CAROLINE
Dzisiaj są moje urodziny.
Starzeję się. I nic nie mogę na to poradzić.
Ale bardzo się cieszę z tejże imprezki, ponieważ zważając na obecność nowych osób, zdaję sobie sprawę ile przez ten rok się działo.
Pamiętacie ciacho z Wysp Liparyjskich, z którym bzyknęła się Ami? Nie da się go zapomnieć. Otóż, Cole zadzwonił do Americy i oświadczył jej, że przyjeżdża do Londynu. Szatynka za moją zgodą chętnie zaprosiła go na imprezę, więc o to będzie.
Pojawi się również nowa dziewczyna Harcia, Sara, co nie wróży nic dobrego, ale co ma się dziać to będzie i jeśli ktoś stoczy ze sobą bitwę, to ja nie będę miała na to jakiegokolwiek wpływu. Przynajmniej wszyscy doświadczymy jakiegoś dreszczyku emocji, no nie?
Zaprosiłam także Oliver’a, aby Zoe nie czuła się samotna, ponieważ chcąc nie chcąc, ta dwójka ma ze sobą wiele wspólnego i choć broniłyśmy ją od tej relacji jak tylko mogłyśmy, Oliver okazał się kimś zupełnie innym, i to on ją uratował, a teraz troszczy się o nią jak o najważniejszą osobę w życiu, a to akurat zdaje się być bardzo prawidłowe.
Lucas’a zaprosiła Victoria, choć szczerze powiedziawszy nie wiem w jakiej wierze, ponieważ mam wrażenie, że nie łączy ich aż tak silna więź, jaką mieli wcześniej. Może ma to polegać na przyjaźni bądź koleżeństwie? Nie mam pojęcia. Jestem na to za głupiutka. Pha.
Nawet Valentina po spotkaniu z rodzinami postanowiła przenocować u nas dwie kolejne noce, aby pojawić się na mojej imprezie. Bardzo się cieszyłam, że spędzimy razem więcej czasu, więc ogólnie rzecz biorąc to wszystko co robiłyśmy przez te ostatnie dni to siedzenie na kanapie, wpajanie w siebie wysoko procentowych piw i jedzenie chipsów. Dlatego mam głęboką nadzieję, że sukienka, którą sobie sprawiłam na dzisiejszą okazję będzie na mnie dobra.
Poza tym oczywiście całe One Direction, Ed i reszta naszych wspaniałych przyjaciół z branży, których jest zbyt dużo, aby wymieniać. Cóż, jesteśmy ulubienicami Wielkiej Brytanii. Mamy mocne parcie na szkło.
No i oczywiście nie mogę zapomnieć o swoim lubym przystojniaku, który właśnie wkracza do mojego pokoju w przepięknym granatowym garniturze, z bordowym krawatem oraz eleganckimi butami w tym samym kolorze, przez co idealnie pasuje do mnie i mojej burgundowej, długiej sukni. Nie wiedziałam o jego planach ubioru, ale teraz spostrzegam, że w tak prostych rzeczach pokazuje tą wielką miłość, którą mnie darzy. Wiedział, że będę zachwycona dopasowaniem ubiorowym, i choć jest to nawet trochę śmieszne i dziecinne, on i tak postanowił sprawić mi tą radość.
-Gotowa? - pyta, wchodząc do mojego pokoju, gdy przeglądam się w lustrze.
-Wyglądasz przepięknie… - szepczę mi do ucha, całując mnie w skroń. Kocham tego człowieka jak nikogo innego na tym świecie i szczerze powiedziawszy nie wyobrażam sobie życia bez niego.
-Ty też nie wyglądasz najgorzej -śmieję się i odwracam do niego przodem. - Dziękuje ci…
-Za co?
-Wiesz za co… - pociągam za jego bordowy krawat, a on częstuje mnie promiennym uśmiechem.
-Mam coś dla ciebie - odzywa się nagle, a ja jestem maksymalnie ciekawa co tym razem wymyślił, bo szczerze powiedziawszy mnie skończyły się pomysły na prezenty, gdy na urodziny dałam mu perfumy, na rocznicę MÓJ INDYWIDUALNY POKAZ STRIPTIZERSKI, a na gwiazdkę zegarek.
Szatyn wyjmuje z kieszeni płaskie, kwadratowe pudełeczko, kładąc mi je na dłoni. To chyba nie pierścionek zaręczynowy?! Bo jeśli tak, to chyba się posikam.
-Co to może być? - pytam, patrząc na niego uwodzicielsko, choć tak naprawdę mam już mokro w majtkach.
-Sama zobacz… - otwieram podarunek i nie widzę pierścionka, lecz klucz. To chyba klucz do mojego serca. Tak myślę.
-O co chodzi? - pytam lekko zdezorientowana.
-Pomyślałem, że znamy się już tak długo, że w tym roku zrobię coś innego. Mieszkasz tutaj, a ja naprawdę chciałbym mieć cię codziennie przy sobie… - w moich żyłach tętni krew z prędkością kolejki górskiej, bo powoli zdaję sobie sprawę, że to jednak nie klucz do mojego serca. Choć w zasadzie po części jednak jest. - Chcę się codziennie budzić obok ciebie i robić ci śniadanie, a wieczorem siadać przy kominku zajadając się tajskim jedzeniem… - zakrywam dłonią usta i naprawdę staram się nie płakać, ale to silniejsze ode mnie. Mój makijaż poszedł właśnie się jebać.
-Czy to….
-To klucz do naszego domu, Care. Tylko naszego… - kończy, a ja wieszam mu się na szyi i całuję każdą część jego twarzy z ustami włącznie.
-Ale, ale kiedy? Czy już mam się pakować? Kiedy go zobaczę!? Co powiedzą dziewczyny? - jak zwykle zadaje milion pytań na minutę sekundę, zamiast powiedzieć proste dziękuje. Jestem wieśniarą level hard.
-Myślę, że już nie dzisiaj, ale jutro jak tylko wypoczniesz po przyjęciu to cię tam zabiorę. To nie daleko. Praktycznie dziesięć kilometrów od tego domu. Dziewczyny nie powinni mieć ci za złe, bo i tak będziecie się miały pod ręką. Mieszkałyście razem przez trzy lata. Teraz czas na mnie…
Dojeżdżamy do restauracji około godziny dwudziestej. Ja jak to ja, najlepsza organizatorka melanży na tej kuli ziemskiej, postanowiłam wynająć cały budynek na tę że właśnie uroczystość. Gdy wchodzę do środka jest dokładnie tak jak chciałam. Burgundowe neonowe światła połyskujące na granatowym suficie odbijając się od szklanego parkietu. Bar jest przystrojony srebrnymi poświatami, a na środku sali wisi wielki, kryształowy żyrandol. Skórzane loże dekorują dookoła parkiet, a grafitowe ściany dopełniają klasykę tego pomieszczenia. Jest dokładnie tak jak chciałam.
Widzę już wszystkich gości, którzy zbierają się na przeciwko mnie w grupie i śpiewają sto lat. Lecz najważniejszy krajobraz dzisiejszego wieczory to twarze tych trzech wspaniałych dziewczyn, które podlatują do mnie i uśmiechają się najszczerzej jak się tylko da. Bo wiem, że bez nich nie byłoby mnie tutaj, a mój charakter nie koniecznie ukształtowałby się na moją korzyć. Jesteśmy jednością i tą jednością pozostaniemy już zawsze.
-Wszystkiego najlepszego nasza księżniczko! - słyszę głos Zoe i tak bardzo cieszę się, że między nami potoczyło się tak, a nie inaczej. Co prawda żałuję naszych początkowych relacji, ale nic nie dzieje się bez przyczyny, bo może to wszystko właśnie musiało się stać dlatego, aby teraz było dobrze.
-Mamy dla ciebie coś super i nikt nas nie przebije! - tym razem odzywa się Vick.
-Z wyjątkiem twojego chłopaka. On akurat nas przebił… - odzywa się Ami z uśmiechem na ustach.
-Wiedziałyście!? - pytam zaskoczona.
-Oczywiście, że wiedziałyśmy! Bez naszej zgody nie byłoby tego prezentu - śmieje się Vick, i przytulają mnie po raz kolejny i w zasadzie mam wrażenie, że zaraz mnie uduszą.
-Ale tymczasem… - podają mi duże płaskie pudełko, w którym kryje się przepiękna suknia od Valentina, o której mówiłam im już kilka miesięcy temu. Nie kupiłam jej, bo była zdecydowanie zbyt droga, a ja jako ta rozsądna Caroline stwierdziłam, że nie mogę sobie pozwalać na wszystkie zachcianki. Wątpię, iż te kilkaset tysięcy zrobiłoby jakąś mega różnicę na moim koncie, ale przecież muszę zadbać o swoją przyszłą rodzinę, co nie!?
-Będziesz w niej wyglądać lepiej niż modelka na wybiegu! - komentuje Zoe.
-Właśnie! Bo one są chude jak kości nieboszczyka, a ty jesteś laską z idealnymi kształtami. - słodzi mi Vick. Fajnie, chciałbym mieć codziennie urodziny, bo chyba jeszcze nigdy nie częstowały mnie taką ilością lukrowych komentarzy.
-No i do kompletu te cudeńka - America pokazuje mi śliczne połyskujące kolczyki od Tiffan’ego w kształcie nutek. - Bo jesteś naszą muzą i bez ciebie nie byłoby The Fame!
-A bez was nie byłoby mnie…
VICTORIA

Siedzimy wszystkie razem przy stole, pijąc alkohol. Mówiąc "siedzimy wszystkie przy stole", mam na myśli siebie, dwie połówki jakiejś drogiej wódki i duży dzban soku pomarańczowego, w którym pływają spore kawałki lodu. Caroline wraz z Paul’em szaleją na parkiecie, a mnie serce rośnie od tego widoku. Teraz kiedy Paul zrobił milowy krok w ich znajomości i zaproponował wspólne zamieszkanie, uznałam, że nie mogła trafić w lepsze ręce. Co prawda, z bólem serca, ale wyraziłyśmy zgodę na to by Caroline Turner, nasz mały, blond promyczek opuścił dom The Fame. Zoe, Oliver, Ed, Valentina i Lucas stoją przy barze, żwawo dyskutując. Do widoku Woods i Hoover'a, moje oczy zdążyły się przyzwyczaić. Do wiecznie pijanego rudego lisa również. Ale nie do tego co dzieje się po ich prawej stronie. Moja ukochana siostra, Valentina Santangel i mój, były, aktualny chłopak… ze sobą flirtują.
Szczerze? Nie wiem co jest dziwniejsze. Czy to, że robią to na moich oczach, czy to, że moja siostra w końcu postanowiła zaszczycić rozmową jakiegoś mężczyznę. W sumie, to nie jest jakiś mężczyzna. To jest Lucas Glynee, prawdopodobnie NAJPRZYSTOJNIEJSZY mężczyzna jakiego widziały moje oczy. Dziwię się jednak temu co czuję. Bo nie czuję nic, oprócz ulgi.
Zawsze od kiedy pamiętam byłam waleczna, lubiłam postawić na swoim, nie bałam się powiedzieć czegoś co myślę. Ostatnimi czasy zmieniło się to diametralnie. Zamknęłam się na wszystko, co miało sprawić, że zaczęłabym czuć. Do dziś pamiętam jak po zapoznawczym grillu, ułożyłam się w łóżku wraz z Lucasem, wtuliłam się w niego, z myślą, że to może być ten jedyny. Czułam przyśpieszenie serca, ekscytację, jego dłoń kreśliła na moim ciele bohomazy, które pozostawiały po sobie ścieżki ciepła.
"…podnoszę głowę by spojrzeć mu w oczy. Jego dłoń delikatnie muska mój policzek, a potem ląduje we włosach. Jego delikatne ruchy, sprawiają, że czuję się bezpieczniej niż w jakichkolwiek objęciach. Zbliżamy się do siebie, tak, że czuję jego oddech na wargach. Opatula je ciepłem, uczuciem i czymś, czego jeszcze nie potrafię rozszyfrować – Pocałuj mnie, Panie Glynee.
- Z przyjemnością, Panno Santangel."
Teraz wiem, że szukałam tego w nie odpowiednim miejscu. U boku nieodpowiedniego mężczyzny.
Zanurzam usta w drinku, czuję gorzki smak wódki i chłód soku, akceptując wszystko co się wokół mnie dzieje. Akceptuję związek Zoe i Olivera. Akceptuję nawet te rozmowy Valentiny i Lucas'a. Jednocześnie czując się bezpieczna, z myślą, że on tu jest.
Minuty mijają, a ja dalej płaszczę tyłek w loży. Victoria, jesteś taka rozrywkowa.
- Co Ty do chuja tutaj robisz? - słyszę głos Fat Pat, ale zastanawiam się nas normalnością zdania, które wypłynęło z jej ust. Moja mina mówi to samo - Ależ czegóż się dziwisz, moja mała gwiazdeczko? Mój zgrabny tyłeczek -tutaj obraca się, by klepnąć się w tyłek. Ma na sobie cekinową sukienkę, która błyszczy w milionie kolorów. Dupka wydaje się jeszcze większa niż zazwyczaj - I mua, Fat Pat, zabieramy Cię na ten zasrany densflor. Zrobimy takie wygibasy, że sam mistrz tańca nie powstydziłby się figury pawiana, który w ostatnim czasie opanowałam do perfekcji. Uwierz mi, zwierzęca Kamasutra…
- Fatty, ja nie chcę wiedzieć… - czuję obrzydzenie na samą myśl, ale dla Fat słowo "obrzydzenie" to jak dla mnie "słodycz".
- Chcesz dać rozkosz swojej pipce? - pytanie wypływa z jej ust, a ja gestem ręki każe jej się uciszyć, ale ona jak na złość siada tuż obok mnie, zarzucając na mnie swoje ramię - Słuchaj. Mam radar w moich sutkach, na kilometr czuję, że jesteś sfrustrowana, moja Miszel Fajfer.
- Nie przerywaj Królowej Sexu - kładzie mi palec wskazujący na usta. Słodko. - Słuchaj… Pod tą blond czupryną chowa się całkiem sporych rozmiarów mózg. Pod tym stanikiem, całkiem sporych rozmiarów biust. Każda część mojego ciała, nawet duży palec u stopy, który swoją drogą jest jakiś krzywy, ale to wina mojego psa…
- Patty, do czego Ty zmierzasz? - przerywam jej.
- Do chuja banana małpy w zoo, kurwa, Vick. Ty potrzebujesz ostrego, psiego ruchanka! Słuchaj… mam namiary na niezłego żigolaka, uwierz mi, joga, sex, relax, masaż, biczowanie w jednym. Jesteś zainteresowana moja słodka jak sól królowo lodu?
Powiedzmy, że zapomniałam o incydencie z Fat Pat. I nie, nie potrzebuję ruchanka, nie potrzebuję żigolaka, nie potrzebuje niczego oprócz świętego spokoju w mojej głowie. Uspokojenia uczuć. Ułożenia rozsypanej układanki, jaką jest moje życie, w całość.
Nagle wszystkie moje koleżanki zniknęły mi z oczu. America, która po chwili dołączyła do boxu, była tak zajęta rozglądaniem się po sali, że miałam wrażenie kompletnie niezauważonej. Caroline pewnie dryfuje gdzieś pomiędzy swoimi gośćmi, a Zoe wraz z Oliverem, ulotnili się krótką chwilę temu. Nie widzę też Fatty Patty ani Erniego. Ed śpi w boxie, Valentina tuż obok niego. Tylko Lucas stoi przy barze, jak zwykle opanowany i piękny sącząc drinka. Nie myślę zbyt wiele, idę w jego kierunku, odstawiam szklaneczkę, a potem ciągnę go na parkiet. Jest ucieszony moim zainteresowaniem. Bo, tak, ciągle mu na mnie zależy.
- Jak się bawisz? - pytam, choć czuję, że mój głos do najtrzeźwiejszych nie należy.
- Bardzo fajnie - odpowiada, łapiąc mnie w pasie, przysuwa bliżej, a potem zakłada pasmo włosów za moje ucho.
- Valentina, to świetna dziewczyna - czuję ciepło w jego głosie, wiem, że nie kłamie - Kiedy mówi o swojej pracy, aż serce rośnie, naprawdę. A, Ty? Jak się bawisz?
- Świetnie.
- Kłamiesz - chyba znamy się lepiej niż przypuszczałam - Widzę, że coś Cię trapi - kołyszemy się w rytm muzyki, która dudni dość głośno, na tyle głośno, że mogłabym udawać, że nie słyszałam jego pytania. Ale muszę wrócić do starej Victorii i przestać uciekać.
- Chciałabym Ci coś powiedzieć… - wiem, że miejsce nie jest odpowiednie na takie rozmowy, ale chyba lepiej późno niż wcale, prawda? - Ja…
Nagle dzieje się coś dziwnego. Moje gałki oczne spoglądają lekko za Lucasa. Blond włosy, szczupła sylwetka i te niebieskie oczy, które świdrują moje, powodują, że znów zaczyna się wszystko blokować. I choć, nie chcę, zaczynam się cofać w rozwoju i zachowywać jak pusta gimbusiara. Chcę, by Niall był zazdrosny.
Ale niespodziewanie ciemnowłosy nie robi tego o co go proszę. Przytula mnie tylko, zatrzymując na chwilę nasze ciała.
On już wie.
A, że chciałam bezpieczeństwa, to je dostałam.
AMERICA

Siedzę teraz obok Cola, który wygląda obłędnie w swoim garniturze o kolorze butelkowej zieleni i nie mogę mu zarzucić niczego nawet choćbym chciała. Jest przystojny, kochany, miły i widać, że mnie lubi. Ale nie jest Harry’m, na którego spoglądam co jakiś czas, w trakcie gdy Cole jest zajęty rozmową z kimś innym.
W naszej loży znajduje się właśnie mój dzisiejszy partner, Zoe, Oliver, Paul, Caroline, która lata po całej sali więc można stwierdzić, że bywa tu rzadko oraz Victoria, Lucas i Valentina. Harry wraz z Sarą, Niall’em, a także resztą zespołu mają loże obok. Na moje nieszczęście siedzę z samego brzegu, tak, że notorycznie mam twarz Harry’ego przed sobą, tudzież on również siedzi z brzegu, lecz oczywiście w swoim towarzystwie. Choćbym nie wiadomo jak chciała na niego nie zwracać uwagi, niestety nie jest mi to dane.
-Jesteś dzisiaj jakaś rozkojarzona Ami. Czy wszystko w porządku? - słyszę głos Cole’a.
-Tak. Po prostu dużo się dzieję…Nie sądziłam, że dotrzymasz swojego słowa i faktycznie spotkamy się tak szybko - uśmiecham się z jednej strony na pokaz, ale z drugiej strony cieszę się, że mi towarzyszy bo inaczej czułabym się samotna, zwłaszcza, że nastał moment, iż każda z nas ma swojego adoratora. A niektóre z nas nawet dwóch, ale o tym później.
-Chciałem ci zrobić niespodziankę.
-I zrobiłeś. Ale nie jestem pewna na jakiej pozycji nas to stawia… - zastanawiam się. - No bo, kim dla siebie jesteśmy, Cole?
-Możemy być dla siebie kimkolwiek chcemy. Przystanę na każdą twoją propozycję, chociaż będę zawiedziony jeśli wybierzesz przyjaźń. Jak dla mnie moglibyśmy brać ślub nawet jutro. Ale widzę w tobie dużo dobrego Ami, i nie chcę cię tracić ze swojego życia dlatego uszanuję każdą twoją ofertę.- jego słowa wprawiają mnie we wzruszenie, bo spotykam naprawdę wiele wartościowych facetów na swojej drodze i niestety nie zawsze potrafię wykorzystać ową szansę.
-Dziękuje ci Cole…
-Za co?
-Nie masz za co dziękować. No bo, powiedz sama. Czy kiedykolwiek będziemy lepsi niż teraz?
Chwilę później jesteśmy pomieszani, ponieważ Cole poszedł z drugiej strony i rozmawia z Paul’em, więc Vicky siedzi tymczasowo obok mnie. Mam jej ochotę wykrzyczeń w twarz o wszystkich moich myślach dotyczących lokowatego potwora, ale boję się, że ktoś mnie jednak usłyszy.
-Mózg rozjebany… - mówi cicho do mojego ucha, na co chichoczę.
-Taaa, mów mi o tym. - odpowiadam szeptem. - Masz może piłkę i kij do bejsbola?
-A co? Celujesz w kogoś konkretnego?
-Tak, tylko zastanawiam się teraz czy jednak wybrać piękną modelkę w czarnej sukience, która opina jej perfekcyjne cycki czy tego tarzana obok niej. - też mam sukienkę, spod której prawie wystają mi cycki i co? TEGO NIKT PEWNIE NIE ZAUWAŻA.
-Ja bym celowała w modelkę. Tarzan się może jeszcze na coś przydać… Szkoda by było stracić jego plemniki - Vicky jest pocieszycielką tego roku, a mnie się chcę płakać, bo chętnie bym przyjęła owe plemniki do swojej waginy. Alkohol sprawia, że mam depresję i najchętniej wyrwałabym sobie włosy z głowy. To naprawdę niedorzeczne, jak ten gnojek na mnie wpływa.
-Przestań tak mówić, bo mam chcicę i nie zawaham się jej użyć.
-Pamiętaj, że na zawołanie masz przystojniaka na dwunastej…
-A ty na trzeciej. Ale wydaję mi się, że nie myślisz o facecie z naszej loży tylko o tym z loży obok… - komentuję, bo dobrze wiem, że Vicky ostatnio myśli o Niall’u w sposób zupełnie inny, niż myślała jeszcze kilka miesięcy temu. Miała go za przesłodzonego pierdzącego blondaska i podejrzewam, że owa opinia uległa kolosalnej zmianie. Jakby Horan faktycznie coś dla niej znaczył.
-Powiedz mi Vick… Dlaczego przyszłaś tu dzisiaj z Lucas’em? - dziewczyna zastanawia się przez chwilę, przerzucając swój wzrok między przystojnym brunetem, a Niall’em.
-Sama nie wiem, Ami. Po prostu… - zaciska wargi, a ja wiem, że jest to moment, w którym powie mi prawdę i to, co dokładnie czuje. - Przychodząc tu z nim wiedziałam, że będę się czuła bezpiecznie.
-Bezpiecznie pod względem mojego rozstroju emocjonalnego. Bezpiecznie, bo wiem, że dopóki jest tutaj Lucas, nic się nie wydarzy z Niall’em. A na razie wolałabym, żeby tak pozostało.
-Ranisz go tym, Vick… Widać, że patrzy na was z bólem.
-W takim razie jak to wszystko się już skończy i dalej będzie mu na mnie zależeć, to będę czekać na jego wybaczenie…
Po kilku kolejnych drinkach i uwodzicielskich spojrzeniach w stronę Harry’ego, które posyłał mi z wzajemnością (JAK BOGA KOCHAM) idę do toalety, aby choć trochę ochłonąć. Temperatura na sali sięgała zenitu, a ja naprawdę musiałam skończyć z uciskaniem ud pod stołem za każdym razem, gdy ten lokowaty gnojek wpatrywał się w moją stronę. Nie rozumiem go. KOMPLETNIE. Ma obok siebie jedną z najgorętszych aniołków Victoria’s Secret, którą szczerze powiedziawszy zwyczajnie olewa dzisiejszego wieczoru i wciąż interesuje się moją osobą.
I tak naprawdę znam tego powód. Chodzi o to, że on wciąż coś do mnie czuje i przez spotykanie się z nią i przyprowadzanie jej na wspólne imprezy, chce pokazać mi wyższość. I to, że szybko się pocieszył, chociaż prawda jest zupełnie inna. I w zasadzie nie wiem czy z tego przebiegu wydarzeń mam się cieszyć czy nie, bo w efekcie końcowym on i tak okazuje się być gigantycznych rozmiarów egoistą. Lecz nie mogę zapominać, że ja również takową byłam.
Chlapię swoją twarz kropelkami zimnej wody i biorę głęboki oddech. Muszę przestać grać w grę, do której zaprosiłam swojego ex chłopaka bo to naprawdę nie skończy się zbyt dobrze.
Ale nagle widzę go w drzwiach toalety. Moje serce podskakuje tak wysoko, iż przypuszczam, że zaraz je wypluję i tym razem jestem naprawdę mocno zaskoczona.
-Ty… - odwracam się szybko do niego, a on podchodzi do mnie w tempie wręcz natychmiastowym, chwytając za moje policzki.
-Co ty robisz Ami? - słyszę jego głos, gdy kciukiem przejeżdża po mojej dolnej wardze. Ile bym dała, aby dotknął mnie tam swoimi ustami.
-Co ja robię? A ty co robisz? - oddycham głośno, bo czuję, że zaraz eksploduję. Dotykam jego pleców, wbijając w nie paznokcie. Robię to, ponieważ nie wiem kiedy następnym razem nadarzy mi się taka okazja.
-No właśnie. Co MY robimy!? To nie tak miało być. - dotyka nosem moich policzków i szyi, głęboko wąchając mój zapach. Napieram swoje biodra na jego krocze, które w tym momencie czuję ze zdwojoną siłą. Mógłby mnie wziąć na tej cholernej umywalce, bo oddałabym się bezgranicznie.
-Czego ty chcesz Harry? Albo raczej, kogo chcesz? - pytam cicho. - Bo jeśli wolałbyś ją, na pewno nie byłoby cię tutaj.
-Próbuję dojść do normalności. A przy tobie jest to niewykonalne. Na pewno nie w tej sukience. - spoziera na moje piersi i stwardniałe sutki, które widać gołym okiem, spod cieniutkiego materiału. - Nie mogę sobie pozwolić na słabość.
-Dlaczego nie? - moje wargi są niebezpiecznie blisko jego ust. Nasze oddechy są głośne i szybkie, choć nawet nie pozwoliliśmy sobie na grę wstępną. Powietrze nas elektryzuje i śmiem stwierdzić, że jeszcze nigdy nie czułam przy nim tego co czuję teraz.
-Bo to ty jesteś moją słabością. Nie mogę cię do siebie dopuścić. - odpowiada, dotykając wargami naprawdę leciutko moich rozchylonych ust. - Już nie…
I wychodzi. Tak po prostu zostawia mnie zaskoczoną i rozpaloną do granic możliwości. Jestem wściekła na niego, na tą cholerną Sarę, a najbardziej na siebie. Bo dopuszczam do sytuacji, z których nie ma wyjścia, ani jakiejkolwiek ucieczki.
Wychodzę chwilę później z tej cholernej toalety i wpadam na Caroline.
-Ami!? - no to po ptokach. - Dlaczego Harry wyszedł zaraz przed tobą?
-Eeee - jąkam się jak nienormalna, bo w zasadzie brak mi tchu, a co dopiero słów. - Ja…
-Jesteś tu dzisiaj z Cole’m, Ami. To nie tak powinno być… - wiem, że to prawda i wiem, że ma rację. Jeszcze przed chwilą prawiłam morały Victorii o tym, że sprawia Niall’owi ból, a sama jestem trzydzieści razy gorsza.
-On cię wciąż pociąga… - komentuje blondynka. Zna mnie bardzo dobrze, dlatego nie dziwię się, że po raz kolejny trafiła w dziesiątkę.
-Nie… - zaprzeczam, kłamiąc ją w żywe oczy.
-Nie, nie pociąga, czy nie, nie chcesz tego przyznać?
-Nie mogę, Caroline! - wybucham, chodząc w tą i z powrotem, trzymając się za głowę. Co ja do cholery wyprawiam? - Jeśli to przyznam… Jeśli pomyślę o tym choć przez sekundę… Czym to o mnie świadczy? - pytam już załamana, gdy widzę jej współczujący, spokojny wzrok i to jak do mnie podchodzi, opatulając ramieniem.
-Tym, że jesteś człowiekiem…
ZOE
Wracamy do domu taksówką szybciej niż cała reszta. Nie będę kłamać, bo bawiliśmy się świetnie. Teraz dopiero czuję, że ja i on, że to wszystko co nas łączy jest dobre. Widziałam absorbujący wzrok Victorii, pokrzepiający uśmiech Americy i uszczęśliwioną Caroline, która po prostu chce mojego dobra.
Kiedy jakimś cudem bez całej eskorty paparazzi docieramy do domu, mój świat wiruje. Nie szczędziliśmy sobie pocałunków w samochodzie. Wtedy miałam to gdzieś, ale teraz myślę co o tym wszystkim sądził kierowca, który spokojnie jakby nigdy nic wiózł nas przez połowę Londynu.
Posiadłość wita nas spokojną ciszą, przerywaną naszym śmiechem i pocałunkami. Kiedy w końcu zamykają się drzwi, wiem, że jesteśmy sami, mogąc robić co nam się tylko podoba. Chcę Olivera, bardziej niż kogokolwiek, kiedykolwiek. Kocham go. Teraz kiedy zmierzamy lekko chwiejnym krokiem do mojego pokoju, co chwile skradając sobie całusa, uświadamiam sobie coraz więcej. Jeszcze przed wyjściem na imprezę oszukiwałam się, że moje uczucie do niego nie jest wcale takie mocne, ale jest. Mocniejsze niż mogłabym przypuszczać.
Kiedy docieramy do mojego pokoju, jesteśmy już w połowie rozebrani. Nasze ciuchy leżą porozrzucane po podłodze. Pewnie gdyby nie buzujący we mnie żar podniecenia, przejmowałabym się, że moje przyjaciółki to zobaczą. Ale teraz kiedy rozgrzane dłonie bruneta wędrują wzdłuż i wszerz mojego ciała, liczy się to co jest tu i teraz. Usta Olivera kreślą ścieżkę od moich ust, przez szyję po stwardniałe sutki. Pieści je z taką wprawą, że równie dobrze mogłabym dojść tu i teraz. Ale nieoczekiwanie przerywa, a ja czuje tylko chłód, spowodowany brakiem jego bliskości.
-Zoe - mruczy, znów zbliżając się do mnie - Chciałbym, żebyś wiedziała, że to co teraz się stanie, jest ważniejsze niż to co robiłem z innymi kobietami. Bo Ty, moja droga, jesteś kobietą mojego życia. I wiem to od momentu w którym Cię spotkałem.
Dziwną i skomplikowaną drogą powiedział mi, że mnie kocha. Udowodnił, że to wszystko nie poszło na nic.
-Oliver, ja Ciebie też - odpowiadam, zbliżając usta do jego, składając na nich namiętny pocałunek.
Kiedy Oli pozbywa się mojej dolnej bielizny i swoich spodni wraz ze slipkami, widzę, że jest gotowy jak nigdy. Ja też. Więc kiedy wchodzi we mnie, w moim ciele wybucha kula przyjemności. Czuję ją w każdej komórce ciała, czerpiąc z niej wszystko co możliwe.
Kochamy się długo i głośno, tak jakby świat należał tylko do nas. Szczerze? Nie mogłam wyobrazić sobie lepszego pierwszego razu. Mojego prawdziwego, pierwszego razu.
***
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz