niedziela, 3 lutego 2019

E10S4. And all the things that we dream about, they don't mean what they did before...



19.03.2018, PONIEDZIAŁEK, LOS ANGELES

VICTORIA

                - Mamo, proszę Cię. Spotkaj się z nią - mówię błagalnym tonem. Po raz piętnasty powtarzam tą samą kwestię. Ale moja rodzicielka jest nieugięta.
- Kochanie, nie mam nic przeciwko temu żebyś spędzała czas z Everly. Ale ja nie jestem gotowa by ją zobaczyć. Ile razy mam Ci to jeszcze tłumaczyć?
                Biorę głęboki oddech, by się uspokoić. Może mama ma rację i trochę przesadzam? Jeszcze do niedawna byłam egoistka, a teraz chcę zbawiać świat. Chyba jeszcze potrzebuję czasu by nabrać harmonii między tymi dwiema osobowościami, które zdecydowanie we mnie tkwią.
- Mamo…
- Tak, córeczko? - głos mojej mamy jest opiekuńczy i wiem, że wróciłyśmy do punktu wyjścia. Przez chwilę byłyśmy dla siebie wrogami, teraz znów jesteśmy matką i córką.
- Jak ona miała na imię?
- Vivien.
                Schodzę na dół lekko oszołomiona. Nie do końca rozumiem dlaczego tak zareagowałam. Imię jak imię. Ale litera na którą się zaczynało ma spore znaczenie dla mojej mamy. Imię każdej z nas zaczyna się od "V". Valentina, Veronica, Victoria. Vivien.
- Halo? Słyszysz co do Ciebie mówię? - America nalewa sobie do szklanki coli light, popija ją po czym w jej ustach ląduje kiszony ogórek.
- Nie. Wybacz. Zamyśliłam się.
- Rozmawiałaś z mamą? - bierze kolejny gryz ogórka. Przyglądam się jej badawczo. Ciąża jej służy. Ma promienną twarz, zaróżowione policzki i wiecznie się uśmiecha. Albo płacze.
- Tak - przytakuję - Nie chce się widzieć z Everly.
- A pomyślałaś, że może jeszcze nie być gotowa? Każdy musi do pewnych wydarzeń dojrzeć w swoim czasie. Oprócz Ciebie, nikt na razie nie odważył się zobaczyć z Everly.
                America ma rację. Przestanę naciskać. Wszyscy zrobią to w swoim czasie. Liczę na to. Bardzo. Przez ostatnie dni bardzo się do siebie zbliżyłyśmy. Odbieramy na tych samych falach, podobają nam się podobne rzeczy, słuchamy tej samej muzyki i lubimy te same perfumy oraz kwiaty.
                Nowy Jork to dla mnie nowy dom. Chociaż poznałam tam już kilka nowych osób, uznałam, że nie chcę mieszkać sama.
                Mój loft jest na tyle duży by pomieścić tam dwie osoby.
                I w momencie, kiedy wróciłam z wesela Niall'a odmieniona i wolna, zadecydowałam kto będzie idealnym kandydatem do tego by wraz ze mną wystartować w nowe życie.
- Jesteś pewna?
                Everly z niedowierzaniem wymalowanym na twarzy siedzi naprzeciwko mnie. Jest późne popołudnie, a my spędzamy czas w niewielkiej restauracji. Nazywa się The Little Jewel of New Orleans i odkryłam ją niedawno.
- Jestem. Nowy Jork będzie również dla Ciebie nowym startem. Wiem, że nie masz teraz pracy.  Wyobraź sobie jakie ogromne perspektywy masz w Nowym Jorku. Zostajesz tym kim chcesz być.
- To byłby zaszczyt dla mnie zamieszkać z Tobą, Vicky.
                Unoszę kufel z piwem by wznieść toast.
- Za nowe życie? - bardziej pytam niż potwierdzam, ale chcę mieć pewność, że Everly robi to z pełnym przekonaniem.
- Za nowe życie, siostro. Za nowe życie.

23.03.2018, PIĄTEK, NOWY JORK
VICTORIA

                Skończyłam właśnie dodatkowe zajęcia na które zapisałam się zaraz po przyjeździe do Nowego Jorku. Wykładowczyni która je prowadziła mówiła z takim zaangażowaniem, że chłonęłam wszystko jak gąbka.
                Jeszcze pół roku temu nie sądziłam, ba, nie przypuszczałam, że nauka będzie sprawiać mi tyle przyjemności. Mam sporo do nadrobienia. Przede mną zdecydowanie ciężki czas.
- Victoria? - słyszę za sobą kobiecy głos. Idę właśnie w stronę wyjścia. Miałam zamiar udać się do mojego mieszkania i przyswoić kilka pierwszych rozdziałów z podręcznika który profesor Kirby wręczyła mi dziś po zajęciach.
- Tak?
                Bobby Rose. Sam widok tej kobiety sprawia, że mój żołądek wywraca się do góry nogami. Od samego początku traktuje mnie jak wroga. To właśnie ona była przeciwna przyjęcia mnie do Juilliard, ale na szczęście właśnie jej głos miał najmniejsze znaczenie.
- Proszę - podaje mi czarnego pendrive - Tutaj są wszystkie materiały, które musisz przyswoić do października. Nie zapominaj, że czeka Cię test wstępny.
                Mam ochotę wywrócić oczami. Oczywiście, że o tym pamiętam. I nie boje się niczego niż właśnie tego.
- Dzięki za przypomnienie - odpowiadam sucho. Chowam pendrive do torebki.
- Mam nadzieję, że nie myślisz sobie, że jesteś tu pępkiem świata?
                Oho, szybko przechodzi do sedna.
- A wyglądam na kogoś kto tak myśli? - oczy Bobby zwężają się.
- Nie wiem co takiego zauważyła w Tobie komisja, ale wydaje mi się, że nie wytrwasz tu zbyt długo. To trochę jak skok na głęboką wodę.
                Gdyby wiedziała z jakimi problemami musiałam się czasami zmierzyć będąc rozpoznawalną nigdy w życiu nie wypowiedziałaby tych słów.
- Tutaj nikt nie będzie traktował Cię jak gwiazdy. Zapewniam Cię - uśmiecha się krzywo - Są tutaj o wiele lepsi od Ciebie.
                Jeszcze chwila, a moja cierpliwość zdecydowanie by się skończyła. Ale nagle z nikąd pojawia się March Jane.
- Hej dziewczyny.
                Spogląda to na mnie, to na Bobby. Zachowuje się zupełnie naturalnie w jej towarzystwie. Zupełnie jakby znały się od lat. Przyznaję, trochę mnie to ciekawi.
                Żartuję. Ciekawość totalnie zżera mnie od środka.
- March - Bobby nie przestaje być oficjalna i chłodna. Uśmiecham się pod nosem, bo wiem, że się spłoszyła - Victoria, pamiętaj. Cały materiał - tu pokazuje na swoją głowę - Ma być tu. To przekaz od Twojego promotora.
                Obraca się na pięcie i odchodzi.
- O co jej chodziło? - March zarzuca mi rękę na ramię i kierujemy się w stronę wyjścia.
- Przekazała mi materiał do nauki - odpowiadam, ale zdecydowanie inna kwestia interesuje mnie bardziej - Skąd się znacie?
- Z Bobby? To była żona mojego brata. Rozwiedli się rok temu.
- Dlaczego?
                Chociaż uwielbiam March, czasami wykorzystuję ją jako kabla. Wyspowiada mi wszystko co wie.
- Bobby chciała tylko kariery, mój brat prawdziwej rodziny. Poróżnili się tym, że jedno chciało dziecko, drugie niekoniecznie.
- Yhym. Długo byli małżeństwem?
                Brwi brunetki łączą się ze sobą. Zastanawia się nad tym, jakby wydarzenia z życia jej brata miały miejsce sto lat temu nie rok czy dwa wstecz.
- Poznali się kiedy mieli 16 lat. Pobrali się kiedy mieli dziewiętnaście. Bobby ma 29 lat, co za tym idzie w tym roku obchodziliby dziesiątą rocznicę ślubu.
- Bobby nie nosi Twojego nazwiska. Dlaczego? - pytania same wypadają mi z ust.
- Nigdy go nie przyjęła.
                Zamilkłam na chwilę. Bobby była bardzo tajemnicza. Była opryskliwa, zimna, rzadko się uśmiechała i dosłownie wszystko bierze do siebie. Sprawiała wrażenie osoby której nic nie sprawiało przyjemności.
                Jakim więc cudem została żoną już w tak młodym wieku?
- Przyjdziesz dziś do baru? - March szybko zmienia temat. Wyrywa mnie z własnych rozmyślań. Bez zastanowienia odpowiadam, że będę.
                Znów chcę zobaczyć Bena.
                Muszę zobaczyć Bena.

Music on             
TEN SAM DZIEŃ, PÓŹNY WIECZÓR
BEN
                - Ben - Willa przerywa mi rozmowę z naszym wokalistą. W końcu znaleźliśmy chwilę by porozmawiać o tym, co będziemy grać następnym razem, ale Willa nigdy nie daje spokoju. Pojawia się w najmniej odpowiednim momencie. ZAWSZE.
- Tak? - podnoszę na nią wzrok.
                Patrzy na mnie swoimi maślanymi oczami. Wiem co to oznacza. Ma do mnie prośbę. Kiedy byliśmy razem, zawsze wykorzystywała ten trik by namówić mnie do rzeczy których tak naprawdę nie chciałem nigdy robić. Ale kochałem ją, więc zgadzałem się na wszystko.
- Nie będę miała nic przeciwko jeśli dziś pójdziesz do domu wcześniej. Wydaje mi się, że jesteś ostatnio zmęczony. Mało śpisz… ciągle pracujesz, albo się uczysz, albo grasz. Potrzebujesz wypoczynku.
                Mrużę oczy. Willa nigdy nie należała do osób które myślą i martwią się drugą osobą. Zawsze musiała być na pierwszym miejscu. Dlatego od razu wyczuwam podstęp. Nie wiem jednak jakie są jej pobudki.
- Ben, proszę - błagalny ton jej głosu, mógłby złamać niejedno serce - Idź do domu. Szybko. Proszę.
                Nie wysłuchuję jej prośby. Wręcz przeciwnie. Postanawiam pozostać na miejscu. Nawet jeśli miałbym się przywiązać do kaloryfera łańcuchem nie ruszę się stąd za żadne skarby.  Przeczuwam, że coś wydarzy się tego wieczoru.
- Nigdzie się stąd nie ruszam - uśmiecham się do mojej ex. Ta wpada w histerię i odpalając papierosa wychodzi z baru. Jeden problem z głowy.
                Mija godzina. Dziś mój dyżur za barem. Mamy wolny wieczór od grania.
                Jestem w trakcie układania najświeższego towaru na półkach, kiedy drzwi otwierają się i od samego wejścia słyszę kobiecy śmiech. Nie od razu rozpoznaję w nim March, chociaż powinienem. Nie rozpoznaję jednak dwóch innych.
- Ben! - głos March Jane wypełnia pomieszczenie.
                Zostawiam to co do tej pory robiłem i skupiam uwagę na przybyłych gościach.
- Hej - słyszę jej głos i od razu czuję suchość w gardle. Więc to ona była powodem dla którego miałem wypocząć. Willa wiedziała o tym, że Victoria dziś pojawi się w barze i chciała, żeby nie doszło do naszego spotkania.
- Hej - odpowiadam. Chcę wypaść jak najlepiej, dlatego obdarowuję ją moim zalotnym uśmiechem numer trzy. Mam nadzieję, że nie wyglądam jak klaun - Nie wiedziałem, że dziś wpadasz.
                Kieruję swoje słowa do Victorii, zapominając o istnieniu March i blondynki która im towarzyszy.
- March zaproponowała, żebyśmy spędziły dzisiejszy wieczór wspólnie. Więc jesteśmy - uśmiecha się do mnie uroczo. Cokolwiek to znaczy - Ben, poznaj. To moja siostra, Everly.
                Podaję dłoń ładnej blondynce i również się przedstawiam.
- Nie jesteście do siebie zbyt podobne - komentuję, a dziewczyny spoglądają na siebie.
- Bo mają innych ojców, głupku - March Jane puka się po głowie. Cholera, skąd miałem wiedzieć?
                Uśmiecham się przepraszająco.
- Następnym razem lepiej odrób zadanie domowe - do głosu znów dochodzi ciemnowłosa - Ja teraz zabieram Everly. Muszę pokazać jej bar. A Ty zajmij się gościem.
                Victoria zasiada przy barze, od razu zasypując mnie masą pytań. Dlaczego dziś nie gramy? Czy długo tu pracuję. I jaki okres czasu mieszkam w Nowym Jorku.
                Jestem tak zaskoczony jej zainteresowaniem, że automatycznie odpowiadam na jej pytania ale nie zadaję swoich. A mam ich równie wiele.
- Podobał mi się wasz ostatni występ - mówi, po czym wyciąga szklankę i prosi o dolewkę.
- Dzięki - czuję jak duma roznosi mnie od środka. Uzupełniam jej szklankę moją ulubioną whiskey - Oglądałem Twoje występy.
- Wnioski?
- Większa widownia. Piękniejsza płeć. Dobra muzyka.
                Victoria przygryza wargę.
- Może coś zaśpiewasz?  - spoglądam na pusty podest na którym zazwyczaj gramy. Victoria patrzy w tym samym kierunku.
                Bez słowa wstaje, odkłada torebkę na blat i zmierza w kierunku mikrofonu, który podłączył dziś wokalista żeby poćwiczyć niektóre piosenki.
                Nie bierze do ręki żadnego instrumentu. Domyślam się, że będzie po prostu śpiewać.
- Once in a lifetime, the suffering of fools
To find our way home, to break in these palms
Once in a lifetime (Once in a lifetime)
Once in a lifetime

Give me a shot at the night
Give me a moment, some kinda mysterious
Give me a shot at the night
Give me a moment, some kinda mysterious

Once in a lifetime, the breaking of the roof
To find that our home, has long been out grown
Draw me a life line, 'cause honey I got nothing to lose
Once in a lifetime (Once in a lifetime)
Once in a life time

Give me a shot at the night
Give me a moment, some kinda mysterious
Give me a shot at the night
Give me a moment, some kinda mysterious
Give me a shot at the night      

Look at my reflection in the mirror
Underneath the power of the light
Give me a shot at the night
Give me a shot at the night
Give me a shot at the night
I feel like I'm losing the fight.

                Nigdy nie sądziłem, że można dostrzec w kimś coś takiego co dostrzegłem w Victorii.
                Oślepiało mnie jej piękno. Delikatność. I siła.
                Imponowało to kim jest.
                Chciałem jej więcej.      
                I postanowiłem o to walczyć.

31.03.2018, SOBOTA, PORANEK  
VICTORIA
                Dzwonię podekscytowana. Serce łomocze mi w piersi, bo nie wiem jak Ben zareaguje na propozycję którą mam zamiar mu złożyć.
- Halo - kiedy po kilku sygnał ach słyszę zaspany głos mężczyzny, domyślam się, że jeszcze spał.
- Obudziłam Cię?
                Odpowiada mi ziewanie i szelest pościeli.
- Tak jakby - jego głos jest jeszcze pełniejszy niż zazwyczaj. Zaczynam się stresować, więc podgryzam skórki wokół paznokci,
- Skoro już nie śpisz, to może wybrałbyś się gdzieś ze mną?
                Cisza.
- A dokładnie gdzie? - wydaje się być zainteresowany.
- Muszę coś kupić i potrzebuję pomocy mężczyzny. Wchodzisz w to?
                Kiedy półtorej godziny później staje przed drzwiami
mojego domu,  zaczynam się zastanawiać gdzie taki przystojny mężczyzna chował się przede mną przez całe moje życie. Nigdy nie mogłam narzekać na wygląd moich wybraków. Zazwyczaj można ich było nazwać "przystojnymi".
                Ale jak to mówiła moja babcia, ładna miska jeść nie da.
- Gdzie mnie zabierasz?
- W sumie to Ty zabierasz mnie - palcem wskazuję na samochód Ben'a zaparkowany pod moim mieszkaniem.
- Jesteś bardzo tajemnicza.
                Schodzimy na dół i jak na gentelmana przystało, Ben otwiera przede mną drzwi i zamyka je zaraz po tym jak usadawiam  się na siedzeniu.
- Tajemniczość jest seksowna - odpowiadam, ale Ben tylko z uśmiechem na ustach, parska śmiechem.
                No, a co? Nie mam racji?
                Podaję mu adres pod który ma się udać. Kiedy docieramy na miejsce, Ben spogląda na mnie badawczo.
- Kupujesz samochód?
- Potrzebuję transportu. Nie lubię komunikacji miejskiej - otwieram drzwi, ale Ben nadal siedzi wpatrzony w szyld marki - Idziesz?
- Tak, tak - dogania mnie, kiedy jestem już w środku. Przemiła Pani recepcjonistka odsyła nas do konsultanta. Przez godzinę siedzimy i wysłuchujemy propozycji. Kiedy w końcu zmniejszamy koło zainteresowań do dwóch aut, spoglądam na Ben'a i zmuszam go by pomógł mi w podjęciu ostatecznej decyzji.
- Ten czy ten?
                Jego palec wskazujący pokazuje auto i już wiem, że to będzie to.
                Bo ja również je chciałam.

- Dzięki - spoglądam na profil blondyna. Jestem wykończona całym tym dniem, ale mam wszystko co chciałam. Auto.
- Nie musisz mi dziękować. To był fajny dzień - Ben odwraca głowę i patrzy mi w oczy. Intensywnie.
- Wejdziesz?
- Nie mogę. Dziś moja zmiana na barze - czuję rozczarowanie, ale zabijam to uczucie w zarodku. Nie planowałam, że mu to w ogóle zaproponuję, więc nie rozumiem czemu budzi się we mnie ten rodzaj uczucia.
- Odprowadzisz mnie chociaż do drzwi?
                Ben spełnia moją prośbę.
- To do zobaczenia? - odzywam się pierwsza przerywając dziwną ciszę panującą między nami.
- Do zobaczenia - Ben żegna się ze mną, powoli zaczynając schodzić w dół schodów. Wkładam klucz do dziurki, by móc dostać się do środka.
                Nie kończę jednak tej czynności. Czuję tylko ciepłe dłonie na mojej talii, które obracają mnie i ciepłe wargi na moich wargach. Pocałunek jest słodki i ciepły, zupełnie jakbym przeżywała swój pierwszy pocałunek z moją pierwszą miłością.
- Chyba gdybym tego nie zrobił, to bym sobie nie wybaczył - mówi w moje usta, a mnie oblewa fala gorąca - Już nie mogę doczekać się kiedy znów Cię zobaczę.
                Całuje mnie jeszcze raz. Równie delikatnie i odchodzi.
                Nasz pierwszy pocałunek był obietnicą przyszłości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz