- Dzień dobry kochanie - Paul całuje mnie na przywitanie w usta, ale ja nie pozwalam by szybko się ode mnie odsunął. Przyciągam go bliżej siebie, pogłębiając niewinny całus w bardzo namiętny pocałunek.
Kiedyś wydawało mi się, że po ślubie ludzie zaczynają tonąć w codzienności zapominając o tym dlaczego jeszcze niedawno składali sobie żarliwą przysięgę przed ołtarzem. Jak cudownie, że to wszystko było tylko dziwnym wymysłem mojej głowy. Bycie żoną to wszystko czego teraz pragnę i co kocham. Bycie dla Paula całym światem jest paliwem mojego istnienia.
- Chciałbym tak zaczynać dzień, co dzień. Do końca naszego życia - szepcze w moje usta, a ja rosnę pod jego słowami.
- Mogę, chcę... obiecuję Ci, że tak będzie.
Paul sadza mnie na blacie w kuchni, ustawiając się pomiędzy moimi nogami. Rozpinam pierwsze guziki jego koszuli, kiedy słyszę jak cały dom wypełnia się dźwiękiem dzwonka do drzwi. Odsuwamy się od siebie rozczarowani.
- Ja otworzę - zeskakuję z blatu i w czasie drogi do drzwi poprawiam sweterek. Przed drzwiami czeka nasza listonosz. W dłoni trzyma kilka kopert, by po chwili wręczyć je w moje posiadanie.
- Jeszcze podpis - składam parafkę na tablecie, dziękuję Lauren za fatygę i życzę jej miłego dnia.
- Kto to był? - Paul wyłania się z kuchni, by dołączyć do mnie w holu. Macham mu przed oczami białymi kopertami - Coś ciekawego?
- Nie, nie, nie - przeglądam nagłówki kopert, by ostatecznie zatrzymać się na jednej. Moje imię i nazwisko wykaligrafowane jest znajomym charakterem pisma. Rzucam całą resztę listów na stolik w salonie, by z pasją zająć się otwieraniem tego konkretnego.

- Wow - Paul po przeczytaniu, dotyka delikatnie mojego ramienia - Zostawię Cię samą.
Victoria zawsze była pełna pasji. Czy robiła coś związanego ze śpiewaniem, czy gotowaniem, czy nawet siedzeniem przed telewizorem. To ona, chociaż nie zdawała sobie sprawy była światłem, którego wszyscy potrzebowaliśmy.
Błędy? Każdy z nas je popełnia. Jej zdarzało się to o wiele częściej, ale nie oznacza to, że się niczego nie nauczyła.
Wysyłając ten list, kilka miesięcy po terapii odwykowej, przeżyciu śmierci siostry i przeprowadzeniu się do innego kraju, wiem jedno - Victoria wie już wszystko.
Wybieram numer do Americy, odbiera po dłuższej chwili.
- Nie wiem czemu, ale mam przeczucie... Koniecznie zajrzyj do swojej korespondencji. Jeśli się nie mylę, to nie pożałujesz.
Dni w Los Angeles mijały leniwie, na przyjemnościach i relaksujących aktywnościach. Aż do momentu kiedy zadzwoniła do mnie Caroline. Ta dziewczyna potrafiła dzwonić do mnie z najmniejszą błahostką, ale ten telefon był inny niż wszystkie.
Zgodnie z jej prośbą zajrzałam do mojej korespondencji w której nie znalazłam nic co mogłoby mnie zaskoczyć. W przedpokoju leżały jednak paczki które ostatnio dostarczył mi kurier i czując narastającą ekscytację przejrzałam również i je.
- Czego mam szukać Caroline? - zapytałam samą siebie. Otwierając po kolei wszystkie paczki, aż w końcu dotarłam do ostatniej. Cienka koperta obleczona nazwą firmy kurierskiej. Otwarłam ją szybkim ruchem. Z jej wnętrza wyjęłam małą, białą kopertę. Na jej grzbiecie czarnym długopisem ktoś napisał moje imię.
Raczej nie ktoś. To była Victoria.
Serce zabiło mi mocniej w piersi. Rozsiadłam się wygodnie na podłodze, plecami opierając się o ścianę. Koperta nie była zaklejona, więc bez uszkodzenia koperty wyjęłam z niej list.

Utrata dziecka była dla mnie okropnym przeżyciem i wydawało mi się, że cały świat zapada się wprost na moją głowę. Chciałam być wtedy sama, ale tak na prawdę potrzebowałam bliskości. Teraz czuję, że nie potrzebowałam tej fizycznej, a tej której nikt gołym okiem nie zobaczy.
Potrzebowałam jej ciepłych myśli. Mentalnego wsparcia. A teraz, chociaż wcześniej o tym nie wiedziałam, potrzebowałam słów które do mnie wtedy napisała.
To ja dziękuję jej za wszystko. Za to, że była, jest i będzie.
Na zawsze.
Mam tyle papierkowej roboty, że sam nie wiem w co mam ręce włożyć. Po upadku mojej firmy, wkręcam się teraz w nowy interes.
Gdybym jeszcze kilka miesięcy temu wiedział, że teraz będę głównym managerem firmy Zoe Woods nie uwierzyłbym. Uznałbym to co najmniej za dobry żart. Ale teraz kiedy się to dzieje na prawdę, sam nie mogę uwierzyć, że Zoe potrafiła po raz kolejny mi zaufać.
- I jak Ci idzie? - najpiękniejsza kobieta na całym globie wchodzi do mojego biura. Kroczy w moją stronę z nonszalancją i kobiecością, a ja mam ochotę zrzucić z niej wszystkie ciuchy. Ale nie teraz. Na przyjemności przyjdzie czas później.
- Trochę wypadłem z wprawy, ale chyba coraz lepiej.
- Świetnie - Zoe nachyla się nad moim biurkiem, a ja wyciągam szyję by pocałować ją w usta - Przyszłam Ci powiedzieć, że wychodzę. Umówiłam na casting kilka modelek i muszę się z nimi spotkać.
- Jasne. Co zjesz na kolację? Zamówię przed Twoim przyjazdem.
- Mam ochotę na kuchnię indyjską - wyciąga rękę, by zanurzyć palce w moich włosach.
- Wedle Twojego życzenia - śmiejemy się radośnie, znów muskając swoje usta.
Zoe prostuje się, po czym rusza w kierunku drzwi. Ja skupiam się ponownie na papierach.
- Zapomniałabym - podchodzi ponownie w moją stronę. Kładzie na biurku kopertę, przesuwając ją aż pod mój nos - To do Ciebie.
Ponownie się żegnamy. Kiedy Zoe wychodzi z biura, otwieram kopertę.

Czy rzeczywiście postarałem się, by sobie wybaczyć?
Spoglądam na drzwi, za którymi przed chwilą zniknęła Zoe i odpowiedź może być tylko jedna.
Wybaczyłem sobie wszystko kiedy pokochałem ją po raz pierwszy.
Bez niej, żyjąc w kolorowym Dubaju, rzeczywiście nie byłem sobą.
Teraz kiedy znów mam ją przy sobie, czuję, że świat po raz kolejny się do mnie uśmiecha.
Lekiem na pogodzenie się ze sobą nie zawsze jest tylko wybaczenie sobie. Czasami wystarczy znów kogoś pokochać.
W moim przypadku - wystarczyło nigdy nie przestać jej kochać.
Znów spóźniam się na zajęcia. Ostatnimi czasy zdarza mi się to nad wyraz często. Kiedy wchodzę do sali zmachana i zaczerwieniona na policzkach od chłodnego nowojorskiego powietrza, wykładowca z dezaprobatą spogląda na mnie i ruchem głowy wskazuje bym zajęła miejsce na sali.
Wyciągam laptopa i kopertę, którą zaraz po wyjściu z domu zwinęłam ze skrzynki pocztowej. Jak najciszej staram się ją otworzyć, by nie zaburzyć spokoju wykładu i kiedy mi się to udaje zaczynam czytać.

Ostatnio moje dni, to tylko bieganina, chaos i zmęczenie. Po przeczytaniu listu od Victorii czuję, jak energia i radość iskrzą w moich żyłach. Sięgam po kopertę szukając adresu zwrotnego, ale niestety takowego nie znajduję. Chciałabym, żeby Victoria wiedziała, że ona dla mnie jest równie ciepłym wspomnieniem. Że dzięki niej moje życie przez chwilę było wręcz nie realne.
Było krótkim snem u boku najjaśniejszej gwiazdy.
Uśmiecham się pod nosem, przytulam list do piersi, głęboko oddychając. Jeśli miałabym wymienić kilka wspaniałych rzeczy z mojego życia - to poznanie Victorii byłoby jedną z nich.
Nie ma za co, Victorio. To ja Ci dziękuję.
- Frankie jest już gotowa? - wołam, zaglądając do salonu. Lizzie trzyma małą na kolanach, ubierając jej buty. Spogląda na mnie z ukosa, wskazując na płaszczyk córeczki leżący na kanapie.
- Jeszcze tylko to i możemy lecieć.
Stawia małą na podłodze, by ułatwić sobie czynności. Pakuję zabawki Frankie do torby. Sięgając po kolejną lalkę, zauważam białą kopertę zaadresowaną do mnie.
Kończę pakować zabawki i sięgam po list. Rozdzieram papier by dostać się do środka. Dziwię się, kiedy widzę, że ktoś napisał do mnie list.

Z perspektywy czasu wiem, że chciała dobrze i nie ma powodów dla których w jakikolwiek sposób zasłużyłem na jej przeprosiny. Z perspektywy czasu wiem również, że bycie sławnym nie było moim przeznaczeniem.
One są moim przeznaczeniem. Lizzie jest córką właścicieli baru w którym pracowałem oraz grałem. Pewnego dnia przyszła po jakieś papiery, z małym dzieckiem w ramionach. Była zmęczona. I samotna.
Teraz nikt nie jest samotny.
Z Lizzie jesteśmy razem. Jesteśmy szczęśliwi. Frankie kocham jak moje własne dziecko. I tak. Chyba zasłużyłem na to dobro, bo te dwie piękne dziewczyny kochają również i mnie.
- Ben, nie mamy czasu. Mama dzwoniła, że musimy się pośpieszyć bo jej popisowa jagnięcina dochodzi w piecu i nie chce jej zepsuć - Lizzie bierze małą na ręce, ale od razu wyręczam ją w tej czynności. Nie mogę oderwać wzroku od mojej kobiety - Dlaczego tak dziwnie na mnie patrzysz?
- Pięknie dziś wyglądasz - kładę rękę na ramieniu Lizzie i całuję czubek jej głowy - Idziemy?
Słowo idziemy może mieć tylko jedno zakończenie - idziemy razem przez całe życie. I, cóż nie wyobrażam sobie innego zakończenia.
Wracamy z Trevorem z szybkich zakupów. Po kilkudniowym wyjeździe nasza lodówka jest zupełnie pusta, a my po całym dniu w pracy jesteśmy głodni jak wilki.
- Jak myślisz - Trevor rozpakowuje zakupy, wkładając warzywa do lodówki - Jak nasi rodzice zareagują na wieść o tym, że znów jesteśmy małżeństwem?
Chichoczę pod nosem. Sama w to nie wierzę, a przekazanie wiadomości rodzinie będzie chyba jeszcze trudniejsze.
- Mój tato nie wierzy w śluby w Vegas - odpowiadam.
- Ale za to March Jane bardzo - Trevor wrzuca do ust pomidorka koktajlowego i przeżuwa go szybko.
- O jej reakcję boję się najbardziej - opieram się łokciami na blacie kuchennym. Spoglądam w oczy mojego męża, ale widzę w nich jedynie pewność i ciepło.
- Jestem pewien, że wszystko się ułoży.
- Jesteś moim szczęściem, wiesz o tym? - obchodzę wyspę kuchenną, by wtulić się w jego ciało. Pachnie tak jak zapamiętałam. Tylko uścisk jest inny. Deklaruje, że tym razem na prawdę może się udać.
- Wiem - odsuwam się od Trevora, śmiejemy się szczerze - Idę wziąć prysznic. Szczęścia muszą być czyściutkie i pachnące.
Całuje mnie krótko, ale intensywnie i znika za drzwiami łazienki. Kończę rozpakowywanie zakupów, by następnie przejrzeć pocztę. Rachunki, jakieś broszurki reklamowe i ten list.

Spoglądam na sam dół strony. Victoria Santangel.
Serce staje mi w piersi. Szybko doczytuję list. Bardziej spodziewałam się wylanych pomyj, niż podziękowań. Victoria Santangel dziękuje mi za największe świństwo jakie mogłam jej zrobić.
Kiwam z niedowierzaniem głową. Chyba nieprzewidywalność jest jej główną cechą. I właśnie to co zrobiła, wysyłając ten list do mnie totalnie to potwierdza.
- Coś się stało? - Trevor wraca do kuchni. Biodra owinął sobie białym ręcznikiem.
- Nic się nie stało... - ciemnowłosy mruży oczy, a ja uśmiecham się do niego szeroko - Albo w sumie stało się wszystko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz