17.11.2019

Wiem, że niewiele możemy zrobić. Moja
siostra umiera. Nie powstrzymamy tego. Nie powiemy śmierci: "Przyjdź za
jakiś czas, daj jej jeszcze pożyć". Ona przyjdzie, zabierze ją, a świat
będzie kręcił się dalej. Nic wokół nas się nie zmieni, oprócz dni w których nie
będzie już mojej nowej, przyrodniej siostry.
Najbardziej przytłacza mnie myśl, że
chociaż znamy się tak krótko, tak świetnie się dogadywałyśmy. Słuchałyśmy tej
samej muzyki, lubiłyśmy tą samą kuchnie i śmieszyły nas te same stand up'y,
które teraz namiętnie razem oglądamy. A teraz niesprawiedliwie ulatuje z niej
życie, a ja chociaż chciałabym robić cokolwiek, wydać ostatni dolar na jej
leczenie… nic jej nie pomoże.
- Vicky, musisz coś zjeść - Charles pojawia się nagle przy moim boku.
Sunie dłonią po moim ramieniu, pocieszająco je ściskając. Rzeczywiście. Bardzo
mało jadam. Jednak nie czuję głodu.
- Przyniesiesz mi coś do picia? Może być kawa.
- Chodź ze mną, napijemy się jej wspólnie. W
stołówce.
Propozycja Charlesa jest kusząca.
Zważywszy, że stoję i gapię się w szybę już od godziny, nie poświęcając mu przy
tym ani grama mojej uwagi.
- Oczywiście. Chodźmy.
Charles przyleciał do Nowego Jorku dwa
tygodnie temu. I od tego czasu dzień w dzień jest przy mnie. Stał się nie tyle
wsparciem dla mojej poharatanej duszy, ale także dla Ev. Dużo rozmawiają o tym
co ma nadejść. Widzę, że dzięki rozmowom z Charlesem znosi to odrobinkę lepiej.
Dzięki niemu nie zapominam o prysznicu,
śniadaniu i obiedzie. To dzięki niemu ciągle jeszcze funkcjonuję po za
szpitalem. Charles zabiera mnie na spacery do parku, często czyta mi artykuły i
śmieszne rubryki z lokalnych gazet i kupuje ulubione kwiaty.
Za każdym razem, kiedy zauważa, że
goździki które kupił ostatnim razem zaczynają więdnąć kupuje nowe. Za każdym
razem inny kolor. Mówi, że to nie bezpodstawne - że życie dalej będzie miało
kolory, tylko przez jakiś czas będę je postrzegać trochę inaczej.
- Jak Rony radzi sobie w Hope Cove? - zanurzam
usta w czarnej, gorącej cieczy. Charles uśmiecha się pod nosem, po czym skubie
kawałek muffinki, którą zamówił.
- Jest zachwycony. Mówił mi, że już dawno tak
świetnie nie pracowało mu się z żadnymi pacjentami. Zastanawiał się, czy będzie
mógł trochę dłużej pobyć w Hope Cove…
Mrużę oczy. Czy Charles pozostanie przy
mnie, aż do nieubłagalnie zbliżającego się końca życia Ev?
- Czy Ty…? - oczy zachodzą mi łzami. Jestem mu
wdzięczna i chciałabym okazać to w najmilszy sposób jaki potrafię pokazać
wdzięczność.
- Taki miałem plan. Jeśli nie masz nic przec…
- natychmiast wstaję z krzesła, usadawiam się na jego kolanach i łapczywie
scałowuję jego usta. Policzki. Wszystko.
- Nie mam nic przeciwko - ujmuję jego twarz w
dłonie, spoglądając głęboko w jego oczy - Czuję, że to właśnie Ciebie
potrzebuję. Tutaj. teraz.
21.11.2019

- Hej.
- Cześć - wzdycha. Czuję, że nie jest mu
prosto prowadzić tą rozmowę - Jak się czujesz?
- Bywało lepiej, ale dziękuję, że pytasz. Co u
Ciebie? Jak Zoey? Znacie już płeć dziecka? - kieruję rozmowę na inne tory. Czuję
jakąś odpowiedzialność za to żeby nasza konwersacja nie tyczyła się tylko mnie.
- Tak - duma rozpiera jego głos - Będziemy
mieć syna. Aktualnie jesteśmy w fazie sprzeczek na temat tego jak powinien mieć
na imię. Ja upieram się przy rdzennych, irlandzkich imionach. Zoey za to uważa,
że nasz syn powinien nazywać się nowocześnie. Jednak mam lepsze argumenty.
Czuję w kościach, że postawię na swoim.
Uśmiecham się. Ba! Z moich ust pada
nawet pewien rodzaj zadowolonego prychnięcia.
- Cieszę się Twoim szczęściem, Niall.
Zasłużyłeś na nie.
- Ty również, Vicky.
Przez chwilę panuje między nami cisza.
A potem padają słowa, które zmienią więcej niż mogę się spodziewać.
- Będziesz do mnie dzwonił od czasu do czasu?
Mimo wszystko miło usłyszeć Twój głos w słuchawce.
- Victoria… - słyszę jak wzdycha. Nie wiem czy
to kamień spada z jego serca, czy chciał usłyszeć właśnie takie słowa. Ale to
co mówi później sprawia, że do moich płuc dociera więcej powietrza niż przez
ostatnie tygodnie.
- Jeśli nie będzie ci to przeszkadzać, mogę to
robić nawet codziennie.
22.11.2019

- Było fenomenalnie - rozanielona twarz Carter
oświetla całe pomieszczenie. Właśnie jesteśmy w trakcie rozmowy na FaceTime. Aktualnie
skończyła mi opowiadać jak cudownie było na ostatnim koncercie - To są zupełnie
inne emocje. Kiedy byłyśmy w The Fame, odczuwałam je w zupełnie inny sposób.
Było świetnie, ale dopiero teraz czuję, że tak naprawdę jestem na swoim
miejscu. Jestem szczęśliwa niż kiedykolwiek i trudno mi to ukryć. Ba! Ja nawet
nie chce tego robić.
- Ja również jestem szczęśliwa, że się
spełniasz. Widać, że jesteś ze sobą bardzo szczera - uśmiecham się ciepło do
twarzy Ami.
- A Ty zaczęłaś być szczera ze sobą? Wiesz co
będziesz robiła dalej?
- Jeszcze nie - odpowiadam, spuszczając wzrok.
- Spójrz na mnie, Vick - spełniam jej prośbę.
Na ekranie telefonu widzę moją przyjaciółkę, najwspanialszą osobę w moim życiu
i dziękuję, że los właśnie ją postawił na mojej drodze - Wiem, że teraz liczy
się dla Ciebie Evelyn, ale w tym wszystkim jesteś również Ty. Twoje życie się nie
kończy. Masz w nim jeszcze wiele do
zrobienia. Wiem, wiem… Łatwo mi mówić, kiedy wszystko w moim życiu wskakuje w
odpowiednie miejsca.
Wzdycham. Usta Ami układają się w wąską
linię.
- Victorio Santangel, obiecaj mi i tylko o to
Cię proszę. Spróbuj, zacznij, cokolwiek - kąciki ust podnosi ku górze, a ja
przytakuję zgadzając się na jej warunki - Że chociaż ostatnio Twoje życie nie
należy do najłatwiejszych, będziesz robić wszystko, żeby było wspaniałe i
dobre. Wiem, że możesz zaliczyć kilka upadków po drodze, ale kto tego nie
doświadcza? Każdy z nas. Uwierz mi. Przeszkody były i będą. A wiesz po co są?
- Tak jakby… - odpowiadam nieśmiało.
- Są po to, żeby uczyć nas, że życie nie jest
piękne i kolorowe. Ale jest nasze i musimy przeżyć je najlepiej jak potrafimy.
Biorę sobie słowa Americy głęboko do
serca. Jeszcze tego samego wieczoru spisuję kilka rzeczy, które chciałabym
osiągnąć w przeciągu kilku następnych miesięcy, lat.
Czuję, że to nie ostateczna wersja
mojej listy. Ale nie o to w tym wszystkim chodzi. Chodzi o cel.
I mam zamiar do niego dążyć.
06.12.2019

Charles na kilka dni musiał wrócić do
Hope Cove, więc w całej organizacji wszystkiego pomógł mi Niall. Ostatnimi
czasy jest niezastąpiony. Dzwonił do mnie dzień w dzień, poświęcając mi swój
cenny wolny czas. A teraz zamiast pomagać ciężarnej żonie, jedzie ze mną i
Evelyn wynajętym autem za miasto.
- Twoja żona nie miała nic przeciwko Twojemu
przyjazdowi do Nowego Jorku? - zagaduję, wcześniej upewniając się, że Evelyn
śpi smacznie na tylnym siedzeniu samochodu.
Jest wczesny, grudniowy poranek, a my
jedziemy do firmy Rainbow Raiders, która umożliwi nam godzinny lot balonem przy
wschodzącym nowojorskim słońcu. Jest zimno, więc trochę obawiam się o zdrowie
Ev, ale lekarz zapewnił mnie, że wyjście dobrze jej zrobi, zważywszy, że od
kilku dni czuje się jakby zdecydowanie lepiej.
- Zoey wie, że pomagam przyjaciółce. Dlaczego
miałaby zabronić mi robić takie rzeczy?
- Nie jest o Ciebie zazdrosna?
- Ufamy sobie, nie ma powodów, żeby być o mnie
zazdrosna - słowa Horana wydają się być totalnie szczere. Nie mogę podważać, że
tak nie jest. Skoro mówi, że jego żona uważa, że to wszystko jest okej to mi
wystarczy tylko się cieszyć.
- Dziękuję, za to wszystko co dla mnie robisz.
- Nie ma sprawy, Vick. Dla Ciebie wszystko -
odrywa oczy od drogi. Nasze spojrzenia krzyżują się na dosłownie nanosekundę,
ale mam wrażenie, że wytwarza się między nami jakieś dziwne napięcie
elektryczne.
Od razu odwracam wzrok, po czym
milczymy, aż do momentu kiedy dojeżdżamy do naszego miejsca docelowego.
Przeżycie jakim jest lot balonem dla
mnie również było ogromne, wręcz niepojęte. Będąc coraz wyżej nad ziemią,
obserwuję budzący się do życia dzień oraz
czuję jak dłoń Evelyn coraz mocniej zaciska się na mojej dłoni. Nie wiem skąd w
niej tyle siły, bo ostatnio coraz trudniej podnieść jej nawet kubek z herbatą.
Ale nie obchodzi mnie to. Obchodzi mnie chwila w której twarz mojej schorowanej
siostry jest radosna i spokojna.
- Wiesz co czuję? - Evelyn wdycha powietrze
głęboko do płuc.
- Nie. Ale mam nadzieję, że mi powiesz co
czujesz.
- Że tutaj wszystko nabiera sensu - po tych
słowach wtulam się w nią i nie mam zamiaru puścić, tak długo aż znów nie postawimy
stóp na ziemi - Tak musi być - znów zaczynam płakać, więc Evelyn wyciera
palcami łzy które spływają po moich policzkach.
- Tak po prostu musi być - powtarza po raz
ostatni, po czym zapada cisza, której żadna z nas nie ma odwagi przerwać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz