niedziela, 13 października 2019

E10S5. The rhythm of my footsteps crossing flatlands to your door have been silenced forevermore.


17.11.2019
         Moje serce łka, z moich oczu także płyną łzy. Spoglądam przez szybę na śpiącą Everly i z trudem powstrzymuję kolejny spazm płaczu. Ostatnio bardzo dużo płacze. Staram się tego nie robić tylko wtedy kiedy rozmawiam z rodzicami, siostrami bądź moimi przyjaciółmi. Trochę udaję, trochę zawsze jest mi lepiej kiedy słyszę ich głos.
         Wiem, że niewiele możemy zrobić. Moja siostra umiera. Nie powstrzymamy tego. Nie powiemy śmierci: "Przyjdź za jakiś czas, daj jej jeszcze pożyć". Ona przyjdzie, zabierze ją, a świat będzie kręcił się dalej. Nic wokół nas się nie zmieni, oprócz dni w których nie będzie już mojej nowej, przyrodniej siostry.
         Najbardziej przytłacza mnie myśl, że chociaż znamy się tak krótko, tak świetnie się dogadywałyśmy. Słuchałyśmy tej samej muzyki, lubiłyśmy tą samą kuchnie i śmieszyły nas te same stand up'y, które teraz namiętnie razem oglądamy. A teraz niesprawiedliwie ulatuje z niej życie, a ja chociaż chciałabym robić cokolwiek, wydać ostatni dolar na jej leczenie… nic jej nie pomoże.
 - Vicky, musisz coś zjeść  - Charles pojawia się nagle przy moim boku. Sunie dłonią po moim ramieniu, pocieszająco je ściskając. Rzeczywiście. Bardzo mało jadam. Jednak nie czuję głodu.
 - Przyniesiesz mi coś do picia? Może być kawa.
 - Chodź ze mną, napijemy się jej wspólnie. W stołówce.
         Propozycja Charlesa jest kusząca. Zważywszy, że stoję i gapię się w szybę już od godziny, nie poświęcając mu przy tym ani grama mojej uwagi.
 - Oczywiście. Chodźmy.
         Charles przyleciał do Nowego Jorku dwa tygodnie temu. I od tego czasu dzień w dzień jest przy mnie. Stał się nie tyle wsparciem dla mojej poharatanej duszy, ale także dla Ev. Dużo rozmawiają o tym co ma nadejść. Widzę, że dzięki rozmowom z Charlesem znosi to odrobinkę lepiej.
         Dzięki niemu nie zapominam o prysznicu, śniadaniu i obiedzie. To dzięki niemu ciągle jeszcze funkcjonuję po za szpitalem. Charles zabiera mnie na spacery do parku, często czyta mi artykuły i śmieszne rubryki z lokalnych gazet i kupuje ulubione kwiaty.
         Za każdym razem, kiedy zauważa, że goździki które kupił ostatnim razem zaczynają więdnąć kupuje nowe. Za każdym razem inny kolor. Mówi, że to nie bezpodstawne - że życie dalej będzie miało kolory, tylko przez jakiś czas będę je postrzegać trochę inaczej.
 - Jak Rony radzi sobie w Hope Cove? - zanurzam usta w czarnej, gorącej cieczy. Charles uśmiecha się pod nosem, po czym skubie kawałek muffinki, którą zamówił.
 - Jest zachwycony. Mówił mi, że już dawno tak świetnie nie pracowało mu się z żadnymi pacjentami. Zastanawiał się, czy będzie mógł trochę dłużej pobyć w Hope Cove…
         Mrużę oczy. Czy Charles pozostanie przy mnie, aż do nieubłagalnie zbliżającego się końca życia Ev?
 - Czy Ty…? - oczy zachodzą mi łzami. Jestem mu wdzięczna i chciałabym okazać to w najmilszy sposób jaki potrafię pokazać wdzięczność.
 - Taki miałem plan. Jeśli nie masz nic przec… - natychmiast wstaję z krzesła, usadawiam się na jego kolanach i łapczywie scałowuję jego usta. Policzki. Wszystko.
 - Nie mam nic przeciwko - ujmuję jego twarz w dłonie, spoglądając głęboko w jego oczy - Czuję, że to właśnie Ciebie potrzebuję. Tutaj. teraz.

21.11.2019
         Jestem zaskoczona, kiedy widzę, że na wyświetlaczu mojego IPhone pojawia się imię Niall'a. Nie spodziewałam się, że to właśnie on do mnie zadzwoni. Jestem w niemałym szoku, ale natychmiastowo odbieram.
 - Hej.
 - Cześć - wzdycha. Czuję, że nie jest mu prosto prowadzić tą rozmowę - Jak się czujesz?
 - Bywało lepiej, ale dziękuję, że pytasz. Co u Ciebie? Jak Zoey? Znacie już płeć dziecka? - kieruję rozmowę na inne tory. Czuję jakąś odpowiedzialność za to żeby nasza konwersacja nie tyczyła się tylko mnie.
 - Tak - duma rozpiera jego głos - Będziemy mieć syna. Aktualnie jesteśmy w fazie sprzeczek na temat tego jak powinien mieć na imię. Ja upieram się przy rdzennych, irlandzkich imionach. Zoey za to uważa, że nasz syn powinien nazywać się nowocześnie. Jednak mam lepsze argumenty. Czuję w kościach, że postawię na swoim.
         Uśmiecham się. Ba! Z moich ust pada nawet pewien rodzaj zadowolonego prychnięcia.
 - Cieszę się Twoim szczęściem, Niall. Zasłużyłeś na nie.
 - Ty również, Vicky.
         Przez chwilę panuje między nami cisza. A potem padają słowa, które zmienią więcej niż mogę się spodziewać.
 - Będziesz do mnie dzwonił od czasu do czasu? Mimo wszystko miło usłyszeć Twój głos w słuchawce.
 - Victoria… - słyszę jak wzdycha. Nie wiem czy to kamień spada z jego serca, czy chciał usłyszeć właśnie takie słowa. Ale to co mówi później sprawia, że do moich płuc dociera więcej powietrza niż przez ostatnie tygodnie.
 - Jeśli nie będzie ci to przeszkadzać, mogę to robić nawet codziennie.

22.11.2019
         Właśnie dostaję masę zdjęć z koncertów Americy. Na każdym ze zdjęć przyjaciółka i jej zespół są w innym miejscu. Najbardziej ujmuje mnie zdjęcie na którym ona i jej kolega z zespołu Martin leżą na trawie, przymykają oczy, ponieważ lampa błyskowa strzeliła im po gałkach ocznych, a na ich twarzach malują się uśmiechy zadowolenia.
 - Było fenomenalnie - rozanielona twarz Carter oświetla całe pomieszczenie. Właśnie jesteśmy w trakcie rozmowy na FaceTime. Aktualnie skończyła mi opowiadać jak cudownie było na ostatnim koncercie - To są zupełnie inne emocje. Kiedy byłyśmy w The Fame, odczuwałam je w zupełnie inny sposób. Było świetnie, ale dopiero teraz czuję, że tak naprawdę jestem na swoim miejscu. Jestem szczęśliwa niż kiedykolwiek i trudno mi to ukryć. Ba! Ja nawet nie chce tego robić.
 - Ja również jestem szczęśliwa, że się spełniasz. Widać, że jesteś ze sobą bardzo szczera - uśmiecham się ciepło do twarzy Ami.
 - A Ty zaczęłaś być szczera ze sobą? Wiesz co będziesz robiła dalej?
 - Jeszcze nie - odpowiadam, spuszczając wzrok.
 - Spójrz na mnie, Vick - spełniam jej prośbę. Na ekranie telefonu widzę moją przyjaciółkę, najwspanialszą osobę w moim życiu i dziękuję, że los właśnie ją postawił na mojej drodze - Wiem, że teraz liczy się dla Ciebie Evelyn, ale w tym wszystkim jesteś również Ty. Twoje życie się nie kończy.  Masz w nim jeszcze wiele do zrobienia. Wiem, wiem… Łatwo mi mówić, kiedy wszystko w moim życiu wskakuje w odpowiednie miejsca.
         Wzdycham. Usta Ami układają się w wąską linię.
 - Victorio Santangel, obiecaj mi i tylko o to Cię proszę. Spróbuj, zacznij, cokolwiek - kąciki ust podnosi ku górze, a ja przytakuję zgadzając się na jej warunki - Że chociaż ostatnio Twoje życie nie należy do najłatwiejszych, będziesz robić wszystko, żeby było wspaniałe i dobre. Wiem, że możesz zaliczyć kilka upadków po drodze, ale kto tego nie doświadcza? Każdy z nas. Uwierz mi. Przeszkody były i będą. A wiesz po co są?
 - Tak jakby… - odpowiadam nieśmiało.
 - Są po to, żeby uczyć nas, że życie nie jest piękne i kolorowe. Ale jest nasze i musimy przeżyć je najlepiej jak potrafimy.
         Biorę sobie słowa Americy głęboko do serca. Jeszcze tego samego wieczoru spisuję kilka rzeczy, które chciałabym osiągnąć w przeciągu kilku następnych miesięcy, lat.
         Czuję, że to nie ostateczna wersja mojej listy. Ale nie o to w tym wszystkim chodzi. Chodzi o cel.
         I mam zamiar do niego dążyć.

06.12.2019
         Evelyn powiedziała mi ostatnio, że ma trzy marzenia. Coś o czym zawsze marzyła, żeby zrobić zanim umrze. Dziś jest dzień w którym spełniamy pierwsze.
         Charles na kilka dni musiał wrócić do Hope Cove, więc w całej organizacji wszystkiego pomógł mi Niall. Ostatnimi czasy jest niezastąpiony. Dzwonił do mnie dzień w dzień, poświęcając mi swój cenny wolny czas. A teraz zamiast pomagać ciężarnej żonie, jedzie ze mną i Evelyn wynajętym autem za miasto.
 - Twoja żona nie miała nic przeciwko Twojemu przyjazdowi do Nowego Jorku? - zagaduję, wcześniej upewniając się, że Evelyn śpi smacznie na tylnym siedzeniu samochodu.
         Jest wczesny, grudniowy poranek, a my jedziemy do firmy Rainbow Raiders, która umożliwi nam godzinny lot balonem przy wschodzącym nowojorskim słońcu. Jest zimno, więc trochę obawiam się o zdrowie Ev, ale lekarz zapewnił mnie, że wyjście dobrze jej zrobi, zważywszy, że od kilku dni czuje się jakby zdecydowanie lepiej.
 - Zoey wie, że pomagam przyjaciółce. Dlaczego miałaby zabronić mi robić takie rzeczy?
 - Nie jest o Ciebie zazdrosna?
 - Ufamy sobie, nie ma powodów, żeby być o mnie zazdrosna - słowa Horana wydają się być totalnie szczere. Nie mogę podważać, że tak nie jest. Skoro mówi, że jego żona uważa, że to wszystko jest okej to mi wystarczy tylko się cieszyć.
 - Dziękuję, za to wszystko co dla mnie robisz.
 - Nie ma sprawy, Vick. Dla Ciebie wszystko - odrywa oczy od drogi. Nasze spojrzenia krzyżują się na dosłownie nanosekundę, ale mam wrażenie, że wytwarza się między nami jakieś dziwne napięcie elektryczne.
         Od razu odwracam wzrok, po czym milczymy, aż do momentu kiedy dojeżdżamy do naszego miejsca docelowego.
         Przeżycie jakim jest lot balonem dla mnie również było ogromne, wręcz niepojęte. Będąc coraz wyżej nad ziemią, obserwuję budzący się do życia dzień  oraz czuję jak dłoń Evelyn coraz mocniej zaciska się na mojej dłoni. Nie wiem skąd w niej tyle siły, bo ostatnio coraz trudniej podnieść jej nawet kubek z herbatą. Ale nie obchodzi mnie to. Obchodzi mnie chwila w której twarz mojej schorowanej siostry jest radosna i spokojna.
 - Wiesz co czuję? - Evelyn wdycha powietrze głęboko do płuc.
 - Nie. Ale mam nadzieję, że mi powiesz co czujesz.
 - Że tutaj wszystko nabiera sensu - po tych słowach wtulam się w nią i nie mam zamiaru puścić, tak długo aż znów nie postawimy stóp na ziemi - Tak musi być - znów zaczynam płakać, więc Evelyn wyciera palcami łzy które spływają po moich policzkach.
 - Tak po prostu musi być - powtarza po raz ostatni, po czym zapada cisza, której żadna z nas nie ma odwagi przerwać. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz