poniedziałek, 22 lipca 2019

E3S5.You set fire to my world, couldn't handle the heat.




AMERICA

Wieczór panieński Caroline nadszedł szybciej niż się spodziewałam, a z racji tego, że jestem o wiele gorszą organizatorką imprez od niej, wszystko załatwiałam na złamanie karku.
Efektem końcowym karku nie złamałam, a nawet udało mi się zorganizować lot dla Alex, siostry Paul’a, której planowo miało nie być na dzisiejszej imprezie. 
Dla Caroline na pewno będzie to olbrzymia niespodzianka.
Nasza grupa jest niewielka, ponieważ składa się z siedmiu osób, ale uważam, że na tego typu „uroczystości” lepiej zapraszać najbliższe osoby niż praktycznie wszystkich kogo się zna.
Na początek postanowiłam, że posiedzimy w moim domu, a raczej - wynajmowanym domu, a na godzinę późniejszą zarezerwowałam miejsca w ulubionym klubie Carolinie, który mieści się w we wschodniej części Los Angeles.
Wynajmowanym domu - ponieważ willa, w której mieszkałam wraz z Victorią została dawno sprzedana, na poczet jej zamieszkania w Nowym Yorku i mojego zamieszkania z Ashton’em. Z racji tego, że los potoczył się tak, a nie inaczej, wracając z Londynu do Kalifornii musiałam gdzieś zamieszkać. Postanowiłam nie kupować, lecz właśnie wynajmować jedną z rezydencji w środkowej części miasta. 
Przebywanie w tak dużej posiadłości w pojedynkę może stać się naprawdę męczące, co zresztą sama często odczuwam. Na szczęście Caroline i Claire są moimi stałymi gośćmi, więc można powiedzieć, że przez ich obecność staję się mniej samotna.
Wracając do wieczoru panieńskiego, postanowiłam na to wydarzenie zagospodarować swoją piwnicę.
Wiem, brzmi to mało zachęcająco, ale wiele razy słyszałam, że Caroline marzy o wieczorze panieńskim w stylu Vintage.
Wystrój mojego domu jest wyraźnie zbyt nowoczesny, dlatego stwierdziłam, że wprowadzę kilka poprawek właśnie w mojej piwnicy (między innymi przemaluję cegłę na biało) a reszta dekoracji zrobi swoją robotę. 
I faktycznie miałam rację.
Kiedy jeszcze zerkam na ostatnie poprawki, muszę stwierdzić, że efekt końcowy jest doskonały. Szczerze mówiąc, nawet sama chciałabym coś takiego na swoje hen party.
Jeśli kiedykolwiek w ogóle się takowe odbędzie.
-Te lampki wyglądają wspaniale! - zachwyca się Alex. Zoe, która kończy ich przypinanie po chwili sama przygląda się swojej pracy.
-Faktycznie bosko. 
-Pomysł z piwnicą był doskonały, Ami. - odzywa się Naomi. - Mam wrażenie, że jeśli przeniosłybyśmy imprezę do salonu to byłoby tak zwyczajnie. 
-Też tak myślę. - zgadza się z nią Vicky. - A tak, wyszło coś zupełnie ekstrawaganckiego. Wydaję mi się, że taki efekt uzyskałybyśmy w jakiś specjalnych miejscach, zarezerwowanych do tego typu przyjęć, a tu proszę! Wystarczyła tylko piwnica Ami, kilka świecidełek, koców i kwiatów.
Śmiejemy się.
-Jestem z nas dumna! 

Po kolejnych dwóch godzinach jesteśmy gotowe do przywitania Caroline. Zważywszy, że pierwsza część wieczoru to klimat VINTAGE, postawiłyśmy na stroje z motywem kwiatów. Do tego każda z nas ma na głowie piękny wianek zrobiony ze świeżych kwiatów przez co wyglądamy naprawdę uroczo.
-Dobrze, nasza panna młoda będzie tu za pięć minut. - ogłaszam dziewczynom. - Pójdę po nią na górę, zawiąże oczy i tak jak się umawiałyśmy - zrobicie wielki surprise! - mówię podekscytowana. 
-Muszę to nagrać, żeby upamiętnić jej minę. - Zoe zgłasza się na kamerzystkę.
-Doskonale. - kiwam głową. - Do zobaczenia za chwilę!

Otwieram drzwi i moim oczom ukazuje się widok Caroline w ślicznym białym kostiumie, dzięki któremu efektownie wyróżnia się na naszym tle. Jest to zdecydowanie najpiękniejsza panna młoda jaką widziały moje oczy, a to nawet jeszcze nie wesele.
Boje się co będzie później.
-Jestem taka podekscytowana! - mówi rozemocjonowana, przytulając mnie mocno.
-Ja też! - chichoczę. - Mamy nadzieję, że ci się spodoba. Ale teraz… - zachodzę ją od tyłu, w celu zawiązania oczu. - Nie możesz podglądać.
-O kurcze. Czuję się jak w filmie! Będzie jakiś striptizer? 
Milknę na chwilę. Akurat tego nie zaplanowałam.
-Zadajesz zbyt dużo pytań. - odpowiadam, mając nadzieję, że nagi pan tańczący przed jej osobą szybko zniknie z jej głowy, kiedy zobaczy co tak naprawdę dla niej przygotowałyśmy.
Po dobrych dziesięciu minutach schodzenia do miejsca docelowego (uwierzcie, że ten proces trwa znacznie dłużej, kiedy trzeba prowadzić dodatkowo osobę „ślepą”) dołączamy do reszty dziewczyn. Oczy Caroline zostają w końcu wyswobodzone z czarnej szarfy, a głośne „NIESPODZIANKA” wychodzi z ust całej ekipy. 
-Nie wierzę! - blondynka zakrywa dłonią buzię. -Czy to twoja piwnica? - zerka na mnie zdziwiona.
-Tak. Lekko zmodernizowana.
-Jestem pod wrażeniem. - śmieje się. - Mam wieczór panieński w piwnicy, ale czad! 
-Jest tak jak sobie wymarzyłaś? - odzywa się Alex.
-Jest nawet lepiej! Nie spodziewałam się, że… Alex!? - Turner w końcu zdaje sobie sprawę z obecności swojej przyszłej szwagierki i autentycznie jest tym faktem uradowana.
-We własnej osobie. - szatynka uśmiecha się do niej szczerze. 
-Nie mogę uwierzyć, że przyjechałaś. - przytulają się wylewnie. - A co z Sue? 
Caroline pyta o córeczkę Alex, która nie dawno skończyła roczek. Właśnie z jej powodu obecność siostry Paul’a była pod jedną wielką niewiadomą.
-Stwierdziłam, że jest już na tyle duża, że jeśli zostawię ją z Ryan’em na te trzy dni, to może nie stanie się tragedia.
Śmiejemy się.
-Tak się cieszę, że jesteś. - Care patrzy kolejno po każdej z nas. - Wy wszystkie!
-Cóż, w takim razie nie traćmy więcej czasu i wznieśmy toast. Mamy jeszcze wiele niespodzianek na dzisiejszy wieczór. - Claire podaje wszystkim kieliszki.
-Za naszą przyszłą pannę młodą!

-Dobrze! Teraz mamy specjalną zabawę pod tytułem: Jak dobrze znasz pana młodego? - zaczynam, wyciągając kartkę z quizem. Muszę przyznać, że wszystkie jesteśmy już lekko pijane, co sprawia, że mamy znakomity humor. 
Oczywiście nie liczę tu Victorii, która jest wyrwana ze swojej terapii, dlatego z wyboru pozostaje abstynentką. Na szczęście pokazuje tym samym, że równie świetnie bawi się bez alkoholu więc jej wspaniały humor nie pozostaje w tyle.
-Zadałyśmy Paul’owi kilka pytań, na które udzielił odpowiedzi, a teraz twoim zdaniem jest zgadnąć co takiego nam powiedział. - tłumaczy Naomi, na co Caroline kiwa głową, patrząc na nią w skupieniu z kieliszkiem w ręce.
-Tak! - odpowiada, dając chyba znać, że zrozumiała zasady gry.
-Pierwsze pytanie… - czyta Victoria. - Jaka była najbardziej szalona sytuacja w jego życiu?
-Najbardziej szalona sytuacja… hm… - zastanawia się. - Może skok z klifu kiedy byliśmy w Grecji? 
-Niestety nie jest to dobra odpowiedź. Paul napisał, że był to bieg po Liverpoolu. Nago.
-Że co proszę? - odbija jej się kiedy to mówi. Zaczynam chichotać.
-Pamiętam to! - wyrwa się Alex. - Przegrał wtedy zakład z naszym przyjacielem. Jeszcze się wtedy nie znaliście, ale żałuj, że go nie widziałaś. Długo nie daliśmy mu o tym zapomnieć.
-Muszę porozmawiać ze swoim narzeczonym. 
-Drugie pytanie! - przychodzi kolej na Zoe. - Co najbardziej kocha w swojej narzeczonej?
-Hm. Trudne pytanie. No bo powiedzcie same, czego można we mnie NIE kochać? - prycha.
-Prawda! - zgadzam się z nią.
-Może… Organizację? Albo pracowitość?
-Napisał: „Najbardziej kocham w niej dobre serce” .
-Awwww. - wypowiadamy wszystkie jednocześnie, zachwycając się czułością Paul’a. Ta dwójka naprawdę miała ogromne szczęście, że na siebie trafiła.
-Zaraz będę płakać. - Caroline pociąga nosem, ale stanowczo zabraniamy jej wzruszeń.
Kolejne pytanie czyta Claire.
-Co jest jego największym marzeniem na tę chwilę? 
-Cóż, znając jego wrażliwość, którą nas przed chwilą poczęstował to na pewno ślub, dzieci i piękny dom. 
-Tak. Dokładnie to samo napisał.
-Okej, to teraz ja! - zgłasza się Alex. - Co by zrobił, gdyby ujrzał cię w kawiarni z innym facetem?
-Pewnie nic! Uznałby, że chcę wzbudzić w nim zazdrość więc poczekałby na mnie w domu i zapytał co takiego zrobił źle! - śmiejemy się na te słowa, bo faktycznie wszystkie mamy świadomość, że Paul nie jest raczej typem zazdrośnika. Po prostu ufa swojej kobiecie i nie ma czasu na głupoty. Czyli typowa męska postawa. Jakby nie patrzeć.
-Otóż zaskoczę cię moja droga! Napisał, że podszedłby do ciebie w towarzystwie tego faceta i powiedział: „Cześć, tu Paul, byliśmy tu dzisiaj umówieni, mam nadzieję, że się nie spóźniłem i nie wymieniłaś mnie na gorszy model”? 
-Wow! - szokuje się Caroline.
-No, no. Paul to jednak pomysłowy gość.
-Prawda? Do dzisiaj nie wiedziałam za kogo tak naprawdę wychodzę za mąż.
-Dobrze, w takim razie ostatnie pytanie ode mnie. - mówię. - Widok, który Paul na zawsze chciałby mieć w pamięci to?
-Myślę, że mój taniec na stole podczas jednej z imprez. Mocno go tym rozśmieszyłam bo na koniec wpadłam gołą stopą w tacę z przystawkami.
-Pamiętam to! - Vicky zaczyna się śmiać, przyznając Care rację.
-Paul napisał: „Obraz jej przymkniętych nad ranem niebieskich oczu, przepełnionych miłością i tęsknotą, kiedy muszę się z nią pożegnać. Chciałbym to zachować w pamięci na zawsze ponieważ nie mogę uwierzyć, że zasługuję na to, aby te oczy kochały mnie tak mocno, jak ja kocham je”.


I chyba nie muszę opisywać, jak dużo samotnych łez spłynęło tego wieczora na wełniane koce, pozostawiając tym samym dotyk mokrych fantazji i posmak słonej tęsknoty.



***

sobota, 6 lipca 2019

E2S5. The truth is I am a toy that people enjoy 'til all of the tricks don't work anymore...


VICTORIA
            Dom. Czym właściwie był dla mnie dom?
            Czy to miejsce w którym się urodziłam, wychowałam i spędziłam większą część mojego nastoletniego życia?
            Manchester, który spowodował, że pewnego dnia całe moje młodociane życie stanęło w płomieniach?
            A może Londyn? Londyn był początkiem. Ale był też moim nie ubłaganie zbliżającym się końcem.
            Czym właściwie była dla mnie wypasiona, niebiańsko droga willa w Los Angeles? Chyba tylko małym przystankiem, pomiędzy tym kim chciałabym być a kim właściwie jestem.
            Nowy Jork… to tutaj czułam się najlepiej. Pośród tysiąca anonimowych ludzi mijanych na ulicy. W malutkich kawiarniach na rogu, gdzie każdy zajęty był sobą i nie zwracał na mnie większej uwagi. Puby gdzie muzyka to nie były tylko słowa i dźwięki, ale to była melodia mojej duszy.
            Hope Cove. Tutaj spędziłam kilka ostatnich miesięcy mojego życia. Właśnie w tym miejscu odnalazłam zagubioną cząstkę siebie. Hope Cove to miejsce w którym w końcu zaczynam układać moją własne życie i kierować je na odpowiednie tory.
            To tutaj czułam się bezpiecznie. Jak w azylu. A teraz?
            Teraz jestem w samolocie do Los Angeles na ceremonie zaślubin mojej przyjaciółki i jestem przerażona. Okropnie przerażona.
            Jednak ciągle powtarzam w głowie słowa Farrow, które wypowiedziała do mnie zaraz po tym jak mocno mnie przytuliła i życzyła powodzenia.
            "Pamiętaj, że tam czekają na Ciebie Twoi najbliżsi. To jedyna rzecz której nie powinnaś się obawiać. Ich twarzy i szczerych uścisków."

            Kiedy samolot wylądował, zakończyła się cała procedura, otrzymałam swój bagaż, rozpoczęłam czekanie.
            Dwie minuty, pięć, dziesięć.
            Dopiero po jakichś piętnastu odważyłam się zjechać po elektrycznych schodach, gdzie na samym dole czekał na mnie Ed. To właśnie on obiecał odebrać mnie dziś z lotniska, zabrać na lunch a potem odstawić do domu.
            Kiedy mnie zauważa uśmiecha się szeroko, macha energicznie dłonią. Zbliżam się do rudowłosego, on otwiera ramiona a ja mocno się w nie wtulam. Jest mi tu ciepło, bezpiecznie. Prawie jak w domu.
- Wypiękniałaś - mówi w moje włosy, a ja chichoczę pod nosem.
- Ty też - odklejam się od Ed'a, spoglądam na jego twarz po czym szczypię go w czubek nosa - Troszeczkę - dodaję, znów przytulając go mocno.
            Spędzamy ze sobą trzy bite godziny, na jedzeniu chińszczyzny, gadaniu i wspominaniu. Mam wrażenie, że nie widziałam go latami. Jest między nami to samo co zawsze. Mogę mu ufać, opowiedzieć wszystko i nie martwić się niczym.
            Ed to mój przyjaciel, dzięki któremu powrót do Ameryki nie jest już tak straszny jak był na początku.
            Sheeran odwozi mnie do posiadłości Americy, gdzie mają na mnie czekać dziewczyny. Caroline szczególnie ucieszyła się z mojej przepustki. Jej słowa bardzo podniosły mnie na duchu, ponieważ mój kontakt z nimi został okropnie ograniczony.
- Nie wyobrażam sobie mojego ślubu bez wszystkich moich przyjaciółek. Jesteście dla mnie jak siostry. Nie mogę uwierzyć, że już niedługo Cię zobaczę!
            Samochód Ed'a zatrzymuje się na podjeździe, chłopak pomaga mi z bagażami, po czym życzy mi powodzenia i odjeżdża.
            Nic się tu nie zmieniło. Patrzę na ogromny dom, który ciągle wygląda jakby ktoś wyciągnął go z ekskluzywnej gazetki z nieruchomościami.
            Ciągle powietrze pachnie tak samo, trawa wygląda tak samo, tylko ja już jestem trochę inna. Mam wrażenie, że nie pasuję do tego ekskluzywnego otoczenia.
            Ciągnę za sobą walizkę pod drzwi,  po czym pukam energicznie.
- Victoria! - pierwsze co widzę to uradowaną twarz Car. Ma na sobie śliczną, granatową midi sukienkę, która idealnie podkreśla jej ciało. Wygląda kwitnąco, świeżo i bije od niej niezaprzeczalnie pozytywna energia.
- Caroline… nie mogłam doczekać się kiedy Cię zobaczę - ściskam ją mocno, jeszcze przez chwilę słodzimy sobie troszeczkę, by następnie wnieść torby i wkroczyć do salonu.
            Zaraz za przestronnym wejściem widzę Ami, która ze łzami w oczach podbiega do mnie i mocno mnie przytula.
            Przez kilka nanosekund czuję jak wyrzuty sumienia ściskają mój żołądek. Wiem jednak, że Ami nie była z własnymi problemami sama i jak widać, świetnie sobie poradziła. Również wygląda bezbłędnie. Ma krótsze włosy oraz promienną cerę.
            Chociaż jestem pewna, że cała ta sytuacja z dzieckiem i rozstaniem z Ashtonem mocno odbiła się na jej psychice, moja przyjaciółka zdecydowanie wygrała wojnę ze smutkiem i żalem.
- Tęskniłam za Tobą, Ami - szepczę, czując jak gula w gardle rośnie nieubłaganie.
- Ja też - odpowiada równie cicho.

            Czas spędzony z moimi najlepszymi przyjaciółkami płynie wolno, a zarazem straszliwie szybko.
            Mamy tyle sobie do opowiedzenia, że nie wystarcza nam jeden wieczór. Odnoszę wrażenie, że potrzebowałybyśmy całej wieczności.
            Nasze rozmowy kończą się o trzeciej nad ranem i kiedy budzę się o dwunastej w południe, mam wrażenie, że ktoś uderzył mnie w głowę czymś tępym. Zdecydowanie odzwyczaiłam się od takich nocnych posiedzeń, zważywszy, że od jakichś dwóch miesięcy naprawdę dobrze sypiam.
            Schodzę na dół, przygotowuję sobie grzanki z awokado i kawę z ekspresu. Na blacie leży karteczka, a na niej krótka adnotacja: "Wracamy późnym popołudniem. Car jest z Paulem, ja pojechałam do kosmetyczki, a potem na kawę z Clarie".
            Więc zostałam sama. Tylko ja, wielki telewizor i Netflix.
            Tak mocno zaangażowałam się w oglądanie serialu, że kiedy słyszę dźwięk mojego telefonu, podskakuję na kanapie. To Charles.
- Halo - mówię do słuchawki.
- Cześć - głos mężczyzny jest kojący nawet przez telefon.
- Hej. Jak tam życie w Hope Cove?
- Bez zmian. Jak w życie w Los Angeles? Caroline mocno podekscytowana?
            Dużo opowiadałam Charlesowi o moich przyjaciołach. Zwłaszcza o dziewczynach. Jest zdecydowanie na bieżąco z ich życiem i ważnymi wydarzeniami jakie w nim się pojawiają.
- Bardzo. Ciągle wisi na telefonie, ciągle coś ustala i choć rzadko widywałam Caroline wściekłą w przeciągu ostatnich godzin mocno się to zmieniło.
- Macie plany na wieczór? - pada kolejne pytanie.
- Dziś nie, ale jutro ma być wieczór panieński.
- A jak się trzymasz?
            Przez chwilę zastanawiam się nad odpowiedzią. W sumie jest całkiem dobrze, więc zgodnie z prawdą odpowiadam:
- Lepiej niż myślałam.