niedziela, 6 października 2019

E7S5. But I was careless, and you were broken, you were ready, but I'm unspoken, I'm unspoken. You're amazing and you shine a light on me.


VICTORIA

         Tęsknota, to takie dziwne uczucie. Można tęsknić za czymś co się posiada. Mężem, dzieckiem, rodzicami, przyjaciółmi. Można też tęsknić za czymś co dopiero nadejdzie. Urlop, ślub, urodziny. Można też tęsknić za czymś czego nigdy się nie miało. Za prawdziwą miłością.
         Kilka ostatnich dni było dla mnie szczególnie trudnych. Po wyjeździe z Los Angeles przyleciałam prosto do Nowego Jorku. Nie jestem do końca pewna, co czułam kiedy wjechałam na zatłoczone ulice miasta. Strach? Przed czym? Moja siostra obiecała, że będzie pełnić nade mną wartę, więc jestem niemalże pewna, że niczego nie wywinę.
         Ból wspomnień? Właśnie mijamy bar z którego pewnego wieczoru wytaczałam się totalnie pijana. Nie żebym to pamiętała. Przeczytałam to na którejś z plotkarskich stron. Następne wspomnienie jakie mam w głowie to to, że jeszcze tego samego wieczoru upiłam się w klubie obok.
         Tak naprawdę chociaż leczyłam swoją duszę, ciągle czegoś mi brakowało. Hope Cove i pobyt tam dał mi tyle radości, możliwości i spokoju. Dał mi Charlesa. Jestem szczęśliwa, że jest tuż obok. Nie w tej chwili, ale na co dzień, w Hope Cove.
         Tylko dlaczego to dziwne uczucie pustki i niespełnienia wdziera się w moje płuca i niepozwana swobodnie oddychać? Gdzie jest źródło tego uczucia? Ile będę potrzebować czasu, żeby zrozumieć? Jak mam stanąć przed lustrem, spojrzeć sobie w oczy i z pełną szczerością, uświadomić sobie, że ciągle moje serce należy do kogoś innego?
         Budzę się cała spocona. Jest mi gorąco, serce wali mi jak oszalałe. Tej nocy zatraciłam granicę między snem, a rzeczywistością. Targały mną totalnie skrajne emocje. Kiedy w drzwiach zauważam zmartwioną Evelyn, unoszę się na łokciach.
 - Co się dzieje? Vick, krzyczałaś przez sen - wyciera krople potu z mojego czoła, przy okazji zakładając kosmyk włosów za moje ucho. Jej ręce są zimne i chociaż przechodzi mnie dreszcz, czuje też pewien stopień ukojenia. Jest obok mnie osoba, która się o mnie troszczy, martwi i chce bronić przed całym światem.
 - Nie wiem. Miałam koszmary - odpowiadam. Nie wiem jednak czy mówię prawdę. Równie dobrze, mogła być to retrospekcja z mojego życia.
 - Przyniosę Ci wody. Nie wyglądasz dobrze.
         Spoglądam za oddalającą się siostrą. Mogłabym powiedzieć o niej to samo. Okropnie ostatnio schudła, jej skóra jest cienka, wręcz przeźroczysta. Ma sińce pod oczami, a przed ostatniej nocy spędziła większość czasu w łazience nad sedesem wymiotując. Siedziałam tuż obok niej, trzymałam jej włosy i chociaż usilnie próbowałam namówić ją na to żebyśmy pojechały do szpitala, Evelyn skutecznie mnie od tego odciągała. Jej jedynym wytłumaczeniem było to, że struła się łososiem, który jadła podczas lunchu.
         Na lunchu spotkałyśmy się w małej knajpce Nish Nush, ja zamówiłam sałatkę, a ona kurczaka. Do cholery jadła kurczaka, nie łososia!
 - Proszę - podaje mi szklankę wody, a ja od razu wypijam ją prawie w całości. Nawet nie wiedziałam, że jestem tak spragniona.
 - Potrzebujesz czegoś jeszcze?
 - Nie dzięki. Wszystko jest w porządku - teraz czuje się już zdecydowanie lepiej. Już dawno nie miałam tak kiepskiej nocy. Ale teraz, kiedy widzę, że zegar wybił godzinę dziewiątą i jest już dzień czuję, że jestem już bezpieczna.
- Weź prysznic, a potem przyjdź na śniadanie. Szef kuchni serwuje omlet i koktajl warzywny.
         Choć oczy Evelyn uśmiechają się szczerze, jej usta wykrzywiają się w bólu. Bardzo powoli, z lekkim trudem znika za drzwiami i zostawia mnie samą w pokoju. Leżąc jeszcze w łóżku, które swego czasu należało do mnie podejmuję decyzję - jeszcze dziś wybierzemy się do lekarza, czy mojej siostrze się to podoba, czy nie.
          Jeszcze tego samego popołudnia udaje mi się umówić wizytę z jakiś bardzo drogim, nowojorskim doktorem. Opinie w Internecie okazały się na tyle przychylne, że dołożyłam trochę więcej by wizyta odbyła się jeszcze dzisiejszego popołudnia.
         Najpierw okłamuję siostrę, że udajemy się na pyszny obiad. Evelyn ma dziś na tyle kiepski dzień, że o mały włos nie udaje mi się jej namówić na tą wizytę. Dorzucam kilka kłamstw, że zabiorę ją jeszcze na tą nową wystawę w galerii sztuki o której ostatnio wspominała i dopiero to sprawia, że dziewczyna ubiera się, a ja bez jej wiedzy zabieram ją prosto do gabinetu.
 - Chyba sobie żartujesz? - z paniką w oczach, spogląda to na mnie, to na szyld przychodni - Miał być obiad i galeria sztuki, nie wizyty u lekarza!
 - Postanowiłam, że musisz kogoś odwiedzić. Bardzo źle wyglądasz, chyba zdajesz sobie z tego sprawę?
 - Czuję się dobrze - łże. Zawsze pełna energii i radości życia, dziś wygląda jakby ktoś powoli ją z tego okradał.
 - Nie czujesz się dobrze i doskonale to widać. Chodź. To tylko jedna wizyta.
         Znów przenosi wzrok na szyld, potem znów na mnie, po czym czuję, że jej myśli odpływają daleko. Głęboko zastanawia się nad czymś i choć mija dobre kilka minut, wytrwale czekam na jej ostateczną decyzję. Podejmuje ją, kiedy robi krok w stronę schodów.
 - Chodźmy.
         W recepcji wita nas szczupła brunetka, która wskazuje miejsce gdzie możemy poczekać. Sam proces trwa może jakieś piętnaście minut, gdzie żadna z nas nie odzywa się ani jednym słowem. Dopiero kiedy wchodzimy do gabinetu, a drzwi za nami zamykają się z trzaskiem, wyczuwam, że ta wizyta zmieni coś w naszym życiu. Czuje jak przez moje plecy przebiega nieprzyjemny dreszcz.
 - Dzień dobry. Nazywam się doktor Gerard Kirke, proszę bardzo. Niech Panie usiądą - najpierw podaje nam dłoń, a potem wskazuje na fotele - Co się dzieje?
                   Następuje chwila ciszy. Evelyn niekoniecznie pali się do odpowiedzi, więc wypowiadam się pierwsza.
 - Siostra ostatnio źle się czuje. Przed ostatniej nocy bardzo mocno wymiotowała, jest blada i słaba - oczy doktora przenoszą się na moją siostrę. Widzi, jak wygląda, że to nie jest naturalne i normalne, ale czeka na potwierdzenie moich słów. Evelyn jednak milczy jak zaklęta.
 - Czy była Pani wcześniej u jakiegoś lekarza? Robiła badania krwi? Moczu?
         Jedyną odpowiedzią jest cisza. Zaczynam się irytować, więc trochę zbyt agresywnie szarpię jej dłoń. Czuję, że desperacja wdziera się we mnie. Dlaczego ona nie chce nic powiedzieć?
 - Evelyn, nie zachowuj się jak dziecko - słyszę swoje własne słowa i czuję, że trochę przesadziłam. Ale widzę skutek. Oczy Evelyn unoszą się na doktora. Kilka pojedynczych łez spływa po jej policzku. Bez słowa sięga do torebki z której wyciąga telefon, odszukuje coś w nim i podaje IPhone doktorowi Kirke.
         Mija kilka dłuższych, ciężkich minut. Doktor dokładnie czyta to co pokazała mu moja siostra.
 - Pół roku - ciszę przerwa Evelyn. Jej głos jest zachrypnięty. Mam wrażenie, że mówi do nas z oddali kilku kilometrów.
 - Leczenie? - to kolejne pytanie, a ja nadal nic nie rozumiem. Złość buzuje się we mnie.
 - Nie podjęłam - kolejna odpowiedź.
 - Co się tu dzieje?! - unoszę głos. Ale mam wrażenie, że chociaż krzyczę nikt mnie tu nie słyszy.
 - Dobrze - lekarz drapie się po brodzie, chwilę zastanawiając się co zrobić dalej - Białaczka limfocytowa, w zaawansowanym stadium, nie leczona. Wie Pani, że…
         Mam wrażenie, że ja nadal tkwię w koszmarze z którego prawdopodobnie się dziś nie obudziłam.
 - Czuję, że zostało mi naprawdę niewiele czasu doktorze. Naprawdę niewiele…

         Ręce mi się trzęsą kiedy wybieram ten numer. Nie wiem czy postępuję właściwie. Pewnie nie. Ale nie myślę teraz racjonalnie i pewnie, za kilka godzin uświadomię sobie, że to najgłupsza rzecz jaką mogłam zrobić, teraz wydaje mi się najlepszą.
 - Halo? - słyszę jego głos. Gdzieś w oddali, chociaż całkiem wyraźnie słyszę również jej głos. Niall, za chwilę obiad.
 - Hej.
 - Vicky? - nie ukrywa nawet, że jest zdziwiony. Jestem pewnie ostatnią osobą której się spodziewał, że do niego zadzwoni, no i jeszcze niedawno zmieniłam numer. Nie miał go zapisanego w książce adresowej.
 - Tak, to ja - odpowiadam - Masz chwilę?
         Czuję, że się waha przez sekundę, ale odpowiada, że tak.
 - Coś się stało? -  jest zmartwiony. Zawsze się o wszystkich troszczył. Gdyby był moim przyjacielem, dziękowałabym Bogu, że mi takiego zesłał - Dziwnie brzmisz.
 - Bo dziwnie się czuję. A Ty jakbyś czuł się, kiedy umierałby ktoś z Twojej rodziny?
 - Przeraża mnie to co mówisz. Co się dzieje, Vicky?
         Nastaje cisza, prawie jak w momencie wizyty u lekarza, a ja już nie powstrzymuję łez. Zaczynają płynąć jak oszalałe po mojej twarzy. Czuję jak serce pęka mi na milion kawałków.
 - Evelyn… za chwilę ją stracę.
         To były ostatnie słowa jakie wypowiedziałam, zanim rozłączam się i upadam na łóżko by płakać i płakać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz