sobota, 23 lutego 2019

E12S4.And time goes by so slowly and time can do so much. Are you still mine? I need your love.

AMERICA


Bahamy to zdecydowanie najpiękniejsze miejsce jakie widziały moje oczy. Sądziłam, że nic nie przebije Karaibów ale muszę przyznać, że grubo się myliłam.
Bahamy w stu procentach skradły moje serce i duszę.
Pierwsze dwa dni spędziliśmy głównie na odpoczynku i kąpieli
Przepiękny różowy piasek plaży Pink Sands Beach to zdecydowanie coś wartego zobaczenia. Jest to nic innego jak skorupki otwornic i mikroskopijnych zwierzątek o jasnoróżowych lub czerwonych muszelkach. 
Coś fenomenalnego!
Można by było rzec, że to mój ulubiony aspekt na tej wyspie, lecz chyba nikogo nie zdziwi, jeśli powiem, że to świnie są moim numerem jeden.
Ashton dostrzegł to dość wyraźnie ponieważ przez prawie calusieńki dzień nie miałam ochoty wyjść z wody i chętnie nawiązywałam znajomość z moimi nowymi koleżankami.
Chyba przez chwilę pomyślał, że bardziej wolę ich towarzystwo od niego.
Cóż, możliwe, że w tamtej chwili miał rację.
On zdecydowanie nawiązał bliższą więź z flamingami.
Ja postanowiłam trzymać się na uboczu po tym, jak jeden z nich próbował zjeść mi palca.
Nie zaliczam tego doświadczenia do najmilszych.
W locie na wyspy już sobie wyobrażałam, jak wspaniale będzie zrobić zdjęcie wokół tych niesamowitych ptaków. 
Tylko ja, na tle wody i całe stado różowych stworzonek wokół.
Nie muszę chyba mówić, że nie do końca się to udało, a na większości fotografii mam tak przerażoną minę, że raczej wygląda to, jakbym była tam za karę, a nie dla przyjemności.
W efekcie końcowym stwierdziłam, że flamingi to zdecydowanie nie moja działka.
Kolejne dwa dni postanowiliśmy zarezerwować na turystykę.
Odwiedziliśmy podwodny labirynt, w którym spędziłam naprawdę niesamowite chwile zachwycając się fauną i florą oceanu. Muszę przyznać, że widok tego niezwykłego podwodnego świata wyjątkowo zapadł mi w pamięci.
Poza tym widzieliśmy również Mount Alvernia na Cat Island czyli najwyższe wzniesienie Bahamów, które mieści się na sześćdziesięcio-trzy metrowym wzgórzu, gdzie znajdują się wszelkie pozostałości pustelni, a ostatnim miejscem do którego postanowiliśmy zajrzeć to Gniazdo piratów w Nassau. Dowiedzieliśmy się, że w XVIII wieku był to popularny przystanek dla piratów z Karaibów, którzy lubili tu odetchnąć i zabawić się w czasie wolnym od „pracy”. Nie wiem o jakie „zabawy” chodziło dokładnie przewodnikowi, ale zgaduję, że były one zbyt pikantne, żeby mógł nam je skrupulatnie opisać.
Dzisiejszego wieczora mamy nadzieję poszerzyć swoje horyzonty.
Mam ochotę napić się dobrego piwa, ale w moim stanie mogę sobie pozwolić jedynie na to bez żadnych dodatków procentowych. Liczę chociaż na to, że będę mogła się porządnie najeść.
Cóż, jedzenie to teraz moje drugie imię.
Absolutnie różnego rodzaju jedzenie.


-Ci goście od kokosów są naprawdę niebywale sympatyczni. - Ashton wchodzi do pokoju, podając mi jeden z owoców. Biorę łyk przez słomkę, ciesząc się jego smakiem.
-Co tym razem ci wcisnęli? - pytam, siadając na łóżku.
Nie jestem zdziwiona, że są dla niego mili.
Już na wejściu dał im dwadzieścia dolców za wskazanie drogi do pokoju i kolejne trzydzieści za mapę wyspy, której podobno nie można było NIGDZIE dostać.
Okazało się jednak, że w pokoju czekała na nas ta sama mapa, zupełnie za darmo.
Zapewne rozpoznali w Ashton’ie dobrą, naiwną duszę, dlatego tak często go zagadują.
-Nic. - odpowiada, jakby był człowiekiem, któremu NA PEWNO NIE DA SIĘ NIC WCISNĄĆ. - Zapytałem ich co mogą nam polecić na wieczór.
-I co ci powiedzieli?
-Że najpopularniejszą knajpą na wyspie jest jakaś o nazwie Bahama Mama. 
-Jak z piosenki Boney M? - pytam rozbawiona.
-Tak. Dlatego ją zapamiętałem. - kładzie się na łóżku, usadawiając głowę na moich kolanach. - Mają tam dobre jedzenie i karaoke.
-Oh, w takim razie jestem za. A ile kosztowała cię ta przyjemność? - uśmiecham się, spoglądając na jego twarz.
Rozśmiesza mnie ten widok.
Mój chłopak jest naprawdę zabawnym stworzeniem.
-Dziesięć dolców.
Wzdycham.
-Cóż, w takim razie nie może nas tam dzisiaj zabraknąć.


W końcu mam okazję wykorzystać tą piękną sukienkę, którą kupiłam w jednym z miejscowych sklepów na wyspach.
Muszę przyznać, że będzie mi brakować tych słodkich, malutkich butików, bo można w nich znaleźć naprawdę ogrom perełek.
Pub „Bahama mama” wygląda z zewnątrz jak większość tutejszych knajp. Wszędzie dużo słomy, drewna i wielki neonowy bilbord, który wskazuje nazwę pubu.
Jednak jestem zmuszona stwierdzić, że faktycznie wydaje się najbardziej popularny, bo po drodze tutaj nie widziałam żeby w jakimkolwiek innym pubie było aż tak dużo ludzi.
Kumple mojego chłopaka mieli jednak rację i naprawdę uczciwie zarobili te dziesięć dolców. 
Sympatyczna starsza kelnerka prowadzi nas do stolika, wręczając kolorowo udekorowane Menu.
Na Bahamach wszystko jest przepełnione przepychem.
Jest tu dużo kolorów, dużo dekoracji i w zasadzie dużo wszystkiego.
Wbrew temu, bardzo mi się to podoba, bo faktycznie mogę poczuć, że jestem na wakacjach, a nie w drugim Los Angeles, gdzie wszystko jest gustowne, ekstrawaganckie i dopracowane na ostatni guzik.
Czasem nawet dobrze jest pobyć w chaosie. Inaczej człowiek mógłby zwariować.
-Co zjem, co zjem, co zjem? - pytam samą siebie, ale wywołuję tym śmiech u Ashton’a.
-Niezwłoczne pytanie dnia. - odpowiada.
-Czasem mam wrażenie, że tylko to potrafimy naprawdę dobrze. - mówię, na co przyznaje mi rację.
Zauważyłam, że odkąd jesteśmy razem w związku, trochę przybraliśmy na masie.
Z jednej strony ja jestem usprawiedliwiona, bo w końcu idzie mi trzeci miesiąc ciąży, natomiast mój chłopak w żadnej ciąży nie jest. Chyba, że spożywczej.
Aczkowiek nie przeszkadza mi to ani trochę.
Kiedyś bardzo podobały mi się pięknie wyrzeźbione ciała i twierdziłam, że kaloryfer na brzuchu to ósmy cud świata.
Dostrzegłam jednak, że myślenie potrafi się diametralnie zmienić.
Nie wyobrażam sobie Ashton’a z wybitnie wyrzeźbioną sylwetką.
Byłby jakiś taki…dziwny? 
Nie, nie, to zdecydowanie nie wchodzi w grę.
Uwielbiam go taki jaki jest.
Wysoki, postawny, troszkę ubity ale w stu procentach idealny.
Poza tym, do czego miałabym się przytulać w nocy gdyby nie jego wilczy apetyt?
-Cześć wszystkim, mam na imię Bethany! - moja głowa kieruję się w stronę, skąd dochodzi głos.
Szczupła, krótko ścięta blondynka w jeansowej kurtce i kozaczkach za kostkę uśmiecha się do tłumu, który odpowiada jej: Cześć Bethany!
Chyba tak właśnie wygląda rozmowa tłumu z wokalistą za każdym razem, gdy na scenę wchodzi ktoś nowy.
-Zaśpiewam dla was piosenkę Livin on a prayer.
Znana melodia zaczyna dochodzić do moich uszu. Uśmiecham się na ten dźwięk.
-Odważna dziewczyna. - mówi Ashton.
-Oh, daj spokój. W najgorszym wypadku odpadną nam uszy. - śmieję się. - W końcu karaoke to zabawa, prawda? Każdy może wziąć w niej udział.
-To prawda. Zamierzasz zaśpiewać? - pyta.
-Jeszcze nie wiem. - mrużę oczy, zastanawiając się nad tym intensywnie. 
-Znam cię. - patrzy na mnie, przybliżając moją dłoń do swoich ust. - Wyjdziesz tam zaraz po niej.
-A może wyjdziemy razem? - podnoszę brwi, pokazując mu, że wpadłam na genialny pomysł. - Widziałam, że mają fortepian. Może ja zaśpiewam, a ty zagrasz? 
-Wiesz, że to całkiem dobry pomysł?
-Oczywiście! Czy kiedykolwiek mój pomysł nie był dobry?
-Hmm, a pamiętasz jak ostatnio zamawiałaś o drugiej w nocy tajskie jedzenie, a później…
-Dobra, to akurat był zły pomysł. - wzdycham. - Zamiast mi wypominać, mógłbyś chociaż udawać, wiesz?
Śmieje się.
-Przepraszam. Po prostu to była pierwsza noc, w której trzymałem ci włosy podczas gdy wymiotowałaś. To utkwi mi na długo w pamięci.
-Gdyby mnie miała utkwić w pamięci każda noc, w której wypluwałam żołądek to chyba nie starczyłoby mi miejsca. 
-Wiem i doceniam to matko mojego dziecka. - całuje mnie w dłonie.
Ten widok i cała ta relacja totalnie mnie ujmuje.
Nie wiem kiedy ostatnio byłam tak szczęśliwa i czułam się przy drugiej osobie tak swobodnie jak przy nim.
Kiedy na niego patrzę, kiedy mnie dotyka, kiedy się kochamy, czuję się bezpieczna i pewna. Wiem, że kiedy z nim jestem, nic złego mnie nie spotka. Nie wiem dlaczego, ale ufam mu od pierwszego dnia, w którym go spotkałam po tych kilku latach. Tak, jakby mój umysł od samego początku wiedział, że to właśnie jemu mogę zaufać w stu procentach, bo będzie dla mniej kimś więcej niż tylko przelotnym romansem czy nieszczęśliwą miłością.
-Zdecydowałaś co będziesz jadła? - pyta, powracając do menu.
-Tak. Dzisiaj zaszaleję. Zamówię stek, krążki cebulowe i piwo karmelowe bezalkoholowe.

Pojadłam. Naprawdę mocno pojadłam.
Za ten czas kilka kolejnych osób zdążyło zawładnąć sceną Bahamy Mamy.
Niektóre występy były bardzo przyjemne, niektóre mniej.
Ale kto powiedział, że każdy jest urodzonym piosenkarzem?
Tym razem ja i Ashton wychodzimy na scenę.
Szef baru pozwolił nam wystąpić w parze, używając przy tym fortepianu. 
Mam nadzieję, że tutejszej publiczności spodoba się nasz występ.
Fajnie jest móc zaśpiewać w miejscu, gdzie prawdopodobnie nikt nie wie kim jesteś. Naprawdę doceniam takie momenty.
-Cześć wszystkim! Jestem Aven, a to mój chłopak Atlas. - wskazuję na siebie i Ashton’a, wymyślając nam na poczekaniu imienia. Nie widzę, żebym bardzo go tym zaskoczyła, bo z wielkim uśmiechem macha do publiczności jak gdyby nigdy nic. 
-Cześć Aven i Atlas! - wita się tłum.
-Wykonamy dla was piosenkę Broken by Lovelytheband. Jeśli nie słyszeliście, zapraszamy do zabawy.


I like that you're broken / Podoba mi się, że jesteś zepsuta
Broken like me / Zepsuta jak ja
Maybe that makes me a fool / Może to czyni ze mnie głupca
I like that you're lonely / Podoba mi się, że jesteś samotna
Lonely like me / Samotna jak ja
I could be lonely with you / Mógłbym być samotny wraz z tobą

I met you late night, at a party / Poznałem cię wieczorem, na imprezie
Some trust fund baby's Brooklyn loft  / W Brooklyńskim lofcie wynajętym za czyjeś kieszonkowe
By the bathroom, you said let's talk / Przy łazience, powiedziałaś „Porozmawiajmy”
But my confidence is wearing off / Lecz moja pewność siebie zniknęła

These aren't my people / To nie są moi ludzie
These aren't my friends / To nie są moi przyjaciele
She grabbed my face and / Złapała mnie za twarz
That's when she said / I wtedy powiedziała

I like that you're broken / Podoba mi się, że jesteś zepsuta
Broken like me / Zepsuta jak ja
Maybe that makes me a fool / Może to czyni ze mnie głupca
I like that you're lonely / Podoba mi się, że jesteś samotna
Lonely like me / Samotna jak ja
I could be lonely with you / Mógłbym być samotny wraz z tobą

There's something tragic, but almost pure / Jest w tym coś tragicznego ale też niewinnego
Think I could love you, but I'm not sure / Sądzę, że mógłbym cię pokochać, ale nie jestem pewny
There's something wholesome, there's something sweet / Jest w tym coś niesamowitego, ale też słodkiego
Tucked in your eyes that I'd love to meet / Utonąłeś w twoich oczach, które chciałbym spotkać

These aren't my people / To nie są moi ludzie
These aren't my friends / To nie są moi przyjaciele
She grabbed my face and / Złapała mnie za twarz
That's when she said / I wtedy powiedziała

I like that you're broken / Podoba mi się, że jesteś zepsuta
Broken like me / Zepsuta jak ja
Maybe that makes me a fool / Może to czyni ze mnie głupca
I like that you're lonely / Podoba mi się, że jesteś samotna
Lonely like me / Samotna jak ja
I could be lonely with you / Mógłbym być samotny wraz z tobą


Kiedy kończymy, tłum szaleje i dostajemy naprawdę masę braw. Czuję się dokładnie tak jak na koncercie, a może nawet bardziej wyjątkowo, bo nikt nas tu nie zna i tym razem jesteśmy nagrodzeni naprawdę za nasz talent.
Ludzie wykrzykują nasze wymyślone imiona i stwierdzam, że jest to naprawdę niesamowite uczucie.
Po jakimś czasie pozwalamy sobie z Ashton’em na wyciszenie.
Znajdujemy kameralną knajpkę na plaży, gdzie puszczają wolną muzykę i o bosych stopach udajemy się na piasek by potańczyć do tej wspaniałej, kojącej melodii.
-To było naprawdę niesamowite. - słyszę jego głos przy uchu. 
-Prawda? - wzdycham. -Czułam jakby cały świat do mnie należał.
-Bo należy. - całuje czubek mojej głowy. - Kiedy tam stałaś i śpiewałaś… Patrzyłem na ciebie i nie mogłem uwierzyć, że jesteś ze mną. - podnoszę głowę, żeby spojrzeć mu w oczy. - Zrozumiałem, że nigdy nie kochałem nikogo tak jak ciebie. To może głupie, ale wydaję mi się, że pokochałem cię od pierwszego wejrzenia. Chyba kochałem Cię przez całe życie. Kocham twój głos, twoją twarz, twoje ręce. Kocham wszystko, co robisz i jak robisz. - uśmiecham się wzruszona. - Kiedy mnie dotykasz dzieje się magia. Nie potrafię tego zrozumieć, ani wyjaśnić - tobie ani sobie. Po prostu cię kocham. A co najlepsze, ty dajesz mi powód żeby kochać świat.
-Chyba nie da się być bardziej romantycznym - szepcę, delikatnie gładząc go po piersi i kołysząc się w rytm piosenki.
Uśmiecha się.
-Spróbuję. Zapytaj mnie za chwilę. - całuje mnie czule, ponownie przyprawiając mnie o szybsze bicie serca. -Ale teraz… - czuję jak oddala się ode mnie i sięga po coś do kieszeni. Widzę w jego dłoni małe granatowe pudełeczko i naprawdę nie mogę uwierzyć, że to może być właśnie ten moment. 
To niemożliwe, że to wszystko spotyka właśnie mnie. Właśnie teraz.
Zakrywam dłonią usta z wrażenia.
Kiedy oglądałam takie momenty na filmach, zawsze uważałam, że to zabawne. Że przecież nie można być aż tak w szoku, żeby dosłownie zatkać buzię rękę.
Myliłam się.
Tego uczucia nie da się opisać słowami.
-O boże… - udaje mi się wymsknąć, kiedy widzę jak Ashton klęka na jedno kolano. O MÓJ BOŻE.
-Chcę cię zapytać o jedną rzecz. Robię to ponieważ czuję do ciebie wszystko to, o czym przed chwilą powiedziałem. Jesteś jedynym sprawcą, który wywołuje u mnie tak silne uczucia.
Mgła. Zaczynam widzieć jak za mgłą. Łzy zbierają się w moich oczach z prędkością światła. Nie mogę uwierzyć, że nasze dziecko jest świadkiem tak wyjątkowego momentu w życiu jego rodziców.
-Americo Carter, czy uczynisz mnie najszczęśliwszym głodomorem na świecie i zostaniesz moją żoną, by dalej kroczyć ze mną w tej wędrówce pełnej jedzenia, muzyki, śmiechu, tańca i miłości? 
Śmieję się. Klękam na przeciwko niego, całując go tak mocno, jak jeszcze nigdy. Nie mogę uwierzyć, że ktoś mi się oświadcza.
Że TEN mężczyzna mi się oświadcza.
Jak to się stało?
Jakim cudem moje życie w przeciągu tak krótkiego momentu zmieniło się tak bardzo?
-Tak! TAK, TAK, TAK! - odpowiadam w emocjach. Mam ochotę wzbić się w powietrze i krzyczeć „Tak” przez całą noc. 
-Nie wierzę, że to zrobiłeś. - mówię, kiedy stajemy na przeciwko siebie, a ja mam okazję podziwiać ten cudowny diament, który widnieje właśnie na moim palcu.
-Ja też. Denerwowałem się przez cały tydzień.
-Wierzę ci. - śmieję się. - Potrafisz sobie to wyobrazić? Weźmiemy ślub. - przytulam go. - I będziemy rodzicami.
-Życie jest pełne niespodzianek. A wracając do dzisiejszego incydentu, w którym inaczej nas przedstawiłaś… Podobały mi się te imiona.
-Naprawdę?
-Tak. Myślę, że moglibyśmy je wykorzystać. Będą pasować do naszej szalonej rodzinki A.
-Aven i Atlas. - powtarzam, uzmysławiając sobie dopiero teraz, jak bardzo mnie również podobają się te imiona.
Mają w sobie coś magicznego, do tego są związane z przeżyciami, które ja i Ashton mieliśmy okazję dzisiaj doznać. Uważam, że to wspaniałe rozwiązanie na wymyślenie imienia dla dziecka.
-Aven i Atlas.
I ot tak nasze życie zmieniło się na zawsze.

***

wtorek, 19 lutego 2019

E11S4. Oh, when the moon was shining bright before mornin' I made a deal with the stars to keep holdin', shinin' bright to come and bring me back home.


VICTORIA


            Moje urodziny zbliżały się ogromnymi krokami. Co prawda w nowy wiek wchodzić będę dopiero za trzy dni, ale dzisiejszego wieczoru postanowiłam zorganizować wielką imprezę urodzinową.
            Mówiąc wielką, mam na myśli naprawdę wielką imprezę. Zaproszenia zostały rozesłane do pięciuset osób, które oczywiście mogły przyprowadzić kogo miały ochotę.
            Denerwowałam się. Miałam kilka powodów do tego, by chodzić wkoło mojego hotelowego pokoju i niepokoić się nadchodzącymi wydarzeniami.
            Dlaczego?
            1) uznałam, że wspaniałym pomysłem będzie jeśli w tajemnicy przed wszystkimi zaproszę Touch Of The Sun jako główną kapelę. Oczywiście wszystko załatwiał Will, sprowadzając ich tutaj już wczoraj. Ben nie ma pojęcia, że to moje urodziny. Nie omieszkałam zaprosić kilku moich kolegów po fachu, którzy zajmują się odkrywaniem nowych talentów.
            Może przesadziłam, ale bardzo pragnęłam by spełniły się marzenia Ben'a o nagraniu płyty.
            2) na mojej imprezie pojawi się również Everly. Z Manchesteru przylatuje Veronica. Co za tym idzie?
            Odbędzie się spotkanie na szczycie.
            Nie mam zamiaru pozostawić tych dwóch samym sobie. Będę aktywnie uczestniczyć w ich pierwszym spotkaniu. Oczywiście to też zaplanowałam poza ich plecami. Ani Ver, ani Everly nie mają pojęcia, że dziś będą miały okazję się poznać.
            Spoglądam w lustro, zadowolona z tego jak wyglądam i jak wszystko zaplanowałam. W mojej głownie jednak zaczynają kłębić się czarne myśli. A co jeśli żaden z krytyków nie dostrzeże w TOHS tego co ja zobaczyłam? Albo Ev i Veronica nie przypadną sobie do gustu?
- Wszystko pójdzie zgodnie z planem - przekonuję swoje odbicie w lustrze. Uśmiecham się szeroko. Jestem gotowa.
            Z niecierpliwością czekając co przyniesie nam wszystkim ta sobotnia noc.

            Na imprezie pojawiam się spóźniona godzinę. Jest to planowane spóźnienie. Pół godziny temu zespół Ben'a powinien pojawić się na scenie, która została stworzona specjalnie z tej okazji.
            Klub Avalon spełniał wszystkie wymagania. Był przestronny, ekskluzywny i spełniał wszystkie moje oczekiwania.
            Kiedy pojawiam się na głównej sali, wiele osób zaczyna składać mi życzenia. Zanim docieram do Americy, Ashtona, Caroline i Paula mija dłuższa chwila.
- Wszystkiego najlepszego! - wołają wszyscy od razu jak mnie zauważają. Caroline wręcza mi balon wypełniony helem w kształcie jednorożca.
- Jesteście kochani - przytulam każdego po kolei.
- Balon to pomysł Caroline - Paul spogląda na swoją narzeczoną - Ona chyba nadal uważa, że lubisz takie rzeczy.
            Unosi palec by wskazać na kolorowy prezent. Co prawda jednorożec zdecydowanie nie pasuje do dzisiejszej imprezy, ale doceniam gest. Caroline to mała słodka istotka, która chociaż ostatnio bardzo dojrzała, uwielbia takie dodatki.
- Wszystko jest idealne. Dzięki - mówię jeszcze raz - A jak podoba wam się zespół?
- To ich repertuar? - Ashton spogląda w stronę sceny - Całkiem fajne brzmienie.
- Chyba w tym wszystkim nie chodzi o muzykę. Victoria skupia się zdecydowanie na czymś innym - Ami patrzy na mnie wyczekująco. Czeka aż przyznam się, czemu zaprosiłam na swoje urodziny mało popularny band z Nowego Jorku, a nie popularnego DJ.
- Okej, okej. Może w tym wszystkim nie chodzi o muzykę. Ale są dobrzy, prawda?
            Wszyscy przyznają mi rację. Wznosimy toast za moje dwudzieste czwarte urodziny. My pijemy szampana, America wodę z cytryną.
            Około północy, kiedy miał się zbliżać koniec koncertu TOTS, Ed został wybrany by zapowiedzieć moje wejście na scenę. I kiedy wybiła dwunasta Sheeran stanął na środku, trzymając w jednej dłoni piwo, w drugiej mikrofon. Zaczęłam zbliżać się do sceny. Chciałam być przygotowana na wkroczenie na nią w odpowiednim momencie.
- Witam wszystkich i cieszę się, że mogę was widzieć na tej imprezie - zaczął. Większość skupiła na nim swoją uwagę - Chyba wszyscy wiemy z jakiej okazji się dziś tutaj spotkaliśmy.
            Piski, wybuchy śmiechu, aplauz.
- Chyba wszyscy chcielibyśmy zaśpiewać naszej solenizantce sto lat?
            Ed odszukuje mnie wzrokiem. Teraz czas bym to ja zajęła jego miejsce. Kiedy idę w stronę sceny, szukam wzroku Ben'a.
            Długo czekałam na tą chwilę. Omijałam go z daleka by tylko moje pojawienie się na scenie było dla niego niespodzianką.
            Zamiast szczęścia i euforii widzę na jego twarzy rozczarowanie. Ale nie mogę się teraz wycofać. Chociaż chciałabym stąd uciec, nie mogę.
            Wiem, że muszę skończyć to co zaczęłam.
- Jesteście świetni, dzięki - uciszam tłum - Dziękuję za tak liczne pojawienie się na moich urodzinach, za wszystkie prezenty i życzenia. Jesteście świetni! Chciałam podziękować zespołowi którzy towarzyszył wam w pierwszej części imprezy - obracam się, by zaprezentować członków zespołu.
            Oczy Willi palą się zadowoleniem, reszta zachowuje się całkiem naturalnie. Ben niespodziewanie zniknął.
            Przełykam ślinę.
- Bawcie się dobrze! Jeszcze raz dzięki - wykrzykuję do mikrofonu, chociaż moje gardło zaciśnięte jest tak mocno, że prawie tracę oddech.
            Na salę wjeżdża ogromny tort, a ja czekam aż ta szopka się skończy. Szopka, którą sama stworzyłam.

            Pół godziny później szukam Ben'a na zapleczu. Potrzebowałam chwili by go zlokalizować, ale kiedy w końcu udaje mi się go znaleźć, nie wiem co powiedzieć.
            Spoglądamy na siebie z dwóch końców korytarza i milczymy.
- Ben… - odzywam się w końcu. Podchodzę do niego i kucam, podpierając się na jego kolanach - Spójrz na mnie.
             Nie spełnia mojej prośby. Wręcz przeciwnie. Odwraca wzrok w drugą stronę. Ujmuję jego policzki i zmuszam go by nasze oczy się spotkały.
- To miała być niespodzianka.
- Świetna niespodzianka - nie spuszcza ze mnie wzroku - To są Twoje urodziny. To chyba ja powinienem zrobić Ci niespodziankę.
            Czuję pod palcami jak zaciska mocno szczękę.
- Z resztą, nawet nie wiedziałem, że je masz.
- Moje urodziny są nie ważne. Chciałam żebyście poznali kilka osób z branży.
            Oczy blondyna zwężają się. Nie wydaje się zaskoczony. Jest po prostu wściekły.
- Po co to zrobiłaś? Przecież wiesz jakie mam na ten temat zdanie - jego głos jest równie rozczarowany jak jego wzrok, kiedy pojawiłam się na scenie. Nie odpowiadam. Ben łapie mnie za nadgarstki, ściąga moje dłonie ze swojej twarzy, po czym pomaga mi wstać.
- Przepraszam - udaje mi się powiedzieć.
- Nie wiem co mam powiedzieć - puszcza moje ręce.
- Nic nie mów. Nie bądź na mnie zły, proszę. Wiem, że spieprzyłam sprawę. Ale naprawdę chciałam dobrze - błagam. Dosłownie.
- Wiem, Vicky. Ale wiesz, że chcę osiągnąć wszystko sam. Nie potrzebuję niczyjej pomocy.
            Zapada między nami cisza. Patrzymy tylko na siebie, stojąc tak blisko, że wystarczyłby jeden krok żebym mogła go pocałować. Chcę to zrobić. Tak mocno, że wszystko ściska mi się boleśnie.
- Ben… - robię krok do przodu, ale Hardy odsuwa się ode mnie. Teraz nie dzieli nas jeden krok, teraz dzieli nas nieskończoność.
- Daj spokój.
            Spogląda na mnie ostatni raz i wychodzi.

            Wracam oszołomiona. Wypijam kilka kieliszków szampana i shoty. Wiem, że przesadzam ale uznaję, że skoro to moje urodziny i moja impreza, to mam twarde prawo do tego by się tak zachowywać.
- Gdzie jest Veronica? - bełkoczę do Ami. Wiem, że moje zachowanie pozostawia wiele do życzenia. Przyjaciółka jak na przyjaciółkę przystało, próbuje mnie ogarnąć. Nie przynosi to jednak zbyt dużego skutku, więc Carter poddaje się i pokazuje na tłum ludzi w środkowej części sali.
- Widziałam ją ostatnio na parkiecie.
- Okej.
            Biorę kolejny kieliszek szampana, odnajduję Everly w tłumie i proszę by udała się ze mną.
- Jesteś chyba trochę pijana - bardziej stwierdza, niż pyta. Nie zaprzeczam. Potwierdzam skinieniem głowy.
- Jestem.
- Może powinnaś wrócić do pokoju hotelowego? - łapie mnie pod łokieć z zamiarem wyprowadzenia z klubu. Opieram się jednak.
- Najpierw… o! Tu jesteś!
            Veronica wygląda dziś bardzo seksownie w półprzeźroczystej sukience. Moja najmłodsza siostra nie jest już słodką dziewczynką. Zaczyna budzić się w niej kobieta. Skoro z impetem wkracza w świat dorosłych, to uznaję, że poradzi sobie z tym co mam zamiar teraz zrobić.
- Veronica - przyciągam do siebie zdziwioną siostrę - Poznaj. To jest Everly.
            Muzyka w klubie wypełnia powietrze unoszące się wokół nas. Ale między nami pojawia się coś jeszcze.
- Everly - blondynka wyciąga dłoń w kierunku Ronnie. Widzę chwilę zawahania, ale w końcu ona ściska jej dłoń i uśmiecha się lekko. Zachowuje dystans, ale nie na tyle by sprawić wrażenie, że Ronnie nie chce jej przywitać w naszej rodzinie.  
- Miło mi Cię poznać.
- Mi również.
            Chyba idziemy w dobrym kierunku. Przytulam je obie, czując jak łzy napływają mi do oczu.
- Teraz będziemy tworzyć wspaniałą rodzinę - trochę dramatyzuję, ale mój stan mi zdecydowanie na to pozwala.
            Chichoczę.
- Chcecie tworzyć ze mną wspaniałą rodzinę? - pytam, a moje siostry spoglądają po sobie - Kto nie chciałby tworzyć ze mną rodziny? - mówię bardziej do siebie niż do nich.
- Chodź, zabierzemy ją do hotelu - Everly łapie mnie pod jedno ramię, Veronica pod drugie.
            Odnoszę wrażenie, że nikt się już tutaj mną nie przejmuje. Przyszli na urodziny Victorii Santangel, ale tak pochłonęła ich impreza, że zupełnie zapomnieli dla kogo dziś tutaj są.
            I zupełnie jest mi to na rękę. Wsiadam do podstawionego samochodu i marzę o jednym.
            Żeby obudzić się i wiedzieć, że znów wszystkiego nie spierdoliłam.

niedziela, 3 lutego 2019

E10S4. And all the things that we dream about, they don't mean what they did before...



19.03.2018, PONIEDZIAŁEK, LOS ANGELES

VICTORIA

                - Mamo, proszę Cię. Spotkaj się z nią - mówię błagalnym tonem. Po raz piętnasty powtarzam tą samą kwestię. Ale moja rodzicielka jest nieugięta.
- Kochanie, nie mam nic przeciwko temu żebyś spędzała czas z Everly. Ale ja nie jestem gotowa by ją zobaczyć. Ile razy mam Ci to jeszcze tłumaczyć?
                Biorę głęboki oddech, by się uspokoić. Może mama ma rację i trochę przesadzam? Jeszcze do niedawna byłam egoistka, a teraz chcę zbawiać świat. Chyba jeszcze potrzebuję czasu by nabrać harmonii między tymi dwiema osobowościami, które zdecydowanie we mnie tkwią.
- Mamo…
- Tak, córeczko? - głos mojej mamy jest opiekuńczy i wiem, że wróciłyśmy do punktu wyjścia. Przez chwilę byłyśmy dla siebie wrogami, teraz znów jesteśmy matką i córką.
- Jak ona miała na imię?
- Vivien.
                Schodzę na dół lekko oszołomiona. Nie do końca rozumiem dlaczego tak zareagowałam. Imię jak imię. Ale litera na którą się zaczynało ma spore znaczenie dla mojej mamy. Imię każdej z nas zaczyna się od "V". Valentina, Veronica, Victoria. Vivien.
- Halo? Słyszysz co do Ciebie mówię? - America nalewa sobie do szklanki coli light, popija ją po czym w jej ustach ląduje kiszony ogórek.
- Nie. Wybacz. Zamyśliłam się.
- Rozmawiałaś z mamą? - bierze kolejny gryz ogórka. Przyglądam się jej badawczo. Ciąża jej służy. Ma promienną twarz, zaróżowione policzki i wiecznie się uśmiecha. Albo płacze.
- Tak - przytakuję - Nie chce się widzieć z Everly.
- A pomyślałaś, że może jeszcze nie być gotowa? Każdy musi do pewnych wydarzeń dojrzeć w swoim czasie. Oprócz Ciebie, nikt na razie nie odważył się zobaczyć z Everly.
                America ma rację. Przestanę naciskać. Wszyscy zrobią to w swoim czasie. Liczę na to. Bardzo. Przez ostatnie dni bardzo się do siebie zbliżyłyśmy. Odbieramy na tych samych falach, podobają nam się podobne rzeczy, słuchamy tej samej muzyki i lubimy te same perfumy oraz kwiaty.
                Nowy Jork to dla mnie nowy dom. Chociaż poznałam tam już kilka nowych osób, uznałam, że nie chcę mieszkać sama.
                Mój loft jest na tyle duży by pomieścić tam dwie osoby.
                I w momencie, kiedy wróciłam z wesela Niall'a odmieniona i wolna, zadecydowałam kto będzie idealnym kandydatem do tego by wraz ze mną wystartować w nowe życie.
- Jesteś pewna?
                Everly z niedowierzaniem wymalowanym na twarzy siedzi naprzeciwko mnie. Jest późne popołudnie, a my spędzamy czas w niewielkiej restauracji. Nazywa się The Little Jewel of New Orleans i odkryłam ją niedawno.
- Jestem. Nowy Jork będzie również dla Ciebie nowym startem. Wiem, że nie masz teraz pracy.  Wyobraź sobie jakie ogromne perspektywy masz w Nowym Jorku. Zostajesz tym kim chcesz być.
- To byłby zaszczyt dla mnie zamieszkać z Tobą, Vicky.
                Unoszę kufel z piwem by wznieść toast.
- Za nowe życie? - bardziej pytam niż potwierdzam, ale chcę mieć pewność, że Everly robi to z pełnym przekonaniem.
- Za nowe życie, siostro. Za nowe życie.

23.03.2018, PIĄTEK, NOWY JORK
VICTORIA

                Skończyłam właśnie dodatkowe zajęcia na które zapisałam się zaraz po przyjeździe do Nowego Jorku. Wykładowczyni która je prowadziła mówiła z takim zaangażowaniem, że chłonęłam wszystko jak gąbka.
                Jeszcze pół roku temu nie sądziłam, ba, nie przypuszczałam, że nauka będzie sprawiać mi tyle przyjemności. Mam sporo do nadrobienia. Przede mną zdecydowanie ciężki czas.
- Victoria? - słyszę za sobą kobiecy głos. Idę właśnie w stronę wyjścia. Miałam zamiar udać się do mojego mieszkania i przyswoić kilka pierwszych rozdziałów z podręcznika który profesor Kirby wręczyła mi dziś po zajęciach.
- Tak?
                Bobby Rose. Sam widok tej kobiety sprawia, że mój żołądek wywraca się do góry nogami. Od samego początku traktuje mnie jak wroga. To właśnie ona była przeciwna przyjęcia mnie do Juilliard, ale na szczęście właśnie jej głos miał najmniejsze znaczenie.
- Proszę - podaje mi czarnego pendrive - Tutaj są wszystkie materiały, które musisz przyswoić do października. Nie zapominaj, że czeka Cię test wstępny.
                Mam ochotę wywrócić oczami. Oczywiście, że o tym pamiętam. I nie boje się niczego niż właśnie tego.
- Dzięki za przypomnienie - odpowiadam sucho. Chowam pendrive do torebki.
- Mam nadzieję, że nie myślisz sobie, że jesteś tu pępkiem świata?
                Oho, szybko przechodzi do sedna.
- A wyglądam na kogoś kto tak myśli? - oczy Bobby zwężają się.
- Nie wiem co takiego zauważyła w Tobie komisja, ale wydaje mi się, że nie wytrwasz tu zbyt długo. To trochę jak skok na głęboką wodę.
                Gdyby wiedziała z jakimi problemami musiałam się czasami zmierzyć będąc rozpoznawalną nigdy w życiu nie wypowiedziałaby tych słów.
- Tutaj nikt nie będzie traktował Cię jak gwiazdy. Zapewniam Cię - uśmiecha się krzywo - Są tutaj o wiele lepsi od Ciebie.
                Jeszcze chwila, a moja cierpliwość zdecydowanie by się skończyła. Ale nagle z nikąd pojawia się March Jane.
- Hej dziewczyny.
                Spogląda to na mnie, to na Bobby. Zachowuje się zupełnie naturalnie w jej towarzystwie. Zupełnie jakby znały się od lat. Przyznaję, trochę mnie to ciekawi.
                Żartuję. Ciekawość totalnie zżera mnie od środka.
- March - Bobby nie przestaje być oficjalna i chłodna. Uśmiecham się pod nosem, bo wiem, że się spłoszyła - Victoria, pamiętaj. Cały materiał - tu pokazuje na swoją głowę - Ma być tu. To przekaz od Twojego promotora.
                Obraca się na pięcie i odchodzi.
- O co jej chodziło? - March zarzuca mi rękę na ramię i kierujemy się w stronę wyjścia.
- Przekazała mi materiał do nauki - odpowiadam, ale zdecydowanie inna kwestia interesuje mnie bardziej - Skąd się znacie?
- Z Bobby? To była żona mojego brata. Rozwiedli się rok temu.
- Dlaczego?
                Chociaż uwielbiam March, czasami wykorzystuję ją jako kabla. Wyspowiada mi wszystko co wie.
- Bobby chciała tylko kariery, mój brat prawdziwej rodziny. Poróżnili się tym, że jedno chciało dziecko, drugie niekoniecznie.
- Yhym. Długo byli małżeństwem?
                Brwi brunetki łączą się ze sobą. Zastanawia się nad tym, jakby wydarzenia z życia jej brata miały miejsce sto lat temu nie rok czy dwa wstecz.
- Poznali się kiedy mieli 16 lat. Pobrali się kiedy mieli dziewiętnaście. Bobby ma 29 lat, co za tym idzie w tym roku obchodziliby dziesiątą rocznicę ślubu.
- Bobby nie nosi Twojego nazwiska. Dlaczego? - pytania same wypadają mi z ust.
- Nigdy go nie przyjęła.
                Zamilkłam na chwilę. Bobby była bardzo tajemnicza. Była opryskliwa, zimna, rzadko się uśmiechała i dosłownie wszystko bierze do siebie. Sprawiała wrażenie osoby której nic nie sprawiało przyjemności.
                Jakim więc cudem została żoną już w tak młodym wieku?
- Przyjdziesz dziś do baru? - March szybko zmienia temat. Wyrywa mnie z własnych rozmyślań. Bez zastanowienia odpowiadam, że będę.
                Znów chcę zobaczyć Bena.
                Muszę zobaczyć Bena.

Music on             
TEN SAM DZIEŃ, PÓŹNY WIECZÓR
BEN
                - Ben - Willa przerywa mi rozmowę z naszym wokalistą. W końcu znaleźliśmy chwilę by porozmawiać o tym, co będziemy grać następnym razem, ale Willa nigdy nie daje spokoju. Pojawia się w najmniej odpowiednim momencie. ZAWSZE.
- Tak? - podnoszę na nią wzrok.
                Patrzy na mnie swoimi maślanymi oczami. Wiem co to oznacza. Ma do mnie prośbę. Kiedy byliśmy razem, zawsze wykorzystywała ten trik by namówić mnie do rzeczy których tak naprawdę nie chciałem nigdy robić. Ale kochałem ją, więc zgadzałem się na wszystko.
- Nie będę miała nic przeciwko jeśli dziś pójdziesz do domu wcześniej. Wydaje mi się, że jesteś ostatnio zmęczony. Mało śpisz… ciągle pracujesz, albo się uczysz, albo grasz. Potrzebujesz wypoczynku.
                Mrużę oczy. Willa nigdy nie należała do osób które myślą i martwią się drugą osobą. Zawsze musiała być na pierwszym miejscu. Dlatego od razu wyczuwam podstęp. Nie wiem jednak jakie są jej pobudki.
- Ben, proszę - błagalny ton jej głosu, mógłby złamać niejedno serce - Idź do domu. Szybko. Proszę.
                Nie wysłuchuję jej prośby. Wręcz przeciwnie. Postanawiam pozostać na miejscu. Nawet jeśli miałbym się przywiązać do kaloryfera łańcuchem nie ruszę się stąd za żadne skarby.  Przeczuwam, że coś wydarzy się tego wieczoru.
- Nigdzie się stąd nie ruszam - uśmiecham się do mojej ex. Ta wpada w histerię i odpalając papierosa wychodzi z baru. Jeden problem z głowy.
                Mija godzina. Dziś mój dyżur za barem. Mamy wolny wieczór od grania.
                Jestem w trakcie układania najświeższego towaru na półkach, kiedy drzwi otwierają się i od samego wejścia słyszę kobiecy śmiech. Nie od razu rozpoznaję w nim March, chociaż powinienem. Nie rozpoznaję jednak dwóch innych.
- Ben! - głos March Jane wypełnia pomieszczenie.
                Zostawiam to co do tej pory robiłem i skupiam uwagę na przybyłych gościach.
- Hej - słyszę jej głos i od razu czuję suchość w gardle. Więc to ona była powodem dla którego miałem wypocząć. Willa wiedziała o tym, że Victoria dziś pojawi się w barze i chciała, żeby nie doszło do naszego spotkania.
- Hej - odpowiadam. Chcę wypaść jak najlepiej, dlatego obdarowuję ją moim zalotnym uśmiechem numer trzy. Mam nadzieję, że nie wyglądam jak klaun - Nie wiedziałem, że dziś wpadasz.
                Kieruję swoje słowa do Victorii, zapominając o istnieniu March i blondynki która im towarzyszy.
- March zaproponowała, żebyśmy spędziły dzisiejszy wieczór wspólnie. Więc jesteśmy - uśmiecha się do mnie uroczo. Cokolwiek to znaczy - Ben, poznaj. To moja siostra, Everly.
                Podaję dłoń ładnej blondynce i również się przedstawiam.
- Nie jesteście do siebie zbyt podobne - komentuję, a dziewczyny spoglądają na siebie.
- Bo mają innych ojców, głupku - March Jane puka się po głowie. Cholera, skąd miałem wiedzieć?
                Uśmiecham się przepraszająco.
- Następnym razem lepiej odrób zadanie domowe - do głosu znów dochodzi ciemnowłosa - Ja teraz zabieram Everly. Muszę pokazać jej bar. A Ty zajmij się gościem.
                Victoria zasiada przy barze, od razu zasypując mnie masą pytań. Dlaczego dziś nie gramy? Czy długo tu pracuję. I jaki okres czasu mieszkam w Nowym Jorku.
                Jestem tak zaskoczony jej zainteresowaniem, że automatycznie odpowiadam na jej pytania ale nie zadaję swoich. A mam ich równie wiele.
- Podobał mi się wasz ostatni występ - mówi, po czym wyciąga szklankę i prosi o dolewkę.
- Dzięki - czuję jak duma roznosi mnie od środka. Uzupełniam jej szklankę moją ulubioną whiskey - Oglądałem Twoje występy.
- Wnioski?
- Większa widownia. Piękniejsza płeć. Dobra muzyka.
                Victoria przygryza wargę.
- Może coś zaśpiewasz?  - spoglądam na pusty podest na którym zazwyczaj gramy. Victoria patrzy w tym samym kierunku.
                Bez słowa wstaje, odkłada torebkę na blat i zmierza w kierunku mikrofonu, który podłączył dziś wokalista żeby poćwiczyć niektóre piosenki.
                Nie bierze do ręki żadnego instrumentu. Domyślam się, że będzie po prostu śpiewać.
- Once in a lifetime, the suffering of fools
To find our way home, to break in these palms
Once in a lifetime (Once in a lifetime)
Once in a lifetime

Give me a shot at the night
Give me a moment, some kinda mysterious
Give me a shot at the night
Give me a moment, some kinda mysterious

Once in a lifetime, the breaking of the roof
To find that our home, has long been out grown
Draw me a life line, 'cause honey I got nothing to lose
Once in a lifetime (Once in a lifetime)
Once in a life time

Give me a shot at the night
Give me a moment, some kinda mysterious
Give me a shot at the night
Give me a moment, some kinda mysterious
Give me a shot at the night      

Look at my reflection in the mirror
Underneath the power of the light
Give me a shot at the night
Give me a shot at the night
Give me a shot at the night
I feel like I'm losing the fight.

                Nigdy nie sądziłem, że można dostrzec w kimś coś takiego co dostrzegłem w Victorii.
                Oślepiało mnie jej piękno. Delikatność. I siła.
                Imponowało to kim jest.
                Chciałem jej więcej.      
                I postanowiłem o to walczyć.

31.03.2018, SOBOTA, PORANEK  
VICTORIA
                Dzwonię podekscytowana. Serce łomocze mi w piersi, bo nie wiem jak Ben zareaguje na propozycję którą mam zamiar mu złożyć.
- Halo - kiedy po kilku sygnał ach słyszę zaspany głos mężczyzny, domyślam się, że jeszcze spał.
- Obudziłam Cię?
                Odpowiada mi ziewanie i szelest pościeli.
- Tak jakby - jego głos jest jeszcze pełniejszy niż zazwyczaj. Zaczynam się stresować, więc podgryzam skórki wokół paznokci,
- Skoro już nie śpisz, to może wybrałbyś się gdzieś ze mną?
                Cisza.
- A dokładnie gdzie? - wydaje się być zainteresowany.
- Muszę coś kupić i potrzebuję pomocy mężczyzny. Wchodzisz w to?
                Kiedy półtorej godziny później staje przed drzwiami
mojego domu,  zaczynam się zastanawiać gdzie taki przystojny mężczyzna chował się przede mną przez całe moje życie. Nigdy nie mogłam narzekać na wygląd moich wybraków. Zazwyczaj można ich było nazwać "przystojnymi".
                Ale jak to mówiła moja babcia, ładna miska jeść nie da.
- Gdzie mnie zabierasz?
- W sumie to Ty zabierasz mnie - palcem wskazuję na samochód Ben'a zaparkowany pod moim mieszkaniem.
- Jesteś bardzo tajemnicza.
                Schodzimy na dół i jak na gentelmana przystało, Ben otwiera przede mną drzwi i zamyka je zaraz po tym jak usadawiam  się na siedzeniu.
- Tajemniczość jest seksowna - odpowiadam, ale Ben tylko z uśmiechem na ustach, parska śmiechem.
                No, a co? Nie mam racji?
                Podaję mu adres pod który ma się udać. Kiedy docieramy na miejsce, Ben spogląda na mnie badawczo.
- Kupujesz samochód?
- Potrzebuję transportu. Nie lubię komunikacji miejskiej - otwieram drzwi, ale Ben nadal siedzi wpatrzony w szyld marki - Idziesz?
- Tak, tak - dogania mnie, kiedy jestem już w środku. Przemiła Pani recepcjonistka odsyła nas do konsultanta. Przez godzinę siedzimy i wysłuchujemy propozycji. Kiedy w końcu zmniejszamy koło zainteresowań do dwóch aut, spoglądam na Ben'a i zmuszam go by pomógł mi w podjęciu ostatecznej decyzji.
- Ten czy ten?
                Jego palec wskazujący pokazuje auto i już wiem, że to będzie to.
                Bo ja również je chciałam.

- Dzięki - spoglądam na profil blondyna. Jestem wykończona całym tym dniem, ale mam wszystko co chciałam. Auto.
- Nie musisz mi dziękować. To był fajny dzień - Ben odwraca głowę i patrzy mi w oczy. Intensywnie.
- Wejdziesz?
- Nie mogę. Dziś moja zmiana na barze - czuję rozczarowanie, ale zabijam to uczucie w zarodku. Nie planowałam, że mu to w ogóle zaproponuję, więc nie rozumiem czemu budzi się we mnie ten rodzaj uczucia.
- Odprowadzisz mnie chociaż do drzwi?
                Ben spełnia moją prośbę.
- To do zobaczenia? - odzywam się pierwsza przerywając dziwną ciszę panującą między nami.
- Do zobaczenia - Ben żegna się ze mną, powoli zaczynając schodzić w dół schodów. Wkładam klucz do dziurki, by móc dostać się do środka.
                Nie kończę jednak tej czynności. Czuję tylko ciepłe dłonie na mojej talii, które obracają mnie i ciepłe wargi na moich wargach. Pocałunek jest słodki i ciepły, zupełnie jakbym przeżywała swój pierwszy pocałunek z moją pierwszą miłością.
- Chyba gdybym tego nie zrobił, to bym sobie nie wybaczył - mówi w moje usta, a mnie oblewa fala gorąca - Już nie mogę doczekać się kiedy znów Cię zobaczę.
                Całuje mnie jeszcze raz. Równie delikatnie i odchodzi.
                Nasz pierwszy pocałunek był obietnicą przyszłości.