wtorek, 19 lutego 2019

E11S4. Oh, when the moon was shining bright before mornin' I made a deal with the stars to keep holdin', shinin' bright to come and bring me back home.


VICTORIA


            Moje urodziny zbliżały się ogromnymi krokami. Co prawda w nowy wiek wchodzić będę dopiero za trzy dni, ale dzisiejszego wieczoru postanowiłam zorganizować wielką imprezę urodzinową.
            Mówiąc wielką, mam na myśli naprawdę wielką imprezę. Zaproszenia zostały rozesłane do pięciuset osób, które oczywiście mogły przyprowadzić kogo miały ochotę.
            Denerwowałam się. Miałam kilka powodów do tego, by chodzić wkoło mojego hotelowego pokoju i niepokoić się nadchodzącymi wydarzeniami.
            Dlaczego?
            1) uznałam, że wspaniałym pomysłem będzie jeśli w tajemnicy przed wszystkimi zaproszę Touch Of The Sun jako główną kapelę. Oczywiście wszystko załatwiał Will, sprowadzając ich tutaj już wczoraj. Ben nie ma pojęcia, że to moje urodziny. Nie omieszkałam zaprosić kilku moich kolegów po fachu, którzy zajmują się odkrywaniem nowych talentów.
            Może przesadziłam, ale bardzo pragnęłam by spełniły się marzenia Ben'a o nagraniu płyty.
            2) na mojej imprezie pojawi się również Everly. Z Manchesteru przylatuje Veronica. Co za tym idzie?
            Odbędzie się spotkanie na szczycie.
            Nie mam zamiaru pozostawić tych dwóch samym sobie. Będę aktywnie uczestniczyć w ich pierwszym spotkaniu. Oczywiście to też zaplanowałam poza ich plecami. Ani Ver, ani Everly nie mają pojęcia, że dziś będą miały okazję się poznać.
            Spoglądam w lustro, zadowolona z tego jak wyglądam i jak wszystko zaplanowałam. W mojej głownie jednak zaczynają kłębić się czarne myśli. A co jeśli żaden z krytyków nie dostrzeże w TOHS tego co ja zobaczyłam? Albo Ev i Veronica nie przypadną sobie do gustu?
- Wszystko pójdzie zgodnie z planem - przekonuję swoje odbicie w lustrze. Uśmiecham się szeroko. Jestem gotowa.
            Z niecierpliwością czekając co przyniesie nam wszystkim ta sobotnia noc.

            Na imprezie pojawiam się spóźniona godzinę. Jest to planowane spóźnienie. Pół godziny temu zespół Ben'a powinien pojawić się na scenie, która została stworzona specjalnie z tej okazji.
            Klub Avalon spełniał wszystkie wymagania. Był przestronny, ekskluzywny i spełniał wszystkie moje oczekiwania.
            Kiedy pojawiam się na głównej sali, wiele osób zaczyna składać mi życzenia. Zanim docieram do Americy, Ashtona, Caroline i Paula mija dłuższa chwila.
- Wszystkiego najlepszego! - wołają wszyscy od razu jak mnie zauważają. Caroline wręcza mi balon wypełniony helem w kształcie jednorożca.
- Jesteście kochani - przytulam każdego po kolei.
- Balon to pomysł Caroline - Paul spogląda na swoją narzeczoną - Ona chyba nadal uważa, że lubisz takie rzeczy.
            Unosi palec by wskazać na kolorowy prezent. Co prawda jednorożec zdecydowanie nie pasuje do dzisiejszej imprezy, ale doceniam gest. Caroline to mała słodka istotka, która chociaż ostatnio bardzo dojrzała, uwielbia takie dodatki.
- Wszystko jest idealne. Dzięki - mówię jeszcze raz - A jak podoba wam się zespół?
- To ich repertuar? - Ashton spogląda w stronę sceny - Całkiem fajne brzmienie.
- Chyba w tym wszystkim nie chodzi o muzykę. Victoria skupia się zdecydowanie na czymś innym - Ami patrzy na mnie wyczekująco. Czeka aż przyznam się, czemu zaprosiłam na swoje urodziny mało popularny band z Nowego Jorku, a nie popularnego DJ.
- Okej, okej. Może w tym wszystkim nie chodzi o muzykę. Ale są dobrzy, prawda?
            Wszyscy przyznają mi rację. Wznosimy toast za moje dwudzieste czwarte urodziny. My pijemy szampana, America wodę z cytryną.
            Około północy, kiedy miał się zbliżać koniec koncertu TOTS, Ed został wybrany by zapowiedzieć moje wejście na scenę. I kiedy wybiła dwunasta Sheeran stanął na środku, trzymając w jednej dłoni piwo, w drugiej mikrofon. Zaczęłam zbliżać się do sceny. Chciałam być przygotowana na wkroczenie na nią w odpowiednim momencie.
- Witam wszystkich i cieszę się, że mogę was widzieć na tej imprezie - zaczął. Większość skupiła na nim swoją uwagę - Chyba wszyscy wiemy z jakiej okazji się dziś tutaj spotkaliśmy.
            Piski, wybuchy śmiechu, aplauz.
- Chyba wszyscy chcielibyśmy zaśpiewać naszej solenizantce sto lat?
            Ed odszukuje mnie wzrokiem. Teraz czas bym to ja zajęła jego miejsce. Kiedy idę w stronę sceny, szukam wzroku Ben'a.
            Długo czekałam na tą chwilę. Omijałam go z daleka by tylko moje pojawienie się na scenie było dla niego niespodzianką.
            Zamiast szczęścia i euforii widzę na jego twarzy rozczarowanie. Ale nie mogę się teraz wycofać. Chociaż chciałabym stąd uciec, nie mogę.
            Wiem, że muszę skończyć to co zaczęłam.
- Jesteście świetni, dzięki - uciszam tłum - Dziękuję za tak liczne pojawienie się na moich urodzinach, za wszystkie prezenty i życzenia. Jesteście świetni! Chciałam podziękować zespołowi którzy towarzyszył wam w pierwszej części imprezy - obracam się, by zaprezentować członków zespołu.
            Oczy Willi palą się zadowoleniem, reszta zachowuje się całkiem naturalnie. Ben niespodziewanie zniknął.
            Przełykam ślinę.
- Bawcie się dobrze! Jeszcze raz dzięki - wykrzykuję do mikrofonu, chociaż moje gardło zaciśnięte jest tak mocno, że prawie tracę oddech.
            Na salę wjeżdża ogromny tort, a ja czekam aż ta szopka się skończy. Szopka, którą sama stworzyłam.

            Pół godziny później szukam Ben'a na zapleczu. Potrzebowałam chwili by go zlokalizować, ale kiedy w końcu udaje mi się go znaleźć, nie wiem co powiedzieć.
            Spoglądamy na siebie z dwóch końców korytarza i milczymy.
- Ben… - odzywam się w końcu. Podchodzę do niego i kucam, podpierając się na jego kolanach - Spójrz na mnie.
             Nie spełnia mojej prośby. Wręcz przeciwnie. Odwraca wzrok w drugą stronę. Ujmuję jego policzki i zmuszam go by nasze oczy się spotkały.
- To miała być niespodzianka.
- Świetna niespodzianka - nie spuszcza ze mnie wzroku - To są Twoje urodziny. To chyba ja powinienem zrobić Ci niespodziankę.
            Czuję pod palcami jak zaciska mocno szczękę.
- Z resztą, nawet nie wiedziałem, że je masz.
- Moje urodziny są nie ważne. Chciałam żebyście poznali kilka osób z branży.
            Oczy blondyna zwężają się. Nie wydaje się zaskoczony. Jest po prostu wściekły.
- Po co to zrobiłaś? Przecież wiesz jakie mam na ten temat zdanie - jego głos jest równie rozczarowany jak jego wzrok, kiedy pojawiłam się na scenie. Nie odpowiadam. Ben łapie mnie za nadgarstki, ściąga moje dłonie ze swojej twarzy, po czym pomaga mi wstać.
- Przepraszam - udaje mi się powiedzieć.
- Nie wiem co mam powiedzieć - puszcza moje ręce.
- Nic nie mów. Nie bądź na mnie zły, proszę. Wiem, że spieprzyłam sprawę. Ale naprawdę chciałam dobrze - błagam. Dosłownie.
- Wiem, Vicky. Ale wiesz, że chcę osiągnąć wszystko sam. Nie potrzebuję niczyjej pomocy.
            Zapada między nami cisza. Patrzymy tylko na siebie, stojąc tak blisko, że wystarczyłby jeden krok żebym mogła go pocałować. Chcę to zrobić. Tak mocno, że wszystko ściska mi się boleśnie.
- Ben… - robię krok do przodu, ale Hardy odsuwa się ode mnie. Teraz nie dzieli nas jeden krok, teraz dzieli nas nieskończoność.
- Daj spokój.
            Spogląda na mnie ostatni raz i wychodzi.

            Wracam oszołomiona. Wypijam kilka kieliszków szampana i shoty. Wiem, że przesadzam ale uznaję, że skoro to moje urodziny i moja impreza, to mam twarde prawo do tego by się tak zachowywać.
- Gdzie jest Veronica? - bełkoczę do Ami. Wiem, że moje zachowanie pozostawia wiele do życzenia. Przyjaciółka jak na przyjaciółkę przystało, próbuje mnie ogarnąć. Nie przynosi to jednak zbyt dużego skutku, więc Carter poddaje się i pokazuje na tłum ludzi w środkowej części sali.
- Widziałam ją ostatnio na parkiecie.
- Okej.
            Biorę kolejny kieliszek szampana, odnajduję Everly w tłumie i proszę by udała się ze mną.
- Jesteś chyba trochę pijana - bardziej stwierdza, niż pyta. Nie zaprzeczam. Potwierdzam skinieniem głowy.
- Jestem.
- Może powinnaś wrócić do pokoju hotelowego? - łapie mnie pod łokieć z zamiarem wyprowadzenia z klubu. Opieram się jednak.
- Najpierw… o! Tu jesteś!
            Veronica wygląda dziś bardzo seksownie w półprzeźroczystej sukience. Moja najmłodsza siostra nie jest już słodką dziewczynką. Zaczyna budzić się w niej kobieta. Skoro z impetem wkracza w świat dorosłych, to uznaję, że poradzi sobie z tym co mam zamiar teraz zrobić.
- Veronica - przyciągam do siebie zdziwioną siostrę - Poznaj. To jest Everly.
            Muzyka w klubie wypełnia powietrze unoszące się wokół nas. Ale między nami pojawia się coś jeszcze.
- Everly - blondynka wyciąga dłoń w kierunku Ronnie. Widzę chwilę zawahania, ale w końcu ona ściska jej dłoń i uśmiecha się lekko. Zachowuje dystans, ale nie na tyle by sprawić wrażenie, że Ronnie nie chce jej przywitać w naszej rodzinie.  
- Miło mi Cię poznać.
- Mi również.
            Chyba idziemy w dobrym kierunku. Przytulam je obie, czując jak łzy napływają mi do oczu.
- Teraz będziemy tworzyć wspaniałą rodzinę - trochę dramatyzuję, ale mój stan mi zdecydowanie na to pozwala.
            Chichoczę.
- Chcecie tworzyć ze mną wspaniałą rodzinę? - pytam, a moje siostry spoglądają po sobie - Kto nie chciałby tworzyć ze mną rodziny? - mówię bardziej do siebie niż do nich.
- Chodź, zabierzemy ją do hotelu - Everly łapie mnie pod jedno ramię, Veronica pod drugie.
            Odnoszę wrażenie, że nikt się już tutaj mną nie przejmuje. Przyszli na urodziny Victorii Santangel, ale tak pochłonęła ich impreza, że zupełnie zapomnieli dla kogo dziś tutaj są.
            I zupełnie jest mi to na rękę. Wsiadam do podstawionego samochodu i marzę o jednym.
            Żeby obudzić się i wiedzieć, że znów wszystkiego nie spierdoliłam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz