VICTORIA
Czasami życie
zmienia się diametralnie.
Czasami życie
zmienia nas diametralnie.
Czasami to
powolny proces. Czasami szybki.
Mnie moje życie
zaskakiwało cały czas. Bywało, że był to powolny proces. Bywało, że szybki.
Czuję się,
jakbym spoglądała na moje ciało z góry. Otoczona zupełnie nową rzeczywistością.
Chcę wybaczyć swoje własne błędy, spoglądając na nie z zupełnie innej
perspektywy. Muszę je zrozumieć, ułożyć w głowie a potem stanąć przed lustrem i
powiedzieć do siebie: wybaczam Ci, Victorio. Już jesteś wolna.
Patrzę na
siebie z góry i widzę, skrzywdzoną, bladą i wychudzoną istotę. Widzę moje
potargane włosy, smutne oczy i trzęsącą się rękę.
Słona łza
spływa mi po policzku, kula się aż do szyi a potem znika gdzieś, wsiąkając w
moją bluzkę. Jestem jednym wielkim bałaganem.
I tak strasznie
trudno mi sobie wybaczyć.
Hope Cove to mała
nadbrzeżna wieś w Anglii. Konkretnie w hrabstwie Devon. Znajduje się jakieś
osiem kilometrów na zachód od Salcombe oraz osiem kilometrów na południowy-zachód
od Kingsbridge.
Hope Cove. To tutaj
spędzę najbliższe kilka miesięcy mojego życia. Nigdy nie mieszkałam na wsi. Nawet
na niej nie bywałam. Moja egzystencja opierała się na przeprowadzkach z miasta
do miasta, z mniejszego do większego i odwrotnie.
Od najmłodszych
lat mojego życia nastolatki posiadałam telefony, komputery, dostęp do
telewizji. Teraz, mając dwadzieścia cztery lata, problem z alkoholem, samą sobą
i chyba całym światem, mam zakaz używania jakiego kol wiek urządzenia umożliwiającego
mi kontakt ze światem.
Mam prawo do
jednego telefonu na tydzień i spotkania z moimi bliskimi co dwa tygodnie.
Budynek w
którym mieszkam, jest staromodny, ale zarazem elegancki i wybitnie drogi. Nie wiem
ile kosztuje tutaj miesięczna kuracja, jednakże zdaję sobie sprawę, że osoba utrzymująca
się ze zwykłej pracy nigdy w życiu nie wylądowałaby w takim miejscu.
Myślę o Ami. O urodzinach
na których nie mogę być. Wiem jednak, że otoczona jest najlepszymi ludźmi na
świecie. Brak mnie, zostanie wynagrodzony przez kogoś innego. Ma Ash'a i
maleństwo w brzuchu. Jest bezpieczna i szczęśliwa.
Myślę o
Niall'u. Doskonale pamiętam co mu powiedziałam. A raczej wybełkotałam.
Zostań… Proszę… ja Cię tak
kocham. Tak mocno Cię kocham… Zostań… nie wracaj do niej…
Moje słowa dźwięczą mi w głowie, jak melodia, którą
usłyszało się przypadkiem, a potem chodziła za człowiekiem krok w krok.
Czuję do siebie
chwilowe obrzydzenie. Egoistka. Hipokrytka. Pies ogrodnika.
I dużo więcej
epitetów przebiega przez mój umysł. Mam wrażenie, że wszystkie najgorsze cechy
opisują moją osobę. Zaczynam płakać. Jestem samotna, wyczerpana.
Jest godzina
dziesiąta rano, a ja padam ze zmęczenia. Mam ochotę zapaść w sen, ale słyszę
pukanie do drzwi. Ocieram łzy z policzka i pośpiesznie wstaje z łóżka.
- Wejść - mój głos jest
zachrypnięty od płaczu.
Kiedy drzwi się
uchylają, widzę mężczyznę. Ma jakieś niecałe metr osiemdziesiąt wzrostu,
atletyczną sylwetkę oraz świetnie dobrane ciuchy. Wygląda na miłego gościa, z
przyjemną aparycją.
- Victoria Santangel? - pyta, po czym wyciąga zza pleców
podkładkę z jakimiś notatkami.
- Tak. W czym mogę pomóc?
- Jestem Charles Barkman.
Mówi ładnym
angielskim, ale nie na tyle czystym bym sądziła, że jest z pochodzenia
anglikiem. Wyczuwam w nim kogoś zza granicy mojego państwa, ale nie wypytuje. Pozwalam
by mówił dalej.
- Będę Twoim nowym terapeutą. Pan Roselle, musiał zrezygnować. Sprawy
rodzinne.
Przytakuję głową.
Niewiele miałam do czynienia z panem Roselle. Dwie sesje, które i tak zakończyły
się tym, że ja milczałam a pan Roselle próbował wyciągnąć ze mnie chociaż jedno
słowo.
- Okej - moja odpowiedź jest krótka i sugeruje, że innej wiedzy
mi w tej chwili nie potrzeba.
- Victorio, omawiałem z panem Roselle Twój przypadek i…
Ściągam brwi,
kiedy widzę jak mężczyzna wchodzi do mojego pokoju i rozsiada się na fotelu
obitym kwiecistym materiałem.
- Chcę żebyś się przede mną otworzyła. Chcę żebyś ze mną rozmawiała. Jesteśmy tu żeby wam pomóc,
a nie zaszkodzić.
Milczę.
- To do zobaczenia jutro, Victorio? - wstaje, spogląda na drzwi,
po czym znów na mnie. Widzę dobro w jego spojrzeniu, młodość, która napędza go
do pracy. Na pierwszy rzut oka da się zauważyć, że jest zaangażowany i chętny
do pomocy. Nadal nie otwieram ust. Patrzę na niego tylko i kiwam głową.
- Jeśli będziesz potrzebować rozmowy, wiesz gdzie mnie szukać. Rozgościłem
się już w gabinecie pana Roselle. Wyczuwam tam brak ręki dekoratora wnętrz, ale
przynajmniej…
Usta Charlesa
się zamykają. Kładę się na łóżku, sugerując, żeby już wyszedł.
- Jutro o dwunastej.
Odwracam się
plecami do drzwi. Słyszę jak zamykają się prawie bezszelestnie, po czym zapadam
w sen.
Śnię o sobie. Widzę
jak upadam, po czym znów się podnoszę. Wszystko to dzieje się na scenie, przed
tysiącami, a może setkami osób. Ja siedzę w pierwszym rzędzie i oglądam każdy
swój upadek. Mam wrażenie, że ktoś puszcza urywki z mojego własnego życia. Przelotne
romanse. Libacje alkoholowe. Każde niepotrzebnie wypowiedziane słowo.
Budzę się cała
spocona. Spoglądam na zegarek. Dwunasta trzydzieści jeden.
Wyskakuję jak
oparzona z łóżka.
Kręci mi się w
głowie, siadam na skraju łóżka, po czym biorę łyk wody z butelki która stoi na
moim stoliku nocnym.
Bezsenna noc
sprawiła, że padłam ze zmęczenia dopiero nad ranem.
Jestem spóźniona
na terapię.
Spoglądam na
siebie z góry i nadal widzę tylko jeden wielki bałagan.
We all are
living in a dream,
But life ain’t what it seems
Oh everything’s a mess
And all these sorrows I have seen
They lead me to believe
That everything’s a mess
But I wanna dream
I wanna dream
Leave me to dream
But life ain’t what it seems
Oh everything’s a mess
And all these sorrows I have seen
They lead me to believe
That everything’s a mess
But I wanna dream
I wanna dream
Leave me to dream
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz