niedziela, 16 lutego 2020

E1S6. Send your dreams where nobody hides.


VICTORIA
DOM
    Po pierwszej nieprzespanej nocy w naszym nowym domu witam zimowy, słoneczny poranek. Charles krząta się po kuchni, przygotowując śniadanie. Spełnia swoją obietnicę - przyrzekł, że od momentu wprowadzenia się do nowego domu, to on zajmuje się pierwszym posiłkiem w ciągu dnia.
 - Dzień dobry - opieram się na śnieżnobiałym krześle. Mój mąż od razu odwraca się na dźwięk mojego głosu, porzucając swoje zajęcie.
 - Cześć - podchodzi do mnie i całuje mnie w miejsce gdzie czoło łączy się z linią włosów - Jak spałaś?
         Odsuwa krzesło i wskazuje bym na nim usiadła.
 - Właściwie nie spałam.
 - Źle się czujesz? - wraca do krojenia pomidorków. Patrzę na jego tył, zastanawiając się właściwie czemu nie mogłam tutaj zasnąć.
         Nigdy nie miałam problemów z przystosowaniem się. Przeprowadzałam się wiele razy, do wielu różnych domów i mieszkań. Ale to które wybrał dla nas Charles jest dla mnie po prostu... zimne.
 - Źle się czuję w tym wnętrzu - odpowiadam szczerze. Nie słyszę już stukotu noża odbijanego od drewnianej deski. Ramiona Charlesa napinają się pod szarym t-shirtem.
 - Wybieraliśmy je wspólnie. Zgodziłaś się na ten dom.
 - Zgodziłam się na ten dom, bo Tobie podobał się najbardziej.
         Charles nie stoi już do mnie tyłem. Patrzy na mnie rozczarowany.
 - Nie chcę się kłócić - staram się złagodzić atmosferę, ale nie jest łatwo kiedy ciężkie powietrze wypełniło już całe pomieszczenie.
 - Mogliśmy to ustalić wcześniej. Musisz przestać wiecznie robić coś przeciwko sobie Victoria. Później słyszę tylko to jaka jesteś nieszczęśliwa i jak Ci źle.
         Jego słowa trafiają do mnie z taką siłą, że aż czuję rozrywający ból w mojej klatce piersiowej. Łzy napełniają moje oczy, a z ust wydziera się urywany szloch.
         Tak łatwo mnie teraz złamać, że aż sama siebie nie poznaję.
 - Przepraszam. Nie chciałem… - mężczyzna przyklęka obok mojego krzesła, ale odsuwam dłonie które próbuje spleść z moimi.
 - Nie mam ochoty na śniadanie.
         Mówię, po czym wstaję od stołu. Postanawiam nie ruszać się z mojego pokoju przez całą resztę dnia.
         Pokonuje mnie zmęczenie i mój własny smutek.

ZIMOWE OSLO
         Mija kilka dni kiedy znów dochodzę do siebie. Charles i ja w końcu osiągnęliśmy porozumienie. Nasze rozmowy od kilku dni znów są normalne.  
         Normalne - w możliwie najprostszym tego słowa znaczeniu.
 - Gdzie się wybierasz? - Charles robi wiele hałasu, kiedy stara się złożyć do kupy swoją papierkową robotę. Za dwie godziny ma jakiś ważny wykład, więc jest lekko podenerwowany.
 - Jadę pozwiedzać Oslo - wkładam na siebie ciepłą kurtkę, bo pogoda znów nie dopisała. Głowa mojego męża wyłania się zza drzwi jego gabinetu.
 - Cieszę się, że w końcu coś robisz.
         Nie jestem zachwycona jego słowami. Co w ogóle miało znaczyć "w końcu coś robię"? Gryzę się jednak w język, uśmiecham sztucznie, by następnie sięgnąć po torebkę.
 - Do zobaczenia, mężu.
 - Będziesz na obiedzie?
         Udaję, że nie słyszę jego pytania. Zamykam za sobą drzwi tak szybko jak to tylko możliwe, po czym wsiadam do mojego nowego auta. Czas odpocząć od tego miejsca.
         Jest coś cudownego w poznawaniu nowych miejsc. Uwielbiam podróżować. Uwielbiałam najmocniej kiedy z dziewczynami ruszyłyśmy w naszą pierwszą poważną trasę koncertową.
         Przenoszenie się z miejsca na miejsce okazywało się tak spektakularne dla mojej młodej głowy, że ekscytowałam się wszystkim co znajdowało się wtedy wokół mnie.
         Teraz to uczucie pojawia się na nowo. Oslo okazuje się ciekawym, nie przytłaczającym miastem. Jest tutaj zupełnie inaczej niż w Nowym Jorku przepełnionym gwarem i ludźmi. Panuje tu zdecydowanie większy spokój.
         Po zwiedzeniu Parku Vigelanda, który jest galerią na świeżym powietrzu, udaję się do oddalonej o kilka przecznic kawiarni. Jestem wykończona chodzeniem i okropnie zziębnięta, więc kiedy wkraczam do ciepłej, przestronnej, a zarazem rustykalnej kawiarni czuję się jak w niebie.
         Składam zamówienie, by z niecierpliwością czekać na jego realizację. Siedzę tuż przy oknie. Cudownie jest obserwować ludzi. Jedni śpieszą się gdzieś, by inni powoli zmierzali w swoim kierunku. Równowaga. To jedno uczucie zalewa mnie od środka i grzeje tak cudownie, że postanawiam nigdy się go nie pozbywać.
         Moje wyciszenie przerywa jednak dość doniosły, kobiecy głos. Ciemnoskóra kobieta wpada do kawiarni, zwracając na siebie uwagę nie tylko klientów ale także całej załogi.
 - To co zawsze Chris - zwraca się do niskiej brunetki za barem - Szybko.
 - Już się robi, Blue - dziewczyna uśmiecha się do niej serdecznie. Mulatka pozostaje przy barze. Opiera się biodrem o drewniany blat, po czym wyciąga z kieszeni telefon. Jest piękną kobietą. Ma na sobie stylowe, kolorowe ubrania  w przeciwieństwie do mnie wygląda na kogoś, kto mocno stąpa po ziemi. Przegląda swój IPhone tak długo, aż nie zauważa, że się na nią gapię. Kiedy łapie moje spojrzenie, zawstydzam się i spuszczam wzrok.
 - Dzięki za kawę - mówi do dziewczyny, a stukot jej obcasów odbija się echem w pomieszczeniu. Ale nie mam w sobie odwagi by znów na nią spojrzeć.
         Jestem cholernie zmieszana i znów czuję, jakbym traciła tą cudownie ciepłą, wypełniającą mnie równowagę. 

NOWA ISTOTA
         Sobotni dzień nie zwiastował nadchodzących zdarzeń. Teraz moje dni są bardzo podobne do siebie. Wstaję, ubieram się. Jem coś, czytam książki, czasami odpalę Netflixa.
         Jednak moim ulubionym zajęciem jest gapienie się w okno. Zauważam wszystko, na co wcześniej nie zwracałam totalnej uwagi. Na to czy spadnie dziś deszcz czy może śnieg. Na to ile ptaków rozpościera skrzydła na tle jasnego nieba. Spoglądam na drzewa, poruszające się w rytm norweskiego wiatru.
         Mam teraz czas na wszystko, na co kiedyś nie pomyślałam, że będę mieć.
         Ale dziś jest dzień w którym postanowiłam zrobić coś dla nas. Dla mnie i mojego męża.
         Najpierw robię ogromne zakupy, by następnie przygotować z nich pyszną kolację. Przyozdabiam stół świeżymi kwiatami, stawiam świecznik, układam serwetki. Mieszam zupę by się nie przypaliła, doglądam kurczaka w piekarniku. Chcę by było idealnie.
 - Wow, co tak pachnie? - słyszę odgłos zamykania drzwi, by po chwili ujrzeć Charlesa w odpiętej koszuli, z teczką i krawatem w dłoni.
 - Pomyślałam, że zrobię dla nas coś ekstra - wtulam się w niego, spragniona bliskości. Praca tak go pochłania, że mamy dla siebie naprawdę niewiele czasu.
 - Cieszę się, ale musisz mnie teraz puścić. Wezmę szybki prysznic i możemy jeść. Jestem głodny jak wilk.
         Charles nie kłamał. Pochłaniał posiłki w takim tempie i z takim apetytem, że serce rosło mi w piersi. Czułam się teraz jak pełnowartościowa żona, która potrafi świetnie zadbać o swojego męża.
 - Rozmawiałem dziś z przyjacielem ze szkolnych lat - Charles sięga po wodę. Bierze długi łyk, a ja nie przerywając jedzenia kiwam głową, zachęcając go do kontynuacji - Dzwonił by pochwalić się, że zostanie ojcem. Po raz drugi.
 - Świetnie, gratulacje - odpowiadam. Dokładam sobie sałatki na talerz. Mam przeczucie, że rozmowa schodzi, na niekonieczne pożądany temat, więc szybko zmieniam temat - Co powiesz na to, żebyśmy przemalowali naszą sypialnię? Z chęcią się tym zajmę.
 - Może zajęłabyś się wystrojem trochę innego pokoju?
         Sięga do mojej dłoni, zaciskając ją lekko. Patrzę na niego pytająco, a moja klatka piersiowa z sekundy na sekundę opada i unosi się szybciej i szybciej. Chciałam sobie pomóc, a jak się okazało rzuciłam sobie kłody pod nogi.
 - Co masz na myśli?
 - Chcę mieć z Tobą dziecko, Victoria.
         Pomysł Charlesa wydaje mi się tak nieracjonalny, że automatycznie kiwam przecząco głową. Intensywnie. Kila razy.
 - To wykluczone.
 - Dlaczego? - gorycz i frustracja są dwiema emocjami królującymi na jego twarzy. Odsuwam dłoń od niego, mając wrażenie, że dotyk jego skóry parzy moją.
 - Bo jestem w żałobie - odpowiadam szybko. Mrugam powiekami, by odgonić słone łzy - Jestem chora. Cały czas boje się, że wrócę do alkoholu. Dziecko musi mieć zdrową, świadomą matkę. Ja jestem pogubiona i nie doszłam do siebie po śmierci Everly.
         Charles prostuje się na krześle. Głośno wypuszcza powietrze z ust.
 - Myślę, że dziecko mogłoby Ci pomóc.
 - Pomóc? - powtarzam głupio - Dziecko wymaga całkowitej uwagi, wiesz o tym?
 - Miałabyś się na czym skupić - jasne oczy mojego męża skupiają się na mnie. Patrzy na mnie wyczekująco, wręcz wymagając bym właśnie teraz powiedziała, jak bardzo tego chcę i pragnę. Ale prawda jest zupełnie inna.
         Nie chcę mieć dzieci. Nie z Charlesem.
 - Chcę być ojcem.
         Milczę próbując się uspokoić.
 - Chcę widzieć jak rosną, uczą się mówić. Jak kochają życie.
 - Nie jestem gotowa by urodzić Ci dziecko - wyduszam z siebie w końcu - Charles... ja nigdy nie chcę urodzić Ci dzieci.
         Cisza. Zapada między nami łamiąca mi serce cisza.
         Charles odchodzi od stołu, podziękowawszy za posiłek, znika za drzwiami swojego gabinetu.
         Nie śpimy tej nocy razem.

NIEBIESKA NADZIEJA
         Po raz kolejny odwiedzam kawiarnię przy okazji zwiedzania miasta. Po raz kolejny zamówiłam czarną kawę, która okazuje się totalnie niezwykła oraz ciasto dnia.
         Znów obserwuję ludzi na ulicy. Z miejsca w którym siedzę mam świetny widok na ludzi wchodzących do środka lokalu. Dlatego udaje mi się wcześniej zauważyć kobietę, którą ostatnio tak żarliwie napastowałam wzrokiem.
         Przez sekundę nie wiem co robić. Mam uciekać? A może schować się pod stół? Nie robię jednak ani jednej ani drugiej głupiej rzeczy jakie wpadły mi do głowy. Po prostu spuszczam wzrok na kubek z kawą i czekam.
 - Hej Marco - ciepły głos ciemnowłosej dociera do moich uszu - To co zawsze. Ale dziś trzy razy szybciej. Mam pilne spotkanie o piętnastej.
         Nie unoszę wzroku, więc mniemam, że Marco z szybkością światła wykonuje jej polecenie.
         Podziękowanie i stukot obcasów zwiastował jej wyjście, więc unoszę głowę by spojrzeć przed siebie. Kobieta nie opuściła jednak kawiarni. Wyrosła tuż przed moim stolikiem, obdarzając mnie szerokim uśmiechem.
 - Czy my się znamy? - palcem wskazującym najpierw pokazuje na mnie a potem na siebie.
 - Nie - przełykam ślinę.
 - Jestem Blue - wyciąga dłoń bym mogła ją uścisnąć, więc robię to.
 - Victoria.
 - Victoria… - zamyśla się na chwilę. Wypowiada moje imię z taką czułością, że chcę jej za to podziękować - Nie mam teraz czasu, ale myślę, że powinnyśmy się jeszcze spotkać.
         Odstawia papierowy kubek z kawą na stolik, by wyciągnąć z torebki swoją wizytówkę. Przesuwa ją po drewnianym blacie w moim kierunku.
 - Dzięki? - mówię krótko, ale Blue skupia się na zegarze wiszącym tuż za mną.
 - Muszę lecieć. Do usłyszenia, Victorio.
         Spoglądam na jej wizytówkę. Blue Simmons, wydawca, specjalista do spraw marketingu.
         Nie do końca wiem po co miałabym się z nią ponownie spotkać, ale wiem, że i tak to zrobię.
         Na pewno.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz