czwartek, 20 czerwca 2019

E20S4. Are you the only one lost in the millions? Or are you my grain of sand that's blowing in the wind?


VICTORIA, 28.05.2018
Dzień w którym poznałam nową przyjaciółkę

            Majowe słońce Anglii zdecydowanie różni się od tego, które świeci w Los Angeles. Mogłoby się wydawać, ze kiedy przychodzi maj, powietrze robi się ciepłe. Nie w Hope Cove.
            Tutaj temperatura sięga tylko dziewięciu stopni. Ciepłe ciuchy które dotarły do mnie wczoraj mogą się w sumie przydać.
            Ubieram na siebie coś luźnego i wychodzę z ośrodka.
            Zaczynam lepiej sypiać, ale nadal niewiele rozmawiam. Chociaż mój terapeuta Charles wypruwa sobie żyły, ja ciągle siedzę w ciszy. Albo w ogóle nie pojawiam się na terapii.
            Codziennie mam koszmary. Ciągle w roli głównej ja, moje uzależnienia, problemy i lęki. Moja własna głowa nie daje mi normalnie funkcjonować.
            Przysiadam na kamieniu, który znajduje się jakieś dziesięć metrów od wody. Powietrze jest cudownie czyste i krystaliczne. Wdycham je, zamykam oczy. Rozkoszuję się chwilą.
             Nie wiem jak długo siedzę tak bez ruchu. Nie czuję zimna. Jest mi dziwnie przyjemnie, jednak czyjaś dłoń obejmująca moje ramie wyrywa mnie z transu.
- Hej - spoglądam w górę na osobę która przerwała mi tak przyjemny moment. Marszczę brwi. Brunetka o ogromnych oczach zupełnie jak u lalki, uśmiecha się do mnie, po czym rozsiada się na kamieniu tuż obok mojego.
- Jestem Farrow - podaje mi dłoń, więc ściskam ją delikatnie. Farrow częstuje mnie słodkim uśmiechem.
- Victoria.
- Ładne imię. Zwycięstwo. Chyba nie może być inaczej? - mrużę oczy. Moja twarz zadaje jej ciche pytanie.
- Mam na myśli to, że musisz odnosić same zwycięstwa. Tym razem też Ci się uda.
- Dziękuję? - wyduszam z siebie tylko jedno słowo, bo na więcej mnie nie stać.
- Hope Cove to świetny ośrodek. Jestem tu od kilku miesięcy, to chyba z szósty odwyk… - tutaj odwraca głowę w stronę oceanu - A może siódmy? Przy czwartym przestałam liczyć.
- Co spowodowało, że musiałaś wylądować na tylu odwykach?
            To zdanie chyba jest najdłuższym zdaniem jakie wypowiedziałam przez ostatnich kilka dni.
- Mam cholernie bogatego ojca, który nigdy się mną nie zajmował. Byłam stałą bywalczynią imprez od szesnastego roku życia. I takim oto sposobem w wieku dziewiętnastu lat zostałam alkoholiczką i narkomanką. Od ponad dziewięciu miesięcy jestem czysta.
- Gratuluję - uśmiecham się do Farrow niepewnie.
            Dziewczyna wstaje z kamienia, poprawia spodnie i również się uśmiecha. W sumie uśmiecha się prawie bez przerwy.
- Jak coś znajdziesz mnie w zachodnim skrzydle. Pokój 14. Czuję, że możemy się zaprzyjaźnić. A ja, pamiętaj, zawsze mam dobre przeczucia.
            Kiwam głową i przygryzam wargę. Może bycie tutaj nie będzie tak złe, jak sobie wyobraziłam?

VICTORIA, 7.06.2018
Dzień w którym zaczęłam dostrzegać siebie
     Sesja z Charlesem zaczęła się późnym popołudniem. Spałam dziś tak dobrze, że zdążyłam od rana pójść na siłownię, po obiedzie na basen, a po krótkim prysznicu trafiłam tutaj.
            Gabinet Charlesa jest staroświecki i mam wrażenie, że od momentu kiedy pan Roselle wyniósł się stąd niewiele się zmieniło.
            Oprócz osoby za biurkiem.
            Kiedy otwieram drzwi i Charles mnie zauważa, konsternacja na jego twarzy jest tak widoczna, że nawet ślepy dostrzegłby zdziwienie moją obecnością. Mężczyzna zrywa się z krzesła i idzie w moim kierunku.
- Victoria. Miło Cię widzieć. Siadaj - odsuwa mi fotel, a ja rozsiadam się w nim wygodnie - Pojawiłaś się. Cały czas miałem nadzieję, że się tutaj zjawisz. I jesteś. Świetnie.
            Pojedyncze słowa wypadają z jego ust, a ja uśmiecham się pod nosem. Charles jest młody, niedoświadczony i entuzjazm jakim teraz tryska prawdopodobnie nie jest na miejscu. terapeuci powinni zachować zimną krew. Ale nie Charles. I to chyba podoba mi się najbardziej.
            Odsuwa papiery, które frasowały jego uwagę, po czym skupia się na mnie.
- Jak się dziś czujesz? - pyta, a ja wzruszam ramionami.
- Trudno powiedzieć. Dobrze, ale nie dobrze.
- Rozumiem. Czy okres jaki spędziłaś w Hope Cove pomógł Ci zacząć rozumieć Twój problem?
            Przez dłuższą chwilę nie odpowiadam na pytanie. Charles cierpliwie wyczekuje mojej odpowiedzi.
- Mam sny. To koszmary - spuszczam wzrok - W sumie to nie koszmary. Mam wrażenie, że to momenty z mojego życia. Losowo odtwarzane w mojej głowie.
- Rozumiem, że nie są to dobre wspomnienia. Czy to błędy które popełniłaś?
- Nie wiem czy mogę nazwać to błędami - bawię się materiałem mojej koszulki - To raczej… wydarzenia, przez które nie potrafię sobie wybaczyć. Widzę siebie w mojej własnej głowie. Jestem tam ja i ja. Ja, która robi coś złego i ja, która potępia to.
- Którą sobą w swoich snach czujesz się bardziej? - Charles marszczy czoło. Badawczo przygląda się mojej twarzy. Nie wiem czy ocenia również mowę mojego ciała. Próbuje przeanalizować czy odpowiedz jaka padnie będzie szczera.
- W tej chwili jestem tą która to potępia.
- Chcę byś zastanowiła się nad największym błędem jaki popełniłaś w swoim życiu. Przeanalizuj go. I spróbuj powiedzieć, swojej drugiej ja, że już tego nie potępiasz. Że jej wybaczasz.
            Odwracam głowę w stronę okna. Dziś cały dzień pada, więc krople deszczu spływają po oknach, powoli i mozolnie. W tej chwili czuję się podobnie, ale wiem, że będzie lepiej. Że deszcz jest potrzebny, by wszystko w naturze funkcjonowało tak jak powinno.
            I ze mną będzie tak samo.

VICTORIA, 16.06.2018
Dzień w którym bycie daleko jest najtrudniejsze
            America poroniła. Niedługo po swoich urodzinach straciła dziecko, a ja dowiaduje się o tym dopiero teraz.
            Uważam,  że brak telefonu to przekleństwo.
            Po rozmowie z Caroline, siadam na łóżku i tępo gapie się w podłogę. Moja najlepsza przyjaciółka utraciła część siebie na którą tak czekała, a ja nawet nie mogę być przy niej.
            A może to i lepiej? Caroline mówiła, że teraz America chce uporać się z tym sama.
            Obydwie próbujemy uporać się ze swoimi problemami.
            Wróciła do rodzinnego domu i na jakiś czas tam zostanie.
            Pociesza mnie jedna myśl. Jesteśmy w tej chwili na jednym kontynencie, w tym samym państwie. I chociaż fizycznie jesteśmy daleko od siebie, nigdy nie byłyśmy tak blisko siebie.
            Wyciągam czystą kartkę z mojej szafki nocnej. Od momentu kiedy tu jestem, czyli już ponad miesiąc napisałam masę listów. Większość to lista rzeczy za które kogoś przepraszam.
            Tym razem będzie to list w którym napiszę, jak mocno ją kocham i jak bardzo wierzę, że wszystko będzie jak dawniej.
            Przyciskam długopis do papieru, po czym zaczynam pisać.
            "Kochana Ami, słyszałam o Twojej stracie…"

VICTORIA, 2.07.2018
Dzień w którym zaczęłam dostrzegać Ciebie
            Wieczorne przebieżki na bieżni w towarzystwie Farrow stały się codzienną rutyną w moim grafiku. Tutaj, w Hope Cove życie płynie w określonym rytmie. Wszystko w dniu, ma swój czas, moment.
            Nawet to kiedy wstaje. Jem śniadania. Czytam książki. Oglądam stare seriale. Sesje z Charlesem.
            W końcu zaczynam czuć, że tego potrzebowałam. Stabilizacji.
- Mój ojciec wczoraj do mnie zadzwonił - Farrow dzieli się ze mną codziennymi newsami z jej życia. Głównie mówi o tym, co ostatnio zamówiła przez Internet, który za niemałą kasę udostępnia jej sprzątaczka, ale dzisiejsze zdanie wywiera na mnie wrażenie. Jej ojciec, który zasługuje na miano najgorszego rodzica i dupka, uznał, że trzeba poświęcić Farrow jakieś trzy minuty jego cennego życia.
- O czym chciał z Tobą rozmawiać?
- Pytał czy długo jeszcze mam zamiar tutaj być. Powiedziałam, że im dłużej nie oglądam jego twarzy tym mi lepiej.
            Chichoczemy. Nienawidzimy typa tak samo mocno, ale wiemy, że on również sponsoruje pobyt Farrow tutaj, więc dajemy sobie na luz.
- Victoria? - męski głos przerywa naszą rozmowę. W drzwiach siłowni stoi Charles, opierając się o framugę - Mogę Cię prosić na chwilę?
            Zeskakuję z bieżni, ścieram pot z czoła po czym podchodzę do Barkmana.
- Co robisz tak za godzinę? - spoglądam na zegarek zawieszony tuż nad bieżniami. Jest godzina dwudziesta piętnaście.
- Chyba nie za wiele zważywszy, że jestem tutaj - zamieniam sytuację w żart, ale widzę i zdaję sobie sprawę, że Charles jest cały w nerwach.
- Spotkasz się ze mną?
            Pomimo moich wcześniejszych żartów i luźnego nastawienia, spinam się odrobinę. W sumie nie wiem co mam powiedzieć. Jestem jego pacjentką, on moim terapeutą. Jesteśmy na etapie omawiania każdego błędu mojego życia i prawdopodobnie nikt nie wie o mnie tyle co Charles w tej chwili.
- Koło mojego gabinetu jest malutki tarasik. Mam z niego świetny widok na ocean. Przygotowałem jedzenie.
            Uśmiecham się, po czym spoglądam na niego z iskierkami w oczach.
- Za godzinę u Ciebie?
            I takim oto sposobem, cztery godziny później jestem najedzona angielskimi serami, muffinkami z jagodami i małymi przystawkami z cukinii.
- I takim oto sposobem przegrałem zakład i musiałem sobie wytatuować na tyłku "I LOVE GERONIMO". Nigdy nie byłem bliższy mojemu przyjacielowi, jak od momentu kiedy noszę jego imię na własnym pośladku.
            Czas płynie nam jak szalony, kiedy tak siedzimy i rozmawiamy o niczym. O wszystkim. O nim. Bo o mnie rozmawiamy już zdecydowanie za dużo.
- Chyba muszę już iść - mówię, a Charles nie protestuje. Proponuje, że odprowadzi mnie do pokoju. Nie odmawiam.
            Kiedy stajemy przed drzwiami mojego pokoju, przekręcam kluczyk, po czym odwracam się do Charlesa by się z nim pożegnać okazuje się, że stoimy od siebie na jakieś trzy centymetry i obydwoje oddychamy płytko.
- Wiem, że nie tak powinno się to kończyć - mówi praktycznie w moje usta, ale nie odsuwam się od niego. Wiem, że też tego chcę.
- Nie powinno… - sięgam po klamkę, naciskam na nią. W momencie kiedy drzwi otwierają się, ja wysyłam ciche zaproszenie do środka.
            Charles obejmuje moje policzki swoimi dłońmi. Chwilę waha się by mnie pocałować, ale kiedy w końcu to robi, czuję, jakby ktoś odsunął pode mną ziemię.
- Totalny z Ciebie bałagan, Victorio, ale nigdy nie widziałem nikogo piękniejszego.
            Pierwszy pocałunek pieczętuje umowę, na mocy której każda ze stron staje się odpowiedzialna za serce drugiego, deklaruje obchodzić się z nim rozważnie. Lokować w nim swoje troski i obietnice.

EVERLY, 15.07.2018
Dzień w którym się dowiedziałam
            Ostatnio moje samopoczucie nie było najlepsze. Ciągle chodziłam zmęczona, senna. Ostatnie tygodnie obfitowały w nocne poty, podwyższoną temperaturę oraz bardzo nagłą i agresywną utratę masy ciała.
            Poszłam do lekarza. Jednego, drugiego, trzeciego.
            Ciągle te same badania krwi. I ciągle ten sam wynik.
- To białaczka limfocytowa.
            Słyszałam tylko jedno zdanie. W sumie kilka zdań, ale następne powodowały, że chciałam płakać. Po prostu siąść, płakać i nigdy już nie wyjść z domu.
- Jest Pani w siedmiu procentach pacjentów którzy zmagają się z agresywną formą tej choroby. Pani białaczka rozwinęła się na tyle, że jakiekolwiek leczenie, nawet to agresywne i złożone nie da raczej żadnych skutków. Możemy jednak prób…
- Ile? - przerywam lekarzowi w połowie zdania. Nie chcę wiedzieć czy jakie kol wiek leczenie wchodzi w grę. Próbować? Jego słowa same sobie przeczą.
- Sześć miesięcy. Przy większym szczęściu rok.
            Wracam do domu. Już nie płaczę. Dotykam tylko rzeczy, które mam wokół siebie. Moich rzeczy. Rzeczy Victorii.
            Idę do pracy i uśmiecham się do moich współpracowników.
            Idę do kawiarni i uśmiecham się do kelnerki.
            Idę do biblioteki i dotykam grzbietów książek.
            Idę do mojej pracowni, gdzie dotykam moich farb, pędzli, płótna.
            I myślę tylko o tym, że to może być mój ostatni dotyk albo ostatni uśmiech.
            Po prostu ogromnie boli mnie myśl o chwili, w której nie będzie już następnych dni.

NIALL, 30.07.2018
Dzień w którym zrobiłbym wszystko inaczej
            Zaprosiliśmy na kolację wszystkie najbliższe nam osoby. Moich rodziców, rodziców Zoey, jej siostrę, mojego brata z rodziną.
            Właśnie dziś, w przedostatni dzień gorącego lipcowego miesiąca, postanowiliśmy oznajmić, że zostajemy rodzicami.
            Zoey jest w drugim miesiącu ciąży i już nie mogła doczekać się kiedy powiemy wszystkim naszym bliskim o tej wspaniałej wiadomości.
            Siedzę z piwem w dłoni na naszym tarasie. Jestem zestresowany, otępiały. Od momentu kiedy dowiedziałem się, że zostanę ojcem nie czuję się dobrze. Nie planowaliśmy tego dziecka. Wolałem poczekać. Pobyć z Zoey jeszcze sam na sam. Byliśmy świeżo upieczonym małżeństwem, chciałem pojeździć po świecie, chodzić z nią na koncerty. Chciałem jeszcze się z nią nikim nie dzielić.
            Ale kiedy widzę jak ona jest szczęśliwa, że zostanie mamą i jak za każdym razem dziękuje mi za ten dar zaczynam czuć się z samym sobą jeszcze bardziej obrzydliwie.
            Biorę kolejny łyk piwa, kiedy słyszę jak mój telefon odzywa się w mojej kieszeni.
- Halo? - mówię do słuchawki. Odpowiada mi chwila ciszy, po czym słyszę jej głos.
- Cześć.
            Od razu wstaję na nogi. Kręci mi się przez chwilę w głowie, ale doprowadzam się do porządku.
- Hej. Jak się miewasz?
- O wiele lepiej - odpowiada, a mnie ściska się serce. Z jednej strony wiem, że dobrze postąpiliśmy, ale z drugiej jest gdzieś sama, na jakiejś angielskiej wsi…
- Nie pamiętam kiedy było tak dobrze.
            Jej głos jest ciepły, zrelaksowany, miękki.
- Chciałabym Cię przeprosić.
- Za co?
- Za wszystko, Niall. Chcę żebyś wiedział, że zawsze będziesz dla mnie ważny. Byłeś światełkiem w ciemności, które mnie otaczało.
- Przes… - chcę jej przerwać, ale cichy chichot po drugiej stronie słuchawki sprawia, że to ja się uciszam.
- Zawsze będę Cię kochać. Kochałam Cię od momentu kiedy zobaczyłam Cię na tym after party… pamiętasz którym? Kiedy jeszcze obydwoje raczkowaliśmy w show biznesie. Kiedy jeszcze The Fame i One Direction byli nowi w branży. Już wtedy widziałam, że się w Tobie zakocham.
            Przerywa na chwilę, by wziąć oddech.
- Chociaż spędzenie z Tobą nocy było największym świństwem jakie mogłam zrobić, ale jest to jedyna rzecz o której nigdy nie chcę zapomnieć.
            Milczę, czując jak łzy napływają mi do oczu. Jak wzruszenie, miłość i uczucia do niej ściskają mi gardło.
- Też Cię kocham. Też Cię kochałem… - odpowiadam cicho do słuchawki.
- Trzymaj się, Niall.
            Jedyne co teraz słyszę to sygnał przerwanego połączenia i szelest otwieranych drzwi tarasowych. Zoey rozpromieniona pojawia się w polu mojego widzenia. Uśmiecha się błogo, wygląda jak anioł i właśnie zaczynam najbardziej doceniać jej obecność.
- Chodź. Deser już jest na stole.
            Wyciąga do mnie swoją dłoń, a ja ujmuję ją.
            A w głowie kołata mi się tylko jedno zdanie- że wczorajszy żal, powinien być tylko nikłym wspomnieniem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz