AMERICA
Urodziny Caroline były… cóż, dość ciekawym wydarzeniem. I pomimo tego, że wszyscy bawiliśmy się doskonale, to jednak miały również miejsce okoliczności, których ja osobiście nie potrafię zanadto pojąć.
Mówię oczywiście o sytuacji w toalecie, kiedy dołączył do mnie Harry. Jeszcze nigdy nie czułam się aż tak rozpalona, głodna przygody, namiętności i choć garstki uczuć, które mógł mi wtedy zaproponować.
Ale prawda jest taka, że nie dostałam nic z powyższych elementów, a jedynie co pozostało po jego występku to… niewiedza. I niedosyt. Zdecydowanie.
Lecz pojawiło się też coś całkiem nowego. I tym czymś jest nadzieja. Ponieważ widziałam to w jego oczach. Z niewiadomych przyczyn on chce walczyć. Ze mną. Z uczuciami, które do mnie kieruje, a także napędem seksualnym i pociągiem psychicznym. Chce walczyć, ale widocznie nie zawsze ma na to dość siły. Tylko ja nie wiem jednego.
Dlaczego chce walczyć?
Czy naprawdę budzę w nim aż taki wstręt, że nie chce mieć ze mną nic wspólnego, choć jego serce, dusza, mózg, ciało i kilka innych narządów o których nie będę wspominać, pragną zupełnie czegoś innego?
Schodzę do salonu, gdzie każda z dziewczyn zajmuje się sobą. Caroline maluje paznokcie, Zoe bawi się z Bull’ym, a Victoria przegląda iPada.
Wczoraj dowiedziałyśmy się, że z okazji święta dziękczynienia, każda z nas jak i wiele innych gwiazd, ma za zadanie przygotować własną solową piosenkę, którą przedstawi na jakimś niesamowicie ważnym spotkaniu właśnie z tejże okazji. Przeczuwam, iż będzie bardzo interesująco, zważywszy, że w mojej głowie buzuje w tym momencie tyle emocji, że wątpię, iż będę w stanie napisać o czymś innym niż o nieszczęśliwej miłości, niespełnionej miłości, nieodwzajemnionej miłości i oczywiście nie mogłabym zapomnieć o nierealnej miłości. NAJS.
-Heloł, ale jesteście towarzyskie - przygotowuję sobie w kuchni herbatę, ale zza barowej lady mam widok na te trzy, zmęczone życiem niewiasty.
-Nic mi się nie chce… - słyszę głos Care.
-Mnie też - komentuje Vick. - Kompletnie nic. Jakbym mogła, to zakradłabym się do lisiej nory i już tam została.
-Ale z nas imprezowe laski - śmieje się Zoe.
-W chui. - odpowiadam, i zauważyłam, że owa sentencja należy ostatnio do moich ulubionych.
-Oooo, puszczają nowy teledysk łan dajrekszion - Caroline zwraca moją uwagę, a ja proszę ją, aby zwiększyła głośność.
Podchodzę bliżej i widzę znów tą piękną twarz Harry’ego. Na moje oko kręcili to w momencie, kiedy między nami było jeszcze dobrze. Poznaję to między innymi po włosach, które na ekranie wydają się krótsze niż teraz w rzeczywistości. I słyszę pierwsze słowa piosenki, o której jeszcze nie wiem, że tekst zmieni mój światopogląd.
„I told her that I loved her / Powiedziałem jej, że ją kocham
Was not sure if she heard / Nie byłem pewien czy usłyszała
The roof was pretty windy and she didn't say a word / Na dachu mocno wiało, a ona nie odezwała się do mnie ani słowem
Party dying downstairs, had nothing left to do / Impreza na dole zamarła, nie pozostało nam nic do robienia
Just me, her and the moon / Tylko ja, ona i księżyc…”
I zamieram. Zamieram dokładnie tak, jak zamarła impreza w tamten ciepły wieczór. Zamiera nie tylko moje ciało, ale także i umysł.
-Dziękuje… - stoimy chwilę przytuleni, ponieważ nie potrzeba nam jakichkolwiek słów. Czuję, jak przyjęcie na dole zamiera, bo jestem tylko ja i on, i to właśnie my jesteśmy najbardziej w tym wszystkim żywi.
-Ale strasznie wieje… - mówię, kiedy moje włosy są kołyszone przesz wiatr we wszystkie możliwe strony. - Mówiłeś coś? - pytam po chwili ciszy, bo cały ten hałas nas wzajemnie zagłusza.
Nie mam czasu zareagować, gdy dociera do mnie tekst śpiewany przez Niall’a:
„I said you on fire, babe / Powiedziałem, że wyglądasz olśniewająco, kochanie
Then down came the lighting on me / I uderzyła we mnie błyskawica
Love can be frightening, for sure / Miłość może być przerażająca, na pewno”
Zaciskam oczy, przypominając sobie wszystkie momenty z moich urodzin, gdy staliśmy we dwoje na balkonie i czuliśmy się tak dobrze, że tamte chwile mogłyby trwać wiecznie…
-Że wyglądasz olśniewająco… - uśmiecham się lekko, gdy on dotyka mojego policzka.
„All I know at the end of the day / Wszystko co wiem pod koniec dnia
Is you want what you want, and you say what you say / To że pragniemy czego pragniemy i mówimy co mówimy
And you follow your heart, even though it will break sometimes / I podążamy za głosem swego serca, nawet jeśli czasami zostanie złamane
All I know at the end of the day / Wszystko co wiem pod koniec dnia
Is you love who you love, there ain't no other way / To, że kochasz kogo kochasz, nie ma innego sposobu
If there's somethig I've learnt from a milion mistakes / Jeśli jest coś czego nauczyłem się od miliona błędów
You're the one that I want at the end of the day / Jesteś jedyną osobą, której pragnę pod koniec dnia”
Refren śpiewany głównie przez Harry’ego jest najgorszym, a zarazem najpiękniejszym zaskoczeniem moich myśli. Bo ta piosenka jest o mnie. O nas. I choć śpiewa ją cały zespół, ja doskonale wiem, kto miał największy wkład w ułożenie tekstu. Tylko ja o tym wiem. I on…
-I, że jesteś jedyną, której pragnę na koniec dnia
-Wszystko w porządku Ami? - ledwo słyszę głos Caroline, ale nie odpowiadam, lecz tak samo nostalgicznie odwracam się, idąc do swojego pokoju.
„Powiedziałem jej, że ją kocham, nie byłem pewien czy usłyszała”
Boże… On naprawdę mi to powiedział. To, że mnie kocha… A ja przez ten cały czas żyłam ze świadomością, że był na tyle egoistyczny, iż nie miał czelności mi tego oznajmić ani razu, choć tak wiele razem przeżyliśmy. Ale on to powiedział. Na tyle cicho, że nie potrafiłam tego usłyszeć.
„Pragniemy czego pragniemy i mówimy co mówimy
I podążamy za głosem swego serca, nawet jeśli czasami zostanie złamane”
On po prostu bał się tego uczucia. Kochał i pragnął kochać, ale strach przed niewiadomymi konsekwencjami wypowiedzenia tych słów, był dla niego wręcz paraliżujący. Bo obawiał się tego, czego obawia się każdy z nas. Że uczucia, które żywi będą nieodwzajemnione, a jego serce pozostanie złamane.
„Jesteś jedyną osobą, której pragnę pod koniec dnia”…
Po dwóch bezczynnych godzinach leżenia i wpatrywania się w sufit, zaczęłam pisać swoją piosenkę. Tak po prostu. Ponieważ zdobyłam natchnienie, jakiego jeszcze nigdy nie miałam okazji poczuć, a pióro samo zdołało przelewać na kartkę wszystkie emocje, które utkwiły we mnie niczym fatamorgana.
Tworzę utwór, który będzie częścią nas obojga. Piszę z perspektywy jego, jak i swojej. To co przypuszczam on musiał czuć, gdy widział mnie z Cole’m i co teraz czuję ja, gdy widzę go z inną dziewczyną u boku. I wiem, że on się tego domyśli. I choć wyobrażenie sobie tego wszystkiego i przelanie na papier boli jak cholera, po prostu nie potrafię przestać.
-Ami… - Vicky pojawia się w moich drzwiach, a kiedy nie słyszy żadnej odpowiedzi, siada obok mnie na łóżku. - Czy ta piosenka… - mówi spokojnie, jakby bała się, że zrani mnie choćby najmniejszą wypowiedzianą drobnostką. - Była o was? - wzdycham ciężko, patrząc na nią spod mokrych powiek.
-Nie mam pojęcia, Vick. Tak myślę.
-Chcesz o tym pogadać?
-Szczerze powiedziawszy nie wiem czy jest o czym… - prycham. Vicky kładzie się na moim łóżku i opatula mnie swoimi ramionami. Wiem, że zawsze miałam w niej oparcie i to się nigdy nie zmieni.
-Miłość bywa skomplikowana i popieprzona na milion sposobów.
-Tak… Ja właśnie przyczyniłam się, żeby to spieprzyć. I to na całej linii.
-I co teraz będzie? - pyta mnie, ale ja również nie znam odpowiedzi na to pytanie, choć naprawdę bardzo bym chciała.
-Cóż, zawsze mam wiele wspaniałych rad… - chichocze, a ja wspieram ją w tym małym geście.
-Powinnaś robić to, co jest najlepsze dla ciebie.
-Więc dla mojego własnego przetrwania, muszę dać mu odejść…
HARRY
Siedzę w swoim mieszkaniu już od dwóch dni, nie skłonny do jakiegokolwiek czynnego zajęcia. Może dlatego, że po urodzinach Caroline wciąż jestem cholernie zdezorientowany i zagubiony. Chociaż nie. Ten nastrój towarzyszy mi o wiele dłużej niż tylko od tejże imprezy.
Jakby ktoś spojrzał na mnie z zewnątrz pomyślałby, że jestem skończonym idiotą i sam nie wiem czego chcę. I ten ktoś miałby całkowitą rację. Zachowuję się jak kompletny paranoik, który dopiero zaczyna uczyć się życia. Śmiechu warte.
Kiedy tylko zobaczyłem Americę w tej niesamowicie seksownej, srebrnej sukience, która odsłaniała jej długie szczupłe nogi, smukłe ramiona i połowę piersi, pomyślałem, że nie obejdzie się bez robótki ręcznej. Trochę kiepsko byłoby prosić o tę przysługę Sarę, zważywszy, że to nie jej widok mnie podniecał. I uwzględniając również fakt, że w prawdzie nic konkretnego mnie z nią nie łączy.
Oczywiście jest sympatyczna i bardzo miła, ale nie mam z nią zbyt dużo tematów do rozmowy. No i faktycznie całowaliśmy się dwa lub trzy razy, ale na tym kończy się nasz emocjonujący „związek”. Wiem, że Ami myśli inaczej. Pewnie wyobraża sobie, że teraz to Sara zajęła jej miejsce.
Że gdy wchodzę z brunetką do mieszkania, to ubrania Sary są porozrzucane po podłogach, a nie JEJ. Że kiedy na nią patrzę widzę niesamowite piękno i uczucie tak głębokie, że ledwo się mogę powstrzymywać. Zupełnie tak samo jak patrzyłem na NIĄ. Że w upojne noce, to ona wykrzykuję moje imię, a ja widzę spełnienie na jej twarzy, gdy doprowadzam ją do krawędzi, dokładnie tak jak doprowadzałem JĄ. Ona to jednak nie ONA. I nigdy NIĄ nie będzie.
To tylko chwilowa odskocznia od rzeczywistości, do której tak bardzo boję się powrócić, bo wiem, że starcie z nią będzie bolesne jak diabli. Ale nic nie poradzę, że mam ochotę rozwalić wszystko co napotkam, na myśl o tym, że inny facet trzymał w swoich ramionach to niesamowite, kruche ciało, że patrzył z uwielbieniem w jej oczy i szeptał do ucha jej imię. I szczerze powiedziawszy nawet teraz mam ochotę rzucić krzesłem w telewizor, gdy to wyobrażenie kłębi się w mojej głowie.
Patrzę na migające obrazy naszego teledysku, który ma dziś swoją premierę i przypominam sobie te wszystkie momenty, gdy zabrałem się do pisania tekstu. To było od razu po urodzinach Americy i Victorii, kiedy powiedziałem, że ją kocham, nie mając na tyle odwagi, wypowiedzieć tego na tyle głośno, aby usłyszała.
Gdybym teraz mógł cofnąć czas, na pewno bym to wykrzyczał. Może to by coś zmieniło. Może nie bylibyśmy teraz w tym miejscu, w którym jesteśmy. Pełni bólu, zawodu i kompletnego niespełnienia.
Zastanawiam się czy ona też to ogląda i widzi pewne podobieństwa w słowach, które płynnie wydobywają się z głośników. Jeżeli tak, to teraz w końcu o wszystkim wie. Ale czy to może cokolwiek zmienić?
-Wyglądasz na chorego stary… - Niall pojawia się nagle w moim salonie, przybijając mi piątkę. Uwielbia wchodzić do mojego domu jak do swojego. Ale nie mam mu tego za złe. W końcu kiedyś mieliśmy siebie na co dzień.
-I tak też się czuję. Ty też nie wyglądasz na kogoś, kto kipi z radości.
-Zdaje ci się… - blondyn macha obojętnie ręką i wpatruje się w telewizor.
-Czy Victoria w końcu zauważyła, że nie jest ci obojętna czy wciąż nie ma o tym zielonego pojęcia?
-Nie chcę o tym rozmawiać stary. Teoretycznie, mam to gdzieś. - patrzy na mnie na chwilę, po czym bierze garść MMsów leżących na stoliku.
-Wiesz, że jeśli ktoś mówi, że ma coś gdzieś to tak naprawdę łże jak pies?
-No proszę, i kto to mówi. Nie żebym coś kwestionował, ale nie wydajesz się być najlepszą osobą do doradzania w tej dziedzinie.
-Bo sam jestem cholernym kretynem, ale nie chcę, żebyś ty też nim był. - zerkam na jego obojętny profil i widzę jak jego nozdrza się poszerzają. To oznaka tego, iż on doskonale wie, że mówię prawdę. Znamy się jak łyse konie, więc to nie jakaś wielka rzecz, że potrafię rozpoznać tego typu reakcje po jego cholernych nozdrzach.
-Co chcesz mi powiedzieć Harry? Zamieniam się w słuch.
-Jest taka część ciebie, która coś do niej czuje…
-I co? Co twoim zdaniem powinienem zrobić ekspercie od załatwiania skomplikowanych sytuacji?
-Właśnie dlatego ci nie powiem. Bo sam nie postępuje zgodnie z moimi odczuciami. Ale ty doskonale wiesz co powinieneś zrobić. A ja wiem, że ci się to uda.
***
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz