NIALL, 12 LUTY, LOS
ANGELES
Słyszę jedno słowo
z ust mojej żony i biegnę do drzwi, by jeszcze móc ją zobaczyć przed wyjściem.
Zoey jest dosłownie na ostatnich nogach, a mam wrażenie, że czuje się lepiej
niż na samym początku ciąży. Jej skóra jest zaróżowiona i promienna, a radosny
uśmiech nie schodzi jej z twarzy. Wiem ile szczęścia dają jej nadchodzące
narodziny naszego syna, więc kiedy zauważam, że pośpiesznie pakuje torebkę
nawet jej nie zatrzymuje. Zdaję sobie sprawę, że takie wyjścia za chwilę będą
dla niej jak święty Graal.
- Gdzie się wybierasz? -
mimo wszystko pytam o cel jej podróży. Wolę wiedzieć gdzie jakby co mogę jej
szukać. Obraca się w moją stronę, przechyla głowę lekko w bok, by spojrzeć na
mnie swoimi sarnimi oczyma.
- Jadę z moją mamą na
kolację. Jeśli zaraz nie zjem burgera, to coś rozsadzi mnie od środka - mina
zmienia jej się w rządną krwi - Przepraszam. Muszę wyglądać jak desperatka.
Rozśmiesza mnie
trochę jej zmiana humorów. Przyciągam ją do siebie, całuję w usta, a potem
nachylam się by pocałować jej okrągły brzuch.
- Bardzo was kocham.
Uważaj na siebie - muskam ponownie jej usta. Zoey odwzajemnia mój pocałunek,
mocniej i mocniej. Ale w końcu odrywa się ode mnie, wybuchając śmiechem.
- Musiałam przypomnieć
sobie, że jesteś moim mężem a nie hamburgerem. Dziś śpię u mamy. Baw się dobrze
z Edem. Też Cię kocham.
Stoję jeszcze
chwilę na werandzie, biegnąc wzrokiem za oddalającym się samochodem mojej
teściowej.
Za Sheeranem nie
muszę długo czekać. Zjawia się z zapasem piwa w jednej dłoni i żarciem na wynos
w drugiej. Przygotowujemy sobie miejsce do spędzenia reszty wieczoru.
- Co tam, stary? Jak Zoey
się czuje? - Ed rozsiada się na kanapie, po czym bierze łyk piwa. Dosiadam się
do niego, przeskakując z jednego kanału telewizyjnego na drugi.
- Ostatnio świetnie.
Początek ciąży bywał naprawdę kiepski.
- Jak to jest żyć z
myślą, że stworzyło się nowego człowieka?
Ciekawe pytanie.
Nigdy się nad tym nie zastanawiałem.
- Nie istnieją słowa by
to opisać. Jest się dumnym, szczęśliwym. Nieopisanie szczęśliwym.
Ed spogląda na
mnie z podziwem. Pewnie nigdy nie spodziewał się usłyszeć ode mnie takich słów.
- Jak kiedyś zostanę ojcem
to sprawdzę prawdziwość Twoich słów.
- A powiedz mi… - słowa z
trudem przechodzą mi przez gardło. Nagła zmiana tematu, powoduje, że zaczynam
się stresować. Rudowłosy zauważa zmianę moich emocji.
- Mam rozumieć, że boisz
się zapytać jak Victoria?
Kiwam
potwierdzająco głową.
- Została żoną. W
szpitalnej kaplicy. W sumie była to bardzo przyjemna uroczystość.
Ed zastanawia się
chwilę nad tym co ma powiedzieć dalej. Nie przeszkadzam mu.
- Przyjemna, ale
bezuczuciowa.
Biorę kilka łyków piwa. Czuję jak ciecz spływa
mi do żołądka, ale oprócz napoju napełniającego mój organ czuję jak jakiś
rodzaj zadowolenia atakuje resztę moich wnętrzności.
- Co masz na myśli?
- To tak jakby wzięli
dwie obce sobie osoby prosto z ulicy, ubrali w białą sukienkę i garniak a potem
kazali powiedzieć sobie sakramentalne tak. Jeśli ktokolwiek uwierzył w tą
szopkę, to oni zasługują na Oscara.
Ed na chwilę skupia
swój wzrok na ekranie telewizora. Pijemy w ciszy, przerywanej tylko głosami z
głośników.
- Ona go nie kocha?
- Zdecydowanie go nie
kocha - przyjaciel spogląda na mnie znaczącym spojrzeniem, mówiącym
"przecież to takie logiczne" - Ale wiem, że nie spoczywa na laurach.
Ona będzie próbowała go pokochać. Ale z tego co wiem to przez zmuszenie się do
uczucia nikt jeszcze się nie zakochał.
Mężczyzna wzrusza
ramionami. Widzę, że jest pewny swoich słów i ja mu wierzę. Wierzę w każde jego
słowo, bo był tam i widział ją. Każdą jej emocję albo ich brak. Mnie na samą
myśl, że ominął mnie ten widok spada kamień z serca. Jakbym zobaczył ją przy
ołtarzu z innym to wtedy moje serce mogłoby zamienić się w zimny, bezuczuciowy
kamień.
- To nie wyjdzie. Daje im
najdłużej pół roku. Ona przy nim nie wytrzyma. Jestem tego pewien.
Wypowiada te słowa
z taką pewnością, że mu niemal uwierzyłem.
A może uwierzyłem
w każde jego słowo?
Albo naprawdę
chciałem uwierzyć, że tak będzie?
Czasami sam
gubiłem się w to co wierzyłem, w to co czułem i w to co chciałem.
I to wszystko przez Ciebie Victorio
Santangel.
◈
VICTORIA, 22 LUTY, NOWY
JORK

Jednak zgodnie z
jej prośbą tego wieczora robię coś dla siebie.
Przygotowuję dla
nas kolację. Są to oczywiście włoskie dania, bo właśnie na tej kuchni znam się
najlepiej. Na przystawkę podam grzanki z ricottą i figami, danie główne to
risotto z krewetkami. Zwieńczeniem będzie deser - najprostsze i najpyszniejsze
tiramisu.
Poprawiam jeszcze
serwetki, zapalam świecę, kiedy słyszę dzwonek do drzwi. Biegnę by je otworzyć.
W drzwiach stoi America ubrana cała na czarno, a w dłoni trzyma butelkę z
winem.
- Hej - mówi, po czym
przytula mnie mocno - Wiem jak to wygląda - zamykam za nią drzwi, a ona ściąga
kurtkę - Przychodzę tu z winem, ale wiesz, że do dobrej kolacji potrzebne jest
dobre wino, prawda?
- Domyśliłam się, więc
też je dla Ciebie kupiłam - wskazuję na butelkę postawioną na samym środku
stolika.
- To takie miłe - oddaje
mi alkohol, po czym pociera sobie dłonie. Temperatura w Nowym Jorku
zdecydowanie jej nie odpowiada - Ciągle zapominam, jak tu potrafi być zimno.
Chociaż teraz kiedy jechałam taksówką, mijaliśmy te wszystkie urokliwe miejsca
tego miasta i powiem szczerze - stoimy już w kuchni, więc Ami wrzuca sobie do
buzi kawałek orzecha - Nigdy nie doceniałam tego miejsca.
Kiedy widzę ją z
buzią pełną jedzenia, zaróżowionymi policzkami i uśmiechem na twarzy, to
zastanawiam się co zrobiła, że tak szybko podniosła się po ostatnich
wydarzeniach. Życie nieźle kopnęło ją w brzuch. Na światło dzienne wyszły
rzeczy o których nikt spoza zaufanych osób nie powinien wiedzieć. A wie teraz
praktycznie cały cholerny świat.
Oczywiście
oberwało się również mnie, ale ja to znoszę zdecydowanie gorzej.
Układam grzanki na
talerzach, czując chwilowy spadek formy. Myśli, które wracają do kolorowych
artykułów wrzeszczących o mojej przeszłości trochę mnie przytłaczają. America
od razu to zauważa. Dotyka mojego ramienia, a na jej twarz wpływa zatroskany
uśmiech.
- Wiem, że nie jest
łatwo. Ale uznajmy tą całą sytuację za lekcję.
- Lekcję? - unoszę wzrok,
by spojrzeć na nią pytająco - Nie uważam tego za lekcję. Raczej za wtargnięcie
i burzenie naszego życia.
- Lekcję zaufania -
prostuje swoje wcześniejsze słowa.
Biorę talerze i
idę z nimi do stolika. America kroczy za mną, po czym zasiadamy do jedzenia.
Carter zdecydowanie chętniej rozpoczyna kolację niż ja.
- Wiesz - przełyka
grzankę, po czym sięga po serwetkę i wyciera nią kącik ust - Myślałam, że skoro
jesteśmy totalnie zgraną grupą to mogę powiedzieć im o sobie wszystko. Nie
pomyliłam się co do większości osób, ale znalazła się ta jedna, która nie
potrafiła uszanować błędów i zawirowań losu naszego życia.
Ami sięga przez
stół ręką, by dłonią zakryć moją.
- Przykro mi, że
dowiedzieli się o Twoim problemie z alkoholem.
- Przykro mi, że
dowiedzieli się o stracie ciąży.
Przyjaciółka sięga
po kieliszek z winem. Bierze kilka łyków alkoholu, by ze spokojem i pogodzeniem
się z tym wszystkim obradować mnie najszczerszym i najpiękniejszym uśmiechem.
- Kiedy czytałam te
wszystkie artykuły i na nowo otwierały się stare rany po stracie dziecka…
miałam wrażenie, że za każdym razem ktoś odcinał mi dostęp do tlenu. Jakby cały
świat walił mi się od nowa. Ale potem, kiedy znów zaczynałam popadać w jakąś
otchłań zrozumiałam, że to jest moja przeszłość. Nie zmienię jej. Nigdy nie
będzie inaczej. I chociaż cierpiałam mocno i nadal cierpię, muszę iść do
przodu.
Czuję jak łzy
napływają mi do oczu. Wzruszają mnie jej słowa.
- Jeśli nie zaakceptujemy
tego co było, to nigdy nie zrobimy kroku do przodu. Zawsze będziemy się cofać.
America nadal się
uśmiecha. A ja wycieram strużki łez płynące po moim policzku.
- Bałam się oceny. Ale
ktoś pomógł mi zrozumieć, że to nie był mój błąd. Że nie powinnam się tłumaczyć
z tego co przydarzyło mi się wcześniej.
- Kto Ci pomógł? - mam
zachrypnięty głos, jakbym płakała przez całą noc, a uroniłam tylko kilka łez. W
moje ciało uderza fala nadziei, że może znalazła świetnego terapeutę i mnie też
będzie w stanie pomóc, ale kiedy pada odpowiedź jestem lekko zdziwiona.
- Może to dziwne… ale był
to Timothee Chalamet.
Marszczę brwi,
mrużę oczy. Kalkuluję w głowie, czy kiedykolwiek miałyśmy do czynienia z tym
chłopakiem i jakim cudem pojawił on się w życiu Americy, ale skoro rozmowa z
nim pomogła jej to i ja doceniam jego obecność.
- Ale jak?
- Poznaliśmy się na gali.
Przez przypadek spotkałam na niej Armiego. Pamiętasz Armiego?
- Pewnie. Przebalowaliśmy
nie jedno after party.
- Rozmawialiśmy chwilę,
potem dołączył do nas Timothee, Armie musiał lecieć. Ale ja i Timmy złapaliśmy
tak świetny kontakt, że nie mogliśmy się nagadać… No i takim oto sposobem
dzięki Armiemu, poznałam nowego przyjaciela.
- Timothee Chalamet.
Nieprawdopodobne.
- A jednak. Bardzo
inteligentny z niego mężczyzna. Wszyscy bardzo mi pomogliście, ale on spojrzał
na tą sytuację z zupełnie innej perspektywy. Z zimną głową. I chyba właśnie to
sprawiło, że najmocniej trafiły do mnie jego słowa.
Uśmiecham się, bo
szczęście moich przyjaciół jest dla mnie najważniejsze. Jeśli oni są szczęśliwi
to i ja jestem.
- No, ale mów. Jak życie
w małżeństwie?
Biorę do buzi
grzankę, by mieć więcej czasu na przemyślenie tego co chcę jej powiedzieć.
Życie w małżeństwie nie jest takie jak myślałam, że będzie. Dzień naszych
zaślubin był piękny, ale teraz kiedy uderza w nas rzeczywistość, to mam
wrażenie… że nic się totalnie nie zmieniło.
- Seks z mężem nie różni
się niczym od seksu z partnerem - próbuję obrócić tą sytuację w żart, ale
totalnie mi to nie wychodzi - Może to trochę krótko, ale miałam nadzieję, że to
wszystko w nas rozpali coś…
Układam łokcie na
blacie stołu, po czym opieram podbródek na dłoniach.
- Rozpali w nas trochę głębsze
uczucie. Przynależności do siebie. Bezgranicznego zaufania.
- Macie jeszcze dużo
czasu na takie rzeczy.
- Od wczoraj nie ma go w
mieście, wyjechał do Norwegii. Nie chciał zdradzić o co chodzi… ale czasami
łapię się na myśli, że mi go brakuje - wzdycham i nie daję dojść Americe do
słowa, sięgam po jej talerz - To jak? Masz ochotę na risotto?
Dwie godziny temu
Ami opuściła moje mieszkanie, a ja od tego czasu tępo wpatruję się w napoczętą
butelkę wina. Nie piłam od tylu miesięcy. Niemal zapomniałam jak smakuje
alkohol.
Ale dziś, po
wylaniu z siebie tylu uczuć i tak głębokich rozmowach czuję się w środku pusta.
I z chęcią tą pustkę zapełniłabym czymś, co kiedyś sprawiało mi taką radość.
Nie wysilam się. Nie
potrzebuję teraz kieliszka. Pada na pierwszy lepszy kubek, który napełniam
winem aż po same brzegi. Naczynie z napojem wyzywająco stoi na blacie kuchennym
kusząco zachęcając mnie bym zanurzyła w nim wargi.
Walczę ze sobą, ale
bardzo powolnym, bolesnym procesem czuję jak przechodzę na straconą pozycję. Ujmuję
kubek w dłonie, unoszę go. Jestem tak blisko by zaprzepaścić wiele tygodni
abstynencji, gdy dzwoni telefon.
Nie od razu
odbieram. Delikatnie odkładam alkohol, po czym spoglądam na wyświetlacz.
- Niall? - mówię do
słuchawki.
Horan brzmi jakby
właśnie przebiegł maraton. Zaczynam martwić się, że stało się coś poważnego.
- Vicky, miałem
przeczucie, że coś jest nie tak. Musiałem od razu do Ciebie zadzwonić. Wszystko
w porządku?
- Tak. Wszystko okej.
- W ogóle przepraszam, że
dzwonię o tej porze.
- W porządku. Cieszę się,
że mogę Cię usłyszeć.
Uczucie ulgi jakie spada z ramion Niall'a jest wręcz namacalne.
- Jak się czujesz? Po tym
wszystkim?
- Niall?
- Tak?
- Kłamałam. Chyba nie
jest w porządku - przełykam ślinę - O mały włos znów nie napiłabym się alkoholu.
Nie wiem co się wydarzyło. To po prostu… - zaczynam płakać. W panice wylewam
alkohol do zlewu, ale kubek wypada mi z roztrzęsionych dłoni, robiąc dużo
hałasu.
- Victoria, uspokój się. Musisz
wziąć głęboki oddech. Usiądź. I oddychaj głęboko.
Postępuję z
instrukcjami Horana.
- Wdech, wydech.
- Wdech, wydech… -
powtarzam za nim. Po paru chwilach czuję się odrobinę lepiej, informując go o
tym.
- Czy w Twoim mieszkaniu
jest jeszcze jakiś alkohol?
- Nie… wszystko co było w
butelce wylałam. Reszty pozbył się Charles dużo wcześniej.
- Świetnie. Jesteś sama?
- Tak.
- Czujesz, że
potrzebujesz czyjejś pomocy?
- Nie.
- Okej. Bo już zacząłem
zastanawiać się do kogo mógłbym zadzwonić - jego słowa mnie rozluźniają. Wydaję
z siebie dźwięk śmiechopodobny.
- Dziękuję Ci, Niall.
- Wiesz, że zawsze możesz
na mnie liczyć?
- Ty na mnie też - przez chwilę w słuchawce panuje cisza, ale
kiedy fala uczuć zalewa moje opustoszone ciało nie potrafię powstrzymać słów,
które cisną mi się na usta - Kocham Cię.
- Dobranoc, Victoria - to
jedyne słowa jakie padają z jego ust.
- Dobranoc, Niall.
Dobranoc, Niall.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz