czwartek, 17 października 2019

E11S5. I said I'd catch you if you fall.

AMERICA

14 grudzień, Europa, Mediolan




-Dziękuję Mediolan, za dawkę tak pozytywnej energii dzisiejszego wieczoru. Teraz piosenka dla wszystkich tych, którzy będąc z ukochaną osobą zostali zranieni. Zostali wykorzystani. I nie poddali się! Wstali i poszli dalej. A nawet jeśli jeszcze cierpicie, nie wstydźcie się tego, co teraz czujecie. Przeciwnie. To, że odczuwacie taki ból, jest waszą największą siłą!

[Verse 1]

Found you when your heart was broke
I filled your cup until it overflowed
Took it so far to keep you close
I was afraid to leave you on your own

I said I'd catch you if you fall
And if they laugh, then fuck 'em all
And then I got you off your knees
Put you right back on your feet
Just so you can take advantage of me

[Chrous]

Tell me how's it feel sittin' up there
Feeling so high but too far away to hold me
You know I'm the one who put you up there
Name in the sky
Does it ever get lonely?
Thinking you could live without me
Thinking you could live without me
Baby, I'm the one who put you up there
I don't know why (yeah, I don't know why)
Thinking you could live without me
Live without me
Baby, I'm the one who put you up there
I don't know why

[Verse 2]

Gave love 'bout a hundred tries
Just running from the demons in your mind
Then I took yours and made 'em mine
I didn't notice 'cause my love was blind

Said I'd catch you if you fall 
And if they laugh, then fuck 'em all
And then I got you off your knees
Put you right back on your feet
Just so you can take advantage of me

[Chrous]

Tell me how's it feel sittin' up there
Feeling so high but too far away to hold me
You know I'm the one who put you up there
Name in the sky
Does it ever get lonely?
Thinking you could live without me
Thinking you could live without me
Baby, I'm the one who put you up there
I don't know why
Thinking you could live without me
Live without me
Baby, I'm the one who put you up there
I don't know why, yeah

You don't have to say just what you did
I already know
I had to go and find out from them
So tell me how's it feel

[Chrous]

Tell me how's it feel sittin' up there
Feeling so high but too far away to hold me
You know I'm the one who put you up there
Name in the sky
Does it ever get lonely?
Thinking you could live without me
Thinking you could live without me
Baby, I'm the one who put you up there
I don't know why, yeah.




-Chcę kurczaka na szpinaku. Nie! Miałam nie jeść mięsa. To może mule, na pietruszce i białym winie. - decyduje się w końcu Sloan. Śmiejemy się z jej niezdecydowania. Miała zostać wegetarianką już dwa tygodnie temu i to dopiero dzisiaj po raz pierwszy od tego czasu zamówiła coś, co wpisuje się w jej nowy tryb życia.
-Wiesz, że wegetarianizm to nie obowiązek tylko kwestia wyboru? - pyta ją Liz.
-Tak. - odpowiada pewnie. - Taki mam właśnie wybór.
-Okej. - wzrusza ramionami. - Poddaję się.
Od początku trasy minął miesiąc. Nie skłamię jeśli powiem, że sporo się przez ten okres wydarzyło. Między innymi to, że zżyliśmy się na tyle, że nie mam pojęcia co się z nami stanie, kiedy za dwa miesiące będziemy się musieli rozstać na jakiś czas. Mimo wszystko, kiedy spędza się ze sobą praktycznie dwadzieścia cztery godziny na dobę, a potem zostajesz nagle sam, staje się to naprawdę depresyjne. Dlatego mam nadzieję, że szybko wrócimy do studia i właśnie tymi pojedynczymi chwilami zapełnimy ten samotny czas.
Poza tym zwiedziliśmy naprawdę masę miejsc w Europie i robiliśmy rzeczy, których zapewne nigdy z nikim innym bym nie zrobiła. 
Wspominam ten czas naprawdę ciepło.
Poza tym wytworzyła się urocza znajomość pomiędzy Medison, a moim bratem. Zauważyłam, że spędzają ze sobą naprawdę masę czasu i często uciekają gdzieś tylko we dwójkę. 
Jestem strasznie zadowolona z tego faktu, bo mój brat zasługuje na świetną dziewczynę, a Medison w stu procentach się do takich kwalifikuje. Czasem nawet wydaje mi się, że jest dla niego zbyt dobra, ale myślę tak tylko w momentach, kiedy ten chudy gagatek zajdzie mi za skórę. A tak też bywa.
Dostrzegam też więź pomiędzy Sloan a Thomas’em, ale oni zdecydowanie kryją się z tym bardziej niż wspomniana wcześniej dwójka. Rozumiem, że być może nie chcą się tym chwalić i są osobami, które jednak cenią sobie prywatność. Ja oczywiście w pełni to szanuję i nie wtrącam się w nie swoje sprawy.
Kolejną parą, która pozostawia jednak wiele do życzenia jestem ja i Martin. Niewątpliwie bardzo się lubimy, ale raczej oboje nie szukamy teraz stałego związku. Poza tym, mam wrażenie, że boimy się postawić jakikolwiek poważniejszy krok ze względu na relacje zawodowe.
Z jednej strony ja sama nie chcę, żeby było między nami niezręcznie, ale z drugiej, skoro żadne z nas nie chce się angażować, to może warto zaryzykować?
Często przed snem miewam tego typu przemyślenia.
Będąc szczera sama ze sobą stwierdzam, że brakuje mi jednak tej intymnej bliskości. Poczucia bezpieczeństwa, silnego męskiego dotyku i rozkoszy, którą daje udany seks.
Martin jest facetem, który pociąga większość kobiet i ja również zaliczam się do tego grona. Jest wysoki, niesamowicie przystojny, ma świetną sylwetkę i bajeczny uśmiech. Nie wspominam o jego zdolnościach i świetnym charakterze.
Jest po prostu mężczyzną, z którym zdecydowanie można by było iść o krok dalej.
Może to właśnie ja powinnam o tym zadecydować?

Po wyśmienitej i pełnej ubawu kolacji, udajemy się do hotelowego baru. Pijemy drinki, jak zwykle opowiadamy ciekawostki z naszego życia, a także śmiejemy się z tych opowiedzianych dużo wcześniej.
Siedzę na kolanach Martin’a i czuję się z tym zupełnie naturalnie. Ci ludzie sprawiają, że we wszystkim co robię czuję się właśnie naturalnie. Nikt nie zwraca na to szczególnej uwagi. Wiedzą, że jesteśmy blisko i w żaden sposób nie dają po sobie poznać, że jest to dla nich dziwne czy być może kłopotliwe. 
Śmiejąc się sobie nawzajem w twarz widzę, jak zgraną paczką zdążyliśmy się stać. To niesamowite, że wystarczy tak mało czasu, aby ósemka kompletnie nieznanych sobie ludzi (pomijam mojego brata) może stać się grupą tak wspaniałych przyjaciół.
-On był dość specyficzny. Podobało mi się w nim to, że lubił stare samochody, ale nie podobało mi się, że traktował je jak bóstwo. - Joy opowiada o swoim ostatnim związku.
-Faceci… - Sloan wywraca oczami, biorąc garść orzeszków. 
-Typowe. - komentuje Liz. - „Hej kochanie, miałam stłuczkę, na szczęście nic mi się nie stało”, „Kij z tobą, powiedz lepiej czy samochód cały”. 
Śmiejemy się z tej krótkiej, aczkolwiek zapewne bardzo popularnej w świecie anegdotki.
-Samochody to ważna część naszego życia. Po prostu! - odzywa się Thomas.
-Zgadzam się! Poza tym wiecie jak bardzo jest pomocne znalezienie partnera patrząc na nastawienie faceta do jego samochodu? - zagaduję Martin.
-A co partner życiowy ma wspólnego z bzikiem na punkcie samochodu? - pytam, zerkając na niego rozbawiona. Nasz twarze są blisko siebie, przez co mam wspaniały widok na kolor jego oczu. Piękny, szczery, lazurowy kolor jego oczu.
-Samochód dla faceta jest jak dziecko. Jeśli dobrze opiekuje się samochodem, to gwarantuję, że wspaniale zajmie się też tym prawdziwym dzieckiem.
-Tym prawdziwym dzieckiem. - prycha Liz. - Dobrze, że jeszcze są w stanie to odróżniać.
-Ja się w tym zgadzam w stu procentach. - Aaron przybija mu piątkę.
-Ha! Ty nawet nie lubisz za bardzo jeździć samochodem. - mówię zgodnie z prawdą.
-Ale kiedyś polubię. I na pewno polubię wtedy swojego żółtego bugatti. - mój brat tworzy ręką jakąś niewidzialną przestrzeń. Zupełnie jakby czarował. Teraz patrzy z tą przestrzeń rozmarzonym wzrokiem. Spodziewam się, że właśnie wyobraża sobie siebie w tymże właśnie żółtym bugatti.
-Dobrze, że za marzenia nie karają. - śmieje się z niego Joy.
-Dajcie mu spokój! - broni go Medison. - Jeszcze spotkacie go kiedyś na drodze i wtedy opadnie wam kopara.
-Nas. Spotkają NAS na drodze. - podkreśla Aaron, muskając usta blondynki.
Z początku dziwnie patrzyło mi się na mojego brata całującego się z Medison. Ze względu na to, że było to coś świeżego no i w zasadzie dlatego, że nie byłam przyzwyczajona do tego typu widoków. Kiedy widzi się swoje rodzeństwo w takich sytuacjach, doskwierają temu zupełnie inne emocji, niż kiedy się widzi na przykład swoich przyjaciół czy nawet rodziców.
Nie mam pojęcia dlaczego tak jest, ale na szczęście zdążyłam się już do tego przyzwyczaić więc nie reaguję na to aż tak drastycznie jak wcześniej.
-Ah! Jak ja uwielbiam początkowe relacje związku. - odzywa się Liz. - Jest wtedy tak słodko, uroczo i kolorowo.
-A później zaczyna się armagedon. - dopowiada Joy.
-Może po prostu same pozwoliłyście sobie na ten armagedon. - dokucza im Medison, jednocześnie broniąc swojej sytuacji i muszę powiedzieć, że w tym wypadku jestem w jej drużynie.
-Uwierz skarbie, zawsze kończy się tak samo. Faceci po prostu w którymś momencie przestają się starać bo mają cię za pewniaka.  - na dokładkę wypowiada się Sloan.
-A ja się z wami nie zgodzę. - wtrącam się. - Wydaję mi się, że jeśli kobieta w związku się stara to facet również. To działa jak siła napędowa. Jeżeli jest dobrze i obie strony się do tego przyczyniają to dlaczego nagle mieliby z tego rezygnować?
-Zgadzam się. - blondynka przybija mi piątkę.
-Mi, nie obraź się ale nie wiem czy porównanie swoich związków do naszych jest tutaj dobrym przykładem. - Joy patrzy na mnie, wzruszając ramionami.
-Dlaczego tak sądzisz?
-Jesteś piękna, utalentowana, masz kupę kasy i możesz mieć kogo tylko zechcesz. - odzywa się Sloan.
-I uważacie, że to mi w jakiś sposób pomaga? - uśmiecham się niemrawo, zaskoczona tego typu reakcją. - Jasne, może łatwiej jest mi spotkać jakiegoś przystojnego aktora czy obiekt westchnień tysiąca kobiet, które mają na to nikłe szanse, ale czy to ma jakieś znaczenie? Pewnie, może częściej bywa się w drogich restauracjach, gdzie aż roi się od snobistycznych bogaczy i tak, jasne, randki są zapewne o wiele bardziej widowiskowe niż przeciętnych ludzi, ale wiecie co jeszcze przy tym doskwiera? - patrzę na ich skoncentrowane miny. - Strach. Że kiedy wyjdziesz z tej restauracji, zapewne nie będziesz mogła spokojnie wejść do auta. Że na drugi dzień będą pisać o tym, że znów masz nowego chłopaka pomimo, że to może tylko twój kolega. Że znów stajesz przed oceną milionów ludzi, którzy na pewno wiedzą lepiej jaka jesteś i co jest dla ciebie lepsze. I nie mówię tego po to, żeby ponarzekać wam, że mi to ciąży, bo sama wybrałam takie życie ale mowię to po to, żeby pokazać, że przez to wiele tych związków się kończy. I nawet jeśli obydwoje ludzi się bardzo stara, to jednak wisi nad tym siła wyższa. - na chwilę pauzuję, przypominając sobie wszystkie tego typu sytuacje, w których kiedykolwiek się znalazłam. Na myśl przychodzi mi Harry. 
Tylko Harry.
-I wtedy nic nie mogą na to poradzić. - wzdycham. 
Przez chwilę panuje cisza. Widzę, że to co powiedziałam zrobiło na nich duże wrażenie. I zdecydowanie wprawiło w zakłopotanie.
-Przepraszam. Nie chciałam was stawiać w głupiej sytuacji. - mówię z wyrzutem.
-Nie, to my przepraszamy. - Joy podchodzi do mnie i obejmuje mnie ramionami. - Wiemy jak ci czasem ciężko i przez co przeszłaś.
Tak. Oczywiście, że wiedzą. Byli pierwszymi osobami, którym opowiedziałam o moim związku z Ashton’em i poronieniu bez zająknięcia. Wydaję mi się, że wygadanie się na ten temat, było dla mnie w jakiś sposób formą terapii, która była mi potrzebna już od dawna.
-Głupio się zachowałyśmy. - Liz chwyta mnie za rękę. - Wypaliłyśmy z typowym problemem nastolatek. 
-Tak. - przyznaje Sloan. - Każdy ma swoje własne rozdarcia. Nie powinnyśmy oceniać siebie nawzajem. 
-Tak. Ale cieszę się, że doszło do tej rozmowy. Chyba było nam to potrzebne. - przyznaję z uśmiechem.
-Tak, tak, cieszę się, że się dogadałyście ale robi mi się trochę gorąco. - słyszę głos Martin’a przy moim uchu. Joy puszcza mnie po chwili, śmiejąc się głośno.
-Ty to masz szczęście. Wiszą na tobie dwie laski, a ty jeszcze narzekasz.
-Moja mama często mi mówiła, że nie doceniam tego co powinienem. - żartuje szatyn, kiedy zaczyna dzwonić mój telefon.
Zerkam na wyświetlacz i wydaję mi się, że każdy dostrzega moje zdziwienie na widok literek, które składają się w jedno imię.
Harry.
-To Harry. - mówię na głos, nie wiedzieć dlaczego.
-Twój eks? - pyta mój brat.
-Styles? - słyszę zdziwioną Joy.
-Tak. Przepraszam na chwilę. 
-Pozdrów go ode mnie! Powiedz, że od Liz! - krzyczy mulatka i na odchodne słyszę jeszcze kilka słów od niej i Joy.
-Jesteś szurnięta. 
-No co? To pieprzony Harry Styles.
Oddalam się na bezpieczną odległość tak, by swobodnie móc odbyć tę rozmowę.
-Halo? - odbieram.
-Hello my love. - słyszę jego zachrypnięty głos. Automatycznie uśmiech pojawia się na mojej twarzy. Minęło trochę czasu odkąd ostatni raz z nim rozmawiałam. To wspaniałe móc to zrobić ponownie. - Pamiętasz mnie jeszcze?
-Ciebie nie da się zapomnieć. To wspaniale, że dzwonisz. Sprawiłeś mi tym wielką radość.
-Jak się masz? Słyszałem, że pojechałaś w trasę.
-Tak, cóż, wiele się dzieje ale jest cudownie. Teraz wiem co czułeś, występując w pojedynkę.
-Niesamowite uczucie, prawda?
-Tak, zdecydowanie. Przede wszystkim wolność. I w końcu mogę pokazać swoją muzykę.
-A właśnie, dziękuję za twoją płytę, jest dobra Ami. Naprawdę jest dobra.
Chichoczę.
-Miałam nadzieję, że tak powiesz. A co u ciebie? Chcę wiedzieć wszystko.
-W zasadzie niewiele. Dużo podróżuję. Jakoś nie mogę zatrzymać się w jednym miejscu na stałe.
-W takim razie gdzie teraz jesteś? 
-A gdzie sobie mnie wyobrażasz?
-Hmmm. - zastanawiam się chwilę. - Myślę, że siedzisz teraz w jakiejś małej kawiarence w jednej z tych ciasnych ulic. 
-Tak? 
-Jesteś otoczonym mnóstwem zieleni i siedzisz na żółtych stołkach.
-Fioletowych. - słyszę jego ciepły śmiech. Ten dźwięk powoduje, że na sercu robi mi się cieplej. Ile razy ten śmiech był lekarstwem na wszystko co złe. Wydaję mi się, że niezliczenie.
-Fioletowe. - powtarzam.
-Au Vieux Paris d’Arcole. 
-Jesteś w Paryżu? - pytam podekscytowana.
-Tak. I wszystko co powiedziałaś się właściwie zgadza. Jest pięknie. Trochę chłodno, ale klimat jest obłędny. Chciałbym, żebyś tu ze mną przyszła. Może za dwa dni?
-Wiesz, że gram w Paryżu za dwa dni, prawda? Wszystko już obmyśliłeś. - uśmiecham się.
-Czy ty Americo Carter sądziłaś, że zabraknie mnie na twoim koncercie? 
-Liczyłam na to, że pojawisz się choć na jednym i proszę. Będziesz. I to w Paryżu.
-Can’t wait to see you. Goodbye my love.
-Goodbye.

Wracam z uśmiechem na ustach. Wszyscy patrzą na mnie z zaciekawieniem.
-Pozdrowiłaś go? - dopytuje Liz.
-Sama będziesz miała okazję to zrobić. Będzie na koncercie w Paryżu.
-Pieprzysz?
-Harry Styles będzie na naszym koncercie? - Sloan ewidentnie jest w szoku, ale raczej pozytywnym szoku.
-Tak. - potakuję.
-A to ci niespodzianka. - uśmiecha się Aaron.
-Opowiedz nam coś o nim! O was! Jak to się zaczęło? - Joy jest głodna wiedzy, a ja tylko słucham jak kolejny pytania spływają na mnie w ekspresowym tempie.
-I dlaczego się skończyło?
-Kochałaś go?
Patrzę na nich ze spokojem, ale też jakiegoś rodzaju nostalgią. Dobrze, że teraz nie siedzę już na kolanach Martina, bo zręcznie byłoby mi opowiadać o Harry’m, czując na szyi oddech Cooper’a.
-Tak. - przyznaję w końcu. - Kochałam go, kochałam o wiele bardziej, niż powinnam była.Ciągle martwiłam się, że nie zdołam go przy sobie zatrzymać. Był jak ulotny sen, który usiłowałam zamknąć w dłoniach.  Byłam w nim zakochana, ale to nie wystarczało, by cokolwiek zmienić – ta miłość mogła nas tylko co najwyżej jeszcze bardziej zranić. Był taki czas, kiedy myślałam, że może być dla mnie wszystkim, że mi wystarczy. Myślałam tak przez wiele lat. Byliśmy wtedy młodzi i naiwni. Szukaliśmy nawzajem w sobie oparcia, składając obietnice, których nie mogliśmy dotrzymać i których nie należało wypowiadać na głos. Miłość czasem taka jest. A kiedy coś się skończyło, nie starczyło mi tchu w płucach, by wypowiedzieć jego imię, by wyszeptać słowa, które powinien usłyszeć na koniec - że go kochałam, że zawsze będę go kochać, że był moją siłą i moją słabością, moją nieskończoną radością i największym smutkiem.

***

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz