środa, 30 marca 2016

6.You live under my skin more than anyone's ever been but when we lay in bed, you hold me hard till I forget.

Music on


CAROLINE

Dziś mamy lekcje śpiewu z naszą ulubienicą, czyli najbardziej pojechaną intelektualnie laską na całym globie. Serio, nie widziałam chyba większej krejzolki niż ona, i podejrzewam, że my wszystkie razem wzięte nie dosięgamy tak wysokiego stopnia szaleństwa i choroby mózgowej jak Fat Patricia. 
Kazała nam się ubrać wygodnie. Tzn, nie powiedziała tego aż tak ładnie. Dokładnie przekazała nam, że: „Na swoje chude dupska mamy ubrać spodenusie, które ledwo nam zakryją te wychudzone poślady, aby smakowitości było za dość, a do tego najlepiej luźne bluzeczki, które wiatr będzie podwijał tak wysoko, że odsłoni nasze melony”. Tak, myślę, że właśnie tak to szło.
Zbiegamy na nasze podwórko, ale raczej nie podejrzewam, że to będzie lekcja śpiewu. No i po co te sportowe ciuchy? Przeczuwam, że blondi ma dla nas jakieś inne atrakcje dzisiejszego dnia.
-Witam was moje drogie panie... - stoi na środku, ubrana w obcisły, różowy dres, w którym wygląda jak małe prosie, z różową opaską na włosach do kompletu. 
-Cześć Fat Patricio – mówimy chórkiem, dokładnie tak, jak nas tego uczyła. Tak, dobrze widzicie. Na pierwszych zajęciach, jeszcze na początku naszej kariery uczyła nas jak zwracać się i odpowiadać w jej kierunku synchronicznym chórkiem. Dziwię się trochę, że nasze mózgi jeszcze funkcjonują. Byle jak, ale funkcjonują.
-Zebrałyśmy się tutaj moje drogie w innym celu niż nauka śpiewu. Na razie. Wiem, zaskoczyłam was, pewnie nie tego się spodziewałyście... - mówi całkowicie poważnie, kiedy podnoszę do góry brwi. Nie, w ogóle się nie spodziewałyśmy, że nie idziemy na naukę śpiewu. 
-Carolino, jakiś problem? - pyta mnie, używając mojego imienia w jakimś innym języku. Ale nie mam jeszcze najgorzej, bo na Americę mówi Africa, na Victorię Tina, a na Zoe... Jeszcze nie wiem.
-Żaden problem.
-Zamaszyście. Dobrze, więc. Nowa, jak cię zwą na osiedlu?
-Zoe..
-Doskonale, Khloe. Czas się wziąć za robotę. Nie będzie tak prosto jak przypuszczałaś. Od dziś nie będę tylko waszą nauczycielką śpiewu, ale również instruktorką fittness. - odpowiada, i słyszę w oddali chichot Ami.
-Africo, widzę, że masz ochotę biec pierwsza. Proszę bardzo. Dziesięć okrążeń dookoła domu.
-Dziesięć!? - widzę przerażenie w oczach Ami, ale nic dziwne, bo nie lubi sportu. Zresztą żadna z nas nie lubi sportu. Dlatego zostałyśmy piosenkarkami. Helou!?
-Tak, a to dopiero rozgrzewka. No już, sprint! - krzyczy na koniec, a biedna Ami zaczyna swoją trasę. Zaraz za nią leci Zoe, Vicky i ja. Zaczyna się robić naprawdę porażkowo. Dodatkowo za każdym razem jak mijamy prosiaczkę, ona udaje, że uprawia jogę lub jakieś inne ćwiczenia rozciągające i wychodzi jej to komicznie. Przy ostatnim okrążeniu natomiast widzimy jak próbuje wejść do basenu, najpierw sprawdzając jednym paluszkiem u nogi czy woda jest dla niej odpowiednia. Cyrk na kółkach.
Stajemy wokół basenu dyszące i kwiczące, patrząc na Fat Patricie w jednoczęściowym OCZYWIŚCIE RÓŻOWYM stroju kąpielowym, która siada niczym królowa Bona w basenie, rozkoszując się Martini. Z oliwkami oczywiście. Królewski napój dla prawdziwej damy.
-Co teraz? - pytam, wyczekując już końca tego nieziemsko przyjemnego spotkania, kiedy ona SPECJALNIE wydłuża czas oczekiwania. Mam wrażenie, że pije to wino tak wolno, że bardziej się nie da.
-Świetna robota. Niebawem będziecie mogły poszczycić się podobną formą do mojej. Oczywiście jeszcze trochę wam brakuję. Jestem pewna, że nie potraficie być tak giętkie w łóżku jak ja. Podwójny szpagat, saldo w powietrzu...
-Masz rację. Nie potrafimy takich rzeczy. Możemy już iść? - odzywa się tym razem Vicky. Naiwna.
-Teraz czas na naukę śpiewu. - mówi spokojnie. - Więc odpowiedz sobie na swoje pytanie Tino. CZY SĄDZISZ, ŻE MOŻECIE JUŻ IŚĆ!?  - podnosi niebezpiecznie głos, a w odpowiedzi Vicky kiwa przecząco głową.
-Tak myślałam. - bierze kolejnego łyka Martini jak gdyby nigdy nic, a ja zastanawiam się kiedy zakończy się ta zabawa. - Co wy tu jeszcze robicie? Lecieć wkładać na swoje chude dupy kostiumy kąpielowe!!!! No chyba, że chcecie wejść nago, ale uprzedzam – nie chcę się zarazić opryszczką ani innym gównem, jakie w sobie nosicie! Raz! Liczę czas!

Po wykończeniu nas na wszystkie możliwe sposoby, mamy czas na relaks, i podobnie jak Fat Patricia, przesiadujemy w naszym jaccuzzi wraz z kieliszkiem Martini w ręku. Życie jest jednak nieziemsko piękne.
-Dobrze suczki, a teraz mówicie co nowego w wielkim świecie ? - odzywa się Fatty Patty, stając się nagle zupełnie w miarę normalnym człowiekiem. Tak to z nią właśnie jest.
-Tragedia – odpowiadam, tudzież moje życie towarzyskie jest płytsze niż brodzik.
-Paul się nie odzywa?
-Nie. Ale na moje własne życzenia. Tylko to było jedyne wyjście z sytuacji. Nie mam zamiaru się zabawiać z kimś, kto boi się ze mną pokazać.
-Święta prawda, Carolino. Zwłaszcza, że taka z ciebie laska – słyszę naszego prosiaczka, a czasem się zastanawiam czy nie jest czasem lesbijką. Ale może po prostu jest miła. 
-A jak sprawa z Harry'm, Africo?
-Cóż, ostatnio byliśmy na randce. - odpowiada lekko zarumieniona. 
-Yhyym, na randce. I jak? Wsadził parówkę w twoją bułeczkę? - Patricia jak zwykle bezpośrednia do granic możliwości.
-Co? Nie!
-Ja już tam swoje wiem. Pewnie spenetrował cię tak dogłębnie, że aż piszczałaś. Harry jest świetny w łóżku...- mówi nagle rozmarzona, z czego się śmieje.
-Skąd to niby wiesz? - pyta tym razem Vicky.
-Bo, cóż... Kiedyś miałam z nim do czynienia. Ale to nasza słodka tajemnica, więc proszę nie wygadajcie się. - mówi całkiem poważnie. - W każdym razie już mi się znudził, także możesz sobie go wziąć Africo.
-Dziękuje ci Fatt Patricio. 
-Vicky, a jak twoje sprawy sercowe? 
-Emmm, u mnie nic się nie dzieje... - Patty ma zadać kolejne pytanie, ale podchodzi do nas Violet ze służby, dając każdej z nas gazetę, na którą tak długo czekałam. Ranking najlepiej ubranych na ostatniej gali! Otwieram podekscytowana prawidłową stronę, ale to co tam widzę, kompletnie mnie równa z ziemią.
-JESTEM NA OSTATNIM MIEJSCU!!!!!!!!!!!!!- krzyczę wręcz płaczliwym tonem, i mam wrażenie, że zaraz zemdleję.
-Co!? To nie możliwe... - odpowiada Ami. - O matko boska, jestem na pierwszym!!!! - jej smutek jest naprawdę bardzo trwały. Jej widok takiej zrozpaczonej, aż kala moje oczy. Dzięki przyjaciółko.
-Nie martw się Car. Jestem tylko dziesięć miejsc przed tobą... - mówi beznamiętnie Vicky. Tyle, że ona kompletnie nie przejmuje się tego typu rankingami, a ja tak! Poza tym, dwudzieste miejsce to jednak wciąż nie tak źle jak trzydzieste. OSTATNIE. TRZYDZIESTE. MIEJSCE.
-Zoe! Jesteś na trzecim miejscu! - mówi dalej podekscytowana Ami. Czy ona chce mnie wprowadzić do grobu czy jak? I co!? Zoe na trzecim miejscu!? W tym zwykłym, białym kombinezonie? Chyba jakieś totalne bezguścia układały ten pieprzony ranking.
-Rzeczywiście! Ale super... 
-Moje życie się właśnie skończyło. 


VICKY 

Od kiedy pamiętam Caroline zwracała bardzo dużą uwagę na to jak wygląda i jak się ubiera. Zdawałam sobie sprawę, że to pod presją jej matki, która chciała zrobić z niej modowo-aktorsko-piosenkarską marionetkę, ale teraz laska zdecydowanie przesadziła. I już nie chodzi tu o mnie, bo dla mnie te wszystkie tabelki, miejsca i słowa krytyków high fashion są niczym zeszłoroczny śnieg, ale szkoda mi Zoe i Ami. A im, uwierzcie, oberwało się podwójnie. Dobrze, że w momencie kiedy Car zaczęła się rozkręcać i rozpętywać burzę przyszedł przemiły pan z firmy organizującej imprezy. Każda z nas rozeszła się w swoim kierunku, mogłyśmy ochłonąć a ludzie zaczęli pracę nad zamianą naszego salonu w salę bankietową z lat 20. Kiedy obserwowałam jak pracownicy zawieszają burgundowe zasłony, jak wnoszą ogromny złoty bar, potem układają butelki alkoholu pokryte brokatem w tym samym kolorze, cieszyłam się jak małpka w zoo kiedy dostanie banana. Wiedziałam, że to będzie jedna z lepszych imprez jakie zorganizowałam i nawet jakby świat miał wybuchnąć to nic tego nie zmieni. 
Ubrałam moje białe lakierki po czym przejrzałam się w lustrze. Wyglądałam jak Daisy Buchanan z Great Gatsby. Wszystko co miałam na sobie odbijało od siebie światło, tworząc wokół mnie aureolkę światełek. Byłam podekscytowana i nie miałam zamiaru tego ukrywać. Podobałam się sobie w bordowej szmince, w srebrno podkreślonej powiece. Byłam piękna tego wieczoru. Wyszłam z mojego pokoju i od razu udałam się na dół. Już kilka osób krążyło od stolika do stolika, trzymając w rękach szampana. Przy drzwiach gości witała Zoe, która z każdym dniem stawała się coraz bardziej otwarta na ludzi z show biznesu. Namówiłam ją do tej roli. Uważałam, że potrzebowała przetarcia w byciu gospodarzem imprezy. Musiała wiedzieć, że takie rzeczy dzieją się u nas na porządku dziennym. Krążyłam po pięknym czerwono-biało-złotym dywanie w kwiatowe wzory, również witając zebranych gości. 
- Vicky! – usłyszałam za sobą i poczułam jak czyjeś ręce dotykają moich ud – Wyglądasz niesamowicie! Jakby Cię wyjęli z lat dwudziestych! – Ed patrzył na mnie z podziwem, a ja z uśmiechem na ustach obróciłam się wokół własnej osi. Śliczne srebrne sznureczki zawirowały wokół moich nóg.
- Dziękuję, Ty również wyglądasz szykownie – poprawiłam klapę jego czarnej marynarki.- - Rozmawiałem wczoraj z Niall’em. – rudowłosy zmienił temat zdecydowanie za szybko i zdecydowanie na nieodpowiednią osobę. Miałam minę jak wkurwiona surykatka i tak się właśnie czułam. Hm, czy ja właśnie porównałam się do surykatki? Polecam wizytę u psychiatry, panno Santangel.
- Co, kolega z branży opowiedział jaką beznadzieją gosposią jestem? – zapytałam lekko poirytowana. Poczułam ssanie w żołądku i zapragnęłam napić się zimnego szampana. Ed pokiwał przecząco głową, śmiejąc się serdecznie. 
- Nie. Mówił tylko, że jesteś niesamowita w robieniu piana party. – palcem wskazującym musnął mój nos, w geście pocieszenia, a potem przeprosił i odszedł by porozmawiać z Nickiem Jonasem. No, pa, pa Ed, masz szczęście, że nie jesteś kobietą i nie pokazywałeś swoich cycków jak modelki w Playboyu. Kurde, czy jest jeszcze dla mnie jakiś ratunek? Wypiłam kolejny kieliszek wina i zjadłam kilka zimnych przystawek stworzonych na kształt dań z początku XX wieku. Nasz dom zapełnił się już praktycznie wszystkimi gośćmi. Oczywiście brakowało Niall’a i Harry'go. Tylko ta dwójka, z naciskiem na tego o blond włosach potrzebowała wielkiego wejścia. Mój komentarz do tej sytuacji: ZNIE-SMA-CZE-NIE.
Gdzieś pomiędzy elegancko ubranymi mężczyznami dostrzegłam
Liam’a zabawiającego towarzystwo. Miał na sobie biały garnitur i czarną koszulę oraz muszkę w tym samym kolorze. Obok niego stała Zoe, a po chwili dołączyła do nich również Ami. Była zirytowana, że nie ma jeszcze jej faceta. Mimo iż tego nie pokazywała, zdradzała się błędnym wzrokiem który ciągle lustrował cały salon i drzwi wejściowe. 
-Tinaaaa – Fatty Patty z kolorowym drinkiem szła w moim kierunku. Miała na sobie czerwoną cekinową sukienkę i srebrne pantofelki. Wyglądała jak bombka na choinkę.
-Osz w mordę, coś potrafisz dziewczyno. Niezły klimat. I fajna muzyka. Wierz mi, laleczko Barbie, że mam erotic fantazję do tego kawałka. Chyba kogoś wypatrzę, urządzę mu takie rodeo, że się chłopczyna nie pozbiera – blondynka zachwycona swoim pomysłem z ogromnym uśmiechem odeszła, seksownie kręcąc swoją ogromniastą pupą. Patrzyłam za nią osłupiała, modląc się w duchu by czasami nie zwerbowała kogoś do mojego łóżka. Impreza z każdą chwilą się rozkręcała. Tak jak ja. Dosłownie. Drink za drinkiem, szampan za szampanem. Kilka tańców w rytm The Black Eyed Peas, kilka urwanych rozmów. I on. W błękitnym garniturze i białej koszuli. Krawat w czarne kropki. Kapelusz. Czuję jak ciągnie mnie na górę i nie zwracam w ogóle uwagi na to czy ktoś to widzi, czy nie. Idę za nim, niesiona nie małym pożądaniem. Od momentu tamtej domówki chciałam go mieć tylko dla siebie, a teraz jest mój i tylko mój. Myśli wirują mi jak oszalałe, obrazy przed oczami lekko się rozlewają. 
-Vicky – szepcze mi do ucha, kiedy w końcu docieramy do pokoju, a potem słyszę zgrzyt przekręcanego klucza – Vick, nie wyobrażasz sobie, co mam ochotę teraz z Tobą zrobić. -wpadam w euforię, w jakiś stan którego nie potrafię w ogóle opisać. Czuję ciepłe ręce Olivera na moich udach, jak szybko i łapczywie docierają do moich koronkowych majtek. Jestem tak spragniona jego ciała, że nawet nie mamy czasu się porządnie rozebrać. I szczerze, mamy to gdzieś. Kiedy kończymy, a nasze gorące oddechy i ciche szepty unoszą się nad sufitem, by z sekundy na sekundę rozpłynąć się razem z powietrzem. Kurwa, chyba się zakochałam. 


AMERICA

Dzisiejszego wieczora to ja jestem chyba najbardziej pijana. Wraz z Vicky na czele. Caroline o dziwo jest opanowana, i jestem niemalże pod wrażeniem, że z powodu wcześniejszego incydentu, który wpłynął na nią tak negatywnie, jednak postanowiła dzisiaj nie pić zbyt dużych ilości alkoholu. No, ale wyjdzie jej to na zdrowie. W przeciwieństwie do mnie. Piję kolejny kieliszek tego nieskazitelnie dobrego szampana i już mi trochę wesoło. Ogółem lubię być wesoła po alkoholu, ale nienawidzę tego stanu, gdy zaczyna mi szumieć w głowie, a to już chyba niebawem mnie czeka. Zdecydowanie nie powinnam pić.
Nagle przed oczami pojawia mi się widok Harry'go z Niall'em. Naprawdę miło ze strony tego pierwszego, że w końcu zdołał do mnie podejść i porozmawiać, tudzież przybył chyba jako ostatni ze wszystkich gości, i siedzi tu już z dobrą godzinę. Ale tak Harry, jestem tutaj domownikiem więc to logiczne, że jestem na imprezie gdybyś jeszcze nie wiedział i mnie przypadkiem szukał zwłaszcza, iż chcemy być parą, i może nią w sumie jesteśmy, ale tak naprawdę nie możemy. I'm drunk. 
-Ale zajebista impreza Ami! - blondas jak zwykle uradowany, wita się ze mną uściskiem. Jakby tego wszystkiego było mało, ten drugi w ogóle się ze mną nie wita. A AHA.
-Dzięki Niall, cieszę się, że ci się podoba. Teraz musicie nas przebić...- chichoczę, nie dając po sobie poznać, że jestem nieźle wkurwiona, a przecież jestem. I to do granic możliwości. Ten koleś mnie kiedyś wprowadzi do grobu, jak Boga kocham.
-Cholera, będzie ciężko. A gdzie nasza królowa piany? 
-Vicky? Hmm, nie wiem. Zniknęła mi z oczu... - świetnie, nawet Niall szuka którejś z nas, a mnie wciąż nie chce nikt znaleźć, a ta kręcona, parszywa gnida podchodzi do mnie z łaski. Tak się bawić na pewno nie będziemy!!!
-Cóż, pójdę jej poszukać. Wszystko jest lepsze od towarzystwa Fatty Patty. - puszcza mi oczko i odchodzi, zostawiając mnie i tego obok w niezbyt zręcznej sytuacji. Uwielbiam takie momenty. Naprawdę bardzo lubię.
-Eee, no dzień dobry... - witam się z nim oficjalnie, wykazując większą kulturę osobistą, bo widzę, że stalibyśmy tak do śmierci, nie mówiąc kompletnie nic.
-Jest niezręcznie, wiem. - odpowiada, wzdychając. Składam mu pokłony za spostrzegawczość. Bardzo, bardzo niskie pokłony.
-Taaak, odrobinkę... - kiwam głową, przytakując.- A czego to jest powód?
-Cholera nie wiem. Może tego, że tak naprawdę chciałbym tu po prostu otwarcie wejść i cię pocałować, a nie mogę, bo jest tu milion ludzi z branży. 
-A, czyli wciąż ten sam powód. Skoro jest tak dużo ludzi z branży, to radziłabym ci iść do swojej dziewczyny, bo rzeczywiście może wyjść na jaw, że to ze mną spędzasz podejrzanie dużo czasu, zamiast z nią. - gadam jak najęta, i chyba alkohol wzbudza we mnie taką odwagę. - A tak w ogóle, mogłeś mi chociaż podać głupią rękę na przywitanie!
-Jesteś już chyba troszkę pijana, nie sądzisz?
-Nie. Jestem zajebiście trzeźwa. Tak trzeźwa, że aż mnie... 
-Witam serdecznie wszystkich zebranych – przerywa mi czyjś głos, i nagle wszyscy patrzą w tym samym kierunku. Na stół koło Djki, na którym właśnie stoi prosiaczkowa blondynka.
-Fatty Patty, zejdź stamtąd!
-Jeszcze sobie coś złamiesz!
-To nie skończy się dobrze... - widzę jak dziewczyny zebrały się wokół niej, aby jakimś cudem ją stamtąd ściągnąć, ale po wyrazie twarzy blondyny, ona chyba nie ma najmniejszego zamiaru zejść. Podchodzę z Harry'm bliżej tego przedstawienia i udaje mi się usłyszeć jak prosiaczka się schyla i mówi do dziewczyn:
-Spoko, mam wszystko pod kontrolą suczki – po czym puszcza nam oczko. Szalona laska.
-Chciałam wszystkim podziękować za obecność na tej świetnej imprezie, którą zorganizowały moje  podopieczne. Kocham was dziewczyny... - patrzy tym razem na nas, a ja mam ochotę wybuchnąć śmiechem. Dobrze, że chociaż Fatty Patty dba dzisiaj o moje dobre poczucie humoru. - W każdym razie przygotowałam dla was dwa wiersze. - odchrząkuje. Patrzę zdezorientowana na Vicky, ona patrzy na mnie. Caroline i Zoe dołączają się do naszego kontaktu wzrokowego i spodziewam się, że pięćdziesiąt osób w tym domu nie ma zielonego pojęcia co się właśnie dzieję.
-Taki dzień się zdarza raz! Dziś balanga na ful gaz! Nie poddamy się browarom, muza niech gra pełną parą. Niech sąsiedzi walą w ściany bo my dalej nakurwiamy... - zapada chwila ciszy, a w oddali słyszę pojedyncze oklaski. Nikt nie wie co ma zrobić, więc wszyscy przyłączamy się do braw. Zrobiło się dość niezręcznie, a jeszcze czeka na nas drugi wiersz... - A teraz na koniec kolejnego wiersza, cała sala na koniec krzyknie zakończenie. - Fatty Patty prostuje się, wypinając swój pokaźny biust, a z małej, czerwonej kopertówki, wyciąga małą karteczkę. Spodziewam się, że jest na niej owa twórczość. 
-Zima, zima, śnieżek prószy, marzną noski, marzną uszy, marzną nóżki i paluszki, a dziewczynkom też cycuszki. I dziewczynki myśl nurtuje, czy chłopakom marzną ...? - nastaje chwila ciszy, wszyscy się po sobie patrzą i chyba nikt nie ma zamiaru dokończyć. Fatty Patty śmieje się nerwowo, ale po chwili na jej twarzy pojawia się dość poważna mina.
-A, pierdole was wszystkich … - nagle schodzi ze stołu, a zakończenie owego zdarzenia kończy się fikołkiem na podłogę. Podbiegamy do niej wszystkie, starając się podnieść jej duży zadek, ale ona wydaje się niezbyt zadowolona tym faktem.
-Pomogę ci... - podbiega tym razem Harry, a Fatty Patty nagle zdaje się być tak ożywiona i zadowolona z życia jak nigdy.
-Oh, dziękuję Harry. Po tym wszystkim przez co przeszliśmy ty jednak mi pomagasz... - staram się nie wybuchnąć śmiechem, kiedy lokowaty podaje jej rękę, a ona chwyta ją i wstaje mozolnym tempem. - Ale teraz muszę odjeść... Wiesz, gdzie mnie szukać. - puszcza mu oczko, odchodząc, a w oddali słyszę jeszcze jej głos, kiedy mówi do gości: z drogi śledzie. To pewnie dlatego, że nikt nie dokończył jej zdania. Biedna Patty.
Moja sytuacja z Harry'm stała się bardziej opanowana. To pewnie przez to, że przez incydent z Fatty Patty trochę wytrzeźwiałam i wszystkie nerwy mi przeszły, ponieważ dostarczono mi sporą dawkę śmiechu. 
Znacznie większa część naszych gości już poszła, a parę chwil temu Fat Patricia wpadła na kolejny genialny pomysł gry w butelkę, więc grupa, która jeszcze została na imprezie, zasiadła razem w dużym kółku, ze mną i pozostałymi dziewczynami na czele. Poza tym jest jeszcze całe One di, Ed, Oliver, Fatty Patty – OCZYWIŚCIE oraz seksowny jak diabli Nick Jonas. Czyli całkiem nieźle.
-To ja zaczynam! - blond organizatorka zabawy oczywiście wystawia się przed szereg, kręcąc butelką, która po chwili wskazuje Niall'a. Biedak. Współczuję mu z całego mojego serca.
-Cholera. - komentuje Fatty Patty. Spodziewam się, że chciała wylosować Harry'ego, a tu taki kapeć. - Dobra blondyneczko. Pytanie czy zadanie?
-Sam nie wiem co lepsze...
-Świetnie. W takim razie zadanie – Patty decyduje za niego, a ja na widok jego zrozpaczonej miny mam ochotę się posikać ze śmiechu. - Rozbierz się i zrób kółko dookoła domu. - jednak szkoda, że nie wylosowała Harry'ego.
-Żartujesz sobie? - blondyn prawie płacze, spozierając po chwili na
swoją nową kumpele Vicky, która chichocze tylko pod nosem i wzrusza ramionami, jakby nie mogła mu w żaden sposób pomóc. Życie.
Chłopak na szczęście wykonuje zadanie i wszyscy możemy się poszczycić widokiem gołego Niall'a, bo wątpię czy ktokolwiek z nas zakrywał oczy w chwili, gdy zdejmował bokserki. W końcu taka szansa już się może nie powtórzyć.
-Pytanie czy zadanie? - odzywa tym razem Niall, losując Liama.
-Pytanie.
-Którą z dziewczyn chciałbyś zobaczyć nago? - chłopak rozgląda się po pomieszczeniu, a jego wzrok zatrzymuje się na najmłodszej z nas. Nikogo to chyba nie dziwi, zwracając uwagę na to, że ostatnio są w tajemniczo bliskich relacjach. Muszę podpytać czarnulę o co w tym wszystkim chodzi.
-Zoe... - odpowiada, po czym kręci butelką, która po chwili wskazuje Vicky.
-Zadanie.
-Zamień się ubraniem z Ami. - zajebiście. Oczywiście zawsze muszę być zamieszana w coś, w czym nawet nie biorę udziału. KURWA.
-Przy wszystkich mamy się rozebrać? 
-Oczywiście. Bielizna też.
-Chyba kurwa w twoich snach – oznajmia grzecznie Vicky, a po chwili obie stoimy w swoich przemiennych ciuchach. Dobrze, że założyłam dzisiaj śliczną bieliznę, bo inaczej spaliłabym się ze wstydu. W każdym razie wzrok Harry'ego, który dogłębnie lustrował moją sylwetkę kiedy stałam już prawie naga, był niezastąpiony. Warto było na to poczekać.
-Pytanie czy zadanie? -mówi Vicky do Zoe.
-Zadanie.
-Zrób malinkę Liam'owi. - oho, zaczyna się robić poważnie. Jestem mega ciekawa jak to wszystko się zakończy. A kończy się tym, że Liam siada po chwili z fioletową kropką na szyi, zadowolony jak nigdy. Czyżby się coś szykowało?
-Co wybierasz? - tym razem Zoe, pyta Ed'a.
-Pytanie.
-Z którą z nas chciałbyś spędzić noc?
-Oh, to łatwizna. Z moją pupilką Vicky oczywiście!
-Kocham cię Ed! - odpowiada blondynka, posyłając buziaka rudemu. Słodko. Nagle patrzę, a butelka wskazuje moją osobę. I'm scared?
-Pytanie czy zadanie?
-Em, pytanie.
-Ile razy byłaś w życiu zakochana? - los jest dzisiaj dla mnie łaskawy. Cudownie.
-Raz... - odpowiadam, i ukradkiem widzę jak Harry uśmiecha się
pod nosem. Mógłby chociaż odrobinę ukryć swoją pewność siebie, że to on jest tą osobą, w której jestem zakochana, ale pomińmy ten fakt. Teraz ja kręcę butelką, która ląduje na Olivierze.
-Oliver!! - mówię wesoło. - Hm... Pocałuj... VICKY! W trzy miejsca jej ciała, oprócz ust. - wymyślam na poczekaniu. Dobra jestem. Chłopak podchodzi do dziewczyny, i całuje ją kolejno w rękę, szyję i policzek. Na koniec obdarowuje ją jakimś magicznym spojrzeniem, który nie uchodzi mojej uwadze. Ale to może dlatego, że każdy jest w miarę wstawiony. Nie wiem.
-Pytanie czy zadanie? - Oliver wylosował tym razem Lou.
-Pytanie.
-Czy pociąga cię Caroline? - brunet patrzy na blondynkę, która wybucha śmiechem. Jest teraz w o wiele lepszym humorze niż wcześniej, z czego równie się bardzo cieszę.
-A kogo nie pociąga? Świetna z niej laska, ale jak wiadomo – JEST DZIEWCZYNĄ MOJEGO KUMPLA. - mówi ostatnie słowa, na których dźwięk wywracam tylko oczami. Porażka.
-Zadanie! - odpowiada tym razem seksi Nick, który został wylosowany.
-Pocałuj Americę! - WHAT KURWA? Why znowu biorę udział w
czymś, czym nie uczestniczę! Czuję jak Harry cały się napina, bo siedzi tuż obok mnie. No, to teraz zobaczysz koleżko co ja przeżywam, kiedy to ty się całujesz na moich oczach z kimś innym. 
Nick podchodzi do mnie, pytając jeszcze czy może. Kiwam głową, bo co miałabym powiedzieć? O NIE, NIE MOŻESZ! HERI BĘDZIE ZAZDROSNY. Nie. Ta opcja nie wchodzi w grę, więc tak sobie stoję, pochłonięta pocałunkiem z Nick'iem. Oczywiście bez języczka, bo to byłaby przesada, ale jego usta i tak są delikatnie aksamitne, a ja nawet czuję przyjemność, ale to wciąż nie są usta Harry'ego. Romantyczna ja.
-To było dobre... - słyszę głos Caroline, kiedy kończmy, jednocześnie widząc wzrok lokowatego, który nie wraża zbyt radosnych emocji. No cóż, życie życie jest no welon. Nick kręci teraz butelką, która W KOŃCU po milionie lat świetlnych, zatrzymuje się na Harry'm. Będą jajca.
-Zadanie. - odpowiada beznamiętnie. Chyba ktoś tu jest obrażony. 
-Myślę, że Ami potrzebuje trochę ochłodzenia po tym pocałunku, więc polecam  wam obojgu wspólny prysznic.
-O, NIEEE, MOJA SUKIENKA!!!- Vicky rozpacza, jak zawsze adekwatnie do danej sytuacji.
-Caroline, masz coś przeciwko? - Nick pyta blondynkę, a ja się zastanawiam czy on coś wie. Może jest jasnowidzem, albo coś w tym stylu? Kto wie?
-Ależ skąd! - niebiesooka mówi to zbyt radośnie, a ja przeczuwam, że niebawem naprawdę wszyscy się dowiedzą, że ich związek to jedna wielka bujda. Nie wiem czy to źle czy dobrze. Eh.
-Americo? - Harry podaje mi rękę, a już po chwili lądujemy pod ciepłym strumieniem wody, który całkowicie koi mój umysł. Oboje mokrzy, z prześwitującymi strojami, pełni miłości i namiętności. 
-Nikt inny oprócz mnie, nie będzie cię całował Americo Carter. -
słyszę jego głos, i czuje jego dłonie na moich policzkach, kiedy ja kładę swoje na jego klatce piersiowej. Tylko on może mnie całować, i tylko ja pragnę całować jego. Tak już po prostu jest, i kiedy czuję właśnie jego wargi na moich ustach utwierdzam się w tej teorii o stokroć, bo właśnie on jest tym, kogo potrzebuję.

ZOE

Kiedy zegar pokazywał godzinę piątą dwadzieścia dwie goście zaczęli powoli rozchodzić się do swoich domów. Najpierw ulotnił się Nick, potem Ed z Niall’em. Do drzwi odprowadziła ich lekko chwiejnym krokiem rozczochrana do granic możliwości Vicky. 
- Chłopcy – zawiesiła się na ich ramionach, a potem poklepała obydwóch po ramionach – Moi kumple z branży. Jak miło było was dziś gościć!
- Vick... – mruknęłam, żeby ratować sytuację, bo widziałam, że nie idzie to wszystko w dobrym kierunku. Ja i Caroline byłyśmy najtrzeźwiejsze, więc starałyśmy się ratować nasze koleżanki z każdej opresji. Jednak tutaj tragedia była coraz bliżej. 
Victoria odwróciła się w moją stronę i machnęła ręką. Dam sobie radę, oznajmiła, po czym znów zwróciła się do Niall’a i Ed’a.
- Jeszcze raz dzięki za przyjście. Następna impreza będzie w stylu hippie, więc szykujcie dzwony! – koledzy milczeli, patrząc na siebie w osłupieniu – Dobra, wynoście się – wypchnęła blondyna za drzwi, a z rudowłosym pożegnała się gorąco, całując do niebezpiecznie blisko ust. Horan zszokowany przyglądał się całej sytuacji, a ja wyglądałam pewnie tak samo. Co ta dziewczyna wyprawia, do cholery?!
- Dobra, Victoria idziemy – pociągnęłam blondynkę – To do zobaczenia chłopaki! – pokiwałam gościom i zamknęłam drzwi. Kiedy zostałyśmy same Vick beknęła głośno, a potem jakby nigdy nic doczłapała się do schodów i zniknęła za ścianą. 
Kiedy wróciłam do salonu większa część bałaganu została już ogarnięta. Caroline wraz z Liamem wrzucali puste butelki po szampanie do czarnych worków na śmieci. Za to Harry z Ami zniknęli. Nie wiem gdzie się podziewali, ale może to i lepiej. Czuć było w powietrzu, że chcieli o czymś pogadać. O czymś bardzo ważnym.
- O, Zoe. Jesteś! – brunet ucieszył się na mój widok, a ja posłałam mu najsłodszy uśmiech jaki potrafiłam z siebie wydobyć. 
- Pomóc wam? 
- Nie, myślę, że resztę ogarnie jutro rano ekipa sprzątająca – Caroline odpowiedziała, ale w jej głosie nie słyszałam nie miłego, jadowitego tonu jak zwykle. Może mam omamy, ale zauważyłam też jakiś cień uśmiechu na jej ustach. A może to był zwykły grymas?
- Będę leciał, odprowadzisz mnie do drzwi? – brunet odłożył worek na ziemię, pożegnał się z blondynką, a potem z pół żywą Fat Patricią, która leżała na kanapie do góry brzuchem i jęczała, że nienawidzi tych zasranych cekinów. 
Szliśmy w ciszy, a kiedy znaleźliśmy się w holu Liam złapał mnie za rękę. Czułam jej ciepło i miałam wrażenie, że zaraz wyskoczy mi serce. Brązowe tęczówki świdrowały mnie wzrokiem, a mnie po
plecach przechodziły przyjemne dreszcze podniecenia.
- Zoe – wolną ręką dotknął mojego policzka – Myślę, że powinniśmy iść na prawdziwą randkę. Zasługujesz na to. Szaleje za Tobą od momentu w którym Cię zobaczyłem, dosłownie. To jak? Jutro, kolacja w Holy Smoke, o 20. Okej? – zszokowana patrzyłam na niego i mogłam tylko pokiwać głową, że się zgadzam. Reszta mojego ciała roztopiła się i rozlała na podłodze – W takim razie, do zobaczenia.
Pocałunek był krótki, ale namiętny. Ciepłe usta chłopaka otaczały moje, tworząc między nami wybuchy fajerwerk. Wierz mi Liam... Ja też zwariowałam.
Fatty Patty dalej leżała na kanapie i dalej jęczała swoim najebanym do granic możliwości głosem. Caroline porzuciła już fach sprzątaczki i zajęła się szperaniem po swoim Iphone. W salonie siedzieli już Harry i Ami. 
- Jestem wykończona. Te tematyczne imprezy zawsze wysysają ze mnie energię – Car jęknęła, odłożyła telefon i pomasowała sobie kark.
- Podobno następna będzie w stylu hippie – oznajmiłam, a Ami i Caroline jęknęły.
- Przeżyłam już imprezę w stylu bajek Disney’a, Inwazję Zombie, wieczór meksykański, Sexy Szpital i jeszcze Hippie? - Carter wymieniała po kolei imprezy które organizowała Vicky i w przeciwieństwie do niej żałowałam, że mnie tam nie było. 
- Mogłybyście zorganizować coś w stylu starożytnej Grecji. Z chęcią założyłbym te śmieszne sandałki i prześcieradło – Harry spojrzał na Americę, pokazując jej język, a blondynka strzeliła mu kuksańca prosto w żebra.
- O fuck – usłyszeliśmy jak Vicky zbiega ze schodów a potem wpada do salonu – Harry jesteś niesamowity! Mam już trzy pomysły! Hippie, starożytna Grecja i karnawał w Rio!
Dziewczyny jęknęły, a ja z brunetem popatrzyliśmy na siebie i już wiedzieliśmy, że będziemy się dobrze bawić. 
- Kurwa – Fatty Patty usiadła, poprawiając sukienkę, która uniosła jej się na tyle wysoko, żeby wszyscy widzieli jej czarne, wyszczuplające majtki – Wymyśliłam coś, moje ufoludki, wymyśliłam coś! Coś zajebiście wyjekurwistego, lepszego niż kosmos i stworzona przez Thomasa Edisona żarówka!
Wszyscy spojrzeliśmy na blondynkę jak na idiotkę, a ta zaczęła wybijać rytm jakiejś piosenki.
- I got all I need when I got you and I, I look around me, and see sweet life, I'm stuck in the dark but you're my flashlight – skończyła, a potem popatrzyła na każdą z nas po kolei – Moje dziwki, słuchajcie cioci Fatty Patty to będzie hit, mówię wam!

***


niedziela, 20 marca 2016

5.Tried to keep you close to me, but life got in between.


AMERICA

Dom Harry'ego jest przepiękny. Mieszka sam i nie musi się zupełnie o nic martwić. Ale on może mieszkać sam, bo dziwne jakby po pięcioletniej  kadencji istnienia, całe One Direction wciąż by razem mieszkało. Chyba bym się wykończyła psychicznie na ich miejscu. Nie mówię, że źle mi się mieszka z dziewczynami, ponieważ jest cudownie. Zawsze mam kogoś pod ręką do pomocy, w każdym momencie mogę przyjść do której z nich i się pośmiać no i nie jestem samotna. Ale wiem, że przyjdzie dzień, w którym każda z nas zamieszka jednak osobno, bo przecież nie będziemy zamieszkiwać jednego domu, aż stuknie nam sześćdziesiątka. Choć to mogłoby być zabawne. Albo tragiczne. Sami wybierzcie.
Idziemy na taras, na którym jest tak romantycznie, jak przypuszczałam, że będzie. Wiem o tym, że Harry nie jest jakimś maksymalnym romantykiem i doceniam jego starania. Ja w zasadzie też nie jestem jakąś księżniczką, której codziennie trzeba przynosić śniadanie do łóżka, kolacje urządzać jedynie przy świecach, a na łóżko sypać płatki róż. Ale czasami taki gest bywa naprawdę przemiły Chociaż od czasu do czasu. 
Obydwoje siadamy przy stoliku. On bierze swoje krzesło i ustawia je tuż przy moim boku. Widocznie wcale nie chce siedzieć naprzeciwko. Zastanawiam się tylko czy to była jego inicjatywa czy może przeczytał na internecie '10 propozycji na udaną randkę'.
-Dziwnie się czuję... - odzywam się, bo rzeczywiście tak jest. Chyba pierwszy raz jesteśmy kompletnie sami, kompletnie w nocy i kompletnie na randce.
-Nawet tak nie mów. Napracowałem się, żeby wszystko to wyglądało tak jak wygląda. Wiesz ile czasu zajęło mi robienie tych małych ptaszków? - pokazuje na białe origami, z czego od razu chce mi się śmiać.
-Jestem pewna, że robiły to jakieś małe, chińskie łapki, a nie ty.
-Cóż, nie wiem czy chińskie czy nie, ale rzeczywiście nie moje. Zgadłaś! – odpowiada, po czym nalewa nam do kieliszków szampana. Moje ulubionego Martini Rosso, za którym szaleję od niepamiętnych czasów.
-Jak się czujesz po wczorajszym jaranku? - zagaduję, biorąc kęsa steku, który jest wyśmienity. Widać, że zatrudnił również ekspertów od gotowania. Kolejny plusik, bo mój brzuszek naje się dzisiaj za wszystkie czasy.
-Chyba normalnie. Sam nie wiem. Nie widziałem jakiejś większej różnicy w zachowaniu, a ty?
-Hmm, oprócz tego, że byłeś bardziej bezpośredni i radosny – jeśli w ogóle możesz być bardziej radosny, to też nie zauważyłam. 
-W zasadzie nie wiem po co tego próbowałem. Liam zawsze potrafi coś człowiekowi wcisnąć.
-Liam ma nasrane w bani ostatnimi czasy – komentuję krótko, bo zauważyłam, że dzieję się z nim coś niedobrego. Zawsze był tym troskliwym, najmądrzejszym i najbardziej opiekuńczym ze wszystkich, a teraz nic. Totalny high life.
-Dużo się u nas dzieje, sama wiesz. Niektórzy sobie radzą z tym lepiej, niektórzy gorzej – odpowiada, patrząc na mnie w skupieniu, kiedy ja dalej zajadam to przepyszne danie bez opamiętania. Jest naprawdę mega dobre.
-Kto wie jakbym ja to przechodził, gdybym nie miał ciebie... - nagle moja szczęka przestaje miętolić, i spozieram na niego z pełną buzią. Pewnie wyglądam uroczo. 
-A co ja takiego robię? - pytam i naprawdę marzę o tym, aby poznać odpowiedź na to pytanie.
-Wszystko. Sprawiasz, że się śmieje, znosisz moje suche żarty, zawsze potrafisz mi znaleźć zajęcie. Jesteś po prostu odskocznią, której potrzebuję w tym całym bagnie komplikacji i kłamstw. Jesteś jedyną prawdziwą osobą w tym wszystkim. - uśmiecham się na te słowa, ponieważ dawno nie usłyszałam czegoś piękniejszego. I ja również mam ochotę powiedzieć mu wszystko to, na co zasługuje, bo z nim jako jedynym mogę być całkowicie szczera.
-Jesteś też osobą, z którą nie mogę być... - mówi nagle wzdychając, całkowicie psując mój nastrój szczęśliwej beztroskiej nastolatki, zamieniając mnie tym samym w przygaszoną istotę, niezdolną do  czegokolwiek.
-Tak... - mówię cicho, patrząc w dół na jedzenie. Moja ochota na kolację nie jest już tak wielka, jak jeszcze kilka sekund temu i szczerze powiedziawszy chętnie bym ją zwróciła. 
-Ami... 
-Nic nie mów.
-Ale widzę, że ty chcesz coś powiedzieć... - odpowiada, kiedy znów na niego zerkam i modlę się jedynie, aby z moich oczu nie zaczęły lecieć łzy. Wstaję więc, żeby nie narobić sobie większego obciachu, i patrzę z oddali na oczko wodne, które jakimś cudem mnie uspokaja.
-Po prostu po tym wszystkim... Nie chcę się już z tobą przyjaźnić... - słyszę jak podchodzi do mnie, dotykając swoją ciepłą dłonią moich pleców. A ten dotyk działa na mnie tak bardzo, że zamykam oczy, aby rozkoszować się nim tak długo, jak się tylko da.
-Wiesz o tym, że nigdy nie byliśmy dla siebie tylko przyjaciółmi.
-Tak, wiem o tym. Bo należymy do tej części ludzi, których ciągnie do siebie psychicznie. Od tego się właśnie zaczęło. Nigdy nie mieliśmy ze sobą do czynienia fizycznie i właśnie dlatego dalej trwamy w takiej relacji. Ale to jest jeszcze cięższe do zniesienia, niż gdyby rzeczywiście łączyła nas tylko dobra zabawa i...
-Seks. - dopowiada za mnie, bo doskonale wie, że tego typu słowa ciężko mi przychodzą w jego towarzystwie. Nie wiem czemu tak się dzieję, ale tak już po prostu jest. Ciężko mi wymówić słowo 'seks' przy Harry'm Styles'ie i nic na to nie poradzę. 
-Tak. Właśnie to...
-Obiecuję ci... - chwyta mnie za policzki, gdy nasze twarze dzieli kilka centymetrów, a ja o dziwo nie zastanawiam się czy czuć ode mnie dzisiejszy stek czy nie też. O dziwo. - Że kiedy te wszystkie kłamstwa się skończą, a ja będę PRAWOWITYM singlem, to pierwszą osobą, z którą zobaczą mnie publicznie będziesz ty. I wtedy już będziemy mieli gdzieś, czy komuś jest to na rękę czy też nie. Będziemy się cieszyć sobą. Dobrze? - pyta, a ja mimowolnie kiwam głową, bo co innego miałabym powiedzieć, skoro całkowicie marzę o tej chwili.
-Mogę jeszcze coś dla ciebie zrobić? - odzywa się znowu, a ja uśmiecham się lekko.
-Myślę, że nadszedł czas na coś fizycznego, więc pocałuj mnie w końcu – szepczę, gdy on lustruje moją twarz swoim pociągającym wzrokiem. I nagle jego usta dotykają moich ust, a świat rzeczywiście się zatrzymuje w miejscu jak w tych wszystkich komedia romantycznych i pozostajemy tylko my. Nic innego się teraz naprawdę nie liczy. Bo kiedy on jest przy mnie, świat na lepsze się zmienia.

Ale czy jesteś pewny, że znowu nie uciekniesz, kiedy życie postawi nam pod nogi kolejną kłodę?

VICTORIA

- Ja to zrobię – oznajmiłam wyrywając Niall’owi butlę płynu do prania. 
- Myślę, że ja powinienem to zrobić. Robiłem sobie kiedyś pranie, wierz mi – tym razem płyn wylądował w jego dłoniach. Zagryzłam zęby, żeby nie krzyknąć na niego. Byłam wściekła, że ten przydupasek rządzi się w MOIM domu i wyrywa mi MÓJ zasrany płyn do prania. 
- Ja też robiłam kiedyś pranie – skłamałam gładko, patrząc na niego z wyższością. No, co? Przecież nie mogłam pokazać jak zielona w tym byłam. Blondyn popatrzył na mnie z powątpiewaniem w swoich ślicznych niebieskich oczkach, a potem oddał mi detergent. Leniwy uśmiech wpłynął na jego twarz, uwydatniając jeden mały dołeczek w policzku. 
- Dobrze, zatem do roboty – wskazał ręką na pralkę. Rzuciłam na nią okiem, na te wszystkie pokrętła, przyciski i duży niebieski wyświetlacz na samym środku. Przez pół nanosekundy poczułam narastającą panikę. Oddech, Vicky, to nie może być takie trudne! To tylko pralka i sto możliwości programów prania. Takie nic, dla zupełnie ciemnej laski.
- Idź do salonu – rozkazałam. Chłopak zaśmiał się cicho, krzyżując ręce na piersi. 
- Poczekam.
- Powiedziałam, że masz iść – wysyczałam przez zaciśnięte zęby. Ze wściekłości tak mocno zacisnęłam palce na rączce od butelki, że zbielały mi kostki. Świetnie, brawo Victorio, chyba już do końca postradałaś zmysły.
- Na pewno dasz sobie radę? Nie wyglądasz na osobę ogarniętą w tych sprawach.
- Powiedziałam, że dam sobie radę. A teraz spadaj.
Patrzyłam jak Horan odchodzi i kiedy zniknął mi z oczu przystąpiłam do pracy. Wrzuciłam jego koszulę do bębna, a potem przykucnęłam, żeby przyjrzeć się tej cholernej maszynie. Pranie krótkie, pranie, odwirowywanie, bla bla bla. Kurwa. Nigdy nie sądziłam, że stanę przed takimi trudnymi dylematami nastolatki, jakimi jest wybór programu w zwykłej pralce. Wzięłam głęboki oddech, żeby uspokoić myśli. Okeeeej, najpierw wlałam płyn. Dużo płynu. W końcu plama była duża, to i płynu musiało być dużo, no nie? Ha! Proste, logiczne myślenie. Potem nacisnęłam kilka guzików od prania w 60 stopniach, przez płukanie, do wirowania. Dumna z siebie wstałam, otrzepałam niewidzialny pyłek z mojej satynowej koszulki nocnej i zaśmiałam się głośno.
- Pralko, pralko, pralko – szepnęłam, po czym palec wskazujący wcisnęłam w zimny plastik obudowy – Wcale nie jesteś taka skomplikowana na jaką wyglądasz.
- Wszystko z Tobą okej?
Odwróciłam się do Niall’a z dumnym uśmiechem mówiącym „ze mną? Jak najbardziej, ale chyba Ty masz jakiś problem do mnie”, po czym pokazałam mu język. HA HA HA. Dawno nie czułam się tak dobrze. I to z powodu głupiej pralki!
- Taka ładna dziewczyna, a taka niekulturalna? – blondyn pokiwał głową, a ja zniesmaczona uniosłam brwi. Jestem pewna, że z żenady wylądowały mi gdzieś na plecach.
- Daj sobie siana, Horan – burknęłam i opuściłam to pomieszczenie pogardy. Chłopak ruszył zaraz za mną, więc znów dzieliliśmy pomieszczenie, kanapę i powietrze. Minęło kilka dłuższych chwil ciszy, kiedy włączyłam telewizor, a po salonie rozniosły się słowa i muzyka naszego starego hitu „Words”, a na ekranie pokazał się czarno-biały teledysk kręcony w Nowym Jorku. Ze wzruszeniem spoglądałam na przesuwające się obrazy, wspominając miłe chwile początku naszego zespołu. Czułam jakby to było kilka lat świetlnych temu, a minęło tylko półtora roku.
- Miałam tutaj beznadziejne włosy – odparłam z zażenowaniem. Niall zaśmiał się i poczułam jak wbija oczy w moją głowę.
- Teraz jest gorzej – wzburzona otwarłam szeroko usta by coś powiedzieć, ale przerwał mi kolejną salwą śmiechu. Ja Cię pitolę, z czego ten Pierdziuch się śmieje? Ze swojego suchego jak kromka czerstwego chleba żartu? Mam na to jedno słowo: ŻE-NA-DA.
- Idę sprawdzić pranie.
- Idę z Tobą – oznajmił, wstając.
Chciałam z irytacji wyrwać mu wszystkie rozjaśniane kłaki na jego głowie, ale nie powstrzymałabym go. Chciał iść, to niech idzie i podziwia mój talent pralniczy. Kurczaczki, a może zamiast piosenkarką powinnam zostać praczką?!
Z każdą sekundą kiedy zbliżaliśmy się do pralni, mój entuzjazm malał. Moim oczom ukazała się długa stróżka piany, która wyglądała jak ogromny, biały wąż boa pełzający po podłodze. 
- Kurwa... – szepnęłam, łapiąc się za głowę. To się porobiło!
Podbiegłam do piany i na kolanach, próbowałam ją zgarniać. Nie wiedziałam gdzie, nie wiedziałam co robię, czułam jak coraz bardziej przemaczam sobie cienką, jedwabną koszulkę i niestety zdawałam sobie sprawę, że zaraz moje cycki  w całości ukażą się światu. Niall robił to samo, ale na nic były nasze starania, kiedy z każdą sekundą z pomieszczenia wydobywało się coraz więcej i więcej lawendowo pachnącej piany. 
- Pomóż mi wstać – powiedziałam nieźle spanikowana. Ale nie sądziłam, że zdarzenia, które wydarzą się za kilka sekund będą gorsze w skutkach niż dom pełen piany. Niall podniósł się na nogi, a ja złapałam go za ręce. Jednak moja niezdarność i śliska podłoga spowodowały, że obydwoje z impetem z powrotem wylądowaliśmy w górze piany, jęcząc i łapiąc się za bolące części ciała. 
- Wiedziałem, wiedziałem! – Horan wił się na podłodze z bólu – Wiedziałem, żeby nie ulegać Twoim ślicznym zielonym oczom i zewnętrznemu urokowi! – jęknął spoglądając najpierw na moją twarz, a potem na moje cycki i stojące jak wieża Eiffla sutki oblepione mokrym materiałem koszulki nocnej. Z osłupieniem patrzyłam na wykrzywioną bólem twarz blondyna. 
Kurwa, już nigdy nie dotknę pralki!





CAROLINE

Widzę jak Ami stoi przed naszym domem, ubrana w jakąś fiszbinową, niebieską sukienkę, która totalnie nie jest w jej guście. Chcę krzyknąć z odległości, że jest obleśna, ale nagle widzę, jak  podchodzi do niej Paul, całując namiętnie w usta. I nagle jakaś ogromna gula zamieszkuje moje gardło. Chcę mi się płakać, ale z prawej strony słyszę śmiech. To Zoe, uchachana jakby się miała zaraz posikać. To chyba ze mnie się śmieje. Po lewej stronie widzę Harry'ego, który idzie za rękę z VICTORIĄ! Nie wiem czy jestem właśnie w programie „Mamy się” czy to jakiś cholerny koszmar, ale to co się dzieję jest abstrakcją kolosalnych rozmiarów. I gdy tak cały czas stoję bez żadnego ruchu, ktoś mnie zachodzi od tyłu. Nie widzę tej osoby, ale wiem, że jest nią Louis. Czuję jego język na płatku mojego ucha i kiedy już mam ochotę się porzygać...
-Co u licha!? - otwieram w momencie oczy i zdaję sobie sprawę, że wszystko było snem. Cudownie. Ale po sekundzie zastanawiam się czy znajduję się teraz w drugim śnie, ponieważ to ogromne bydle, które przede mną klęczy i wylizuje moją twarz, chyba nie jest jednak prawdzie.
-Czym ty kurwa jesteś!? - patrzę na to ufo, a ono patrzy na mnie. Chyba nie wie co się dzieje. I ja też nie wiem. - America!!  - krzyczę, ale nikt nie odpowiada. - Victorio!!!! - krzyczę głośniej, ale wciąż nikt nie odpowiada. Pozostało mi tylko jedno. - Zoe!!!! - nagle brunetka wpada do pokoju jak burza, zakrywając twarz rękoma.
-Ty też to widzisz? - pytam ją, aby dowiedzieć się, czy nie mam przypadkowo urojeń. Już nigdy więcej owoców morza na kolację.
-Chodzi ci o Bull'iego?
-Bull'iego? A kto to jest kurwa Bully?
-Cóż, to... Nowy członek naszej rodziny – mówi dumna, kiedy pies podlatuje do niej jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki. 
-Czyli on jest prawdziwy!? - mówię zdesperowana, chociaż z drugiej strony jednak cieszę się, że nie mam halucynacji. 
-Tak, jest prawdziwy. I cały nasz! - odpowiada znowu radowana, a ja zastanawiam się tylko WTF? Czy ona naprawdę chcę zachować tego konia w domu!? I gdzie będzie spał? Może zrobimy mu osobny pokój? 
-Zoe... Gdzie zgubiłaś mózg? - pytam, bo odpowiedź na to pytanie nurtuje mnie od momentu kiedy ją poznałam.
-Caroline, przepraszam, że tak się rządzę i z nikim tego nie omówiłam, ale znalazłam go wczoraj przy basenie i...
-Niech mnie ktoś przytrzyma bo chyba upadnę! Jaka z ciebie współczująca duszyczka. To teraz każdą przybłędę i każdego bezdomnego będziesz zapraszać do naszego domu?
-Nie... Naprawdę to tylko jednorazowa sytuacja. Po prostu był taki biedny i wygłodzony... - mówi, a  w jej oczach widzę prawie łzy. Cóż, osobiście też nie jestem obojętna na los zwierząt, ale jednostka świata nie zmieni! Nie kupimy przecież osobnego domu dla wszystkich tułających się po ulicach zwierząt do cholery! 
Nagle słyszę, że drzwi frontowe się otwierają, a do mieszkania wchodzi America. No proszę, kto nas zaszczycił nad ranem swoją obecnością!
-Hej laski! - wchodzi do środka, kiedy ten nasz Bully wskakuję na nią jak na dmuchaną lalkę, wywracając ją przy okazji na podłogę. Mam jedynie nadzieję, że się nie połamie w tychże szpilkach.
-Co to kurwa jest!? - krzyczy nagle, kiedy ja usatysfakcjonowana zdaję sobie sprawę, że tym razem nie mnie się dostanie, ale tej małej, współczującej wydze.
-Bully!
-Cześć Bully! Słodki jesteś, ale strasznie się ślinisz... - odzywa się Ami, kiedy w końcu nie wstaje, a klęczy koło psa, radośnie go czochrając po główce. Żarty? - Skąd się tu wziął? 
-Zoe znalazła go przy naszym basenie i postanowiła zrobić z niego naszego nowego domownika wyobraź sobie...
-Obawiam się, że to nie najlepszy pomysł... - Ami jest po mojej stronie, a ja dumnie podnoszę głowę.
-Jadę niebawem porozwieszać ogłoszenia, że się znalazł. Może właściciele się po niego zgłoszą. Ale czy do tego czasu może u nas zostać? - Zoe mówi jak mała dziewczynka, a ja tylko wywracam oczami ze nudzenia. - Obiecuję, że niczego złego nie zrobi i będzie się załatwiał na dworze.
-No nie wiem Zoe...- jest nadzieja! Ami jest nieugięta. Świetnie.
-Był odwodniony i taki wygłodniały jak go znalazłam... Jeśli wróci na ulicę, czeka go ten sam los.
-Wygłodniały!? - widzę jak blondyno-szatynka się powoli łamie, a na słowo WYGŁODNIAŁY!? zaświecają się małe promyczki łez w jej niebieściutkich oczętach, które zaraz wypalę, jeśli pozwoli temu koniowi zostać.
-Tak, wygłodniały... - Zoe udaję bidulę, i stwierdzam, że jest mega dobrą aktorką i doskonale wie jak wziąć największą naiwniaczkę na świecie czyt. Americę Carter, pod włos.
-Dobrze, w takim razie niech zostanie... - laska uśmiecha się promiennie i znowu powraca do głaskania psa. Dom wariatów. Nie, to nie jest dom wariatów. To jest kurwa dom popierdoleńców!
-Americo. Pozwól na taras. Muszę z tobą porozmawiać... - mówię oficjalnie, po czym nie patrząc czy idzie za mną, kieruję się w stronę drzwi balkonowych i wychodzę na świeże powietrze, które całkowicie koi moje zmarnowane dzisiaj nerwy. Siadam na drewnianej huśtawce, a po chwili czuję, że jeszcze bardziej się ugina pod ciężarem Ami.
-Serio, Amy? Dog, kolosalnych rozmiarów w naszym domu? - już teraz się śmieję, bo rzeczywiście sytuacja jest abstrakcyjna. Dość, że mieszkamy we cztery, praktycznie codziennie w naszym domu przebywa służba, to teraz na barkach będzie nam ciążyło ogromne zwierzę, które dodatkowo będzie jadło za dziesięciu.
-Widziałaś jego oczy!? - Ami chichocze razem ze mną. - Jest cudny. Zatrzymajmy go na trochę...
-A co jeśli właściciele się nie znajdą? 
-Wtedy... - Ami udaje, że myśli, ale oczywiście tylko udaje. - Będziemy musiały go zatrzymać na zawsze. Może pomoże nam wszystkim jakoś utrzymać bliższe więzi?
-A co masz do naszych więzi?
-Care.. Sama dobrze wiesz, że ostatnio jesteśmy sobie dalekie. Ty nie chcesz mówić o swoich problemach, Zoe jest nowa, więc w sumie jeszcze się w to nie wdrożyła, Victoria często wychodzi i nie ma jej po całych dniach i nocach, a ja już czasem nie wiem do kogo mogę się zwrócić po jakąkolwiek radę.
-Wiem, i przepraszam za to, że jestem taka zamknięta ale wiesz, że nigdy nie byłam zbyt wylewna jeśli chodzi o moje sprawy. Moje problemy są moimi problemami, nie chcę dodatkowo ciebie nimi obarczać.
-Nie obarczasz. Właśnie po to dla siebie jesteśmy. Żeby móc sobie pomóc wzajemnie, wysłuchać, doradzić... Po to są przyjaciele, Caroline. A ja zawsze będę twoją przyjaciółką. Mimo wszystko.
-A ja twoją... Zawsze.

ZOE

Siedziałam w ogrodzie i patrzyłam jak Bully biega w tą i z powrotem za nisko latającymi ptakami. Byłam z siebie dumna, wiedząc ile zrobiłam dla tego psa. Począwszy od przygarnięcia go, wizycie u weterynarza, aż po rozwieszeniu ogłoszenia o jego zaginięciu. Ale teraz z myślą, że gdzieś po Londynie chodzi jego prawowity właściciel ściska mi się serce. Minęło kilkadziesiąt godzin od kiedy go mamy, a ja zdarzyłam już go pokochać i uznać za naszego, wspólnego psa. Ami była nim zachwycona, Caroline z godziny na godzinę coraz łagodniej podchodziła do nowej sytuacji i nawet przyszła żeby się z nim pobawić. Jedynie Vicky zaszyła się w swoim pokoju i z przyczyn pianowo-nieplanowanych, od rana pracują w naszym domu ludzie od sprzętów AGD i ekipa sprzątająca.
Rzuciłam Bull’emu przysmak, a on zaraz pobiegł za nim i zjadł z wielką ochotą.
-OMG – głos Victorii dociera do moich uszu, a zaraz obok mnie pojawia się jej sylwetka. Na lewym ramieniu i przedramieniu ma siniaka wielkości Azji i koloru dojrzałego burka. Z przerażeniem patrzę na ten obrazek, a ona tylko wzrusza ramionami – Chciałam zapytać skąd mamy konia w domu, ale może wcześniej chciałabyś posłuchać co takiego wydarzyło się tutaj wczorajszego wieczoru?
Blondynka opowiedziała o całym zajściu, kończąc historię na tym jak niespodziewanie stanęły jej sutki i jakby nigdy nic, dla żartu ukazały się Niall’owi. Żeby było zabawniej miała nie tylko siniaka na ręce, ale także na tyłku, a na obitych żebrach specjalne paski naciągające mięśnie.
-Myślę, że o mojej nienawiści do tego człowieka mogłabym napisać poematy. 
-Ale co się stało potem? – dopytywałam, a blondynka rozłożyła ręce i wzruszyła ramionami.
-Potem stał się wstyd i potępienie. Mam ochotę iść i sama podpalić sobie stos. Ale zmieniając temat. Co to za koń w naszym ogrodzie?! To Bully. Znalazłam go tutaj. Był w dość złym stanie, ale pani weterynarz powiedziała, że przy dobrej opiece będzie jak nowo narodzony! – mówiłam podniecona jak nastolatka, która pierwszy raz mogła użyć maskary i podkładu. Vicky uśmiechnęła się promiennie i wiedziałam już, że w  niej mam kolejnego sprzymierzeńca. Fala ciepła rozgrzała mi serce.Myślę, że Bully powinien zos…
-VICKY!!!!!! – nagle zdanie Santangel przerwał głośny krzyk pani Hoover. Jak rakieta wdarła się do ogrodu i rzuciła w stronę Vick stos różnokolorowych gazet. Zszokowana dziewczyna wzięła jedną do ręki. Z ciekawości spojrzałam na okładkę.  - CO TO MA BYĆ VICTORIO?! Miałam z Tobą problemy od samego początku, ale teraz miarka się przebrała! Pamiętaj smarkulo diabelska, że jesteś wzorem do naśladowania dla nastolatek na całym, cholernym świecie! - okładkę zdobiła wściekła twarz blondynki, wystająca zza drzwi i dłoń pokazująca środkowy palec. Victoria westchnęła głośno, oddała gazety Margaret i wstała szybko. Syknęła jednak z bólu. 
- Co to jest? – srebrnowłosa odwróciła Vicky do siebie. Ze złością patrzyła na siniaki na jej ręce – Coś Ty znów narobiła?!
- Proszę się uspokoić – ze spokojem w głosie zwróciła się do Hoover – To był wypadek. I tak, wiem, że za dwa dni mamy ważny występ. I tak wiem, że będzie nas oglądać cały świat. I tak, wiem spieprzyłam. Coś jeszcze? 
- Coś jeszcze? Tak coś jeszcze. Za mną, droga panno, myślę, że mamy do pomówienia. Z resztą. Zoe z Tobą też będę musiała porozmawiać. Nie możemy robić z waszego domu schroniska dla psów, zrozumiane? – Margaret doniosłym głosem ogłosiła to co miała, a potem dumnie odeszła. Każda z nas wiedziała, że Vicky ma zdecydowanie bardziej przerąbane ode mnie. Santangel spojrzała na mnie przepraszającym wzrokiem, a ja uniosłam tylko kciuka w górę i ruchami ust powiedziałam, że będzie dobrze. Bo nic innego mi nie pozostało.
Leżałam tak jeszcze przez chwilkę, z zamkniętymi oczami, wsłuchiwałam się w odgłosy bawiącego się Bull’ego i z odprężeniem wspominałam poprzednie dni. Byłam taka szczęśliwa, że nie potrafiłam tego opisać. Ani obrazem, ani słowami. Mogłam jedynie uśmiechać się cały czas i korzystać z tego co mnie dotychczas spotkało.
- Zoe – Liam stanął nade mną, zasłaniając mi słońce które umilało mi czas swoim ciepłem. Otwarłam oczy i jeszcze szerzej uśmiechnęłam się na jego widok – Przyszedłem, żeby Cię gdzieś porwać. Jesteś zainteresowana?

***