środa, 27 grudnia 2017

50. New year, new us!


VICTORIA

Sylwester. Z tym wydarzeniem, a zarazem ostatnim dniem w roku wiązałam ogromne nadzieje. Chciałam spędzić go w towarzystwie miłych, bliskich mi ludzi. Show biznes to ogromna maszyna. Przez jego linię produkcyjną przewija się wiele osób. I tylko najwytrwalsi oraz Ci, którym zależy zawsze troszeczkę mocniej niż tym mniej wytrwałym spędzają sylwestra w najdroższym, najlepiej położonym, a zarazem najbardziej ekskluzywnym hotelu w samym centrum Nowego Jorku. 
I takim oto sposobem dwie czwarte zespołu The Fame składające się ze mnie oraz Ami, nowy rok witać będziemy z punktu tarasowego, oglądając ogromną kulę, która z każdą sekundą unosi się do góry. Wiwatować, pić szampana i składać noworoczne życzenia będziemy modelkom, aktorom, piosenkarzom i zamożnym ludziom. Czy tak wyobrażałam sobie pierwszy dzień w roku, który pieszczotliwie nazywam "2018 rok- rokiem EPICKIM"? Myślę, że nie mogłabym być w lepszym miejscu niż to.
Do naszego hotelu po nocy spędzonej na łóżku hotelowym Ed'a wróciłam wcześnie rano, by jeszcze pójść na siłownię. Następnie zjeść porządne śniadanie. A potem ogarnąć kilka spraw - odpisywanie maili, przeglądanie umów, uczenie się kwestii do roli. 
A teraz siedzę na wygodnym krześle, odziana w satynowy, czarny szlafroczek i pozwalam by cała moja załoga zrobiła mnie na bóstwo. Moja cekinowa sukienka w kolorze metalicznego złota wisi na drzwiach od ogromnej szafy i czeka aż w końcu ją włożę. Zakochałam się w niej od samego początku. Błyszcząca, ale zarazem dość skromna. Odsłania co trzeba, zasłania co trzeba i choć w mojej garderobie są setki bardziej strojnych i bardziej eleganckich sukni, właśnie ta skradła moje serce od razu. 
Podekscytowana wkładam ją na siebie, wsuwam stopy w szpilki od Gucciego. Amanda pomaga mi założyć kolczyki, dobiera do nich pierścień i czarną kopertówkę. 
- Wyglądasz przepięknie - patrzymy w lustro na mieniące się cekiny, które odbijają światło z lamp hotelowych - Totalnie przepięknie.
- Dziękuję - przytulam moją makijażystkę - Chodź, mam dla Ciebie prezent.
Prowadzę ją do niewielkiej garderoby gdzie na czas pobytu trzymam swoje wszystkie rzeczy. Sięgam na półkę, mniej więcej znajdującą się nad moją głową. Pudełko, które trzymam w dłoniach zapakowane jest w srebrny papier i przyozdobione wstążką w czarne grochy.
- To dla Ciebie. Pomyślałam, że mogą przydać Ci się na nowy rok do tej sukienki, którą mi pokazywałaś.
Czarnowłosa patrzy na mnie zszokowana. Bez słowa odbiera ode mnie prezent. Z namaszczeniem rozdziera papier, by dostać się do środka. 
- Czy to…? - pyta, zakrywając usta dłonią. Kiwam twierdząco głową. 
- Mam nadzieję, że wprowadzają Cię w najlepszy rok w Twoim życiu - Amanda przytula mnie mocno. Odwzajemniam uścisk.
- Dziękuję - widzę jak szybko mruga oczami, by powstrzymać łzy - Mam nadzieję, że Twój rok będzie jeszcze lepszy. Czuję tutaj - dotyka swojego serca - Że spotka Cię coś dobrego. Coś czego dawno pragnęłaś. Wierzę w to.
Przytulam ją ponownie. Następnie Amanda przymierza swoje Laboutiny. Pasują idealnie. Biorę to za dobrą monetę.

Na miejsce docieramy z Americą po gwiazdorsku. Limuzyna przywozi nas pod samo wejście do hotelu. Wcześniej zdążyłyśmy wypić dwa kieliszki szampana, a teraz w iście szamańskich humorach idziemy do pomieszczenia gdzie odbędzie się impreza. Towarzyszą nam oczywiście Rocky oraz jego barczysty kolega o bardzo wymownym przezwisku Siłacz.
Odwracam się do Ami, a potem spoglądam na Rockiego i Siłacza. Ubrani są od góry do dołu na czarno, a w ich uszach znajdują się małe słuchawki połączone z ich telefonami oraz małymi mikrofonami.
- Co powiesz na to, żeby dać im jeden dzień wolnego? - kiwam głową w stronę mężczyzn. Szatynka swoją wypielęgnowaną dłonią poprawia włosy. Na jej twarz wpływa sporej wielkości uśmiech.  
- Chłopcy! - zatrzymuje ich gestem ręki - Jest sylwester. Obydwoje macie cudowne kobiety, które pewnie czekają na was w domach - tu spogląda na Rock’iego - Bądź w hotelach. Chyba nie chcecie spędzić tak ważnego dnia na oglądaniu tyłu naszej głowy?
- Ale dziewczyny. Najważniejsze jest wasze bezpieczeństwo - spoglądamy na siebie z Ami. Wiedziałyśmy, że taka będzie jego reakcja. Ale nie mamy zamiaru dziś odpuścić.
- Czy mi się wydaje, czy nasze życzenie jest Twoim rozkazem? - pytam unosząc brwi. 
- Tak, oczywiście - pada natychmiastowa odpowiedź. 
- Tak, więc każemy Ci wracać do pokoju gdzie jesteś zameldowany. Lauren na pewno będzie szczęśliwa, że może z Tobą spędzić sylwestra. Zamówcie sobie na nasz koszt najlepszą kolację i szampana - mój wzrok kieruję na drugiego ochroniarza - Mieszkasz w Nowym Jorku?
- Tak. Na Brooklynie.
- Więc, co tu jeszcze robisz? - Ami pokazuje palcem drzwi. 
Choć Ci mężczyźni wyglądają jakby mogli bez problemu przenieść trzy piętrowy budynek przez drogę, wizja tego, że mogą spędzić nowy rok w towarzystwie swoich żon, dziewczyn lub rodzin sprawia, że łzy stają im w oczach.
Dawno nie byłam tak szczęśliwa i zadowolona widząc radość drugiego człowieka. Mam ochotę przybić sobie piątkę. Ale zamiast sobie, przybijam mojej przyjaciółce, patrząc jak dwa osiłki kierują się ku wyjściu.
Po drodze mijamy kilku znajomych, więc wymieniamy kilka grzecznościowych zdań i życzymy udanego wieczoru. Wszyscy wyglądają bardzo wytwornie. Wiele osób ma na sobie długie, balowe suknie, a mężczyźni garnitury od najlepszych projektantów. Dzięki ich szykowi, całość, razem ze złotymi dodatkami, które są motywem przewodnim tego miejsca, wszystko wygląda bajecznie. Teraz jestem niemal pewna, że nie ma lepszego miejsca w którym mogłybyśmy dziś być.
- Cześć dziewczyny - Ed oraz Nina zachodzą nam drogę - Nie mogę oderwać od was wzroku.
- Radziłabym Ci się zamknąć, Sheeran - blondynka spogląda na niego krzywo - Dacie wiarę, że mi powiedział… jak to ujął… "ujdzie w tłoku"?
Śmiejemy się, bo znamy rudego już na tyle długo, że słowa "ujdzie w tłoku" znaczą o wiele więcej niż "nie mogę oderwać od was wzroku".
Wszystkie ubrałyśmy bardzo podobne kolory. Ami ma na sobie czarną sukienkę midi, w całości wykonaną z przezroczystego tiulu. Skłamałabym, że nie skupiłam już wzroku na jej idealnych piersiach, ale myślę, że nie moją rolą jest patrzenie Carter w dekolt. Biżuteria jaką dobrała do błyszczących elementów na sukience jest w kolorze brązów i złota. Całość dopełniła złotymi, wiązanymi szpilkami i cudownym kolorem szminki.
- Spotkałem Harry’ego i Nialla - Ed przerywa sielankę śmiechu. Choć obiecałam sobie, że nie będę reagować w żaden sposób na jego imię, to totalnie nie działa kiedy ktoś właśnie je wypowiada. Moje postanowienie numer jeden właśnie mogłabym wyrzucić do kosza.
- Cudownie - mamroczę pod nosem.
- Potowarzyszylibyśmy wam jeszcze przez chwilę, ale obiecałem Ricie, że wzniesiemy toast za nowy rok. Spotkamy się jeszcze? - kiwamy głowami, potwierdzając. Kiedy Ed i jego dziewczyna znikają pomiędzy ludźmi odwracam się do Ami. Patrzy nieobecnym wzrokiem w tłum celebrytów, jak mniemam w poszukiwaniu Harry’ego. 
- Wcale go nie szukam wzrokiem - mówi na głos moje myśli. 
- Dlaczego czytasz mi w myślach? - szatynka wzrusza ramionami. Z tacy mijającego nas kelnera biorę dwa kieliszki szampana - Masz - wciskam jej szkło w dłoń - To powinno pomóc.
Rzeczywiście pomaga. Zwłaszcza po wypiciu kolejnych trzech kieliszków przestałam zamartwiać się obecnością Niall'a, którego wzrok czułam na mojej skórze. Czułam go kiedy tańczyłam na ogromnym parkiecie. Czułam kiedy sięgałam po przepyszne przystawki. Czułam nawet kiedy drapałam się po łokciu. 
Rozeszłyśmy się z Ami krótką chwilę po rozmowie z Ed'em. Ja znalazłam towarzystwo w Tom’ie, który przetańczył ze mną pół nocy.
- Świetny z Ciebie tancerz - mówię z podziwem. 
- Mój tata jest z zawodu tancerzem a mama baletnicą - tłumaczy. Jestem po wrażeniem, ale zaczynam przestawać dziwić się skąd w nim tyle gibkości i łatwości w tańcu.
- Moi rodzice są dentystami - uśmiecham się szeroko - To im zawdzięczam zdrowy uśmiech.
- Cudownie - widzę jak wzrok Tom’a kieruje się za moją głowę. Odwracam się. Tuż za mną z drinkiem w ręku i dziwnym uśmiechem stoi Horan. Drugą dłoń trzyma w kieszeni. Wygląda na wyluzowanego, a zarazem spiętego.
- Moglibyśmy porozmawiać? - błękitne tęczówki Niall'a wędrują w stronę Hiddleston’a - Na osobności.
Waham się. Próbuję podjąć najlepszą decyzję z możliwych. Jedyne co przychodzi mi do głowy to ja+spadochron+okno. 
- Oczywiście - słyszę za sobą słowa sądu, jakie wypowiada nieświadomy Tom - To do zobaczenia Vicky.
Czuję jego dłoń na ramieniu. Odprowadzam go wzrokiem, ale gdybym miała w swojej dłoni coś co przypomina patelnię z impetem wylądowałoby to na jego głowie.
- Chodźmy tam - Niall wskazuje szeroki korytarz prowadzący do toalet i drugiego tarasu. Kroczę za nim, w międzyczasie szukając wzrokiem mojej przyjaciółki. Stoi w grupce osób. U jej boku jest Nick, jego brat i Sophie, kuzynka Caroline. Żałuję, że nie mogę wysyłać znaków dymnych. Myślę, że cały Nowy Jork zauważałby wielkie HELP ME na niebie. 
Docieramy do niewielkiego kąta z kanapą, stolikiem kawowym i ogromnymi donicami z bujną roślinnością. Jakimś cudem jesteśmy tu sami, z dala od gwaru, rozmów i muzyki.
- To o czym chciałbyś porozmawiać? - zaczynam. Niall przeczesuje palcami włosy. Jest zdenerwowany. Widzę jego spięte mięśnie pod marynarką. 
- O nas.
- Nie ma żadnych "nas".
- Racja, teraz już nie ma - patrzymy sobie prosto w oczy. Jest między nami tak negatywne napięcie, że jest wręcz namacalne.
- Słuchaj, Niall - biorę głęboki oddech - Ile my się już znamy? Cztery lata? Właśnie. Cztery lata - podkreślam te słowa - Cztery lata, żeby coś się miedzy nami wydarzyło. Przez cztery lata skakaliśmy sobie do oczu…
- Poprawka, Vick, to Ty skakałaś do moich - przerywa mi. Wyrywa mnie z toku mowy. I zaczynam się gubić. Może nigdy nie powinno się między nami nic zaczynać? Może nigdy nie powinnam zacząć się w nim zakochiwać? Może naprawdę nie jesteśmy sobie pisani?
- I widzisz - mój palec wskazujący szybuje w powietrzu - Właśnie tak to wygląda. Tylko ja jestem ta zła. Ale wiesz co? Myślę, że każdy z nas powinien zająć się swoim życiem. Skończą się oskarżenia, niepotrzebne podchody i zdeptane nadzieje. Żyjmy swoimi życiami, róbmy co robiliśmy i bądźmy szczęśliwi na swój sposób.
Przerywam, by złapać trochę powietrza. Czuję jakby zarazem ogromny ciężar spadł z moich ramion, ale zdecydowanie cięższy przygniatał moje serce. 
- Widocznie my razem - robię pauzę, wskazując najpierw na mnie, potem na niego - Widocznie to nigdy nie mogło się udać. My do siebie nie pasujemy, Niall.
Chłopak mruga kilkakrotnie oczami, jakby usłyszał kłamstwo, znając prawdę. Otwiera usta jakby chciał coś powiedzieć, ale od razu je zamyka. Widzę rozczarowanie na jego twarzy i nie mogę go za to winić. Też jestem rozczarowana. Ale nie jestem rozczarowana jedną osobą, tak jak on.
Jestem rozczarowana nas obojgiem. Odchodząc w stronę bawiących się osób, słyszę tylko ostatnie słowa, jakie wypowiada:
- Doprowadzasz mnie do szaleństwa! Dosłownie!
Szaleństwo? Teraz zdecydowanie potrzebuję spokoju.
Niewiele myśląc sięgam po pełną, nieotwartą butelkę szampana stojącą na stole. Organizatorzy pomyśleli o wszystkim. Wszędzie porozkładane są przeróżne rodzaje alkoholi, co sprawia, że każdy wybredny lub mniej wybredny może wybierać i przebierać w trunkach ile tylko zechce. 
Skręcam w róg, który prowadzi na mały taras. Otwieram szklane okno, dzięki któremu dostaje się na zewnątrz. Zostawiam jednak je lekko uchylone, żebym mogła bez problemu wrócić z powrotem.
Biorę głęboki oddech i podchodzę do balustrady. Nowy Jork jest piękny. Wszędzie kolorowe bilbordy, świecące neony i tłumy ludzi na Time Squere. Zeszłoroczny sylwester, który spędziłyśmy na Karaibach nawet nie umywa się do atmosfery panującej na najpopularniejszej ulicy na całym świecie.
Spoglądam na ogromny zegar zawieszony na budynku, znajdującym się równolegle do kuli. Za dziewięć dwunasta.
- To będzie epicki rok - mówię do siebie - To będzie epicki rok - powtarzam. Robię to ponieważ podobno ludzki mózg lepiej przyswaja informacje powtarzane w kółko. A mój mózg zdecydowanie musi w to wierzyć.
- Obiecujesz? - słyszę męski głos. Reakcja mojego ciała nie jest zaskoczeniem. W sumie jest, bo moje ciało, odskakuje w tył, łapię się za klatkę piersiową pod którą czuję szybko bijące serce.
- Oszalałeś?! - krzyczę, patrząc na nieznajomego - Chcesz mnie doprowadzić do zawału?
- Szczerze? Nie miałem tego w planach - odpowiada, uśmiechając się wesoło. Przyglądam się mężczyźnie dokładniej. Ma na sobie świetnie skrojony ciemny garnitur, śnieżnobiałą koszulę i burzę ciemnych włosów. Stoi ode mnie oddalony o jakieś trzy metry, ale moje ciało odbiera od jego falę pozytywnej energii. To tak w ogóle można?
- Kiedy tu wszedłeś? - pytam podejrzliwie.
- Byłem tu przed Tobą.
- Nie zauważyłam Cię - wywracam oczami - Chciałam tylko pooddychać świeżym powietrzem. Powiedzmy, że przeprowadziłam przed chwilą mało przyjemną rozmowę.
Mówię mu to, chociaż w ogóle mnie o to nie pytał. Widzę go po raz pierwszy na oczy, ale aura jaką się otacza, sprawia, że mam ochotę opowiedzieć mu wszystko. Nawet to, jaki jest mój ulubiony lakier do paznokci i kiedy pierwszy raz usiadłam na nocniku.
- Stare chińskie przysłowie mówi, że trzeba zamknąć stare sprawy w starym roku, żeby wejść w nowy z czystą kartą. Powstaje pytanie czy zamknęłaś tą sprawę?
Śmieje się po nosem. Zaczyna mi doskwierać mróz, ale póki do alkohol przepływający z moją krwią sprawia, że jeszcze nie trzęsę się jak owsik na wietrze.
- Zamknęłam. Tak myślę… - odpowiadam. Ciemnowłosy uśmiecha się do mnie, a ja mogę ujrzeć jego proste, białe zęby. Naprawdę piękne zęby. Moja mama byłaby nimi zachwycona. W końcu jest dentystką.
- A wiesz co mówi stare amerykańskie przysłowie? - kiwam przecząco głową - Że żeby napisać nową historię, potrzebujemy zestawu nowych długopisów.
- Właśnie to wymyśliłeś, prawda? - odwzajemniam uśmiech. Robi kilka kroków w moją stronę. Kiedy znajduje się już na tyle blisko, że mogę ujrzeć iż ma piwne oczy, a na jego lewym policzku znajdują się pieprzyki, które łącząc się tworzą trójkąt wyciąga do mnie rękę.
- Zmyśliłem, ale podnosi na duchu, co? - odpowiada, a jego ręka ciągle zostaje wyciągnięta - Joe Keery. 
- Victoria Santangel - ściskam jego dłoń. Jest ciepła i w spotkaniu z moją zimną, drży delikatnie. Nie od razu puszcza moją dłoń. W sumie nie puszcza jej w ogóle, tylko przykrywa ją drugą i pociera delikatnie by ją rozgrzać. 
- The Fame? 
Odpowiadam kiwnięciem głowy.
- Mój przyjaciel, Gaten was uwielbia. Zwłaszcza niejaką Victorię Santangel. A ja mam ją sposobność dziś poznać. Jestem pewien, że jak mu o tym powiem to padnie z wrażenia.
Chichoczę, ciągle trzymając dłoń w jego dłoni. W drugiej dzierżę butelkę szampana, którą najchętniej wyrzuciłabym przez barierkę. 
- Powinnam Cię kojarzyć? - spoglądam mu w oczy - To znaczy kojarzę, ale nie wiem skąd - tłumaczę od razu. 
- Stranger Things - tyle wystarczy, by w mojej głowie zapaliła się zielona lampka. 
- Oczywiście - odpowiadam natychmiast - Moja przyjaciółka oglądała Twój serial namiętnie jakieś trzy razy. Caroline to serialoholiczka.
Joe znów się uśmiecha, co sprawia, że znów jest mi trochę cieplej. Milczymy przez chwilę, która wydaje się bardzo krótka. 
- Słuchaj, może wrócimy do środka? - proponuję - Trochę tu zimno.
Chłopak od razu przystaje na moją propozycję, ciągnąc mnie w stronę okna. Jednak zatrzymuje się przed nim, po czym odwraca do mnie w zwolnionym tempie.
- Chyba tu utknęliśmy.
Przetrawiam tą informację, słysząc jak speaker oznajmia, że do nowego roku zostały tylko trzy minuty.
- Zamarzniemy tu na śmierć - zaczynam panikować - Nie chcę umierać jak Jake z Titanica.
- Nie umrzemy tutaj - łapie mnie za łokieć, spod którego w jego drugą dłoń wysuwa się moja kopertówka - Ewentualnie trochę odmrozimy sobie kończyny. 
Otwiera ją, po czym wyjmuje z niej mój telefon. No tak, mam telefon. 
- Zadzwoń do kogoś, a na pewno nie umrzemy - podaje mi Iphone, a sam ściąga z ramion marynarkę, by zarzucić ją na moje. 
Drżącymi dłońmi wyszukuje numer Ami. Jedno połączenie. Poczta głosowa. Drugie. To samo.
- Do północy została tylko minuta. Przygotujmy się na odliczanie! - znów słyszymy głos spikera, pogłośnienie muzyki i wiwaty ludzi.
- Nie odbiera.
- Może spróbuj do kogoś innego? 
Racja! Wybieram numer Ed'a. Kilka sygnałów. Poczta głosowa. Cisza.
- Czyli jednak zmarzniemy? - pytam, kiedy osoba prowadząca zapowiada, że do nowego roku pozostało trzydzieści sekund. Opuszczam ręce, tracąc ostatki nadziei. Spoglądamy na siebie z Joe przez chwilę, po czym wybuchamy śmiechem. 
- Ale przynajmniej mamy szampana - unoszę trunek, wciskając go w dłonie Keery'ego -  Przywitajmy ten nowy rok jak należy. Nawet jeślibyśmy mieli tu naprawdę zamarznąć. 
Dziesięć, dziewięć, osiem, siedem, sześć, pięć, cztery, trzy…
- Dwa - spomiędzy wrzasków ludzi, głośnej muzyki, słyszę spokojny i radosny głos Joe'go. Czuję ciepło przelewające się przez moje ciało, po czym dodaję razem z prowadzącym:
- Jeden.
Przechylam butelkę szampanem, biorąc porządnego łyka. Joe robi to samo.
-Szczęśliwego nowego roku - znów podajemy sobie dłonie - Dobrze jest umierać w tak miłym towarzystwie.
Rozmawiamy jeszcze chwilę, kiedy przerywa nam dźwięk przychodzącego połączenia na moim telefonie. 
- Halo?! Victoria?! - Ami krzyczy do słuchawki - Gdzie jesteś? Szukałam Cię! Chodź świętować!
-Ami… tylko jest taki mały problem - mówię, przygryzając wargę i powstrzymując śmiech - Utknęliśmy na tarasie. Musisz przyjść nas uratować. SZYBKO.



AMERICA

Wczorajszy wieczór należał do tych przyjemnych, kiedy w końcu nie musiałam się przejmować żadnymi problemami, albo tym, że moje życie miłosne ostatnimi czasy to istne dno.
Odrzuciłam zmartwienia i po prostu cieszyłam się chwilą, a Nick i reszta ekipy zdecydowanie mi w tym pomogli. 
Dawno nie czułam się tak swobodnie w towarzystwie. Ludzie, wokół których się obracamy ciągle się zmieniają, a że przez ostatnie pół roku można powiedzieć, że żyłam wyłącznie towarzystwem Harry’ego i Tyler’a , to ostatni wieczór był pozytywna odmianą.
I choć obudziłam się z kacem jak stąd to Australii, nie żałowałam ani jednej spędzonej chwili i ani jednego pochłoniętego łyka alkoholu. 
Oprócz dwóch ostatnich szotów. To chyba one mnie tak załatwiły.
-I jak się wczoraj bawiłaś? - pyta mnie Vick, kiedy wpuszczam ją do hotelowego pokoju. Jest dwunasta w południe, a ja zdążyłam wypić dwie półtoralitrowe butelki wody. Nie jest dobrze.
-Lepiej niż wyglądam - śmieję się, ale zaraz łapię się za czoło, bo ten mały gest powoduje, że mój mózg uderza o ściany głowy z potrojoną siłą. Muszę znaleźć jakieś tabletki. I to prędko.
-No, a jak tam Nick? - zaczyna, uśmiechając się podejrzliwie.
-Super - przyglądam się mojej sukience na dzisiejszy wieczór i wciąż nie mogę wyjść z podziwu. Jest piękna, odważna, a jednocześnie skromna i elegancka. - Przegadałam z nim cały wieczór. Ogólnie wszyscy byli przemili. Poznałam też nowych znajomych Jonas’ów. Bardzo w porządku ludzie. A ty jak się bawiłaś?
-Wróciłam z Ed’em do hotelu, wypiliśmy kilka piw, pograliśmy w scrable i się rozeszliśmy. Ale tego mi było trzeba - uśmiecha się leciutko. Sądzę, że podjęła dobrą decyzję, że nie wybrała się razem z nami. Zapewne, gdyby to zrobiła, nie byłoby tak wesoło i jeszcze wróciłaby do hotelu nieźle wkurzona.
-Niall pytał o ciebie - wzdycham, bo oczywiście muszę jej o tym zakomunikować.
-I co? 
-Powiedziałam mu, że to co się aktualnie dzieje jest winą każdego po trochu i, że powinniście porozmawiać, jeżeli dla któregoś z was coś nie jest jasne i wyjaśnić sobie ostatecznie pewne kwestie. - przyjaciółka patrzy na mnie w skupieniu kiwając głową. Widzę, że ma dosyć całej tej sytuacji i współczuję jej z całego serca, ale ja również ostatnio cierpiałam z powodu doznań miłosnych. Sądzę, że powinna sobie wziąć do serca radę, którą sama mi dała i po prostu iść przed siebie. - Powiedział, że doprowadzasz go do szaleństwa. - uśmiecham się na samo wspomnienie, bo uważam, za słodkie to, że Niall tak długo podkochuje się w Vicky. Niestety jednak nie zrobił zbyt wiele, żeby w jakiś sposób ją zdobyć, bo jednak każdy kto ma oczy, widzi, że wciąż funkcjonują osobno.
-Świetnie - wywraca oczami. - Właśnie tego potrzebuje. Żeby doprowadzać kogoś do szaleństwa.
-Będzie dobrze - dotykam pocieszająco jej ramienia. - Musisz tylko w to uwierzyć.


Kiedy docieramy do sali głównej, jesteśmy powitane kieliszkami z szampanem oraz przepysznymi przystawkami.
-Co to jest? - pytam kelnera, zerkając na coś co wygląda niewiarygodnie smakowicie. Wolę jednak wiedzieć, co przyjmuję do swojego żołądka. 
-Do wybory ma pani roladkę z indyka z marynowaną dynią, ravioli z kraba oraz tatar z tuńczyka z trawą cytrynową i limonką. - uśmiecham się na jego słowa i wybieram roladkę z indyka. Ryby bywają zdradliwe, a w połączeniu z alkoholem może z tego wyjść niezły kogel mogel. Wolę być dzisiaj bezpieczna.
-Dziewczyny! - podbiega do nas Sophie. - Wyglądacie zjawiskowo.
-Dziękujemy - przytulam ją do siebie. - Ty też pięknie wyglądasz.
-Vicky! - blondynka wita się z moją przyjaciółką.
-Cześć Sophie, jak się masz? 
-W porządku, jednak czuję się trochę zmęczona. Wczoraj nieźle poszalałyśmy - dziewczyna patrzy na mnie znacząco po czym obie chichoczemy. Ona była w zdecydowanie gorszym stanie niż ja i o ile pamiętam, Joe musiał ją wynosić z pubu już około dwunastej w nocy. - Szkoda, że cię nie było.
-Ja też żałuję, ale mam nadzieję, że sobie to odbijemy. - Vicky uśmiecha się szeroko, na Turner pomimo faktycznie zmęczonego wyrazu twarzy, wydaje się być podekscytowana myślą kolejnego wyjścia.
-Jak najbardziej jestem za! A teraz muszę lecieć, bo Joe chce mnie z kimś zapoznać. W razie czego jesteśmy przy stole z owocami morza. Módlcie się, żebym się nie porzygała. 
-Trzymamy kciuki! - odpowiadam, chichocząc. Świetnie ją rozumiem.

Przez kolejną godzinę tułamy się z Vicky bez celu, w międzyczasie wymieniając z ludźmi krótkie powitania, a jeśli spotykamy na swojej drodze kogoś, kogo faktycznie dobrze znamy, przystajemy nawet na chwilę rozmowy. 
Sala jest przepiękna i wciąż nie mogę się nadziwić jej wystroju. Parę razy mrugnął mi Niall i Harry, ale z drugim nie miałam okazji się jeszcze przywitać. Aż do teraz.
-Cześć. Wszystkiego najlepszego w nowym roku - przystaje obok nas, przytula się z Vicky, ale do mnie kiwa jedynie głową. I dobrze, ponieważ nie mam ochoty na czulsze przywitania. 
-Dziękujemy. Tobie również - odpowiadam bez emocjonalnie. Kiedy bliżej mu się przyglądam, widzę, że jego źrenice są nieco powiększone i ogólnie ma jakiś wesoły wyraz twarzy. Zbyt wesoły, zważywszy, że nie jesteśmy w najlepszych relacjach. 
-Jak się bawicie? Przyjechałem godzinę temu, ale widzę, że jest całkiem sporo ludzi - mówi dość chaotycznie i bezsensu i w zasadzie nie wiem w ogóle po co. 
-No, cóż… Tak, faktycznie jest sporo ludzi - odpowiada Vick, a po chwili patrzy na mnie nieco zdezorientowana i chyba również podejrzewa go o to samo co ja.
-Bawimy się dobrze. Ale ty chyba jeszcze lepiej. - odzywam się sarkastycznie.
-Skąd ta niekonwencjonalna myśl? - uśmiecha się do mnie, jakby się drażnił, jednocześnie będąc moim najlepszym kolegą.
-Widać, że jesteś zjarany - podchodzę bliżej niego, dokładnie patrząc mu w oczy. To wręcz tak pewne jak fakt, że jutro będzie nowy rok. - Ale w zasadzie to już nie mój interes. Możesz sobie robić co chcesz.
-Słuszna uwaga - odpowiada rozbawiony. - Życzę dobrej zabawy dziewczęta - macha nam ręką i odchodzi. Gdzie się podział człowiek, którym kiedyś był? Bo widzę, że konkretnie rozpłynął się w powietrzu i chyba nie ma zamiaru wrócić.
-To jakiś żart? - mówię do Vick, patrząc jak śmieszek podchodzi do innej grupy osób. - Co on wyprawia?
-To już nie twoje zmartwienie - odzywa się. - Kompletnie się nim nie przejmuj bo nie masz czym. Baw się i zapomnij o tym człowieku. - Widzę Nick’a! - zmienia nagle temat, a moje serce nie wiedzieć czemu, znowu budzi się do życia. Ponieważ przed chwilą na chwilę umarło za sprawą żartownisia. - Świetnie wygląda, prawda? - moja przyjaciółka zerka na mnie, a ja mam ochotę wybuchnąć śmiechem. Dobrze widzę, jak stara się mnie do niego przekonać. Ale nie musi się trudzić. To już się stało.
-Tak - odpowiadam. - Naprawdę świetnie. Sądzisz, że mam do niego podejść?
-Helou! - patrzy na mnie jak na kretynkę. - Oczywiście, że masz to zrobić!
-Sama nie wiem… Nie będzie to wyglądać dziwnie? Jeszcze patrząc na to, że kiedyś go olałam i teraz… 
-Za dużo myślisz - przerywa mi. Obraca się do mnie przodem tak, że nasze twarze są na przeciwko siebie. Łapie mnie za ramiona i wzdycha. - Co ci podpowiada serce?
-Że powinnam do niego iść… 
-W takim razie zrób to.

Zrobiłam. I nie żałuję. Od dwudziestu minut stoimy i rozmawiamy w najlepsze. Cały czas ktoś do nas podchodzi ale w efekcie końcowym i tak zostajemy sami, i na nowo możemy się pochłaniać w rozmowie. Powiedziałabym, że „możemy się cieszyć sobą” ale nie wiem czy to nie za wcześnie na tak mocne słowa. To, że odnowiłam z Nick’iem kontakt, nie oznacza, że zostaniemy parą roku. Może on nawet tego nie chce. Może już raz się na mnie przejechał i nie ma ochoty na powtórkę z rozrywki. Choć doskonale widzę jego spojrzenia i dwuznaczne gesty, to może tak naprawdę one nic nie znaczą. Chyba sama się muszę o tym przekonać.
-Wiesz… Na dole jest bardziej kameralna sala. Chyba dla tych, którzy chcą trochę odpocząć od gwaru. I podobno mają świetne koktajle - Nick uśmiecha się do mnie, przekonując coraz bardziej do swojej propozycji. - Masz ochotę się tam przenieść?
-Szczerze powiedziawszy to marzę o tym - mówię, rozglądając się po tłumie. Towarzystwo tylu ludzi może być dość znośne, ale nie na dłuższą metę. Zdecydowanie potrzebuję odpoczynku.
Schodzimy w dół i wita nas przepiękne i niesamowicie romantyczne pomieszczenie. Cała restauracja jest zaszklona przez co dogłębnie widać panoramę Nowego Yorku. Na stołach są zapalone świecie oraz postawione czerwone kwiaty, a na fotelach leżą poduszki - również czerwone. Jednak najbardziej przykuwają mój wzrok żyrandole, które są z każdej strony udekorowane słomianymi kapeluszami. Istne miłosne niebo.
Siadamy przy stoliku. Kelner pyta nas na co mamy ochotę, na co Nick odpowiada mu, żeby doradził nam coś dobrego. Zaczyna opowiadać o drinku o nazwie Platinum Passion. 
Podobno jest to najbardziej egzotyczny koktajl na liście, serwowany w nowojorskim Duvet Lounge. Za tysiąc pięćset dolarów otrzymujemy mieszankę L’ésprit de Courvoisier, szampana Ruinart oraz syropu z leśnych jagód, miodu wielokwiatowego i owocu passiflory. „Wisienką na czubku” tego drinka jest kwiat dzikiej orchidei jako przybranie kieliszka.
-Poprosimy - odpowiada Nick, choć mam ochotę krzyknąć głośne NIE. To trochę śmieszne, że za dwa drinki można wydać trzy tysiące dolców. Nawet w naszym świecie.
-Znakomity wybór - chwali go kelner. A jakże. - Zaraz podam państwa zamówienie.
-Więc… - zaczyna Nick. - Jak minął poranek? - chichocze, ponieważ chyba doskonale zdaje sobie sprawę, że nie byłam pierwszej trzeźwości, kiedy odprowadzał mnie do hotelu.
-Mam kaca jak cholera - prycham.
-W ogóle nie wyglądasz jakbyś miała.
-Dziękuje. - odpowiadam. - Ty też jesteś świeży jak księżniczka - chichoczę.
-Staram się. 
-Mam pomysł - odzywam się. - Zagajmy w grę. Powiedz mi o sobie coś, czego nikt nie. Coś, co mogę zatrzymać tylko dla siebie.
-Interesujące. To zadziała w dwie strony?
-Jak najbardziej! - uśmiecham się.
-Jednego razu po imprezie, kiedy na drugi dzień musiałem jechać na galę, wydarzyło się coś strasznie kompromitującego.
-Co się wydarzyło? - pytam zainteresowana.
-W zasadzie to było trzy miesiące temu. Razem ze znajomymi świętowałem wydanie nowego singla i w pewnym momencie żona mojego kumpla powiedziała: „Mam coś, co się nazywa weed lollipop. Chcesz spróbować”? Więc w sumie stwierdziłem, czemu nie. Zrobię to pierwszy i ostatni raz i nigdy więcej. 
-O mój boże - śmieję się, bo ta historia chyba dopiero się zaczyna.
-Obudziłem się na drugi dzień i wszystko działo się w zwolnionym tempie. Mówiłem sobie: „Nie. To się dzieję. To się naprawdę dzieje…”. Dostałem ataku bo musiałem być na gali The Young Hollywood Awards no i zacząłem trochę panikować. Stwierdziłem, że znowu się położę, prześpię i może mi przejdzie. Ale po kilku godzinach kiedy się obudziłem było tylko odrobinę lepiej. Wziąłem prysznic, a głos w mojej głowie mówił „To koniec. Umrzesz”… - śmieję się, gdy o tym opowiada, bo tak bardzo gestykuluje, że nie mogłabym być w tej chwili poważna.
-Słyszałeś głosy. Dosłownie. To nie dobry znak.
-Dokładnie! Pojechałem na galę i nagle bum. Coś się stało. Spotkało mnie NPE.
-Co to NPE? - pytam głodna wiedzy.
-Nieoczekiwany powód erekcji.
-O kurwa - wymyka mi się. Nie chciałam przeklinać, ale inaczej się nie da. Właśnie opowiedział mi o tym, jak dostał na gali erekcji. BEZ POWODU. Moje „kurwa” na pewno nie robi na nim wrażenia.
-Stałem na czerwonym dywanie dosłownie tak. - wstaje i pokazuje, jak zasłania swoją „erekcje” obiema rękami. Wybucham śmiechem po raz kolejny.
-No i kilka chwil później wręczałem nagrodę. Przechodził akurat koło mnie Ansel Elgort. Jest wysoki jak diabli, a ja nie jestem. Ani trochę. Więc to zdecydowanie mi nie pomogło. - opowiada o tym tak swobodnie, że nie jestem w stanie wyrazić, jak naturalnie i dobrze czuję się w jego towarzystwie. Ma ogromny dystans co do swojej osoby i to chyba ujmuje mnie w nim najbardziej. 
-I co? - mówię przez śmiech.
-Wyszedłem na scenę. Stałem przed mikrofonem jakieś dwadzieścia sekund i tylko patrzyłem się rozanielony na widownię. W końcu zdecydowałem, że może opowiem żart, którego nie było w scenariuszu. Wtedy myślałem, że to wspaniały pomysł. Powiedziałem, że bardzo chciałbym podnieść ten mikrofon wyżej żeby mieć takie same problemy jak Ansel, ale niestety jestem NIŻ - SZY. - jąka się przy ostatnim słowie i chyba wychodzi z tego, że powiedział dokładnie tak samo jak na gali.
-To musiało wyglądać wspaniale - chichoczę.
-Tak, z zewnątrz na pewno. Zszedłem wtedy ze sceny i zapytałem mojego menadżera, czy sądzi, że ktoś się domyślił. Odpowiedział, mi ze tak. Zdecydowanie się domyślili. Nie było to zbyt pocieszające.
-Żałuję, że mnie wtedy nie było.
-Ale teraz czas na ciebie. Powiedz mi o sobie coś, o czym nikt nie wie. Coś, co mogę zatrzymać dla siebie. - patrzę na niego w skupieniu. W tym samym momencie kelner przynosi nam nasze koktajle. Smakuję go, i muszę powiedzieć, że zdecydowanie jest wart swojej ceny. To istne niebo.
-Cóż, nie wiem czy mam w bagażu jakieś żenujące historie - zaczynam. - Bez obrazy - śmieje się na moje słowa. 
-Odpowiedz mi, czy uwolniłaś się od tego, który mi cię zabrał - mówi, czym trochę mnie zaskakuje. Ale ma rację. Harry mu mnie zabrał. Zabierał mnie każdemu facetowi, z którym miałam do czynienia. Bo tylko on był w mojej głowie.
-To zaczęło się dawno temu. - odpowiadam. - Przez cały czas coś do niego czułam i nie chciałam dopuszczać do siebie kogoś innego. Zawsze sobie powtarzałam, że nikt nie będzie tak dobry jak on. Że nikt mu nie dorówna i to właśnie on jest mi pisany. Nikt inny. I choć wiele razy los nam podpowiadał, że tak naprawdę może wcale nie jesteśmy dla siebie to i tak w to brnęłam. Ale po jakimś czasie zaczęło mnie to męczyć. Z całe mocy starałam się o nim nie myśleć, ale powracał w pamięci jak bumerang. - opowiadam, a on przez cały ten czas przygląda mi się w milczeniu. Uważnie. Tak, jakby chciał zapamiętać każdą moją cząstkę. - Ale w końcu zdałam sobie sprawę, że nie można uganiać się za kimś, kto nie ucieka. - patrzę na niego z lekkim uśmiechem. - Więc tak. Uwolniłam się.
-Wiesz, miłość nie zawsze jest ładna. Czasami wciąż masz nadzieję, że w końcu będzie inaczej. Lepiej. A potem, zanim się zorientujesz, znowu jesteś w punkcie wyjścia, a serce zgubiłaś gdzieś po drodze. Często pamiętamy to, co przeminęło, a zapominamy o tym, co mamy tuż przed sobą.
-Myślę, że pragnę znaleźć kogoś, kto we mnie uwierzy. Kto będzie stał po mojej stronie i sprawi, że będę się czuła mniej samotna.
-Na pewno znajdziesz taką osobę. Szybciej niż myślisz…


Kiedy wybija godzina 23:30, kierujemy się na taras naszego hotelu. Zebrali się tu chyba wszyscy, którzy przyszli na dzisiejszego sylwestra. Rozglądam się wszędzie i dostrzegam naprawdę wiele znajomych osób. Harry, Niall, Ed, Joe z Sophie, Tom. Jednak nigdzie nie widzę Victorii.
-Muszę iść poszukać Vick. Nie odbiera ode mnie telefonu.
-Dobrze - uśmiecha się, kiwając głową.
-Znajdę cię później, okej?
-Trzymam cię za słowo.

Przez ostatnie dwadzieścia minut zdążyłam zerknąć chyba w każdy zakątek tego budynku. Weszłam nawet do męskiej toalety, co zdecydowanie było złym pomysłem, bo kiedy tylko przekroczyłam próg, tłum znanych i tych mniej znanych celebrytów tylko zagwizdał głośno i powitał mnie żwawym stwierdzeniem: „Zapraszamy!”. Nie, dziękuję. 
Z podkulonym ogonem ponownie wracam na taras, ale tym razem nigdzie nie widzę Nick’a. Czy w dniu dzisiejszym wszyscy się bawią w chowanego, a to ja jestem tą, która musi szukać?
-Hej, kochani! - podlatuję do Joe i Sophie. - Wiesz, gdzie poszedł twój brat? - kieruję słowa do bruneta.
-Chyba wrócił na salę. Myślałem, że poszedł do ciebie.
-Właśnie spędziłam prawie pół godziny na szukaniu Santangel. Nie widzieliście jej, prawda?
-Niestety… Może znalazła sobie towarzystwo na dzisiaj?
-Może. No nic, w takim razie szczęśliwego nowego roku! 
-Wzajemnie! 

Cofam się do sali bankietowej, w której odbywa się całe zamieszanie i widzę, że światła zostały przygaszone, a przy oknie w kącie stoi jedna osoba. I na szczęście jest to Nick. Znaleziony!
-Czemu siedzisz tu sam? - podchodzę do niego bliżej.
-Jakoś wolę witać nowy rok w mniejszym gronie. Poza tym, miałem nadzieję właśnie na twoje towarzystwo.
-Mówiłam, że cię znajdę - odpowiadam, a on podaje mi kieliszek szampana. - Ja też nie lubię sztucznego tłoku.
-Więc… Witamy nowy rok razem. Kto by pomyślał? - uśmiecha się szeroko, a jego wyraz twarzy jest tak uroczy i ciepły, że sama nie potrafię się powstrzymać i częstuję go tym samym.
-Wiele się zmieniło. Ale cieszę się, że jestem tu dzisiaj z tobą. - mówię i przypominam sobie, że już 
mu kiedyś to mówiłam. - I wtedy, na grilu u nas w domu byłam z tobą szczera. Nie powiedziałam ci tego, bo chciałam ci zamydlić oczy. Naprawdę cieszyłam się, że byłeś tam ze mną.
-Ja też byłem szczery. I będę szczery w tym co teraz powiem.
-10, 9, 8 - słyszymy odliczanie.
-Jeśli w przyszłości, jakimś cudem znowu będziesz w stanie się zakochać… Zakochaj się we mnie.
-Szczęśliwego nowego roku!!!!! - ludzie na zewnątrz wiwatują, a ja mam w głowie tylko słowa, które on przed chwilą wypowiedział. Słowa szczere, zupełnie od niego. Wiem, że są prawdziwe.
-Chciałabym… - odpowiadam, i trącam się z nim kieliszkiem. - Bo możesz być najlepszą rzeczą, jaka mi się przytrafiła.

Ponieważ teraz należałam do niego. Wiedziałam to. Nigdy nie byłam niczego tak pewna…

CAROLINE & PAUL, ZOE & OLIVER - Londyn




***