać.
-Eee, czy wszystko w porządku? - pyta mój brat, zerkając przemiennie na mnie i na lokowatego.
-Wspaniale… - odzywam się z uśmiechem. Znowu.
-Jak najbardziej - komentuje po mnie Styles, powtarzając mój gest. Chyba go nienawidzę. Nie, nie prawda, wcale go nie nienawidzę do cholery jasnej.
-Chodź Aaron, pokaże ci coś… - podchodzę do chłopaka, aby w końcu ulotnić się od towarzystwa tego drugiego.
-Co mi chcesz pokazać? - od kiedy on kurwa taki ciekawski?
-No, coś… Zobaczysz - biorę go pod rękę i oddalam się od szatyna, mówiąc jeszcze na odchodne. - Pozdrów ode mnie swoją rodzinę Harry. O ile w ogóle będę wiedzieli od kogo te pozdrowienia są…

Impreza się kończy, a nas czeka pożegnanie ze wszystkimi ludźmi, którzy pełnią w naszym życiu najważniejszą rolę. Serce mi się kraje, że znów się muszę z nimi rozstawać, ale pociesza mnie myśl, że niebawem święta i będę miała szansę spędzić z nimi więcej czasu.
-Ten chłopak, który rozmawiał z twoim bratem to był on, prawda? - idę na przodzie wraz z mamą pod rękę, odprowadzając ich do samochodu.
-Tak… - wzdycham krótko, bo nie potrafię skłamać. Wdrożyłam ją w tą sprawę od samego początku, gdy zaczął mi się podobać, przechodząc przez nasz ukryty związek oraz część, gdy nasze drogi się rozeszły. Wie o prawie każdym szczególe tej relacji, i tak też jest lepiej. Jest moją mamą, przyjaciółką i najlepszą doradczynią. Bez niej zapewne nie podjęłabym żadnej decyzji, która czekała na mnie w życiu.
-Kochasz go? - pyta, i spozieram na nią spod przymrużonych rzęs.
-Kochałam… Ale teraz? Sama nie wiem.
-Miłość nie ustaje tak szybko. Nie zależy tylko od jednego złego czynu. A ty musisz walczyć o to, co jest dla ciebie najlepsze. - głaszcze mnie po policzku, który wtulam w jej aksamitną dłoń. - Twoja przyszłość zdaje ci się obiecać dużo szczęścia, ale szczęście jest rzadkie na tej ziemi. Nie czekaj na nie z niecierpliwością, ale przygotuj się na troski, zawody i kłopoty. Tego będzie zdecydowanie więcej… Ale pamiętaj, że cokolwiek by się nie działo, ja zawsze jestem dla ciebie - uśmiecha się, a ten widok jest wszystkim, co tak naprawdę na ten moment potrzebuję. - Bo pragnęłam cię już wtedy, gdy byłaś w planach, kochałam się zanim się urodziłaś i byłam gotowa za ciebie umrzeć nim minęła jedna sekunda twojego życia…- jedna łza płynie po moim policzku, którą szybko ściera tkanina jej sukienki, kiedy wtulam się w nią mocno.
-Ja też cię kocham mamo… 

***