poniedziałek, 26 listopada 2018

E25S3. On a train through Japan I keep her real close cause she knows who I am.


VICTORIA

         Kiedy wchodzę do naszej posiadłości zauważam jeden wielki chaos. Domyślam się, że America jest w trakcie pakowania. Zawsze to tak wygląda. Tryliardy walizek, pięć tysięcy butów i nieopuszczające jej ust pytanie: "Co ja na siebie włożę?"
         Wkraczam do środka i rzucam torebkę na sofę. Rozglądam się uważnie, ale mojej przyjaciółki nie zauważam. Strzelam, że znajdę ją w garderobie więc się tam udaję.
- Hej - opieram się o framugę drzwi - Co się tu dzieje?
- Wyjeżdżam - przeszukuje stertę ubrań - Do Australii. Poznać rodzinę Ash'a.
- I z tego powodu zrobiłaś rewolucję styczniową w swojej garderobie?
         Siadam obok niej, przesuwając stertę jeansów na bok.
- Chcę wypaść cholernie dobrze. Zależy mi na tym. To mama Ashton'a, najważniejsza kobieta w jego życiu.
- Ami, słuchaj - ujmuję jej dłoń - Jestem pewna, że nie tylko ona jest dla niego najważniejsza.
         Carter uśmiecha się szeroko.
- Harry był dla mnie ważny i czułam coś do niego. Ale to co zaczynam czuć do Ashton'a… to jest coś prawdziwego. On jest dla mnie chodzącym ideałem. Vick… Myślę, że go kocham.
         Przyglądam się mojej przyjaciółce. Rozkwita. Jest radosna, pełna życia i wie, że w końcu ma to na co zasłużyła. Ja też uważam, że choć czekała na to długo w końcu los zesłał jej odpowiednią osobę. Widocznie musiała przerobić wiele, żeby w końcu dotrzeć do odpowiedniego punktu. I zdecydowanie jest już na dobrej drodze, jeśli nie na końcowej mecie.
- Nawet nie wyobrażasz sobie jak się cieszę, że go masz - przytulam ją ciepło. Jestem szczęśliwa razem z Americą.
- Ja w sumie nadal w to nie wierzę. Moi rodzice go pokochali, wy się z nim świetnie dogadujecie. Chyba nie mogło być lepiej?
- Zawsze może być lepiej. Więc najpierw posprzątamy ten rozgardiasz, a potem wybierzemy coś idealnego na wieczorek zapoznawczy z Twoją przyszłą teściową.
         Od razu zabieramy się do pracy. Sprzątanie nie zajęło nam dużo czasu, wybieranie odpowiedniej kreacji również, więc udajemy się do kuchni gdzie Ami stawia przed nami po kieliszku wina.
- Było o mnie, mów lepiej co u Ciebie. Twoja nowa grzywka to strzał w dziesiątkę - palcem pokazuje na lekko krzywo ucięte pukle włosów.
- Dzięki - suszę zęby zadowolona - Potrzebowałam tego wyjazdu. Zaplanowałam sobie wszystko. No i aplikowałam na Juilliard School.
- Czekaj - Ami marszczy czoło - Ale ta szkoła jest w Nowym Jorku… wyjeżdżasz z Los Angeles?
- Tak. Taki jest plan - biorę łyk wina, które powoli spływa mi do żołądka - Nawet jeśli się tam nie dostanę i tak mam zamiar przenieść się do Nowego Jorku. Zawsze czułam, że to moje miejsce na ziemi.
         Zadowolona mina Ami trochę rzednie. Ja też odczuwam smutek, chociaż mieszkałam tu bardzo krótko. Zdołałam polubić to miejsce.
- Chcę się również wycofać z show biznesu.
- I to wszystko na raz?
- Nie - kiwam przecząco głową - To plan na dłuższy okres czasu. Najpierw zamknę wszystkie sprawy. Dopiero potem mogę zaczynać nowy rozdział. I zaczynam od dziś.

         Zawsze czułam się zagubiona. Nie wiedziałam kim tak naprawdę jestem i czego oczekuję od życia. Zazdrościłam moim koleżankom obranych kierunków zawodowych i życiowych. Jedna chciała być lekarzem, inna mieć gromadkę dzieci, siedzieć w domu i je wychowywać.
         Ja chciałam śpiewać. I choć śpiewam, nigdy nie byłam wykwalifikowana. Jeszcze nie zostałam profesjonalistka.
         Mój menager Will wbiega do restauracji trochę zdyszany. Zawsze byłam przyzwyczajona do punktualności Margaret, a teraz mam jej przeciwieństwo - trochę niezorganizowanego spóźnialskiego Will'a.
- Cześć - zajmuje wolne miejsce przy stoliku - Przepraszam za spóźnienie, ale kiedy siadam przy grafiku i telefonie tracę poczucie czasu. Czemu chciałaś się ze mną spotkać?
         Rozumiem jego zdziwienie. Widzieliśmy się zaledwie przed moim wyjazdem w Alpy, ale jeszcze wtedy nie byłam uzbrojona w plan i swój własny grafik. Na moje nowe życie.
- Chcę, żebyś się z tym zapoznał - podaje mu plik kartek. Wszystkie moje notatki i mapy myślowe. Will przegląda pobieżnie wypełnione stronnice.
- Jesteś pewna? - pokazuje na kartkę, która dla niektórych wydawałaby się wyrokiem na samego siebie - Chcesz wycofać się? Zrezygnować z kariery? Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z tego, że już nigdy nie będziesz anonimowa. Zawsze pozostaniesz Victorią Santangel, piosenkarką z The Fame. Prasa będzie o Tobie wspominać, portale plotkarskie szukać sensacji.
         Spodziewałam się takich słów. Ale to nie zmieni mojej decyzji. Jestem tego wszystkiego pewna.
- Wiem - wkładam do ust pomidora, po czym powoli go przeżuwam. Will spogląda to na mnie, to na zapiski. Jego oczy są rozczarowane.
- Czyli nie będę Ci już potrzebny? - mówi smutno - Ten plan naprawczy wlicza mnie tylko do października. A co dalej?
- Chcę z Tobą współpracować. Ale jeśli moje życie będzie zależne tylko ode mnie, nie będę potrzebować już prawej ręki cały czas. Skoro jeszcze mogę coś zdziałać, postaram się o to żebyś nie pozostał na lodzie. Skontaktuje się z Margaret i myślę, że dostaniesz nową osobę której karierę będziesz prowadził.
- Oby była tak fajna jak Ty - oddaje mi kartki, po czym uśmiecha się szeroko - Prześlij mi kopie. Zobaczymy co da się z tym zrobić. A teraz jedzmy. Ta jagnięcina pachnie nieziemsko, a ja od rana nic nie jadłem. Bon appétit.


         Następnego dnia budzę się bardzo wypoczęta. Leżąc jeszcze w łóżku, przeglądam wiadomości które podesłał mi Will. Podszedł bardzo poważnie do tematu. Zajął się już kwestią kontraktów, załatwił mi spotkanie z asystentem rekrutora Juilliard School i podesłał kilka mieszkań którymi mogę być zainteresowana. Właśnie tym rozpoczął machinę z wielkim, kolorowym szyldem "NOWE ŻYCIE VICTORII SANTANGEL".
         Wstaję i od razu postanawiam, że dzisiejszy dzień rozpocznę od porządnego biegu. Kiedy schodzę na dół by zaproponować Americe przebieżkę po kolorowych ulicach LA, moim oczom ukazuje się nie sama America, co Ed z kubkiem parującego napoju w dłoni. Zakładam, że to kawa. Mocna, czarna z jedną łyżeczką cukru.
- Kiedy miałaś zamiar mi o wszystkim opowiedzieć? - pada pierwsze pytanie. Bez cześć ani pocałuj mnie w dupę Vicky - Nie wiem jak prostym językiem wytłumaczyć Ci to, że w naszej branży wieści rozchodzą się szybciej niż ciepłe bułeczki w piekarni.
- Cześć Ed. Nie, dzięki, nie napiję się kawy, ale możesz mi podać wodę. U mnie wszystko w porządku, jestem zdrowa i wyspana. I tak, zrobiłam sobie grzywkę. Dzięki, ze zauważyłeś.
         Sheeran zmienia nastawienie. Odstawia kubek by rozłożyć ręce i mocno mnie przytulić. Nie opieram się. Oplatam go rękoma mocno przytulając.
- Nie chce już tego wszystkiego. Chcę czegoś nowego - mówię prosto w jego bluzę.
- Ale nie musisz z tego rezygnować - czuję jak jego dłonie masują moje plecy. Nie wiem czy to pocieszenie, czy chce mnie wyprowadzić z moich planów. Tego już nie ruszy. Tak już postanowiłam.
- Jeśli chce zbudować coś nowego, muszę zburzyć coś starego.
         Odsuwam się od niego, by spojrzeć mu w oczy. Musi zobaczyć w nich szczerość i chęć zmiany.
- To nie tak, że nie będzie mi tego brakować. Bo będzie na pewno. I jestem niemal pewna, że moje nazwisko pomoże mi w przyszłości, ale teraz chce się skupić tylko na sobie.
         Ed znów mnie przytula, mocno mnie wspierając.
- Może zanim zaczniesz się skupiać się tylko na sobie, chcesz spędzić trochę czasu ze mną?
- Co masz na myśli?      
- Przebieraj się. Mam pewien pomysł.

środa, 21 listopada 2018

E24S3. No one knows me like you do and since you're the only one that matters, tell me who do I run to?



VICTORIA

            Nie wiem w którym momencie moje życie odwróciło moje myślenie o 180 stopni, ale bardzo zapragnęłam zmian.
            Pół mojego życia byłam zależna od kogoś. Na początku od rodziców. Potem szkoły. Potem wytwórni. Chociaż starałam mieć swoje zdanie, ciągle ktoś je negował.
            "Córeczko, nie masz racji. To liceum nie będzie dla Ciebie odpowiednie. Może liceum z większą ilością zajęć z muzyki?" Mawiał tato.
            "Skup się. Bez ćwiczeń zapomnisz co to znaczy używać przepony." Mawiał mój nauczyciel śpiewu.
            "Dziewczyny, słuchajcie. Załatwiłam wam kontrakt. Wystarczy wasz podpis. I będziecie mieć cały świat u stóp. Koncerty! Sława! Pieniądze! Ciężka praca… czy to nie brzmi cudownie?" Mawiała Margaret.
            Teraz postanowiłam iść swoją drogą.
            Jestem nie tylko Victorią Santagnel która potrafi wyjść na scenę zaśpiewać kilka prostych popowych piosenek. I choć dzięki tym piosenkom mogę zacząć kroczyć swoją wymarzoną ścieżką.
            Chcę studiować na Juilliard School.
            Chcę to osiągnąć ciężką pracą. Zaangażowaniem i nauką. Chcę osiągnąć coś własnymi rękoma.
            Ale wcześniej…

- Victoria! - moja mama przytula mnie mocno - Dziecko, w końcu przyjechałaś.
- Potrafiłam nie bywać w domu miesiącami mamo - odpowiadam, nie puszczając ramion mojej
rodzicielki - Ale cieszę się, że znów mogę być w domu.
            Dom. To miejsce zdecydowanie już mogę tak nazywać. Miejsce w którym się wychowałam, postawiłam pierwsze kroki, napisałam pierwszą piosenkę i ukradkiem, w tajemnicy przed rodzicami sprowadziłam do domu pierwszego chłopca stanęło w płomieniach. Jest dla nas wszystkich powoli wspomnieniem. Jednak to miejsce sprawia, że wszyscy chcemy tworzyć nowe.
- Schudłaś - przygląda mi się badawczo. Nie wspominam o mojej tygodniowej diecie detoks polegającej na piciu soków, bo  padłaby tu trupem. Moja mama nie toleruje niczego co nazywa się "eko", "detoks", "dieta", "szybki efekt".
- To przez stres. Zawieszenie zespołu. Koniec zdjęć na planie. Nowe plany…
            Czekam aż wyłapie ostatnie dwa słowa.
- Nowe plany? - siadamy w jadalni przy stole, a mama sięga po sok i nalewa mi do szklanki.
- Nowe plany - powtarzam - Wyjeżdżam z Los Angeles.
- Przecież dopiero się tam wprowadziłaś, dziecko!
- Wiem - przytakuję - Nie tak od razu mamo. Mam jeszcze sporo spraw do zamknięcia. Od tego muszę zacząć.


            Zaczęłam jednak od tego o czym marzyłam od kilku miesięcy. O prawdziwych wakacjach. Prawdziwych na ile mogę tak je nazwać, bo nie są to moje pierwsze wakacje. Po chwili namysłu nazywam je odpowiednio.
            Są to moje wakacje.
            Alpy. To tu spędzę kilka następnych dni. Będę pić grzane wino, siedzieć przy kominku w ciepłych skarpetach i czytać książki, które od miesięcy kolekcjonowałam w mojej domowej
bibliotece. Będę również szczegółowo planować kilka następnych miesięcy. Zazwyczaj robili to za mnie moi pracownicy. Zaczynając od Margaret, która swoją drogą okazała się bezcennym menagerem z ogromną wiedzą, kończąc na Willu, który radzi sobie równie dobrze. Moje stylistki, makijażyści, fryzjerzy, producenci. Wszyscy myśleli za mnie, teraz ja będę myśleć za siebie.
            Zaczynam od złożenia podania na Juilliard. W momencie kiedy drżącym palcem mam wcisnąć ikonę "aplikuj", dzwoni mój telefon. Wywracam oczami, odkładam laptopa i spoglądam na wyświetlacz.
- Cześć Ami - mówię, rozsiadając się wygodniej na fotelu. Nie zauważyłam kiedy tak mocno się spięłam. Jednak kiedy słyszę głos przyjaciółki w słuchawce cały stres ze mnie opada.
- Oderwałam się na chwilę od tego szaleństwa. Moja mama pokazuje Ash'owi moje zdjęcia z dzieciństwa. Goła piczka i te sprawy. Oprócz tego poi go nalewką z porzeczki i dokarmia sernikiem. Oszaleję! - chociaż słowa nie wskazują na zadowolenie, wiem, że Ami się to podoba. To spełnienie jej marzeń.
            Carter to najbardziej uczuciowa osoba jaką znam. Ma ogromne serce, duszę jasną i otwartą, a umysł szeroki. Czuję, że jej łańcuchy również zaczynają pękać, a ona może zacząć prawdziwie czuć. Bez ukrywania, bez zazdrości. W końcu prawdziwie. Dzięki Ashtonowi.
- Przypominam Ci, że przed tym zanim zobaczył Twoje nudeski z dzieciństwa Ash widział Cię nagą sto razy.
            Wiem, że przewraca oczami. No i niechętnie przyznaje mi rację.
- Teraz mam świetne cycki. On uwielbia moje cycki - prycha radośnie - Jak będziemy mieć dzieci, nigdy w życiu nie zrobię im takich zdjęć. Nie chce żeby wstydziły się w przyszłości.
            Wspomnienie o dzieciach, ich dzieciach jest tak naturalne jakby już posiadali swojego potomka. Wręcz tego nie zauważam, a nawet potakuje.
- Jestem pewna, że będziesz taką samą mamą jaką jest Twoja. Troszkę przewrażliwiona, ale do rany przyłóż. I założę się o milion, że też czasami przyniesiesz im wstyd.
- Nie kracz - śmieje się. Znów musi przyznać mi rację - A jak w domu? U rodziców wszystko okej?
- Tak, wszystko po staremu. Ale póki co zmieniłam lokalizację.
- Jesteś u Valentiny?
- Jestem w Alpach. Planuję sobie nowe życie.

            Poranek w górach to coś niesamowitego. Kiedy wczoraj zasnęłam przed godziną dziesiątą,
tak teraz obudziłam się w południe. Ostatnie lata ograniczały się raczej do kilku godzin snu, często z kacem przy moim boku. Dziś zimowe słońce przebija się przez zasłony, a ogromne łóżko jest tylko do mojej dyspozycji. Nie potrzebuję niczego więcej.
            Oprócz pysznego śniadania.
            Ubieram się szybko po czym zbiegam na dół by zjeść coś pożywnego. Mam dziś ochotę na bekon, jajka i tosty z masłem. Przyjeżdżając tutaj zupełnie zapomniałam o katordze jaką przeżyłam żywiąc się jedynie sokami z buraka i ogórków kiszonych. Moja mama ma rację. Słowo "detoks" powinnam wyrzucić do kosza.
            Jakimś cudem nikt mnie nie rozpoznaje. Może przez to, że wybrałam hotel gdzie większość osób to bogaci czterdziestoletni biznesmeni, albo emeryci którzy wybrali się na wycieczkę swojego życia.
            Kiedy zauważam wolne miejsce obok przyjemnie wyglądającego starszego pana, podchodzę i z radosnym uśmiechem pytam czy mogę je zająć. Nie słyszę słowa sprzeciwu, jednak oczy mężczyzny nie kierują się na mnie. Zapatrzony jest w rubryki lokalnej gazety.
- Coś ciekawego piszą? - wkładam kawałek jajka do buzi. Odpowiada mi cisza.
- Nic - mężczyzna kiwa głową. Chociaż na pierwszy rzut oka wydawał się przyjemnym dziadkiem, okazuje się, że znów nie miałam nosa do ludzi. Koduje w pamięci by na moją listę wpisać jakiś kurs dotyczący relacji z drugim człowiekiem.
- Okej - spożywam śniadanie w totalnej ciszy, radując mój język cudownym smakiem tłuściutkiego bekonu. W momencie kiedy wkładam ostatni kawałek do buzi, mężczyzna przemawia.
- Jesteś do niej tak podobna…
            Głos mężczyzny jest cichy, oblany smutkiem i miłością. Spoglądam w jego stronę. Nadal patrzy w gazetę, ale w końcu unosi na mnie wzrok. Ma piękne niebieskie oczy, ozdobione tryliardem zmarszczek.
- Widziałem Cię tu wczoraj. Jak meldowałaś się w recepcji.
            Kiwam głową i czekam na kontynuację.
- Moja żona, Melody, była najpiękniejszą kobietą jaką w życiu poznałem. A Ty jesteś do niej taka podobna. Te ogromne zielone oczy. Szeroki, ale łagodny uśmiech. Mały nosek.
- Ma pan jej zdjęcie? - dziadzio ochoczo wyjmuje portfel i pokazuje jej fotografię. Rzeczywiście, jesteśmy do siebie uderzająco podobne.
- Melody zmarła zeszłej jesieni. Dzieci i wnuki wykupili mi tu pobyt żebym trochę oderwał się od melancholii w którą wpadłem. Tak mówili… melancholia. Ale to nie melancholia. Ja po prostu bardzo za nią tęsknię.
             Smutek jest jeszcze większy w jego głosie, niż w oczach. Dotykam wierzchu jego dłoni.
- Nie lubię pocieszania - bierze dłoń. Przez chwilę jednak widzę cień uśmiechu na jego ustach - Melody nosiła grzywkę w młodości. To jest jedyna rzecz jaka was różni.
            Kiedy po godzinie wracam do pokoju i zanim idę na stok, sięgam po nożyczki i dość nieudolnie obcinam sobie grzywkę.
            Zaczynam od nowa. I nie mogę doczekać się co czeka mnie dalej.

E23S3.And if only I could hold you, you'd keep my head from going under.


America

Piękny Bugatti Suv o kolorze węgla porusza się ulicami Bristolu.
Jesteśmy prawie na miejscu, a ja wręcz nie mogę się doczekać.
W tyle leci muzyka 5 Second Of Summer, a mojemu chłopakowi zdaje się to kompletnie nie przeszkadzać.
-I’m coming because I need to find you!!! Is anybody there, who can rescue? Somebody like me, cause I’m just waiting for somebody like you, somebody like youu, without you I’m a lost boy!
Śmieję się.
-Masz cudowny głos. - odzywam się, patrząc na jego zadowolony profil.
Jego lewa ręka delikatnie ściska kierownice, natomiast druga odpoczywa na jego kolanie.
Ten widok zapiera mi dech w piersiach.
Gość jest tak uroczy i piękny, że to aż nieludzkie, 
Nie mam pojęcia gdzie się uchował.
-Kiedyś nie był taki świetny. Swoimi czasy strasznie fałszowałem.
-Mówisz o „Alright Los Angeles”? 
-Nie… - zerka na mnie zażenowany.
-Yep. - kiwam głową.
-Ty też to widziałaś?
Wybucham się.
-Żartujesz? Oczywiście, że widziałam. To był mój hit internetu.
-Jestem oficjalnie speszony.
-Nie byłeś rozśpiewany. A do tego ostro waliłeś w bębny. Jestem pewna, że mnie też by to nie wyszło lepiej.
-Wiesz, śmiesznie słuchać takich starych piosenek. Te teksty są jeszcze takie… dziecięce, co nie?
-Co ty nie powiesz. - patrzę na niego z żenadą. - Nasza pierwsza piosenka nosiła tytuł Hot Problems a tekst szedł mniej więcej tak: „Hot girls we have problems too. We’re just like you, except we’re hot.” 
Kręcę głową, dość mocno zakłopotana, bo wciąż nie wierzę, że śpiewałyśmy takie gówno. Za przeproszeniem. 
- To najgorsza piosenka jaką słyszałam w całym moim życiu. Baby Justin’a Bieber’a to przy tym klasyk. 
-Cóż. Przynajmniej od początku byłyście bardzo pewne siebie. - chichocze.
-Chyba za bardzo. - prycham. - Ale wasze stare piosenki mi się podobają. Mają w sobie coś słodkiego.
-To dlatego naszymi fankami są dziewczynki w przedziale wiekowym dziesięć do siedemnaście. 
-Wypraszam sobie. Mam prawie dwadzieścia cztery. 
-Ale ty nie jesteś NASZĄ fanką. - spogląda na mnie z tą iskrą w oku. - Jesteś moją. - gdy to mówi, marszczy nos i przegryza dolną wargę. Udaje gwiazdę rock’a.
Ale nie mogę skłamać.
Cholernie mnie to nakręca. 
-Yeah. W sumie jestem. - uśmiecham się.
-Zaśpiewaj mi coś z twojej nowej płyty.
-Nie ma mowy! W dniu premiery pójdziesz tak jak każdy inny pospolity człowiek do sklepu, kupisz ją i dopiero przesłuchasz. 
Patrzy na mnie spod byka, wysyłając mi wirtualne: „Nope”.
-Dobra, namówiłeś mnie. - odpowiadam z uśmiechem.
Biorę głęboki wdech i zaczynam swój występ acapella.

If I'm not all you need / Jeśli nie jestem wszystkim czego potrzebujesz
Then just set me free / To po prostu mnie uwolnij
I'm down on my knees / Padam na kolana
If you're not the one for me / Jeśli nie jesteś dla mnie tym jedynym
Then just let me be / To po prostu daj mi spokój
I'm begging you please / Błagam cię, proszę

I'm praying for closed doors and open windows / Modlę się o zamknięte drzwi i otwarte okna
I fly the way the wind blows / Lecę tak, jak wieje wiatr
Don't be scared to leave / Nie bój się odejść
If I'm not all you need / Jeśli nie jestem wszystkim czego potrzebujesz
Then just set me free / To po prostu mnie uwolnij
I'm down on my knees tonight / Dzisiaj wieczorem padam kolana

Przemiennie zerka to na mnie to na drogę. Widzę teraz powagę w jego twarzy, dumę ale i jakiegoś swojego rodzaju spokój.
Zawsze widzę w nim spokój. Co by się nie działo..
I to chyba najbardziej mi się w nim podoba.
Mam wrażenie, że przy nim zawsze się wyciszę i odprężę.
To zapewne cecha, której już dawno powinnam szukać u swojego partnera.
-Piękna. - mówi, gdy kończę. - Jesteś bardzo utalentowana.
-Napisałam ją już jakiś czas temu. - wzdycham. - W zasadzie przez cały pobyt w zespole coś bazgrałam na boku. Po prostu to kocham. Chyba nawet bardziej niż śpiewanie.
-To właśnie docenia się u artysty. - drapie się po policzku. - Jest wiele wypromowanych piosenkarek, które mają z góry narzucone utwory i w zasadzie nie grzeszą talentem. Ale nie ty. 
-Chciałabym napisać coś z tobą. - uśmiecham się w jego stronę.
Bierze moją dłoń i całuje jej wierzch.
-We will. 

Music on

-Myślę, że to odpowiednia pora, żeby wyjąć albumy! - moja mama jest wniebowzięta, że jesteśmy tu wszyscy razem, mogąc sączyć spokojnie porzeczkową nalewkę i cieszyć się swoim towarzystwem.
Ale zdecydowanie nie popieram pomysłu wyjęcia albumu.
-Mamo! - śmieję się. - Nie rób tego.
-Koniecznie muszę to zobaczyć! - Ashton w porównaniu do mnie, entuzjastycznie reaguje na ideę mojej mamy.
-Dobrze! Ale pamiętaj, że robienie niektórych zdjęć w negliżu lub we śnie nie było moim pomysłem, a ja byłam jedynie nic nieświadomą modelką. 
-Oh, kochanie! - mama wraca z albumem. - Szaleliśmy na twoim punkcie. Chcieliśmy cię fotografować przez cały czas w każdej sytuacji.
-Creepy… - komentuję.
-Zobaczysz jak będziesz miała swoje dzieci! - słyszę jej stały tekst, który chyba słyszy każde dziecko na ziemi, wypowiedziane właśnie przez swoja mamę. 
-No. Może kiedyś. - wzruszam ramionami. Ashton patrzy na mnie w tym momencie ze swoim pół uśmiechem jakby się nad czymś zastanawiał.
Albo coś sobie wyobrażał.
-Byłaś zachwycająca. - szatyn śmieje się na widok kolejnych i kolejnych zdjęć. Biorę jedno z nich do ręki, wybuchając śmiechem.
-Yeah, byłam dość krągłym dzieckiem i jeszcze krąglejszą nastolatką. Po kim mam te geny? - patrzę na moich rodziców, którzy wzruszają ramionami.
Mama opatula mnie ramieniem.
-Twój tata lubił cie zadowalać słodyczami. 
-To prawda! Brałem wszystko na co miałaś ochotę. - śmiech mojego taty jest wspaniałą melodią na moje uszy.
Kocham ten dźwięk.
-Ja byłem dość chudym dzieckiem, ale teraz się trochę pozmieniało. - wtrąca się Ash.
-Czyli mamy jakieś… - wyliczam. - Sto procent szans, że nasze dziecko będzie nieco puszyste. - mówię, kiedy zerka na mnie z impetem, marszcząc z uśmiechem brwi.
Dopiero teraz uświadamiam sobie co powiedziałam.
Moi rodzice muszą mnie mieć za wyścigówkę.
Z resztą on również.
Jestem z Ashton’em niecały miesiąc, a już myślę o tym, jakie geny odziedziczy nasze dziecko.
Tak właśnie myślałam, że te albumu przywołają zbyt wiele sentymentu. I emocji.
Dużo, dużo emocji.
-A ty na co się patrzysz? - zerkam na mojego brata. - Jesteś chudy całe życie. 
-Nie od dzisiaj wiadomo, że odziedziczyłem te lepsze geny. - rzucam w niego poduszką.
I tak reszta wieczoru mija nam na śmiechu, rozmowach o muzyce, podróżowaniu i planach na przyszłość.
Kiedy kładę się obok Ashton’a w moim starym pokoju, przywołuje to we mnie wiele wspomnień, o których mu opowiadam.
-Wiesz, że na tym łóżku się po raz pierwszy całowałam? - zamykam oczy z uśmiechem na ustach, kiedy opatula mnie silnym ramieniem.
Wtulam się do jego ciepłej klatki piersiowej, uświadamiając sobie, że to zdecydowanie moje miejsce na ziemi. 
Zastanawiam się jednocześnie jak wcześniej mogłam bez niego funkcjonować.
-Było chociaż warto? - pyta, przyciszonym głosem.
-Ugh. - otrzepuję się, przypominając sobie ten moment. - Niekoniecznie. O wiele bardziej podoba mi się ta chwila. - bawię się krótkimi włoskami na jego torsie, po czym delikatnie go całuję. 
-Wiesz… - robię pauzę. - Czasem zastanawiam się dlaczego wybrałeś mnie. Mógłbyś mieć dosłownie każdą dziewczynę na ziemi i jestem pewna, że każdą z nich rozkochałbyś w sobie do granic możliwości. 
-Dlaczego tak sądzisz? - czuję jak obraca głowę, patrząc na mnie zdezorientowany. Podnoszę się i opieram ciężar ciała na przedramionach.
-Bo masz w sobie o wiele więcej niż widać na pierwszy rzut oka. Jesteś dobry dla ludzi, masz do nich szacunek i starasz się stawiać na duchu wszystkich wokół siebie. You’re way much better than this world.
-Mógłbym to samo powiedzieć o tobie… Nie pytaj dlaczego wybrałem właśnie ciebie. Nie powtarzaj, że mógłbym mieć kogoś lepszego. Patrzysz na mnie najczulej i przez twój dotyk rozpływam się w powietrzu. Tyle osób poznałem i nikt nie doprowadzał mnie to takie szaleństwa jak ty, więc nie mów mi, że mógłbym mieć kogoś lepszego, bo nieprawda. Nie mógłbym…
Po tych słowach tonę w brązie i zieleni jego oczu. A on mnie całuje, i całuje.
I nie wiem, czy kiedykolwiek przestanie.


Na drugi dzień zjadamy przepyszny polski obiad przyszykowany przez moją mamę. Ashton zadaje milion pytań dotyczący mojej „pół kultury” a mama z radością mu o niej opowiada. Odwiedzamy również moją babcię, która jak zwykle kituje mnie za goły brzuch, a w między czasie częstuje Ashton'a wszystkimi łakociami jakie istnieją na świecie mówiąc przy okazji, że chyba lubi tego typu słodkości bo „NAPRAWDĘ DOBRZE WYGLĄDA”
Po wizycie mój chłopak kilkukrotnie, że uwielbia Nannę, ale lepiej żeby zbyt długo nie był w jej obecności bo szybko mógłby rozrosnąć się do rozmiarów Hulk’a.
Przyznaję mu w tej kwestii rację, objaśniając, żeby nie dziwił się, że przez prawie całe moje życie byłam przy masie.
Wieczorem postanawiamy wyjść na miasto, to mojej ulubionej restauracji, w której bywałam przynajmniej raz na tydzień za czasów, kiedy jeszcze mieszkałam w Bristolu.
Daję mu poprowadzić mojego starego kadillaka z dziewięćdziesiątego ósmego, który należał do mojego taty. Mój chłopak jest nim zachwycony.
-Dlaczego nie jeździsz tym cudem? - pyta. - Jest niesamowity!
-Sama nie wiem. Odkąd zaczęłam mieszkać w Londynie i innych miejscach na ziemi zawsze mnie wszędzie wożono i nie potrzebowałam samochodu. 
-Taki samochód to naprawdę klasyk. Czuję nawet ekscytację, że mogę go poprowadzić. 
-Widzisz! Spełniam twoje marzenie. - mówię dumnie, patrząc na jego radość.
Teraz rozumiem, że to co nas łączy jest prawdziwe.
Bo wolałabym patrzeć sto razy bardziej na jego szczęście, niż na swoje.
-Nie tylko jedno. 


U Wilson’a przesiaduje masa ludzi. Nic nie zmieniło się od czasów, kiedy tu bywałam. Wystrój wygląda tak samo ciepło, a szafa grająca, która miała zwyczaj grać najlepsze hity lat siedemdziesiątych wciąż stoi w tym samym miejscu.
-Nasze życie polega tylko na jedzeniu. - wzdycham, wywołując u Ashton’a śmiech.
-Najedzony brzuszek to szczęśliwy brzuszek. 
-Yep. To moje motto życiowe od X lat. - przyznaję, zerkając w menu.
Zamawiamy mój ulubiony stek, duszone kalmary i butelkę czerwonego wina.
-Jak twoja mama zareagowała kiedy jej powiedziałeś, że ją odwiedzimy? 
-Pokochała ten pomysł. Nie może się doczekać, aż cię pozna. Moja siostra też. Jest twoją wielką fanką.
-Naprawdę!? - pytam podekscytowana. - To wspaniale. Przypomnij mi, żebym jej wysłała płytę przed premierą.
-Mnie każesz iść do sklepu i kupić ją jak każdy inny, a jej wyślesz wcześniej? - widzę udawaną obrazę na jego twarzy. - Niedopuszczalne.
-Dziewczyny trzymają się z dziewczynami. Cóż ci mogę powiedzieć? - opieram brodę na ramieniu, podziwiając jego osobę.
To niesamowite jak krótkiego czasu było potrzeba, żeby między nami pojawiła się tak duża więź.
To jak potrzeba, której nie da się zaspokoić, bo nigdy nie masz dość. Jednego dnia idziesz przez życie myśląc, że wszystko jest w porządku - no, a przynajmniej na tyle w porządku, na ile to możliwe - aż tu nagle coś w tobie zaskakuje, po raz pierwszy od dłuższego czasu znów kosztujesz miłości i zdajesz sobie sprawę, że przez cały ten czas umierałeś z głodu, ale sam o tym nie wiedziałeś, i że ta jedna osoba jest wszystkim, czego ci trzeba, żeby naprawdę czuć, że żyjesz.
I kiedy powiedziałam o tym wczoraj mamie, dostałam jej całkowite zrozumienie.
Mówiła o tym, że czasem zdarza się tak, że ludzie się spotykają i między nimi po prostu coś klika. Od razu.
Ci, którzy tego doznali mają niesamowite szczęście. Ale od nich też zależy, czy to kliknięcie zostanie z nimi na zawsze czy wyparuje tak samo szybko jak się pojawiło.
Na tę chwilę, nie wyobrażam sobie, żeby między nami mogło się coś wypalić.
Może dlatego, że nie widzę w nim jedynie pięknej buzi, a uczucie, którym go darzę to coś więcej niż pożądanie.
Momentalnie stał się moim najlepszym przyjacielem, przed którym nie mam żadnych barier, a nigdy wcześniej mi się to nie zdarzyło.
Chyba właśnie dlatego nasza relacja wygląda tak a nie inaczej, idąc swoim własnym, może szybkim, ale bezpiecznym tempem.
-Opowiedz mi o swoich wcześniejszych relacjach z dziewczynami. - zaczynam, smakując pysznego wina.
-Naprawdę? Większość kobiet nie chce słyszeć o byłych związkach swoich partnerów.
-Tak, to prawda. Ale ja lubię słuchać jak mówisz o swojej przeszłości. O tym co już przeżyłeś… Mogę się wtedy poczuć jakbym tam była. - uśmiecham się. - Poza tym, to już historia prawda? 
-Ty chyba nie jesteś prawdziwa, co? - łapie mnie za rękę. - Cóż, w zasadzie nie było ich dużo. Oczywiście za czasów zespołu, kiedy dopiero zaczynaliśmy mieliśmy naprawdę sporo dziewczyn. Trochę się tego wstydzę, ale każdy chłopak w naszym wieku korzystałby z tej możliwości. Nie chciałbym, żebyś mnie przez to oceniała.
-Nie oceniam. Oczywiście czuję zazdrość na samą tą myśl, ale nie mogę negować twojej przeszłości. Każdy z nas ma za sobą błędy, których nie zmieni więc pozostaje nam je akceptować. 
-Później chciałem ciebie, ale ostatecznie spotykałem się z siostrą twojego byłego chłopaka… - patrzy na mnie znacząco.
Chichoczę.
-Pamiętam. Nie mogłeś skombinować jakiejś wróżki, która by mi powiedziała: „Hej! TO JEST MĘŻCZYZNA, KTÓREGO CHCESZ. NIE MARNUJ CZASU I PRZYJMIJ GO JUŻ TERAZ!”.
-Faktycznie szkoda, że o tym nie pomyślałem. - pauzuje. - Ale widocznie nic nie dzieje się bez przyczyny.
-No, a kto był potem?
-Miałem jedną dziewczynę na poważnie. To chyba ten związek zapadł mi najbardziej w pamięć bo był bardzo uczuciowy.
-Kochałeś ją, prawda? - pytam.
Doskonale wiem o kogo chodzi. 
Bianca, przepiękna modelka o długich blond włosach i ciemnych oczach była/jest naprawdę olśniewająca i wcale nie dziwię się, że szybko się w niej zakochał.
Pomimo, że to już przeszłość, ciężko jest myśleć o byłych związkach swojego chłopaka, kiedy dodatkowo wiesz, że dużo dla niego znaczyły.
Ale taka jest rzeczywistość i muszę się z tym pogodzić.
Przez dużą część mojego życia to Harry był dla mnie całym światem i byłam gotowa dla niego zrobić absolutnie wszystko. Wciąż wierzę, że kochałam go tak bardzo, że do tej pory nie potrafię tego wytłumaczyć, ale w efekcie końcowym okazało się, że miłość to nie wszystko.
Mogę mieć jedynie nadzieję, że Ashton ma taką samą opinię na ten temat i poszedł ze swoim życiem dalej.
Tak jak ja to zrobiłam.
-Kochałem. - odpowiada. - Ale okazywanie miłości, jak potem zrozumiałem, to coś więcej niż dwa słowa wymamrotane przed zaśnięciem. Miłość trzeba bez ustanku podsycać, pielęgnować choćby drobnymi codziennymi gestami. Byłem wtedy młody. Teraz, im jestem starszy, tym bardziej się tego uczę i rozumiem pewne rzeczy. I nie chcę zmarnować naszej szansy.
-Wiem co masz na myśli. Też chcę, żeby nam się udało. - całuję jego dłoń. - A gdy już wrócimy do domu, to usiądę Ci na kolanach, oprę moje dłonie na Twoich ramionach i będę całować Twoją twarz. Kawałek po kawałku. Obiecaj mi, że mnie nie rozbierzesz, zanim skończę…

-Obiecuję.

***