poniedziałek, 9 grudnia 2019

E18S5.I’ve been holding on to hope that you’ll come back when you can find some peace.


AMERICA

12 luty, Europa, Londyn




Mówiłam sobie, że spędzę na After Party maksymalnie dwie godziny. Okazało się, że spędziłam ich pięć, więc wracanie do domu nad ranem skutkowało tym, że spałam prawie do południa. Nie pamiętam czasów, kiedy budziłam się później niż o godzinie szóstej rano.  Przez ostatnie trzy miesiące właśnie taki tryb życia mnie nie opuszczał. O dziwo całkiem mi to odpowiadało, bo traktowałam to jako swego rodzaju regeneracje. Po koncercie zawsze brałam gorącą kąpiel, zazwyczaj spędzałam jeszcze trochę czasu z ekipą z zespołu i w odpowiednio wcześnie kładłam się spać. Rano wstałam, szłam pobiegać, później próba i znów to samo. 
Pewnie dlatego, pomimo, że poprzedniego wieczora wypiłam adekwatnie mało alkoholu, w tym momencie i tak czuję się jakbym była jeszcze wczorajsza. 
Dzień spędziłam na lenistwie. Razem z Aaronem porozmawialiśmy z rodzicami na facetime, zrobiłam trening na siłowni, pospacerowałam po Londynie jak za starych dobrych czasów, a wieczorem z kieliszkiem wina usiadłam przy kominku, pisząc w zeszycie teksty, które wpadły mi do głowy.
W pewnym momencie, kiedy twitter wysłał mi powiadomię o nowej przychodzącej wiadomości, zdałam sobie sprawę, że to Timothee.
Rozbawił mnie pierwszym zdaniem, które do mnie wysłał. 
Był właśnie na lotnisku w Londynie, w drodze do Nowego Yorku.
Przez chwilę czułam zawód, bo chętnie spotkałabym się z nim jeszcze dzisiaj.
Nie wiedzieć dlaczego, jego osoba wywarła na mnie bardzo pozytywne wrażenie.
I choć na początku zauważyłam, że bardzo się denerwował i był raczej niepewny tego co mówi, z czasem się rozluźnił i potrafił rozmawiać ze mną na każdy temat bez tabu. 
Brakowało mi takiej relacji, bo nie pamiętam kiedy ostatnio miałam tak dobre flow z jakimkolwiek mężczyzną, i mówię tu raczej o kontekście przyjacielskim, nie miłosnym.
Obiecałam sobie jak i jemu, że w mojej jutrzejszej podróży do Chicago nadrobię wszystkie jego dotychczasowe filmy. Jestem bardzo ciekawa jego kreacji i chętnie zobaczę jak radzi sobie ze swoimi doskonałymi zdolnościami w innych produkcjach.
On obiecał, że posłucha wszystkich piosenek, w których kiedykolwiek brałam udział, więc zgaduję, że odkryje również jakieś perełki za czasów The Fame, których może nie powiem, że się specjalnie wstydzę, ale na pewno nie należą do kategorii piosenek, którymi chciałabym się jakoś nadmiernie chwalić.
Zważywszy, że wchodził na pokład samolotu, musieliśmy uciąć rozmowę, ale już teraz miałam nadzieję, że kiedy tylko wyląduje, poczęstuje mnie kolejnym powitaniem, a co najważniejsze, zrelacjonuje swoje odczucia, co do odkrytych przebojów America Carter.

20 luty, Ameryka Północna, Nowy York

Jesteśmy w Nowym Yorku od dwóch dni, stale przygotowując się na finałowy koncert. Jak do tej pory wszystko szło świetnie i wszyscy byliśmy podekscytowani perspektywą zagrania przed największym tłumem w historii naszej trasy, mogąc zamknąć rozdział tej wspaniałej przygody.
Ale właśnie.
Tak było do tej pory.
Od samego rana media nie przestawały mówić na jeden temat.
ZDEMASKOWANIE GWIAZD


  

I nagłówki.
Masa nagłówków.
Nie tylko na mój temat. Ale także na temat Vicky, Harry’ego, Caroline, Zoe, Ashton’a, Shawn’a a nawet bogu ducha winnego Martin’a!
Obnażyli każdego z nas.
Wszystko, co kiedykolwiek było ukrywane lub nie miało prawa wyjść na światło dziennie, właśnie zostało kompletnie zdemaskowane.
Wiadomości pojawiały się od dziesiątej.
Z każdą kolejną było tylko gorzej.
Fałszywy związek Caroline i Harry’ego.
Victoria na odwyku.
Problemy narkotykowe Zoe.
Romans Americy i Martina.
Seks przygoda Victorii i Shawn’a,
Ukrywany związek Americy i Harry’ego.
Jednak to co najgorsze, przyszło ostatnie.
Zerwanie Americy i Ashton’a spowodowane poronieniem.
Przez kilka chwil nie mogłam oddychać.
Kiedy rozdzwaniały się telefony, nie byłam nawet w stanie mrugnąć oczami a co dopiero odebrać te pieprzone połączenia.
Mój świat na nowo się zawalił.
Coś, nad czym tak bardzo cierpiałam i co było tylko moje, okazało się podane na tacy całemu światu.
Nie potrafiłam sobie z tym poradzić.
Większość tych wiadomości dotyczyła mnie, a inne moich przyjaciół.
Z góry wiadome było, że ten ktoś chciał zaszkodzić w głównej mierze właśnie mnie.
Że był to ktoś, kto znał całą prawdę.
Teraz tylko musiałam dowiedzieć się kto.


Cały dzień był naprawdę trudny. Przebyłam masę rozmów telefonicznych. Dzwoniła Zoe, Caroline, Victoria, Harry, a nawet Ashton.
Najpiękniejsze w tym wszystkim było to, że każdy z nich absolutnie nie dał mi odczuć, że miałaby to być jakakolwiek moja wina i w zasadzie praktycznie nie wspominali o przeciekach na swój temat. Mówili tylko, że nie mogę brać tak bardzo do siebie informacji o ostatniej wiadomości i obiecali wsparcie. 
Znają mnie i wiedzą, że fakt o poronieniu odbił na mnie ogromne piętno. Zresztą każdy na moim miejscu zareagowałby tak samo.
Najgorsze jest to, że dokładnie wiem kto to zrobił.
I moje serce pęka na tę myśl.


Leżąc na łóżku, przytulając poduszkę, znów słyszę nadejście wiadomości.
To Timothee.
Z tego wszystkiego kompletnie o nim zapomniałam.
Nie wiem w ogóle czy potrafię z nim jeszcze rozmawiać.
Dopiero mnie poznał, a na pewno dowiedział się już praktycznie o wszystkich brudach z mojego życia.
W tej krótkiej, ale szczerej wiadomości widzę wszystko, co chciałabym zobaczyć.
Kiedy odpisuję, on proponuje, że zadzwoni.
Zgadzam się i czekam na połączenie.
Po niecałych dziesięciu sekundach odbieram, i mogę usłyszeć jego głos.
-Hej. - wzdycha. - Trzymasz się jakoś?
Chwilę myślę nad odpowiedzią.
-Jakoś. Nie wiem co mam o tym wszystkim myśleć. Mam wrażenie, że z kolejnymi dniami będzie tylko gorzej. Że jeśli pokażę się gdziekolwiek, będę czuła się obnażona. Że wszyscy będą mieć oceniać. Nie wiem. Szczerze nie wiem co mam zrobić.
-Nic. - słyszę jego urywany oddech. Ten dźwięk w jakiś sposób koi moje nerwy. - Nie zrobisz absolutnie nic. Masz na to prawo. To nie ty weszłaś z butami do czyjegoś życia, tylko ktoś wszedł w twoje. Nie masz absolutnie żadnego obowiązku się z tego tłumaczyć. 
-Jak mogłabym się nie wytłumaczyć? Oni mnie zjedzą.
Czekam kilka sekund na jego odpowiedź.
-Jak myślisz kto się powinien tłumaczyć? Ofiary napadów? Ofiary gwałtów? Ofiary pedofilii? Czy raczej to ich oprawcy powinni ponieść całe zło za wyrządzone krzywdy?
-Masz rację. - wzdycham. - Tylko po prostu nie wyobrażam sobie tego jak moje życie będzie teraz wyglądać. Wszystko się zmieni.
-Ale ty zostaniesz taka sama. - czuję, jak uśmiecha się przez słuchawkę. - I wiesz co? Za trzy dni wyjdziesz na tą scenę i to będzie najlepszy koncert w twoim życiu. 
Prycham cichutko, również się uśmiechając.
-Dziękuję. To chyba najlepsze słowa jakie dzisiaj usłyszałam. - wycieram łzę z mojego policzka. Momentalnie czuję jak z mojego serca spada ogromny ciężar.
On ma rację.
Muszę być silna i muszę pokazać, że wytrwałam swój napad.
Napad na życie nie tylko moje, ale moich przyjaciół.
Bo nikt nie miał prawda wchodzić tak drastycznie w nasze życie bez pozwolenia.
-Kurdę, czyli czasem potrafię komuś poprawić humor. - chichocze.
-Zdecydowanie. - przyznaję mu rację. - I to jedna z wielu cech, które są w tobie tak bardzo niesamowite. 


Rano wraz z moim menadżerem, zespołem oraz innymi osobami, które pełnią ważną funkcję w rozwoju mojej kariery, meldujemy się na zebraniu w jednej z sali hotelowych. 
-Nic jeszcze nie zostało potwierdzone.
-To jedno słowo przeciwko wszystkiemu. Wątpię, żeby ktoś miał zamiar brać to na poważnie.
-Sprawa będzie w sądzie jeszcze dzisiaj.
-Nikt nie zrujnuje sobotniego występu.
Słyszę głosy. Całe mnóstwo głosów. I choć umysłem jestem w tym wszystkim obecna, to jednak moje ciało jest jakby obok. Odpoczywa i ma dość wszelkich komplikacji związanych z tą sprawą. Nauczyłam się, że to co się stało już się nie odstanie. Że życie przeszłością sprawi, że nigdy nie oczyścimy się z tych wszystkich wspomnień i problemów w stu procentach.
Kiedy tak patrzę niczym zaczarowana w biały stół, doszukując się w nim jakiegoś wewnętrznego spokoju, nagle słyszę ten słodki dziewczęcy głos, który niegdyś tak bardzo lubiłam. 
-Ami? - Sloan pojawia się w drzwiach z miną pełną rozterki, załamania i pożałowania.
Zerkam na nią bez jakichkolwiek emocji.
-Ona sobie żartuje? - odzywa się tym razem Liz, patrząc złowrogo na brunetkę.
-Jakim cudem masz czelność tutaj przychodzić? - Aaron wstaje i podchodzi do niej mocno zdenerwowany. - Zniszczyłaś mojej siostrze życie!? Czy ty ogóle zdajesz sobie sprawę co zrobiłaś?
-Ja naprawdę nie wiedziałam, że… Nie mówiłam tego w taki sposób…
-Oh, proszę cię! - tym razem to Joy decyduje się na zbliżenie. - Byłaś jedną z nas. A teraz jesteś nikim.
-Zostawcie nas proszę. - odzywam się w końcu.
Każdy patrzy na siebie ze zdezorientowaniem. Chyba nie mają zamiaru spełnić mojej prośby.
-Ale Ami… - zaczyna Martin. 
-Wszyscy. - zerkam na Aarona, który nie daje za wygraną. - Proszę.
W końcu wraz z Sloan zostajemy same. 
Patrzy na mnie ze łzami w oczach, ale nie jest mi jej szkoda.
Jeśli mam być szczera, nie czuję nawet złości.
Nie czuję kompletnie nic.
-Ami. Ja naprawdę nie wiedziałam, że tak to się skończy. 
-Skąd wiedziałaś o tym wszystkim? - pytam, zbywając jej słowa. - Nie wspominałam o wielu rzeczach, które wyszły na jaw.
-Ja nie wiem Ami. Naprawdę nie wiem. Musieli mieć drugiego informatora. Powiedziałam kilka z tych rzeczy, ale nigdy nie wykorzystałabym twojej tragedii. Nigdy nie powiedziałabym, że straciłaś dziecko. Nigdy!
-Dlaczego to zrobiłaś Sloan? Jak mogłaś się zgodzić na takie okrucieństwo?
-Mój ojciec jest śmiertelnie chory. Potrzebowałam pieniędzy na jego leczenie i ci ludzie… - zanosi się płaczem. - Oni się odezwali do mnie i… Nie wiem dlaczego to zrobiłam Ami. Przepraszam. Wszystko zniszczyłam. Wszystko!
-Wiesz, to mogłoby się skończyć zupełnie inaczej. Jakbyś tylko rozegrała to w inny sposób. - kręcę głową z bólem. - Jakbyś przyszła do mnie, na pewno byśmy coś wymyśliły. Wiem jak to jest stracić bliską osobę. Pomogłabym ci. Wszyscy byśmy ci pomogli.
-Wiem Ami, wiem. - mówi wciąż, a łzy spływają po jej policzkach raz za razem. - Błagam cię, żebyś mi wybaczyła. - chwyta moją dłoń, a moje oczy automatycznie zerkają w tym kierunku. Na codzień jestem bardzo wrażliwa i gdyby to były inne okoliczności, na pewno rozegrałabym zupełnie inaczej to, co ma zaraz nadejść.
-Wybaczam ci, Sloan. - mówię, zabierając jej rękę. - Ale to wszystko co jestem w stanie dla ciebie zrobić. Mam nadzieję, że już nigdy więcej się nie spotkamy.
Po tej sytuacji zrozumiałam jedno. Może było mi to potrzebne. Może właśnie to sprawiło, że zaczęłam postrzegać życie w sposób, jaki wystarczył do mojego uzdrowienia. 
Uświadomiłam sobie, że przebaczenie jest dwukierunkową drogą. Bo ilekroć przebaczamy komuś, przebaczamy również samemu sobie.
I ja sobie przebaczyłam.

Właśnie w tym momencie.

***

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz