sobota, 19 października 2019

E12S5. What a bright time, it's the right time to rock the night away. Jingle bell time is a swell time to go gliding in a one-horse sleigh.


VICTORIA         
         Te święta zapamiętam zupełnie inaczej niż każde inne. Jesteśmy w Nowym Jorku. Ja, Everly, Charles i cała moja rodzina. Mama, tata, Veronica oraz Valentina i Lucas ze swoim maleńkim synkiem.
         Pierwszy raz spędzamy ten dzień po za domem, w takim gronie. Nazywam to grono bardzo pieszczotliwie- stadkiem rozszerzonym.
         Moi rodzice wyglądają dziś obłędnie. Moja mama od jakiegoś czasu korzysta z usług medycyny estetycznej, ale totalnie wychodzi jej to na plus. Mój tata, schudł i wygląda dziesięć lat młodziej.
 - Wyglądacie zjawiskowo! - przytulam się do każdego z osobna, bardzo mocno się w nich wtulając. Mam wrażenie, że nie widziałam ich od wieków. Ostatni raz odwiedzili mnie na odwyku, kilka miesięcy wcześniej. Teraz są tu razem ze mną i Everly. To jest o wiele ważniejsze niż wszystko inne.
         I chociaż zauważam zmiany u moich rodzicieli, nie mogę nadziwić się jakich zmian dokonały moje siostry. Veronica niedawno ścięła radykalnie swoje pukla ciemnych włosów, o które tak zawsze bardzo dbała. Przyznaję to bez cienia wątpliwości - miała na ich punkcie bzika. A dziś, pierwszy raz na żywo prezentuje mi się w krótkim jeżyku. Nie dowierzam. Totalnie, nie dowierzam.
 - Ronnie, ale… wytłumacz mi jeszcze raz, dlaczego? - dotykam jej króciutkich włosów.
 - W proteście.
 - Jej protest to złamane serce - dodaje Valentina, posyłając mi znaczące spojrzenie.
 - To wcale nie tak! - Veronica trochę się unosi, ale po chwili truchleje i z miną zbitego pieska ogłasza - Bo ten dupek powiedział, że kocha moje włosy, a potem pokochał waginę mojej znajomej.
         Chociaż to wydaje się szalone, trochę rozumiem postępowanie Ver. Kto wie, czy jakbym miała dziewiętnaście lat, masę buzujących hormonów i uczucia podeptane przez chłopaka nie postąpiłabym podobnie?
 - Timothy - biorę małego siostrzeńca na ręce. Szaleję na jego punkcie. Dosłownie! Zapach jego malutkiego ciałka, niezgrabne ruchy, usteczka wyginające się w niekontrolowany uśmiech. To wszystko sprawia, że nie mogę oderwać się od niego na ani jedną sekundę.
 - Jest taki słodki! - nie mogę przestać się zachwycać, kiedy do małego grona zebranego wokół Timothego dołącza Charles. Owija swoją rękę wokół mojego ramienia, spoglądając z góry na tego małego, ślicznego chłopca.
         Zawsze wyobrażałam sobie, że tak to wszystko będzie wyglądać. Dwa plus jeden. Ja, mężczyzna którego kocham i nasze dziecko.
         Ale kiedy unoszę głowę, tuż obok mnie stoi najcieplejszy i najczulszy mężczyzna jakiego poznałam, uderza we mnie jedno uczucie. Niepewności. Niepewności, która sprawia, że zaczynam wątpić, że to właśnie jego chciałabym widzieć u mego boku do końca mojego życia.
         A potem zaczynają doskwierać mi inne obrazy, które tworzą się i iskrzą w mojej głowie. Że pewnie życie Niall'a wygląda teraz podobnie. Stoi przy choince, głaszcze brzuch Zoey i mówi jak mocno ją kocha.
 - Coś się dzieje? Cała się spięłaś - Charles od razu wyczuwa zmianę mojego nastroju. Nie chcę pokazać, że coś mnie martwi, więc uśmiecham się szeroko. Najpierw patrzę w oczy mężczyzny, by znów spojrzeć na małego Tim'a.
 - Wszystko jest w najlepszym porządku.
         Kłamię, ale to było to pierwsze i ostatnie kłamstwo tego wieczoru.

         Everly znałam krótko, ale nie na tyle by nie dostrzec, że jest uzdolnioną, młodą kobietą. I posiadała kolejne marzenie, które pragnęłam spełnić.
         Dziś przed uroczystą kolacją wigilijną, zaprosiłam wszystkich do wynajętej na dzisiejszy wieczór galerii sztuki, gdzie razem z właścicielem zaaranżowaliśmy dla mojej rodziny wystawę obrazów. 
         Zawiązuję oczy Everly, która dzisiejszego wieczoru wygląda obłędnie. Zagryzam wargi, by się nie rozpłakać, kiedy razem z Charlesem prowadzimy ją korytarzem w stronę sali gdzie na sztalugach znajdują się jej własne dzieła.
 - Co się dzieje? - blondynka się niecierpliwi, a moje podekscytowanie rośnie z każdą sekundą. Tuż za nami podąża cała moja rodzina. Od nich także wyczuwam nutkę ciekawości, dotyczącą tego co za chwilę się wydarzy.
         W końcu docieramy do pomieszczenia. Odliczając do trzech, zsuwam z oczu czarną przepaskę. Przez kilka sekund panuje cisza.  Następnie głośne westchnięcie. A potem - cichy szloch.
 - To jest… to jest najlepszy prezent gwiazdkowy jaki mogłam otrzymać - Everly w końcu się odzywa. Podchodzi do pierwszego z boku obrazu. Nie wiem co przedstawia, obstawiam jakąś abstrakcję.
 - Ten obraz namalowałam od razu po tym jak dowiedziałam się, że jestem chora.
         Spogląda na nas wszystkich zaczerwionymi od płaczu oczami.
 - Tak właśnie się czułam - dotyka czarnej linii, która przecina się z inną, w trochę jaśniejszym kolorze - Czułam, że moje życie stało się czarne. Zaraz po tym jak namalowałam ten obraz, przepłakałam chyba całą noc.
         Wzruszenie ściska mi gardło, ale nie jestem jedyną która odczuwa teraz takie uczucia. Spoglądam na moją rodzicielkę, która z trudem nie wybucha płaczem.
 - Córeczko… - nieduże pomieszczenie wypełnia stukot szpilek mojej mamy. Robi kilka długich kroków i wtula się w wychudzone ciało Everly. Zaraz za nią, dołącza do nich mój tata, następnie Veronica i po chwili wszyscy ściskamy się mocno, na środku nowoczesnej galerii sztuki, płacząc i śmiejąc się na zmianę.
         Staram zapamiętać się każdy moment z tej chwili. Chcę zachować wspomnienia z tego dnia na zawsze. Do końca moich dni. Bo wiem, że takie rzeczy nie dzieją się na co dzień.
         Na co dzień nie żegnamy się z osobą, do której szybko się przywiązaliśmy.
         Na co dzień nie mówimy sobie, jak mocno nam na sobie zależy.
         Na co dzień nie przytulamy do siebie całej rodziny.
         Ale na co dzień darzymy się właśnie takim uczuciem. Dbamy o siebie. Sprawiamy, żeby inna osoba była szczęśliwa i uśmiechnięta.
         Jednak to święta sprawiają, że uczynki dnia codziennego właśnie w tym dniu są magiczne. Unoszą się nad naszymi głowami, żarzą jasno i dotykają nasze serca jeszcze mocniej.
 - Strasznie was wszystkim kocham - szepczę. Wydaje mi się, że nikt nie jest w stanie tego usłyszeć, ale mylę się.
         Kilka głosów na raz odpowiada podobnie.
 - My Ciebie też, Victorio. My Ciebie też.

         Kolacja wigilijna trwa w najlepsze. Wszyscy mamy pełne brzuchy, wymieniamy się prezentami, śmiejemy w wniebogłosy. Jedni piją ajerkoniak, inni zajadają się lukrecjami. W tle lecą świąteczne melodie, choinka błyszczy złotem. Jesteśmy jedną, wielką szczęśliwą rodziną. Nie mogłam sobie lepiej wyobrazić tego dnia.
         Jak właśnie w tej sposób.
         Wszystkich moich przyjaciół oraz znajomych obdzwoniłam już wcześniej. Jednak na liście został jeszcze jeden numer. Zbieram w sobie każdy gram odwagi, by to zrobić. 
         Aż w końcu ubieram się w płaszcz, przepraszam wszystkich na chwilę, po czym wychodzę na balkon. Wiem, że tutaj nikt mnie nie usłyszy. Balkon przynależy do mojego pokoju, który zamknęłam na klucz.
         Kiedy przykładam telefon do ucha, czuję jak fala zwątpienia zalewa moje ciało, ale kiedy słyszę jego głos zostaje pokonana przez jeszcze większą falę gorących uczuć.
 - Wesołych świąt, Niall! - mówię do słuchawki. Odpowiada mi dźwięczny śmiech. Przygryzam wargę. Teraz czuję zazdrość, bo ten śmiech na co dzień słyszy inna kobieta.
 - Tobie również, Vick! Jak udała się wystawa?
 - Było niesamowicie. Nigdy tego nie zapomnę - przyznaję szczerze.
 - Myślałem dziś o Tobie - szybko zmienia temat - Chyba z tysiąc razy przymierzałem się, by wykonać ten telefon. Właśnie stoję na zewnątrz, bo miałem do Ciebie dzwonić - śmieje się - Ale mnie wyprzedziłaś.
         Czuję chłód na moich plecach, by chwilę później zaobserwować jak białe płatki śniegu zaczynają prószyć z nieba.
 - Masz jakieś marzenia, Niall?
         Zastanawia się chwilę, bo jedyne co słyszę w słuchawce to jego oddech.
 - Chciałbym, żeby moje dziecko było zdrowe i szczęśliwe. Żeby miało wszystko co zapragnie. Teraz na niczym innym tak mocno mi nie zależy jak na nim.
         Po raz kolejny tego wieczora wzruszenie ściska mi gardło.
 -  A Ty o czym marzysz?
 - Ja…
         Jacyś przechodnie śpiewają świąteczne piosenki, gdzieś w tle słychać szum przejeżdżających samochodów. Ale ja słyszę coś jeszcze - głośne bicie mojego serca.
 - O Tobie marzę, Niall.
         Cisza. Bicie mojego serca. I jej głos w tle.
- Niall, wejdź do środka. Jeszcze się przeziębisz - słyszę wyraźnie każde jej słowo. Łzy płyną po moich policzkach. Serce przestaje zwalnia swój gorączkowy bieg.
 - Muszę kończyć. Jeszcze raz wesołych świąt.
         Pozytywne doznania wcześniejszego wieczoru, plączą się ze smutkiem który ogarnia moją duszę i uczucia.
         Tak bardzo go kocham.
         A tak łatwo pozwoliłam mu odejść.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz