VICTORIA
Po pierwszej nieprzespanej nocy w naszym
nowym domu witam zimowy, słoneczny poranek. Charles krząta się po kuchni,
przygotowując śniadanie. Spełnia swoją obietnicę - przyrzekł, że od momentu
wprowadzenia się do nowego domu, to on zajmuje się pierwszym posiłkiem w ciągu
dnia.

- Cześć - podchodzi do mnie i całuje mnie w
miejsce gdzie czoło łączy się z linią włosów - Jak spałaś?
Odsuwa krzesło i wskazuje bym na nim
usiadła.
- Właściwie nie spałam.
- Źle się czujesz? - wraca do krojenia
pomidorków. Patrzę na jego tył, zastanawiając się właściwie czemu nie mogłam
tutaj zasnąć.
Nigdy nie miałam problemów z
przystosowaniem się. Przeprowadzałam się wiele razy, do wielu różnych domów i
mieszkań. Ale to które wybrał dla nas Charles jest dla mnie po prostu... zimne.
- Źle się czuję w tym wnętrzu - odpowiadam
szczerze. Nie słyszę już stukotu noża odbijanego od drewnianej deski. Ramiona
Charlesa napinają się pod szarym t-shirtem.
- Wybieraliśmy je wspólnie. Zgodziłaś się na
ten dom.
- Zgodziłam się na ten dom, bo Tobie podobał
się najbardziej.
Charles nie stoi już do mnie tyłem. Patrzy
na mnie rozczarowany.
- Nie chcę się kłócić - staram się złagodzić
atmosferę, ale nie jest łatwo kiedy ciężkie powietrze wypełniło już całe
pomieszczenie.
- Mogliśmy to ustalić wcześniej. Musisz przestać
wiecznie robić coś przeciwko sobie Victoria. Później słyszę tylko to jaka jesteś
nieszczęśliwa i jak Ci źle.
Jego słowa trafiają do mnie z taką
siłą, że aż czuję rozrywający ból w mojej klatce piersiowej. Łzy napełniają
moje oczy, a z ust wydziera się urywany szloch.
Tak łatwo mnie teraz złamać, że aż sama
siebie nie poznaję.
- Przepraszam. Nie chciałem… - mężczyzna przyklęka
obok mojego krzesła, ale odsuwam dłonie które próbuje spleść z moimi.
- Nie mam ochoty na śniadanie.
Mówię, po czym wstaję od stołu. Postanawiam
nie ruszać się z mojego pokoju przez całą resztę dnia.
Pokonuje mnie zmęczenie i mój własny
smutek.
ZIMOWE OSLO

Normalne - w możliwie najprostszym tego
słowa znaczeniu.
- Gdzie się wybierasz? - Charles robi wiele hałasu,
kiedy stara się złożyć do kupy swoją papierkową robotę. Za dwie godziny ma
jakiś ważny wykład, więc jest lekko podenerwowany.
- Jadę pozwiedzać Oslo - wkładam na siebie
ciepłą kurtkę, bo pogoda znów nie dopisała. Głowa mojego męża wyłania się zza
drzwi jego gabinetu.
- Cieszę się, że w końcu coś robisz.
Nie jestem zachwycona jego słowami. Co w
ogóle miało znaczyć "w końcu coś robię"? Gryzę się jednak w język,
uśmiecham sztucznie, by następnie sięgnąć po torebkę.
- Do zobaczenia, mężu.
- Będziesz na obiedzie?
Udaję, że nie słyszę jego pytania. Zamykam
za sobą drzwi tak szybko jak to tylko możliwe, po czym wsiadam do mojego nowego
auta. Czas odpocząć od tego miejsca.
Jest coś cudownego w poznawaniu nowych
miejsc. Uwielbiam podróżować. Uwielbiałam najmocniej kiedy z dziewczynami ruszyłyśmy
w naszą pierwszą poważną trasę koncertową.
Przenoszenie się z miejsca na miejsce
okazywało się tak spektakularne dla mojej młodej głowy, że ekscytowałam się
wszystkim co znajdowało się wtedy wokół mnie.
Teraz to uczucie pojawia się na nowo. Oslo
okazuje się ciekawym, nie przytłaczającym miastem. Jest tutaj zupełnie inaczej
niż w Nowym Jorku przepełnionym gwarem i ludźmi. Panuje tu zdecydowanie większy spokój.
Po zwiedzeniu Parku Vigelanda, który
jest galerią na świeżym powietrzu, udaję się do oddalonej o kilka przecznic
kawiarni. Jestem wykończona chodzeniem i okropnie zziębnięta, więc kiedy
wkraczam do ciepłej, przestronnej, a zarazem rustykalnej kawiarni czuję się jak
w niebie.
Składam zamówienie, by z
niecierpliwością czekać na jego realizację. Siedzę tuż przy oknie. Cudownie jest
obserwować ludzi. Jedni śpieszą się gdzieś, by inni powoli zmierzali w swoim
kierunku. Równowaga. To jedno uczucie zalewa mnie od środka i grzeje tak
cudownie, że postanawiam nigdy się go nie pozbywać.
Moje wyciszenie przerywa jednak dość
doniosły, kobiecy głos. Ciemnoskóra kobieta wpada do kawiarni, zwracając na
siebie uwagę nie tylko klientów ale także całej załogi.
- To co zawsze Chris - zwraca się do niskiej
brunetki za barem - Szybko.
- Już się robi, Blue - dziewczyna uśmiecha się
do niej serdecznie. Mulatka pozostaje przy barze. Opiera się biodrem o
drewniany blat, po czym wyciąga z kieszeni telefon. Jest piękną kobietą. Ma na
sobie stylowe, kolorowe ubrania w
przeciwieństwie do mnie wygląda na kogoś, kto mocno stąpa po ziemi. Przegląda swój IPhone tak długo, aż nie
zauważa, że się na nią gapię. Kiedy łapie moje spojrzenie, zawstydzam się i
spuszczam wzrok.
- Dzięki za kawę - mówi do dziewczyny, a stukot jej obcasów odbija się echem w pomieszczeniu. Ale nie mam w sobie odwagi
by znów na nią spojrzeć.
Jestem cholernie zmieszana i znów czuję, jakbym traciła tą cudownie ciepłą, wypełniającą mnie równowagę.
NOWA ISTOTA
Sobotni dzień nie zwiastował
nadchodzących zdarzeń. Teraz moje dni są bardzo podobne do siebie. Wstaję,
ubieram się. Jem coś, czytam książki, czasami odpalę Netflixa.
Jednak moim ulubionym zajęciem jest
gapienie się w okno. Zauważam wszystko, na co wcześniej nie zwracałam totalnej
uwagi. Na to czy spadnie dziś deszcz czy może śnieg. Na to ile ptaków rozpościera
skrzydła na tle jasnego nieba. Spoglądam na drzewa, poruszające się w rytm
norweskiego wiatru.
Mam teraz czas na wszystko, na co
kiedyś nie pomyślałam, że będę mieć.
Ale dziś jest dzień w którym
postanowiłam zrobić coś dla nas. Dla mnie i mojego męża.

- Wow, co tak pachnie? - słyszę odgłos zamykania
drzwi, by po chwili ujrzeć Charlesa w odpiętej koszuli, z teczką i krawatem w
dłoni.
- Pomyślałam, że zrobię dla nas coś ekstra -
wtulam się w niego, spragniona bliskości. Praca tak go pochłania, że mamy dla
siebie naprawdę niewiele czasu.
- Cieszę się, ale musisz mnie teraz puścić. Wezmę
szybki prysznic i możemy jeść. Jestem głodny jak wilk.
Charles nie kłamał. Pochłaniał posiłki
w takim tempie i z takim apetytem, że serce rosło mi w piersi. Czułam się teraz
jak pełnowartościowa żona, która potrafi świetnie zadbać o swojego męża.
- Rozmawiałem dziś z przyjacielem ze szkolnych
lat - Charles sięga po wodę. Bierze długi łyk, a ja nie przerywając jedzenia kiwam
głową, zachęcając go do kontynuacji - Dzwonił by pochwalić się, że zostanie
ojcem. Po raz drugi.
- Świetnie, gratulacje - odpowiadam. Dokładam sobie
sałatki na talerz. Mam przeczucie, że rozmowa schodzi, na niekonieczne pożądany
temat, więc szybko zmieniam temat - Co powiesz na to, żebyśmy przemalowali
naszą sypialnię? Z chęcią się tym zajmę.
- Może zajęłabyś się wystrojem trochę innego
pokoju?
Sięga do mojej dłoni, zaciskając ją
lekko. Patrzę na niego pytająco, a moja klatka piersiowa z sekundy na sekundę opada
i unosi się szybciej i szybciej. Chciałam sobie pomóc, a jak się okazało rzuciłam
sobie kłody pod nogi.
- Co masz na myśli?
- Chcę mieć z Tobą dziecko, Victoria.
Pomysł
Charlesa wydaje mi się tak nieracjonalny, że automatycznie kiwam przecząco
głową. Intensywnie. Kila razy.
- To wykluczone.
- Dlaczego? - gorycz i frustracja są dwiema
emocjami królującymi na jego twarzy. Odsuwam dłoń od niego, mając wrażenie, że dotyk
jego skóry parzy moją.
- Bo jestem w żałobie - odpowiadam szybko. Mrugam
powiekami, by odgonić słone łzy - Jestem chora. Cały czas boje się, że wrócę do
alkoholu. Dziecko musi mieć zdrową, świadomą matkę. Ja jestem pogubiona i nie doszłam
do siebie po śmierci Everly.
Charles prostuje się na krześle. Głośno
wypuszcza powietrze z ust.
- Myślę, że dziecko mogłoby Ci pomóc.
- Pomóc? - powtarzam głupio - Dziecko wymaga
całkowitej uwagi, wiesz o tym?
- Miałabyś się na czym skupić - jasne oczy
mojego męża skupiają się na mnie. Patrzy na mnie wyczekująco, wręcz wymagając
bym właśnie teraz powiedziała, jak bardzo tego chcę i pragnę. Ale prawda jest
zupełnie inna.
Nie chcę mieć dzieci. Nie z Charlesem.
- Chcę być ojcem.
Milczę próbując się uspokoić.
- Chcę widzieć jak rosną, uczą się mówić. Jak kochają
życie.
- Nie jestem gotowa by urodzić Ci dziecko -
wyduszam z siebie w końcu - Charles... ja nigdy nie chcę urodzić Ci dzieci.
Cisza. Zapada między nami łamiąca mi
serce cisza.
Charles odchodzi od stołu,
podziękowawszy za posiłek, znika za drzwiami swojego gabinetu.
Nie śpimy tej nocy razem.
NIEBIESKA
NADZIEJA
Po raz kolejny odwiedzam kawiarnię przy
okazji zwiedzania miasta. Po raz kolejny zamówiłam czarną kawę, która okazuje
się totalnie niezwykła oraz ciasto dnia.

Przez sekundę nie wiem co robić. Mam uciekać?
A może schować się pod stół? Nie robię jednak ani jednej ani drugiej głupiej rzeczy
jakie wpadły mi do głowy. Po prostu spuszczam wzrok na kubek z kawą i czekam.
- Hej Marco - ciepły głos ciemnowłosej dociera
do moich uszu - To co zawsze. Ale dziś trzy razy szybciej. Mam pilne spotkanie
o piętnastej.
Nie unoszę wzroku, więc mniemam, że
Marco z szybkością światła wykonuje jej polecenie.
Podziękowanie
i stukot obcasów zwiastował jej wyjście, więc unoszę głowę by spojrzeć przed
siebie. Kobieta nie opuściła jednak kawiarni. Wyrosła tuż przed moim stolikiem,
obdarzając mnie szerokim uśmiechem.
- Czy my się znamy? - palcem wskazującym
najpierw pokazuje na mnie a potem na siebie.
- Nie - przełykam ślinę.
- Jestem Blue - wyciąga dłoń bym mogła ją
uścisnąć, więc robię to.
- Victoria.
- Victoria… - zamyśla się na chwilę. Wypowiada
moje imię z taką czułością, że chcę jej za to podziękować - Nie mam teraz
czasu, ale myślę, że powinnyśmy się jeszcze spotkać.
Odstawia papierowy kubek z kawą na
stolik, by wyciągnąć z torebki swoją wizytówkę. Przesuwa ją po drewnianym
blacie w moim kierunku.
- Dzięki? - mówię krótko, ale Blue skupia się na zegarze wiszącym tuż za mną.
- Muszę lecieć. Do usłyszenia, Victorio.
Spoglądam na jej wizytówkę. Blue
Simmons, wydawca, specjalista do spraw marketingu.
Nie do końca wiem po co miałabym się z
nią ponownie spotkać, ale wiem, że i tak to zrobię.
Na pewno.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz