AMERICA
3 maj Nowy York
-Ostatnie pudło! - wzdycham, opadając na NOWĄ kanapę mojego NOWEGO mieszkania w NOWYM miejscu. Chalamet idzie za ciosem, i robi dokładnie to samo co ja. Kładzie głowę na moich kolanach, zamykając oczy, ale ogromny uśmiech, który zdobi jego twarz jest jeszcze szerszy niż kilka sekund temu. Odwzajemniam go z ochotą.
-Przeprowadzałam się tyle razy i wciąż się dziwię, że zapominam jakie to męczące. - bawię się jego włosami.
-Ja tylko raz. I przyznaję, nie było z tym za dużo zabawy. - odpowiada. - Dobrze, że masz to już za sobą. - podnosi się do pozycji siedzącej i podnosi wysoko ręce. - Jesteś w Nowy Yorku skarbie!
-Tak, jestem. Czas na świętowanie! - lecę szybko do kuchni po świeżutkie Moet, które kupiłam dzisiejszego popołudnia. Nie kwapię się do przeszukania pudeł w celu znalezienia kieliszków, więc wracam z samą butelką. Timothee otwiera ją prędko, powodując tym samym niemały huk. Sąsiedzi mogą się zacząć przyzwyczajać, bo mam zamiar urządzać tu posiadówki w stylu America Carter, a wszyscy wiemy, że oznacza to głośną muzykę i abolutnie wyborną zabawę.
-Za nas i za Nowy York! -Chalamet podaje mi butelkę abym czyniła honory. Kiwam głową, powtarzając jego toast.
-To co? Gotowa na pierwszą, wielką imprezę w swoim nowym mieście? - patrzy na mnie zachęcająco i szczerze powiedziawszy skłamię, jeśli powiem, że na to nie czekałam.
-I to jeszcze jak.
19 maj Nowy York
Dochodzi godzina jedenasta zanim zwlekam się z łóżka. Opuściłam wczoraj studio muzyczne późno w nocy, ponieważ dopadła mnie tak ogromna dawka natchnienia, że praktycznie przez cały czas nie odrywałam długopisu od kartki. Zauważyłam, że nowe miejsce zamieszkania przyczyniło się do wielkiej inspiracji, którą przelewam do notesu. Jeśli ta wena dalej będzie mi sprzyjać, przewiduję, że moja kolejna płyta będzie jeszcze lepsza od poprzedniej.
Zerkam na telefon. Oprócz kilku nieodebranych połączeń, w skrzynce widnieją jeszcze dziesiątki nieodczytanych wiadomości.
Uśmiechając się delikatnie pod nosem zamykam oczy, gotowa do przetrwania moich dwudziestych-piątych urodzin.
-Czasami już dostaję po prostu fioła!
-Victoria, potrzebujesz towarzystwa! Od kilku lat praktycznie codziennie byłaś wśród ludzi. Nie da się żyć w taki sposób, w jaki ty żyjesz. Taki tryb może być dobry na chwilę, ale żeby codziennie siedzieć w domu i nie mieć do kogo otworzyć buzi i czekać do wieczora, aż mąż przyjdzie z pracy… - wzdycham. - Rzeczywiście można zwariować. - patrzę ze smutkiem na jej zmęczoną twarz, która wyświetla się właśnie na facetime’ie. I ta twarz wcale nie wydaję się być zmęczona z powodu braku snu czy fizycznego wyczerpania. Wydaję się być zmęczoną samą, nudną egzystencją i to w tym wszystkim dobija mnie najbardziej.
-I w porządku, może jesteśmy przyzwyczajone do życia, kiedy musimy się rozstawać z bliskimi na długi czas, ale jednak zawsze miałyśmy siebie na wzajem. A teraz?
-Wiem Ami, ale powiedz mi co mam zrobić? Sama się na to zgodziłam. Ślubowałam, że będę żoną na dobre i na złe. Nie mogę się poddawać przy najbliższej możliwej okazji.
-Rozumiem to. - zgadzam się.- Mówię tylko, żebyś zaczerpnęła trochę życia. Odwiedź mnie w Nowym Yorku. Sama wiesz jak bardzo kochałaś tu mieszkać. Jestem pewna, że świetnie byśmy się razem bawiły i na dodatek trochę poluzowałabyś szelki.
-Tak, wycieczka do Ameryki to dobry pomysł. Poza tym to już drugie z rzędu urodziny, których razem nie spędzamy. Szczerze? - zerka na mnie z udawaną obrazą. - Czuję się urażona i jest mi z tym cholernie źle.
Śmieję się.
-Mnie też. Robiłyśmy najlepsze urodzinowe imprezy.
-Żartujesz? Nasze imprezy przejdą do historii. Wszystkie zresztą, nie tylko te urodzinowe.
-Prawda. - przyznaję. - Tak naprawdę nie mam ochoty jakoś szczególnie spędzać dzisiejszego dnia. Chyba jestem tym zmęczona. Poza tym już nie mieszkamy wszyscy razem w jednym miejscu, więc ciężko byłoby wszystkich zwabić do Nowego Yorku tylko dlatego bo wielka America Carter ma urodziny. Chyba z wiekiem zmieniły nam się priorytety. - biorę do ręki mrożoną kawę i wraz z telefonem w drugiej, zasiadam na dużym parapecie, by móc nie tylko podziwiać twarz mojej przyjaciółki, ale również wspaniały krajobraz tego magicznego miasta.
-Wiesz jak to się nazywa, moja droga? - patrzy na mnie z powagą. - Dorastanie. W końcu dorosłyśmy.
-Ale ja nie chcę dorastać. - robię smutną minę, lekko przerażona tą perspektywą. - Ja wciąż czuję się jak osiemnastolatka. Jako jedyna z was wszystkich! Zoe wróciła do Oliver’a i wydaję się, że już tak zostanie, Caroline ma męża, Victoria! Do cholery, nawet ty masz męża!
-Dziękuję, twoje słowa są niezwykle ciepłe i serdeczne.
Śmieję się.
-Wiesz co mam na myśli.
-Tak, wiem. I sama jestem zdziwiona tym przebiegiem sytuacji. To dziwne, prawda? - zerka na mnie tak samo mocno zdezorientowana tą sytuacją, co ja. - Że mam męża.
-Tak. - kiwam szybko głową. - To bardzo dziwne. Poczekaj chwilę, mam drugi telefon. - mowię, po czym odbieram połączenie od Timothee.
-Serio? Ja rozumiem, że masz urodziny i zapewne wszyscy się do ciebie dobijają, ale żeby od godziny ósmej rano nie móc się do ciebie dodzwonić to już chwila zwątpienia na miarę apokalipsy.
-Spałam do jedenastej. - tłumaczę się. - I zagadałam się z Victorią. Nie wiesz ile kobiety potrafią spędzić na plotkowaniu i narzekaniu jak to czas szybko mija i że zanim się obejrzymy, będziemy babciami siedzącymi w bujanych fotelach, które dziergają sweterki na drutach?
-Tak, masz rację. Jestem pewny, że ta chwila przyjdzie dosłownie za chwilę. - śmieje się. - W każdym razie, jak chcesz spędzić dzisiejszy dzień babciu?
-Chyba nie mam w planach nic szczególnego. Miałam zamiar otworzyć wino i pudełko lodów pistacjowych.
-Fuj. - słyszę. - Wciąż nie rozumiem jak można lubić lody pistacjowe, ale do rzeczy… Co ty na to, żeby pójść do baru? Posiedzimy, przyjdzie kilkoro znajomych, wypijemy kilka drinków, hm? Brzmi zachęcająco, prawda? - odpowiada sam sobie, na co chichoczę.
-No nie wiem, Timmy. - zastanawiam się.
-Ewentualnie mogę ci kupić wełnę, żebyś mogła zacząć ćwiczyć swoją nową pasję.
Przewracam oczami, „zachwycając się” pomysłowością jego propozycji.
-Okej, niech będzie ale nie mów nikomu o urodzinach. Nie chcę, żeby ten wieczór skupiał się na mnie. Po prostu spędzimy miło czas w gronie znajomych.
-Dobrze. Jestem w stanie spełnić twoje pierwsze urodzinowe życzenie.
-Pierwsze? - pytam. - A kto powiedział, że mam ich więcej?
-Poczekaj do końca dnia. Jestem pewny, że zaskoczysz jeszcze nie raz. - rozłącza się, a ja jedynie kręcę głową zastanawiając się co ten podstępny urwis znowu wymyślił.
-Victoria. Zmiana planów. Chyba jednak będę dzisiaj świętować.
***
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz