VICTORIA
Siedząc przed
rektorem mojego wydziału, nigdy nie spodziewałam się, że usłyszę te słowa. Pan
Mayer zapraszając mnie do swojego gabinetu z miłym uśmiechem i aparycją, nie
wyglądał na kogoś kto chce mnie wyrzucić ze swojego roku.
Moje życie bywało
skomplikowane. Kroczyłam różnymi ścieżkami, prostymi, krętymi, czasami musiałam
zawrócić by trafić na odpowiednią drogę.
Ale w tej
chwili czuję się po prostu pusta. Jakbym stała na zupełnym pustkowiu. Gdzie nie
widać horyzontu. Gdzie jestem tylko ja, przytłaczające ciężkie powietrze, które
sprawia, że przestaję oddychać. Duszę się we własnym życiu.
Kiedy rektor
przedstawia mi całą sytuację, tracę całą wiarę w siebie. Jedyne co potrafię
powiedzieć to:
- Ale nie rozumiem…
A wtedy
mężczyzna podsuwa mi pod nos referat jednej z dziewczyn z naszego roku. I mój.
- Korzystała Pani z tego materiału, tworząc swój esej?
Przełykam
ślinę. Oczywiście, że z niego korzystałam. Bobby podsunęła mi pendrive z tymi
materiałami, mówiąc, że mogę korzystać z nich do woli.
- Tak… to znaczy…
- Pani Victorio. To zaszczyt, że chciała Pani dołączyć do grona
naszych studentów. Jest Pani bardzo uzdolnioną i pojętą studentką, ale nie mam
innego wyjścia.
Przełykam
ślinę. Czuję jak łzy napływają mi do oczu, szczypiąc i piekąc. Boję się co
zaraz usłyszę. Ciężko pracowałam, żeby się tu znaleźć. A teraz… przez czyjś
brak sympatii tracę moją życiową szansę. I czuję, że nie potrafię się bronić.
Że straciłam już wiarę we wszystko.
- Po konsultacji z Pani prowadzącą oraz kilkoma innymi osobami,
podjęliśmy ostateczną decyzję w sprawie Pani osoby.
Serce wali mi
jak szalone. Czuję się, jakbym miała zaraz usłyszeć wyrok. W przeciągu godziny,
od szczęśliwej, pełnej radości osoby, zamieniam się we wrak samej siebie.
- Zostaje Pani wydalona, co oznacza, że traci Pani swoje
zagwarantowane miejsce na tym wydziale…
Pamiętam tylko
początek tego zdania, cała reszta okazuje się początkiem mojego końca.
Następne pięć
dni to dla mnie tylko ciemne kluby, alkohol i cóż, może coś więcej. Nie pamiętam
jak docierałam na imprezy z nich wracałam. Jednak okazuje się, że po alkoholu
jestem całkiem ogarnięta.
Wracałam do mieszkania
po to by:
1) zasnąć w sukience i makijażu z wcześniejszego wieczoru,
2) wstać, wypić kawę, zjeść,
3) wykąpać się, nałożyć makijaż, założyć kolejną zbyt odważną i
zbyt wyuzdaną kieckę,
4) jechać do klubu, nawalić się i znów wrócić do domu.
Moja siostra
przez pierwsze cztery dni próbowała wielu sposobów, żebym nie robiła tych
wszystkich głupot na które było mnie teraz stać.
Pokazanie cycków
przed stadem gości w klubie? Robi się!
Rzyganie w
toalecie publicznej? Robi się!
Bzykanie się w
pokoju hotelowym z zupełnie obcym gościem? Robi się!
Bzykanie się z
różnymi gośćmi trzy dni pod rząd w pokoju hotelowym?
ROBI SIĘ!
Jednak dzisiejszy
wieczór był już gwoździem do mojej własnej trumny.
Nowy Jork jest
ogromnym miastem. Nie ma co się oszukiwać, klubów jest wiele, miejsc na
spędzanie fajnych
wieczorów jeszcze więcej.
Jednak życie
potrafi płatać niezłe figle. Mi je płata cały czas, więc dlaczego nie miałby
zrobić tego po raz kolejny?
Wlewam w siebie
drinka, kiedy widzę jak Niall zamawia coś przy barze. Obserwuję go chwilę. Zamawiam
shota na odwagę, wypijam i kroczę w kierunku Horana.
Jest środek
nocy, jesteśmy w klubie praktycznie anonimowi. A ja mam wszystko gdzieś.
- Hej! - siadam z impetem obok Horana, który jest dość mocno
zaskoczony moją obecnością. Nie rozumiem dlaczego.
- Vick, hej. Dobrze się czujesz? - pyta, a ja ochoczo przytakuję
głową.
- Nigdy nie czułam się lepiej - odpowiadam. Widzę jak barman
kładzie szklankę z drinkiem na blat i szybkim ruchem sięgam po nią, po czym
wypijam całą.
- Musisz stąd wyjść - wyrywa mi szkło z dłoni - Wyglądasz okropnie.
Jesteś totalnie nachlana.
- Od kilku dni, jeśli musisz wchodzić w takie szczegóły - wiem,
że mamrotam, ale wydaje mi się, że jestem bardzo elokwentna.
- Chodź, zawiozę Cię do domu.
Na początku się
opieram, ale kiedy zmuszam go by kupił mi kolejnego drinka i dopiero wtedy
pozwalam się zawieść do domu, Niall zgadza się.
Nie wiem ile
czasu mija, zanim docieramy do mojego mieszkania. Straciłam rachubę czasu. I poczucie
własnej wartości. Raz śmieję się do rozpuku, raz płaczę histerycznie.
- Niall… zostaniesz? Zostań… zostań ze mną…
- Musisz współpracować. Daj mi klucze.
Z trudem
wyszukuje je w torebce. Horan otwiera drzwi. Wprowadza mnie do domu i pomaga
ułożyć się na sofie. Jestem taka ciężka i słaba, że nie wiem czy dotarłabym
dalej.
Niall znika na
chwilę, po czym pojawia się ze szklanką napełnioną jakimś płynem.
- To aspiryna. Wypij.
- Nie chce.
- Wypij - pomaga mi wziąć kilka łyków lekarstwa.
- Niall, zostaniesz?
- Nie mogę.
- Zostań… Proszę… ja Cię tak kocham. Tak mocno Cię kocham… Zostań…
nie wracaj do niej…
Kiedy padają te
słowa, czuję jak Niall odsuwa mi włosy z policzka, całuje mnie w linię łączącą
moje włosy i czoło, po czym odchyla się ode mnie i wstaje.
Gdzieś z oddali
słyszę jego rozmazany głos.
- Ami? Musimy jej pomóc.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz