AMERICA
Nowy York to najludniejsze i najbardziej multikulturowe miejsce na ziemi. Światowe centrum biznesu, mody, technologi, rozrywki i sztuki. Nazywany również stolicą świata, co dopiero teraz wydaje mi się oczywiste. Monumentalne wieżowce to niewątpliwie znak rozpoznawczy tego wspaniałego miasta i niewątpliwie powód, dla którego ogląda się go z głową zadartą wysoko.
I choć przyznaję, w świetle dnia nie jest tak kolorowo jakby się mogło wydawać - tłumy ludzi, trąbiący w korkach kierowcy oraz przechodnie, którzy wchodzą prosto pod koła ich samochodów bo światła sygnalizacji zmieniają się z prędkością abolutnie nieoczywistą. Gwar rozmów w najbardziej egzotycznych miejscach, siwy dym noszący się z chodnikowych kominów czy wszechobecne bilbordy, które są liczniejsze niż amerykańskie flagi w innych częściach kraju. Jest mnóstwo powodów, które sprawiają, że łatwo można znienawidzić Nowy York.
Ale kiedy przechadzam się tymi ulicami nocą, kiedy jeszcze kilka godzin temu miały miejsce te wszystkie mniej lub bardziej denerwujące sytuacje, po prostu nie da się przejść obojętnie. Spoglądam na miejsce rozgwieżdżone milionem i jednym światłem. Na miasto, które nie śpi, choć dawno zapadł już zmrok. Ono nigdy nie kładzie się do snu, bo tak samo jak bijące serce, pompuje życiodajną krew do każdej komórki ciała.
Nowy York to nie tylko Statua Wolności, która w rzeczywistości jest o wiele mniejsza niż na zdjęciach. To również nie tylko królujący nad miastem Empire State Building czy ogromny Central Park. To miasto tworzą przede wszystkim budujący szczególną atmosferę ludzie oraz wolność, którą można poczuć i zobaczyć, obserwując na przykład styl ubierania się mieszkańców, zerkając na szczęśliwych turystów robiących sobie zdjęcie dosłownie na tle wszystkiego czy podziwiając miejscowych grajków na każdym rogu centralnych ulic.
I to, co zdążyłam zobaczyć przez ten niecały skromny miesiąc mieszkania w tej fantazyjnej dżungli to tylko garstka tego, co mogę jeszcze zobaczyć. Zwykle potrzeba kilku dni, aby zwiedzić najważniejsze miejsca i atrakcje większego świata. Niezbędne są tygodnie, aby poznać, jak funkcjonuje, i miesiące, żeby opowiedział o swoich tajemnicach. Nowy York nie zdradza swoich sekretów. Przynajmniej nie od razu. Skrywa je, aby móc zostać tu na zawsze i szukać ich po kres swoich dni.
-I, raz dwa trzy, uśmiech! - Timothee zerka na mnie rozbawiony. Częstuję go tak samo dużą dawką śmiechu. Tutejsi paparazzi nie przeszkadzają mi tak bardzo, jak robili to w Los Angeles czy Londynie. Może dlatego bo w tamtych chwilach bardzo przejmowałam się opinią innych i byłam stale zdenerwowana na cały świat. W zasadzie nie do końca wiedziałam kim jestem i na ile mogę sobie pozwolić. Z perspektywy czasu widzę, jak wiele się zmieniło i jak szalenie mam gdzieś to, co myślą o mnie inni.
-Nie sądzisz, że wspaniale byłoby dostawać ekstra kasę za każde publiczne wystąpienie na ulicy? - pyta mnie, podjadający frytki, po które wstąpiliśmy po drodze do naszej ulubionej budki Carl’s Jr.
-Yeah, przyznaję, że jesteśmy tutaj całkiem rozchwytywanym kąskiem.
-Całkiem rozchwytywanym? - patrzy na mnie roześmiały. - Wcześniej kiedy wychodziłem ze znajomymi to nawet zwykli uliczni przechodnie nie byli tym zainteresowani.
-Nie przesadzaj. Wniosłeś o wiele więcej do świata kina i teatru niż mogłoby ci się wydawać. Ale jeśli już jesteś taki skromny i zrzucasz wszystko na mnie, to cóż mogę powiedzieć. Jestem super gwiazdą. - wzruszam ramionami. - Poza tym, wczoraj przeczytałam, że przeprowadziłam się tutaj specjalnie dla ciebie. - kontynuuję. - Wiesz, chyba zaczynam lubić dziennikarzy z The New Yorker Magazine.
Chalamet prycha na moje słowa.
-Jestem pewny, że oni lubią ciebie o wiele bardziej. Dzięki tobie mają pracę.
-Prawda, ale poniekąd mają rację. - patrzę na niego, podnosząc kąciki ust. - Bez ciebie pewnie by mnie tu nie było.
Szatyn opatula mnie ramieniem, uśmiechając się szeroko.
-Dobrze więc moja divo. Swoją wdzięczność wyrazisz później. Teraz czas uczcić dwudziestopięciolecie twojej gwiazdorskiej egzystencji.
The Dubliner NYC to miejsce, do którego nie zdążyłam jeszcze zajrzeć, dlatego cieszę się, że dzisiaj mam na to szansę. Jest to któryś z kolei irlandzki bar, z jakim się tutaj spotykam. Wydaję mi się, że nowojorczycy uwielbiają Irlandię i chyba dlatego też tak hucznie celebrują Dzień Św. Patryka. Wbrew pozorom nie ma tutaj zbyt dużo zielonych barw tak jak w większości tego typu barów, w których miałam zwyczaj bywać. Zamiast tego, ściany oraz kanapy zdobi winno czerwony kolor. Dodatkiem do całej tej aranżacji jest ciemne drewno, szafy ze szklanymi szybami, w których mieszczą się rożnego rodzaje alkohole oraz wiszące na ścianach telewizory. To miejsce przypomina mi o Niall’u więc uśmiecham się na samą myśl. Jestem pewna, że bardzo by mu się tu podobało.
-Hej, hej, hej! - dochodzimy do jednej z lóż, w której siedzą znajomi Timothee. - Przywitajcie się. To jest America… - Chalamet przedstawia mnie, uśmiechając się dumnie do towarzystwa. - Florence już znasz. - przytulam się z blondynką, którą poznałam tydzień temu, również na zorganizowanym przez Timothee spotkaniu. Byliśmy na kręglach, kiedy z uwagą wsłuchiwałam się w ich rozmowy nad pracą przy wspólnym filmie. Głodna wiedzy pochłaniałam wszystko jak się da, ponieważ od zawsze fascynował mnie świat kina i ciężka praca, jaką trzeba w to włożyć. - A to jest Kathrine i Jordan.
-Hej! - przytulam się również z pozostałą dwójką, w pełni gotowa na nowe znajomości. Naprawdę kocham poznawać nowych ludzi i jestem wdzięczna Timothee za to, że tak łatwo i przyjemnie wdraża mnie w swoje towarzystwo.
-Damn girl, you look smokin! - odzywa się Jordan, całując mnie w oba policzki.
-Dzięki! Mam nadzieję, że nie wystroiłam się za bardzo. - odpowiadam, choć moja podświadomość podpowiada mi coś innego.
Otóż, mój ambitny plan ubioru luźnego, pospolitego stroju na wieczorne wyjście szybko przestał się liczyć w mojej wyobraźni. Perspektywa moich urodzin zmusiła mnie do wyboru nieco bardziej świątecznego stroju, dlatego stwierdzam, że postawa divy wciąż nie ma zamiaru mnie opuścić. Ani przynajmniej zniknąć choć na chwilę.
-Oh, miałaś prawo! Wszystkiego najlepszego! - krzyczy znów Jordan i przez chwilę wszystko dzieję się bardzo szybko. Do nasze stolika przynoszą właśnie wielkiego szampana w kubełku pełnym lodu oraz gigantyczny tort, którego podejrzewam wystarczy dla każdego dzisiejszego gościa w owym barze. Patrzę na Timothee wielkimi oczami, obiecując mu, że uduszę go później, kiedy nikt nie będzie widział i nie będzie szans, żeby posądzili mnie o morderstwo.
-Oh, guys! Jestem zaskoczona. Dziękuję wam. Mimo, że nie znamy się w ogóle albo dosłownie chwilę, to bardzo miłe z waszej strony. - uśmiecham się szeroko, przyjmując kieliszek szampana od Florence, która aktualnie robi za barmankę. - Mam nadzieję, że nie psuję wam wieczoru.
-Żartujesz? - odzywa się tym razem Kathrine. - Jeśli nadarzy się jakakolwiek okazja do świętowania to Bóg nam świadkiem, we’re in!
Śmieję się, podczas gdy wznosimy toast.
Jestem pewna, że to będą całkiem miłe urodziny.
-Ja chyba pierwszy raz widziałam cię w tym filmie, gdzie zakochujesz się w swojej nauczycielce!
-Naprawdę jest taki film?
-Tak! Pamiętam go. To był trochę smutny film.
-Byłeś strasznie chudy.
-On wciąż jest chudy.
-Nie no, przyznaj, że trochę zmężniał.
-No, może odrobinę. Przybyło mu trochę centymetrów tu i tam.
-Ale ta słodka twarz nigdy się nie zmieni.
-Jesteście niemożliwi.
Rozmów jest mnóstwo i tak samo dużo śmiechów. Jestem pewna, że obsmarowaliśmy już dosłownie każdego, kto siedzi przy tym stoliku. Mnie również się dostało. Chyba najbardziej za piosenkę The Fame - Wear me. Czemu wcale się nie dziwię. Był to jeden z naszych początkowych singli, który był/jest nad wyraz obciachowy. Nie chcę pamiętać, że miałam w to jakikolwiek wkład. Ale przynajmniej wtedy było zabawnie. I zdecydowanie nam się to podobało.
No i oczywiście nie obyłoby się bez tematu Harry’ego Styles’a i tego, że oszukaliśmy cały świat. Pomimo, że musiałam im uświadomić, iż wiele plotek nie jest prawdą, to świetnie się przy tym bawiłam. Miałam wrażenie, że jest to towarzystwo, któremu mogę powiedzieć prawdę. I pomimo pytań w stylu: jaki w łóżku jest Harry Styles, czy ma wielkiego penisa i czy plotki o tym, że jest gejem mogą być choć w trzydziestu procentach prawdziwe, czułam się dobrze mówiąc o mojej przeszłości. Może dlatego bo w końcu zaczęłam być z niej dumna. Może nie ze wszystkich sfer, ale na pewno z większości. Ale kiedy teraz patrzę na Timothee, który z żenującym uśmiechem kręci głową wiem, że on ma jeszcze gorzej.
-A Call me by your name?
-OMG. To był film, przy którym płakałem jak dziecko, poważnie. Nie żartuję. - komentuje Jordan. - Gdybym w tamtym momencie nie był po moim coming oucie, zdecydowanie zrobiłbym to po obejrzeniu tego klasyka.
-A czy przypadkiem nie mówiłeś, że ty nigdy nie miałeś coming outu bo twoi rodzice wiedzieli o twojej orientacji niemalże od dziecka? - pyta Florence, patrząc na niego spod byka.
-No tak. Generalnie właśnie dlatego nie miałem szansy na coming out po filmie. Da?!
Śmieję się, słuchając ich wymiany zdań. Już dawno temu zrobiło się naprawdę zabawnie.
-Zgubiłam się. - blondynka podnosi dłonie w geście poddania
-Hej! Wybaczcie za spóźnienie! Próby się nieco przedłużyły. - słyszę za plecami męski głos, i już po chwili moim oczom ukazuje się przystojny szatyn, z podstawionymi włosami i niewyobrażalnie szerokim uśmiechem. Wita się ze wszystkimi ochoczo, wliczając w to także i mnie.
-Oh, nowa twarz! Hej. Jestem Jonathan. - podaje mi rękę, a po chwili zbliża się i elegancko muska mój policzek.
-Hej. Wiem kim jesteś. Ja jestem America.
-Tak, ja też wiem kim jesteś. - odpowiada, po czym siada na rogu loży na przeciwko mnie.
-Oh, uwielbiam te nasze gwiazdorskie zapoznania. Wszyscy się niby skądś znają ale tak naprawdę nie znają się w ogóle. - odzywa się Jordan, wyłudzając tym samym nasze rozbawienie.
-Szczera prawda. - przyznaję.
-Więc skąd znasz Jonathan’a, Ami? Bo to, że on zna ciebie jest pewne. - pyta Florence.
-No cóż, jak każda nastolatka kochałam Glee. W zasadzie stąd wzięła się moja ochota na śpiewanie w jakby to powiedzieć… Mniej kameralnym gronie. - odpowiadam zgodnie z prawdą.
-Czyli najprościej mówiąc, prysznic przestał być jedynym akcesorium, które cię słuchało. - wyjaśnia za mnie Jordan.
-Dokładnie. - śmieję się.
-Czyli można powiedzieć, że jestem jedną z niewielu osób, którym możesz podziękować za wszystkie miliony na swoim koncie. - Jonathan uśmiecha się do mnie szeroko, biorąc łyk ciemnego piwa.
-Ja też pamiętam Glee. Epicki serial. - wtrąca się Jordan.
-Dość surrealistyczny, ale pozytywny. - kontynuuje Florence.
-Fajnie, że przyszedłeś Jonathan. Teraz czas, żeby pośmiać się z ciebie. - Timothee przybija szatynowi piątkę.
-Na miłość boską, wszyscy oglądali Glee! To była eucharystia dla wszystkich przyszłych i niedoszłych talentów.
-Ty zaliczasz się do tych niedoszłych, Jordan.
-Może… To porozmawiajmy o naszych serialowych crush’ah.
-O nie… - Jonathan wywraca oczami, a Timothee mu wtóruje.
-Mi chyba się najbardziej podobał ten koleś na wózku. - odzywa się Florence.
-Wow. - podkreśla z uznaniem Groff.
-Miał coś w sobie.
-Yeah, był słodki, ale największym przystojniakiem był zdecydowanie Blaine. - mówi Jordan, zawzięcie się przy tym wachlując.
-Prawda! - wtrąca się Kathrine. -Mnie też podobał się Blaine.
-Przyznaję, Blaine był słodki… - odzywam się. - Ale moim crush’em od zawsze był Jessie St. James. - wzruszam ramionami, spoglądając rozbawiona na Jonathan’a.
-A niech mnie. - patrzy na mnie zadowolony.
-O, nie! Teraz mu dałaś powód do zwiększenia swojego ego, które na tę chwilę i tak jest dość wybujałe. - Jordan zerka na Jonathan’a, dając mu kuksańca w bok.
-Nie prawda! - szatyn robi oburzoną minę, wciąż się przy tym uśmiechając.
-Ja myślę, że Jonathan był crush’em wielu dziewczyn po zagraniu w Glee. - komentuje tym razem Florence.
-Yep. - zgadzam się. - A później wiele serc zostało złamanych.
Wszyscy patrzą na siebie nieco zdziwieni.
-Dlaczego? - Jonathan obdarowuje mnie podejrzliwym spojrzeniem, a kąciki jego ust ponownie unoszą się lekko w górę.
-No… - odzywam się. - Bo jesteś… gejem?
Niektórzy zaciskają wargi, niektórzy się uśmiechają, a niektórzy - tak jak Jordan, totalnie wybuchają śmiechem.
-Oh, girl. - zaczyna. - Gdyby ten gość był gejem, już dawno poczęstowałbym go swoją kiełbaską.
-Stary, jesteś obrzydliwy. - Jonathan spoziera na niego z lekkim niesmakiem, lecz wciąż się przy tym śmiejąc.
-It is what it is…
-Ale wtopa, przepraszam. To było bezmyślne. - tłumaczę się, nieco zawstydzona.
-Nic się nie stało. Zwłaszcza, że faktycznie były takie pogłoski. - odpowiada Jonathan, przez ułamek sekundy kładąc swoją dłoń na mojej dłoni.
-No właśnie Jonathan, powiesz nam dlaczego były takie pogłoski? America pewnie nie śledziła już twojej kariery zawodowej po tym jak sama została o wiele większą gwiazdą niż ty. - odzywa się Timothee, na co chichoczę.
-Dlaczego znowu na mnie siadacie! Damn, every time!
-Bo jesteś naszym ulubieńcem! - Florence chwyta jego podbródek, uroczo nim potrząsając.
-Grałem w gejowskim serialu to prawda, i nie wstydzę się tego! Nie przeszkadzają mi inne orientacje.
-Szanuję to! - Kathrine unosi kieliszek szampana.
-No i fakt, że nie byłeś widziany z żadnymi kobietami od jakiś… Pomyślmy. Dziesięciu lat?
-Widocznie nie jestem na tyle ciekawą i rozchwytywaną postacią, żeby media rozpisywały się o moim statusie.
-Ważne, że Broadway cię kocha! - odzywa się Timothee.
-Poza tym, zawsze to lepsza niespodzianka dla kobiety, kiedy okazuje się, że jej crush, który miał być gejem okazuje się jednak hetero niż na odwrót, prawda?
-Cóż mogę powiedzieć? Jestem pozytywnie zaskoczona.
-W takim razie wypijmy jeszcze raz za dzisiejsze urodziny Ami… - Jordan wygładza przemowę, a Jonathan patrzy na mnie zdziwiony, a ja zatrzymuje go jedynie skinieniem ręki. - Oraz wszystkie plotki, które okazały się nieprawdą.
-Cheers!
-Jonathan! Skoro już tu zagościłeś to czas zapłacić za nasz zakład. - odzywa się Florence. - Scena czeka.
Groff wzdycha, kręcąc głową.
-Jak zwykle w najlepszym momencie.
-Kocham karaoke!
-Go, go Jonathan!
-Będzie śpiewał? - pytam cichutko Timothee, kiedy szatyn jest już w drodze na małą scenę, która znajduje się w przedniej części pomieszczenia.
-Yep. Często to robi. Wszyscy go za to tutaj uwielbiają.
-Nie wątpię. - mówię podekscytowana. - Hej. Dziękuję ci za to co dla mnie zrobiłeś. Co prawda, nie do końca spełniłeś moje pierwsze życzenie ale…
-Szampan, tort i niezbyt zdrowe umysłowo towarzystwo ci to wynagrodziły?
-Zdecydowanie tak. - kiwam głową, całując go w policzek. Po chwili znów jednak odwracam się w stronę sceny, bo niewątpliwie jestem nieprzygotowana na to, co zaraz ma nadejść.
-Dobry wieczór wszystkim! Dzisiaj wcielę się trochę w rolę rockmana i zaśpiewam jedną z moich ulubionych piosenek, legendarnego AC/DC. Ostrzegam, może być mocno. I głośno.
Livin' easy, lovin’ free
Season ticket on a one way ride
Askin' nothin’, leave me be
Takin' everythin' in my stride
Don't need reason, don’t need rhyme
Ain't nothin' I'd rather do
Goin' down, party time
My friends are gonna be there, too, ehh
I'm on the highway to hell
On the highway to hell
Highway to hell
I'm on the highway to hell
No stop signs, speed limit
Nobody's gonna slow me down
Like a wheel, gonna spin it
Nobody's gonna mess me around
Hey, Satan, payin’ my dues
Playin' in a rocking band
Hey, momma, look at me
I'm on my way to the Promised Land
Wow
-Jest perfekcyjny! - uśmiecham się z zachwytu.
I'm on the highway to hell
Highway to hell
I'm on the highway to hell
Highway to hell
Mmm, don't stop me
Ehh, ehh, oww
I'm on the highway to hell
On the highway to hell
I'm on the highway to Hell
On the highway to
Hell
Highway to hell (I'm on the highway to hell)
Highway to hell (highway to hell)
Highway to hell (momma, I'm on the)
Highway to hell
And I'm goin' down
All the way, wowwww
I'm on the highway to hell
-Dziękuję wszystkim i bawcie się dobrze!
Jonathan dostaje mnóstwo braw i wcale się temu nie dziwię. Był naprawdę znakomity i szczerze powiedziawszy dawno nie miałam gęsiej skórki na dźwięk czyjegoś głosu. Zwłaszcza w wykonaniu piosenki AC/DC.
-That’s my man! - krzyczy Jordan, klapiąc Groff’a po ramieniu.
-Podnieciłam się i totalnie nie żartuję! - odzywa się Florence, na co chichoczę. Postanawiam jednak nie zgadzać się z nią na głos, pomimo, że czuję dokładnie to samo.
-To byłoby naprawdę niesamowite. - mówię, chociaż jestem pewna, że Jonathan doskonale o tym wie.
-To teraz czas na Ami! - wtrąca Timothee, na co kręcę głową.
-O nie, nie ma mowy, że wyjdę po tym wykonaniu.
-Nawet nie żartuj, musisz to zrobić. - wtrąca się Florence.
-Nie wyobrażam sobie, żeby było inaczej. - Jonathan patrzy na mnie, jeszcze bardziej zachęcając do tego kroku.
-Dobrze. - wzdycham. - W razie gdyby mnie wygwizdali, Jordan - łap za szampana i spływamy.
-Jasne!
Idę na scenę i nie mam pojęcia dlaczego się denerwuję. Ostatnio śpiewałam w Nowym Yorku na stadionie dla trzydziestu tysięcy ludzi. Szkoda, że śpiewanie dla mniejszej ilości osób jest zdecydowanie bardziej stresujące. I tak, wiem, że to głupie, ale jakoś nie potrafię tego wytłumaczyć. DJ daje mi listę z podkładami muzycznymi, a ja wybieram coś znacznie mniej dzikiego i przebojowego, ale szczerze powiedziawszy nie byłam na to gotowa więc idę za ciosem.
-Cześć. Mam na imię America i ja również zaśpiewam jedną z moich ulubionych piosenek ale tym razem o miłości. It would be great if you joined to listen.
I can't win, I can't reign,
I will never win this game
Without you, without you.
I am lost, I am vain,
I will never be the same
Without you, without you.
I won't run, I won't fly,
I will never make it by
Without you, without you.
I can't rest, I can't fight,
All I need is you and I,
Without you, without... You!
Oh oh oh
You you you
Without
You you you
Without you...
Can't erase, so I'll take blame
But I can't accept that we're estranged,
Without you, without you.
I can't quit now, this can't be right,
I can't take one more sleepless night
Without you, without you.
I won't soar, I won't climb,
If you're not here I'm paralyzed,
Without you, without you.
I can't look, I'm so blind
Lost my heart, I lost my mind,
Without you, without... You!
Oh oh oh
You you you
Without
You you you
Without you...
I am lost, I am vain,
I will never be the same
Without you, without you, without you..
Słyszę oklaski. Nie jest to echo oklasków jak na stadionie przy ilości trzydziestu tysięcy ludzi, ale ku mojemu zdziwieniu jest tak samo wspaniałe i wzruszające. Może dlatego, że dokładnie widzę twarze tych, od których te oklaski dostaję. Wszystkie te uśmiechnięte twarze pokazują, że naprawdę im się podobało. I taki właśnie był mój cel.
-Czy mogę poprosić o wersję na Spotify? - odzywa się Katharine, kiedy wracam do stolika.
-To było piękne. - Jordan podaje mi rękę przez długość stolika. - Pewnego dnia zaśpiewasz to na moim weselu, proszę!
Chichoczę.
-Masz to jak w banku.
Czas znów mija nam na długich rozmowach, wielu plotkach, śmiechu, opowieściach i wyznaniach. I z każdej minuty na minuty czuję się coraz bardziej swobodnie. Muszę przyznać, że ekipa Timothee dobrała się wręcz doskonale i widać, że każdy z nich się wzajemnie dopełnia. I choć z początku czułam się jak obcy, który wparował bez pytania na ich terytorium, to stopniowo czuję, że ja również się jakoś wpasowuję.
-Jestem pewny, że wiele osób biłoby się o ciebie na Broadway’u. - Jonathan dosiada się do mnie, a jego wzrok wciąż pozostaje niebywale hipnotyzujący. Nie wiem dlaczego, ale kiedy tak obserwuję go od tych kilku godzin, mam wrażenie, że flirtuje z każdym swoim rozmówcą. Nie wiem czy taki ma sposób bycia czy robi to specjalnie, ale nie skłamię, jeśli powiem, że jest w tym absolutnie czarujący.
-Dziękuję. Ale to chyba nie scena dla mnie.
-Skąd to przekonanie?
-Chyba nie potrafiłabym się wcielać w tak różne postacie. W mojej karierze miałam kilka sytuacji, gdzie nie mogłam być sobą i to przychodziło mi z naprawdę wielką trudnością.
-Czasem każdy z nas musi na chwilę przestać być sobą.
-Często to robisz? - pytam.
-Co?
-Przestajesz być sobą.
Mija chwila, zanim odpowiada. Uśmiecha się do mnie, lekko nachylając ku mojej twarzy.
-Tylko wtedy, kiedy gram geja.
Śmieję się.
-No jasne.
-Podobał mi się twój dzisiejszy występ. Uważam, że byłoby świetnie kiedyś razem coś zaśpiewać.
-Tak. Masz rację. To byłoby świetne.
***
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz