sobota, 15 października 2016

17.Are we ever gonna be better than this?


CAROLINE

GDZIE JESTEŚMY!? W RIO DE JANEIROOOO!!!

Wróć.

Tak naprawdę jesteśmy na Wyspach Liparyjskich. W miejscowości Lipari. We Włoszech. Gdzieś, gdzie jeszcze nas nie było całym tym szalonym team’em. Jesteśmy na maxa podjarane. A Vicky to już chyba najbardziej z nas wszystkich. Zwłaszcza, że jest pół Włoszką i już na wstępie powiedziała, że będzie naszym przewodnikiem. Boję się, że to nie wyjdzie nam na dobre. 
Jestem tu ja, jest również Paul, jest także Zoe i Oliver, Victoria oraz Lucas, Patricia, a także Erni, no i jest America. Samotna. I jak bardzo jest mi jej szkoda, tak moje przeczucia co do wyjazdu z jej strony są jak najbardziej pozytywne. Myślę, że to, iż jest tu sama wyjdzie jej na dobre. Zdarzy się coś dobrego. Musi. 
-Kocham to miejsce!!!! - krzyczy Victoria, kiedy wszystkie wchodzimy z naszymi partnerami (prawie wszystkie) do hotelowego loby w wielkich kapeluszach i okularach przeciwsłonecznych. Jedna z pracownic podaje nam te słynne, filmowe drinki z palemką, a my czujemy się jak w niebie. Albo nawet i lepiej. 
-Czy wypada być pijanym o godzinie dziesiątej rano? - pyta Ami, ale z radością pochłania to pomarańczowo-różowe cudo w ślicznie zdobionym kielichu.
-Pytasz, a wiesz - odpowiadam, po czym przybijamy sobie piątkę. 
-Chodźmy zobaczyć basen!!!! - zagaduje nas podekscytowana Zoe.
-Typowe… - słyszymy komentarze chłopaków, którzy się śmieją pod nosami, kiedy my kroczymy w celu ujrzenia najważniejszego epicentrum hotelu.
-Jest zajebiście nieziemsko pięknie… - słyszymy głos Victorii, kiedy z uwielbieniem wpatrujemy się w ten cudowny krajobraz. Krajobraz, który obejmuje nie tylko miasto ale i jeszcze coś. A raczej, kogoś…
-Dzie… dzie…Dziewczyny… - America jąka się jakby w gardle utknęło jej jabłko, ale wcale się nie dziwię, bo wszystkie stoimy w jednej linii, z wywalonym jęzorem do ziemi, wpatrując się w cudo, które idzie w naszą stronę.
-O…
-Mój…
-Drogi…
-Boże…
Nie wierzymy. Naprawdę w to nie wierzymy…
-Kurwa! - odzywa się America, kiedy kapelusz nagle sfruwa z jej głowy. Prosto pod nogi boga seksu. Facet podnosi go z gracją i podchodzi do nas, a wszystko dzieje się jakby w zwolnionym tempie.
-To twoje? - pokazuje swoje idealne zęby i wręcza zdobycz Ami.
-Emmm. - dziewczyna patrzy na niego jakby ujrzała snikersa, a jej mina nie różni się zupełnie niczym od naszych min. - Dzięki…
-Jestem…
-Cole Carter!!! - mężczyzna nie jest w stanie dokończyć, bo robi to za niego Erni, który podlatuje do nas w podskokach, a za nim cała reszta bandy. Cole. Carter. America. Carter. 

NIE WIERZE.

Siedzimy u Ami w pokoju, zważywszy, że ma cały apartament tylko dla siebie, nikt nie ma czelności nam przeszkadzać. Chłopcy biorą teraz prysznic, a zaraz po nim pójdą pewnie na kieliszek brandy do hotelowego baru, tak więc mamy dla siebie mnóstwo czasu.
-Skąd Erni go zna? - pytam Fatty Patty, mając nadzieję, że ta szalona grubaska opowie nam co nie co o słodziaku zwanym Cole’m Carter’em.
-Ten kolo jest jakimś mega znanym DJ’EM. Poznali się chyba w LA. Słodka historia prawda?
-Taaa - Vicky potakuje głową. - Rozkoszna.
-Ogarniacie, że ma takie samo nazwisko jak ja? - pyta Ami, po raz dziesiąty w przeciągu ostatnich trzech minut.
-Taaa - odzywa się znowu Vick. - O dziwo wciąż to ogarniam. 
-Widzę, że już jesteś zakochana - mówię do szatynki, która szykuje sobie ubrania na wieczór z niesamowitą radością życia.
-Co? - zatrzymuje nagle swoje czynności i patrzy na mnie zaskoczona. - Gdzie, ja? Zakochana? Pff, nieeee. Nie jestem… - mówi pewnie, a wszystkie patrzymy na nią takim samym wzrokiem, mówiącym: BITCH PLEASE.
-Czy sądzicie, że mam coś z głową? - pyta nas, kiedy bezwładnie opada na podłogę. Leży tak i patrzy w sufit, a dla nas to zachowanie jest zupełnie normalne. Dla kogoś innego pewnie niekoniecznie.
-Oh, stara, to mało powiedziane… - odzywa się Patty. - Masz mózg jakby kombajn ci go przejechał, a latający wieśniak jeszcze na niego napluł… - what?
-A co z Nick’iem? - słyszę tym razem Zoe.
-A widzimy go gdzieś tutaj? Przecież prosiła, żeby przyjechał, bo to dla niej ważne… - wyjaśnia Vicky i chyba jednak nie polubiła Nick’a tak bardzo jak mi się wydawało. Albo chce chronić Ami przed wszystkim co złe na tym świecie. To również jest dość możliwe.  
-Właśnie! - Zoe przyznaje jej rację. - A teraz lata po jakiś meczach footballu w stanie Alabama! - patrzymy na nią wszystkie ze zdziwieniem.
-No co, założyłam Snapchata…
-Mówcie sobie co chcecie pizdeczki, ale sądzę, że Nick był zajebistym ciasteczkiem. - odzywa się Fatty.
-No, a Cole nie jest? - patrzy na nią Vicky.
-Właśnie! Cole jest zajebisty! - przyznaję rację. - No i mają takie same nazwiska. Ogarniacie to?
-Czy przestaniecie w końcu planować mi życie bez włączenia w to mojej opinii? - Ami wciąż leży na podłodze, zastanawiając się nad egzystowaniem. Biedna. Ogólnie to jej współczuję. Chociaż skubana ma szczęście do facetów. Lecą na nią same ciasteczka.
-W takim razie co o tym myślisz? - pytam, patrząc aż w końcu się podnosi i jest z nami na równi.
-Myślę… - kładzie ręce na biodrach i wygląda trochę jak Einstein. - Myślę, że się z nim bzyknę.
-Co?! - mówimy wszystkie chórkiem. America Carter chce się bzyknąć z nowo poznanym kolesiem? Czy to jeszcze ona, czy osoba w jej ciele zjadła jej mózg?
-To mi się podoba niegrzeczna Spice Girlko… - Fat Pat uśmiecha się promiennie kiwając na boki głową jakby była rapierką.
-Myślicie, że to szalone? - patrzy na nas, jakby zastanawiała się, czy jest gotowa podjąć największy błąd życia.
-Nie!
-Absolutnie…
-Oczywiście, że nie…
-To świetny pomysł! - mówimy po kolei, bo helou, niech dziewczyna zacznie żyć.
-Oczywiście, że go bzykniesz. I on ciebie. Bzykniecie się tak mocno, że nie będziesz miała dość! - Victorii działa wyobraźnia na wysokich obrotach, ale teoretycznie się nie dziwię, bo cholera, niech to zrobi!
-Tak! A jego klatka piersiowa będzie najlepszą rzeczą, jaką widziałaś w życiu!- dopowiada Zoe.
-I w końcu zapomnisz o wszystkich innych pierdołach, które cię otaczają i dasz się ponieść przygodzie! - odzywam się tym razem ja, ta najmądrzejsza z towarzystwa.
-A jego kiełbaska będzie tak bardzo pikantna, że zziajasz ogniem jak Tabaluga!!! - what??? Fat Pat, don’t drink.
-Za co pijemy!!??? - Vicky wznosi toast, a krystaliczna, złota ciecz buzuje nam w kieliszkach.
-Za bzykanko!!!
-Z kim!!??
-Z Cole’m!!!
-Kiedy??!!
-Dzisiaj!!!
-Czy ja mogę też się z nim bzyknąć? - nie, Fatt Patt. Nie możesz.

VICTORIA

Nie będę ukrywać, że wiążę z poole party więcej nadziei, niż pewnie reszta dziewczyn. To jest nie tylko pierwsze nasze wielkie wyjście razem z Lucasem. Nogi trzęsą mi się jak galaretki, a muszę jeszcze trzeźwo myśleć, zważywszy na to, że jestem gdzieś w głębokiej dupie z wyborem odpowiedniego stroju. 
           Przekopuje walizki wzdłuż i wszerz. Mam wybrać coś luźnego? Czy bardziej seksownego? Somebody help me?!
  - Vick? – słyszę za drzwiami głos Lucasa. Moje ciało drętwieje na myśl, że stoję tu ubrana w za luźny dres a do tego moją głowę ozdabiają tysiące różnokolorowych wałków. Cudownie, cudownie i jeszcze raz cudownie – Jesteś gotowa? Mogę wejść?
 - Co? – wołam zdezorientowana, wrzucając ciuchy do walizki. Pozdrawiam moje leniwe alter ego, które nigdy nie zmusza mnie do wypakowania walizek – Nie, to znaczy tak! Daj mi pięć minut, okej?
Biegnę do łazienki w międzyczasie męcząc się z wałkami. I tak, to wcale nie jest takie proste. Zazwyczaj pomaga mi w tym Violet, a dziś jak łania sarny pośrodku głuchego lasu stoję przed lustrem i w akompaniamencie mojego przyśpieszonego bicia serca próbuje zrobić sobie na głowię godną wyjścia do ludzi fryzurę. Kiedy już uporałam się z jednym problemem wracam do pokoju. Ale nie zastaję go takiego jakiego go opuściłam. Na skraju łóżka siedzi brunet, a między jego nogami kołysze się złota torba na prezent. 
 - Pomyślałem, że będziesz mieć problem z ubraniem – podnosi na mnie te swoje piękne, piwne oczy, przeszywając mnie na wskroś. Chyba za dobrze mnie już poznał. Robi się niebezpiecznie – Wiem, że lubisz takie kolory... – podnosi się, a kiedy podchodzi do mnie powietrze wypełnia się jego perfumami. Jestem lekko oszołomiona. 
 - Nie musiałeś – próbuję z siebie wydusić coś porządniejszego, ale nie udaje mi się.
 - Nie musiałem, ale chciałem. To jest zdecydowana różnica – podaje mi torbę – Proszę, mam nadzieję, że się spodoba.
Zaglądam do środka. Widzę ładnie ułożony błękitno-szary materiał. Staram się zgrabnie wyjąć sukienkę, ale niestety z moimi umiejętnościami o mały włos nie ląduje na podłodze. 
 - Przepraszam... możesz mi pomóc? – kiedy sukienka ukazuje mi się w całej okazałości, zabiera mi dech w piersi. Jest zrobiona z przezroczystego materiału, ale przed ukazaniem ciała całemu światu chroni dopasowana, jedwabna sukienka podszyta od spodu. Jej pięknie wykończony dół dodaje kreacji uroku, a długie rozkloszowane rękawy szyku. Podnoszę wzrok na Lucasa, a potem jednym zgrabnie, niezgranym ruchem całuje go w usta – Dziękuję. Jest idealna. 
Jestem tak podekscytowana całym tym prezentem, że aż promienieje. Wsparta ramieniem Lucasa, kroczę po ścieżce wiodącej do sporych wielkości baru. Zauważam przy nim nikogo innego jak moje najukochańsze dziewczyny i ich partnerów.
 - Od kiedy to się spóźniamy? – Caroline patrzy na mnie roześmiana, a w ręku trzyma do połowy wypitego drinka. Teraz już wiem, czemu jest tak szczęśliwa – No, no. Laska, a co to za kieca? 
 - Powiedzmy, że to taka mała niespodzianka – komentuję tajemniczo, spoglądając na ciemnowłosego. Teraz udaję skrytą, ale jak opowiem dziewczynom o dzisiejszej akcji to myślę, że padną z wrażenia. 
 - Ale ogólnie, nic nie straciliście – America rozgląda się wokół, a potem szuka potwierdzenia u reszty – Nikogo ciekawego tutaj nie ma.
 - Nikogo ciekawego, czytaj Cole Cartera? – pytam, a policzka blondynki płoną intensywną czerwienią. 
 - Przestań! – mówi, chowając twarz w dłoniach. Zawsze pewna siebie, zachowuje się jak niedojrzała nastolatka – Wcale nie miałam nadziei go tu spotkać...
 - Ale myślę, że możemy spotkać go gdzieś indziej – Zoe puszcza jej oko, jakby wiedziała coś więcej od nas. To znaczy jestem pewna, że wie.
 - Jak to? Gdzie? – ciekawska Caroline budzi się jak ze snu, a my razem z Ami nadstawiamy uszu, czekając na odpowiedź.
 - Klub Banana Split. Nie musisz dziękować, Ami – Zoe puszcza jej oko, kładąc głowę na ramieniu Olivera – Ale stawiasz nam najlepszego drinka!
Po kilku głębszych i kolorowych drinkach atmosfera zamieniła się w mega imprezową. Wszyscy śmieją się, tańczą, poznając nowych ludzi. Ja pół-włoszka, pół-angielka chwalę się znajomością włoskiego. Kulawego jak człowiek ze złamaną nogą, ale zawsze coś. Wiem, że wszyscy mają ze mnie bekę. Największą oczywiście mój partner Lucas, zaraz za nim za bardzo podchmielona Car i Paul.
 - Bello giocare con te – mówię do przechodzącego do mnie ciemnowłosego mężczyzny wyglądającego mi na Włocha. W głębi serca mam nadzieję, że nim jest. Kiedy koleś unosi palec w górę i płynnym angielskim odpowiada: „Nie rozumiem”, wokół mnie wybucha salwa śmiechu.
TAK, TAK. KOŃ BY SIĘ UŚMIAŁ, PRZYJACIELE OD SIEDMIU BOLEŚCI! 
 - Laski!!!! I wszystkie ludzkie podmioty, z ptaszkiem pomiędzy nogami, chrońcie się!!!! – nagle całą radosną atmosferę przerywa krzyk Fat Pat, która podbiega do nas, sapiąc i próbując wziąć głęboki oddech ratujący jej życie – Apokalipsa!!!
 - Fat Pat, co się dzieje? – America pyta za nas wszystkich, a wielkie błękitne oczy naszej agentki patrzą na każdą twarz po kolei.
 - One Direction na pokładzie! Chowajcie się majtki! 
Atmosfera zdechła, kiedy w drzwiach pojawił się Harry, za nim Louis, Niall i Liam z jakąś brunetką. Jakby nigdy nic podchodzą do nas, zagadują i zachowują się jak przyjaciele rodziny. Oczywiście, jak można było przewidzieć, większość uwagi chłopaków skupiam ja wraz z Lucasem i Ami. Bo jakby inaczej.
Kiedy Caroline udaje przyjaciółkę wszystkich, ja modlę się, żeby ten wieczór zakończył się jak najszybciej. 
Po pięciu minutach spędzonych w towarzystwie chłopaków, mam dość palącego wzroku Niall’a.
SOMEBODY HELP ME?!


AMERICA

Impreza nad basenem jest świetna, ale ja zdecydowanie czekam na coś więcej. Na to, aż zobaczę Col’a. I choć zamieniłam z nim dosłownie jedno zdanie, czuję, że jest facetem, który zdecydowanie jest w moim typie. I nie mówię tu o wyglądzie, bo jeśli chodzi o tą część mentalności, to podejrzewam, że jest w typie każdego, ale raczej chodzi mi o sferę psychiczną. Być może się mylę, ale cóż mi pozostało, jak się o tym przekonać?
I uwierzcie mi, że moje osobiste samopoczucie było naprawdę bez skaz. Dużo śmiechów, chichów, kolorowych drinków i tańców wygibańców. Do czasu.
Do czasu, aż znowu nie ujrzałam tej twarzy. Tej i trzech pozostałych. Twarzy, od których myślałam, że może w końcu odpocznę. Że może na chwilę zapomnę. Przynajmniej właśnie tej jednej z ich, która najbardziej skazała mnie ostatnimi czasy na rozczarowanie i rozmyślanie o życiu. O mnie samej. I tym co jest dla mnie dobre, a co wręcz przeciwnie. 
Cała czwórka idzie w naszym kierunku, również lekko zdezorientowana. „Hej, co słychać?”, „Cóż za spotkanie”, „Nie wiedzieliśmy, że was tu zastaniemy”. Słyszę po kolei, ale jakoś nie mam podstaw, aby sama się odezwać. Bo co niby miałabym powiedzieć? Powinnam udawać, że wszystko jest w porządku, kiedy tak naprawdę to kompletna bzdura? Nie jest w porządku, i dopóki Harry i Ja będziemy razem w swoim towarzystwie, to nie będzie w porządku.
-Cześć Ami… - powiedzenie „o wilku mowa” wpasuje się do tej sytuacji idealnie, kiedy lokowaty stoi teraz na przeciwko mnie, patrząc mi głęboko w oczu. I skłamię, jeśli powiem, że nie czuję się osaczona. Skłamię również, gdy powiem, że nie wywąchuje się w zapach jego oddłużających perfum. 
-Cześć Harry…- odpowiadam zgodnie z procedurą savoir-vivre.
-Jak ci mija odpoczynek? - pyta zwyczajnie, a ja czuję, że ta rozmowa jest totalnie zbędna, bo w końcu to wszystko jest kompletnie nieistotne, prawda?
-To dopiero nasz pierwszy dzień tutaj, ale jest… w porządku. - mówię na jednym wdechu, na co on kiwa głową. Czy ktoś mnie w końcu wybawi z tej niewiarygodnie kłopotliwej sytuacji? 
-No tak. Prawda… 
-Harry…
-Ami… - mówimy w tym samym czasie, bo on chyba również zauważył, że ta konwersacja mija się z celem. Owacje na stojąco, łuhuu.
-To co seksowne tygrysy, idziecie z nami do Banana Split? Miejsca gdzie królują banany i seksowne tyłki? - nie jest dane nam cokolwiek powiedzieć, tudzież Fat Pat przejmuje kontrolę nad rozmową. NIE, NIE, NIE, NIE, NIE.
-W zasadzie mieliśmy właśnie iść na miasto czegoś poszukać… - odzywa się Lou. Czyli jest jednak nadzieja, że znajdą coś innego? PLIS, PLIS, PLIS.
-Oh, koochaneczku, to najlepszy klub na wyspach. Podają świetną Margaritę, na podestach tańczą wyśmienite tancerki, a barmani wyglądają jak podobizny Orlando Bloom’a i Harry’ego. Odjazd…
-Skąd to wiesz? - pyta Vicky, kiedy obdarowujemy Fat Pat spojrzeniem z byka, jak zawsze zresztą, gdy wypowiada się na jakikolwiek temat.
-Byłam tam.
-Niby kiedy? - zagaduje tym razem Care.
-Wczoraj. W moim śnie… - czy jest gdzieś w pobliżu ściana? POTRZEBNA ŚCIANA. - Ale moje sny często się sprawdzają. Uwierzcie mi na słowo, a nie pożałujecie.


Niestety Fat Pat jakimś cudem przekonała chłopaków, aby wybrali się z nami do klubu. Przebrałyśmy się jedynie w coś bardziej „imprezowego” jak na włoskie melanżowanie przystało i byłyśmy gotowe do drogi. Na szczęście pojechaliśmy na trzy busy, a ja jako ta ze sprytniejszych w owym towarzystwie, załapałam się na towarzystwo Vicky, Lucasa, Caroline i Paul’a. Sądzę, że stwierdzenie „Forever alone” pasuje do mnie wręcz perfekcyjnie. Ale nie na długo moi drodzy. NIE NA DŁUGO!
Muszę powiedzieć, że Fat Pat miała na prawdę skromny sen odnośnie naszego dzisiejszego klubu. To co ujrzeliśmy, nawet nam się nie śniło. Rozumiecie to? NAM. A widzieliśmy naprawdę dużo. 
Wszystko jest zrobione na wzór romański, a wokół widać niesamowicie dużo zieleni i bogactwa. Do wejścia klubu prowadzą nas marmurowe schody, a w czasie wędrówki mijamy przepiękna fontannę z figurami, którym nie zdążyłam się dobrze przejrzeć. Przed nami stoją wysokie, białe kolumny wyglądające jak Panteon, a dopiero w środku zaczyna się robić jeszcze bardziej królewsko. W klubie znajdują się cztery sale, z czego jedna na świeżym powietrzu, basen, a nawet przepiękny deptak, który podejrzewam służy do odpoczynku. Alboo, może bardziej romantycznych ekscesów? 
-To… My idziemy zająć loże - mówi do mnie Vicky, która jest równie wdeptana w ziemie jak ja. Na jej miejscu zostałabym we Włoszech, gdybym była pół Włoszką. Cholera, to miejsce to przecież raj!
-Świetnie. Ja idę po drinka. - odpowiadam, odwracając się na pięcie. No i może kogoś poszukać…

„ARE WE EVER GONNA BE BETTER THAN THIS!!!!???” 

I znajduję. Cole Carter. We własnej osobie. Jest DJ’em dzisiejszej imprezy. I to jakże seksownym DJ’em. Mam wrażenie, że wszystko w moim ciele wybudza się do życia, a ja sama czuję ekscytację, a nawet lekką ochotę na tego niewiarygodnie przystojnego faceta. Czy to nie dziwne? Nie wychodzę tym samym na jakąś dziwkę? Jak w ogóle mogę myśleć o seksie z mężczyzną, którego nawet nie znam. Co jeśli ktoś się dowie? Co sobie ludzie o mnie pomyślą?
-Tu jesteś! Wszędzie cię szukałam! - Caroline podlatuje do mnie niczym mały jelonek, wpatrując się również w kierunku sceny.
-No, no. Niezły okaz.
-Zabójczy…
-A po występie przychodzi do naszej loży… 
-Skąd wiesz!? - pytam ożywiona jak po twardych narkotykach.
-Erni coś wspominał. To twój szczęśliwy wieczór.
-Ale, nie prześpię się z nim dzisiaj.
-Wiem, że tego nie zrobisz… - patrzy na mnie z pokrzepiającym uśmiechem. - Bo to nie jesteś ty…
-Tak, masz rację. Wiesz jakie miałabym wyrzuty sumienia? 
-Podejrzewam, że duże - śmieje się, na co reaguję podobnie. - Ale jutro… Kto wie co przyniesie jutro.

ZOE

Fajnie było, ale się skończyło. Oczywiście z momentem pojawienia się One Direction. W tym samym kraju, na tej samej wyspie, w tym samym hotelu i na tej samej imprezie. Nie żeby coś, ale to jakieś dziwnie podejrzane. I ktoś na pewno mieszał w tej sprawie swoimi pulchnymi palcami.
- Fat Pat, do mnie! – krzyczę do blondynki, która znów wygina śmiało swoje ciało na samym środku parkietu. W pierwszym momencie albo nie słyszy, albo udaje, że nie słyszy – FAT PAT!!! – tym razem wydzieram się tak głośno, że nawet facet przy konsoli zwrócił na mnie uwagę. Uśmiecham się do niego z udawaną niewinnością. 
- Słucham moja Pani? – stoimy zamknięte w mega ekskluzywnej toalecie. Ściany wyłożone są złoto-czarnymi płytkami, a tuż przy suficie znajdują się kosztowne wywijasy w złotym kolorze. Ogólnie milutko i drogo. 
- Ty? One Direction? Sprowadzenie ich tutaj? – pytam rzucając tylko krótkie słówka. 
- Co? – zdziwienie maluje się na twarzy Fat Pat. Robi się dziwnie i zaczynam mieć wątpliwości, że to jej pomysł – Jak ja, wasza największa przyjaciółka, wasza pomocnica i nauczycielka śpiewu, jak anioł prosto z nieba... jak ja mogłabym wam to zrobić? 
- Więc... jak? – Patricia wzrusza ramionami. 
- Margaret... i menadżer chłopaków. Jakbyście wiedziały... to by was tu nie było, a ja marzyłam, żeby popłynąć jachtem ze złotymi klamkami... przepraszam... – wyjąkała, unikając mojego wzroku. No, nie. Zabiję mamę mojego Olivera. 
Fat Pat wraca na parkiet jakby tej całej rozmowy po prostu nie było. A ja wracam do stolika przy którym siedzą wszyscy włączając w to oczywiście honorowych gości.
- Mega fajny klub – mówi Louis, patrząc na wszystkich po kolei zatrzymując wzrok na mnie – Prawda, Zoe?
- Jasne, jest super – uśmiecham się. Do niego jeszcze szczerze – A wy? Jak się tu znaleźliście?
- A to długa historia... – nagle wypala Harry, szamocząc się na miejscu – Niall? Może opowiesz?
- Co? – mina blondyna pokazuje, że jak najszybciej by stąd spierniczał, ale siedzi na samym środku i musiałby wymacać tyłkiem twarze wszystkich zebranych tu osób – To znaczy... – odchrząkuje – To była taka... propozycja... lubimy się i pomyśleliśmy, że skoro nasz menadżer...
- Lubimy się? – jego monolog przerywa Ami – To pojęcie względne, Niallu Horan’ie – swoje niebieskie jak niebo oczy przesuwa na Harry’ego. O nie, robi się gorąco.
- Nikt tego nie kwestionuje, Americo Carter, tylko oczywiście Ty musisz mieć swoje pięć groszy w każdej sprawie – tym razem Style’s łapie wzrok blondynki, świdrując ją wzrokiem.
- Harry Styles, jak zwykle wszechwiedzący! – głos przyjaciółki staje się ostrzejszy niż chwilę temu – Nie musiało Cię tu być, jeśli nie chciałeś. Ale jak się domyślam, był jakiś powód, żebyś jednak tutaj przyleciał?
Nastaje chwila ciszy. A wtedy ni stad, ni zowąd Victoria i Caroline wybuchają nerwowym śmiechem.
- To było dobre! – mówi Turner, klepiąc Ami po kolanie.
- Powinniście się zapisać do kółka teatralnego, z naciskiem na te zajęcia z dramatu – dodaje po sekundzie Vick, a potem przybija piątkę z Lucasem, Paulem i na samym końcu z Care. 
Popijając jakiegoś mega mocnego drinka zastanawiam się, czy ten wieczór mógł być dziwniejszy, niż się okazał w rzeczywistości.
Dochodzę do wniosku, że gorzej być nie mogło.

***

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz