VICTORIA
Kiedy ląduję na lotnisku, a następnie docieram do mieszkania czuję jak coraz mocniej ściska mi się żołądek. Stres? Nie wiem czym mógłby być spowodowany. Czy się czymś przejmuję? Tylko czym właściwie?
Podłoże może być
jedno - mężczyzna.
- O hej - Everly wita mnie w drzwiach. Jest nieźle wystrojona a
w dłoni trzyma płaszcz, więc domyślam się, że wychodzi - Jaka jesteś opalona! -
przytula mnie na powitanie. Właśnie to jest jedna z wielu rzeczy której
potrzebowałam, przez krótki czas w którym mieszkałam tutaj sama. Obecności drugiej
osoby.
- Słońce było tam cudowne - chwalę pogodę na Seszelach,
opowiadam ogólnikowo o wakacjach i ślubie, a potem zmuszam siostrę by
opowiedziała mi o swoim czasie.
- W pracy jest cudownie. Nowi ludzie, nowe doświadczenie. Klienci
którzy znają się na sztuce i mogę z nimi porozmawiać, albo Ci którzy przychodzą
by dowiedzieć się czegoś zupełnie nowego. To wspaniałe doświadczenie.
Słucham jej
przejęta. W końcu pomogłam jej znaleźć tą pracę, więc jestem zainteresowana jej
rozwojem.
- To jak? Masz ochotę na babski wieczór? - blondynka rzuca
propozycję, ale niestety muszę jej odmówić. Mam inne plany.
- Może innym razem.
Czas do wieczora
ciągnie się w nieskończoność. Mam wrażenie, że zegarek zatrzymał się na
godzinie dwunastej i od tej pory stoi w miejscu. Jednak na szczęście w końcu
wybija dziewiętnasta, a ja wsiadam do mojego auta i jadę pod wskazany przez
Bena adres.
To właśnie on był
źródłem mojego wewnętrznego stresu. Chociaż w ogóle tego nie pokazywałam, byłam
dziwnie roztrzęsiona i rozbita.
Nie wymieniliśmy między sobą więcej niż pięć
sms od momentu kiedy nad ranem odczytałam wiadomość o spotkaniu. Mój telefon
nieznośnie milczał. A raczej Ben milczał.
Kiedy parkuję
przed restauracją od razu zauważam go w ogromnym oknie. Wybrał stolik przy
drzwiach. Przez głowę przebiega mi myśl - chce szybko stąd uciec.
Poprawiam się w
lusterku wstecznym. Wypuszczam wolno powietrze, uspokajam oddech. I jestem
gotowa by zmierzyć się z nadchodzącymi wydarzeniami.
- Wolne? - staję obok Bena i wskazuję na krzesło.
- Hej. Jasne, proszę - kiedy mnie zauważa, wstaje i odsuwa mi
krzesło bym mogła usiąść.
- Dobrze wyglądasz - chwali mnie, a ja poprawiam oversizowy
sweterek - Piękna opalenizna.
- Dzięki. Dużo osób o niej wspomina.
- Wesele udane? - Ben również nerwowo poprawia się na krześle,
popijając wodę.
- Bardzo.
Patrzymy na siebie
przez chwilę po czym spuszczam wzrok na stolik. Milczymy.
- Dzięki, że chciałeś się ze mną spotkać - przerywam ciszę - Po
tej sytuacji. Z moimi urodzinami.
Znów patrzymy sobie w oczy.
- Chyba powinniśmy sobie coś wyjaśnić.
- Przesadziłam? - przełykam ślinę. Bawię się rękawami swetra.
- Nie uszanowałaś mojego zdania. To mnie boli najbardziej,
Victoria. Prosiłem żebyś nie mieszała w mojej karierze. To wszystko.
Skupiam wzrok na swoich paznokciach.
- Mogłaś mi namieszać w życiu, ale nie w czymś na co pracuję
ciężko od lat. Może nie mam tyle szczęścia co Ty i nie jestem sławny na cały
świat. Chciałem osiągać wszystko po kolei. Pub, potem może jakieś festiwale,
potem duże sceny.
Przygryzam wargę. Nie
wiem co mam mu powiedzieć.
- Jesteś wspaniałą osobą. I jesteś dobra - ujmuje moje dłonie.
Moje są zimne, jego ciepłe i przyjemne - Jesteś najdelikatniejszą i najpiękniejszą
osobą jaką ostatnio poznałem.
- Do czego dążysz, Ben?
Widzę jak przełyka
ślinę i z ciężkim sercem odpowiada na moje pytanie. Sama nie wiem dlaczego chcę
to wiedzieć. Może niewiedza byłaby łatwiejsza?
- Dążę do tego… to nie jest nasz czas. Victoria, chyba musimy
jeszcze się czegoś nauczyć. Nauczyć siebie.
Mrugam kilkakrotnie
oczami. Z niedowierzaniem patrzę na Bena, mając nadzieję, że śnię.
To co od kilku dni
budowało się w moim żołądku, to nie był stres. To było przeczucie.
- Chcesz powiedzieć, że kończymy tą znajomość? Czy ja mam tutaj
jakieś słowo do powiedzenia?
Ben odsuwa swoje
dłonie. Mam go na wyciągnięcie ręki, ale właśnie oddaliliśmy się od siebie na kilometry.
- Chcę tylko, żebyś to zrozumiała.
Za cholerę tego
nie rozumiem.
Blask fleszy
oślepia mnie z taką łatwością, że nie wiem w którym kierunku mam spoglądać. Fotoreporterzy
wołają moje nazwisko i chcą żebym jak małpka w zoo spełniała ich rozkazy.
Pozuję tylko przez
chwilę i od razu uciekam ze ścianki za kulisy.
Branżowa impreza
charytatywna. Najważniejszy jest przelew, ale pojawienie się tutaj jest równie
ważne co pieniądze.
Zachowuję się
zupełnie normalnie. Z uśmiechem bryluję miedzy biznesami, gwiazdami i gośćmi
specjalnymi jakby moje życie było idealne.
- Vicky? - słyszę znajomy głos, a moje serce zaczyna bić
mocniej.
- Niall - przytulam się do mężczyzny, obserwując jak na jego
palcu błyszczy złota obrączka. Mam wrażenie, że odpaliła jakieś nadprzyrodzone moce
i chce żebym na nią patrzyła.
- Pięknie dziś wyglądasz - patrzy na mnie z podziwem. Nadal widzę
błysk w jego oku, ale nie błyszczy tak jak wcześniej.
- Dziękuję. Ty również niczego sobie - klepię go po brzuchu -
Chyba małżeństwo Ci służy.
- Moja żona uwielbia włoską kuchnie.
Chyba mamy z Zoey
więcej wspólnego niż może się wydawać. Ja również kocham włoską kuchnię.
- Drinka? - pyta, a ja bez namysłu godzę się.
Docieramy do barku
i częstujemy się szampanem. Znajdujemy ustronne miejsce, gdzie pochłania nas
rozmowa.
Z radością
wysłuchuję o plusach małżeństwa, z mniejszą o minusach, o rozgrywkach w golfa. Ja
dzielę się wspomnieniami z Seszeli i tym jak świetnie czuję się na Juilliard.
- Więc, nigdy już nie wrócisz do LA?
- Nie. Chyba na stałe zamieszkam w Nowym Jorku. Chociaż szczerze
nie wiem, co będę chciała robić po szkole.
- Brak planów, czasami jest jakiś planem - Niall uśmiecha się do
mnie serdecznie. Po ludzku. Rozumie mnie.
- Los i tak sam zdecyduje? - pytam, chociaż znam odpowiedź na to
pytanie. Mój własny los zawsze walczył ze mną, więc skoro tak bardzo chciał
rządzić moim życiem, to właśnie od teraz pozwalam mu decydować samemu.
- Zawsze sam decyduje, Vicky. Nie mieszajmy mu w planach.
Czyli to wszystko
tak miało wyglądać. Jedni muszą być szczęśliwi, by inni musieli cierpieć.
- Jesteś szczęśliwy, Niall? - zadaję to pytanie tylko by
wiedzieć, że oddałam go w dobre ręce.
Niall patrzy mi
głęboko w oczy, długo zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Kto wie, czy nie byłbym szczęśliwszy gdyby mój los zdecydował
inaczej?
Tryliard uczuć
ściska mi gardło, tak, że prawie nie oddycham.
Zmarnowane szanse
bolą bardziej niż błędy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz