AMERICA

Może bym jej posłuchała, może nie. Natomiast, kiedy wnoszę na górę już dziesiąte pudło ze swoimi ubraniami, mam ochotę je przypadkowo upuścić, siąść po turecku na podłodze i z założonymi rękoma krzyknąć DALEJ NIE IDĘ!
-Dlaczego ja? - wzdycham, pytając samą siebie.

-Żartujesz? - prycham.
-Popatrz na to z dobrej strony. Nie musimy już dzisiaj iść na siłownię. - puszcza mi oczko i wyprzedza na schodach. Mam wrażenie, że biegnie z tym pudłem nawet się przy tym nie męcząc.
-Ale ja lubię chodzić z tobą na siłownię. - robię smutną minę. - Poza tym, tam nie męczę się aż tak bardzo. No i ładnie wyglądam, a tymczasem pot, który ze mnie spływa wpada mi do oczu. I śmierdzę jak stary goryl. - robię zniesmaczoną minę.
Kiedy dochodzę do pokoju, czuję, że dotknęłam odrobiny nieba. Kładę się na podłodzę i z radością prostuje wszystkie kończyny.
-Wiesz… - zaczyna Rocky, biorąc ze mnie przykład. - Widok spoconej dziewczyny jest bardzo seksowny.
-Lubisz jak Lauren jest spocona? - śmieję się.
-Tak. Bo wiem, że pot wymaga swojej własnej, ciężkiej pracy. To godne szacunku.
-Wiesz… Masz rację. Jestem mokra, spocona i śmierdząca, ale dobrze mi z tym.
Śmiejemy się obydwoje leżąc tak zupełnie zrelaksowani napawając się tą chwilą. Rocky to jeden z najlepszych ludzi, jakich poznałam w swoim życiu.
Jest niewiarygodnie ciepły, dobry, inteligenty i wspaniały. I choć nie znamy się długo, to moje wrażenie na ten temat jest zupełnie inne. Czuję, jakbym mogła powiedzieć mu wszystko a on zdecydowanie doradziłby mi w najlepszy możliwy sposób.
-Więc… Jak przygotowania do ślubu? - pytam.
-Pełną parą. Lauren jest w to maksymalnie zaangażowana. Oczywiście ja też, bo nie chciałbym zostawiać jej z tym samej. Tyle, że kobiety o wiele bardziej…
-Zwracają uwagę na szczegóły? - dokańczam za niego.
-Zdecydowanie - uśmiecha się. - Byłbym zapomniał. - sięga do tylnej kieszeni swoich szortów i podaje mi kopertę. - To dla ciebie. Myślisz, że dziewczyny będą mi miały za złe, jeśli dostaną zaproszenia po tobie? - patrzy na mnie lekko wystraszony.
-Myślę, że powinny raczej dziękować za to, że są w ogóle zaproszone. - śmieję się. - I ja też bardzo dziękuję. Cieszę się, że będę mogła być w tak ważne dla was chwili. - wzdycham, ponieważ uwielbiam chodzić na wesela i patrzeć, jak państwo młodzi stają się w jednej chwili jednością. Zważywszy na to, że jestem zagorzałą romantyczką to praktycznie ZAWSZE wzruszam się na słowach przysięgi.

-Jesteście dla mnie jak rodzina. Nie mogłoby was zabraknąć. - odwraca głowę w moją stronę i patrzy na mnie przez chwilę, jakby się nad czymś zastanawiał. - Zabierzesz kogoś?
Wzdycham.
-Zważywszy na ostatnie okoliczności, sama nie wiem. - odpowiadam, bo Rocky co nie co wie o mojej sytuacji z Harry’m. Oczywiście musiałam mu o tym opowiedzieć, kiedy po tej nieszczęsnej nocy, gdy upiłam się w trupa, na drugi dzień nie wychodziłam ze swojego pokoju płacząc do poduszki, a Rocky przyszedł mnie pocieszyć.
Powiedział wtedy: „Nie jest łatwo wygrać wojnę ze swoim sercem. Ale kiedy naprawdę zapragniesz znowu miłości, ona będzie na ciebie czekać…”
-A masz kogoś na oku? - pyta, ale patrzy na mnie takim wzrokiem, jakby już wiedział. Mrużę oczy i robię podstępną minę. - Słyszałem, jak dziewczyny plotkowały coś dzisiaj o Jonas’ie. - wygaduję się.
-A to przekupy!
-No to jak? - pyta, kiedy widzi, że za bardzo nie poruszam tego tematu.
-Sama nie wiem. Nie chcę się jakoś szczególnie napalać. To znaczy… Nick jest cudowny, ale boję się, że to może za wcześnie? - pytam siebie, ale chyba bardziej pytam o to Rocky’iego.
-Za wcześnie na co? - pyta tym razem mnie i sama się nad tym zastanawiam.
Za wcześnie na związek, bo nie dawno skończyłam jeden, który był beznadziejny? Za wcześnie, ponieważ wciąż przeżywam załamanie ostatnią sytuacją, w której facet, w jakim się kochałam odkąd pamiętam zrobił ze mnie kretynkę i tak naprawdę w ogóle się dla niego nie liczyłam?
Na co jest za wcześnie?
Co ci podpowiada serce? pyta moja podświadomość.
Sądzę, że podpowiada mi, iż Nick to dla mnie najlepszy wybór z możliwych. Może nie znam go dobrze i nie jest do końca typem faceta w moim STARYM guście, to jednak chcę go poznać. I dostrzegam w nim coś pociągającego. To jak się prezentuje jego ciało, radość w oczach, gdy się uśmiecha na mój widok, inteligencja, którą powala mnie na kolana i swego rodzaju wrażliwość, emocjonalność…
Wcześniej nie chciałam poznawać nikogo nowego. Nawet nie brałam tego pod uwagę. Wyjątkiem był Cole, który był jednorazowym wybrykiem oraz Tyler, który chwilowo mnie zafascynował, ale oba te przypadki były po prostu ucieczką od tego, którego prawdziwie kochałam.
Bo zawsze był tylko ON.
Ale teraz już go nie ma, a ja muszę iść dalej ze swoim życiem. A Nick jest tym wyjątkiem, z którym naprawdę chciałabym spróbować coś stworzyć.
Bo wcześniej nie patrzyłam na niego tak, jak patrzę na niego teraz.
Nie ma się co dziwić. W końcu na mojej drodze stał ON.
Ale teraz już go nie ma. - powtarzam sobie w myślach.
Teraz już go nie ma.
-Masz rację! - odzywam się, jakbym wpadła właśnie na cudowny pomysł. Rocky patrzy na mnie z podejrzeniem.
-Nic nie powiedziałem.
-No właśnie! Porozumiewamy się telepatycznie. Czy to nie wspaniałe? - uśmiecham się i piszczę odchodząc. Zatrzymuję się jednak w półkroku i za sekundę do niego wracam.
-Dziękuję! - całuję go w policzek i czym prędzej zbiegam na dół po telefon mijając za sobą dziewczyny.
-America!? - słyszę ich głosy. Podnoszę tylko rękę i pokazuję im jej wierzch na znak STOPU.
Niech nikt mi teraz nie zawraca głowy.
-Ami? - głos po drugiej stronie telefonu wprawia mnie w jakiś podejrzany zachwyt i radość. Nie wiem skąd ta nagła zmiana i szybsze bicie serca, ale szczerze powiedziawszy muszę stwierdzić, że zaczyna mi się to podobać.
-Nick! Cześć. Wiesz, tak sobie myślałam… Co robisz? - pytam znienacka. Jestem naprawdę konkretną rozmówczynią. Niech mnie kule biją.
-Biegam. - odpowiada dysząc. Dopiero teraz to słyszę. Jego urywany oddech trochę zawraca mi w głowie, ale staram się odsunąć te myśli.
-Oh, no tak.
-To znaczy, biegałem. Kiedy zobaczyłem twoje imię na wyświetlaczu, musiałem się zatrzymać. - słyszę, że się uśmiecha. Naprawdę to SŁYSZĘ.
-Ja… Cóż. Chciałam zapytać, czy masz jakieś plany na wieczór?
-A co, zapraszasz mnie na randkę?
-Jeszcze nie - odpowiadam i jestem prawie pewna, że właśnie się nieźle zawstydziłam. Jestem też pewna, że on również słyszy, jak się szczerzę do telefonu. - To znaczy, niezupełnie. Ale idziemy dzisiaj na imprezę zorganizowaną przez magazyn Vogue. Jesteśmy twarzami okładek na ten miesiąc. Pomyślałam, że może chciałbyś przyjść. Jeśli już sobie coś zaplanowałeś, albo dałam ci zbyt późno znać, albo się nie zorganizujesz do wieczora albo …
-Ami… - przerywa mi jego rozbawiony głos. Chyba się rozgadałam. - Z radością przyjdę.
-Tak? - pytam, jakby nie dowierzając.
Tak, idiotko. Właśnie to powiedział.
-Oczywiście. Bardzo chciałbym cię jeszcze zobaczyć przed twoim powrotem do Londynu, który jak mniemam jest bliski…- odpowiada. Jeszcze nie powiedziałam mu, że przeprowadzam, a raczej JUŻ przeprowadziłam się do Los Angeles. I dzisiaj mam mu zamiar to powiedzieć.
Mam zamiar również go zaprosić na ślub Rocky’iego.
Tak. Ten wieczór będzie zdecydowanie pełen niespodzianek.
-Tak, cóż. W takim razie do zobaczenia później. Wyślę ci informację w sms’ie.
-Dziękuję za zaproszenie. Do wieczora.
Rozłączam się i skaczę z radości jak dziecko. Nie wiem czy to dobry znak. Często byłam kimś zafascynowana na początku, a potem nic z tego nie wychodziło. Ale Nick’a znam już dłużej i miałam z nim do czynienia. Wtedy nie byłam nim aż tak zafascynowana, więc przyjmijmy, że to nie ten sam zgubny przypadek.
Mam wrażenie, że to cóż zupełnie innego.
-Co tu się właśnie odjebało? - pyta mnie Vick, kiedy dołączam do nich w salonie.
-Widziałaś? - pytam o mój taniec szalonej emerytki.
-Eee, tak? - patrzy na mnie jak na głupka. - Na twoim miejscu modliłabym się, żeby nikt więcej cię nie widział, bo sąsiedzi sobie pomyślą, że niezła z ciebie wariatka.
-Ja też to widziałam! - Caroline wychodzi z kuchni podnosząc jedną rękę, w międzyczasie w drugiej trzymając sok pomarańczowy.
-No… Powiedz nam co się święci. - zagaduje Zoe.
-Dowiecie się tego wieczorem. - odpowiadam tajemniczo.
-Nie no, błagam. Od kiedy przestałaś kłapać jęzorem?
-Od kiedy zmądrzałam.
-A to możliwe? - Vick śmieje się ze mnie, a ja mam ochotę rzucić piłką w jej twarz dokładnie tak jak wtedy na wakacjach, gdy grałyśmy w siatkówkę na karaibskiej plaży. Ah, cóż to były za czasy.
-Dziewczyny! - w salonie pojawia się Rocky. - Mam dla was zaproszenia na wesele. - mężczyzna rozdaje dziewczynom koperty, a kiedy pomija przy tym mnie, patrzą na niego zaskoczone.
-A America? - odzywa się przestraszona Vick. Niby lubi mi dokuczać, ale jakbym nie poszła na wesele to wylewałaby łzy w poduszkę. To się nazywa piękna przyjaźń.
-Ja już dostałam - uśmiecham się z wyższością. - Nic nie poradzę, że jestem bardziej lubiana - odpowiadam teatralnie, po czym zostaję zdominowana lawą wkurzonych spojrzeń plus pretensjonalnym wzrokiem Rocky’iego. - To pa!
VICTORIA
Zakładałam, że ten rok będzie epicki. Podsumowanie ostatnich dni? Zdecydowanie epickie. Właśnie dziś ostatecznie wprowadziłyśmy się do naszego domu w Los Angeles. Jestem bardziej zimową dziewczyną i lubuję się raczej w chłodniejszych klimatach, ale helou?! Ta willa zdecydowanie rekompensuje mi wszystko. Totalnie!
Pięć dni upłynęło od pamiętnej sylwestrowej nocy. Nowy rok rozpoczęłam pijąc szampana na tarasie z najmilszym i najzabawniejszym mężczyzną jakiego do tej pory spotkałam. Nie wiem co on w sumie miał, ale nawet kiedy sytuacja stała się kryzysowa i czekaliśmy na upragnioną odsiecz w postaci Americy i Nick’a, potrafił rozśmieszyć mnie do łez. Wypiliśmy szampana. Uznaliśmy, że spędziliśmy najlepszego sylwestra w naszym życiu. Rozeszliśmy się do swoich przyjaciół.
I takim oto sposobem od pierwszego stycznia nie miałam z nim kontaktu. Ciągle zaglądam do telefonu. Zdążyłam wystalkować go na instagram’ie, co w sumie nie było takie proste. Ale ja, niesiona dumą i regułą "mężczyźni pierwsi" zamknęłam jego instagramowy profil i zanurzyłam się w fantazjach i marzeniach o Joe Keery'm. Najfajniejszym i najmilszym mężczyźnie jakiego ostatnio spotkałam.
- A wy dziewczyny? - zagaduję do Zoe i Caroline, odsuwając od siebie natrętne myśli od Joe, które ostatnimi dniami wracają do mnie jak bumerang - Jak sylwester? Nie miałyśmy w ogóle okazji obgadać całej tej sytuacji...
Nie kończę, bo widzę, jak ciemnowłosa marszczy brwi. Chociaż nie chce, musi przyznać mi rację. Oliver to kutas. Ludzie tacy jak on się w ogóle nie zmieniają. Widzą tylko siebie i czubek własnego nosa. No i mają małe jaja. Jak na prostaków przystało.
- Nie ma tu o czym rozmawiać - Zoe wzrusza ramionami. Blondynka siedząca za Woods przewraca oczami.
- Cóż. Moim zdaniem zdecydowanie jest - mówi. Przyznaję jej rację kiwnięciem głowy. Zachęcam Zoe do opowiedzenia wszystkiego. Ta jednak uparcie stoi przy swoim i milczy.
- Okej - Turner wstaje, kładzie sobie dłonie na biodrach i władczo unosi podbródek - Jeśli Ty masz zamiar go wybielać, to ja mam zamiar go oczernić. Dasz wiarę, że ta karykatura mężczyzny uznała, że Zoe chce zamieszkać z nim w samym Dubaju? Podszedł do nas, jakby nigdy nic, objął tą siedzącą tutaj dziewczynę - palcem wskazuje na Zoe - I mówi do nas: "Wiecie, że Zoe przeprowadza się ze mną do Dubaju? Zaczynamy tam nowe życie. Tylko ja i moja firma. I Zoe.". Tak się wkurzyłam, że kazałam mu natychmiast opuścić mój dom.
Mrugam szybko oczami. Słyszałam co nieco z tej sytuacji, ale nie wiedziałam, że wyglądało to aż tak egoistycznie.
- Na początku nie rozumiał co do niego mówię - Car kontynuuje wspomnienia z sylwestrowej nocy - Ale ostatecznie Paul zareagował i Oliver ulotnił się przed dwunastą. I takim oto sposobem, nasza mała Zoe spędziła odliczanie do nowego roku w toalecie, płacząc w rękaw.
- Tak mi przykro, ale zarazem w ogóle Ci nie współczuję - spoglądam na Woods. Uśmiecha się blado, bo wie, ze zasłużyła na te słowa. Zauważam jak podkrążone i spuchnięte ma oczy. Jestem pewna, że jeszcze niedawno wylewała łzy tęsknoty za Oliverem.
- Słuchaj, Zoe - siadam obok niej, ujmując jej dłoń w swoją - To, że nie ma go w Twoim życiu to najlepsze co mogło Cię spotkać. Sama wiesz jak mnie potraktował. Wiedziałaś o tym, ostrzegałam Cię, ale chciałaś zrobić swoje. I zrobiłaś. Oczywiście mam nadzieję, że dostałaś nauczkę za nie posłuchanie doświadczonej przyjaciółki, która miała z nim do czynienia. Oliver Hoover to burak i wierz mi, to najdelikatniejsze słowo jakim mogę go określić. Nie daj boże nazwałabym go chujem albo pojebem…
Zoe chichocze pod nosem, po czym wtula się w moje ciało.
- Myślę, że ja też zasługuję na uścisk - blondynka odzywa się, a my odsuwamy się od siebie ze śmiechem na ustach - To ja ścierałam Twoje łzy i ominęłam pokaz fajerwerków. A wiecie jak je uwielbiam, prawda?
Po chwilach uniesień przyjacielskich, kilku poradach i motywacji do wyjścia ze skorupy, którą utworzyło złamane serce, udaję się do swojego pokoju. Nadal poznaję ten ogromny dom, szczerze przyznając się przed sobą, że ledwo się w nim odnajduję.
Paul zrobił naprawdę świetną robotę wybierając akurat tą posiadłość. Jest nowoczesna, stylowa i totalnie w naszym typie. Wszędzie króluje brąz, beż i biel. Z naszych okien widać rozprzestrzeniający się ocean, który również możemy oglądać z finezyjnego balkono-tarasu. Posiadamy również swój osobisty basen, trawnik do opalania i pełno designerskich obrazów, gadżetów i posągów.

Tutaj, w Los Angeles jestem dojrzała ja. Sypialnia utrzymana jest w ciemnej kolorystyce. Ściana pod którą ustawione jest łóżko, jest pokryta czarną tapetą. Pomieszczenie oświetlają halogeny, ale aby utrzymać trochę prywatnego wyrazu nad stolikami nocnymi zamontowane zostały srebrne lampy wiszące. Reszta ścian wykonana jest ze szła, oprócz jednej drewnianej kolumny. Brązowy dywan, oraz sofa i fotele uzupełniają całość. Mam w planach uzupełnić całość czymś żywym. Kaktusami i wysokimi kwiatami w ciemnych, lakierowanych donicach. Jeszcze kilka ramek ze zdjęciami i mogę czuć się jak w domu. Oprócz tego mam swoją osobistą łazienkę utrzymaną w kolorze bieli oraz szarości oraz ogromną garderobę. OGROMNĄ GARDEROBĘ. Nie żartuję, jest co najmniej raz większa niż moja londyńska.
Rzucam się na łóżko, zatapiając w nowej, białej pościeli. Wdycham jej zapach, rozkoszując chwilą.
- Wow - słyszę głos Ami, ale nie podnoszę głowy. Za bardzo lubię woń nowej pościeli - Twój pokój też jest niesamowity.
Czuję jak kładzie się obok mnie, więc odwracam twarz w jej stronę. Ma promienny uśmiech, zaróżowione policzki i jestem pewna, że niekoniecznie z powodu wysiłku przy wnoszeniu kartonów.
- Jeśli tak Twoje ciało reaguje na Nick’a, gdy nawet nie ma go w pobliżu to boję się myśleć co będzie jak stanie tuż obok Ciebie. Albo złapie Cię…
- Przestań - zakrywa twarz w dłoniach zakrywając jeszcze większy rumieniec - Myślisz, że dobrze zrobiłam zapraszając go na imprezę?
Unoszę się na łokciach. Patrzę przez okno na poruszające się po niebie chmury. To niesamowite, że tutaj jest dwadzieścia stopni, a w Londynie czy Nowym Jorku nosiłam puchowe kurtki. Spoglądam na Americę, marszcząc czoło.
- Myślę, że to był okropny pomysł… co on sobie o Tobie pomyślał? Desperatka? Samotna stara panna? Mogłabym wymieniać w nieskończoność.
- Victoria… - znów zakrywa twarz. Jej głos jest zniekształcony, ale doskonale słyszę co mówi - Powiedz prawdę.
- Myślę, że to był najlepszy pomysł jaki miałaś w tym roku. Oprócz tego, żeby zamówić wczoraj chińszczyznę na kolację.
Zsuwa dłonie na materac. I kiedy się nie spodziewam dźga mnie palcem w żebro. Czuję przeszywający ból, obiecując sobie, że już nigdy z niej nie zażartuję.
- Oj, przyjaciółko. Należało Ci się.
Podnosi się do pozycji siedzącej, a ja znów zatapiam się w miękkości pościeli i wygodzie mojego nowego łóżka.
- uncle_jazzy zaczął obserwować Cię na instagramie - podstawia mi telefon pod nos. Kiedy zauważam TĄ nazwę profilu, który jeszcze niedawno przeglądałam jak ostatnia idiotka, serca zaczyna mi walić jak szalone - I co, kto się teraz czerwieni?
Zanosząc się śmiechem opuszcza mój pokój. Karma to straszna rzecz. I wraca z szybkością serca, które z radości skoczyło w dół mojego brzucha po czym wróciło na swoje miejsce.
Ekscytacja. Epickość. Radość. To moje trzy ulubione słowa.
Czwartym i piątym jest Joe Keery.
Wieczór nadszedł szybciej niż się spodziewałam. Większość popołudnia spędziłam na rozpakowywaniu, organizowaniu nowego miejsca i przygotowaniach. Amanda zrobiła mnie na bóstwo, dopełniłam to outfitem składającym się z białej koszuli w delikatne kwieciste wzory. Jej największą ozdobą na ramieniu tworzącą kwiat. Dobrałam do tego asymetryczną różową spódnicę, czarne sandałki od Giuseppe Zanotti, czarną, ozdobną kopertówkę od McQueena i pasującą do całości biżuterię.
Kiedy zeszłam na dół cała ekipa była już gotowa. Włączając w to także szykownie wyglądającego Rock’iego.
Amercia jak zwykle wygląda mega seksownie. Ma na sobie czarno-białą sukienkę midi bez ramiączek. Jej charakterystyczną cechą są skórzane wstawki. Uzupełniła całość czarną kopertówką od Chanel, sandałkami wiązanymi wokół kostki oraz srebrną biżuterią. Jednak to ciemnofioletowa szminka, dodaje całości dzikości i kobiecości.
Caroline ma na sobie niebieską, bardzo oryginalną sukienkę. Dawno nie widziałam tak ekstrawaganckiej kreacji. Jej największym atutem jest przede wszystkim fantazyjna koronka, która spełnia rolę ozdoby i rękawa. Całą swoją kreację podkreśliła srebrnymi szpilkami od tego samego projektanta co ja, kryształową torebeczką i szykowną biżuterią.
Zoe nie byłaby sobą, gdyby nie wybrała czegoś oryginalnego. Na dzisiejszy wieczór postawiła na zestawienie beżu z niebieską torebką. Ma na sobie satynowe, dopasowane spodnie, koronkowe, bardzo odważne body i futerko zarzucone na ramiona.
- Jeśli ktoś jeszcze raz powie, że to na mnie się czeka jak za księżniczką - America spogląda po każdym z nas - To pożałuje tych słów wcześniej niż je wypowie.
Spoglądamy na nią rozbawieni, a szatynka poprawia włosy, obraca się na pięcie i zmierza do drzwi.
- To jak? Idziemy? - mówi teatralnie i opuszcza dom, a my zaraz za nią.
Do miejsca gdzie została zorganizowana impreza nie opuszczają nas dobre humory. Po dotarciu na miejsce jakieś piętnaście minut poświęcamy na krótkie wywiady oraz pozowanie do zdjęć. Już nie mogę doczekać się kiedy w końcu zobaczę efekty naszej pracy przed aparatami, a czas spędzony w blasku fleszy dłuży się niemiłosiernie. Ale w końcu dostajemy znak i Rocky wprowadza nas do środka.
Pomieszczenie jest ogromne i z pompą, ale intymności dodają romantycznie przygaszone światła. Z sufitów zwisają kryształowe żyrandole, a na ścianach przeważa biel i czerń. I my. Nasze okładki znajdują się na głównej ścianie, podświetlone u dołu, dumnie ukazują nasze oblicza.
Każda z nas wygląda inaczej. Nasze twarze oddają inne emocje. Przedstawiają inne wizje fotografa.
- Idziemy przywitać się z resztą? - Caroline spogląda na Paul’a. Jednak on ma zupełnie inny plan. Widzę to po chytrym uśmieszku, który wpłynął mu na twarz
- Zoe idzie z nami. Musi poznać mojego dobrego kolegę, Lewisa. Myślę, że się polubicie - obejmuje ją ramieniem, a kiedy upewnia się, że Zoe na niego nie patrzy obraca się do nas i puszcza szybko oczko. Paul Walker to swatka! I w ogóle się z tym nie kryje. Unosimy z Ami kciuki, pozwalając by robił swoje.
Ciąg dalszy wieczoru to nic innego jak: gratulacje sukcesu od Gigi Hadid. Anna Wintour jest dumna, że może gościć nas na okładkach swojego magazynu. Emily Ratajkowski mówi, że dawno nie widziała tak pięknych okładek. Zac Efron komplementuje.
Ja chyba śnię.
Albo i nie.
- Widziałam Nick'a. Idę się z nim przywitać - Ami dotyka mojego ramienia - Dasz sobie radę?
- Jasne - patrzę jej w oczy, machając dłonią - Leć. Myślę, że Twój gość oczekuje od Ciebie twojego towarzystwa - mrugam okiem.
I znów zostaję sama pośród tłumu. Wiele obcych gratuluje mi okładki, kiedy mijam ich zmierzając w kierunku baru.
-Victoria! Zaczekaj! - słyszę głos Tom'a, na który od razu się obracam z ogromnym uśmiechem. Jednak znika on od razu kiedy widzę ją. Ubrana w długą suknię, odnowiła swój image rozjaśniając i skracając włosy. Chyba efektem miał być drapieżny wizerunek. Niestety nie wyszło tak jak powinno.
- Świetna robota - przyjaciel przytula mnie mocno.
- Gratuluję, Victoria - Taylor robi to samo. Taylor Swift mnie przytula! - Nie spodziewałam się tak świetnych okładek.
- Dziękuję… Ale to ja nie spodziewałam się tutaj Ciebie - odpowiadam uśmiechając się tak, za zaciskam usta w cienką linię. Staram się odczytać coś z jej twarzy, ale jest niewzruszenie przyjazna. Toma rozradowana. Co się tu dzieje?
- Przepraszam, ale nie dałem rady was poinformować, że z kimś przyjdę.
- Jesteśmy razem - Taylor kończy za niego. A bynajmniej takie odnoszę wrażenie. Mrużę oczy. Resetuję mózg. Zastanawiam się czy dobrze usłyszałam. Ale nic się nie zmienia. Oni ciągle tu są, ciągle splatają swoje palce.
- Gratuluję - udaje mi się wydusić.
- Dziękujemy - blondynka obejmuje ramię Tom’a, po czym składa na jego policzku pocałunek - Miło się rozmawiało, ale muszę iść przypudrować nosek. Znajdziemy się później?
- Oczywiście, kochanie - blondyn patrzy za Swift tak długo, aż nie znika mu z zasięgu wzroku, po czym wraca wzrokiem do mnie.
Jestem w szoku. Nie, cofam to. To zdecydowanie za mało. Jestem w ogromny niedowierzaniu. Mam ochotę wysiąść z tego pędzącego pociągu miłości do Taylor Swift.
- Tom, o co tu chodzi? - zmniejszam dystans między nami, robiąc krok do przodu. Spoglądam mu w oczy, oczekując wyjaśnień.
- Zakochałem się.
- W Taylor Swift?! - mój głos jest zbyt wysoki, więc odchrząkuję, by nie pokazywać wewnętrznego rozdarcia między "Tom, mój dobry przyjaciel" a "Taylor, wróg z założenia".
- Tak… znasz to uczucie kiedy spada na Ciebie coś jak grom z jasnego nieba?
- Nie. Tak. Może. Nie wiem. A co to ma do rzeczy?
- To, że właśnie z nią tak było. Po prostu się spotkaliśmy i już. Wiedziałem, że to to. Że to właściwe.
- Yhym - wciskam palec w jego klatkę piersiową, ale odsuwa go od razu - Jako Twoja dobra koleżanka, z którą za chwilę będziesz uprawiał udawany seks przed kamerami, radzę Ci trzymać się od niej z daleka. Bądź racjonalny! Proszę Cię…
- A ja jako Twój przyszły udawany mąż, każę Ci to zaakceptować, inaczej nie będzie między nami tak sympatycznie jak dotychczas. Jutro ogłaszamy oficjalnie, że zostaliśmy parą. Zrozumiano?
Pstryka mnie w nos palcem, jakbym była dzieckiem. I tak się właśnie czuje. Nie pozostaje mi nic innego jak kiwnąć głową, zacisnąć zęby i pozwolić mu do niej odejść.
Rok zdecydowanie będzie epicki, usłany niespodziankami, które szykuje los.
Związek Tom’a z Taylor Swift? Odhaczone.
Więc, co będzie następne?
NICK
Telefon od Ami totalnie mnie zaskoczył. Wiem, że na sylwestrze powiedzieliśmy sobie sporo rzeczy i niektóre słowa były bardzo wysoko mierzone i miały dużą wartość, ale nie wiedziałem, czy faktycznie wzięła je na serio i czy sama mówiła poważnie, czy raczej była to tylko poalkoholowa pogawędka.
Ja na pewno byłem poważny. Rzadko bywam tak szczery w towarzystwie dziewczyn, które znam krótko, bądź odnawiam kontakt po długim czasie. Ale z nią jest inaczej.
Kiedy w nowy rok wszystko sobie przemyślałem i wziąłem pod uwagę słowa, które kierowałem w jej stronę, miałem ochotę uderzyć głową o ścianę. Miałem wrażenie, że ją tym przestraszyłem, a ona zwieje tak samo jak za pierwszym razem.
Jeśli w przyszłości, jakimś cudem znowu będziesz w stanie się zakochać… Zakochaj się we mnie.
Cholera, kto mówi takie rzeczy na drugim spotkaniu po prawie półrocznej przerwie widywania z wyjątkiem na krótkie pogawędki na imprezach, które nie miały większego znaczenia?
W tym momencie plułem sobie w twarz, że moja psychika działa tak, a nie inaczej. Może byłoby lepiej, gdybym był jak większość facetów. Miał totalnie wyrąbane i czekał na przebieg sytuacji. Ale ja tak nie potrafię. Mówię co myślę, a jeżeli coś do kogoś czuję, to też to mówię. Może nie zawsze, ponieważ odwaga mi na to nie pozwala, ale kiedy tylko ją zobaczyłem na koncercie Ed’a, od razu wiedziałem, że muszę wziąć sprawy w swoje ręce.
Z wieścią o tym, że jest wolna, jeszcze bardziej nabrałem ochoty na walkę. Jakby jakaś niewidzialna energia wstąpiła we mnie i nie chciała ustąpić. Wiedziałem, że to nie może skończyć się tak jak ostatnio, a jej słowa, które usłyszałem zaraz po tym, jak wybiła godzina dwunasta, jeszcze bardziej podsyciły mój apetyt.
Chciałabym… Bo możesz być najlepszą rzeczą, jaka mi się przytrafiła.
A ja chciałem wierzyć, że ona może być najlepszą rzeczą, jaka przytrafiła się mnie.
Kiedy docieram pod budynek, w którym organizowana jest impreza Vogue, zdenerwowanie przebiega całe moje ciało. Nie mam pojęcia dlaczego. Dla tych, którzy mają mnie za cholernie pewnego siebie mam jedną wiadomość: PIEPRZCIE SIĘ.
Mój ochroniarz, Wielki Rob odprowadza mnie do drzwi. Wokół jest mnóstwo paparazzi i pewnie są nieźle zdziwieni moją obecnością.
Nick! Co robisz na imprezie Vogue?
Będziesz na kolejnej okładce?
Gdzie twoja osoba towarzysząca?
Skąd się tu wziąłeś?
Nie odpowiadam na żadne z tych pytań. Nie pozuję nawet na ściance. To nie moja impreza i w zasadzie nie zostałem na nią oficjalnie zaproszony przez kadrę magazynu.
-Poradzisz sobie?
-Myślę, że nie zjedzą mnie żywcem - śmieję się, klepię go po ramieniu i wzrokiem odprowadzam do samochodu.
Kiedy stoję już przy wejściu dla całej tej zebranej elity, facet w postawionych na żel włosach i błyszczącej fioletowej marynarce patrzy na mnie znad czarnych oprawek okularów.
-Nick Jonas… Dobrze cię widzieć.
-Eeem, dzięki? - odpowiadam, bo pierwszy raz widzę gościa na oczy, lecz doskonale zdaję sobie sprawę, że on wie o mnie wszystko, włączając w to informacje o rozmiarze buta, jakiej firmy pasty do zębów używam i co dziś jadłem na śniadanie.
-Masz zaproszenie?
-Cóż… Nie na piśmie.
-No to mamy problem… - patrzy na mnie podejrzliwie, ale po chwili śmieje się wniebogłosy jakby powiedział najśmieszniejszy żart w historii ludzkości i macha fikuśnie wskazującym palcem przed moimi oczami. - Żartuję! Jesteś na liście gości. Ktoś cię dodał w ostatnim momencie. Możesz wejść. Świetnie, że wpadłeś. - mijam go, ale po chwili zatrzymuje mnie, zbliżając się do mojego ucha. - Bez tego i tak bym ci wpuścił - szepce i puszcza do mnie oczko.
Wybornie.
Wchodzę na piękną salę bankietową, w której roi się od ludzi. Są tu zapewne wszyscy z branży modowej i ci, którzy mają do czynienia z magazynem. Nie znam się za bardzo na modzie, a raczej mało się nią interesuję. Zazwyczaj zakładam to, co zaproponują mi moi ludzie od wizerunku, chociaż sam potrafię się też całkiem nieźle ubrać, co nawet mnie trochę dziwi.
Pełno tu modelek i dziewczyn wyższych ode mnie o nawet trzy głowy. Nie czuję się z tym zbyt komfortowo, ale zdążyłem się do tego przyzwyczaić. Może powinienem nosić buty na podwyższeniu, żeby się trochę dowartościować.
-Nick! - znikąd podlatuje do mnie Emily Ratajkowski. To chyba jedna z nielicznych twarzy, jakie tu znam.
-Hej, jak się masz? - witam się z nią ochoczo. Emily jest świetną dziewczyną, której nie uderzyła sodówa do głowy, co bardzo doceniam. Nie dawno miałem z nią sesję zdjęciową i muszę powiedzieć, że przez cały czas zachowywała się bardzo profesjonalnie, pozwalając sobie w między czasie na drobne żarty, które szczerze mnie rozśmieszały.
-Dobrze. Ale jestem zaskoczona, że cię tu widzę.
-Dostałem zaproszenie od kogoś.
-Kobiety? - patrzy na mnie podejrzliwie. Widzę, że jest ciekawa, ale również szczerze cieszy się z takiego obrotu sytuacji.
-Zdecydowanie jest kobietą.
-Cholera. To coś poważnego?
-Jeszcze nie wiem i nie chcę zapeszać, w każdym razie byłbym zadowolony jeśli okazałoby się, że tak - odpowiadam zgodnie ze swoimi odczuciami.
-W takim razie trzymam kciuki. Mam nadzieję, że jest ciebie warta! - ostatni raz dotyka mojego ramienia i odchodzi do kogoś, kto właśnie ją zawołał.

Zamawiam w barze najlepszą whisky, którą dostaję po dwóch minutach i kieruję się do telebimu, gdzie widnieje okładka Ami.
Kiedy na nią zerkam, widzę cały wachlarz różnych emocji. Nie wiedzieć czemu, głównie króluje tu smutek i swego rodzaju nostalgia. Jej oczy patrzą na mnie w ten sposób, jakby pokazywały całą swoją duszę i to co właśnie dzieje się w jej umyśle. Śmiem mniemać, że taką właśnie chciała siebie pokazać.
Trochę zagubioną, niepewną, trochę rozdartą i samotną. Jakby dosłownie błagała, żeby ktoś ją w końcu uwolnił.
A może po prostu whiskey zaczyna działać, a ja zbyt mocno to wszystko redaguję.
-Jesteś! - moje rozmyślenia przerywa jej głos. Kiedy mnie przytula, czuję zapach jej słodkich perfum i płynu do kąpieli. Wygląda bajecznie i nie mam co do tego wątpliwości.
-Oczywiście, że jestem. Choć miałem dziwną sytuację na wejściu.
-Nie chcieli cię wpuścić? - robi przestraszoną minę. - Dodałam cię do listy i powiedziałam, że masz wejść bez jakichkolwiek przeciwwskazań. Jeśli nabawiłeś się przez to nieprzyjemności to strasznie cię przee…. - nie daję jej dokończyć.
-Hej! - dotykam jej opalonego ramienia, który w świetle jupiterów błyszczy od nadmiaru kryształowej oliwki. Zdecydowanie błyszczałaby i bez niej. - W porządku. Wpuścili mnie. Wszedłbym nawet przed dach jeśli byłaby taka potrzeba.
-Bardzo się cieszę, że jesteś. - uśmiecha się do mnie promiennie i widzę jak jej pełne policzki się przy tym unoszą. To najsłodszy widok jaki w życiu widziałem. - Podoba ci się okładka?
-Jest piękna - komentuję. - Ale trochę smutna.
-Tak… - wzdycha. - Jakoś tak wyszło. Nie wiem czemu wybrali akurat tą - odpowiada zakłopotana, ale wydaję mi się, że jednak wie.
-Myślę, że pewnie dlatego bo jest świetna. I w pełni pokazuję twoje wrażliwe oblicze.
-No… - odzywa się. - Zoe jest seksowna, Victoria subtelna, a Caroline zadziorna. Ktoś musiał być wrażliwy. - śmieje się, a ja przyznaję jej rację. Cieszę się, że mam do czynienia z tą wrażliwą.
-Nick! - znikąd pojawia się Caroline. - Co ty tu robisz? - pyta, co słyszę już po raz setny, ale nie mam jej tego za złe. Szczerze powiedziawszy, gdybym nie znał sytuacji, sam bym się o to zapytał.
-Ja… - wyrywam się, ale przerywa mi głos Ami.
-Ja go zaprosiłam - szatynka uśmiecha się dumnie, po czym zerka na mnie. Częstuję ją tym samym.
-Oo - blondynka kiwa głową. - Umawialiście się też na zestaw ubrań? - lustruje nas od stóp do głów, a my idziemy za jej tropem. Faktycznie wygląda to tak, jakbyśmy się umawiali.
-Nie bardzo - odpowiada Ami i chyba sama jest tym zdziwiona.
-Yhym, ciekawe - Caroline znów patrzy na nas przemiennie jakby zastanawiała się nad tym co się właśnie dzieje i co knuje nasza dwójka. Problem w tym, że nic nie knujemy. Chyba. - No nic. W takim razie miłej imprezy. Miło cię widzieć Nick! Mam nadzieję, że wpadniesz do mnie w któryś dzień na ploteczki!
-Zdecydowanie tak zrobię! - śmieję się i macham jej na pożegnanie.
Caroline znam trochę dłużej od reszty dziewczyn, zważywszy, że występowaliśmy kiedyś razem w reklamie jak jeszcze byliśmy na początku swoich nastoletnich lat. Swego czasu również występowała w chórkach jeszcze znanej wtedy na całym świecie Hanny Montany, a mojej byłej dziewczyny, więc również miałem z nią gdzieniegdzie do czynienia. Ona jest w tej branży od dawna, tak samo jak ja i w prawdziwe powiedziawszy od najmłodszych lat mieliśmy dobry kontakt. Zawsze traktowałem ją jak dobrą koleżankę i mogłem z nią pogadać zupełnie jak z kumplem. Kiedy poznałem Victorię, odniosłem to samo wrażenie. Zoe nie znam jeszcze zbyt dobrze, ale wydaję mi się, że wszystko jest do nadrobienia, a jeśli okażę się tak samo w porządku jak dwie pozostałe, to na pewno warto ją poznać.
Inaczej jest jednak z Americą. Ją zawsze traktowałem inaczej. Nie była tylko koleżanką, lecz osobą, do której mogę poczuć coś więcej. Czasem tak po prostu jest. Kogoś traktujesz jako przyjaciółkę, kogoś innego jako siostrę, a jeszcze innego jako obiekt ekscytacji czy pożądania. Wygląd czy stopień relacji nic do tego nie ma. Tak się już po prostu dzieje.
-No dobrze. - odzywa się Ami. - Na górze jest taras. Chyba dla tych, którzy chcą trochę odpocząć od gwaru. - słyszę jak cytuje podobne słowa, które powiedziałem do niej w sylwestra. - Co prawda chyba nie serwują tam świetnych koktajli, ale można spokojnie porozmawiać. Masz ochotę się tam przenieść? - uśmiecha się szeroko, a ja za żadne skarby nie mógłbym jej odmówić. Nawet nie mam na to ochoty.
-Szczerze powiedziawszy to marzę o tym - odpowiadam tymi samymi słowami, jakimi ona odpowiedziała mnie i już po chwili kierujemy się na górę, gdzie nie ma kompletnie żywej duszy. Chyba nikomu więcej nie przeszkadza gwar rozmów, których jest dookoła cała masa.
Wita nas ogromna przestrzeń oraz mnóstwo kwiatów. W północnej części tarasu znajduje się przytulne miejsce ze stołem ogrodowym oraz krzesłami. Kierujemy się tam i już z tego miejsca mogę poczuć woń lawendy, która unosi się z donic umiejscowionych wzdłuż barierki.
-Jednak serwują tu dobry alkohol - zagaduję, gdy widzę na stolę butelkę szampana oraz rząd kieliszków. Słyszę jej dźwięczny śmiech i sięgam po dwa z nich. Nalewam nam obojgu, podaję jej jeden kieliszek i stukam się z nią szkłem.
-Za twoją okładkę - mówię.
-I wspaniały początek roku - dopowiada i bierze łyk. Siedzimy chwilę w ciszy, która absolutnie mógłbym rzec, nie jest niezręczna. Raczej napawamy się dźwiękiem ciszy, choć na dole jest tak głośno. Słychać mnóstwo rozmów, które tak naprawdę nie są dla mnie istotne. Ona zaś przynosi ciszę. Najpiękniejszy dźwięk, jaki słyszałem.
-Powiedz mi coś, o czym nikt nie wie. Coś co mogę zachować tylko dla siebie - spogląda na mnie, zaczynając tę samą grę, którą rozpoczęliśmy trzydziestego pierwszego grudnia. A może to nie gra? Może to swego rodzaju wyznania. Wachlarz słów, którymi chcemy się karmić.
-Cieszę się, że jestem tu dziś z tobą. Myślałem, że wystraszyłem cię tym co ci ostatnio powiedziałem, ale nie żałuję… - kiwa głową, nie komentując mojego wyznania. - A ty? Powiedz coś o czym nikt nie wie.
-Może to nie będzie coś o czym nikt nie wie, ale na pewno nie wiesz tego ty - zaczyna, zagryzając dolną wargę, jakby specjalnie trzymała mnie w niepewności. - Przeprowadziłam się do Los Angeles.- jej słowa są dla mnie jak bumerang. Uderzają, zostawiają po sobie ślad, odchodzą i znów powracają.
-Co ty mówisz? - udaję mi się wymsknąć.
-No, jednak stwierdziłam, że całkiem mi się tu podoba - znów się uśmiecha, a moja radość w tym momencie jest niewyobrażalnie gigantyczna. Nie chcę dać po sobie tego poznać, ale właśnie to robię. Kąciki moich ust niebezpiecznie drgają i jestem pewny, że iskierki w moich oczach rozświetlają pomieszczenie na tyle, że zbędne jest jakiekolwiek inne światło.
-Nie wiem co powiedzieć. To świetnie. Naprawdę świetnie - wypuszczam powietrze, które skumulowałem przez ostatnie trzydzieści sekund. Teraz mogę oddychać pełną piersią.
America mieszka od teraz w LA. Nie wyjeżdża do Londynu. Zostaję tu na stałe. Nie wyjeżdża. Nie muszę jej gonić.
-Możesz zapytać mnie jeszcze raz.
-Eeee - gubię się, bo zapomniałem o co ją pytałem. Jestem tak zaskoczony ostatnią odpowiedzią, że mam w głowie pustkę.
-Powiedz mi coś co… - podpowiada mi.
-A, tak. Powiedz mi coś o czym nikt nie wie. Coś co mogę zachować dla siebie.
-Czy pójdziesz ze mną na ślub Rocky’iego? - pyta, a ja patrzę na nią znów zupełnie zdezorientowany. - To mój ochroniarz - kontynuuje. - Żeni się za dwa tygodnie w sobotę. Chciałabym, żebyś ze mną poszedł. - potrzebuję chwili do namysłu. Oczywiście już teraz wiem, że moja odpowiedź będzie twierdząca. Po prostu wciąż nie mogę w to uwierzyć.
-Pójdę, ale tylko jeśli… - mówię, na co ona spina swoje ciało. Niepotrzebnie, bo ja także chcę jej coś zaproponować. - Jeśli przyjdziesz na premierę mojego nowego filmu. - dokańczam i znów słyszę jej śmiech.
-Z rozkoszą.
-Ale tym razem chcę cię mieć bliżej niż ostatnio.
-Czy będę musiała znów patrzeć na erotyczne sceny z tobą w roli głównej? - droczy się ze mną.
-Tym razem jestem bezpieczny.
-W takim razie będziesz miał mnie blisko.
Znów delektujemy się szampanem, uśmiechamy do siebie wzajemnie i cieszymy chwilą, która przyniosła tak wiele dobroci.
Bo nikt nie wie co przyniesie jutro.
Ważne jest to, co niesie dzisiaj.
***
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz