sobota, 14 grudnia 2019

E19S5. We can't keep on playing this song, we can't move on so we make up and carry on like nothing's wrong.. how long…


NIALL, 12 LUTY, LOS ANGELES
 - Wychodzę!
         Słyszę jedno słowo z ust mojej żony i biegnę do drzwi, by jeszcze móc ją zobaczyć przed wyjściem. Zoey jest dosłownie na ostatnich nogach, a mam wrażenie, że czuje się lepiej niż na samym początku ciąży. Jej skóra jest zaróżowiona i promienna, a radosny uśmiech nie schodzi jej z twarzy. Wiem ile szczęścia dają jej nadchodzące narodziny naszego syna, więc kiedy zauważam, że pośpiesznie pakuje torebkę nawet jej nie zatrzymuje. Zdaję sobie sprawę, że takie wyjścia za chwilę będą dla niej jak święty Graal.
 - Gdzie się wybierasz? - mimo wszystko pytam o cel jej podróży. Wolę wiedzieć gdzie jakby co mogę jej szukać. Obraca się w moją stronę, przechyla głowę lekko w bok, by spojrzeć na mnie swoimi sarnimi oczyma.
 - Jadę z moją mamą na kolację. Jeśli zaraz nie zjem burgera, to coś rozsadzi mnie od środka - mina zmienia jej się w rządną krwi - Przepraszam. Muszę wyglądać jak desperatka.
         Rozśmiesza mnie trochę jej zmiana humorów. Przyciągam ją do siebie, całuję w usta, a potem nachylam się by pocałować jej okrągły brzuch.
 - Bardzo was kocham. Uważaj na siebie - muskam ponownie jej usta. Zoey odwzajemnia mój pocałunek, mocniej i mocniej. Ale w końcu odrywa się ode mnie, wybuchając śmiechem.
 - Musiałam przypomnieć sobie, że jesteś moim mężem a nie hamburgerem. Dziś śpię u mamy. Baw się dobrze z Edem. Też Cię kocham.
         Stoję jeszcze chwilę na werandzie, biegnąc wzrokiem za oddalającym się samochodem mojej teściowej.
         Za Sheeranem nie muszę długo czekać. Zjawia się z zapasem piwa w jednej dłoni i żarciem na wynos w drugiej. Przygotowujemy sobie miejsce do spędzenia reszty wieczoru.
 - Co tam, stary? Jak Zoey się czuje? - Ed rozsiada się na kanapie, po czym bierze łyk piwa. Dosiadam się do niego, przeskakując z jednego kanału telewizyjnego na drugi.
 - Ostatnio świetnie. Początek ciąży bywał naprawdę kiepski.
 - Jak to jest żyć z myślą, że stworzyło się nowego człowieka?
         Ciekawe pytanie. Nigdy się nad tym nie zastanawiałem.
 - Nie istnieją słowa by to opisać. Jest się dumnym, szczęśliwym. Nieopisanie szczęśliwym.
         Ed spogląda na mnie z podziwem. Pewnie nigdy nie spodziewał się usłyszeć ode mnie takich słów.
 - Jak kiedyś zostanę ojcem to sprawdzę prawdziwość Twoich słów.
 - A powiedz mi… - słowa z trudem przechodzą mi przez gardło. Nagła zmiana tematu, powoduje, że zaczynam się stresować. Rudowłosy zauważa zmianę moich emocji.
 - Mam rozumieć, że boisz się zapytać jak Victoria?
         Kiwam potwierdzająco głową.
 - Została żoną. W szpitalnej kaplicy. W sumie była to bardzo przyjemna uroczystość.
         Ed zastanawia się chwilę nad tym co ma powiedzieć dalej. Nie przeszkadzam mu.
 - Przyjemna, ale bezuczuciowa.
          Biorę kilka łyków piwa. Czuję jak ciecz spływa mi do żołądka, ale oprócz napoju napełniającego mój organ czuję jak jakiś rodzaj zadowolenia atakuje resztę moich wnętrzności.
 - Co masz na myśli?
 - To tak jakby wzięli dwie obce sobie osoby prosto z ulicy, ubrali w białą sukienkę i garniak a potem kazali powiedzieć sobie sakramentalne tak. Jeśli ktokolwiek uwierzył w tą szopkę, to oni zasługują na Oscara.
          Ed na chwilę skupia swój wzrok na ekranie telewizora. Pijemy w ciszy, przerywanej tylko głosami z głośników.
 - Ona go nie kocha?
 - Zdecydowanie go nie kocha - przyjaciel spogląda na mnie znaczącym spojrzeniem, mówiącym "przecież to takie logiczne" - Ale wiem, że nie spoczywa na laurach. Ona będzie próbowała go pokochać. Ale z tego co wiem to przez zmuszenie się do uczucia nikt jeszcze się nie zakochał.
         Mężczyzna wzrusza ramionami. Widzę, że jest pewny swoich słów i ja mu wierzę. Wierzę w każde jego słowo, bo był tam i widział ją. Każdą jej emocję albo ich brak. Mnie na samą myśl, że ominął mnie ten widok spada kamień z serca. Jakbym zobaczył ją przy ołtarzu z innym to wtedy moje serce mogłoby zamienić się w zimny, bezuczuciowy kamień.
 - To nie wyjdzie. Daje im najdłużej pół roku. Ona przy nim nie wytrzyma. Jestem tego pewien.
         Wypowiada te słowa z taką pewnością, że mu niemal uwierzyłem.
         A może uwierzyłem w każde jego słowo?
         Albo naprawdę chciałem uwierzyć, że tak będzie?
         Czasami sam gubiłem się w to co wierzyłem, w to co czułem i w to co chciałem.
         I to wszystko przez Ciebie Victorio Santangel.


VICTORIA, 22 LUTY, NOWY JORK
         Dziś targają mną dwa uczucia: jedno to niebywałe szczęście, że ten wieczór spędzę z moją przyjaciółką Americą na jedzeniu, rozmowie i cieszeniu się swoim towarzystwem. Ale jest też drugie uczucie, które jest równie silne. To wyrzuty sumienia, że nie będzie mnie dziś z Everly.
         Jednak zgodnie z jej prośbą tego wieczora robię coś dla siebie.
         Przygotowuję dla nas kolację. Są to oczywiście włoskie dania, bo właśnie na tej kuchni znam się najlepiej. Na przystawkę podam grzanki z ricottą i figami, danie główne to risotto z krewetkami. Zwieńczeniem będzie deser - najprostsze i najpyszniejsze tiramisu.
         Poprawiam jeszcze serwetki, zapalam świecę, kiedy słyszę dzwonek do drzwi. Biegnę by je otworzyć. W drzwiach stoi America ubrana cała na czarno, a w dłoni trzyma butelkę z winem.
 - Hej - mówi, po czym przytula mnie mocno - Wiem jak to wygląda - zamykam za nią drzwi, a ona ściąga kurtkę - Przychodzę tu z winem, ale wiesz, że do dobrej kolacji potrzebne jest dobre wino, prawda?
 - Domyśliłam się, więc też je dla Ciebie kupiłam - wskazuję na butelkę postawioną na samym środku stolika.
 - To takie miłe - oddaje mi alkohol, po czym pociera sobie dłonie. Temperatura w Nowym Jorku zdecydowanie jej nie odpowiada - Ciągle zapominam, jak tu potrafi być zimno. Chociaż teraz kiedy jechałam taksówką, mijaliśmy te wszystkie urokliwe miejsca tego miasta i powiem szczerze - stoimy już w kuchni, więc Ami wrzuca sobie do buzi kawałek orzecha - Nigdy nie doceniałam tego miejsca.
         Kiedy widzę ją z buzią pełną jedzenia, zaróżowionymi policzkami i uśmiechem na twarzy, to zastanawiam się co zrobiła, że tak szybko podniosła się po ostatnich wydarzeniach. Życie nieźle kopnęło ją w brzuch. Na światło dzienne wyszły rzeczy o których nikt spoza zaufanych osób nie powinien wiedzieć. A wie teraz praktycznie cały cholerny świat.
         Oczywiście oberwało się również mnie, ale ja to znoszę zdecydowanie gorzej.
         Układam grzanki na talerzach, czując chwilowy spadek formy. Myśli, które wracają do kolorowych artykułów wrzeszczących o mojej przeszłości trochę mnie przytłaczają. America od razu to zauważa. Dotyka mojego ramienia, a na jej twarz wpływa zatroskany uśmiech.
 - Wiem, że nie jest łatwo. Ale uznajmy tą całą sytuację za lekcję.
 - Lekcję? - unoszę wzrok, by spojrzeć na nią pytająco - Nie uważam tego za lekcję. Raczej za wtargnięcie i burzenie naszego życia.
 - Lekcję zaufania - prostuje swoje wcześniejsze słowa.
         Biorę talerze i idę z nimi do stolika. America kroczy za mną, po czym zasiadamy do jedzenia. Carter zdecydowanie chętniej rozpoczyna kolację niż ja.
 - Wiesz - przełyka grzankę, po czym sięga po serwetkę i wyciera nią kącik ust - Myślałam, że skoro jesteśmy totalnie zgraną grupą to mogę powiedzieć im o sobie wszystko. Nie pomyliłam się co do większości osób, ale znalazła się ta jedna, która nie potrafiła uszanować błędów i zawirowań losu naszego życia.
         Ami sięga przez stół ręką, by dłonią zakryć moją.
 - Przykro mi, że dowiedzieli się o Twoim problemie z alkoholem.
 - Przykro mi, że dowiedzieli się o stracie ciąży.
         Przyjaciółka sięga po kieliszek z winem. Bierze kilka łyków alkoholu, by ze spokojem i pogodzeniem się z tym wszystkim obradować mnie najszczerszym i najpiękniejszym uśmiechem.
 - Kiedy czytałam te wszystkie artykuły i na nowo otwierały się stare rany po stracie dziecka… miałam wrażenie, że za każdym razem ktoś odcinał mi dostęp do tlenu. Jakby cały świat walił mi się od nowa. Ale potem, kiedy znów zaczynałam popadać w jakąś otchłań zrozumiałam, że to jest moja przeszłość. Nie zmienię jej. Nigdy nie będzie inaczej. I chociaż cierpiałam mocno i nadal cierpię, muszę iść do przodu.
         Czuję jak łzy napływają mi do oczu. Wzruszają mnie jej słowa.
 - Jeśli nie zaakceptujemy tego co było, to nigdy nie zrobimy kroku do przodu. Zawsze będziemy się cofać.
         America nadal się uśmiecha. A ja wycieram strużki łez płynące po moim policzku.
 - Bałam się oceny. Ale ktoś pomógł mi zrozumieć, że to nie był mój błąd. Że nie powinnam się tłumaczyć z tego co przydarzyło mi się wcześniej.
 - Kto Ci pomógł? - mam zachrypnięty głos, jakbym płakała przez całą noc, a uroniłam tylko kilka łez. W moje ciało uderza fala nadziei, że może znalazła świetnego terapeutę i mnie też będzie w stanie pomóc, ale kiedy pada odpowiedź jestem lekko zdziwiona.
 - Może to dziwne… ale był to Timothee Chalamet.
         Marszczę brwi, mrużę oczy. Kalkuluję w głowie, czy kiedykolwiek miałyśmy do czynienia z tym chłopakiem i jakim cudem pojawił on się w życiu Americy, ale skoro rozmowa z nim pomogła jej to i ja doceniam jego obecność.
 - Ale jak?
 - Poznaliśmy się na gali. Przez przypadek spotkałam na niej Armiego. Pamiętasz Armiego?
 - Pewnie. Przebalowaliśmy nie jedno after party.
 - Rozmawialiśmy chwilę, potem dołączył do nas Timothee, Armie musiał lecieć. Ale ja i Timmy złapaliśmy tak świetny kontakt, że nie mogliśmy się nagadać… No i takim oto sposobem dzięki Armiemu, poznałam nowego przyjaciela.
 - Timothee Chalamet. Nieprawdopodobne.  
 - A jednak. Bardzo inteligentny z niego mężczyzna. Wszyscy bardzo mi pomogliście, ale on spojrzał na tą sytuację z zupełnie innej perspektywy. Z zimną głową. I chyba właśnie to sprawiło, że najmocniej trafiły do mnie jego słowa.
         Uśmiecham się, bo szczęście moich przyjaciół jest dla mnie najważniejsze. Jeśli oni są szczęśliwi to i ja jestem.
 - No, ale mów. Jak życie w małżeństwie?
         Biorę do buzi grzankę, by mieć więcej czasu na przemyślenie tego co chcę jej powiedzieć. Życie w małżeństwie nie jest takie jak myślałam, że będzie. Dzień naszych zaślubin był piękny, ale teraz kiedy uderza w nas rzeczywistość, to mam wrażenie… że nic się totalnie nie zmieniło.
 - Seks z mężem nie różni się niczym od seksu z partnerem - próbuję obrócić tą sytuację w żart, ale totalnie mi to nie wychodzi - Może to trochę krótko, ale miałam nadzieję, że to wszystko w nas rozpali coś…
         Układam łokcie na blacie stołu, po czym opieram podbródek na dłoniach.
 - Rozpali w nas trochę głębsze uczucie. Przynależności do siebie. Bezgranicznego zaufania.
 - Macie jeszcze dużo czasu na takie rzeczy.
 - Od wczoraj nie ma go w mieście, wyjechał do Norwegii. Nie chciał zdradzić o co chodzi… ale czasami łapię się na myśli, że mi go brakuje - wzdycham i nie daję dojść Americe do słowa, sięgam po jej talerz - To jak? Masz ochotę na risotto?

         Dwie godziny temu Ami opuściła moje mieszkanie, a ja od tego czasu tępo wpatruję się w napoczętą butelkę wina. Nie piłam od tylu miesięcy. Niemal zapomniałam jak smakuje alkohol.
         Ale dziś, po wylaniu z siebie tylu uczuć i tak głębokich rozmowach czuję się w środku pusta. I z chęcią tą pustkę zapełniłabym czymś, co kiedyś sprawiało mi taką radość.
         Nie wysilam się. Nie potrzebuję teraz kieliszka. Pada na pierwszy lepszy kubek, który napełniam winem aż po same brzegi. Naczynie z napojem wyzywająco stoi na blacie kuchennym kusząco zachęcając mnie bym zanurzyła w nim wargi.
         Walczę ze sobą, ale bardzo powolnym, bolesnym procesem czuję jak przechodzę na straconą pozycję. Ujmuję kubek w dłonie, unoszę go. Jestem tak blisko by zaprzepaścić wiele tygodni abstynencji, gdy dzwoni telefon.
         Nie od razu odbieram. Delikatnie odkładam alkohol, po czym spoglądam na wyświetlacz.
 - Niall? - mówię do słuchawki.
         Horan brzmi jakby właśnie przebiegł maraton. Zaczynam martwić się, że stało się coś poważnego.
 - Vicky, miałem przeczucie, że coś jest nie tak. Musiałem od razu do Ciebie zadzwonić. Wszystko w porządku?
 - Tak. Wszystko okej.
 - W ogóle przepraszam, że dzwonię o tej porze.
 - W porządku. Cieszę się, że mogę Cię usłyszeć.
         Uczucie ulgi jakie spada z ramion Niall'a jest wręcz namacalne.
 - Jak się czujesz? Po tym wszystkim?
 - Niall?
 - Tak?
 - Kłamałam. Chyba nie jest w porządku - przełykam ślinę - O mały włos znów nie napiłabym się alkoholu. Nie wiem co się wydarzyło. To po prostu… - zaczynam płakać. W panice wylewam alkohol do zlewu, ale kubek wypada mi z roztrzęsionych dłoni, robiąc dużo hałasu.
 - Victoria, uspokój się. Musisz wziąć głęboki oddech. Usiądź. I oddychaj głęboko.
         Postępuję z instrukcjami Horana.
 - Wdech, wydech.
 - Wdech, wydech… - powtarzam za nim. Po paru chwilach czuję się odrobinę lepiej, informując go o tym.
 - Czy w Twoim mieszkaniu jest jeszcze jakiś alkohol?
 - Nie… wszystko co było w butelce wylałam. Reszty pozbył się Charles dużo wcześniej.
 - Świetnie. Jesteś sama?
 - Tak.
 - Czujesz, że potrzebujesz czyjejś pomocy?
 - Nie.
 - Okej. Bo już zacząłem zastanawiać się do kogo mógłbym zadzwonić - jego słowa mnie rozluźniają. Wydaję z siebie dźwięk śmiechopodobny.
 - Dziękuję Ci, Niall.
 - Wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć?
 - Ty na mnie też  - przez chwilę w słuchawce panuje cisza, ale kiedy fala uczuć zalewa moje opustoszone ciało nie potrafię powstrzymać słów, które cisną mi się na usta - Kocham Cię.
 - Dobranoc, Victoria - to jedyne słowa jakie padają z jego ust.
 - Dobranoc, Niall.
         Dobranoc, Niall.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz