środa, 12 czerwca 2019

E19S4.Loving you was sunshine, safe and sound. A steady place to let down my defenses.


AMERICA

Otwieram mozolnie oczy wpatrując się w biały sufit. Zerkam na okno, przez które przebijają się promienie słońca. Mimowolnie spoglądam na kalendarz sprawdzając jaki dziś dzień. Straciłam poczucie czasu. 
7 czerwiec. 
Minęło trzynaście dób, odkąd przeżyłam najgorszy dzień swojego życia.
Nie. 
Może to jednak nie był ten najgorszy.
Mam wrażenie, że kolejne dni były porównywalnie tak samo trudne. Przepełnione bólem, żalem, złością i niemocą.
Nagle wszystko przestało mieć sens. 
Dzień 25 maja zmienił moje życie nieodwracalnie. Sprawił, że już nigdy nie mogło być tak samo.
Bóle brzucha towarzyszyły mi już od wczesnych godzin porannych. Nie miałam pojęcia co się dzieje. Dopiero, gdy zdałam sobie sprawę, że moje ciało nie reaguje tak jak powinno na reakcję ciążową powodując krwawienie - wiedziałam, że nastąpiło to, z czym nie potrafiłam się pogodzić.
Coś, z czym już nigdy nie będę mogła się pogodzić.
Płacz nie był najbardziej uciążliwy.
Najbardziej uciążliwe były myśli, które kłębiły się w mojej głowie nieustannie i bez przerwy. 
Stale szukałam winnych. Głównie obwiniałam siebie. Może to ja zrobiłam coś źle? Może zbyt wielki natłok stresu sprawił, że moje ciało się poddało. Że straciłam coś, na co tak z niecierpliwością czekałam i coś, co tak bardzo pokochałam. 
Nie spałam. Nie jadłam. Nie mówiłam. 
Nie chciałam nawet oddychać. 
Przez kilka kolejnych dni zaborczo szukałam miejsca, w którym mogłabym się skryć z moją głową, nie dając nikomu dostępu do mojego walącego się świata.
Zbudowałam sobie domek z kart, który został niszczony przy każdych kolejnych słowach.

Będzie dobrze.
Nie płacz.
Wszystko się ułoży.
Jeszcze będziesz miała dzieci. 
Czas leczy rany.
Kiedyś będzie lepiej.

Z każdą kolejną złotą poradą miałam ochotę na nowo zabarykadować swój domek z kart i zabezpieczyć go stalową powłoką.
Bo w tamtej chwili nie było dobrze i nie przyjmowałam do wiadomości, że kiedykolwiek będzie.
Chciałam płakać. Chciałam przeżyć ten ból i nieść go na swoich barkach do momentu, w którym całkowicie opadnę z sił.
Jak mogło się ułożyć, skoro spotkało mnie najgorsze co mogłoby się przytrafić każdej matce? 
Nawet nie przyszło mi do głowy, że będę mieć kolejne dziecko. Moje myśli stale powracały do tego, które straciłam. Miałam go już nigdy nie zobaczyć. Nigdy nie potrzymać, nakarmić ani podążać wraz z nim przez ten okrutny, lecz piękny świat.
Ironio losu. W tamtym momencie świat nie wydawał mi się piękny nawet w najmniejszym fragmencie.
I tak. Wiedziałam, że czas leczy rany, ale wtedy nie widziałam przed sobą czegoś takiego jak czas. Widziałam tylko kolejne dni rozterki, frustracji i melancholii. 
Zastanawiałam się dlaczego ludzie, którzy otaczali mnie w tamtym momencie, nie pozwalali mi przeżyć tej tragedii. Widziałam ich współczucie, ale na ten moment była to ostatnia rzecz, której potrzebowałam. Mogli sobie wsadzić je gdzieś.
I choć wiedziałam, że moje zachowanie było nie do wytrzymania, nie potrafiłam reagować inaczej.
Wiedziałam gdzie mogę być zła, wściekła, przygnębiona i bezradna.
Dlatego piątego dnia od tej dramatycznej wiadomości, postanowiłam pojechać do rodzinnego domu.
Potrzebowałam odpocząć od przyjaciół, znajomych, lekarzy i wszystkich innych ludzi, których stale spotykałam na swojej drodze.
Nie zawahałam się opuścić nawet Ashton’a. I zdawałam sobie sprawę, że decyzją o mojej ucieczce okazałam egoizm i całkowity brak empatii, ale wiedziałam, że on poradzi sobie z tym lepiej niż ja.
Był silniejszy. Trzymał nerwy na wodzy. Starał się nie załamywać.
Był także jedyną osobą, która w jakimś procencie weszła w stan, w którym wtedy byłam.
On też wiele utracił. Miałam tego doskonałą świadomość. 
I przed wyjazdem powiedziałam mu to samo, co on powiedział mnie na samym początku końca naszej przygody.
-Jestem z tobą.
Słowa tak banalne, lecz tak niewiarygodnie potrzebne i odpowiednie w momencie doświadczenia tak okropnej tragedii. 
Wyrażały o wiele więcej niż wszystkie słowa pocieczenia, którymi częstowali mnie ludzie z każdych stron.
Wtedy miałam im to za złe. 
Byłam przekonana, że nie wiedzieli co czuję i zapewne nie mieli pojęcia jak się zachować. Chcieli mnie pocieszyć, choć było to z góry skazane na porażkę.
Dlatego wiedziałam, że do momentu aż nie poukładam sobie w głowie ostatnich doświadczeń, nie będę potrafiła spojrzeć im w oczy bez żalu.
I tak. Dziś mija trzynaście dni i trzynaście nocy. Wciąż pozostaję przy myśli, że te dni były najgorszym okresem mojego życia, ale czuję się lepiej. Jeśli słowo lepiej oznacza przyjmowanie posiłków i zmrużenie oka to tak. 
Jest lepiej.
-Proszę. Napij się ze mną… - moja mama podaje mi kieliszek czerwonego wina i siada tuż obok mnie na werandzie.
Spędziłam na tej werandzie wiele wspaniałych chwil. Wszystkie te momenty nagle kotłują się w mojej głowie, a na mojej twarzy mimowolnie pojawia się uśmiech.
Chyba pierwszy od niepamiętnych czasów.
-Dziękuję. Dziwnie jest pić alkohol po takim czasie. - intensywny posmak siarki i winogron krąży po moim języku i dotyka podniebienia. Pierwszy łyk nie smakuje tak bardzo jak kiedyś, ale z każdym kolejnym zaczynam się coraz bardziej przekonywać. Zastanawiam się dlaczego nie pomyślałam o tym wcześniej. Faktycznie przynosi ulgę i jakby wewnętrzny spokój. Z drugiej zaś strony jestem wdzięczna, że nie leczyłam smutków w alkoholu. Dzieliłby mnie jeden mały kroczek od uzależnienia, a ja już od dawna wiem, że depresji nie należy zapijać. Alkohol nie pomaga w problemach. Na krótką mete wyłącza emocje i dostarcza ukojenie, ale na dłuższy czas zapędza w coraz większe kłopoty. Wiem, że nie poradziłabym sobie z kolejnym problemem.
-Wiem. - uśmiecha się ciepło.
Wzdycham.
-Czy ten ból kiedykolwiek minie? - pytam. 
Mama patrzy na mnie z troską i ogromną miłością. Całuje mnie w skroń.
-Nie. - odpowiada smutno. - Z czasem będzie coraz mniej intensywny. Później już w ogóle nie będziesz go odczuwać. Ale będą takie momenty, w których pamięcią będziesz wracać do tych wydarzeń. Ból będzie przychodził na nowo, ale to dobrze. Powinnaś pozwolić mu wejść. Pamiętaj tylko, żeby nie zagościł na zbyt długo. 
Przypominam sobie czas, w którym widziałam mamę stale zapłakaną. Trwało to może miesiąc. Później co jakiś czas sytuacja się powtarzała, ale jakby mniej intensywnie. W końcu mama przestała płakać, a ja cieszyłam się, że znów wróciła do siebie. Miałam wtedy sześć lat i nie wiedziałam co się dzieje. Wyznała mi to dopiero osiem lat później. Straciła dziecko. Kto wie, może miałabym teraz siostrę lub kolejnego brata. Los chciał jednak inaczej.
-Pomimo, że przeżyłam to samo co ty i jestem sobie w stanie wyobrazić twoje cierpienie, to nie powiem, że wiem co czujesz. - mówi. -To byłoby zbyt samolubne z mojej strony. Nie można się licytować na miłość ani straty. Miłość nie ma definicji. Nie można też ocenić bólu. To wszystko zależy od człowieka. Emocje trzeba w sobie przeżyć i dać sobie czas. Mogę ci jedynie powiedzieć, że łączę się w tym razem z tobą i wiedz, że zawsze będę przy tobie.
Łzy spływają po moich policzkach, lecz kąciki ust podnoszą się ku górze. Wszystkie te słowa były tym, co pragnęłam usłyszeć. Matczyna miłość jest najsilniejszym rodzajem miłości jaki istnieje na tym świecie. Jeśli masz szczęście, dostajesz ten dar w chwili narodzin, a nawet i wcześniej. Wiem, że ja jestem tą szczęściarą. I że moje dziecko też by było. 
W zawirowaniu tych przykrych zdarzeń pozostało mi jedynie mieć nadzieję na lepsze jutro i modlić się o to, aby mieć wystarczająco siły, żeby przetrwać.
-Kocham cię mamo.

***

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz