wtorek, 24 marca 2020

E5S6. I swear it's hard to think, it's hard to breathe when you're in the air I try to run, but you're everywhere I go.


VICTORIA
19 maj, niedziela
            Po rozmowie z Americą dopada mnie chwilowa nostalgia. Od początku powstania The Fame, od momentu kiedy nasza przyjaźń rozkwitła na dobre, zawsze ale to zawsze spędzałyśmy nasze urodziny wspólnie. A teraz, drugi rok z rzędu jesteśmy w zupełnie innych miejscach, w zupełnie innych sytuacjach życiowych. Biorąc to wszystko pod jeden mianownik, to jesteśmy teraz już zupełnie innymi kobietami.
            I choć pragnęłam ten dzień spędzić przy boku Carter, pijąc bezalkoholowego szampana, jestem w mojej ulubionej kawiarni gdzie poznałam Blue, która jest moją towarzyszką dzisiejszego popołudnia.
 - Więc mówisz, że Twoja siostra odnalazła Cię po latach, totalnie się zaprzyjaźniłyście, a później zmarła? - ciemnowłosa powtarza moje słowa, skracając historię do jednego zdania. Podnosi kubek z kawą do ust, by wziąć długiego łyka kofeinowego napoju - To... przykro mi z powodu Twojej siostry, ale taka historia nie zdarza się na co dzień.
 - Czasami sama nie mogę uwierzyć, że ona tu była. Znałyśmy się tak krótko, że... że czasami boję się, iż sobie ją wymyśliłam.
 - A jak radzisz sobie z jej stratą?
            Myśl Blue mnie zaskakuje, ale już dawno nikt nie zadał mi tak trafnego pytania. Właściwie, jak sobie radzę?
            Szczerze to ogóle sobie nie radzę. Przeprowadzałam się do nowego miasta, z osobą za którą wyszłam za mąż, chociaż jedynymi uczuciami jakimi go darzę jest co najwyżej krzta sympatii. Siedzę godzinami wpatrując się w okno, bezczynnie tracąc cenny czas. Krzątam się z kąta w kąt, w poszukiwaniu inspiracji, odrobiny chęci, czegokolwiek co pozwoli mi ruszyć do przodu. Ale jedyne co widzę, to białe, zimne ściany i niezadowolona mina mojego męża.
 - Jesteś artystką prawda? - Blue pochyla się w moją stronę. W kąciku jest ust czai się uśmieszek - Wybacz, ale zrobiłam mały research - macha niedbale ręką - Skoro całe życie tworzysz, to czemu nie zaczniesz robić czegoś twórczego by zwalczyć tą czerń która Cię otacza?
            Blue badawczo przygląda się mojej twarzy, ruchem dłoni zaznaczając przestrzeń wokół mnie, czekając na jakąkolwiek reakcję.
 - Ja… ja nie wiem czy jeszcze potrafię.
 - A próbowałaś, czy całą energię traciłaś na budowaniu niechęci do męża i przeżywaniu straty siostry?
 - Ja… - odbiera mi mowę. Znam Blue Simmons tak krótko, a tak szybko zdążyła mnie przejrzeć. Zasycha mi w gardle, popijam więc herbatę miętową, którą wcześniej zamówiłam. Odkładam kubek, również przysuwając się w stronę ciemnoskórej kobiety.
 - Jak udało Ci się rozłożyć mój smutek na części pierwsze w tak krótkim czasie? - pytam z niedowierzaniem.
 - Victorio - wyciąga dłoń, by zakryć moją w ciepłym geście - Wydaje Ci się, że jesteś schowana pod grubą skorupą bezpieczeństwa, który budowałaś przez całą swoją karierę. Ale tak bardzo się ylisz. Tak naprawdę jesteś naga i bezbronna, a jedyne czego teraz potrzebujesz to ochrony - ściska moją dłoń - Tą ochronę możesz zapewnić sobie sama, ale potrzebujesz celu. I odrobinki pewności siebie.
 - O czym myślisz, Blue?
 - Zamieniaj się w słuch, bo mam pewien pomysł.

20 maj, poniedziałek
            Książka dla dzieci. Właśnie to był pomysł Blue. Kiedy mi go wczoraj przedstawiła, oniemiałam. Ja i pisanie książek? I to dla dzieci?
            Niedorzeczność, jeszcze wczoraj to słowo kołatało się w mojej głowie, odbijając głuchym echem. Jednak dziś, dziś mogłabym po prostu spróbować i przy odrobinie zapału i stanowczości naprawdę coś stworzyć.
 - I wtedy Blue zaproponowała mi napisanie książki - popijam kawę, z ekscytacją opowiadając Charlesowi o wczorajszym spotkaniu z Blue. Mężczyzna spogląda na mnie znad otwartej gazety, którą właśnie czyta.
 - Ale Ty nie masz żadnego doświadczenia - stwierdza - Jak Twoja znajoma Blue wyobraża sobie, że napiszesz książkę?
            Mrugam oczami rozczarowana jego słowami, usiłując się nie rozpłakać. Nie wierzę, swoim własnym uszom.
 - Nie mówisz poważnie, prawda?
 - Mówię całkiem poważnie - składa gazetę w pół. Odkłada ją na blat kuchennego stołu - Victoria, moim zdaniem musisz skupić się na czymś co znasz. Co nie wychodzi teraz po za Twoją strefę komfortu.
 - Charles, bredzisz - kwestionuję jego słowa w jedyny znany mi sposób, agresją - Może właśnie wyjście z mojej strefy komfortu może mi pomóc - unoszę głos, ale mina Charlesa jest niewzruszona. Emocje rozsadzają mnie od środka i kiedy rzucam kubkiem wypełnionym kawą, o podłogę patrząc jak ciemna ciecz rozbryzguje się po całej kuchni, czuję natychmiastową ulgę. Ale potem spoglądam na rozdrażnioną twarz Charlesa, a równowaga którą na chwilę przywróciłam odparowuje w nicość.
            Obracam się na pięcie, opuszczając kuchnię.
 - Jesteś nie do zniesienia Victoria! - krzyczy za mną, ale jedyne co teraz mogę robić to osunąć się na podłogę w łazience i płakać i płakać.

21 maj, wtorek
            Jest to pierwsze oficjalne wyjście od momentu kiedy zamieszkaliśmy w Norwegii. Od momentu naszej wczorajszej kłótni praktycznie nie zamieniliśmy słowa. Teraz, kiedy znajdujemy się wśród jego znajomych, budujemy wokół siebie otoczkę szczęśliwego małżeństwa.
            Mam dość, ale przywołuję na twarz serdeczny uśmiech.
 - George, to jest moja żona, Victoria - Charles przedstawia mnie, a wysoki, przystojny mężczyzna wyciąga dłoń w moją stronę.
 - Miło mi Cię poznać, Victorio. Wiele o Tobie słyszałem.
 - Ja również - do naszej rozmowy wtrąca szczupła brunetka. Nie mam nawet okazji wymienić życzliwości z Georgem, ponieważ ściska mnie mocno, zupełnie jakbyśmy się znały od lat - Jestem Sigrid. George to mój mąż.
 - Cudownie - mówię, rozciągając usta w wymuszonym uśmiechu. Kobieta odsuwa się ode mnie, nadal ściskając moje ramiona.
 - Tak jakby jesteśmy fanami - Sigrid mówi trochę zbyt głośno i piskliwie. Irytuje mnie.
 - Tak?
 - Oczywiście - Sigrid odpowiada od razu - Nie mogłam doczekać się tego eventu, od kiedy Charles powiedział nam, że dziś tu będziesz. Jestem tak bardzo podekscytowana, że poznałam tak popularną osobę! - kobieta dotyka ramienia mojego męża, żartobliwie go podszczypując.
 - Świetnie - komentuję krótko, odwracając się w stronę bruneta - Czy mogę Cię prosić na chwilę?
            Charles wylewnie żegna się z małżeństwem, a ja stoję obok czekając, aż ta szopka dobiegnie końca. Idziemy w stronę toalet, gdzieś gdzie nie kręci się tyle ludzi. Wściekła obracam się w jego stronę. Mam zaciśniętą szczękę i pięści.
 - Jesteśmy fanami? Serio?
 - O co Ci chodzi? - Charles rozgląda się, wokół siebie, badając czy nikt nie widzi tego, że zaraz wybuchnie między nami kolejna kłótnia.
 - Sigrid bardzo chciała Cię poznać - przyznaje.
 - To dlatego tu jestem? Bo Sigrid chciała mnie poznać?
 - Victoria, nie szukaj dziury w całym - dłoń Charlesa obejmuje moje przed ramię - I tak musiałabyś przyjść na to przyjęcie. Jesteś moją żoną.
 - Po pierwsze, ja nic nie muszę - syczę - Po drugie, mam dość bycia Two…
 - O! Tu jesteście! - piskliwy głos Sigrid przecina ciężkie powietrze. Oddycham boleśnie, wyrywając moją rękę z uścisku Charlesa.
 - Tak, jesteśmy - mężczyzna uśmiecha się radośnie w stronę kobiety, zmieniając swój humor o 180 stopni. Gratuluję mu w myślach umiejętności aktorskich - Zaraz do was dołączymy.
 - Zdobyłam najlepsze wino!
            Sigrid unosi rękę, machając butelką w powietrzu.
 - Czas na toast - kontynuuje, a ja z niedowierzaniem prycham pod nosem. Muszę stąd jak najszybciej wyjść. Uciec.
 - Na mnie już czas, źle się czuję - robię krok w tył, prawie wpadając na stojącą tuż za mną ozdobną palmę - Bawcie się dobrze.
 - Ale Victoria! Zostań z nami jeszcze - Charles milczy, ale Sigrid nieustępliwie próbuje mnie zatrzymać.
 - Do zobaczenia - mówię przez zaciśnięte zęby, prawie biegnąc.
            Potrzebuję świeżego powietrza. Potrzebuję wolności.

22 maj, środa
            Znów spaliśmy w osobnych pokojach. Charles wrócił praktycznie nad ranem, totalnie zlany w trupa. Znalazłam go na kanapie śpiącego w odpiętej koszuli i samych bokserkach, z jedną skarpetką w połowie naciągniętą na lewą stopę.
            Spoglądam na niego z góry. Chociaż pochrapuje i cuchnie od niego alkoholem, nadal uważam go za przystojnego mężczyznę. Kiedy się poznaliśmy, był tak ciepły. Był jak włączona ciemną nocą lampa, a ja byłam ćmą, która potrzebowała blasku i źródła światła.
            Charles był ze mną, kiedy umierała Everly i nigdy mu tego nie zapomnę.
            Ale nasze małżeństwo totalnie go zepsuło. Z dobrodusznego, pełnego zapału młodego mężczyzny, zamienił się w pogardliwego, męża Victorii Santangel, pozbawionego werwy i radości życia.
 - Charles - szturcham go w ramię, ale nic to nie daje. Sen w jakim jest pogrążony jest głęboki i mocny - Charles, wstawaj. Dziś jest taki piękny dzień.
            Spoglądam za okno, gdzie do pomieszczenia wlewają się wiosenne promienie słońca.
 - Charles… idę do sklepu, chcesz coś? - ponawiam próbę kontaktu z mężem, ale na marne. Charles obraca się tylko na lewy bok, mamrocząc coś pod nosem.
 - Zo…sztaw… ją… - nachylam się bliżej, by zrozumieć co mówi - ona…koc…chaaaa...zosztaw…
            Mrugam kilkukrotnie oczami, z niepokojem spoglądając na Charlesa. Nie wierzę własnym uszom. Bo doskonale domyślam się kto pojawił się w jego snach. Niall. Żołądek ściska mi się nieprzyjemnie, kiedy uświadamiam sobie prawdę, tak bolesną, że prawie znów nie wybucham płaczem.
            To nim chciałabym opiekować się kiedy zabalowałby z kumplami. To dla niego chodziłabym z radością do sklepu, kupowała ulubione przekąski. Dla niego chciałabym…
 - Victoria? - Charles budzi się nagle ze snu, jęcząc i sapiąc. Przez myśli o Niallu zupełnie straciłam poczucie czasu - Co się dzieje?
 - Masz kaca - stwierdzam wracając do rzeczywistości. Krzyżuję ręce na piersi. W spowolnionym tempie i z dużą trudnością, Charles siada na kanapie. Wygląda jak góra nieszczęścia.
 - Idę do sklepu, chcesz coś? - pytam. Charles kiwa przecząco głową. Spogląda na mnie z dołu.
 - Chcę tylko świętego spokoju - wypowiada te słowa takim tonem, że trafiają we mnie jak milion małych odłamków szkła, które ranią moją skórę.
            Charles z trudem podnosi się z kanapy i powłócząc nogami, opuszcza salon.
            Odprowadzam go wzrokiem, z rozczarowaniem obracam się na pięcie.
            To małżeństwo to koszmar.
            To musi się skończyć. Nie, cofam. To cholerne małżeństwo nigdy nie powinno się zacząć.

23 maj, czwartek
 - I jak? Ta może być? - przyciągam do siebie błyszczącą, mini sukienkę. Blue patrzy na mnie zachwycona, a jej mina jest jednoznaczna.
 - Victoria, jest idealna!
 - Świetnie - zrzucam z siebie szlafrok, by założyć to cacko - Co to za impreza?
 - Moi serdeczni przyjaciele obchodzą pierwszą rocznicę ślubu. W dniu ślubu stwierdzili, że jeśli wytrzymają 365 dni bez kłótni, zorganizują mega party i chyba im się udało, skoro Cię tam wyciągam.
            Śmieje się z serdecznością. Fantazja niektórych ludzi mnie zaskakuje. Ale w tym przypadku zaskakuje mnie coś jeszcze. Jakim cudem wytrzymali bez ani jednej kłótni przez okrągły rok? Ja jestem po ślubie kilka krótkich miesięcy, a zaliczyłam ich tyle, że nie dałoby się zliczyć.
 - Jak udało im się nigdy nie pokłócić? - siadam na brzegu łóżka, wciągając na nogi czarne pończochy.
 - Frankie bardzo kocha Addison.
 - Myślisz, że to jedyny powód dla którego się nigdy nie kłócili? Miłość?
 - Szczerze, nie mam pojęcia - Blue wzrusza ramionami. W dłoni trzyma jedną z moich sukienek, bawiąc się jej materiałem - Może Ty mi powiesz?
            Unoszę głowę, by zauważyć, że nie jesteśmy w pokoju same. W progu stoi Charles z opuszczonymi wzdłuż ciała rękoma.
 - Właśnie, Victoria - zadaje pytanie, spoglądając to na mnie, to na Blue - Może powiesz nam, czy miłość w małżeństwie powoduje brak kłótni?
            Zamieram, dosłownie straciłam język w gębie.
 - Podsłuchujesz nas?
 - Nie - odpowiada od razu - Szedłem do łazienki, kiedy usłyszałem waszą wymianę zdań.
 - Może zmieńmy temat? - Blue wtrąca się nietęgim głosem, ale od razu zostaje spiorunowana wzrokiem Charlesa.
 - Wydaje mi się - mój mąż stwierdza opryskliwie - Że, doskonale znasz odpowiedź na to pytanie Victoria.
            Znam, tak dobrze je znam, że nie potrafię wypowiedzieć go na głos. Milczę, milczę tak długo, aż Charles znów znika.
            Nie widzę go przez resztę wieczoru.

24 maj, piątek
            Blue przegląda moje pierwsze notatki. Mimo przykrych słów Charlesa, postanowiłam spróbować. Nie mam zamiaru korzystać z jego rad. Muszę sama decydować o tym co będzie dla mnie najlepsze, dla mnie i mojej przyszłości.
            Niecierpliwie tupię stopami, doprowadzając tym Blue do szewskiej pasji.
 - I jak?
 - Musimy nad tym popracować - stwierdza - Ale widzę tu pewien potencjał. Podoba mi się muzyczny wątek.
 - Jestem związana z muzyką od zawsze, nie mogło tu tego zabraknąć.
 - Wróżka Erly - wygląda na zaintrygowaną - Twoja siostra była inspiracją?
 - Tak - odpowiadam - Chciałabym, żeby wygląd wróżki trochę odwzorowywał jej wygląd. Krótkie blond włosy, duże zielone oczy.
            Zamyślam się na chwilę, odtwarzając w głowie dziewczęcą twarz Everly. Moja siostra była piękną kobietą.
 - Erly musi potrafić ożywiać rzeczy. Co to tym sądzisz? - mrugam szybko oczami, żegnając napływające łzy - Everly była dla mnie cudem, chciałabym, żeby dzieciaki traktowały Erly tak samo.
 - Victoria, myślę… - uśmiecha się szeroko - Myślę, że to będzie naprawdę dobra książka. Pozwoli Ci się oczyścić... Wiesz, mnie też kiedyś pisanie bardzo pomogło. Mój kilka starszy brat dziesięć lat temu utonął na jednym ze spływów kajakowych, na które tak bardzo kochał jeździć. Długo nie mogłam pozbierać się z życiem po jego odejściu.
            Uśmiech znika z jej twarzy. Od razu pojawia się tęsknota.
 - Byłam taka jak Ty. Tkwiłam w związku z chłopakiem, który nie potrafił mnie odpowiednio wesprzeć. Mieszkałam w maleńkiej mieścince na południu Norwegii, nienawidziłam tam wszystkiego włączając w to pracy i malutkiego pokoiku w którym pomieszkałam. A potem napisałam książkę. Rzuciłam tego chłopaka. Przeprowadziłam się do Oslo. I mam najlepszą pracę na świecie.
            Spogląda na mnie, dodając mi wiele otuchy swoimi słowami.
 - Spróbuj a sama się przekonasz - mówi tajemniczo, odkładając na blat moje notatki - A teraz powiedz jak Charles?
 - Normalnie - wzruszam ramionami, wygodnie rozsiadając się na kanapie - Nie odzywamy się do siebie.
 - Może to i lepiej - Blue przygryza wargę, jakby bała się, że może zranić moją i tak kruchą psychikę - Bo rozmowy i tak średnio wam wychodzą.
            Nie odpowiadam, przyznając jej rację. Siedzimy przez chwilę w ciszy pogrążone we własnych myślach, kiedy słyszymy trzaski i szumy z korytarza.
 - Sprawdzę co się tam dzieje, ok? - wstaję, kierując się do przedsionka. Charles w pełni ubrany, szuka czegoś po kieszeniach kurtki - Gdzieś się wybierasz?
            Odpowiada mi milczenie.
 - Nie masz zamiaru powiedzieć mi gdzie wychodzisz? - naciskam, ale jedyną odpowiedzią jest ignorowanie mnie.
 - Świetnie - unoszę głos, łapiąc Charlesa pod rękę i zmuszam go by na mnie spojrzał - Świetnie. Idź.
 - Idę - kości szczęki ostro zarysowują się na jego żuchwie - Idę i nie mam zamiaru dziś tutaj wracać. Baw się dobrze, Victorio.
            Patrzymy na siebie przez chwilę, oddychając ciężko.
            Żegnam go bez słowa, spoglądając na jego plecy, znikające za drzwiami.
            To właśnie w tej chwili, po raz pierwszy pomyślałam o rozwodzie.

25 maj, sobota
            Słońce muska moją skórę, oblewając ją ciepłem jakiego od dawna potrzebowałam. Jest sobota i w końcu mam czas tylko dla siebie. Mam zamiar dokładnie się porozciągać i poćwiczyć trochę pilates. Moje ciało potrzebuje ćwiczeń. Przez to wszystko co się ostatnio działo, totalnie zaniedbałam swoje zdrowie fizyczne.
            Kończę ostatni interwał rozciągający mięśnie, kiedy odzywa się mój telefon. Połączenie FaceTime. Biorę łyk wody, wciągam na siebie sweterek i siadam na bujanym fotelu ogrodowym.
            Połączenie jest od Nialla, co mnie zarazem zaskakuje, cieszy i przeraża. Cholera... Nie mieliśmy ze sobą kontaktu od kiedy wyszłam za mąż.
 - Hej - poprawiam szybko włosy - Co tam?
            Twarz Horana uśmiecha się do mnie z wyświetlacza. Ciepło oraz spokój zalewają moje ciało. Nie sądziłam, że to właśnie jego osoby potrzebuje by czuć się tak dobrze.
 - Vick - widzę jego białe zęby, w szerokim uśmiechu i nie potrafię powstrzymać się by także tego nie zrobić - Przeszkodziłem Ci w czymś?
 - Nie… to znaczy trochę - przyznaję - Ćwiczyłam.
            Niall zmienia pozycję na pół leżącą. Spogląda przez chwilę gdzieś w dal, ale po sekundzie do mnie wraca.
 - Co u Ciebie?
 - Chcesz prawdy, czy wersji, którą sprzedaję wszystkim wokół? - pytam.
 - Lubię w Tobie szczerość, więc jak myślisz? - bierze telefon w drugą rękę, więc słyszę lekki zgrzyt - Wiem, że dawno nie rozmawialiśmy i może być teraz trochę dziwnie… ale mnie możesz powiedzieć wszystko.
            Wzdycham głęboko.
 - Jestem nieszczęśliwa, Niall. Tutaj. Z nim.
            Mina Niall'a tężeje. Czuje wyrzuty sumienia po słowach które wypowiedziałam, ale Niall nie potrzebuje karmić się moimi kłamstwami.
 - Małżeństwo potrafi rozczarować.
 - To takie dziwne, że… - nie kończę, nie muszę. Wiem, że Niall wie.
            To dziwne oraz niedorzeczne, że jesteśmy małżonkami innych ludzi. Wiem, że powinno być inaczej. To Niall powinien być moim mężem.
 - Tęsknię za Tobą, Victoria - Horan przerywa ciszę. Łzy napływają mi do oczu, ale już nie boję się płakać.
 - Ja za Tobą t… - nie jest dane mi skończyć, bo przerywa mi odgłos zatrzaskujących drzwi frontowych - Charles wrócił. Muszę kończyć.
 - Jasne - Niall odpowiada, ale cały czas pozostajemy w połączeniu.
 - Victoria?! - głos mojego męża rozchodzi się po pomieszczeniach w domu. Daję mu znać, że jestem na zewnątrz.
            Po chwili pojawia się na ogrodzie, z podpuchniętymi oczami, w ubraniach które miał na sobie wczorajszego wieczoru.
 - Co robisz? - zadaje pytanie. Zanim mu odpowiadam, wstaję z fotela i zaczynam sprzątać matę, na śmierć zapominając o Niall'u po drugiej stronie telefonu.
 - Co się dzieje, Victoria?
            Głos Niall'a rozbrzmiewa z głośników. Kończę połączenie, nerwowo stukając palcem w ekran. Podnoszę głowę by spojrzeć na Charlesa.
 - Jasne, to on, prawda? - prycha - Jestem po za domem przez jedną cholerną noc i nagle przypominasz sobie o nim?
 - To nie tak, Charles - marszczę brwi - To była przyjacielska rozmowa.
            Ramiona Charlesa opadają nisko.
 - Ty nadal go kochasz, prawda? - mówi z pogardą - W dodatku, pewnie nigdy nie przestałaś!
            Widziałam Charlesa wkurzonego, ale nie aż tak. I kiedy mówi to wszystko, coś we mnie pęka i wiem, że zbliża się nieuniknione. Więc mówię, coś co od dawna leżało mi na sercu. Coś co każdy z nas wiedział od samego początku, a i tak weszliśmy w to małżeństwo z totalną premedytacją.
            Jestem szczera ze sobą i Charlesem tak jak nigdy wcześniej.
 - Tak, masz rację - rozkładam ramiona, w poddawanym geście - Kocham go i nigdy nie przestałam.
            Robię pauzę, przed nieuniknionym.
 - Tak jak Ciebie nigdy nie potrafiłam, nie będę potrafić i nie chcę pokochać.
            Rozpadamy się. 
            Albo i już się rozpadliśmy. 
            Może nigdy nas nie było?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz